czwartek, 15 sierpnia 2019

Take Care of My Soul

28


Jechaliśmy w ciszy samochodem, sunąc zgrabnie przez puste, ciemne ulice. Gerard cały dzień był wyraźnie poddenerwowany, także nie stwarzałem sytuacji, które mogłyby mnie narazić na wybuch gniewu chłopaka. Nie pytałem o to, co się stało, nie wnikałem zbytnio w jego problemy, bo doskonale wiedziałem, że i tak nie dostałbym odpowiedzi. Tak już wyglądało życie z Gerardem. Odbijałem się od ściany, chyba że zrobił już coś tak przekraczającego jego możliwości poradzenia sobie z tym samemu, że czasami przełamywał się mówił, że coś nie jest tak, jakby sobie tego życzył. Mimo wszystko takie sytuacje mogłem z powodzeniem policzyć na palcach jednej dłoni.

- Którędy chcesz jechać? - zapytałem w końcu, kiedy już drugi raz skręcił nie tam, gdzie powinien i zacząłem odnosić wrażenie, że bardziej oddalamy się od swoich domów niż do nich przybliżamy.
- Nieważne - mruknął, zdeterminowany, stukając nerwowo palcami w kierownicę.
- Gerard, to nie jest droga do domu - oznajmiłem mu poważnie, kiedy już jasne stało się dla mnie, że chłopak wcale nie wiezie nas do mieszkania. To nie było tak, że nie ufałem Gerardowi, albo bałem się, że mi coś zrobi. Wiedziałem jednak, że jego impulsywność nie zawsze się dobrze kończy i nie chciałem brać udziału w kolejnym nieprzemyślanym pomyśle.
- No wiem przecież - zirytował się. - Nie mów do mnie jak do debila. - Przewróciłem oczami. Tylko na tyle było mnie stać. Dałem mężczyźnie chwilę na ochłonięcie i czekałem na moment, w którym będę mógł jeszcze raz zapytać, czy nie powinien o czymś wiedzieć.
- To powiesz mi, gdzie jedziemy, hm? - spróbowałem znacznie łagodniej.
- Do kina - westchnął ciężko, jakby naprawdę dużo go kosztowało powiedzenie tego na głos.
- Co? - zapytałem ze śmiechem. To była najbardziej abstrakcyjna odpowiedź, jaką mógł mi w tej chwili udzielić. - Po co? - zdziwiłem się. - Znaczy się wiem, po co chodzi się do kina, ale…
- Na randkę - przerwał mi, chrząkając nerwowo, po czym wyjrzał przez okno na pobocze, jakby działo się tam coś wartego zmonitorowania. Mnie dla odmiany zatkało.
- Na co? - zapytałem nieco głupio i zupełnie niepotrzebnie, ale Gerard i randka w jednym zdaniu bez przeczenia średnio mieściło się w moim zakresie słownika życia.
- Słyszałeś - westchnął ciężko. - Drugi raz mi przez gardło nie przejdzie.
- No to wprost kipisz romantyzmem w takim razie.
- Wiem - odparł z pozorowaną dumą, która miała zamaskować fakt, że jest mu zwyczajnie niezręcznie w tym temacie. Zacząłem się śmiać. Na swój sposób uważałem, że jego zachowanie jest całkiem urocze.
- Od razu widać, że nie byłeś nigdy na randce - westchnąłem z rozczuleniem. Uświadomiłem sobie, że jesteśmy ze sobą już całkiem długo, a jeśli zaliczać seks na plaży jako wyznacznik naszego początku to jeszcze dłużej i mimo tego nigdy nie byliśmy na randce. Albo nie było czasu, albo chęci. Musiałem też wprost przyznać, że moim skromnym zdaniem słowo randka nie wpisywało się w zakres opcji życiowych Gerarda, dlatego nie wymagałem tego od niego. Kiedy chciał być uroczy i opiekuńczy, to był. Way okazywał miłość na swój własny, niesamowicie pokrętny sposób. Musiałem to zaakceptować i pospolite akty troski oraz zainteresowania wkładać do folderu z niesamowicie heroicznymi wyczynami z zakresu przejawiania zainteresowania. Tak już było i musiałem z tym żyć.
- Żebyś się nie zdziwił - chłopak obruszył się nagle, choć obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że właśnie taka była prawda. Gerard nie miał pojęcia, jak wygląda normalne umawianie się pary nastolatków, czy młodych dorosłych, którymi teraz byliśmy.
- Właśnie umieram z szoku - odparłem spokojnie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Trafił mi się pierdolony romantyk. Uśmiechnąłem się pod nosem, wyglądając przez okno na mieniące się neony sklepów całodobowych. W aucie zapanowała dłuższa cisza.
- A pierdol się, chciałem dobrze - powiedział w końcu, uderzając dłonią w kierownicę. Spojrzałem na chłopaka z lekką dezorientacją. Nie sądziłem, że wziął naszą wymianę zdań na poważnie.
- Ej, przepraszam - powiedziałem od razu, chcąc jakoś załagodzić sytuację. Niekiedy zapominałem, jak łatwo zirytować Gerarda oraz, że dotyczy to zazwyczaj spraw, które nikogo innego by normalnie nie zirytowały. Położyłem mu delikatnie dłoń na udzie, kiedy westchnął ciężko, stukając nerwowo palcami w kierownicę. - Nie chciałem głupio żartować - przyrzekłem zgodnie z prawdą, ponieważ naprawdę nie chciałem sprawić mu przykrości. Może odrobinę fajnie byłoby się poprzekomarzać, ale z Geradem bardzo rzadko takie coś rzeczywiście wypalało. Trzeba było umieć wyczuć odpowiedni moment, a ja nie zawsze okazywałem się mistrzem takich rozegrań.
- To nie twoja wina… - przyznał w końcu. - Po prostu nie umiem się za takie rzeczy zabrać, a chciałbym, żeby było fajnie - wzruszył ramionami, przesadnie skupiając się na drodze przed sobą. 
- Zazwyczaj po to ludzie dobierają się w pary, Gerard - wyjaśniłem spokojnie, naprawdę doceniając, że w końcu wykonuje jakiś ruch do przodu. Waya bardzo ciężko wyrwać z impasu, w który popada. Kiedy zauważam, że zaczyna się w sobie zamykać, to muszę działać jak w przypadku zamykających drzwi windy - wsunąć z gracją stopę między dwa metalowe bloki, zanim będzie za późno. - Zawsze ta druga osoba będzie wiedziała coś, czego nie wie pierwsza. 
- Nie lubię czegoś nie wiedzieć - powiedział, kręcąc głową na boki. Parsknąłem śmiechem. 
- Uwierz, że idzie zauważyć - odpowiedziałem z rozbawieniem. Gerard uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, krzywiąc się, jakby dostał kilkusekundowego szczękościsku.
- Dobra, już odwal się ode mnie - poprosił w końcu i oboje zaczęliśmy się śmiać.

Pierwsza randka jest czymś, co zawsze warto wspominać. Z różnych powodów. Z Sethem był to wręcz wylewający się z każdej sekundy tego spotkania romantyzm. Wszystko było zaplanowane w najmniejszym szczególe, jakby chłopak misternie konstruował ten plan zanim w ogóle się spotkaliśmy. Tymczasem z Gerardem…

Zacząłem się śmiać, przerzucając sobie ramię przez głowę, żeby zasłonić nim twarz. Leżałem w łóżku i wprost umierałem w środku z cichej beki, zażenowania i rozczulenia. Umierałem dosłownie ze wszystkiego. Gerard mógł być niekwestionowanym samcem alfa w pracy i siejącym postrach terminatorem zapyziałych piwnic, ale kiedy przychodziło do relacji międzyludzkich, zaczynało się robić naprawdę zabawnie.

Schody zaczęły się pojawiać właściwie od samego przekroczenia progu kina. Chłopak właściwie nie wiedział, na co moglibyśmy pójść, bo raczej nie oglądał filmów. Steven po prostu mu powiedział, że klasyką gatunku randkowania jest kino i to właśnie tam powinniśmy się udać. Doceniałem wysiłki naszego przyjaciela, ale jak już zaczynał się bawić w Ciocię Dobrą Radę, to powinien pociągnąć wątek do końca. Tymczasem zarzucił Gerardowi hasłem, a Gerard stwierdził, że przetransportowanie nas do kina to jedyny wysiłek, jaki będzie musiał poczynić. Skończyło się na tym, że musiałem nie tylko wybrać film, ale też kupić bilety, ponieważ Way ostatni raz na wielkim ekranie oglądał Kubusia Puchatka i Hefalumpy. Nie rozumiałem do końca, jak ktoś w jego wieku mógł aż tak kuleć w relacjach interpersonalnych, ale z drugiej strony musiałem się z tym pogodzić.

Kwestia organizacyjna dotyczyła też takich szczegółów, jak narzucenie sobie jego ramienia ma moje, splecenie naszych palców czy ułożenie głowy na jego ramieniu. Nie mogliśmy sobie tego zrobić nigdy ot tak, na ulicy, dlatego starałem się zrozumieć nieudolność chłopaka w tym zakresie, ale mrok sali kinowej naprawdę pozwalał na wiele rzeczy. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Marco miał o wiele lepsze rzeczy do roboty niż wysyłanie kogoś za nami do pieprzonego kina, w którym i tak by gówno zobaczył. Jako znajomi z pracy mieliśmy prawo do wspólnych spotkań poza ciemną piwnicą. To było moje motto na ten wieczór - nie dajmy się zwariować. Nie byliśmy w centrum tego mafijnego świata. Byliśmy tylko pionkami w grze wyżej postawionych ludzi, których gówno obchodziło nasze życie prywatne. Przynajmniej taką miałem nadzieję.

Jedyną rzeczą, przy której wykonywaniu Gerard stanął na wysokości zadania, był seks na tylnym siedzeniu auta. W tym był prawdziwym mistrzem i nawet jeśli nie do końca umiał kupić bilet w kinie, to w tamtym momencie byłem w stanie wybaczyć mu dosłownie wszystko. Way uzewnętrzniał się zawsze głownie przez łóżko, także nasz cudownie nieromantyczny wieczór i tak musiał skończyć się w jeden sposób. Na co zupełnie nie narzekałem. Taki seks wynagradzał wiele i bardzo dobrze zwieńczał nasze potrzeby na ten wieczór.

W końcu po niecałych piętnastu minutach swojego samotnego leżenia w łóżku, do pokoju wślizgnął się Gerard z bliżej nieokreśloną miną. Przyciskał do klatki piersiowej wszystkie swoje ubrania i zaczął się rozglądać, gdzie mógłby je położyć. Niestety nie miałem za bardzo czasu, żeby sprzątać, toteż dla pedantycznego świata mojego chłopaka pogodzenie się z tym zapewne wymagało wiele wysiłku.

- Rzuć na ziemię albo na biurko - powiedziałem po prostu, przewracając oczami, kiedy skrzywił się w odpowiedzi na taką niedorzeczną propozycję. - No witaj w moim świecie, skarbie - zażartowałem. Już wiedziałem, że zaczął żałować swojej propozycji, żeby przenocować u mnie w domu.
- Wpadłem w korytarzu na twoją mamę - westchnął ciężko, zostawiając swoje złożone  w kostkę ubrania na kartonach, w których trzymałem zapisy nutowe różnych piosenek. - Zrobiło się niezręcznie przez chwilę - mruknął, podchodząc ostrożnie do łóżka, jakby bał się, że wdepnie w jakieś gówno. Nie mogłem mu gwarantować, że tak się nie stanie, także cieszyłem się z środków ostrożności, jakie podejmował.
- Dlaczego niezręcznie? - zdziwiłem się. Wiedziałem, że moja mama ani trochę nie lubi Gerarda, ale nie sądziłem, żeby była w stanie komukolwiek pokazać jawną niechęć.
- A bo ja wiem… - wzruszył ramionami, wchodząc na materac. - Jakoś u mnie nie musimy się niczym takim przejmować - stwierdził, wsuwając się pod kołdrę. - Ale masz małe łóżko - mruknął z niezadowoleniem.
- Ale ty strasznie dzisiaj narzekasz - odgryzłem się, obracając się do niego plecami. - Bo to jedynka, jakbyś nie zauważył.
- Jakoś nie zapamiętałem, żeby była taka mała - poskarżył się, obejmując mnie mocno w pasie.
- Byłeś tak napierdolony, że cud, że cokolwiek pamiętasz - stwierdziłem z przekąsem, splatając ze sobą nasze palce. Bardzo mi odpowiadał fakt, że spaliśmy w tak małym łóżku. U Gerarda zawsze każdy miał swoją połowę i zdarzało się, że spalimy bardziej obok siebie niż ze sobą. Dzisiejsza odmiana była w moim odczuciu niesamowicie przyjemna.
- Ale z ciebie świnia - zaśmiał się nagle. - Obiecałeś, że nie będziesz mi tego wypominać - przypomniał mi, a ja tylko wzruszyłem ramionami, wsuwając subtelnie swoje nogi między jego. Było mi dzisiaj bardzo zimno.
- Jestem padnięty - powiedziałem tylko. - Chodźmy już spać - poprosiłem, całując delikatnie dłoń Gerarda. Ostatnio cierpiałem na nawyk przytulania do swojej klatki piersiowej ręki mężczyzny. Dzięki temu miałem nadzieję, że w nocy nigdzie nie ucieknie i zostanie przy mnie.
- Dobranoc - odparł szeptem, oddając mi pocałunek przez delikatne muśnięcie swoimi ustami mojego karku. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dobranoc, romantyku - zaśmiałem się cicho, na co Gerard w odpowiedzi tylko parsknął z oburzeniem.
- Żałosne - skwitował spokojnie, a potem oboje bardzo szybko przenieśliśmy się w krainę snów.

~*~
Wiedziałem, że mój telefon dzwonił już od dłuższego czasu. Było mi jednak tak ciepło i tak przyjemnie, że wysuwanie ręki spod kołdry było ostatnią rzeczą, której pragnąłem.

- Odbierz to w końcu - Frank mruknął ospale, nie ruszając się nawet o milimetr z mojej klatki piersiowej. Westchnąłem ciężko, łapiąc ciężko za telefon. Steven.
- Czego ty chcesz ode mnie z samego rana? - wybełkotałem, nie mogąc się wyrwać ze spokojnego półsnu, w którym nadal tkwiłem. 
- Jest trzynasta, Gerard - zakomunikował mi prawdziwie pobłażliwym tonem. - Powinienem bardziej zapytać, dlaczego jeszcze tu ciebie nie ma - stwierdził tak, jakbym miał już do końca życia męczyć się strasznymi wyrzutami sumienia. Zerknąłem na zegarek i musiałem przyznać przyjacielowi rację.
- O szlag - mruknąłem pod nosem, siadając na łóżku. Automatycznie zmusiłem do tego samego Iero.
- No właśnie, zapierdalaj do pracy, nierobie - powiedział po prostu i się rozłączył. 
- Kto dzwonił? - Frank zapytał, niemal od razu ziewając. 
- Steven - wyjaśniłem. - Jest już pierwsza - odparłem, widząc, że szuka swojego telefonu. Frank zrobił duże oczy.
- O rany… nie mogliśmy aż tyle spać - zaśmiał się, zagarniając całą kołdrę dla siebie, kiedy wstałem z łóżka. Włosy chłopaka sterczały dosłownie we wszystkie strony, ale wyglądał tak powalająco uroczo, że nawet nie miałem serca się z niego śmiać w tym momencie.
- A jednak… - westchnąłem tylko, ubierając ciuchy z dnia poprzedniego. Zapach mojej koszulki nie należał do najlepszych.
- U góry w szafie masz ciuchy akurat na twój rozmiar - Frank powiedział, kiedy zauważył moją zniesmaczoną minę.
- Dzięki - mruknąłem z obrzydzeniem. Założyłem jedną z koszulek, wspomnianych przez Iero z nadzieją, że nie jest to któraś z należących do Setha. Nie chciałem znać na to pytanie odpowiedzi, także ostatecznie nie zadałem go. Były chłopak Franka był zdecydowanie tematem tabu w naszym związku. - Nie chce mi się… - powiedziałem w końcu, zarzucając na ramiona kurtkę.
- Wierzę ci - brunet szepnął teatralnie dla okazania swojego współczucia. Patrzenie na to, jak siedzi sobie wygodnie w samych gaciach i koszulce na łóżku sprawiało, że sam miałem ogromną ochotę tam wrócić.
- Chodź ze mną? - spróbowałem niepewnie, aby skusić go zapełnienia dziury przy moim boku. Ostatnio w pracy tak wiele rzeczy obiliśmy razem, że nie umiałem wyobrazić sobie spędzania tam dnia w pojedynkę.
- Po co? - zapytał, jakby nie do końca rozumiejąc swoją rolę w moim spotkaniu ze Stevenem.
- Dla towarzystwa - wyjaśniłem. Frank zaczął się śmiać.
- Chyba śmieszny jesteś - powiedział wprost. - Aż tak cię nie kocham, żeby spędzać dzień wolny w pracy - stwierdził z uśmiechem, owijając się szczelnie kołdrą. Westchnąłem ciężko, wzruszając ramionami ze zbolałą miną.
- Leń - stwierdziłem tylko, wyrażając tym stwierdzeniem swoje ogromne niezadowolenie, po czym wyszedłem z pokoju chłopaka.

~*~
- Prokuratura zleciła śledztwo w sprawie zabitego chłopaka - Marco oznajmił grobowym tonem, obracając w dłoni szklankę z whisky. Atmosfera była bardzo napięta, a to wszystko wyglądało zwyczajnie źle. Gerard siedział ze spuszczona głową, jakby to wszytsko było tylko i wyłącznie jego winą. Żałowałem, że nie mogłem w  tym momencie jakoś go wesprzeć czy wytłumaczyć, że jest zupełnie inaczej. 
- Niedobrze - Steven podsumował średnio przejętym głosem. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że ma tę sprawę głęboko w dupie. Może jakby Interpol się nami zainteresował, to w końcu drgnąłby mu jakiś mięsień twarzy.
- Zdecydowanie - Perez westchnął ciężko. Usiadł prosto przy biurku, jakby zastanawiał się nad planem działania.
- Co z tym robimy? - Gerard zapytał, zapewne łudząc się, że szef znalazł jakieś cudowne antidotum na nieszczęśliwy wypadek, który ostatnio miał miejsce. W głowie Waya - tylko i wyłącznie z jego winy.
- Wy nic - Marco westchnął ciężko, otwierając laptopa. To oznaczało, że nasze spotkanie tutaj dobiegało końca. - Dosłownie - dodał po chwili. - Nie chcę Was tu widzieć do czasu zakończenia sprawy - oznajmił twardo. Wymieniłem z Gerardem szybkie spojrzenia. Dosłownie wczoraj rozmawialiśmy o takiej możliwości. Jednak nieco w innym kontekście. - Poradzisz sobie sam? - Perez skierował pytanie, które okazało się być pytaniem do mnie. No tak, przecież nie mógł się pozbyć wszystkich z dołu - ktoś musiał nadzorować dokumenty i komputery. Poza tym, że w tajemnicy dawałem dupy Gerardowi, to nic mnie z tym całym bagnem zupełnie nie łączyło.
- Nie mam chyba wyboru - odparłem nieco pytająco, uśmiechając się nieznacznie. W głębi serca trochę mnie to ucieszyło. Czułem się prawie jak nastolatek, któremu rodzice zostawiają na weekend wolną chatę. Musiałem jednak uruchomić w sobie myślenie, że to nie będzie tylko weekend. Perspektywa długoterminowa samotnego zarządzania całym systemem danych, nie była już tak pociągająca. 
- Mogę ci kogoś dać, mam tu teraz takiego młodego chłopaka… 
- Huntera? - zaśmiałem się z niedowierzaniem. Mieliśmy rację. Marco czekał tylko na odpowiedni moment, na sytuację, kiedy bedzie mógł spuscić w kanały swojego szczura, który wyniucha, czy nasza trójka pracuje tak, jak powinna. 
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać - Perez uśmiechnął się pod nosem, ale wiedziałem, że jest to uśmiech niedowierzania w to, że rozgryzłem go, zanim ogłosił swój plan światu. Prawda była taka, że zwyczajnie strzelałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy da nam do piwnicy kreta. Hunter był tu już dłuższy czas, a niedawno został ochroniarzem Marco. Był moim najmocniejszym strzałem. Jeśli ktoś zostaje ochroniarzem Pereza, to jest tak przeprany, że póki nie znajdzie sobie innego pana, to jest najwierniejszym ze wszystkich psów. - Tak, dobrze się zapowiada - przyznał ostrożnie, jakby moja wnikliwość go onieśmieliła i nakazała ostrożność w doborze słów. Właśnie dlatego nigdy nie miałem szans na bycie w jego ochornie. Byłem zbyt niepokorny, miałem zbyt analityczny umysł, nie nadawałem się na psa i dlatego nie przeszedłem pozytywnie tego szkolenia. 
- Nie, dam radę - zapewniłem zupełnie szczerze. Teraz nic się zbytnio nie działo. Większośc spraw została domknięta, a plany nowych operacji nadal były swoim zaawansowaniem w inkubatorach.
- Nie chcę nikogo na swoje miejsce - Steven nagle się oburzył do tego stopnia, że aż wstał z kanapy, na której oboje siedzieliśmy. 
- To by było na zastępstwo - Perez pstryknął palcami, pokazując mu kanapę. Steve usiadł. Nawet ktoś z taką reputacją i uporem miał w sobie coś z wytrenowanego oddania. Wszyscy byliśmy po części tak zaprogramowani. Dzieliliśmy się tylko procentowo pod względem tego, jak bardzo owładnęło to naszymi ciałami oraz mózgiem.
- Bez różnicy - wzruszył ramionami. - Nie chce tam nikogo. 
- O Franku mówiłeś to samo - wytknął mu niezbyt taktowanie. Rzeczywiście, nie byłem pożądanym dodatkiem do podziemia na samym początku, ale jakoś udało nam się zaprzyjaźnić. 
- Ale Franka wybrałem sobie sam - Steven wytknął szefowi subtelną różnicę między jego gotowością do przyjęcia kogoś, a wciśnięciem na chama dzieciaka, którego być może nikt poza mną nawet nie kojarzył. 
- Wam dogodzić to jest ciężko - Perez wkurzył się, głęboko wzdychając. Zawsze tak to się kończyło, jak coś nie szło po jego myśli. - Najpierw coś rozpierdolić, a później nie ma komu tego posprzątać - podniósł głos, szukając nerwowo palcami w blat stołu. - Czyli dasz sobie radę? - zapytał z naciskiem, jakby chciał mi przekazać, że dla własnego dobra powinienem zaprzeczyć. 
- Tak - oparłem się nieudolnej perswazji Pereza. Mogłem tylko czekać na to, aż wymyśli jakiś sposób, żeby się na mnie zemścić. 
- Gerard, nie chciałbyś wrócić na jakiś czas do mamy? - zapytał nagle. Komuś musiał dopiec.
- Co? Dlaczego? - Way się strasznie zdziwił. Chyba nikt z naszej trójki czegoś takiego się nie spodziewał. 
- Nie wiem, tak sobie wymyśliłem - Marco wzruszył ramionami. 
- Nie, nie chciałbym - Gerard pokręcił głową z grymasem na twarzy, który mówił, że nie umie odnaleźć się w tym niedorzecznym rozkazie. 
- To świetnie, daję ci na to czas do przyszłego tygodnia. 
- Ale co to ma na celu? - Way nadal nie rozumiał. Ale odpowiedź była na wyciągnięcie ręki. Perez musiał komuś zrobić na złość. Ani mi, ani Stevenowi nie mógł uprzykrzyć życia, bo i tak go nie mieliśmy. Gerard był aktualnie najłatwiejszym celem na tak dziecinną zagrywkę.
- Środki ostrożności, naprawicie sobie relację. 
- Nie musimy niczego naprawiać. 
- Nie dyskutuj - Perez zwrócił się niego tak łagodnie, jakby mówił do małego dziecka. Parsknąłem cicho śmiechem, oglądając tę scenę, ale otrzymałem od Gerarda tak zimne spojrzenie, że od razu spoważniałem. 
- A tu ubrałbyś się normalnie do pracy, a nie głupio szczerzysz zęby - zaatakował mnie nagle z braku innego celu.
- Przyszedłem tu od razu po szkole, więc nie wiem… przepraszam? - przewróciłam oczami, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Jakiej szkole? - Way udał zdziwionego, grając przed Marco większego ignoranta, niż był w rzeczywistości. Jakoś musieliśmy się bronić. Zbyt duża zażyłość nie wyglądała dobrze, a ryzyko, że nasz związek zostanie odkryty, rosło z każdym mijającym tygodniem. Po prostu ciężko jest non stop ukrywać coś tak oczywistego, jak uczucia do siebie nawzajem.
- Ty się w ogóle czymś interesujesz poza sobą? - dla odmiany Steven dał wsparcie dla naszego teatralnego sporu. 
- Nie - Way powiedział prosto z mostu. 
- Jeszcze jest z tego dumny - nasz przyjaciel bardzo autentycznie załamał się postawą Gerarda, co przyniosło oczekiwane skutki. Marco się zaśmiał. Najwyraźniej nic go bardziej nie cieszyło niż świadomość faktu, że my także czasem się kłócimy 
- Dobra, wypierdalać, mam was dość na cały miesiąc - powiedział w końcu, pokazując nam ręką drzwi.

~*~
- Gerard… - Frank jęknął niezbyt dyskretnie, jednak dzisiaj postanowiliśmy się nie przejmować jakimikolwiek sąsiadami. Nie wiedzieliśmy, kiedy uda nam się następnym razem spędzić czas na tak beztroskim baraszkowaniu. - Ah! 
- Uwielbiam, kiedy wymawiasz moje imię w taki sposób - zaśmiałem się, całując mocno jego szczękę.
- Jaki? - zdziwił się, po chwili krzycząc głośno, kiedy mocno w niego wszedłem.
- Taki - zdążyłem wysapać, zanim usta Franka żarliwie objęły moje.

I tak to już między nami było. 

Nawet jeśli chcieliśmy zbudować ten związek na innych podstawach niż seks, to nie było sensu udawać, że jest on czymś, czego w tym związku nie chcieliśmy lub co należałoby ograniczyć. Powoli też złapałem, że Frankowi chodziło o te wszystkie dodatki - romantyczne lub mniej (w moim wydaniu zdecydowanie mniej). W dużym skrócie chodziło o to, abym się starał. Chociaż robiłem to dość nieudolnie, to nadal wkładałem w to duży wysiłek. Iero był zadowolony. A jak on się uśmiechał, to ja też byłem szczęśliwy. Przynajmniej wewnętrznie.

Kiedy usiedliśmy na pościeli, złapałem chłopaka mocno za biodra, żeby przyciągnąć do siebie jeszcze bliżej. Całowałem go namiętnie, jakby jutro miało nie nadejść. Wiedziałem, że wymysły Marco zdecydowanie ograniczą nasz dostęp do siebie. Obserwowanie nas będzie znacznie łatwiejsze, skoro nasze domy rodzinne są tuż obok siebie. Nie musiał już podwajać swoich sił i rozdzielić ich na dwa różne miejsca. 

Frank zaśmiał się cicho, uciekając przed moimi napastliwymi ustami. Złapałem go jednak mocno za kark i przyciągnąłem z powrotem do siebie. Może chwila oddechu by nam nie zaszkodziła, ale świadomość leżącej na ziemi walizki, którą do wieczora powinienem zapełnić swoimi rzeczami, nie pozwalała mi na uwzględnienie przerwy. Sama wizja tej chwilowej przeprowadzki działała mi na nerwy do tego stopnia, że ucieczka w ciało Iero była jedyną drogą dla mnie do zachowania zdrowia psychicznego. Chłopak stęknął cicho, kiedy złapałem go za pośladki. Pochylił się mocno do przodu, spychając mnie na plecy.

- To co, panie Way - szepnął rozkosznie, sunąc delikatnie nosem wzdłuż linii mojej szczęki. - Od jutra celibat? - zaśmiał się zadziornie, aby następnie zagryźć się lekko na skórze mojej szyi.
- Ała, ty mały diable - mruknąłem, zrzucając go pod siebie. Wymienilismy się przez chwilę rozbawionymi spojrzeniami. To było niesamowite uczucie, ale naprawdę nie sądziłem, że ktokolwiek będzie w stanie uszczęśliwić mnie tak, jak to robił teraz ten parszywy gnojek. - Dlaczego celibat? - zapytałem w końcu, kiedy Frank zaczął delikatnie błądzić dłońmi po moim ciele.
- A co, planujesz zapraszać chłopców pod kołderkę do mamusi? - zapytał, oblizując lubieżnie dolną wargę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chłopców nie, ale takiego jednego chłopca być może - powiedziałem zupełnie szczerze. Moja mama żyła wystarczająco długo w błędzie, że Isabelle to wybranka mojego życia, chociaż nikt nigdy nie dał jej podstaw do podobnego myślenia. Tymczasem Frank już na stałe rozpanoszył się w moim sercu i chyba wypadałoby niektóre rzeczy nazwać po imieniu przynajmniej przed rodziną.
- Trzymam cię za słowo - Frank stwierdził spokojnie, dając mi ostatniego buziaka. Kiedy wysunął się spod mojego ciała, niemal od razu schylił się do ziemi, żeby podnieść leżącą na niej koszulkę.
- Po co ją zawsze zakładasz? - zapytałem. Frank wzruszył ramionami.
- Nie ma czego eksponować - stwierdził ponuro.
- Też nie mam czego eksponować, a siedzę bez grama odzieży - spróbowałem ostatni raz, żeby wykrzesał z siebie w tym temacie choć odrobinę entuzjazmu. Był piękny taki, jaki był i chociaż dokładnie takie słowa nie były w stanie opuścić swojego gardła, to miałem nadzieję, że dawałem mu wyraźnie do zrozumienia, że krzywda, jaką zrobił mu jego ojciec, ani trochę nie przekłada się na to, jaką osobą jest teraz.
- Gerard, wiesz doskonale, że to zupełnie co innego - westchnął ciężko, sprawdzając szybko godzinę na telefonie. Poniekąd rzeczywiście wiedziałem. Bo to było co innego i nie mogłem tego zrozumieć, bo poza jedną blizna po ranie postrzałowej, nic z tego rodzaju nie szpeciło mojego ciała. Przysunąłem się do chłopaka, siadając za nim i delikatnie przytuliłem go do siebie, opierając brodę na jego ramieniu.
- A co to za Hunter? - zapytałem z ciekawości, wracając do wczorajszej rozmowy na szczycie.
- Ochroniarz Marco - Frank powiedział, jakby był zdziwiony, ze w ogole pytam o tak oczywistą rzecz. - Dlaczego pytasz?
- Zastanawia mnie, dlaczego za wszelką cenę chce go wcisnąć na dół - mruknąłem w zamyśleniu, usiłując jakkolwiek rozszyfrować ostatnie manewry naszego wspaniałego szefa.
- Też się nad tym zastanawiałem, bo to nie jest pierwsza taka próba - szepnął, głaszcząc kciukiem moje splecione na jego brzuchu dłonie.
- Nie? - zdziwiłem się. Okazywało się, że wiedziałem znacznie mniej niż powinienem. Nie rozmawialiśmy z Frankiem za dużo o pracy, kiedy z niej wychodziliśmy. Umowilismy, że trzeba to wszystko zostawić za sobą, bo inaczej zwariujemy. Zostawić wszystko poza ostrożnością.
- Wcześniej pytał, czy nie mamy za dużo roboty, czy ktoś nam się nie przyda, po co my mamy się zajmować archiwami, skoro on może nam dać do tego dodatkowa osobę… tego typu rzeczy.
- Nie ufa nam? - zastanowiłem się nad tym. Jeżeli na to się zapowiadało, to przed nami mogła się zacząć rozpościerać niedługo bardzo wyboista droga.
- Bardzo możliwe… - Iero westchnął ciężko. - Hunter jest tutaj mniej więcej tyle co ja. Ale on nadawał się na psa, więc go zostawili na dole, a mnie wziął do siebie Steven - wyjaśnił mi krótko. - Ochroniarzem jest dopiero od kilku miesięcy, więc albo go mocno wyprali, albo robił coś, o czym nie wiemy.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zdziwiłem się. Frank rzeczywiście był świetny w wywiadzie. Wszystko mu się bardzo szybko łączyło w głowie, fakty się ze sobą kojarzyły, dwa dodawało do dwóch w tempie błyskawicznym. Jednak wciąż mnie to zdumiewało.
- Sprawdziłem go, jak pierwszy raz go zauważyłem - wyjaśnił.
- Jakim cudem w życiu go nie widziałem? - mruknąłem z niezadowoleniem. To, że byli szkoleni na cienie, to jest jedna sprawa. Ale nie powinno być tak, że ten cień mi umyka. Za bardzo zacząłem chyba polegać na spostrzegawczości Franka. Chociaż chłopak miał inne wytłumaczenie.
- Bo jesteś ignorantem - walnął prosto z mostu, a mnie zatkało.
- Słucham? - obruszyłem się, a Iero zaczął się śmiać. Odchylił głowę do tyłu, opierając ją na moim ramieniu i przyjrzał mi się uważnie.
- Wiesz, że to prawda - szepnął, całując mnie delikatnie w szyję.
- Wiem - westchnąłem ciężko, chociaż gdyby inna osoba pokusiła się o taki przytyk, to nie odpuściłbym tak łatwo.
- To co z nim zrobimy? - zapytałem po chwili milczenia, kiedy na siebie patrzyliśmy.
- Nic - Frank odparł cicho. - Prędzej czy później i tak go nam wciśnie. Ciężko ocenić, kiedy to będzie miało miejsce, ale na pewno w końcu nastąpi - powiedział z rezygnacją i ciężko byłoby mi się z nim nie zgodzić. - Mam na niego oko póki co - zapewnił, a ja uniosłem wysoko brwi.
- Ach tak? - zapytałem ze zdumieniem. Frank zaczął się śmiać.
- No przestań - klepnął mnie wierzchem dłoni w klatkę piersiową. Co prawda nie byłem na prawdę zazdrosny. Osoba z wewnątrz nigdy nie stanowiła w mojej głowie zagrożenia. To tych z zewnątrz bałem się najbardziej.
- No nie wiem… skoro będę teraz w celibacie, to ty będziesz chodził permanentnie niezaspokojony - wyraziłem swoją prześmiewczą obawę. - To stwarza pewne ryzyko.
- No ewidentnie - Iero parsknął śmiechem, wyswobadzając się z mojego uścisku. Kiedy zniknął w kuchni, opadłem ciężko plecami na materac.

Za oknem prószył pierwszy, nieśmiały śnieg, stanowiąc zwiastun tegorocznej zimy. Białe płatki wirowały delikatnie w powietrzu, szybując ku ziemi powolnymi, kołyszącymi się ruchami. Wstydziłem się tego, że to robiłem, ale w takich chwilach myślałem o Lukeu. Jego miłość do śniegu była jednym z żywszych wspomnień po nim, jakie w sobie nosiłem. A nosić zbyt wielu już nie chciałem. Nie teraz. Pamięć o ośrodku i o chłopaku blokowała mnie na wiele różnych sposób i nie pozwalała ruszyć do przodu. Przeszłość musiała zostać w przeszłości, jeśli jakkolwiek miałem teraz układać sobie coś z Frankiem.

- Ale zaczęło sypać… - Iero westchnął ciężko, wchodząc powoli na łóżko, po czym usiadł na mnie ostrożnie okrakiem. 
- Lubisz śnieg, Frankie? - zapytałem w zamyśleniu, łapiąc chłopaka za uda. Porównywanie ich nigdy nie było dobrym rozwiązaniem. W jakiś sposób jednak nie umiałem się uwolnić od tej pułapki.
- Nie - odpowiedział bez chwili wahania. Spojrzałem na niego ze zdumieniem. Nie spodziewałem się tak jednoznacznie negatywnego uczucia z jego strony.
- Dlaczego? - zdziwiłem się. Frank wzruszył ramionami, również wyglądając przez okno. 
- Po prostu - mruknął zbywająco, a ja uniosłem brwi. - Nie lubię niczego, co spada z nieba - szepnął, śledząc uważnie trasę lotu śnieżnych płatków. - Bez względu na konsystencję tego gówna - westchnął ciężko, zerkając na mnie z góry z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Musi być tego jakaś przyczyna - zauważyłem, ponieważ mocno mnie zaciekawił swoim punktem widzenia.
- Nie musi - zaprzeczył od razu, zsuwając się ze mnie na pościel. - Zacznijmy cię pakować, czas się kurczy - stwierdził niby spokojnie, ale w jakiś sposób odebrałem to jako bardzo szorstkie - bardzo do Franka niepodobne.
- Frank… - zacząłem niepewnie, łapiąc go za nadgarstek.
- Ty nie odpowiadasz na moje pytania, więc ja też nie mam takiego obowiązku, Gerard - stwierdził - tym razem bezsprzecznie twardo i niezbyt ciepło. Ściągnąłem brwi w zdumieniu. Zdecydowanie odzwyczaiłem się ostatnio od takiego wydania Iero. Bardzo rzadko się denerwował i bardzo ciężko było go wyprowadzić z równowagi. - Wybacz, wkurwiłem się - powiedział krótko z kamienną twarzą i poruszył się niespokojnie, jakby miał zamiar znowu ode mnie uciec. Postanowiłem szybko zaregować. Pociągnąłem Franka mocniej do siebie za rękę, którą trzymałem w uścisku. 
- Przestań, czekaj - poprosiłem, siadając na łóżku. - Przepraszam, okej? - mruknąłem, nie będą do końca świadomy, za co właściwie przepraszam, ale kiedyś słyszałem od mamy radę, że kobietę lepiej przeprosić, nawet jak nie zrobiło się nic złego. To było jeszcze w czasach, kiedy myślała, że jestem z Izzy, która obrażała się dosłownie o wszystko. Liczyłem, że na Franka ta tania sztuczka też podziała. Po chwili patrzenia w jego oczy, wiedziałem jednak, że on tak szybko nie da się nabrać na te puste słowa. Znał mnie już zbyt dobrze. - Nie chciałem - szepnąłem zgodnie z prawdą, dotykając delikatnie kciukiem jego policzka. Naprawdę nie chciałem go niczym urazić. Może byłem głupi, nie umiałem w  emocje, nie widziałam swojej winy, ale skrzywdzenie Franka było ostatnim, czego w tej chwili pragnąłem. - Zostań - poprosiłem, opierając swoje czoło na jego ramieniu. Chłopak westchnął ciężko, obejmując mnie swoimi ramionami. Pogłaskał mnie delikatnie po karku, kiedy wsunąłem dłonie pod jego koszulkę i zacząłem subtelnie wodzić palcami po szramach na plecach.
- Żebyś ty jeszcze chociaż wiedział, co źle zrobiłeś - pokręcił głową z rezygnacją. 
- Jestem beznadziejny - przyznałem, dając początek dłuższej ciszy. - Dlaczego nie zaprzeczasz? - zapytałem w  końcu, kiedy Frank nie powiedział ani słowa.
- Bo jesteś beznadziejny - stwierdził prosto z mostu, a ja nie mogłem zareagować inaczej jak śmiechem.
- No jestem - przyznałem po chwili z rozbawieniem, pierwszy raz od dawna czując, że przyznanie się do własnej wady wcale nie musi się automatycznie łączyć z ujmą na honorze i jest czymś zupełnie do zaakceptowania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz