niedziela, 17 listopada 2013

One - Shot

Seesaw







Powietrze było świeże i ostre, jak to zimą bywa. Wszelkie poważniejsze drobnoustroje na ten okres kamuflowały się skrzętnie przed chłodem, pozostawiając atmosferę bardziej przejrzystą i wyzbytą z zarazków. Jakiekolwiek choroby, które atakowały nasz organizm latem, zimą zostały odseparowane od tego kanonu i zastąpione przemrożeniami oraz przeziębieniami, które wywołuje niedbałość czy zaniechanie  odpowiedniego zapięcia części garderoby przed wyjściem na mróz.
Odbijałem się rytmicznie od zamarzniętej na kość ziemi, wprawiając umocowane na grubych, metalowych rurach łańcuchy w drżenie oraz skrzypienie. Usiłowałem sprawić, aby jęczały jak najgłośniej i zagłuszyły dochodzące z pewnej odległości śmiechy chłopaków ze szkoły. Prócz słuchu musiałem również poskromić swoją słabą wolę. Nie chciałem patrzeć  ich kierunku. Nie chciałem patrzeć na Franka. Fakt, że poznaliśmy się przy tej huśtawce, na której właśnie się bujam, wcale nie ułatwiał sprawy.  Oczywiście nie przyszedłem tutaj dla niego. Nie miałem jakiegokolwiek pojęcia o tym, że akurat ten plac zabaw stanie się miejscem dzisiejszej schadzki  szkolnej drużyny siatkarskiej.
Czekałem na przyjaciółkę, która miała mi opowiedzieć o szczegółach spotkania z rok starszą od nas dziewczyną o imieniu Rose.  Lillemor jest dość nieśmiała, a trzecioklasistka stanowi obiekt jej cichych westchnień już od dłuższego czasu. Jakiś tydzień temu dziewczyny wpadły na siebie przez przypadek w bibliotece publicznej. Dziewczyna nie omieszkała niemalże zaliczyć zgonu przez telefon, relacjonując mi to zdarzenie, z tytułu, że był to dział z literaturą fantastyczną, którą Lill wprost ubóstwia. Sama Rose wyszła z ofertą spotkania się dzisiaj na neutralnym gruncie w kawiarence niedaleko centrum miasta. Zdziwiłem się, że cała ta sytuacja wykwitła tak szybko i niespodziewanie. Kto normalny zaprasza na kawę pierwszą lepszą osobę, z którą zetknie się gdzieś w bibliotece? Ja bym nigdy nie umówił się z żadnym chłopakiem, na którego wpadłbym w sklepie z komiksami. Jednak mimo własnych poglądów starałem się podzielić entuzjazm przyjaciółki.
Lillemor była taka podniecona i rozkojarzona rano, że zapewne zastanawiałbym się, czy w ogóle pamięta o naszym dzisiejszym spotkaniu, gdyby przed godziną nie upewniała się, czy nic mi dzisiaj nie wyskoczyło przypadkiem i będę czekał na placu zabaw.
Głośny wybuch śmiechu w drewnianej twierdzy kilkadziesiąt metrów dalej, stanowił dla mnie cholerną pokusę na podniesienie głowy i powędrowanie wzrokiem w tamtym kierunku.
Frank Iero jest niewysokim brunetem o brązowych, wręcz miodowych w niektórych punktach oczach. Przez jego naprawdę niski wzrost jak na faceta w drużynie siatkarskiej nie nadaje się na nikogo innego jak na Libero. Musiał się wiele napracować, aby trener choćby niechętnie rozważył włączenie go do zespołu. Frankie był zmuszony do wielokrotnego udowadniania, ze nadaje się na odbierającego jak nikt inny, mimo że przy pozostałych zawodnikach prezentuje się niczym chłopczyk z podstawówki. Iero doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że dalej niż szkolna drużyna nie zajdzie ze swoim wzrostem, ale chyba nie przeszkadza mu to aż tak bardzo. Liczy się wygrana w starciu z trenerem i udowodnienie czegoś samemu sobie. Nie jest to łatwe, zważywszy chociażby na to, że drugi Libero jest wyższy od Franka o dziesięć centymetrów, co stanowi dość znaczącą różnicę. Jednak dopiął swego… Nawet należy do pierwszego składu. Uśmiechnąłem się do siebie z czułością. Musiałem niemalże natychmiast skarcić samego siebie za tę chwilę słabości. W prawdzie nie rozstaliśmy się. Teoretycznie. Zrobiliśmy sobie tylko przerwę. Byliśmy razem – to fakt, którego autentyczność nie sposób podważyć, lecz na skutek pewnych okoliczności, musieliśmy dać sobie i temu związkowi czas. To ja wyszedłem z tą propozycją, ponieważ czułem, że muszę odpocząć od tego wszystkie, co się stało. Odpocząć od Franka, mimo że to nie on tutaj zawinił.


Wyszedłem z toalety po załatwieniu wszelkich potrzeb fizjologicznych i jednym szybkim susem wskoczyłem na łóżko zaraz obok Franka. Napotkałem na drodze swojego spojrzenia ten jego zadziorny uśmiech, kiedy usiadłem mu okrakiem na podbrzuszu. Dla tego uśmiechu mógłbym wyskoczyć z bielizny raz jeszcze bez jakiegokolwiek szemrania.
- Jutro wielki dzień – mruknąłem, splatając nasze dłonie w luźnym uścisku.
- Dlatego tak umiejętnie mnie odstresowujesz? – zapytał, śmiejąc się. Szturchnąłem go kolanem w żebra. – Ała! – skrzywił się, nie tracąc jednak wyśmienitego humoru. – Mam nadzieję, że jutro wygramy… Jeszcze nie odnieśliśmy ani jednej porażki w tym sezonie.
- Wygracie – odparłem lekkim, lecz stanowczym tonem. -  Zawsze wygrywacie.
- Tylko i wyłącznie dzięki takiej dzikiej i napalonej publiczności – mruknął przekornie, zrzucając mnie pod siebie. Chłopak schylił się powoli i spokojnie, bez jakiegokolwiek pośpiechu złączył nasze usta.
         Szczerze powiedziawszy nie miałem ochoty kolejny raz się kochać, ale podobne bonusy w postaci pocałunków świeżo po seksie  zawsze smakowały najlepiej. Z radosnym uśmiechem objąłem Franka nogami w pasie i rękoma za szyje. Smakowaliśmy siebie nawzajem dość niespiesznie tak, jakbyśmy robili to pierwszy raz. Mieliśmy czas. Równie dobrze mogliśmy cały dzień spędzić w łóżku na zwyczajnym wylegiwaniu się. Niewiele spraw miało znaczenie w obliczu tego, że po prostu mamy siebie. Mamy tę jedną, jedyną osobę, którą możemy się bezustannie cieszyć i okazywać miłość na różne sposoby w różnych formach. Zjechałem ustami na linię szczęki Iero, a później na szyję zakreślając kółka językiem w miejscu, gdzie miał jeden z wielu tatuaży, jakie wykonał bez pozwolenia rodziców po znajomości. Silne dłonie Franka początkowo spoczywały spokojnie na moich biodrach, lecz po chwili przesunęły się na łopatki.
         Kiedy ponownie przyssałem się do pełnych ust chłopaka, usłyszeliśmy podniesione głosy, dobiegające na górę z parteru jego domu.
- Co się dzieje? – szepnąłem konspiracyjnie, odplątując nogi z pasa Iero.
- Chyba ojciec przyszedł – posłał mi lekko spłoszone spojrzenie.
Jak na zawołanie przy akompaniamencie histerycznych wrzasków matki Franka, schody na piętro uginały się pod ciężkimi, szybkimi oraz gwałtownymi krokami. Nie potrzebowaliśmy więcej sygnałów. Adrenalina od razu w nas zawrzała i rozpaliła ogień w żyłach bardziej efektownie niż amfetamina.
- Co on tutaj robi? Miał wrócić za tydzień! – wyjąkałem trzęsącym się głosem.
- Nie mam pojęcia! – Frank był na równi przerażony ze mną, jeżeli nie bardziej.
Zerwaliśmy się błyskawicznie z łóżka, zakładając na siebie co popadnie. Osobiście byłem w stanie wyskoczyć w pośpiechu przez okno, jeżeli sytuacja będzie tego wymagała. Kiedy Frank wciągał spodnie, a ja zakładałem koszulkę, drzwi do pokoju bruneta otworzyły się gwałtownie, odbijając się od ściany z trzaskiem. Stanął w nich pan Iero z kijem bejsbolowym w dłoni. Chłopak szybko przesunął mnie za siebie, rozkładając ręce na boki.
- Co ja ci mówiłem o tych pedalskich zabawach? – warknął.
- Wyjdź.
- O nie, mój synu. Ostatnim razem dałem ci szanse, teraz już nie będzie tak różowo.


- GERARD! – Radosny krzyk Lillemor wyrwał mnie z wiru nieprzyjemnych wspomnień we właściwym momencie. Jednak zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć czy się odwrócić, wylądowałem twarzą w lodowatym, białym śniegu z niemalże sześćdziesięciokilowym bagażem na plecach.


