wtorek, 24 grudnia 2013

Curse of the Bloody Lily

{ 011 }




         Kiedy się obudziłem, miałem początkowo problemy z uświadomieniem sobie, gdzie tak właściwie jestem. Czułem dezorientację, nie rozpoznawałem otoczenia, przepełniał mnie niepokój oraz strach. Mózg odmówił posłuszeństwa, a głowa bolała, jakbym obalił całą skrzynkę piwa samodzielnie.
         Oczywiście znajdowałem się w swoim pokoju, jednak potrzebowałem chwili, aby to zarejestrować. Wszelkie bodźce docierały dzisiaj do mnie z wyjątkowym opóźnieniem. Położyłem się spać dość późno, ponieważ nie mogłem zasnąć z powodu kłębiących się w mojej głowie myśli, które dotyczyły wczorajszej rozmowy z moją mamą.
         Dotarło do mnie, że to koniec. Ojciec ostatecznie chce rozwodu. W głębi się cieszyłem, lecz częściowo ten entuzjazm tłumiły wątpliwości i negatywne emocje. Obawy mamy udzieliły się także i mnie, lecz nie przywiązywałem do nich aż tak wielkiej uwagi. Jeżeli ojciec chciałby uzyskać do mnie prawa to tylko i wyłącznie dlatego, żeby zrobić na złość swojej, niedługo byłej, żonie. Całe szczęście chyba ma swój rozum i nie akceptuje mnie jako własnego syna na tyle, aby męczyć się z ubieganiem o opiekę nad kimś takim jak ja. Nie jest AŻ tak głupi. Wie, że jeżeli starałby się uprzykrzyć mamie w ten sposób życie, ja zniszczyłbym jego o wiele bardziej efektownie. Jestem dość kreatywny, kiedy mi na czymś zależy. Doprowadziłbym go do ruiny szybciej, niż on sam by przypuszczał. Poza tym istnieje również opcja, że jako nastolatek, który jest w pełni świadom podejmowania pewnych decyzji we własnym imieniu, decyduję o tym, z którym rodzicem chcę zamieszkać na stałe, a z którym będę się widywał tylko w weekendy, jeżeli będzie mi na tym zależeć. Naturalnie nie będzie. Mam w dupie tego człowieka i nie chcę oglądać jego parszywej gęby nigdy więcej w życiu. Nic dla mnie nie znaczy jako człowiek i tym bardziej jako rodzic, którym tak na dobrą sprawę nigdy nawet nie był.
         Drugą zasadniczą sprawą, która nie pozwoliła mi zmrużyć oka przez długie godziny, były korepetycje, jakie miałem dzisiaj zacząć udzielać Gerardowi. Gubiłem się przy tym chłopaku, naprawdę. On jest… jak wulkan sprzeczności, który może w każdej chwili wybuchnąć i zniszczyć każdą żywą istotę na swojej drodze, zalewając wszystko dokoła śmiercionośną lawą. Nigdy nie jestem w stanie ocenić, czy mówi poważnie, czy robi sobie ze mnie jaja zachowując przy tym twarz pokerzysty. Raz rozmawia normalnie, przyzwoicie. Opowiada nawet pełnymi zdaniami na zadane pytania. Wiem, że potrafi się uśmiechnąć, kiedy wprawię go w dobry nastrój. Kiedy staram się go wprawić w dobry nastrój, a on mnie nie odpycha. Później jednak coś się w nim zacina, a sam Way blokuje i odcina od świata, który chyba wpływa zbyt destrukcyjnie na jego emocje. Dystansuje się, aby nic nie czuć, aby nie dać się zranić. Przybiera zimną maskę obojętności, bo myśli, że jedynie ona go uratuje przed okrutną rzeczywistością. Dlatego zamyka się we własnym świecie, ponieważ tam jest mu najlepiej i tam się czuje bezpieczny. Taki układ na dłuższą metę jest męczący chyba nie tylko dla mnie. To także niszczy jego. Zżera go od środka, lecz Gerard się przed tym nie wzbrania. Wygląda nawet na to, że chce przyspieszyć ten proces, aby przestać cokolwiek czuć.
         Nie, nie zrobiłem się nagle taki mądry, aby wszystko w ten sposób dogłębnie przeanalizować. Przeczytałem chyba coś takiego w książce mamy, którą dostała na dziesięciolecie swojej pracy w szpitalu jeszcze w Nowym Jorku. Opisano tam różne sylwetki i role, które człowiek przybiera w społeczeństwie i to, jak chce być odbieramy przez innych. Jedyną rzeczą, którą sam jestem w stanie powiedzieć toto, że Gerard chce się otworzyć. Jestem tego pewien, ponieważ to widzę. Aż kipi od wewnątrz, aby kogokolwiek wpuścić do swojego wnętrza. Mimo wszystko nie robi tego i to jest właśnie najbardziej irytujący aspekt naszej skomplikowanej relacji, o ile jakakolwiek relacja istniała.
         Doszedłem do takiego momentu we własnych myślach, w którym stwierdziłem, mam już dość i brak mi sił na uganianie się za czymś, czego nie można złapać. Tym czymś jest Gerard, a raczej jego umysł, serce, uczucia. Jego dusza. Naprawdę zależy mi na tym stypendium, lecz byłbym  kłamcą i ignorantem twierdząc, że chęć jego zdobycia była jedyną motywacją. Chcę je uzyskać wszelkimi dostępnymi sposobami, jednak nie stanowi to dla mnie priorytetu, którym w rzeczywistości od dłuższego czasu jest Gerard. Wbrew pozorom nie zamierzam na niego naciskać. Pozwolę, aby samodzielnie podjął decyzję o tym, czy może sobie pozwolić na otworzenie się przede mną. Nie oczekuję, że od razu na wejściu rzucimy się sobie w ramiona i zaczniemy snuć rzewne opowiastki na temat eschatologicznego sensu życia i przeszłych zmartwień. Na początek zadowolę się trywialnymi błahostkami jak na przykład data urodzenia, ulubiony kolor czy zainteresowania.
         Westchnąłem cicho. Czcze marzenia.
         Gerard jest jak zamknięta na dwieście pięćdziesiąt kłódek księga, do której otwarcia są potrzebne klucze spuszczone uprzednio w klozecie. Jak… Jak hermetycznie zapieczętowana puszka konserwowa, jakiej nie sprosta najbardziej doświadczony weteran biwaków i wycieczek pieszych po leśnych borach, głuszach i dziczach.
         Dźwignąłem się do siadu. Ziewnąłem przeciągle, naciągając przy okazji parę mięsni dla całkowitego rozbudzenia. Wstałem dość leniwie i takim też krokiem zszedłem na piętro do łazienki, aby wziąć orzeźwiający prysznic. Ściągnąłem prędko bokserki i koszulkę, po czym wskoczyłem pod natrysk. Nie zamierzałem brać długiej kąpieli, więc pospiesznie nałożyłem na wszystkie partie mojego ciała żel pod prysznic, aby wsmarować go w skórę, poczekać aż się spieni i prędko spłukać.
         Po kilku minutach wyszedłem z kabiny, owijając się ręcznikiem w pasie i poczłapałem do pokoju, wlokąc za sobą nogi. Nie zamierzałem się stroić jakoś specjalnie. Wyciągnąłem z szafy pierwsze lepsze spodnie, koszulkę oraz bluzę. Zahaczyłem o półkę z bielizną i kiedy się wyszykowałem, zbiegłem po schodach na parter.
- Witaj śpiochu – przywitała mnie wesoło mama z kuchni.
- Hej – usiadłem przy stole na jednym z krzeseł, które były wyposażone w poduszki pod tyłek. Nie lubię siedzieć na tych bez okrycia. Są twarde i z łatwością wyczuwam wówczas wszystkie kości mojej pupy.
- Gotowy aby zjeść późne śniadanie czy raczej wczesny obiad? – W głosie kobiety pobrzmiewała lekka kpina, ale nigdy nie budziła mnie w weekendy. Zawsze wstawałem wtedy, kiedy się wysypiałem i nie robiła mi w związku z tym problemów.
- Solidne, późne śniadanie.
- Okej. Jakieś plany na dziś? Jadę na zakupy, możesz się ze mną wybrać. Nie musiałabym sama pchać wózka i ogólnie poszłoby szybciej.
Kiedy tylko wróciłem pamięcią do naszych ostatnich zakupów, zrobiło mi się niedobrze. To zawsze wyglądało mniej więcej tak, że mama spędzała pół godziny przy jednym stanowisku i zastanawiała się nad wyborem jednego z dwóch produktów, podczas gdy tych stanowisk do obejścia było na przykład pięćdziesiąt. Serdecznie dziękowałem za takie zakupy. Mogą wykończyć człowieka.
         Spojrzałem na kobietę sceptycznie. Z zaangażowaniem smarowała chleb z masłem.
- Przepraszam, ale umówiłem się z Gerardem – oznajmiłem, wiedząc, że wywołam tym stwierdzeniem zaskoczenie na jej twarzy.
- Czy my mamy na myśli tego samego aspołecznego Gerarda? Dzieciaka z problemami w rodzinie? Milczącego gbura z twojej ławki? Tego czarnego? – ostatnie pytanie zadała dość zgryźliwie, aby zabrzmiało jak dosadny przytyk. Cel zdecydowanie osiągnęła.
- Ten sam – westchnąłem żałośnie.
- Nie podoba mi się to. Gdzie się umówiliście?
- W jego domu – odparłem. Wiedziałem, że to jej się nie spodoba, ale nie mam w  zwyczaju okłamywać swojej matki.
- Ty chyba wszystkie zmysły postradałeś. Przecież mówiłeś, że on jest nienormalny.
- Nie. Ja tylko powiedziałem, że prezentuje sobą milczenie i niedostępność. Za to ty na tej podstawie wywnioskowałaś, że jest nienormalny. To chyba widać jakąś różnicę.
- Frankie… od kiedy połączyła was taka zażyłość, ze nagle chcesz się z nim umawiać i hasać po łąkach w blasku wchodzącego słońca wraz z zapachem świeżego skoszonej trawy? – zironizowała jak mało kiedy. Bardzo rzadko używała podobnego tonu.
- Jeżeli się z nim spotkam, dostanę stypendium. – Mama odłożyła nóż na bok i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Mam mu pomóc w matematyce, chemii i tak dalej. Innymi słowy – mam mu dawać korepetycje.
- O której się umówiliście? – westchnęła po chwili milczenia, stawiając przede mną talerz ze śniadaniem. Odpuściła.
- O dwunastej.
- Nie chcę ciebie martwić, Frankie, ale jest już w pół do pierwszej.
Zadławiłem się przeżuwaną kanapką. Zerknąłem szybko na zegar kuchenny i przeanalizowałem prędko ułożenie wskazówek. Wszystko się zgadzało. W pierwszym odruchu sięgnąłem po telefon, ale zaraz sobie uprzytomniłem, że przecież nie mam numeru telefonu Gerarda. Zakląłem pod nosem na tyle cicho, żeby mama nie usłyszała.
- Jedz szybko, to cie podwiozę. Najwyżej przeprosisz go za spóźnienie i czymś się wykręcisz.
- Dzięki wielkie – podszedłem do niej i pocałowałem w policzek. Chwyciłem kanapkę w rękę i pognałem na górę, żeby się spakować.


************************


         - Jestem z powrotem o szesnastej – zaczęła mama poważnie głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Mówisz tak, jakbym szedł na spotkanie ze śmiercią – użyłem lekkiego tonu, co nie przypadło jej zbytnio do gustu.
- Nie masz pewności, że nie bierze jakiś leków psychotropowych, czy nie ma czegoś naprawdę poważnego z głową.
- Nie mam – potwierdziłem spokojnie jej zarzut przesiąknięty paranoją. – Nie sądzę jednak, żeby było z nim coś nie tak, jak powinno być.
- Jesteś już prawie dorosły, Frankie. Nie mogę ci mówić, co masz robić, ani z kim się spotykać, ale zadzwoń do mnie raz na jakiś czas, żebym nie musiała się martwić, dobrze?
- Dobrze – westchnąłem ciężko. – Będę ci słał puste wiadomości. – Złapałem za klamkę drzwi samochodowych z zamiarem wyjścia z auta.
Dwunasta pięćdziesiąt pięć.
Prawie godzina spóźnienia
Staliśmy pod domem Gerarda, który mama określiła jako ‘staroświecki’. Ogólnie nie podobał jej się ze względu na to, że jest taki duży, a jej biedny synek będzie tam siedział z nastoletnim psychopata łamana na kryminalistą. Czyta chyba zbyt wiele książek, bo wyobraźnią to przebija po prostu niektóre wytrawne twory wielkich pisarzy thrillerów, jeżeli jest zmuszona wymyślić jakiś stan zgorzenia. Z jednej strony cieszyłem się, że poświęca mi swój czas i uwagę, ale niekiedy to bywa po prostu męczące. Z dwojga złego jednakże wolę obecne stosunki, z jakimi się do siebie odnosimy, niż aby miała mnie mieć w dupie i w ogóle nie pamiętać, że siedemnaście lat temu rodziła i ma syna.
- Idź już, idź – wyprosiła mnie mało subtelnie. – Spóźnię się przez ciebie.
- Do sklepu? – spojrzałem na nią podejrzliwie spod ukosa.
- Jak byłeś u góry, umówiłam się z koleżanką z pracy na kawę – westchnęła rozdrażniona.
Skupiłem całą swoją uwagę na mimice jej twarzy. Coś mi nie grało tak jak należy. Wydawała się zbyt… Bo ja wiem… pobudzona? – Nie patrz na mnie jak na wariatkę. Też mam jakieś życie poza pracą i domem.
- Nie o to mi… A z resztą – machnąłem rękę. Jak ma faceta, to niech sobie ma, pomyślałem. Tylko mogłaby to powiedzieć wprost, a nie wije jakieś sieci. Ja chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. – Narka! – Wysunąłem się z samochodu, po czym trzasnąłem drzwiami odrobinę mocniej niż zamierzałem.
         Szybko zostałem na podjeździe sam na sam z czarną torbą przewieszoną przez ramię. Strasznie głupio mi było przychodzić z takim spóźnieniem, ale nie miałem numeru telefonu Waya, przez co powiadomienie go o przesunięciu spotkania stało się niemożliwe. Przez chwilę zastanowiłem się nawet czy zawitanie do niego ma jakikolwiek sens. Oczywiście wybrałem opcję, która uwzględniła to, że teraz zmierzam wolnym krokiem w kierunku drzwi Gerarda. Zakodowałem sobie jednak, że muszę od niego wyciągnąć jakiś numer czy adres e-mail.
Wspiąłem się prędko po kilku schodkach i zapukałem mocno w drzwi.
Dopiero teraz poczułem cały ten stres związany z dzisiejszym spotkaniem. Wszelkie obawy, ze może mi się coś stać z ręki chłopaka były śmieszne, irracjonalne i nie wierzyłem… nawet przez chwile nie brałem pod uwagę podobnej możliwości. Jednak jakieś obawy istniały. Narastały warstwami pod moją skóra i dokoła organów wewnętrznych, skurczając je i powodując ból brzucha. Bałem się trochę tego, co zastanę u niego w domu i tego, jak on sam w tym domu się zachowuje. Jak wiadomo każdy człowiek najbardziej swobodnie i beztrosko prowadzi się po własnym terytorium, ponieważ je zna, jest pewien siebie, a nowoprzybyły nigdy nie wie, gdzie co jest ułożone, jest skrępowany i niepewny własnych ruchów. Czarnowłosy prywatnie może być całkowicie innym Gerardem niż ten, którego spotykam podczas dni szkolnych w klasie czy na korytarzu. Słowa nie ujmą tego odpowiednio, jak bardzo pragnę spełnienia wizji pozytywnie nastawionego do świata Waya. Nie oczekuje, że wyskoczy w czerwonym fartuszku z wyszytym świętym Mikołajem i białej kucharskiej czapce, trzymając blachę dopiero co wyjętych z piekarnika pierniczków posypanych cynamonem, ale od czasu do czasu jeden mały uśmiech czy żart by go nie zabił.
Przez dłuższą chwilę po drugiej stronie drzwi panowała straszna, niczym nie zmącona cisza.
Zero muzyki.
Zero telewizji.
Zero odgłosów gotowania w kuchni, szczękających talerzy, gwiżdżącego czajnika czy głośnych rozmów.
Zero jakichkolwiek dźwięków, które by sygnalizowały, że ktoś tutaj mieszka, a jeżeli mieszka, to że żyje.
Zastanowiłem się, czy zapukać ponownie, ale stwierdziłem, że jeśli ktokolwiek znajdowałby się wewnątrz, na pewno usłyszałby stukanie przy tak przytłaczającej ciszy. Wyszedł na spacer? Mógłbym pomyśleć, że spotkał się ze znajomymi, ale on przecież nie ma znajomych, więc to raczej byłoby trudne.
Zacząłem rozważać, czy mam prawo być zły, albo się obrazić, jeżeli tak właściwie to ja się spóźniłem i to o całą godzinę. Doszedłem do wniosku, że nie, takie prawo mi na tym polu w ogóle nie przysługuje.
Wzruszyłem ramionami sam do siebie i odwróciłem się na pięcie. Nie widział mi się powrót na pieszo w drogę powrotną, lecz wielkiego wyboru nie miałem. Po mamę nie chciałem dzwonić, ponieważ wkurzyłaby się, że przerywam jej jakaś ważną czynność i ganiam w tą i z powrotem. Tym bardziej, że wcale nie jestem taki w stu procentach pewny, czy jej towarzysz przy kawie to kobieta. Czterdzieści minut spacerkiem? Czemu nie, to nie powinno stanowić problemu. Tylko dlaczego musi być tak cholernie zimno? Wziąłem, kurwa, tylko bluzę.
Byłem w połowie drogi do ulicy, kiedy za moimi plecami rozległo się skrzypienie zawiasów. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem stojącego w drzwiach właściciela posesji.
Gerard opierał się niedbale o futrynę i spoglądał na mnie bez wyrażania jakichkolwiek emocji. Miał na sobie czarne spodnie, koszulkę w tym samym kolorze i spalonego do połowy papierosa między palcami. Nic nie powiedział. Słowem się nawet do mnie nie odezwał.
Po chwili kompletnej stagnacji zaciągnął się dymem papierosowym i znikł w głębi domu wraz z towarzyszącymi mu kłębami dymu, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Przełknąłem głośno ślinę i drgnąłem nerwowo z tylko wiadomych memu ciału przyczyn.
Otrząsnąłem się z chwilowego odrętwienia dopiero wtedy, gdy przekroczyłem próg mieszkania Waya i niepewnie wychyliłem się zza ściany korytarza, aby go zlokalizować. Stał w kuchni plecami do mnie, nalewając wodę do czajnika.
- Słuchaj, przepraszam, że tak wyszło i się spóźniłem aż godzinę, ale zaspałem. Mama mnie szybko przywiozła – zacząłem się tłumaczyć, ale chłopak nie wykazał tym większego zainteresowania. – Myślałem, że nie ma ciebie w domu czy coś, bo pukałem, ale nikt nie otwierał. – Nadal zero reakcji. Włączył wodę. – Strasznie cicho tutaj – spróbowałem ponownie z nieznacznie pytającym wydźwiękiem. Gerard wyjął dwa kubki z szafki nad zlewem, niewzruszenie milcząc i popalając, sądząc po do połowy pustym opakowaniu na stole, czerwone Marlboro przez chwilę mignął mi przed oczami jeden z jego tatuaży w dolnej części pleców, ale to był tylko moment, bo zaraz potem podwinięta nieznacznie do góry koszulka wróciła na swoje miejsce.
- Siadaj – mruknął cicho. – Kawa czy herbata? – zapytał, gasząc papierosa w popielniczce i wydychając ostatnie kłęby dymu z płuc.
- Kawa, jeśli można – rzuciłem lekkim tonem, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Zacząłem się czuć niezręcznie, lecz nie powiedziałem już ani słowa. Czyli tak wygląda rozmowa ze ścianą, pomyślałem. Zacząłem się dla zabicia czasu rozglądać po kuchni i tym, co byłem w stanie w niej dostrzec.
         Pomieszczenie samo w sobie nie było duże. Podłogi wszędzie wyściełały te same panele w kolorze ciemnego brązu. Ściany przy zlewie także były nimi pokryte, chociaż nie rozumiałem istoty wykładania takich miejsc panelami. Z miejsca, w którym siedziałem, dostrzegałem kawałek kanapy w salonie oraz czarną komodę z różnymi figurkami i dużym zegarem na górnej powierzchni. Ogółem dom został najwyraźniej zaprojektowany w ciemnych barwach. Tak samo ciemnych jak i jego domownik.
         Gerard idealnie wtapiał się w otocznie. Aktualnie opierał się na blacie i zaciskał tak mocno dłonie na jego krawędzi, że aż pobielały mu palce. Od razu zwróciłem uwagę na to, że nie osłonił przedramion bandażami i bezwstydnie wystawiał swoje tatuaże oraz ciemnoróżowe blizny na światło dzienne. Nie zauważyłem żadnych zacięć czy poziomych kresek, które wskazywałyby na to, że się tnie. Niegdzie także nie dostrzegałem pudełeczek, które mogły być ewentualnie psychotropami.
Zakląłem w duchu.
Jak tak niby maja wyglądać nasze douczki, to ja chyba podziękuję. Wolę już zrezygnować ze stypendium niż się męczyć. Oparłem wygodnie plecy o tył krzesła i czekałem, aż ta cholerna woda się zagotuje a ta niesamowciie niezręczna cisza zostanie przerwana. Z takim podejściem to Gerard gospodarzem roku nie zostanie.
Westchnąłem cichutko w duchu. Powiodłem wzrokiem po blacie stołu. Nadpoczęta paczka papierosów – co za cholerny nałogowiec-, długopis, kilka zapisanych kartek papieru w formacie a cztery i książka od angielskiego. Zmarszczyłem brwi. Sięgnąłem po tą ostatnią z wymienionych rzeczy, ponieważ podręcznik został odwrócony grzbietem do góry na jakiś stronach. Oto przede mną rysował się mało obszerny w treść fragment apokalipsy świętego Jana. Po cholerę on to czyta? Skrzywiłem się, patrząc na obraz, który autorzy książki umieścili stronę dalej.
- Interesujesz się takimi rzeczami? – zapytałem w zamyśleniu.
- Praca domowa – szepnął tak cicho, że ledwo dosłyszałem odpowiedź. – I w owe dni ludzie będą szukać śmierci, ale jej nie znajdą i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie – zacytował powoli i bez emocji.
- Nie przypominam sobie, żeby Jefferson cokolwiek zadawała.
- Przy obrazie masz polecenie. – woda groźnie zabulgotała, kiedy chłopak zalewał kubki wrzątkiem.
Przebiegłem szybko wzrokiem po kilku linijkach tekstu. Jęknąłem głośno. Nazwij uczucia ludzi przedstawionych przez Lebensteina. W jaki sposób autor osiągnął efekt dramatyzmu? Chuj mu w  dupę. Obok ołówkiem została nabazgrana informacja, że mamy się rozpisać na dwie i pół strony a cztery zawierając nasze wszelkie osobiste przemyślenia oraz refleksje. Możemy odwołać się do innych fragmentów biblijnych.
- Nie potrafię pisać takich rzeczy – pożaliłem się. – Te wszystkie interpretacje są dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Obraz to obraz. Pytania typu co autor miał na myśli to nie bajka, w której się obracam. Nie można zostawić takich dzieł w spokoju?
- W takim razie co robisz na tym profilu? – Chłopak postawił przede mną naczynie z parującą kawą i usiadł na przeciwko.
- Bo tylko na nim były wolne miejsca.
- To nieciekawie – podsumował lakonicznie. Przez chwilę siedzieliśmy chicho, póki Gerard nie zaskoczył mnie swoja propozycją. – Pomóc ci z tym? – Sam nie do końca wydawał się być pewien tego, z czym wysunął się przed szereg.
- Ja w ogóle potrzebowałbym pomocy w zakresie interpretacji czegokolwiek – popatrzałem niechętnie, jak czarnowłosy sięga po paczkę papierosów. – Jednak z chęcią skorzystam z twojej pomocy. Nie lubię być z niczym w tyle, a angielski sprawia mi pewne problemy. – Z zapalniczki buchnął płomień i Gerard zaciągnął się tą trucizną. – Musisz? – zapytałem, robiąc dość wymowny gest ręką. Odpowiedział mi spojrzeniem pełnym jadu, które mówiło: to mój dom i jak coś ci się nie podoba, to wypierdalaj. Ostatecznie jednak mocno wciągnął  siebie ostatnią dawkę nikotyny i podszedł do popielniczki, aby zgasić ledwo zaczętego papierosa. Za karę poczęstował mnie sporym kłębem dymu wycelowanym prosto w moją twarz. Machnąłem kilka razy ręką przed nosem. – To najpierw zajmijmy się matmą, bo po to w sumie tutaj przyszedłem. Później mi wytłumaczysz, o co chodzi z tym obrazem – schyliłem się do torby po książkę i kilka innych potrzebnych przyborów.


************************


         - Tangensem kąta ostrego w trójkącie prostokątnym nazywamy stosunek długości przyprostokątnej przeciwległej do kata alfa i przyprostokątnej przyległej do kąta alfa. – Frank napisał szybko na kartce jakiś dziwny wzór, który ledwo kojarzyłem i spojrzał na mnie z nadzieją.
- Mógłbyś wolniej? Jak mówisz tak szybko, to nawet nie jestem w stanie odróżnić tych nazw w trójkącie – mruknąłem niby lekceważąco, ale byłem głęboko zażenowany, że moje braki musiały wypłynąć na powierzchnię i mnie ośmieszyć akurat przy tym chłopaku.
- Gerard – westchnął z rezygnacją. – To naprawdę nie jest takie trudne, jak ci się wydaje. Tylko zacznij mnie w końcu słuchać, bo myślami na pewno nie jesteś w tym dziale, jeżeli w ogóle w matematyce. Narysuję ci trójkąt, może łatwiej wtedy to sobie wyobrazisz.
- A sam mogę narysować? – zaproponowałem. Miałem dość tej bezczynności. Tak na dobrą sprawę mózg mi się już zlasował. Dwie godziny klepania kilku zadań, regułek matematycznych i powtarzania starego materiału sprawiło, że wszystko brzmiało dla mnie tak samo, niezrozumiale, nielogicznie.
- Jak to ci coś pomoże, to jasne. Narysuj trójkąt prostokątny – polecił prędko, po czym zdzielił mnie czymś twardym po dłoniach. – Linijką! Odręcznie wyjdzie do dupy. – Chciałem mu powiedzieć, że mam taką wprawę w rysowaniu linii, że nawet przez sen mógłbym je szkicować, ale odpuściłem i wziąłem do ręki plastikowy przedmiot. – Teraz zaznacz ten kąt ostry jako alfę. Przeciwprostokątną, którą masz tutaj, podpisz jako er, przyprostokątną przylegającą do alfy jako iks i przyprostokątną przeciwległą do alfy jako igrek. – Podążałem uważnie za jego wolno sunącym po kartce palcem i oznaczałem wszystko tak, jak mi kazał. – I teraz patrz. Tangensem nazywamy ten igrek przez ten iks, okej? Ten wzór, który napisałem ci obok, jest potrzebny do zadań w twoim zbiorze.
- Z obrazkiem jest dużo łatwiej – przyznałem mu rację. Większość stała się teraz w miarę bardziej przystępna, jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że wzór i definicja to tylko początek. Prawdziwy koszmar zacznie się wraz z obliczeniami, do których będę musiał wykorzystać materiał z poprzedniego działu z trójkątami.
- To może jakieś zadanie? - Frank uśmiechnął się promiennie, wiedząc, że zadaje mi ból wraz z każdym takim pytaniem, które było jak najbardziej retoryczne. Westchnąłem. – Jaki entuzjazm – zaśmiał się. – Pod jakim katem padają promienie słoneczne, jeśli… - Miałem ochotę gorzko zapłakać. Teraz.


************************


         Poczułem ciepły oddech Gerarda tuż nad swoim uchem i już wiedziałem, że nie będę w stanie się w pełni skupić na tym cholernym obrazie.
         Spojrzałem dyskretnie w bok na dłonie chłopaka, które spoczęły na blacie po obu moich stronach. Sam Way nachylał się nade mną i podziwiał ten głupi rysuneczek z podręcznika.
- Przy interpretacji obrazu, do którego masz tekst, ważne jest, abyś umiał z niego korzystać, ponieważ to on stanowi bazę, na której podeprzesz swoje wnioski w wypracowaniu. Jednak na początek zajmijmy się samym dziełem. Co według ciebie przedstawia?
- No… ten… apokalipsę, nie? – zauważyłem nieśmiało, na co tym razem Gerard westchnął cicho.
- Nie myśl ogólnie. Nie posługuj się tym, co jest logiczne. Że to jest apokalipsa, to każdy wie i taka odpowiedź stawia się raczej w mało korzystnym świetle. Kiedy omawiasz obraz, podstawową rzeczą jest zapoznanie się z tytułem, autorem, rokiem wykonania. Priorytetem jednak jest tytuł, który na pierwszą część niemal zawsze ci odpowiada.
- A z dymu wyszła szarańcza na ziemię i dano jej moc taką jak moc skorpionów ziemskich – mruknąłem. – Czyli no… widzę tą szarańczę, tak? Nieco wyolbrzymiona… z kolcem jadowym wzorowanym na kolcu skorpiona… w sumie jakby nawet widać pewne podobieństwo w strukturze ich ciał i…
- To nie biologia, Frank. Skup się na tym, co widzisz. Co najbardziej rzuca ci się w oczy?
Odruchowo spojrzałem na półnagą kobietę. Rzucała się w oczy. I to bardzo. Trudno, aby tego nie robiła, skoro znajdowała się pierwszym planie. Przecież nie powiem tego czarnowłosemu. Byłem dziwnie skrępowany jego bliskością, a gadanie o cyckach na pewno nie poprawiłoby sytuacji i nie zmniejszyło zaczerwienienia się.
- Te szarańcze są takim… no elementem, który przykuwa uwagę – przyznałem.
- Błąd – zaoponował łagodnie. – Szarańcza to tylko tło. Owady mieszają się z czernią, dzięki czemu ten, kto widzi obraz po raz pierwszy nie skupia się natychmiast na nich, tylko na jasnych punktach, które wyróżniają się spośród innych. Główny jakby aspekt, nad którym trzeba pomyśleć, stanowi tutaj ta kobieta – wskazał palcem na ladacznicę z odsłoniętym dekoltem i zwinnie zakreślił linię jej sylwetki. – Obnażona kobieca pierś oraz wyraźnie widoczne żebra. Na tym głównie skupiają się oczy.
- Może na tym skupiają się nasze oczy? Nie pomyślałeś nad tym? W końcu… no wiesz… jesteśmy chłopakami.
Nieoczekiwanie Gerard parsknął śmiechem, a mi zrobiło się strasznie głupio. Chłopak odszedł kawałek i od razu poczułem, jak chłód obejmuje na powrót moje ciało. Way wyjął papierosa z paczki i błyskawicznie uczynił z nim to, co trzeba. Przyjrzał mi się uważnie i śledził każdą moją reakcję. Już miałem rzucić jakaś kąśliwą uwagę, lecz on ponownie głupio zachichotał, garbiąc się lekko, przez co zaczął kaszleć, bo jak widać dym wleciał mu nie w tą dziurkę co trzeba.
- Przepraszam -  podszedł do mnie ponownie, kiedy opanował niepożądany wybuch. – Nie, Frankie – drgnąłem lekko na to zdrobnienie. W jego ustach zabrzmiało strasznie dziwnie i obco.
- Uwierz mi, że kwestie seksualności kobiet nie są tutaj istotne i ich odpowiedni odbiór nie zależy od płci czy też poziomu męskości odbiorcy. Ja na przykład patrzę na to okiem czysto artystycznym. Poza tym nie interesuję się kobietami w tej sferze, a wyeksponowana pierś jak najbardziej przyciąga moja uwagę.
- Tak właściwie… - Dlaczego tutaj są same kobiety? – Postanowiłem na razie pominąć jego zakamuflowane między wierszami stwierdzenie co do preferencji seksualnych, bo nie chciałem wyjść na wścibskiego idiotę. Nie interesuje się kobietami…. Kompletnie się tego nie spodziewałem i nadal trudno mi było zamaskować szok na twarzy, mimo że usilnie się starałem.
- Wedle wierzeń i niekiedy dość ogólnych stwierdzeń oraz przekonań kobieta jest usposobieniem zła, ponieważ sprowadziła mężczyznę na drogę nieprawości, kusząc go i namawiając do niegodnego czynu. Mam na myśli historię Adama i Ewy, gdzie Ewa stanowi archetyp osoby, która sprzeciwia się woli Boga, pociągając za sobą Adama i skazując ich tym samym na wygnanie z Raju.
- Przecież ty jesteś ateistą – zauważyłem.
- No tak, ale poglądy religijne nie mogą mi niejako przysłonić tego, o co chodzi w obrazie i na jakim poziomie emocjonalności mam odebrać zawarty na płótnie sens.
- Czyli… To pytanie… W jaki sposób autor osiągnął efekt dramatyzmu?
- A jak myślisz? – Chłopak usiadł na krześle obok, patrząc w blat stołu.
- Przez wychudzenie postaci? – Kiwnął głową. – Przez wyolbrzymienie owadów? – Potwierdził. – Rozdarcie na strzępy kobiecych ubrań i zniekształcenie ich kończyn?
- Jasne – mruknął. – Widzisz? Podstawy wcale nie są takie trudne do ogarnięcia, jak ci się wydaje. Potrzeba tylko trochę wyobraźni.
- Takie gadanie z tobą to gadanie. Gorzej tylko z tym jak to ubrać wszystko w słowa – mruknąłem niechętnie.
- Masz – podał mi kartki, które już tutaj leżały, kiedy przyszedłem po południu. – To moja praca. Napisałem wczoraj wieczorem, poprawiłem dzisiaj rano. Przejrzyj sobie i postaraj się coś sklecić własnymi słowami. Tylko masz mi to oddać w poniedziałek.
- Dzięki… - zacząłem oszołomiony. I pomyśleć, że na początku ledwo się do siebie odzywaliśmy. – Nie wiem, co powiedzieć.
- Nic nie mów, lubię ciszę – szepnął.
- Ty… - zacząłem, ale przerwał mi telefon. – Tak - odebrałem.
- Żyjesz? Czekam na podjeździe. Zbieraj się. – Mama natarła mnie poleceniami tak, że nie byłem w stanie odpowiedzieć nic prócz ‘okej’, zanim się szybko rozłączyła.
- Musze lecieć – wstałem, pakując wszystko do torby. – Dziękuję za pomoc – uśmiechnąłem się przyjaźnie. Gerard jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Cały zapał uleciał z  niego wraz z zapaleniem papierosa.
- To ja dziękuję. Może zdam – mruknął jedynie bez wyrazu.
- Jasne… - odpowiedziałem z zakłopotaniem. – Trafię do wyjścia czy coś… - Gerard pokiwał głową w zamyśleniu. – Jasne… - powtórzyłem i minąłem go z walącym w piersi sercem.
- Frank? – zapytał szybko, zanim zdążyłem wyjść z kuchni.
- Słucham.
- Dokończ to, co chciałeś powiedzieć.
- Niby co?
- To co zacząłeś, zanim przerwał ci telefon.
- Hm… A! Chciałem powiedzieć tylko, że ty tak naprawdę nie lubisz ciszy, tylko jesteś do niej przyzwyczajony – uśmiechnąłem się słabo, marszcząc brwi i wzruszając ramionami, ponieważ nie miałem pojęcia, dlaczego ta informacja była dla niego aż tak istotna.
- Dziękuję – kiwnął głową.
- Nie ma za co… Do zobaczenia w szkole… Gee – szepnąłem i opuściłem szybko mieszkanie Waya. Wręcz zbiegłem ze schodów na podjazd, aby następnie niemalże wskoczyć do auta.
- Coś się stało? – zapytała zszokowana mama.
- Nie – odparłem, kiwając energicznie głową na boki. – Dlaczego miałoby się coś stać?
- No nie wiem… tak wpadasz i w ogóle – machnęła wymownie ręką, nawiązując do moich ekstatycznych ruchów.
- A nic… To nic… Tak wiesz… Już jest ciemno, późno, groźnie… Chciałbym się położyć, bo jestem zmęczony.
- Okej – podsumowała leniwie. – Nie wnikam. Nie pytam. O nic nie podejrzewam.
Posłałem jej przeciągłe, ponure spojrzenie. Nie mogła go dostrzec, gdyż skupiła się już wystarczająco na drodze.
         Kiedy wycofała auto z podjazdu, wbiłem wzrok w wystającą część domu, ponieważ właśnie tam paliło się światło. Uświadomiłem sobie, że owo pomieszczenie to właśnie kuchnia, kiedy w oknie  pojawiła się ciemna sylwetka Gerarda z dłońmi w kieszeniach i papierosem między wargami. Spuściłem szybko wzrok, rumieniąc się obficie z nieznanych mi powodów. Poczułem się w miarę lepiej, kiedy ruszyliśmy przed siebie, zostawiając ten widok za sobą.
         Przez całą drogę w samochodzie panowała cisza, lecz mama dotrzymała swojego słowa. Nie wnikała. Nie pytała. Myślę jednak, że z całą pewnością coś podejrzewała. Ja sam nie jestem w stanie określić, czy mogę cokolwiek zacząć podejrzewać. Na mojej nigdzie nie zapisanej liście dotyczącej Waya, pojawiło się wiele nowych punktów.

Gerard prywatnie nie jest wcale taki zły.

Dom Waya skrywa z pewnością wiele tajemnic. Jest urządzony w ciemnych barwach.

Z kuchni widać podjazd i widok na najbliższą okolicę, co pozwala mi myśleć, że po południu mnie widział, lecz dość długo zastanawiał się, czy mi w ogóle otworzyć.

Ma tatuaż na plecach.

W mieszkaniu nie nosi bandaży.

Ma wyczulony zmysł literacki. Dobrze interpretuje. Typowy humanista.

Jest gejem.

To ostatnie we mnie silnie uderzyło. Nigdy bym nie pomyślał, że jego preferencje seksualne obracają się dokoła tej samej płci. Nawet… nie podejrzewałem… Rany, ale mi ta informacja zaśmieciła głowę. Najgorsze okazało się chyba jednak to, że ja sam czułem się przy nim dziwnie. Czułem… przyciąganie. Byłem lekko pobudzony i serce biło o wiele za szybko niż w normalnych warunkach. Czy on mi się… NIE. Pokręciłem szybko głową. To nie jest możliwe. NIE. Nie on…
         Oczy lekko mi się zaszkliły, więc odwróciłem głowę bardziej do szyby, a by mama nie zauważyła targających mną emocji.
         Nie on…


************************


         Tangensem kata ostrego w trójkącie prostokątnym nazywamy…
        
To może jakieś zadanie?

         Po mojej głowie rozbił się jego śmiech.
         Zgasiłem światło.

         Jesteśmy chłopakami.

         Dzięki za wszystko.

         Nie ma sprawy.

         Ty tak naprawdę nie lubisz ciszy, tylko jesteś do niej przyzwyczajony.

         Racja.
        
Gee…

Gee…

Gee.

Uderzyłem pięścią w stół. Dałbym sobie głowę uciąć, że gdzieś w głębi  domu rozległ się szyderczy, kobiecy śmiech.
Przetarłem nerwowo twarz prawą dłonią, jakby chcąc zmazać z niej wszystkie troski. Spojrzałem na zegar kuchenny. Dochodziła północ.

A z dymu wyszła szarańcza na ziemię…

Z mojego gardła wydobył się obcy, mrożący krew w żyłach śmiech pozbawiony choćby krztyny wesołości.
Tak.
Racja.



************************


Na mimikę twarzy postaci w obrazie Jana Lebensteina „A z dymu wyszła szarańcza na ziemię i dano jej moc taką jak moc skorpionów ziemskich” składa się wiele złożonych emocji, które silnie działają na odbiorcę tego dzieła swoją intensywnością i nagromadzeniem. Oblicza potępionych przecina ból, cierpienie oraz strach przed nieznanym czy nieuchronnym. Uciekają w popłochu szukając miejsca do schronienia, chociaż nigdzie nie są w stanie go odnaleźć. Narodziła się panika, bieganina, ucieczka przed monstrum, którym niewątpliwe jest szarańcza. Gesty rąk ludzi zdają się mówić aż nad wyraz wymownie, nie pozostawiają na tym polu jakichkolwiek wątpliwości. Przemawia przez nie desperacka walka o przetrwanie, lecz świadomość nieuchronności i nieodwracalności losu przytłacza, będąc zbyt realną.
Niezaprzeczalnie można także utwierdzić się w przekonaniu…

W tym momencie przerwałem czytanie, odchodząc od biurka
Jego praca jest dobra. Na pewno zawiera w sobie o wiele więcej, niż ja bym kiedykolwiek napisał. Zamiast dwóch stron jestem w stanie sklecić pewnie z dwie linijki tekstu i to jeszcze tak ogólne, jak tylko się da. Wymieniłbym autora, tytuł i dodał, że kobiety z obrazu są gołe, przerażone i zwiewają po polach przed szarańczą na sterydach o wielkości konia.
Jestem beznadziejny. Jednak nie temat pracy czy samo jej wykonanie obecnie zajmowało moje myśli.
Wziąłem do ręki telefon i wszedłem w kontakty. Zanim jednak wybrałem odpowiednie imię i nazwisko, zablokowałem ekran i rzuciłem komórkę a łóżko.
Czułem się… zagubiony. Tak. Właśnie. Zagubiony. Już nie miałem pojęcia, co robić, a z czym się wstrzymać. Co jest właściwie, a co nie. Nie wiedziałem nic. Dlatego jestem zagubiony. Wszystko co o sobie wiedziałem i czego byłem pewny, runęło, powalone przez wydarzenia jednego wieczora w towarzystwie kolegi z ławki. Miałem ochotę zaśmiać się gorzko, ale nawet na to nie było mnie stać. Taki… zagubiony.
Trwałem w stagnacji na środku pokoju, wyglądając w mrok nocy po drugiej stronie szyby. Cały ten bajzel jest zbyt skomplikowany jak na mój prosty umysł.
Nagle poczułem się niesamowicie zmęczony zarówno całą tą sytuacją jak i samym życiem. Wszystko co niegdyś zdawało się być pewne, teraz wytworzyło nieprzejrzystą mgłę i zniknęło w jej kłębach.
Ściągnąłem koszulkę i powąchałem ją. Przesiąkła zupełnie zapachem papierosów. Rzuciłem ja niedbale na podłogę i zsunąłem na dół spodnie.
Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale chyba nastąpiło to szybko.





************

Żeby było jasne, kocham ten rozdział całym moim niezdolnym do miłości sercem.
Żeby było jasne, nowy szablon kocham jeszcze bardziej razem z jego wspaniałą autorką, Kiką.
Żeby było jasne, kocham Was, bo pod tym rozdziałem macie komentować jak pojebani.

Wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i wszystkiego, czego sobie zamarzycie, bo jesteście wspaniali, piękni i zasługujecie na to co najlepsze i na to co sprawia, że czujecie się pełni 


Do zobaczenia w przyszłym roku.

12 komentarzy:

  1. Jeju, Darsa - zatkało mnie. Jaki piękny szablon! Jaki piękny rozdział! Aww :3
    Wiesz co? Poprawiłaś mi humor na zakończenie dnia, dziękuję :D
    Gerard nie jest wcale taki zły i niedostępny jakiego zgrywa w miejscach publicznych. Czyżby Frankie się w nim podkochiwał? Ach! I te przemyślenia rodem z seriali o nastolatkach (tylko, że w wersji ulepszonej i bardziej schizowej) typu: On mi się chyba podoba, ale nie jestem pewien co do swoich uczuć, ale z drugiej strony - nie, to na pewno nie to, nie on, itp. ;D
    Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, życzę Ci dużo zdrowia, cierpliwości, radości z życia, wspaniałych chwil, spełnienia marzeń, szczęścia, dużo weny, siły, mocy prezentów, ciepłej atmosfery w gronie rodzinnym! Do tego: udanego, pijanego Sylwestra, szczęśliwego Nowego Roku, aby był on jeszcze bardziej owocny i dobry dla Ciebie! :3

    Do zobaczenia w Nowym Roku, kochana! <3

    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, ten rozdział jest naprawdę świetny! :D Och, jakie zaskoczenie, Gerard jest gejem. Nigdy bym nie zgadła xD. Ale widać, że na Franku zrobiło to...wrażenie ;P. Kurcze, strasznie podoba mi się ten twój Gee. To jest taki typ bohatera, który pragnąc nie być lubianym od razu staje się moim faworytem :). No i to "nie on...", takie po prostu kdjhszfdgsjhacgdsk :D. Dobra, Kika ma feelsy, więc już kończę ten komentarz. Ja ciebie kocham bardziej :**. Wesołych świąt.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jest gejem." *fangirling mode on*

    nie wiem, jezu, jak ja nie lubię pisać komentarzy. kocham to opowiadanie, Gerard jest taki perfekcyjny, niektóre jego zachowania przypominają mi trochę Gerarda z TDK. i nie wiem, spać mi się chce, tak bardzo to kocham, za krótkie dajesz te rozdziały. ;-;

    wesołej końcówki świąt, twórz dalej, nie marnuj się, etc blah,

    xoxo
    BS.

    (ZAUWAŻYŁAM WŁAŚNIE ŻE JESTEM CZWARTĄ OSOBĄ, KTÓRA PODPISUJE SIĘ "XOXO", CO JEST?)

    OdpowiedzUsuń
  4. BOOOOOooooooozeeeeeerrr! I WANT MORE I WANT MORE AND I WANT IT NOW! KOLEJNY RAZ BEDE CZAKALA W CHUJ DLUGO NA KOLEJNY ROZDZIAL?! TO JEST PIEKNE,EPICKIE,WSPANIALE,FENOMENALNE!!!!!! sytuacja Franka i jego ojca- no jakbys,kurwa, wyciagnela to z mefo zycia!! A ten moment,gdy Gee nachylal sie nad Franirm- widze to do tej pory. A i uswiadomilam sobie,ze wlasnie te mam zadane wypracowanie ;(
    DAWAJ 12!!! SZYBKO,KOCHANA ;*******

    OdpowiedzUsuń
  5. T^T
    Cierpię
    To ja zarywam tu moją "naukę" do sprawdzianu z chemii tylko po to, żeby rozdziału 12 jeszcze nie było? :p
    Nie mogę się doczekać, niezmiernie wciągająca historia. Przeczytałam całą od wczoraj w nocy do dzisiaj... Przed 0,5h. Po prostu: wow.
    Myślę, że to jeden z powodów, dla których zakochuję się we Frerardzie (co mnie trochę przeraża :) )
    Świetnie budujesz napięcie, w nocy czytało się nieswojo... ;) Gerard ma genialnie wypracowany charakter, no i nie wiem jak to robisz, ale pomimo "odpychającej" aparycji (nazwijmy to) czuję się jak przyciągany do niego Frank :)
    ... Nie wiem, co napisać, żeby było poetycko czy coś, ostatnio recenzje pisałam tylko po angielsku xP
    Chciałabym złożyć na twoje ręce małe "coś" (żeby nie powiedzieć gorzej), zainspirowane tą historią: http://mxmsupporter.deviantart.com/art/Frerard-Num-1-424867552 Wiem, beznadziejnie nie przypominają siebie, ale taka była wizja ^^
    Pokornie uniżona
    MxMS

    OdpowiedzUsuń
  6. Zupełnym przypadkiem trafiłam na twojego bloga i z marszu przeczytałam wszystkie opublikowane do tej pory części Curse Of Bloody Lily - jestem oczarowana. Każde zdanie wydaje się być kilkukrotnie przemyślane tak, by nie zburzyło panującego w opowiadaniu mrocznego i tajemniczego klimatu.
    Autorka musi być cholernie inteligentną osobą ;)
    Bardzo cieszy mnie to, że w tym rozdziale Gee i Frank nawiązali nić porozumienia (nawet jeśli jedyne o czym mieliby rozmawiać to analiza obrazu i tangens)
    W wolnym czasie z pewnością dokończę czytanie reszty i będę śledzić na bieżąco to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaczynam czytać rozdział i nagle dociera do mnie, że już go czytałam. W okresie zimowo-świątecznym wykazuję większe skłonności do zapominania istotniejszych rzeczy xD Ale dlaczego nie skomentowałam? Oto jest pytanie... Więc robię to teraz.
    Gerard i Franka analizowali obraz 8D Analizowali go bardzo dokładnie. Ze wszystkich możliwych stron, co nie? Ha, to musi być miłość! xD
    A rozdzialik ogólnie miły, choć kiedy Frank przyszedł spóźniony do Gee, to myślałam, że Gerard go zabije, czy coś. Tak stał w tych drzwiach, jak Krwawa Mary w lustrze i się gapił. Wybacz, ale po prostu takie dziwne skojarzenia mam. Jak z ta analizą...
    Jezu, kończę pieprzyć głupoty, bo na serio można się przestraszyć moich wywodów. Kocham ciebie ja i twoje dzieła też kocham ja xD
    Powodzonka w dalszym pisaniu i czekam na kolejną część :D

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  8. Może zacznę od tego, że komentuję po raz pierwszy, a Twój blog znalazłam parę dni temu.
    Wchodząc tutaj myślałam sobie, że to pewnie kolejne "durne fanfikszyn" gdzie dziewczyna wyjeżdża spotyka MCR zakochuje się a już następnego dnia ślub, 2 dzieci..
    Weszłam czytam i po prostu zaniemówiłam serio ;o
    Sama tematyka opowiadania jest genialna, a to jak bardzo ubarwiłaś wiele sytuacji po prostu powala na kolana. Ja nawet nie wiem jak można mieć tak bogate słownictwo i potrafić tak szczegółowo i jednocześnie nie zanudzając opisywać sytuacje z życia bohaterów ;o
    Normalnie zazdroszczę talentu i czekam w przyszłości na książkę twojego autorstwa :D
    Gerard przedstawiony w takim świetle podoba mi się i to bardzo nawet jeśli byłby gejem xD
    A Frank jako "intruz gwałcący przestrzeń prywatną" (mój ulubiony tekst ;P ) Gerarda momentami rozbawia a momentami przeżywa się razem z nim.
    Wreszcie miałam co robić w nudne wieczory czytając wszystkie opowiadania :D
    Życzę weny i czekam na kolejny z niecierpliwością ;3

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobry wieczór. Dawno mnie tu nie było. Wszystko ładnie, wszystko fajnie, jak zawsze podziwiam to, jak radzisz sobie z pisaniem. Chcę więcej. Szybko. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi też tak, jak dziewczynom podoba się charakter Way'a. Ta postać zyskała ode mnie większą sympatię niż Frank *.*
    Reakcja Iero, gdy dowiedział się, że Way jest gejem była zabawna.
    Nadrobiłam jeden rozdział, resztę przeczytam kiedy indziej, bo teraz zasypiam.
    Ta część jest świetna <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie dość, że znalazłam fajne opowiadanie do przeczytania to jeszcze zrozumiałam zadanie z polskiego. Dziękuję :) W swojej pracy skorzystałam z Twojej interpretacji obrazu :D Biorę się za czytanie ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ale się teraz śmieję XDDDDD Kurczę, to było tak dawno temu. Jakbym w ogóle kiedykolwiek pisała interpretacje tego obrazu, to byłaby o wiele lepsza teraz XD

    OdpowiedzUsuń