***


Kiedy do naszej paczki dołączył Sky, od razu zrobiło się jakoś raźniej i przyjemniej. Blondyn jest po prostu tym głupim, że aż sympatycznym typem człowieka i zwyczajnie nie da się go nie lubić. Cenie Skya również za to, że niezwykle lojalny z niego przyjaciel, który potrafi trzymać język za zębami, kiedy wymaga tego sytuacja. Jako jedyny zna szczegóły mojej orientacji seksualnej i tego, co było między mną a moim byłym chłopakiem, Gerardem. Znaczy się nie tak do końca definitywnie byłym. Sam Gerard stwierdził, że musimy dać sobie czas i nie jestem winny temu, że podjął taką, a nie inną decyzję. Mimo to czułem się źle. Czułem się winny. Jak nie patrzeć efekt pewnych zdarzeń, które doprowadziły do naszej obecnej separacji, wynikł z mojej strony. Ponieważ owładnął mną strach. Ponieważ nie zdołałem go obronić.
Kiedy Gerard powiedział, że musi poukładać sobie w samotności pewne rzeczy, zaznaczył, że powinniśmy mimo wszystko zostać w stałym kontakcie i utrzymać nasze relacje. Właśnie z taką propozycję wyszedł. Propozycją, na którą przystałem, chociaż wszystko we mnie krzyczało, abym tego nie robił, a z której on sam się nie wywiązał, chociaż obiecał, zaczynając mnie unikać już następnego dnia, chociaż miało być inaczej.
Wtedy właśnie na moją drogę wkroczył Sky.  Zwierzyłem mu się w chwili słabości, nie będąc do końca trzeźwym, ponieważ cała ta sytuacja mnie dobiła. Sky okazał się jedyną osobą, na której mogłem w pełni polegać. Jest nieco tępy – zgoda. Jednocześnie jednak wykazuje się wręcz przeogromnym zrozumieniem i zachowuje dyskrecje nawet w tych najbardziej banalnych kwestiach. Na ogół jest szalony, dziki, wszędzie go pełno, lecz kiedy przychodzi co do czego, dorośleje, jest bardziej stonowany i zdystansowany oraz spokojny. Całkowicie inny człowiek. Właśnie on wprowadził swoim przyjściem pogodną atmosferę.
- To jak? Myślicie, że wygramy mecz z tymi z Detroit? – od razu rozpoczął nowy, lecz ciągle aktualny temat Peter.
Siedzieliśmy w drewnianym domku na placu zabaw. Dla postronnego obserwatora mogłoby się to wydać niebywale śmieszne, gdyż wszyscy chłopcy, którzy się zjawili, mają przynajmniej po metr osiemdziesiąt wzrostu i są dobrze zbudowani, jak na siatkarzy przystało. Tylko ja się wyróżniam w tym gronie, z czym na początku czułem się niesamowicie niekomfortowo. Z moim metr sześćdziesiąt osiem wyglądam jak krzak leśnych jagód pośród strzelistych sosen. Z czasem zdobyłem szacunek członków drużyny, ponieważ przez takie a nie inne walory fizyczne, wyśmiewano mnie, i nawet jako tako się z nimi zakolegowałem.
- Myślę, że niewiele stoi nam obecnie na drodze do sukcesu – stwierdziłem pewny swego.
- Jesteśmy dobrzy – potwierdził Marty, którego szczerze nie znosiłem. Tak po prostu.  Z tylko mi znanych i głęboko skrywanych powodów.
- Według mnie nie jesteśmy i tak w szczytowej formie. Za mało treningów – stwierdził Robert, nasz kapitan.
- Jak zwykle widzisz wszystko w czarnych barwach – zaśmiał się Sky.
- A ty jak zwykle w kolorowych – odburknął.
- Wole myśleć pozytywnie niż ciągle dobijać się faktem, że czegoś nam brakuje. Z takim nastawieniem możemy zapomnieć o jakichkolwiek finałach.
- Zaraz zaczniemy się kłócić i się pobijemy – podniósł głos Stuart. – Zamiast pieprzyć bez ładu i składu, weźmy się za siebie. Samo gadanie raczej niewiele pomoże, nie?
- Stu ma rację - podjął Peter. – Pogadajmy z trenerem, żeby załatwił nam salę gimnastyczną na przyszłą sobotę.
- Zajmę się tym – oznajmił władczo Robert, czując się niczym przywódca całego stada. Wypiął dumnie pierś i posłał nam uśmiech niczym z reklamy pasty do zębów. Jeszcze brakowało tego, aby zaczął całować swoje bicepsy.
- Tylko nie odleć z tej swojej próżności. Potrzebujemy ciebie tutaj, na ziemi – nieoczekiwanie zaśmiał się Jason, w czym zawtórowało mu kilku chłopaków.
- Możesz mi possać – odgryzł się Bert, pokazując środkowego palca brunetowi. Nie tracił jednak wyśmienitego humoru, który towarzyszył mu od początku dnia.
- Od tego masz Karen – wtrącił Marty, za co po sekundzie dostał śnieżką prosto w tę głupia mordę. Jak ja kocham, kiedy on obrywa. Nie mogłem się powstrzymać przed zduszonym chichotem.
- Czego cieszysz japę, Iero?  - warknął, wycierając twarz. – Idź suszyć zęby gdzie indziej.
- Jak mnie wkurwisz jeszcze trochę, to sam nie będziesz miał czego suszyć, gamoniu – warknąłem z odrazą.
- Odezwał się kurdupel, który ledwo wystaje poza dolną taśmę – posłał mi pełne jadu spojrzenie.
- Och, pierdol się. Mam ciebie już serdecznie dość.
- Ej, chłopaki. Przestańcie – zaczął ostrożnie Sky, który jako jedyny znał mniej więcej podłoże, na którym opierała się wzajemna zawiść moja i Martiego. – Musimy się wspierać, a nie żreć, tak? – przyszpilił mnie wzrokiem, co miało dać do zrozumienia, że mogę przez przypadek palnąć w złości coś, czego później będę żałować.
- Dobra. Mniejsza o to – szepnąłem niewyraźnie.
Jak nie patrzeć, miałem większe zmartwienia na głowie niż durny Marty z pistacją zamiast mózgu. Który robi maślane oczka do mojego chłopaka. Stop. Sprostowanie. Byłego chłopaka. Myśli, że jak ma te jebane metr dziewięćdziesiąt sześć to może zwojować cały świat.
         Moje myśli jednak sprowadzały się aktualnie do tego, co dzieje się u mnie w domu. Zacząłem się zastanawiać, czy ojciec pojawił się już w mieszkaniu, czy może przywlecze swoje zapijaczone dupsko dopiero wieczorem. Swoim zachowaniem niszczy naszą rodzinę już od wielu lat. Tak właściwie z trudem przypominam sobie czasy, kiedy nie pił na potęgę i zachowywał przynajmniej jako taką trzeźwość potrzebną do utrzymania się na nogach. Moja młodsza siostra już nie pamięta takiego Grega Iero na pewno. Od początku, od najmłodszych lat dorasta w patologii, w którą ten człowiek zamienił nasze życie. Mama nigdy nie miała nic do powiedzenia nawet w tak trywialnych rzeczach jak zakup jakiegoś sprzętu czy elementu wyposażenia domu. Jej zadaniem jest opiekowanie się dziećmi, gotowanie obiadów zachlanemu mężowi i zapierdalanie na dwa etaty, żeby miał za co kupować piwo czy wódkę i papierosy. Sam mężczyzna pracuje sporadycznie. Dorywczo ima się jakiś robót, kiedy jest zdolny do ich wykonania. Były to chwile. Dwa czy może trzy dni po wyrwaniu się z zamroczenia alkoholowego, motywowanego głównie przeświadczeniem, że bardzo dba o rodzinę, więc może ją wspomóc finansowo jeszcze bardziej i zapewnić godny byt. Liczą się intencje, a nie to, że przepija wszystko po drodze do domu. Żałosne.
         Właśnie przez ojca tkwię w gównie. Straciłem najistotniejszy element w moim życiu i męczę się, usiłując ukryć w szkole fakt, że mój ojciec to jednostka dysfunkcyjna, która prezentuje stan posiadający wszystkie cechy przypisywane patologii. To, że znęca się nad rodziną w zamroczeniu pijackim, bynajmniej w żadnym wypadku nie działa na moją korzyść. Funkcjonuję w środowisku, w którym fakt, że pochodzisz z domu dziecka eliminuje już ciebie z życia towarzyskiego. Dlatego właśnie usiłuję zachować swoje życie prywatne w jak najbardziej prywatnym folderze z kłódką.
- Gerard! – plac zabaw wypełnił radosny, dobrze mi znany okrzyk. Zwrócił uwagę wszystkich chłopaków z drużyny, wyrywając przy tym ich z rozmów, a mnie – z zamyślenia.
            Odwróciłem głowę w stronę huśtawki oddalonej zaledwie kawałek od domku. Zobaczyłem biegnącą po śniegu jedynie w krótkiej spódnicy w kratkę i zakola nówkach Lillemor. Zobaczyłem też Gerarda, który kołysał się spokojnie w zamyśleniu na umocowanym do metalowej konstrukcji łańcuchami kawałku drewna. Zanim zdążył obrócić się za siebie, Lill już rzuciła mu się na plecy i Way wylądował twarzą centralnie w śniegu.
         Uśmiechnąłem się czule pod nosem. Moja mała sierotka. Chwilami był taki nieporadny, że miałem ochotę go mocno uściskać mimo muru, który między nami wybudował. Ostatnio zaniedbałem naszą relację ze względu na wzmożone treningi. Ale to nie ma znaczenia. Gee i tak nie chce ze mną gadać. Lillemor twierdzi, że to przez fakt, że tęskni za mną, ale boi się konsekwencji, jakie mogłaby pociągnąć za sobą decyzja o ponownym zejściu się.
         Zacisnąłem szczęki. Przed oczami mignął mi obraz schlanego w cztery dupy ojca. Nic nie jest w stanie wyrazić tego, do jakiej skrajności dosięgała moja wzgarda dla tego człowieka.
- Ej, Frank! To nie jest czasem Gerard? – Nagle Marty się ożywił, odsuwając wcześniejszą sprzeczkę oraz urazy w niepamięć.
- Yup, to on – mruknąłem, niezadowolony z tego, że ten kretyn namierzył Waya swoim śliskim radarem.
- Hm… Ta mała Szwedka… To jest jego dziewczyna? – Głos mu lekko zadrżał, a we mnie obudziła się rządza mordu i oczami wyobraźni już widziałem, jak wyrywam mu dosłownie wszystkie flaki i rozrzucam je po ogródku jego matki.
- Nie. Lill raczej nie jest zainteresowana nim w ten sposób. Przyjaźnią się – odparłem zgodnie z prawdą, chociaż miałem ogromną chęć na kłamstwo. Problem tkwi zapewne w tym, że dziewczyna woli przedstawicielki własnej płci od facetów, ale tego faktu już nie zamierzałem wysuwać na światło dzienne.
- A ty czasami też nie przyjaźniłeś się kiedyś z Wayem? – zagadnął nagle Robert, przyjmując poważny wyraz twarzy.
Westchnąłem ze zrezygnowaniem.


Wyszedłem szybko spod prysznica. Szatnia od wielu godzin świeciła pustkami. Chłopaki zebrali się zaraz po treningu do domów, ale ja jeszcze zostałem i ćwiczyłem.
Wkurzało mnie trochę to, że musze wszystkim na okrągło udowadniać, że jestem dobry i na prawdę zasługuję na miejsce w tej drużynie. Mimo wszystko uważam, że skoro jakieś dodatkowe zajęcia po lekcjach mają sprawić, że będę lepszy i zyskam w oczach trenera, podobne wyrzeczenia są tego warte. Irytuje mnie także to ograniczone myślenie. To, że jestem niski, wcale nie oznacza, że się do niczego nie nadaję i nie będzie ze mnie pożytku na pozycji odbierającego. Podobny wzrost do mojego to nie choroba czy dysfunkcja, która eliminuje z konkretnych aspektów życia społecznego i sportowego. Gdybym myślał takimi samymi kategoriami jak trener Svensson, już dawno złożyłbym pismo o oddelegowanie go z objętego stanowiska, bo jest czarnoskóry i uczy w szkole z białą młodzieżą. Nie jestem rasistą, ale taki przykład idealnie pokazuje strukturę myślenia ograniczonego człowieka
Nagle poczułem, jak ktoś ściąga mi zamaszystym ruchem ręcznik z bioder.
- Co jest…. – obróciłem się szybko i stanąłem tak jak mnie pan bóg stworzył przed śmiejącym się głośno Gerardem. – Co ty tutaj robisz? – zdziwiłem się. Nie, żebym się nie cieszył. Zwyczajnie jego widok w szkole, w takim miejscu i o takiej porze nieco mnie zszokował.
- Po prostu wiedziałem, że tutaj będziesz – wzruszył ramionami, zarzucając sobie mój ręcznik na ramię. – Trenujesz jak zwykle po godzinach, więc pomyślałem, że cię odwiedzę. Mało czasu ostatnio ze sobą spędzamy, należałoby to w odpowiedni sposób zmienić – zagryzł wargę, machając mi kluczem od drzwi do szatni przed nosem, aby po chwili wsadzić je z zadziornym uśmiechem do tylnej kieszeni swoich spodni.
- A więc to tak… - mruknąłem w udawanym zamyśleniu. – Zakradłeś się tutaj, żeby mnie po kryjomu zgwałcić? – Nie czułem krępacji z powodu braku jakiejkolwiek odzieży.
- Oj zaraz tam zgwałcić – prychnął z uśmiechem. – Ewentualnie troszkę pomiętosić pewne części twojego ciała – zaczął się głupio śmiać, rzucając mi ręcznik. Podszedł bliżej i zarzucił mi ręce na szyję. Owinąłem się dyskretnie materiałem wokół bioder. – Daj spokój! I tak zaraz ten ręcznik będzie zbędny – pocałował mnie powoli w zagłębienie obojczyka.
- Gerard… przypominam ci, że jesteśmy w szkole, a ty dzisiaj zachowujesz się trochę dziko – szepnąłem, nawet nie chcąc przywoływać go do porządku. – Jak ktoś nas na kryje, to będzie koniec.
- Zamknąłem drzwi, wyluzuj – stwierdził z dumą, stając przede mną pewnie.
Przyglądałem mu się chwilę z powątpiewaniem. Z jednej strony zakazany seks w szatni budzi pewne pokłady adrenaliny. Z drugiej strony jednak cena zdemaskowania przez kogokolwiek byłaby wysoka.
         Gerard spojrzał na mnie przymilnie. Ja pierdole… Nie byłem w stanie mu odmówić. Nie byłem w stanie odmówić tym głębokim, zielonym oczom.
         Zdecydowanie przyciągnąłem do siebie śmiejącego się chłopaka za pasek od spodni. Mimo że Gerard jest wyraźnie wyższy niż ja, nie miałem większych problemów z dostaniem się do jego ust. Posmakowałem warg Waya dokładnie i powoli. Nie spieszyłem się zbytnio, chociaż wolałbym zerwać z czarnowłosego te wszystkie ubrania, które na sobie ma, szybko i gwałtownie. Chłopak jakby czytając mi w myślach, prędko odpiął swoją koszulę guzik po guziku i odrzucił gdzieś za siebie, podczas gdy ja opuściłem jego spodnie w dół.
- Wspominałeś może coś o gwałcie? – mruknął mi do ucha.
- Z dziką rozkoszą dopuszczę się takowego na twoim ciele – powędrowałem powoli dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa aż po pośladki, na których zacisnąłem mocno dłonie. Gerard westchnął rozkosznie, co tylko pobudziło dolne partie zarówno mojego, jak i Waya ciała.
- Tak, poproszę – wyszeptał urywanym głosem.
Nie potrzebowałem innych słów na zachętę. Złapałem czarnowłosego oburącz za głowę i przyciągnąłem do siebie, mocno zatapiając się w jego miękkich wargach. Przejechałem dość agresywnie kciukiem po linii jego szczęki, popychając jednocześnie w stronę szafek. Metal głośno zatrzeszczał, kiedy Way wpadł z impetem na blaszaną nawierzchnię. Echo uderzenia rozniosło się po pomieszczeniu, zagłuszając donośny jęk Gerarda po spotkaniu się mojego kolana z jego kroczem. Chłopak odchylił głowę do tyłu, oddychając głośno, kiedy rozłączyłem nasze usta, aby ściągnąć w pośpiechu jego bieliznę.
- Frank – szepnął, zatapiając palce w moich włosach.
- No co? – mruknąłem przekornie, wpijając się na powrót gwałtownie w jego usta z szerokim uśmiechem.
Przycisnąłem Waya intensywniej do ziemnej powierzchni, dziwiąc się samemu sobie, że tak prędko mu uległem. Ostatnio nie mieliśmy dla siebie wiele czasu, co wpłynęło też na ograniczenie jakichkolwiek kontaktów seksualnych między naszymi ciałami. Dostaliśmy teraz szansę na to, aby nadrobić niejako stracony czas i wykorzystać jedną z nielicznych okazji ku temu.
         Złapałem prędko nogę Gerarda w kolanie i uniosłem ja do góry na tyle, żeby chłopak był w stanie zarzucić mi ją odpowiednio na biodro. Kiedy przyjęliśmy odpowiednią pozycję, naparłem całym swoim ciężarem na ciało Waya, zaciskając palce na jego kościach miednicznych. Przez wpływające na mnie silne emocje, nie byłem w stanie odpowiednio się na niczym skupić. Odnalazłem możliwie jak najszybciej wejście Gerarda i wsunąłem się w niego bez zbędnych przygotowań. Chłopak stęknął głośno, wbijając mi paznokcie w barki.  Z mojego gardła wydobył się przeciągły jęk. Sam nie wiedziałem, na skutek których działań się on zrodził, jednak na pewno nie mogłem zaprzeczyć temu, że zaczynało mi być niezwykle przyjemnie.
Kiedy początkowy ból oraz szok ustąpił przynajmniej w minimalnym stopniu z ciała Gerarda, wplótł on rękę w moje włosy i zacisnął mocno na nich palce w pięść.
- Pchaj – jęknął mi wprost do ucha urywanym szeptem.
Zjechałem dłońmi na pośladki chłopaka, wysuwając się z niego tylko po to, aby wejść jeszcze bardziej gwałtownie niż za pierwszym razem. Czarnowłosy wypchnął swoje biodra bardziej do przodu przy jednoczesnym przyciągnięciu bliżej do siebie naszych ciał. Nie kryliśmy się z jękami. Nawet jeżeli chcielibyśmy to robić, podobny zabieg nie byłby możliwy. Oddaliśmy się kompletnemu zapomnieniu i zatraceniu we wspaniałych doznaniach oraz niezaprzeczalnej bliskości. Połączyliśmy się, dochodząc do momentu, w którym nie ma znaczenia, gdzie kończy się jedno ciało a zaczyna drugie. Miłość i pożądanie mają to do siebie, iż stanowią niesłychanie potężną dawkę pozytywnych emocji i niebezpiecznie zapoczątkowują proces deregulacji odpowiedniego rytmu serca. Żyły pompują więcej krwi, napędzane adrenaliną, a my pragniemy coraz bardziej i bardziej siebie nawzajem, wyłączając się całkowicie z otaczającego nas świata.
         Nasze wargi błądziły po rozgrzanych ciałach, aby za chwilę spotkać się i łapczywie połączyć, będąc zachłannymi dotyku drugiej osoby. Ręce wędrowały naprzemiennie do każdych partii lędźwi, nie mogąc zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu. Języki łączyły się intensywnie, ignorując częściowe odrętwienie mięśni. Biodra pracowały, cofając się i posuwając na przód. Ciągle. Stale. Nieprzerwanie. Ciężkie jak nigdy oddechy mieszały się ze sobą i sprawiały, że powietrze dokoła gęstniało. Kropelki potu bezwstydnie spływały drobnymi ścieżkami w dół po plecach oraz barkach, nie będąc powstrzymywanymi. Światło paliło się, złudnie niszcząc aurę intymności. Złudnie, bo owa aura siedziała głęboko w naszych umysłach i ignorowała wszystko, co chciałoby ją kiedykolwiek zburzyć.
         Kiedy ostatnie kilka pchnięć, zapewniło zarówno mi jak i Gerardowi całkowite spełnienie, zsunęliśmy się jednocześnie gwałtownie na chłodna posadzkę. Oparłem głowę na barku Waya, całując delikatnie jego obojczyk. Zaśmiałem się, dysząc ciężko. Niewiele do mnie docierało, gdyż krew szumiała mi w uszach, lecz po lekkim odchyleniu się do tyłu, zauważyłem, że klatka piersiowa Gerard podnosi się i opada niezwykle szybko i nierówno, a  sam chłopak ma przymknięte oczy i odchyloną do tyłu głowę.
- Kocham cię, dzikusie – wyszeptał, kładąc mi rękę na głowie.
- Ja ciebie też – zaśmiałem się, przygryzając lekko płatek jego ucha.


- Taaak. Byliśmy dość blisko – podsumowałem niemrawo.
- A co się stało, że przestaliście się ze sobą dogadywać? – wtrącił wścibsko Marty.
Mój ojciec się stał.
- A co ty taki dociekliwy? – warknąłem.
- Jezu, wyluzuj. Już o nic nie zapytam – spasował.
- I prawidłowo.
- Idzie ktoś na papierosa? FRANK? – wtrącił Sky, wiedząc doskonale, że z całej drużyny tylko on i ja od czasu do czasu sobie popalamy, bo reszta zbyt mocno boi się o uszczerbki na kondycji.
- Ta, mogę iść – mruknąłem.
Wstaliśmy i zeszliśmy powoli po drewnianych schodkach na śnieg. Katem oka zauważyłem, że Gerard szybko zmył się z Lillemor u boku i tak właściwie tylko nasza grupka przebywała obecnie na placu zabaw. Sky poczęstował mnie w milczeniu papierosem, którego nie omieszkałem przyjąć. Jak na razie o nic nie pytał, ale czułem, że to jedynie kwestia czasu.


***


- Narkotyki.
- Alkohol.
- Patologia w rodzinie.
- Konflikty zbrojne.
- Nieporozumienia na tle politycznym.
- Bezrobocie.
Wymienialiśmy na zmianę z Lillemor przyczyny rozłamu czy też nieporozumień w naszym społeczeństwie, idąc powoli szkolnym korytarzem.
         Pani od angielskiego poprzydzielała nam tematy do zrealizowania w parach bądź w pojedynkę. Dostaliśmy dość… kontrowersyjne zagadnienie. Na konflikty w naszym kraju składa się bardzo wiele różnorodnych czynników, które niejednokrotnie są opatulone tabu. Różnorodność ras, narodowości, wyznań, orientacji seksualnych. Amerykanie to najbardziej różnorodna pod tymi względami narodowość na ziemi. Pełno tutaj emigrantów z całego świata, którzy przynoszą wraz ze sobą do miast oraz wsi własną kulturę i obyczaje, jakie nie są do końca akceptowane przez innych.  Miedzy warstwami społecznymi występują niekiedy wręcz rażące po oczach i zmysłach różnice. Od ludzi żyjących z dnia na dzień, niepewnych swojego jutra, zamieszkujących slumsy, po miliarderów, aktorów, biznesmenów okupujących wille w miastach o najwyższym poziome życia.
- Sekty i takie podobne temu ugrupowania – dodała po chwili Lill, zapisując szybko w notatniku.
- Dobra uwaga – pochwaliłem.
- Co jeszcze?
- Na pewno trzeba wspomnieć o tych wszystkich rasach. Możemy spotkać na ulicach wielkich aglomeracji osoby z różnych subkultur o często dziwnym wyglądzie zewnętrznym.. mimo że tak jakby współgramy z tymi ludźmi w społeczeństwie, stykamy się z nimi na co dzień, nie zawsze takie uchybienia czy odmienności są powszechnie akceptowane. Warto byłoby w takiej prezentacji zawrzeć mimo wszystko rzeczy oczywiste, ale cechujące się sporym kontrastem jak na przykład… - zastanowiłem się chwilę. - … jednostka otyła pośród anorektyczek , sportowiec przy osobach dysfunkcyjnych czy coś… To takie skrajne przypadki, ale zależało mi na tym, abyś odebrała moje myśli takimi, jakimi ja je widzę.
- Czasami odnoszę wrażenie, że napiszesz to wypracowanie sam i pewnego dnia podejdziesz do mnie i je dasz, oznajmiając, że ci się nudziło i już napisałeś to za nas oboje.
Zacząłem się śmiać. Bawiło mnie to, jak Lillemor czasami postrzega moją osobę. Zdaję sobie sprawę z tego, że momentami pod względem ambicji, trochę się wyróżniam w tej szkole z imprezowym duchem za przewodnika, ale jakoś nie czuję się specjalnie gorszy czy, wręcz przeciwnie, lepszy. Znajdzie się wiele osób do mnie podobnych. Lillemor również jest ambitna, ale nie chce tego dostrzec, bo uważa to za powód do wstydu. Mówi, że to ośli upór i dążenie po trupach do celu za wszelką cenę.
- Bez obaw. Nie odmówiłbym tobie takiej przyjemności, jaką niewątpliwie jest współpraca ze mną u boku – zażartowałem nieskromnie.
- Głupek – zaśmiała się.
Szliśmy jeszcze kawałek, rozmawiając o różnych błahostkach, kiedy zauważyłem Franka, idącego w naszym kierunku. Momentalnie spiąłem się na całym ciele, nie wiedząc do końca czy spowodowane jest to wstydem czy ekscytacją. Nie byłem w stanie ocenić, jak się zachowam, kiedy dojdzie między nami do bezpośredniego kontaktu. Lillemor najwyraźniej nie miała podobnych problemów, ponieważ wyszła całkiem swobodnie chłopakowi naprzeciw i mocno go przytuliła, witając się całusem w policzek. Zamienili ze sobą kilka słów, po czym razem podeszli do mojej nieco skołowanej osoby.
- Cześć, Gee – uśmiechnął się niepewnie. Też był zdenerwowany.
- Cześć – uśmiechnąłem się słabo, zerkając nieśmiało w jego oczy, które wprost uwielbiam, jak mało co. Zawsze były w stanie mnie uspokoić czy wprawić w zachwyt. Zawsze też malowały się w nich wyraźne emocje, które targały Iero w danym momencie.
- Chciałem się ciebie o coś zapytać… Będziesz w sobotę na naszym treningu?
- A trenujecie w sobotę? – zdziwiłem się. – Przecież zawsze gracie w tygodniu.
- Mała zmiana planów. Będziesz?
- Będę… Przecież zawsze jestem.
- Tylko… No wiesz… nie spotykamy się po meczach jak dawniej. Chciałbyś pójść ze mną później po tym na spacer, czy coś?
- No nie wiem… - mruknąłem niezdecydowany, spuszczając wzrok. Trochę obawiałem się tego napięcia, które mogłoby narosnąć między nami podczas spotkania sam na sam.
- Gerard pójdzie, będzie fajnie! – krzyknęła nagle Lill, jak zwykle wtrącając się w moje sprawy. Posłałem jej lodowate spojrzenie.
- Nie, Lill. Jak Gerard nie chce to nie będę nalegać – wzruszył ramionami, przybierając zaciętą minę. Zrobiło mi się strasznie głupio. – Na razie. Lecę, bo Sky na mnie czeka – machnął blondynce na pożegnanie ręką i odwrócił się do mnie plecami, idąc w kierunku swojego kolegi, który stał kilka metrów dalej pod ścianą.
         Patrzałem z zawiścią w kierunku wysokiego chłopaka z dość pokaźną muskulaturą. Uśmiechał się głupio, lecz mina mu zrzedła z niewiadomych mi przyczyn. Zapytał o coś Franka, lecz stałem zbyt daleko, aby usłyszeć co to takiego było. Iero w odpowiedzi pokręcił jedynie przecząco głową. Sky zagarnął go przyjaźnie ramieniem do swojej klatki piersiowej, czochrając mu włosy. Frank jakby od razu się rozweselił przez ten gest i mruknął coś, na co blondyn zareagował głośnym wybuchem śmiechu. Spoglądałem za nimi z zazdrością tak długo, póki nie wessał ich tłum ludzi na szkolnym korytarzu.
- Ty idioto! – krzyknęła Lillemor na tyle głośno, aby kilka osób odwróciło zaciekawione spojrzenia w naszym kierunku. – Co ty najlepszego wyprawiasz?! Frank do ciebie podchodzi kretynie, prosi o spotkanie, a ty zachowujesz się jak zwykła ciota. Czego ty się kurwa boisz? Powinieneś być szczęśliwy, że on wyszedł sam z inicjatywą, bo doskonale wiesz, że to ty powinieneś iść do niego pierwszy.
- Daj mi spokój – mruknąłem.
- Co daj mi spokój? Gerard, do ciężkiej cholery… - szarpnęła mnie za ramiona, odwracając do siebie przodem. – Przestań zachowywać się jak kretynowata cnotka. Chcesz być z nim, czy nie?
- No chce – szepnąłem.
- Serio? Bo na miejscu Franka odebrałabym twoje zachowanie zupełnie inaczej. Pomyślałabym, że masz mnie w dupie – ściszyła głos. - Zachowując się w ten sposób, nie odzyskasz go. Jedynie sprawiasz, że się od siebie oddalacie. Nie muszę ci chyba przypominać, że to ty go zawiodłeś? Obiecałeś przyjaźń, aby później się wypiąć i ignorować. To było nie fair wobec niego.
- Po prostu boje się…
- Jezu, czego ty się boisz? – dziewczyna na nowo zaczęła się irytować. – Gadasz jak jakaś pusta laska. Boję się – pisnęła niskim głosem. – Nie zesraj się czasami z tego strachu. Zachowujesz się gorzej niż… gorzej niż… ughhhhh! – tupnęła nogą ze złością. – Będąc taką ciotą, nie odzyskasz go. Frank znajdzie sobie kogoś innego i stworzy z nim szczęśliwy związek, tarkując ciebie jako przeszłość. Nie będzie na pewno latał za tobą niczym pies z wywalonym ozorem przez całą wieczność. Zmęczy się w końcu, bo ty będziesz grał cnotliwą fortecę nie do zdobycia. Zastanów się, kurwa, czego ty w końcu chcesz. Powiem ci jedno na koniec – Frank wymyka ci się z rąk coraz bardziej. Niedługo nie będziesz w stanie go dogonić.
Wkurzona Lillemor rzuciła mi ostatnie nienawistne spojrzenie i odeszła ode mnie szybkim krokiem. Zostałem zupełnie sam i nie do końca wiedziałem, co mam ze sobą teraz zrobić. Miałem kompletny mętlik w głowie.
         Lillemor ma rację. Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Wiele razy postąpiłem nieuczciwie wobec Iero. Jednego dnia proponowałem, abyśmy utrzymali ze sobą kontakt mimo nieprzyjemnych zdarzeń, a następnego z powodzeniem zacząłem go unikać. To wszystko stało się bardziej niż nielogiczne. Sam siebie w tym momencie nie ogarniałem.
         Postanowiłem, że pójdę na ten trening. Chciałem porozmawiać z Frankiem. Lill ma rację. On nie będzie na mnie wiecznie czekał i prędzej czy później znajdzie sobie kogoś innego.
 Chciałbym wrócić do Franka. Oczywiście ,że chciałbym. Tylko obawiam się, że będziemy czuć się strasznie niezręcznie w obliczu wydarzeń z przeszłości. Jednak jeżeli nie spróbuję, stracę go zupełnie, a z takim obrotem wydarzeń nie byłbym w stanie się pogodzić.


***


- Jestem padnięty – oznajmił Sky, kładąc mi głowę na kolanach.
- Co się, kurna, dziwić. Trener dał nam dzisiaj wycisk – podsumował jak zwykle inteligentnie Marty, pakując rzeczy do torby,
- Ostre treningi to klucz do sukcesu – oznajmił poważnie Robert, otwierając energetyka.
- Ale należy to jakoś przeprowadzić w ramach rozsądku, bo kontuzje nam jak na ten moment raczej potrzebne nie są – mruknąłem.
- Tak… To też jest prawda.  Musimy pogadać z resztą chłopaków, bo wszyscy już się zmyli. Tylko my tu siedzimy chuj wie po co.
- Ja tam lubię naszą szatnię – uśmiechnął się głupio Sky.
- Ty się lepiej już nie odzywaj – spojrzałem na niego ze złością. – Zaserwowałeś mi w tyłek. Ledwo chodzę teraz.
- W dodatku specjalnie to zrobił – dodał szybko Marty. – Widziałem, jak w niego celował.
- Gówno widziałeś. Byłeś za bardzo zapatrzony we własne odbicie na wypolerowanej podłodze.
Robert momentalnie zakrztusił się napojem i zaczął kaszleć. Sky jak zwykle zaczął się głupio cieszyć, mimo, że to on zarzucił tą docinką, a Marty przybrał taki wyraz twarzy, jakby się obraził, co chyba takie całkiem dalekie od prawdy nie było. Często się obrażał, chociaż w rzeczywistości powinien się w końcu przyzwyczaić, że cały czas ktoś sobie z niego kpi. Ale tak po koleżeńsku.
         Nagle do drzwi szatni ktoś zapukał. Po chwili drewniana płyta uchyliła się, a zza niej wyjrzał Gerard.
- Nie przeszkadzam wam? – zapytał nieśmiało.
- Nie – wydusił nasz kapitan, nie przestając lekko kasłać.
- Wchodź – zachęcił Marty.
Przyglądałem się całemu zajściu z odrobiną dystansu oraz nieufności. O naszym ostatnim spotkaniu nie można powiedzieć, że rozstaliśmy się w zgodzie. – Chcesz obgadać szczegóły spotkania?
- Jakiego spotkania – nagle odezwał się Sky, patrząc na mnie wymownie z niepokojem. Gerard przeniósł na nas swoje spojrzenie, po czym zacisnął swoje usta w wąską linię.
- Gerard będzie mi pomagał w angielskim – Marty napuszył się niczym paw.
- Niby na jakiej podstawie? – mruknąłem ze złością. – Sky, kurde, leż normalnie, bo mi wbijasz łokieć w udo – warknąłem. Nagle wszystko zaczęło mnie dokoła irytować.
- Babka poszła na skargę do trenera i powiedziała, że jak nie zaliczę jej eseju o czymś tam… - wywrócił teatralnie oczami. - … to nie przepuści mnie z tróją na semestr, a wtedy nie będę mógł wziąć udziału w turnieju.
- Zaraz, zaraz – wtrącił nagle Robert. – I nic nam o tym nie powiedziałeś? – Mart wzruszył ramionami i zrobił głupią minę. – Czy ty jesteś niepoważny. O takich rzeczach gada się z drużyną.
- Co chciałeś, Gerard – zagadnął ciekawsko Sky, ignorując wybuch kapitana.
- Ja… No z Frankiem chciałem pogadać, ale…
- Frank już leci – blondyn podjął za mnie decyzję, siadając na ławce w normalnej pozycji.
- No, idź, Frankie – rzucił mi torbę na kolana i zaczął pchać w kierunku drzwi.
Rzuciłem chłopakowi zdziwione spojrzenie, ale nie opierałem się i po chwili znalazłem się na korytarzu sam na sam z Gerardem.
- Idziemy na ten spacer? – zapytał szybko i zwinął się, nie czekając na odpowiedź.


***
           

- Jak tam u ciebie sytuacja w domu? – zapytałem, kiedy weszliśmy w parkową alejkę.
- Bez zmian – mruknął niechętnie Frank.
- Twój ojciec…
- Nie gadajmy o moim ojcu, dobra? – urwał mi prędko. – To nie jest najlepszy temat do rozmów – dodał po chwili szeptem.
Mimo, że kwestia rodziny Iero była dość kulawym zaczepieniem, nie przychodzi mi do głowy nic innego, o czym moglibyśmy porozmawiać. Większością były tematy, które wiązały się z naszym związkiem, a nie chciałem rozdrapywać czegoś, co jedynie mogłoby pogorszyć sprawę. Prawda jest taka, że to ja odciąłem się od Franka zaraz po tym, jak powiedziałem, żeby nie czuł się winny agresji swojego ojca i żebyśmy zachowali przynajmniej koleżeński stosunek. Po jakimś czasie wyciągnął rękę na zgodę, chociaż to ja powinienem wykonać taki krok. Nie mogę mieć pretensji do Franka o to, że nie sypie tematami do rozmów jak z rękawa.
- Co mam zrobić z Martym? – zagadnąłem, gdyż tylko takie zaczepienie wpadło mi do głowy.
- W sensie? – ściągnął mocno brwi, nadal patrząc przed siebie.
- Mam mu pomóc z tym esejem na angielski.
- Co ci zatem stoi na przeszkodzie? – burknął z niechęcią.
- On… jest strasznie nachalny, dziwnie się na mnie patrzy i ogólnie trochę napastliwy z niego gość, a ja niezbyt wiem czy się go bać czy jak się zachować. Znasz go o wiele lepiej ode mnie. Nie mam pojęcia, jak z  nim postępować.
- Leci na ciebie – Frank wzruszył ramionami, kopiąc kamień, który napatoczył mu się pod nogi, trochę mocniej, niż było trzeba. – Podobasz mu się, więc pewnie dlatego ślini się na twój widok.
- Naprawdę?
- Mhm.
- Fuj – burknąłem pod nosem. Marty nie jest chłopakiem w moim guście. Nie dość, że straszny z niego gbur oraz idiota, to tak bardzo dba o utrzymanie swojej masy mięśniowej, że wygląda jak jakiś kulturysta, a tacy faceci to całkowicie nie mój typ. – Więc…
- Co ‘więc’? – przystanął nagle, głośno wzdychając. Gdybym nie widział, że jest zwyczajnie podenerwowany, myślałbym, że go irytuję. – Mi też się to nie podoba, Gee, ale nic ci na to nie poradzę. Nie trzeba było się godzić, jeżeli tak bardzo teraz się przed tym wzbraniasz.
- Nie na taką odpowiedź liczyłem – zacisnąłem usta w wąską linię, udając się powoli do wyjścia z parku.
- A jakiej niby się spodziewałeś? – mruknął z oburzeniem, kiedy dotarliśmy do osiedlowej uliczki, przy której oboje mieszkamy. – Władowałeś się w to, więc sam postaraj się z tego jakoś wybrnąć. – Chłopak zamilkł na chwilę, patrząc w ziemię, po czym zaklął soczyście i odszedł kawałek, jakby kompletnie wyprowadzony z równowagi tym wszystkim. Przeczesał sobie nerwowym gestem włosy, po czym nagle odwrócił się do mnie ponownie przodem i rozłożył bezradnie ręce na boki. – Nie podoba mi się to, bo jestem zwyczajnie o ciebie zazdrosny, okej? Nic na to nie poradzę, Gerard. Ta cała sytuacja mnie niesamowicie wkurwia i nie mam na myśli tutaj tylko tego głąba. Z drugiej strony Marty i jego lepkie łapy oraz maślane oczy to jeden z najlepszych elementów naszej drużyny. Bez niego możemy sobie nie poradzić na zawodach.
Spojrzałem na chłopaka, lekko zszokowany tym nagłym wybuchem, ale jak widać musiało to wszystko w nim siedzieć już od dłuższego czasu. Uśmiechnąłem się ciepło sam do siebie i zagryzłem szybko dolną wargę, aby powstrzymać szeroki uśmiech. Niby w stwierdzeniu, że jest o mnie zazdrosny, nie ma nic szokującego, ale sam fakt, że mi o tym powiedział, przyprawiło moje serce o szybsze bicie. Po dłuższej chwili milczenia zatrzymaliśmy się pod domem Iero.
- Czyli nie mam wyboru? – kontynuowałem temat.
- Jak ciebie tknie, to obiję mu ryja. Nie ważne czy będziesz tego chciał czy też nie – zaznaczył kategorycznie, przyszpilając mnie wzrokiem.
Przełknąłem ślinę i podszedłem do bruneta. Wtuliłem się w jego szyję, zaskakując po części zarówno siebie samego jak i Franka przy okazji również. Po chwili wahania ze strony chłopaka poczułem, jak kładzie swoje ręce na moich biodrach.
- Bez obaw, Frankie – szepnąłem. – Zawsze byłeś i będziesz jedynym chłopakiem w moim życiu, na którym naprawdę mi zależy.
Po wypowiedzeniu tych słów byłem lekko skołowany, więc bez jakiegokolwiek pożegnania odszedłem w stronę swojego domu, zostawiając skołowanego Iero za sobą.


***


- Kiedy?
- Teraz.
- Już? Tak szybko?
- Nie pierdol, tylko działaj! – Lillemor wypchnęła mnie zza rogu wprost przed wracających z treningu chłopców. Ściągnąłem mocno brwi, nigdzie nie dostrzegając Franka. Skupiłem się jednak na trzymanych w rękach kartkach oraz na osobie Martiego. – Cześć! – zacząłem niezwykle entuzjastycznym głosem, który aż przeciekał czymś sztucznym. – Słuchaj, mój drogi kolego. Zastanawiałem się nad tym bardzo długo, wręcz spać po nocach nie mogłem i stwierdziłem, że, kurczę, chłopie, nie możesz marnować swojego cennego czasu na siedzenie ze mną nad jakimś durnym esejem – zrobiłem zakłopotaną oraz zagubioną minę. – Powinieneś trenować, szykować się do walki – zacisnąłem palce w pięść dla lepszego efektu. – Napisałem tę pracę za ciebie, abyś przypadkiem się nie przemęczył. Wiem, że postąpiłem, ale nie dostrzegłem innego odpowiedniego wyjścia z tej niezwykle zagmatwanej sytuacji – pokiwałem dramatycznie głową. Chłopcy z drużyny rozeszli się pod ściany, ledwo tłumiąc śmiech. Dla każdego chyba było jasne, że zgrywam się z  biednego chłopaka. Sam Marty miał taki tępy wyraz twarzy, że ledwo powstrzymywałem się od szerokiego uśmiechu.  – Chyba rozumiesz moje jak najlepsze intencje, prawda, mój przyjacielu? – Chłopak otwierał już usta, ale uciszyłem go podniesionym palcem wskazującym. – Ciiii… Nic nie mów. Po prostu trzymaj – podałem mu esej, który skończyłem pisać wczoraj wieczorem i odszedłem sprężystym krokiem za róg, gdzie zostawiłem Lillemor.
             Kiedy  zniknąłem za ścianą, dwudziestu dużych chłopów wybuchło tak głośnym śmiechem, że mógłbym się założyć iż dyrekcja trzy pietra wyżej poczuła wibracje pod stopami.
         Chwyciłem Lill za rękę w biegu i napędzani adrenaliną, niemalże wyskoczyliśmy na dwór ze skrzydła sali gimnastycznej, aby zaraz przeć się o ścianę, spojrzeć na siebie i zacząć się głupio chichrać w towarzystwie obłoków pary, unoszących się w powietrzu z naszych ust.
- Gerard… - zaczęła dziewczyna. – Dlaczego ty nigdy nie zapisałeś się na zajęcia koła teatralnego?
- Sam nie wiem – odparłem z szerokim uśmiechem na twarzy. – Ja pierdole, jaka komedia – westchnąłem, przymykając powieki. Przed oczami przeleciała mi ponownie zdezorientowana twarz Martiego, wiec nie mogłem się oprzeć pokusie i mimowolnie zaśmiałem się do siebie jeszcze raz.
- Jak zareagował Frank? – Lillemor świeciły się radośnie oczy.
- Właśnie nie było go – momentalnie spoważniałem i ściągnąłem brwi ze zdziwienia.
- Jak to? Przecież specjalnie wybraliśmy ten trening. Bez powodu nie opuszcza meczy. Coś musiało się stać – głos jej zadrżał z przejęcia. – Jednak widziałam go dzisiaj – dodała zaraz. – Rano mieliśmy razem łacinę i wyglądał całkiem normalnie.
- Nie wiem… Poszukajmy go. Skoro był rano na lekcjach, pewnie nadal jest w szkole.


***


Kiedy tylko zobaczyłem Franka, szarpnąłem Lillemor za rękaw i kiwnąłem głową w jego kierunku. Siedział na szkolnym murku niedaleko od wejścia do szkoły i palił papierosa. Iero nie jest nałogowcem i nie sadzę, aby cokolwiek w tym zakresie uległo radykalnej zmianie, kiedy mnie przy nim nie było. Jego twarz jakby straciła swój blask. Nie wyglądał na szczęśliwego i mimo dość ładnej pogody jak na zimę, roztaczał dokoła siebie dość szarą, ponurą aurę.
Spojrzałem na Szwedkę z niepokojem w oczach, a ona odpowiedziała mi zgodnie z tym samym. Bardzo lubi Franka i jest z nim związana tak samo jak ja. Jej mama nazywa nas homopaczką, co zazwyczaj rozśmiesza wszystkich w jej rodzinie, lecz widząc Iero w tym stosunkowo nieciekawym stanie nie byłem w stanie czerpać radości z tego wspominania.
Podszedłem z Lill do chłopaka, który zdawał się nas wcześniej nie zauważyć.
- Hej, Frankie – dziewczyna wskoczyła zgrabnie na murek i usiadła obok niego.
- Hej – uśmiechnął się słabo i pocałował ją lekko w policzek.
- Od kiedy palisz? – zapytałem, kładąc mu ręce na kolanach.
- Nie pale.
- Stało się coś?
Już miał odpowiadać, kiedy przerwał mu dzwonek telefonu. Spojrzał szybko na ekran, przeczytał otrzymaną wiadomość i jego oblicze poszarzało jeszcze bardziej, o ile jest to możliwe. Zgasił papierosa na jednej z jasnopomarańczowych cegieł i ześlizgnął się na ziemię, wydychając ostatnie kłęby dymu.
- Nic się nie stało, Gee – poczochrał mi włosy z niemrawym uśmiechem.
- Idziesz gdzieś? – pokiwał twierdząco głową. – Ale przecież są jeszcze lekcje – zaprotestowałem
- Widzimy się później. – Poczułem jeszcze na krótko jego usta na swoim czole, po czym udał się szybkim krokiem w tylko jemu znanym kierunku.
Patrzałem za chłopakiem tak długo, aż jego sylwetka stała się dla mnie niewidoczna, a dzwonek obwieszczający koniec przerw, nie wyrwał mnie z zamyślenia.
         Narósł we mnie poważny niepokój, a jego źródłem niewątpliwie było nietypowe zachowanie Franka. Nigdy nie robił takich rzeczy. Nigdy. Nawet, jeżeli miał kłopoty, to oznajmiał z uśmiechem, że nie istnieją rzeczy, z którymi nie można sobie poradzić. Radość jest tym, co go cechuje. Nie przygnębienia.
- Co mu jest? – zapytała delikatnie, lecz z przejęciem dziewczyna.
- Nie mam pojęcia, Lill. Nigdy jeszcze go takim nie widziałem, coś się stało. I to poważnego.
- Rozmawialiście o tym, że chcesz do niego wrócić? – zagadnęła.
- Nie, więc to nie o to chodzi.
- A na co czekasz, baranie?
- Boję się – spojrzałem na nią niepewnie.
- Czego niby? – prychnęła lekceważąco i mógłbym przysiąc, że na końcu języka ma słowo ‘ciota’, którego przy określaniu moich relacji z Iero nadużywała aż zbyt często.
- Że odmówi – mruknąłem z zażenowaniem.
- Nie bądź głupi, Frankie tylko na to czeka.
- Może masz rację…
- Jasne, że mam  - obruszyła się. – Ciota – skwitowała na koniec, a ja ciężko westchnąłem.


***
           

- Co robisz, ty patałachu pierdolony! Niech on zdejmie tego idiotę z boiska, bo patrzeć na to nie mogę!
- Na litość boską, jak ty się wyrażasz w obecności syna?!
- Mamo… - mruknąłem uspokajająco.
- Cicho, kobieto. Doliczyli cztery minuty.
Mama westchnęła tylko z rozdrażnieniem i wróciła do kuchni, zostawiając mnie z ojcem w salonie.
         Nigdy nie przepadałem za piłką nożną, lecz jeżeli miałem być w oczach siedzącego obok mnie mężczyzny ‘prawdziwym facetem’, należałoby jakimś sportem się interesować. Wiedział, ze siatkówką mnie intryguje tylko i wyłącznie dlatego, że Frank w nią gra i nic poza tym.
         Kiedy dowiedział się, że interesują mnie faceci, powziął sobie za cel naprowadzenie mnie na odpowiednią  ścieżkę – ścieżkę heteroseksualizmu i heteroseksualnych uciech. Od tamtego czasu oglądam z nim mecze piłki nożnej, rugby, piłki ręcznej oraz futbolu amerykańskiego. Masakra.
         Kiedy po domu rozbiegł się dźwięk dzwonka do drzwi, zerwałem się na równe nogi. Niebo chyba daje mi dzisiaj znaki.
- Ja otworzę! – krzyknąłem radośnie. Może po ojca przyszedł jakiś kolega i wybawi mnie od tych mąk. W progu jednak nie zastałem nikogo takie pokroju. – Frankie? Co ty tut…
- Gerard, zajmiesz się Fioną przez chwilę, proszę? – jego głos był roztrzęsiony.
- Jasne, ale co się stało?
- Później ci wytłumaczę, obiecuję. Tylko proszę, przechowaj ją trochę.
- Frankie… - zacząłem, ale jego już nie było, a ja stałem w progu skołowany z jego zapłakaną, młodszą siostrą na rękach.


***
           

- Kto ci to zrobił, kochanie? – moja mama zapytała Fionę, przemywając jej ranę na policzku i zakrwawioną skroń.
- Tatuś – szepnęła, nadal pociągając nosem.
Posłałem rodzicielce porozumiewawcze spojrzenie. Oboje wiedzieliśmy, do czego jest zdolny ojciec Franka. Na dowód jego umiejętności w lokalnym szpitalu tkwi w szafce moja karta zdrowia.
- Tatuś na pewno nie chciał ci zrobić krzywdy – oznajmiła miękko.
- Chia-ał – zająknęła się, gdyż kolejna fala płaczu wstrząsnęła jej drobnym ciałkiem. – Tylko Fra-ankie go powstrzymał.
- Nie płacz już – mruknąłem pogodnie. – Obejrzymy jakiś film? – zaproponowałem, na co pokiwała powoli główką – No to świetnie – złapałem ją za rączkę i poszliśmy do mojego pokoju.
Kiedy nastawiałem jej bajkę na laptopie, już trochę się uspokoiła, więc zaproponowałem, że przyniosę jej  coś do picia i jakieś chrupki, na co zareagowała szerokim uśmiechem.
         Zszedłem szybko na dół do kuchni, gdzie już siedzieli mama z tatą. Spojrzeliśmy po sobie z przestrachem.
- Co się dzieje, do cholery, w domu u tych Iero? – zagrzmiał ojciec.
- Ciszej – syknęła mama. – Jak się czuje mała?
- Jak to dziecko – wzruszyłem ramionami. – Włączyłem jej film i wydaje się, jakby już zapomniała, co się stało – zamilkłem. – Boję się o Franka.
- Może należałoby zadzwonić na policję? – zaproponowała kobieta.
- Nie, Donna. Nie będziemy się już w nic więcej mieszać.
- Ale…
- Żadnych ale. Wystarczy już, że poszliśmy Lindzie na rękę i nie wnieśliśmy oskarżenia, kiedy ten łajdak rzucił się z pięściami na naszego syna. – Brzmiał twardo i nieustępliwie, więc nikt nie śmiał nawet wracać do tej kwestii.


***
           

Po dwóch godzinach nadal siedzieliśmy w kuchni, każdy pogrążony we własnych myślach. W tym  czasie zdążyłem już położyć Fionę w swoim pokoju i pościelić sobie na podłodze. Frank nie dawał znaku życia, a ja drgałem nerwowo na każde skrzypnięcia, które rozlegało się w domu.
Nie chciałem panikować, ale ojciec Franka nie jest byle chuchrem, które jak zawieje mocniej wiatr, to się chwieje. Chwieje się za to, kiedy samodzielnie opróżni skrzynkę piwa. Nie chciało mi się wierzyć, że uderzył Fionę tak mocno… To, że w ogóle podniósł na nią rękę, zasługuje na pomstę do nieba.
Próbowałem dodzwonić się do chłopaka tyle razy, aż w końcu zrezygnowałem. Po chwili rodzice zabrali się do siebie na piętro i mi także kazali zrobić to samo, lecz jedynie zgasiłem światło w kuchni i usiadłem na pierwszym stopniu schodów, które prowadziły na górę. Czekałem.
Musiałem przesiedzieć tak ponad godzinę, zanim rozległo się ciche pukanie do drzwi. Zerwałem się szybko i pobiegłem przed siebie, chwytając gwałtownie za klamkę. Kiedy tylko zobaczyłem Franka, nie myślałem wiele nad tym, jak wyglądają nasze nadal nieustabilizowane sprawy i wzajemne relacje. Po prostu mocno się do niego przytuliłem i długo nie wypuszczałem z ramion.
- Nic ci nie jest? – szepnąłem, kiedy odsunął się ode mnie trochę.
- Nic poważnego – odpowiedział równie cicho. – Przepraszam za zamieszanie i za późną godziną. Tak właściwie przyszedłem tylko po małą.
- Fiona już śpi. Nie budź jej.
- Dzięki za wszystko, Gerard – podsumował. – Przyjdę  jutro z rana.
- Nigdzie nie pójdziesz – zaoponowałem. – Chodź, porozmawiamy u mnie w pokoju. Nie chcę nikogo zbudzić, siedząc tutaj i hałasując na dole. – Chłopak spojrzał na mnie niepewnie. Złapałem go za rękę i wciągnąłem do środka. – No wchodź.


***
           

- Czyli poszło znowu o pieniądze – mruknąłem w zamyśleniu. – ale jak w całym tym zamieszaniu znalazła się Fiona?
Siedziałem z Frankiem na materacu, który rozścieliłem w moim pokoju na podłodze, gdyż łóżko oddałem siostrze Iero. Z każdym słowem chłopaka, które opisywało dzisiejsze zdarzenia, coraz bardziej zapierało mi dech w piersi. Jego ojciec nie dość, że jest pijakiem, to jeszcze na dodatek pieprzonym dręczycielem.
- Kiedy usłyszała krzyki, pobiegła do kuchni i starała się odciągnąć ojca od matki. Tak sądzę. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie usłyszał jej krzyku. Siedziałem po prostu w pokoju i starałem się nie zwracać specjalnej uwagi na kłótnie rodziców – spojrzał  szybko w kierunku Fiony. – Z tym człowiekiem nie da się na spokojnie. Nawet nie patrzy na to, co okłada pięściami – westchnął ciężko.
- Nie przejmuj się tym, Frankie – przysunąłem się do chłopaka jeszcze bliżej. – Ale musicie coś z tym zrobić. Przecież dalej nie może tak być.
- Wiem, Gee. Dlatego wróciłem do domu. Kiedy tylko przerzuciłem nogi przez próg, stary rzucił mi się do gardła. Nie miałem wielkiego wyboru, więc mu przywaliłem – wzruszył ramionami.  – Był tak nachalny, że sam ledwo co chodził, więc zadanie miałem praktycznie ułatwione.
- Ale i tak oberwałeś – przejechałem palcem po jego lekko spuchniętym policzku.
- To nic takiego – przytrzymał moją rękę. – Masz przyjemnie chłodną dłoń – szepnął.
- Rozmawiałeś z mamą? – wróciłem szybko do tematu.
- Tak… Kiedy ojciec zasnął, uzgodniliśmy, że tak dłużej po prostu nie może być. Mama zgłosi go na policje. Musiałem ją przekonywać, ale jutro idzie na posterunek.
- I dobrze. Już dawno powinniście to zrobić. – W moich słowach czaił się żar. Frank spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami. Wiedziałem, o czym myśli. Ja także odruchowo wróciłem wspomnieniami do przeszłości. Ale tylko na chwilę. Nie dałem temu nad sobą zawładnąć.
- Żałuję tylko, że tobie to się przytrafiło – mruknął niechętnie. – Za nic nie chciałem, aby sprawy przybrały taki obrót. Nawet nie wiesz, jak mi przykro. To moja wina. Gdybym wcześniej zgłosił sprawę na policję, uniknęlibyśmy tego.
- Błagam, przestań, Frank. Nie wracajmy do tego. Cieszmy się tym, co jest.
- A co jest? Właśnie chodzi o to, że niczego nie ma, Gerard.
- Chciałem z  tobą o tym porozmawiać, ale byłeś taki nieobecny – zacząłem nieśmiało. – Wiesz… Teraz ta cała sytuacja… Ugh – mruknąłem, nie potrafiąc się wysłowić.
- Po prostu powiedz, że mnie kochasz i będzie po sprawie – Uśmiechnął się delikatnie, przerywając moje męki.
            Popatrzyłem na niego zaskoczony, lecz po chwili zdałem sobie ze wszystkiego sprawę. Lillemor. Co za cholerna gnida. W prawdzie ostrzegała, ze jak nie wezmę się w garść i dalej ‘będę taką ciotą’, to ona zajmie się sprawą, lecz nie sądziłem, że mówiła to na serio.
         Otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, ale to nie miało sensu. Tak właściwie to Szwedka mi wszystko ułatwiła.
- Kocham cię – szepnąłem  w odpowiedzi.
Poczułem, jakby kamień spadł mi z serca. Właściwie to nie chciałem dzisiaj załatwić tej sprawy przez wzgląd na obecną, niezbyt komfortową sytuację. Poruszanie takich tematów, podczas gdy rozgrywają się rzeczy o wiele większego, bardziej istotnego kalibru jest trochę nie na miejscu. Jest niestosowne. Pewnych granic nie powinno się przekraczać, mając na względzie czyjeś uczucia. Z drugiej strony bardzo się cieszyłem, że to właśnie Frank przedstawił konkrety. W głębi siebie obawiałem się wszystkiego, co mogłoby nastąpić po mojej deklaracji. Uśmiechnąłem się teraz lekko i przysunąłem do chłopaka, siadając mu okrakiem na kolanach. Oparłem się czołem na jego barku.
- Zadzwonisz do mnie, kiedy będzie po wszystkim? Jak wyjdziesz z komendy?
- Oczywiście. Dam znać, jak poszło – ucałował mnie w policzek.
Przez moment wdychałem zapach jego skóry. Dopiero teraz w pełni do mnie dotarło, jak bardzo za tym tęskniłem, jak bardzo tego mi brakowało.
         Wodziłem powoli palcami wzdłuż linii jego kręgosłupa, ciesząc się trwającą chwilą. Chłopak przygarnął mnie do siebie bliżej, obejmując mocno ramionami. Wplotłem palce w jego włosy i westchnąłem cicho, ponownie czując ich miękkość.
         Nie mam pojęcia, jak długo siedzieliśmy w tej pozycji. Było nam dobrze i nie zamierzaliśmy tego zmieniać. Kiwaliśmy się lekko w przód i w tył, trwając w milczeniu, które było bardziej wymowne i przekazywało o wiele więcej niż jakiekolwiek słowa.
         Jednak po jakimś czasie przerwało nam pukanie do drzwi. Mama weszła powoli do pokoju i spojrzała na nas z uwagą. Oderwałem się od szyi Franka i przeniosłem na nią wzrok.
- Idźcie spać, chłopcy – mruknęła sennie.
- Dobrze – szepnąłem, aby nie zbudzić Fiony.
- Jak się czujesz, Frankie? – zapytała jeszcze, zanim wyszła.
- Dobrze, proszę pani – odparł uprzejmie.
- Cieszę się – uśmiechnęła się ciepło. – Kładźcie się już, bo jest późno.
- Dobranoc – pożegnałem się. Kiedy drzwi się zamknęły, złapałem dłonie Franka, które chłopak trzymał mi na biodrach i odsunąłem je od mojego ciała. – Położysz się ze mną? – zapytałem lekko
- Zmieścimy się? – spojrzał nieufnie w stronę wąskiego materaca.
- Jak się ściśniemy, to miejsca akurat wystarczy – zacząłem spulchniać kołdrę.
Wślizgnęliśmy się niespiesznie pod nakrycie. Frank przylgnął do mnie od tyłu i przyciągnął do siebie, przerzucając sobie rękę przez moje biodro. Poczułem ciepły oddech chłopaka na karku. Mruknął z zadowoleniem, kiedy wtulił swoją twarz w moja szyję. Nakryłem nas ciaśniej kołdrą. Wziąłem delikatnie rękę Franka w swoje dłonie i splotłem nasze palce, po czym przyciągnąłem je sobie do klatki piersiowej niemalże pod brodę. W końcu mogę poczuć ponownie to, czego od dawna chciałem zaznać. Miałem Iero blisko siebie.


***


Kołysałem się powoli na huśtawce, czekając na Lillemor i Rose, które miały przyjść i poczekać razem ze mną na Franka. Dzisiaj jest wielki dzień. Chłopcy grali o mistrzostwo międzystanowe w Nowym Jorku. Ogromny stres zżerał nie tylko ich. Wczorajsza nerwowość Iero także i mi strasznie się udzieliła. Przez cały wieczór starał się udawać, że nie odczuwa stresu, ale był nieziemsko rozkojarzony. Nocowałem u niego w domu i usiłowałem jakoś przywrócić do porządku. Myślałem, że osiągnąłem swój cel, gdyż zasnęliśmy spokojnie, ale rano wszystko stało się jeszcze bardziej napięte.
Rozejrzałem się dokoła. Nigdzie nie zauważyłem Szwedki. Spóźniała się.
Rose kompletnie zawróciła dziewczynie w głowie. Odkąd zaczęły się spotykać, są niemalże nierozłączne. Lillemor trochę zaniedbuje naszą przyjaźń, ale cieszę się, że jest szczęśliwa. Nie odczuwam też zbytnio jej braku, gdyż Frank zawsze jest blisko i umie złagodzić bunt, ku przemówieniu Lillemor do rozsądku.
Odkąd ojciec Iero odsiedział miesiąc aresztu za przemoc domową i dostał zakaz zbliżania się do żony oraz dzieci, nasze życie stało się o wiele łatwiejsze. Nie stresowaliśmy się z tym, że w każdej chwil wpadnie jak burza do pokoju podczas, gdy będziemy się kochać i poprzetrąca nam nogi metalową rurą. Z tego co wiadomo Frankowi od kuratora jego ojca, wyjechał on do sąsiedniego stanu i osiadł się tam na stałe. Nie chce mieć nic wspólnego ze starym życiem.
- Gerard! Hop, hop! – zawołała Lill z daleka. Ściągnąłem mocno brwi.
- A gdzie Rose? – zapytałem, kiedy usiadła na przeciwko mnie na drewnianym obramowaniu piaskownicy.
- Musiała pomóc bratu w pakowaniu rzeczy na jakiś wyjazd czy coś – machnęła ręką. – Frank się odzywał?
- Nie – zaśmiałem się.- Skurwysyn powiedział, że mamy czekać, bo przez telefon nie powie, jaki zdobyli wynik, jeśli cokolwiek osiągną.
- Przepraszam, że tak cię olewałam ostatnio – wyznała nagle.
- Nie szkodzi. Rozumiem – kiwnąłem potakująco głową. – Po prostu chcesz się nacieszyć Rose, to zrozumiałe. – Odepchnąłem się mocniej od ziemi. – Znacie się dopiero od kilku miesięcy. Przygaśniesz, jak pyknie wam dłuższy staż.
- Skąd wiesz, że przygasnę?
- No… zwyczajnie bardzo dobrze się poznacie. A jak dobrze się poznacie, dacie sobie więcej luzu. Nie będziecie chciały przebywać ze sobą każdej sekundy i zaczniecie dostrzegać wszystko oraz wszystkich dokoła – spojrzałem na nią znacząco.
- Ty też się znudziłeś Frankiem? – spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Jasne, że nie! Chodziło mi o to, że kiedy się sobą dostatecznie nacieszycie, dacie sobie więcej luzu. Nie powiedziałem, że się sobą znudzicie – prychnąłem.
- Może masz rację…
- Mam, mam.
- A wracając do tematu Franka… Jak oni sobie teraz radzą? Finansowo i psychicznie?
- Finansowo… Frank pracuje w weekendy w barze u Grahama. Ale ogólnie nie jest źle – uśmiechnąłem się lekko. – Jego ojciec musi płacić alimenty mimo tego, że ma zakaz zbliżania się do nich. Nie ma jego – nie ma kupy forsy przepuszczonej na alkohol i papierosy. Psychicznie jest chyba całkiem w porządku. Frank się cieszy, Fiona chyba też.
- Jego mama ma nadal mieszane uczucia, zgadłam? – pokiwałem głową na potwierdzenie. – Przejdzie jej…
- Tylko nie mów Frankowi, że o tym rozmawialiśmy. Nie lubi, kiedy wracam do przeszłości. Chce zapomnieć…
- Też bym chciała – dziewczyna wzruszyła ramionami. – Jeżeli nie chcesz, żeby się dowiedział, to siedź cicho, bo idą – szepnęła podekscytowana i wstała szybko, patrząc w jakiś punkt za moimi plecami.
Odwróciłem się szybko za siebie. Chłopaki szli powoli w naszą stronę, zawzięcie o czymś rozmawiając i zaśmiewając się z czegoś.
         Usiadłem się na huśtawce tak, aby być przodem do nich. Widziałem, że Robert trzyma w dłoni jakiś medal, lecz nie byłem w  stanie dostrzec, jakiego koloru.
- Trzeeeecieeee – krzyknął przeciągle Sky w moim kierunku, obejmując mocno Franka, który aż zasłonił uszy. Uśmiech jednak nie schodził z jego twarzy, więc i ja podniosłem kąciki ust.
Nadal w pewnym sensie irytowała mnie zażyłość tej dwójki. Wiem, ze Sky nie interesuje się Iero i w drugą stronę tak samo, ale uczucie zazdrości, lekkie bo lekkie, ale zawsze, gdzieś tam kuło mnie głęboko i nie chciało przestać. Nie chciałem tego czuć. To było bezpodstawne uprzedzenie i źle mi z tym, lecz jednocześnie nie jestem w stanie tego zmienić mimo szczerych chęci. Taki już jestem. Przynajmniej nie robię nikomu awantur, bo to by było całkiem popieprzone.
- Gratulacje! – krzyknęła Lillemor. Ja nic nie mówiłem. Zeskoczyłem tylko z deski na łańcuchach i podbiegłem do Franka, obejmując go mocno.
- Brawo – szepnąłem mu do ucha. Chłopak odsunął mnie od siebie i zaśmiał się serdecznie, całując w policzek.
- Dzięki, kotek to jest jednak sport drużynowy – oznajmił wesoło.
- Oczywiście wszystkim wam gratuluję.
- Dobrze wiedzieć – zaśmiał się pogodnie Robert. – Świętujemy? – dodał zaraz.
- Jasne – ożywił się Marty.
- Świetny pomysł – dołączył Peter. – Nawet mam wolny dom, bo rodzice wyjechali na urlop. Zapraszam do mnie.
- Dołączysz, Lillemor? – zagadnął Sky.
- Hm… Jasne, dlaczego nie – wzruszyła ramionami.
- My… - zaczał Frank, kiwając głową w moją stronę. – My chyba sobie dzisiaj odpuścimy.
- Co? Frank, nie możesz – zaprotestował Stuart.
- Przepraszam chłopaki, ale zaplanowaliśmy sobie z Gerardem już dużo wcześniej ten wieczór i po prostu nie możemy – chłopak posłał mi pogodne spojrzenie, a ja na potwierdzenie jedynie owej zażyłości splotłem powoli nasze palce.
Chłopcy byli wkurzeni, widziałem to. Marty w szczególności. Jednak on chyba przestał lubić zarówno mnie jak i Franka, odkąd przestaliśmy się ukrywać z naszym związkiem. Stwierdziliśmy zgodnie, że co będzie, to będzie. Nie zamierzamy się chować po kątach. Mieliśmy rodziny, które nas akceptują, chociaż mój ojciec ma mieszane uczucia, oraz kilku przyjaciół, którzy się od nas nie odwrócą. Reszta jest nieważna. Jeżeli taki związek miał zostać potępiony przez społeczeństwo, trudno. Mimo wszystko jednak większość szkoły zwyczajnie nas ignoruje, a chłopaki z drużyny oznajmili, że i tak coś już wcześniej podejrzewali, więc szoku wielkiego nie przeżyli.
- Ej, ogarnąć dupy, babska – jak  zwykle inteligentnie przerwał wszelkie rozmowy Sky. – Nasze laski mają święto, więc jedyne co nam zostało, to… ŻAŁOWAĆ, ŻE NIE BĘDĄ NA TAKIEJ ZAJEBISTEJ IMPREEEEZIEEEEE – wykrzyknął entuzjastycznej.
Zapanowała kompletna cisza. Nikt się nie odzywał. Wszyscy patrzeli na Skya z… pożałowaniem. Tylko Frank starał się zahamować śmiech. Widocznie dostrzegł w tym coś, czego reszta nie była w stanie. Sam obiekt, który wywołał wiekopomne milczenie, nadal szczerzył się jak głupi do sera i radośnie podskakiwał w miejscu.
- Stary… weź przestań, albo zmień dilera, bo ten koks ci nie służy – powiedział w końcu Robert. – Dobra, chodźmy do Petera. Szczęścia, chłopaki – machnął nam na pożegnanie ręką i wszyscy poszli w kierunku parkingu za placem zabaw.
Ściągnąłem brwi, kiedy zauważyłem, ze Lillemor zniknęła, lecz moje zdziwienie się ulotniło, kiedy zauważyłem Rose przy wejściu do parku. Westchnąłem z niechęcią. Znowu to zrobiła. Ulotniła się do niej, kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność i to w dodatku bez jakiegokolwiek pożegnania.
- No, chłopcy – zaczął poważnie Sky, który jako jedyny nie poszedł spod huśtawki.  – Jako, że pozbyłem się tych głupków bez wyczucia sytuacyjnego, mam was dla siebie – zaśmiał się wesoło. Spojrzałem na blondyna lekko zdezorientowanym wzrokiem. – No to tego… no szczęścia wy moje przystojne homomordki.
- Dzięki – odpowiedziałem z zaskoczeniem.
- Dzięki, Sky – zaśmiał się Frank i przyległ do wysokiego chłopaka na krótką chwilę.
- Pewnie chcecie być teraz sami, a ja wam przeszkadzam, więc się ulotnie i możecie robić te wszystkie wasze nieprzyzwoite rzeczy, które zazwyczaj robicie – poruszył znacząco brwiami. – Cześć! – powiedział nieco głośniej, odchodząc. Chwile patrzyliśmy z Frankiem za nim, lecz zaraz potem chłopak mocno mnie do siebie przygarnął i przelotnie pocałował w usta.
- Wszystkie najlepszego, Gee – wyszeptał mi do ucha.
- I wzajemnie, Frankie.
- Dałbym ci teraz kwiatka, ale wieczorem czeka na ciebie coś lepszego niż jakiś chwast.
- To tylko kolejna rocznica, Iero, wyluzuj – zażartowałem.
- Druga rocznica, Way – odgryzł się. – A jak mnie wkurzysz, to następnej nie będziemy obchodzić.
- Więc…
- Więc…
-Więc… - zacząłem się śmiać.
- Mojej mamy dzisiaj nie ma w domu…
- Mów dalej – zachęciłem go do kontynuowania.
- Moje łóżko czeka…
- Mhm – mruknąłem z uśmiechem. – A Fiona? – nagle przypomniałem sobie o młodszej siostrze Franka.
- Sąsiadka się nią zajmie. Ja miałbym zapomnieć o tak małym, ale istotnym szczególe, kochanie? – prychnął.
- Nie doceniałem cię – poklepałem chłopak po policzku.
- Jak widać – złączył na chwile nasze usta. – Idziemy? – zapytał.
- Idziemy – opowiedziałem z uśmiechem.
            W chwilach tak wielkiego szczęścia można tylko myśleć o tym, kiedy się wszystko znowu spierdoli. Przecież nic nie trwa wiecznie. Patrzyłem jednak teraz na Franka i na to, jak świecą mu się oczy. Nawet jeżeli coś miałoby pójść źle, coś miałoby się stać, zawsze mamy siebie. Za dużo razem przeszliśmy najpierw jako przyjaciele, później jako para, żeby jakaś byle drobnostka mogła zasiać między nami nieporozumienia. Nauczyliśmy się używać wzajemnej komunikacji. Nie osądzamy siebie na podstawie cudzych podejrzeń.
Dwa lata…
No dobra, z przerwami.

***



Jezu, ale z tego Gerarda mi ciota wyszła -_- No trudno. Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was powyższym tekstem czy coś. Osobiście niesamowicie rozśmieszył mnie motyw siatkarza Franka, bo to nierealne jest, ale ok. :D Ostatnio i tak wydaje mi się, że piszę gorzej niż pisałam ._. LOL Tekst przepuszczony przez betę, więc powinno być dobrze, ale przy takiej ilości znaków wszystko staje się możliwe. Pokłony biję przed Annabeth, która męczyła się z poprawianiem mnie przez ponad pięć godzin XDDDDDDDDDD I pozdrawiam Grzywę, jeżeli dobrnęła do końca i zniosła dominującego podczas seksu, który pisałam dzisiaj na szybko i jest niesprawdzony, Franka Oraz macham łapką do Cherry, która czytała wersję roboczą powyższego shota dobre cztery miesiące temu 8D Tak, Darsa ma dość potężne zapasy. Zabezpieczam się w razie kolizji na przyszłość.

9 komentarzy:

  1. "- No chce – szepnąłem." literówka. powinno być "chcę".
    "Nagle wszystko zaczęło mnie dokoła irytować." składnia "Nagle wszystko dokoła zaczęło mnie irytować" brzmi znacznie lepiej.
    " lecz widząc Iero w tym stosunkowo nieciekawym stanie nie byłem w stanie czerpać radości z tego wspominania." powtarzasz "stanie" choć nie w tym samym kontekście.
    Tyle wyłapałam.
    Ale z Gerda ciotę zrobiłaś... nie no, ale wybaczam. Chyba podoba mi się w takiej odsłonie równie bardzo, co Gerard Skurwiel. Ale dalej go nie lubię.
    Lekko, momentami dziwnie, bo nie umiem sobie wyobrazić Franka w roli libero. Serio, za cholerę nie umiem. Lillemor i Sky to takie dwie urocze istotki dodające shotowi klimatu. Nie powaliło mnie na kolana, ale biorę to za uroczy poprawiacz humoru w zimny, jesienny wieczór.
    xo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne. Motyw Frania jako siatkarza bardzo fajny. I nie mów, że piszesz gorzej niż normalnie, bo to nieprawda! Cały czas piszesz tak pięknie.
    Ja już myślałam, że nie będą razem, a tu taki siurpryz.
    Chyba pierwszy raz w życiu w swoim shocie dałaś happy end :)
    Bardzo mi się podoba. Daj kolejny rozdział Course Of The Bloody Lily, proszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie zniosłam dominującego Franka! XD Ale cóż... bywa. I tak napisałaś to bardzo dobrze i powiem ci, że "ostateczna" wersja podoba mi się nawet bardziej. Lubię tego shota, a jeszcze bardziej chłopczynę o imieniu Sky i jego "homomordki" xD Więc... Nie mów mi tu, że źle piszesz, bo piszesz wspaniale! Mi się zawsze podoba ^_^ Ale... na święta sobie życzę coś... świątecznego, co? Cherry tak bardzo ładnie prosi <3

    Weny, kochaniałkę :3

    Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy, to jest bowiem twój Darsy, który przez was i przez wielu będzie czytany na poprawienie humoru. AMEN.

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  4. O jejku, ale to wszystko słodkie <3. Takie rzyganie tęczą, ale bardzo pozytywne, bo ostatnio coś mój humor przygasa (jeśli można to tak nazwać). Mnie tam motyw Franka-siatkarza i Franka-góry w seksie się podobał, przynajmniej jest coś innego i oryginalnego. Bardzo fajnie wyszła tobie scena z sassy Gerardem, tak bardzo w jego stylu XD. Co zaś do całego shota, to był jakby żywcem wyrwany z jakiejś niezobowiązującej książki dla młodzieży, z trochę wyidealizowanym światem (sportowcy i nie homofoby, so cute), ale z przyjemną fabułą i jak zwykle z takim Darsowskim dopracowaniem :). A te postaci poboczne tylko dodały wszystkiemu charakteru.
    Słowem: made my day <:3.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholernie mi się podobał cały shot, a przez większy czas, który poświęciłam na jego czytanie (no i w tym olanie historii, ech...) miałam mega szczerza na twarzy XD

    Ja tam nie uważam, że piszesz gorzej. Piszesz - w skali Darsy - normalnie i jednak wciąż genialnie ;P Przez ostatni zapierdol w szkole potrzebowałam czegoś na rozluźnienie i od ciebie udało mi się to dostać (nie koniecznie pisania o śmierci i mroku, jak to w moim przypadku najczęściej wychodzi ._.).

    Nie wiem czemu, ale w większości ryłam tam ze wszystkiego xD Możliwe, że to przez Sky'a, który swoją dziecinnością i ogólnym pozytywnym debilizmem mnie totalnie rozbrajał.

    Bardzo miło było mi wyobrazić sobie w pewnych fragmentach ciapowatego Gerarda i to jego spłoszenie oraz niezdecydowanie, podczas zastanawiania się czy znowu przypadkiem nie chciałby być z Frankiem. Dobrze, że Lillemor uratowała święta (wtf?! nie pytaj...) i jednak przemówiła do przestraszonej dupy Way'a, co ma ze sobą zrobić xD

    Za to panująca atmosfera w rodzinie Iero, wręcz mną wstrząsnęła. Nigdy nie chciałabym, aby ktoś miał podobne piekło na co dzień we własnym domu. Na ogół nie lubię dzieci, ale gdy Fionie również się stała krzywda... krótko mówiąc byłam wściekła. Cholernie wściekła, bo mimo że był to tylko shot, to aż mnie w pewien sposób ścisnęło w żołądku, przez to, że nic nie mogłam z tym zrobić. Dobrze, że jednak koniec końców wszystko się ułożyło, bo kto wie, co byłoby dalej, gdyby to patologiczne koło, jednak się nie przerwało...

    Szekszy w szatni mnie powalił na łopatki, a już na pewno, gdy Gerard zerwał z bioder Frania ręcznik - dostałam napadu dzikieeeego śmiechu, że totalna masakra xD

    Za to mega podobała mi się atmosfera panująca w drużynie. Moim zdaniem siatkarzem można zostać nawet przy niskim wzroście (ja sama mam tyle co Frank ._.), bo jeśli umiejętnościami wcale nie odstaje się od zespołu, to czemu by nie? Sky mnie rozwalał na bank, ten jego wieczny nieogar, szczerze i zachowanie zahaczające o pokłady pozytywnego debilizmu doprowadziły do tego, że śmiałam się z nim za każdym razem. No i waliłam głową o biurko, gdy robił z siebie totalnego tłumoka xD

    Naprawdę, cieszę się, że wstawiłaś coś tak pozytywnego (w większości c:) jeśli chodzi o humor, bo tego właśnie mi było trzeba xD Szczypty nieogaru między tą całą dupiastą szkołą i brakiem czasu nawet na najcichsze, zabójcze pierdnięcie. Jest jak jest, ale taka prawda XD

    Życzę duuużo weny i sorka za taki spam, ale ja tak już mam, że jak piszę, to w chuj dużo ._.

    xoxo!

    OdpowiedzUsuń
  6. Awwwwwww <3 Na razie tyle jestem w stanie napisać xD Muszę dojść do siebie. Dziękuje <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja już od początku listopada żyję świętami, śniegiem, choinką, (których jeszcze nie ma ale co tam). I właśnie w mroźne dni uaktywnia się mój fetysz do frerardowych happy endów, ich słodyczy, piękna i litrów kawy, które pochłaniam przy czytaniu tego wszystkiego.

    Tym krótkim wstępem chciałam powiedzieć, że bardzo i to Bardzo mi się podobało. Nie było przesłodzone, a ja i tak szczerzyłam się do laptopa jak głupi do sera :) Uwielbiam Twoje one shoty, dziękuję za poprawienie mi nastroju :)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Tak, poproszę" totalnie mnie rozwaliło. Opowiadanie świetne i poza wieloma brakami ogonka tam, gdzie powinno być ę, to w sumie nie zauważyłam poważniejszych błędów.
    W ogóle zawsze postrzegałam Franka jako ciotę, a nie Gerarda. Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło, jednakże zawsze byłam pewna, że on bardziej się na takiego nadaję. A Ty niesamowicie przedstawiłaś Gee w tej roli.
    Kocham tego szocika <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja się przez cały czas bałam, że to nie będzie wesoły shot, najpierw się bałam, że ojciec zatłucze Franka albo Gerarda jak ich przyłapał w pokoju, potem się bałam, że zatłucze całą rodzinę Iero z sobą włącznie, później, że samego Franka, później że przyjdzie też po Gerarda, normalnie nie można było nawet na chwilę przestać myśleć o tym, że coś pójdzie nie tak i komuś przetrącą kręgosłup. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to po prostu happy one shot, trochę smutny, ale jednak kończy się w tak wspaniały sposób. Plus, zawsze mnie jarał Frank sportowiec. Gerard wyszedł odrobinę na ciotę, nie wiem czemu w ogóle zaproponował Frankowi tą przerwę - by jego ojciec się nie czepiał? Żadne rozwiązanie przecież. Przynajmniej nie na dłuższą metę. Ale w porządku, wszystko dobrze się skończyło i to się właśnie liczy.
    Buziaki i czekam na nowości!
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń