czwartek, 26 grudnia 2019

Take Care of My Soul

29



Kiedy pan Perez powiedział mi, że na jakiś czas ma dla mnie inne zadanie niż służenie w jego ochronie, nie miałem pojęcia, o co może mu chodzić. Sam szef nie był zbytnio wylewny w tej kwestii. Mimo wszystko, kiedy podążałem za nim w kierunku, w którym mogło znajdować się pomieszczenie zwane przez wszystkich właściwą piwnicą, moje serce zabiło nieco szybciej. Nigdy nie marzyłem nawet o tym, że dowiem się, jak wygląda środek tej pieczary. To tam właśnie siedział Steven, który był osobą w posiadaniu wszystkich tajnych informacji. To właśnie tam znajdowały się komputery ze wszystkimi najważniejszymi danymi z całej firmy. Nie było bardziej strzeżonego miejsca niż to w całym naszym podziemiu.

Pan Perez zasłonił ręką miejsce, w którym wpisywał jakiś przeraźliwie długi kod, a potem dotarło do mnie najpierw ciche bzyczenie, a kiedy drzwi się otworzyły, huknęła tak głośna muzyka, że aż musiałem się skrzywić. Szefa to zupełnie nie zdziwiło. Dotarło do mnie, że jakby odbywała się tu rzeź niewiniątek błagających o wolność i litość, to nikt tego jęku rozpaczy by nawet nie usłyszał. W pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna osoba, która była zbyt niska na Stevena. Przez to, że mężczyzna stał do nas plecami, nie byłem w  stanie ocenić, czy kiedykolwiek już go spotkałem. Zakładałem jednak, że nie. Szliśmy powoli ciemniejszą i bardziej pustą częścią piwnicy w stronę tej bardziej elektronicznej i jasnej oraz zagraconej. Koleś, do którego przyprowadził mnie szef, kręcił tyłkiem w rytm bardzo tanecznej melodii, stojąc z jakimiś aktami w ręku i spisywał z niej dane prosto do komputera. Kiedy zrobił obrót bardzo w stylu tanga, stanął twarzą w twarz z szefem, który wyjął mu gwałtownie ołówek z buzi i wcisnął nim jakiś klawisz, który wyciszył zupełnie muzykę. W moich uszach aż zadźwięczało od tej nagłej ciszy.

- Co wy macie z tym zamiłowaniem do łupanki rozwalającej bębenki? - zapytał pan Perez, rzucając z obrzydzeniem na blat zapewne obśliniony ołówek. Chłopak zaśmiał się  zawstydzeniem i zaczął masować kark. Był dla mnie zupełnie obcą osobą, ale jedno musiałem mu przyznać - był cholernie przystojny. Gdyby moja fascynacja nie znalazła już swojego obiektu, to nawet mogłyby mi teraz zmięknąć nogi.
- Coś się dzieje? - zapytał spokojnie, jakby przed nim wcale nie stał wielki Marco Perez. To imponowało i jednocześnie skłaniało mnie do takiej refleksji, gdzie leżą granice w tym świecie, jak bardzo są płynne i jak bardzo ludzie tutaj różnią się tym, jak są traktowani i na jak wiele mogą sobie pozwolić.
- Masz Huntera - stwierdził, machając niedbale ręką w moją stronę. Pochyliłem się lekko do przodu na wzór japoński, wyrażając tym samym swój szacunek dla tego człowieka. Skoro pracował w takim miejscu, był znacznie wyżej niż niejeden człowiek tutaj. - Stwierdziłem, że tak czy siak przy nieobecności Stevena na tę chwilę przyda ci się pomoc.
- Oczywiście - chłopak stwierdził już znacznie mniej radośnie, patrząc na mnie z wyraźną niechęcią. Czyli nie byłem tu pożądanym elementem. To było spostrzeżenie warte odnotowania.
- To zawsze jakieś wsparcie, Frank - pan Perez oznajmił, wyjaśniając mi w tym momencie bardzo wiele. To był Frank? Ten sam cichy, nikomu nieznany, analityczny Frank? Byłem odrobinę w szoku, jednak spodziewałem się go w takim miejscu jak to i rzeczywiście powinienem podejrzewać, że to Frank tutaj będzie, skoro Steven chwilowo zniknął z nieznanych mi przyczyn.
- Pewnie - chłopak westchnął ciężko, kiedy szef poklepał go po ramieniu. Sprzeciwić się nie mógł. Pan Perez nie akceptował sprzeciwu nawet od Gerarda. - Rób, co ci każe - powiedział jeszcze, mijając mnie w drodze do wyjścia. Skinąłem posłusznie głową i po wyjściu szefa, spojrzałem pytająco na Franka.
- Co mam robić? - zapytałem niepewnie, chcąc wyczuć grunt. Nie wiedziałem, czy jest niebezpieczny, co robić wypada, a co nie. Potrzebowałem czasu.
- Lepiej ty mi powiedz - odpowiedział, przyglądając mi się uważnie. Tym razem na pewno nie przenikliwie, więc już wiedział o mnie wszystko, co tylko mógł. Nie było we mnie dla niego żadnych specjalnych tajemnic prócz tej, dlaczego mnie tutaj wysłali. Jednak ja również nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
- Nie mam pojęcia - szepnąłem. - Nikt mi niczego nie wyjaśnił. - Frank patrzył na mnie jeszcze chwilę z uwaga i zastanowieniem. 
- Mhm - mruknął w końcu, odwracając się do mnie plecami. - Mogę włączyć z powrotem muzykę? - zapytał spokojnie. - Znacznie ciszej, oczywiście.
- Nie ma problemu - zapewniłem. To nie było moje terytorium. Nie miałem prawa o tym decydować. Byłem w  szoku jednak, że mimo wszystko zapytał mnie o zdanie.
- Siadaj gdzie chcesz - powiedział, zauważając, że wciąż stoję w bezpiecznej odległości z daleka od wszystkiego. - Nie mam swojego ulubionego miejsca - zapewnił, bezbłędnie odgadując, co w tym wszystkim było moim zmartwieniem. Przerażało mnie to odrobinę. - Tu naprawdę nie ma teraz nic do roboty - dodał po chwili zamyślenia nad tym, co robił, zanim mu przerwaliśmy. W końcu pokiwał głową, włączył muzykę i zaczął grzebać w komputerze.

Zerknąłem na telefon Franka, który nagle się podświetlił i zaczął brzęczeć. Na ekranie pojawiło się zdjęcie przedstawiające jakąś osobę siedzącą w bluzie z kapturem nad brzegiem oceanu tyłem do obiektywu. Napis Zajebany Kutasiarz nie zdradzał mi wiele w kwestii tożsamości dzwoniącego. W końcu ekran zgasł.

Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, w którym przyszło mi siedzieć. Pod ścianami stały sterty pudeł, które sięgały w pewnych miejscach aż do sufitu. Na szafach zostały upchnięte jakieś teczki, rulony zwiniętego papieru i tuby z jakimiś projektami. Wysepka, na której się znajdowaliśmy, była zrobiona z czterech stołów połączonych ze sobą w półkolu, na których stało łącznie pięć komputerów i dwa laptopy. Miejsce pracy Franka i Stevena było zagracone równie mocno jak i wszystko dokoła. Tylko to miejsce od ciemnej strefy oddzielała spora, pusta przestrzeń i pod ścianą przy drzwiach znajdowały się trzy lub cztery rzędy szaf pancernych - każda otwarta z wysypującymi się wręcz aktami. Niedaleko nich leżało pełno pustych kartonów, jakby w oczekiwanie na spakowanie i wyniesienie. Tylko nie wiem, gdzie. Tu na pewno już nie było na to miejsca.

Telefon znów zaczął buczeć, a Zajebany Kutasiarz raz jeszcze usiłował się dobić do Franka. Zerknąłem niepewnie na plecy chłopaka który w końcu przystawił sobie krzesło do biurka i nucił pod nosem piosenkę. Nie wiedziałem, czy powinienem mu zwracać na to uwagę, ale skoro ten ktoś już dzwonił kilka razy, to najwyraźniej miał do przekazania coś ważnego. Wziąłem ostrożnie telefon chłopaka i podszedłem niepewnie.

- Ktoś już dzwoni któryś raz z kolei - wyjaśniłem, podając mu sprzęt.
- Dzięki - mruknął, wyrwany kompletnie z zamyślenia. Na ekranie jego laptopa zobaczyłem milion cyfr i liter ułożonych w dziwnych kombinacjach. Wyglądało to jak sygnatury akt sądowych, ale stuprocentowej pewności nie miałem. Oznaczałoby to, że siły pana Pereza sięgają znacznie dalej niż sobie to wyobrażałem. Zupełnie innym pytanie było to, dlaczego Frank miał do nich dostęp i jak ten dostęp zdobył. - No co się dzieje? - zapytał niechętnie, klikając na jakąś pozycję, po czym usunął ją ze spisu spraw.
- Jestem tu kurwa tylko dwa dni i już mam ją ochotę zajebać - usłyszałem echem zdenerwowany głos. - I wiesz, tu nie chodzi o… 
- Gerard… - Frank wyszeptał imię, które sprawiło, że moje serce zaczęło bić milion razy szybciej. 
- ...tylko o sam fakt, że powinna się w ogóle cieszyć, że spędzam z nią czas. A tymczasem… 
- Gerard… 
- Więc jej wytłumaczyłem grzecznie, że… 
- Gerard - chłopak mruknął w końcu stanowczo.
- No co?! - Gerard wrzasnął z wściekłością tak głośno, że Frank musiał odsunąć na chwilę telefon od ucha, a jego usta wykrzywił grymas, który towarzyszył porażeniu słuchu zbyt głośnymi decybelami. Przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Przypomniałem sobie, jakie wrażenie na mnie robiły słowa mężczyzny wypowiedziane spokojnym głosem. Myślałem, że na Franka jego wrzask podziała jeszcze gorzej niż tamta sytuacja z pijanym Gerardem na mnie. Jednak chłopak zachował się tak, jak sobie nigdy nie wyobrażałem, że ktoś mógłby się zwrócić do przyjaciela pana Pereza.
- Jeszcze raz wydrzesz na mnie pysk - powiedział bardzo spokojnie, ale emanowała z tego przedziwna dosadność. Podejrzewałem, że to może być jego ukryty atut. - Mówiłem ci już coś na ten temat - przypomniał Gerardowi coś, o czym nie miałem pojęcia, ale na Gerarda najwyraźniej to podziałało jak kubeł zimnej wody.
- Przepraszam - powiedział od razu z prawdziwą skruchą, a ja poczułem się niezręcznie z tym, że stoję nad Frankiem i podsłuchuję jego prywatną rozmowę. Jednak jeśli coś dotyczyło Gerarda, nie umiałem opanować swojej ciekawości.
- Nie mogę teraz rozmawiać - Frank stwierdził wymijająco.
- Dlaczego? 
- Jestem zajęty sprawami… na dole - wyjaśnił po chwili wahania. Doskonale wiedziałem, że to ze względu na mnie. - Dużo pracy - skłamał, usuwając kolejne akta z systemu. 
- No ty chyba sobie ze mnie żartujesz - Gerard znowu zaczął podnosić głos, a Frank tylko westchnął ciężko i wstał z krzesła, udając się w stronę zupełnie innych drzwi niż te wejściowe. 
- Nie denerwuj się, proszę - powiedział łagodnie, wpisując szybko kolejny dziwny i długi kod. - Po prostu pogadamy o tym, jak się zobaczymy - obiecał, znikając za drzwiami. Zostałem zupełnie sam. Stałem na wysepce jak jakiś debil i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie chciałem niczego dotykać, bo nie wiedziałem, czy nie ma tu jakiejś ukrytej kamery. Wiedziałem też, że Frank zauważyłby, jakby jakikolwiek dokument został przesunięty choćby o milimetr, więc wolałem nie ryzykować. Ciekawiła mnie zupełnie inna rzecz. Papiery na biurku i dziwne bazy danych miały dla mnie drugorzędne znaczenie.

A mianowicie…

Jak blisko Gerarda był Frank i jak dzięki pobytowi tutaj mogę się do Gerarda zbliżyć…

~*~

- On ewidentnie chce nas kontrolować - Steven w końcu stwierdził po dłuższej chwili milczenia, kiedy z Gerardem przetrawili w pełni garść informacji, którą im podarowałem.
- Przez ten ostatni incydent? - Gerard zapytał i poczułem na plecach, jak mięśnie jego klatki piersiowej się napinają. Złapałem go delikatnie za rękę, chcąc dodać otuchy.
- Nie sądzę - powiedziałem szczerze. - To musi być coś więcej, wiesz? - mruknąłem, patrząc na niego przez ramię.
- Nie pocieszaj mnie - szepnął ostrzegawczo, całując mnie w czoło. Gerard objął mnie mocno ramionami. Nadal zrywał się w nocy z powodu tego niefortunnego postrzelenia. Wyraźnie nie mógł się z tym pogodzić, ale za nic nie chciał wyjawić mi dlaczego.
- Frank ma rację - Steven oznajmił. - Coś mu w nas chyba nie pasuje.
- Tylko co? - Gerard westchnął ciężko, splatając swoje dłonie na moim brzuchu. Przykryłem je moimi i zacząłem delikatnie zataczać kółeczka na skórze chłopaka. Steven wzruszył ramionami. A potem milczeliśmy dłuższą chwilę.

Dzisiaj mijał tydzień, odkąd Hunter pojawił się na dole. Sam chłopak twierdził, że nie wie, dlaczego tu jest. Wie tylko, że ma robić, co mu każę. Niestety po obserwowaniu jego zachowania w piwnicy, musiałem w to uwierzyć. Nie mogliśmy tego omówić na spotkaniu od razu, dlatego ustaliliśmy, że ten tydzień czasu będzie odpowiedni. Nie wzbudzi to niczyich podejrzeń, jak nagle wszyscy zjedziemy do Stevena. Ten tydzień to także był czas, w którym nie widywałem się z Gerardem. Sobie też musieliśmy na chwilę odpuścić kontakty. Mieszkaliśmy obok siebie. Nie szło nie zauważyć przejścia między domami stojącymi po sąsiedzku. Dlatego teraz Steven musiał zwyczajnie znieść to, że siedzieliśmy w uścisku na jego kanapie. Nienawidził obserwować czułego Gerarda, choć jeśli przytulanie kogoś było dla Stevena szczytem romantyzmu i zbliżenia międzyludzkiego, to świetnie się z Wayem dobrali. Szczerze współczułem jego dziewczynie, skoro do niej miał identyczne podejście.

- A nie wzięliście pod uwagę tego, że jest zazdrosny? - zastanowiłem się, pociągając nosem. Znowu byłem chory. Nie rozumiałem, dlaczego tak łatwo ostatnio łapałem różne zarazki i przeziębienia, ale dosłownie stało się to moją klątwą. Gerard ścisnął mocniej moje ramiona, kiedy zacząłem mocno kaszleć.
- Zazdrosny? - Steven poważnie się nad tym zastanowił.
- W sumie… - Way mruknął pod nosem, opierając brodę na czubku mojej głowy. - Też to zauważyłem - przyznał. - Jak ostatnio byliśmy u niego w trójkę, to miał bardzo dziwną minę, jak zaczęliśmy żartować - kiwałem powoli głową wraz z każdym słowem, które wypowiadał. To miało jakiś sens. - Poza tym Isabelle się ode mnie wyprowadziła, więc nie ma nikogo z zewnątrz… żaden z nas na drugiego nie doniesie i on to wie.
- Niby się zgadza… - Steven westchnął ciężko.
- Więc co, mamy się kłócić, żeby był szczęśliwy? - zapytałem zachrypniętym głosem, od razu zanosząc się kaszlem. Gerard zaczął powoli masować ręką moje plecy.
- Na to wygląda - Steven skrzywił się, słuchając mojego charania. Na chwilę między nami znów zapanowała cisza. Ciężko było dodać coś więcej w tej kwestii. Trzeba było uważać i tyle. Predzej czy później się okaże, czego chciał Marco. Może rzeczywiście zwyczajnie chciał nam ułatwić życie. A może chciał tylko zrobić na złość, nie potrzebował ciągle dwóch ochroniarzy i postanowił pozbyć się na chwilę zbędnego elementu, poki nie bedzie znow potrzebny. Możliwości tak naprawdę było wiele.
- Co stało ci się w rękę? - Gerard zapytał nagle, wyczuwając pod kciukiem nierówność. Spojrzałem na swoja dłoń.
- Oparzyłem się... - mruknąłem w zamyśleniu, przypominając sobie, że pokrywka od garnka spadła mi na skórę dwa dni temu. Way westchnął ociężale, całując powoli zaczerwienienie.
- Myślicie, że on o was wie? - Steven nagle nas zapytał.
- Hm… niewykluczone - wzruszyłem ramionami. - Ciężko jest udawać, że jest się w neutralnych relacjach, jak jest się w związku.
- Szczególnie Gerard nawala - Steven stwierdził z niesmakiem.
- Dlaczego ja? - Way się oburzył nie na żarty.
- Bo Frank jest naturalnie radosny, a ty się nigdy nie uśmiechałeś.
- Nadal się nie uśmiecham.
- Ale czasami masz wyraźnie dobry humor - Steven wytknął mu żartobliwie. - Nie uważasz, że to podejrzane?
- Aha? - do Gerarda chyba nie dotarło do konca, że jego przyjaciel tylko się nabija. - Mam chodzić wiecznie smutny, żeby nie wzbudzać podejrzeń?
- Jakos wczesniej ci to nie przeszkadzało - Steven wzruszył ramionami. - Mógłbyś się bardziej postarać dla naszego dobra.
- Jakbyś nie zauważył, parę rzeczy się zmieniło - Way wypalił nagle, naprawdę biorąc te wymiane zdan bardzo do siebie.
- Co niby? - mężczyzna uniósł brew do góry, a ja przewróciłem oczami.
- No… parę rzeczy - Gerard wysunął się ostrożnie zza moich pleców, po czym wstał z głęboko speszona miną. Uśmiechnąłem się pod nosem. - Czy to ważne w sumie? - zapytał niepewnie. - Idę do kibla - oznajmił, oddalając się z salonu szybko niczym Struś Pędziwiatr.
- Pracuje nad nim - powiedziałem spokojnie z uśmiechem na twarzy.
- Masz zatem rece pelne roboty, widzę - Steven stwierdził, kręcąc głową. Oboje zaśmialiśmy się, uznając zgodnie Waya za przypadek iście tragiczny.

~*~
Parę rzeczy się zmieniło…

Rzeczywiście tak było. Coś istotnie się zmieniło. Tylko co to właściwie było? Nie chodziło już dłużej o moje zachowanie. W tej kwestii wyraźnie robiłem, co mogłem. Kwestia, o której mówiłem u Stevena była bardziej wewnętrzna. Doszedłem do wniosku, że chodziło mi chyba o emocje. To one się zmieniły.

Leżałem dłuższą chwilę na łóżku, zastanawiając się nad tym, co się dzieje teraz w mojej głowie. Chciałem zidentyfikować owe coś, które nie dawało mi spokoju. Wróciłem pokrętną drogą do pytania, które ostatnio zadane, doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości i sprawiło, że zrobiłem coś, co wciąż kładło się cieniem na naszym związku. 

Co ja tak właściwie czułem do Franka? 

Zerwałem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Mama siedziała w salonie i czytała książkę, szczelnie owinięta puchatym kocem. Nie wierzyłem, że po tylu latach w końcu zamierzałem z nią porozmawiać na takie tematy. Usiadłem z ciężkim westchnieniem na kanapie i przez chwile milczelismy, choć czułem na sobie wzrok koboety, która zerkała na mnie znad ksiażki.

- Musisz mi coś powiedzieć - oznajmiłem jej w końcu.
- Niczego nie muszę - mruknęła ostrzegawczo, ostentacyjnie przewracając stronę.
- Mogłabyś mi coś powiedzieć? - zapytałem spokojnie, choć w środku zawrzało.
- Mogłabym - przyznała łaskawie, zamykając książkę. Odłożyła ją na stolik obok fotela i przyjrzala mi się z zaciekawieniem. Nie rozmawialiśmy zbyt często, więc pewnie zżerała ją ciekawość z powodu tego, o co może mi chodzić.
- Opisz mi miłość - poprosiłem. Mama spojrzała na mnie dziwnie, ściągając brwi. W końcu parsknęła cichym śmiechem. Postanowiłem to zignorować. - Czym dla ciebie jest? Jak ją definiujesz? - doprecyzowałem, dając jej chwile na przekonanie się, że pytam bardzo poważnie.
- Miłość jest ciężka w definiowaniu, Gerard - powiedziała, jakby co najmniej odkryła właśnie Amerykę. Zacząłem powoli żałować, że o cokolwiek ją zapytałem.
- Uwierz, że zdążyłem się już tego domyślić - mruknąłem z irytacją. Mama wypuściła głośno powietrze z płuc, odchylając głowę do tyłu.
- To taki… stan? - zamyśliła się na dłuższą chwilę. Miałem nadzieję, że odpowiadając na moje pytanie nie myśli za dużo o moim ojcu, ponieważ takiej definicji nie chciałem. - Kochać kogoś to znaczy chcieć drugiej osoby zarówno psychicznie w sensie potrzeby zrozumienia, wygadania, ale też fizycznie. Bez tego miłość nie jest pełna - stwierdziła, kręcąc głową dla podkreślenia niemożności istnienia jakiejkolwiek zażyłości bez współgrania dwóch tych komponentów. - To jest tak, że kiedy jesteście blisko, serce bije ci szybciej, a z czasem to tempo się stabilizuje, lecz ciepło w sercu pozostaje. Kiedy się kłócicie, jest ci przykro, cały świat irytuje cię milion razy bardziej i masz ochotę rozwalić pierwsze, co napatoczy ci się na drogę. No i dużo innych, podobnych rzeczy - wzruszyła ramionami.
- Aha - stwierdziłem krótko, odnajdując swoją odpowiedź. Kiedy ktoś inny wyjaśniał mi takie rzeczy na głos, jakoś prościej było mi odnieść je do siebie. Czułem to wszystko już od dawna. Tylko nazwanie tego jednym słowem stanowiło dla mnie jakieś chore wyzwanie.
- Pomogłam ci? - mama zapytała z pewnym powątpiewaniem w głosie, jakby nie do końca wierzyła w moje możliwości emocjonalne nadawania konkretnych etykiet uczuciom.
- Mhm - mruknąłem niepewnie.
- Jesteś zakochany, Gerard? - zapytała subtelnie z wyraźną radością w głosie. Potaknąłem.
- Okrutnie - przyznałem bez bicia, lecz nadal w szoku z powodu swojego odkrycia. - Jestem totalnie zakochany - powiedziałem, jakby zwerbalizowanie komunikatu miało już ostatecznie przypieczętować sprawę.
- To dobrze - westchnela z ulga, jakby właśnie na to czekała od wielu lat. - Miłość jest potrzebna w naszych życiach - dodała po chwili zamyślenia, nie wnikając dalej w szczegóły.

~*~

Siedziałem na kuchennym blacie w ciemnej kuchni i wyglądałem przez okno na werandę Wayów. Gerard stał już tam od czterdziestu minut i wypalał papierosa za papierosem. Dręczyły go wyraźnie jakieś dziwne myśli, którymi ciężko było mu się ze mną podzielić. Czekałem na telefon od niego, jednak chłopak nie dzwonił. Cokolwiek to było, chciał sobie poradzić z tym w pojedynkę. Ja jednak nie umiałem patrzeć na to, jak trawią go od środka problemy, które na pewno wspólnymi siłami byliśmy w stanie rozwiązać.

- Halo? - odebrał, kiedy wybrałem do niego numer.
- Hej, nie możesz spać? - zapytałem z troską, otrzymując w odpowiedzi śmiech chłopaka. Gerard wychylił się zza filara i oparł ramionami o boczną balustradę werandy, która wychodziła wprost na moje kuchenne okno. Pstryknąłem oświetlenie pod okapem, ujawniając swój punkt obserwacyjny.
- Nie mogę - przyznał. - A ty?
- Tak samo - szepnąłem, machając nogami w powietrzu. - Chcesz iść na spacer? - zapytałem.
- Teraz? - zaśmiał się, nawet nie ukrywając zdziwienia.
- A dlaczego nie? - ściągnąłem brwi.
- Jest trzecia, Frankie - stwierdził wciąż z rozbawieniem. 
- Ale oboje nie możemy spać - zauważyłem, w ogóle nie rozumiejąc skąd ta dyskusja.
- Jest ciemno i zimno, a ty dopiero niedawno trochę się podleczyłeś…
- Dobra, nie było pytania - przerwałem mu z irytacją. Wkurzył mnie. Trzeba bylo od razu powiedzieć, że nie ma ochoty, a nie marnować nasz wzajemny czas. - Chciałem po prostu spędzić z tobą trochę czasu, to wszystko.
- No to możemy iść - powiedział szybko, jakby wyczuwał, że jestem bliski rzuceniu słuchawką. - Przepraszam, nie zrozumiałem…
- Czego nie zrozumiałeś? - zapytałem, kiedy nie poszło za jego słowami żadne wyjaśnienie.
- Że naprawdę chcesz… no wiesz… - mruknął niewyraźnie, wywołując u mnie ciężkie westchnięcie.
- Boże… - mruknąłem, przecierając niedowierzanie z twarzy. - Co ja najlepszego z tobą robię - zastanowiłem się na głos, a Gerard zaczął się śmiać.
- Jesteś - wyjaśnił usłużnie. - Ubierz się ciepło, kochanie, będę po ciebie za dziesięć minut - powiedział i od razu się rozłączył. Ściągnąłem brwi w zdumieniu i powoli schowałem telefon do kieszeni.

Kochanie? 

Już zupełnie mu odbiło?

~*~

Stałem spokojnie pod drzwiami sali bankietowej i czujnie monitorowałem okolicę. Z okazji zbliżających się świąt, pan Perez organizował spotkanie rodzinne. Rodzinne, bo mieli się na nim pojawić jedynie najważniejsi pracownicy firmy. Dlatego oczekiwałem ich ze zniecierpliwieniem. 

Nie widziałem Gerarda prawie od miesiąca. Ani on, ani Steven nie pojawiali się tutaj w ogóle. Jedyny powód, jaki udało mi się podłuchać to taki, że nabroili, więc muszą ponieść konsekwencje. Nie wiedziałem, na czym te konsekwencje polegały, ale skoro nie pojawiali się w pracy tyle czasu, to albo były fizycznie dewastujące, albo miały jakiś inny wymiar.

W końcu na końcu korytarza pojawiła się Isabelle. Była olśniewająca, jak zawsze. Kroczyła wyniośle w czarnej, obcisłej sukience i kołysała delikatnie biodrami jakby dywan, po którym szła, w rzeczywistości stanowił wybieg na pokazie modowym. Kobieta na pierwszy rzut oka bez fizycznej skazy. Fakt ten niby nie powinien szokować - w końcu była wizytówką szefa. Mimo wszystko jej piękno zawsze mnie zdumiewało. Pan Perez nie był wyjątkowo atrakcyjnym ani charakternym mężczyzną, a plotki głosiły, że Isabelle była z nim z powodu prawdziwej miłości.

Po chwili zza rogu wyłonił się Gerard w odświętnym smokingu. Z początku szedł powoli i ciągle obracał się za siebie, jakby czekał na pozostałe osoby, ale potem zauważył przed sobą Isabelle i zaczął skradać się za nią szybko ze skupioną miną. Kiedy znalazł się tuż za dziewczyna, klepnął ją z całej siły w tyłek, od razu uchylając się od ciosu, który chciała mu zadać torebką.

- Może już razem nie mieszkamy, ale refleks pozostaje - stwierdził spokojnie. Isabelle prychnęła z pogardą. Ich relacja wydawała się niesamowicie złożona.
- Twoja lepsza połowa nie daje ci dupy, że się do mnie wciąż dobierasz? - zapytała z kpiną, zarzucając włosami.
- Nic się nie zmieniłaś - Gerard pokręcił głowa w niedowierzaniu. Nawet teraz jego twarz była absolutnie bezemocjonalna i niemal kamienna. - Nadal jesteś tak samo bezczelna i zapatrzona w siebie - westchnął z udawanym rozczarowaniem. Isabelle dla odmiany zaczęła się głośno i serdecznie śmiać. 
- Odezwał się święty - powiedziała z rozbawieniem, kiedy dotarli do drzwi sali.
- Amen - Gerard krótko złożył ręce jak do modlitwy, a potem puścił dziewczynę przodem, zamykając za sobą mosiężne wrota. Westchnąłem cicho. Może brutalny i wariat, ale wciąż dżentelmen. 

Po niecałych piętnastu minutach cały ten orszak zamknął pan Perez, u boku którego szedł Steven. Obaj mężczyźni byli pogrążeni w głębokiej i z pozoru bardzo poważnej rozmowie. Szeptali do siebie gorączkowo, minimalnie gestykulując tylko na wąskiej przestrzeni. Szef co chwila kiwał głową, zgadzając się niemal ze wszystkim, co zamruczał mu do ucha jego najcenniejszy podwładny.  Kiedy podeszli do drzwi, pan Perez jedynie wykonał znaczący gest ręką, który nakazał mi wejść do środka, a Vernonowi pozostać na zewnątrz. Poszedłem za mężczyznami, obracając się tyłem do wnętrza sali. Kiedy zamykałem drzwi, na korytarzu już nikogo nie było. Ciekawiło mnie, dlaczego rodzinne spotkanie nie obejmowało swoim zakresem Franka. Wydawało mi się, że wszyscy z piwnicy są ze sobą blisko. W końcu traktowano się ich tutaj jak elitę.

- Cześć - usłyszałem nagle za plecami. Przeszedł mnie gwałtowny dreszcz, kiedy obróciłem się i zobaczyłem przed sobą bruneta. Obejrzałem się szybko za siebie, zupełnie nie rozumiejąc którędy wszedł i kiedy on się tutaj właściwie pojawił. - Spokojnie - Frank zaśmiał się pod nosem, zamykając drzwi na klucz.
- Nie zauważyłem, jak wchodziłeś - powiedziałem zupełnie szczerze, gryząc się od razu w język. Będąc ochroniarzem szefa, nie powinienem przyznawać się do takich rzeczy.
- Tylko tego przypadkiem dalej nie rozpowiadaj - ostrzegł mnie spokojnie, podając pęk kluczy. Wziąłem go od chłopaka, uśmiechając się pod nosem z wdzięcznością.

Lubiłem Franka. Nie był specjalnie wylewny w stosunku do mojej osoby, ale na dole chyba nikt taki nie był. Mimo wszystko pracowało się z nim sympatycznie, a sam chłopak był raczej miły i pomocny. Wytłumaczył mi wiele rzeczy i mówił wprost, czego wytłumaczyć mi nie może, bo nie ma do mnie zaufania. Nie obrażałem się o to. Jego postawa wydawał się zupełnie oczywista. Też bym sobie nie ufał na jego miejscu. Najważniejsze było dla mnie jednak to, że w końcu nie czułem się gdzieś jak intruz. 
Frank traktował mnie jak współpracownika, tylko że z mniejszym stażem, doświadczeniem i dostępem do sekretów. Jako osoba wydawał się raczej małomówny, co wyraźnie było widać nawet teraz, kiedy usiadł z resztą gości przy stole. Każdy z kimś rozmawiał, niektórzy prowadzili nawet zawziętą dyskusję, a Frank jadł spokojnie to, co miał na talerzu i w nic się nie angażował. Co prawda siedział do mnie tyłem razem ze Stevenem, ale wyraźnie widziałem, kto z kim nawiązuje kontakt wzrokowy, a kto z kim nie zamienia ani słowa.

Gerard rozmawiał głównie z Isabelle. Wciąż dotykał jej ramion, włosów, twarzy. Robił to delikatnie i z gracją i nikomu zdawało się nie przeszkadzać to, że ta dwójka wytworzyła sobie swój prywatny świat. Dziewczyna śmiała się ciągle z tego, co jej opowiadał Way, a kiedy ona miała coś do dodania, czarnowłosy słuchał jej z uwagą, co chwilę potakując głową dla podtrzymania płynności konwersacji.

Steven kontynuował za to z panem Perezem rozmowę, którą rozpoczęli na korytarzu. Cała ich wymiana zdań poszła nawet o wiele dalej. Mężczyzna narysował szefowi jakiś szkic na serwetce i stale dodawał nowe elementy, podczas gdy pan Perez w skupieniu to obserwował i co chwilę w zadumie kiwał głową, jakby poruszana kwesta rzeczywiście wyczerpywała znamiona niesamowicie absorbujacej.

Frank wydawał się wręcz nieprzyzwoicie pominięty. Z tego, co zdążyłem go poznać, mogłem pokusić się o stwierdzenie, że niezbyt mu to przeszkadzało. Brunet zawsze robił w spokoju swoje i chyba nie lubił się angażować w żadne dodatkowe aktywności. W końcu wstał spokojnie od stołu i nikt poza Isabelle zdawał się tego nawet nie zauważyć. Dziewczyna powiedział coś do Gerarda i ruszyła za chłopakiem do stolika, na którym stał dystrybutor do wrzątku oraz ciasto. Gerard nie wyglądał na zadowolonego. Uważnie odesłał dziewczynę wzrokiem. Zacząłem się zastanawiać, czy był o nią zazdrosny. W końcu jak w każdym miejscu, tak i tutaj krążyły różnego rodzaju plotki. W ich przypadku te plotki wyglądały tak, że Gerard z Isabelle regularnie ze sobą sypiali i nawet w końcu zamieszkali razem. Pan Perez jakimś cudem nie miał zupełnie nic przeciwko temu, jakby dzielenie się własną dziewczyną z najlepszym przyjacielem leżało głęboko zakorzenione we włoskiej mentalności. Jednym słowem - dość chore klimaty.

Kiedy w końcu odkleiłem swoje spojrzenie od idealnych rysów twarzy Gerarda, Frank i Isabelle byli już w trakcie jakieś rozmowy, z której treści zupełnie niczego nie rozumiałem. Musiałem się przyzwyczaić, że każdy tutaj miał swoje tajemnice i prywatne sprawy, o jakich nie wiedział nikt inny. Pełno sekretów zdawało się tutaj pozostawać w dwójkach lub trójkach. Nigdy nic nie wychodziło poza nie. 

- Wiesz, on naprawdę bardzo się zmienił - Frank kontynuował spokojnie jakąś wcześniej zaczętą myśl. Mieszał powoli kawę w kubku, choć nie sądziłem, że ona tego jakkolwiek wymagała. - Steven w ogóle w to nie wierzy, ale… 
- Ja ci wierzę, Frank - Isabelle przerwała mu w serdeczny, dodający otuchy sposób. - Zresztą mówiłam ci to od samego początku - masz na niego ogromny wpływ - stwierdziła z mocą. - Może nawet nie doceniasz tego, jak wielki. 
- Tak sądzisz? - Frank zaśmiał się niepewnie, zerkając na dziewczynę z niedowierzaniem. -  Bo wiesz… Mimo wszystko, to nadal kloc betonu. 
- Pewnych rzeczy nie ruszysz - Isabelle nagle zaczeła się śmiać, jakby brunet powiedział jedną z najzabawniejszych rzeczy, jaką usłyszała w życiu. Wydawało się, jakby rozmawiali o jakimś wspólnym znajomym, którego tutaj nie było. Ciekawiło mnie, czy to ktoś z zewnątrz, czy w piwnicy pracuje inna osoba, która jest jeszcze bardziej incognito niż sam Frank. - Ale jakby nie patrzeć, to jest to twój kloc betonu. Taki kloc sobie wybrałeś i z takiego kloca zrobiłeś sobie pantofla. 
- Pantofla? - chłopak zdziwił się nie na żarty. 
- Błagam cię, rozmawiałam ze Stevenem. 
- I jakąś złotą myśl ci ofiarował nasz podziemny filozof? - Frank przewrócił oczami, biorąc kubek w obie dłonie, po czym obrócił się plecami do stolika i oboje się o niego oparli pośladkami.
- Że możesz ze swoim klocem zrobić, co tylko ci się podoba, a on ci nawet nie szczeknie - Isabelle szepnęła teatralnie, a Frank spuścił głowę i zaczął się śmiać. - Wiedziałam - dziewczyna oznajmiła triumfalnie. 
- To nie jest tak do końca - brunet zaczął się bronić, ale zupełnie na marne. Isabelle spojrzała na niego sceptycznie, jakby teraz uciekał w mechanizm fałszywej skromności. - Nawet nie wiesz, przez co musiałem przejść, żeby w tym betonie cokolwiek ruszyć. 
- Coś mi się tam obiło o uszy, że nawet przeżyłeś - blondynka pogratulowała koledze, kiwając głową z uznaniem. 
- Rozumiem, że to sukces? - Frank upewnił się nieśmiało, oblewając się delikatnym rumieńcem. Wcale mu się nie dziwiłem. Nikt hetero nie byłby w stanie zachować spokoju przy kobiecie tego kalibru. 
- No ja bym już pewnie gryzła kwiatki od dołu, jakbym mu coś wygarnęła.

Oboje zaczęli się śmiać, aż w końcu Gerard wstał ze swojego miejsca i postanowił się do nich dołączyć. Wyraźnie nie pasowało mu spędzanie czasu w pojedynkę, toteż zdecydował się na interwencję. Stanął przed znajomymi z dłonią w kieszeni spodni.

- O czym ta namiętna rozmowa? - zapytał z westchnieniem.
- O materiałach budowlanych - Isabelle stwierdziła ogólnikowo. Początkowo myślałem, że to jakaś ukryta metafora ich trójki, ale Way wyraźnie nie rozumiał tego kodu.
- Jak zawsze zabawna - uśmiechnął się fałszywie, po czym szybko wrócił z powrotem do swojej zwyczajowej, kamiennej maski. - Twój chłopak pragnie towarzystwa swojej dziewczyny - wyjaśnił, najwyraźniej przekazując tylko informacje od pana Pereza.
- Zazdrościsz? - zapytała trochę prowokująco, a trochę flirciarsko, unosząc jedną brew do góry.
- Jak tu nie zazdrościć innemu facetowi takiej kobiety? - Gerard stwierdził z wyraźnym przekąsem. Między nimi nastąpiła szybka i raczej napięta wymiana spojrzeń. Ciężko było mi rozszyfrować, co tak właściwie się między nimi dzieje. Czy Gerard jest teraz zazdrosny o szefa, dlatego robi jej takie przytyki. Czy tacy już zwyczajnie byli? Z twarzy Waya niemożliwe było wyczytanie odpowiedzi, a z ich słów niczego nie rozumiałem.
- Patrz, ale nie dotykaj - Isabelle szepnęła kusząco, po czym odeszła, kołysząc biodrami w specyficzny dla siebie sposób. Jakby była na wiecznych łowach. Najwyraźniej już taką miała manierę. W końcu przez wiele lat była dziewczyną do towarzystwa. Nie byłem pewien, czy nadal nią nie jest. W każdym razie podobno była w stanie uwieść każdego, jeśli tylko chciała.
- Już się kłócicie? - Frank zapytał Gerarda spokojnie, zupełnie inaczej odbierając ich wymianę zdań.
- Wkurwila mnie już przed wejściem - mężczyzna potwierdzil beznamiętnie, co zupełnie przeczyło wszystkiemu. Ta dwójka nie zachowywała się przy stole, jakby prowadzili spór. Wyglądali jak przyjaciele. Najwyraźniej naprawdę niewiele o nich wiedziałem.
- Nowy rekord - Frank westchnął ciężko, nalewając kawy do drugiego kubka. - Czym cię zdenerwowała? - zapytał, podając ją Gerardowi.
- Obraziła mój majestat - powiedział ogólnikowo i przez chwilę patrzyli na siebie z Frankiem bez słów czy specjalnej ekspresji. - Stwierdziła, że wyczuwa, iż moje potrzeby seksualne są sfrustrowane - oznajmił w końcu, a Frank parsknął śmiechem, przykładając od razu wierzch dłoni do ust z powodu pitej kawy.
- A w jaki sposób to wyczuła? - brunet zapytał, nadal nie umiejąc pohamować rozbawienia. - Zrobiła ci pod stołem obdukcje krocza? - zapytał z żartem, na co Gerard poruszył tylko dwuznacznie brwiami, nadal poza tym nie pracując w żaden sposób innymi mięśniami twarzy. Nawet ja uśmiechnąłem się pod nosem. Frank potrafił być bardzo zabawny. Ogólnie raczej często żartował. 
- Ostatni tydzień był dość słaby - Gerard wzruszył ramionami, patrząc nieprzerwanie na Franka nieco z góry. Zastanawiałem się, jakim cudem on wytrzymuje tak intensywny wzrok.
- Wydawało mi się, że nie masz na co narzekać - odparł dla mnie zagadkowo. Nie miałem pojęcia, co Gerard robi prywatnie. Frank taką wiedzę już jak najbardziej mieć mógł. - Ale może o czymś nie wiem? - zapytał, zastanawiając się na głos, ale jakby bez większego zainteresowania.
- Ciężko ocenić - Gerard wzruszył ramionami. - Może muszę się rozejrzeć za jakąś młodszą dupą… - westchnął ciężko, rozglądając się dokoła. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, specjalnie do mnie ten fakt nie dotarł. Oczekiwałem, że wzrok mężczyzny prześlizgnie się po mnie beznamiętnie jak za każdym razem. Tym razem było jednak inaczej. Patrzył na mnie długo i intensywnie swoimi przenikliwymi, ciemnozielonymi oczami, a ja nie umiałem oderwać od niego wzroku. Po kilku sekundach trwających dla mnie wieczność, Gerard ściągnął brwi w zamyśleniu, a ja spuściłem wzrok. - Chodź bardziej do okna - zadecydował spokojnie, zapewne uważając zdystansowanie się ode mnie za niezbędne. Byłem niepotrzebną parą dodatkowych uszu przy konwersacji, co najwyraźniej było dla niego nie do zaakceptowania.

Stanęli przy ogromnych szybach, z których rozciągał się widok na najbliższą część miasta. Frank opierał się plecami o filar, pokazując mi swój profil. Gerard z kolei nonszalancko przycisnął ramię do okna, nadal prezentując mi swoją twarz w całej okazałości.

Zaczęli o czymś poważnie rozmawiać. Bardziej to Gerard mówił, a Frank potakiwał i co chwilę dorzucał swoje trzy grosze. W końcu ich rozmowa stanęła w miejscu. Czarnowłosy wyglądał przez okno i popijał kawę, a Frank wpatrywał się w ziemię i nad czymś głęboko myślał. Kiedy w końcu zadał pytanie, Way spojrzał na niego z uniesionymi wysoko brwiami,  a brunet wzruszył ramionami. Podał mu swoją kawę i poprawił Gerardowi krawat, ciągle coś mu tłumacząc. W końcu Way zadał jakieś pytanie i kiedy dostał odpowiedź, stało się coś, co uznawałem wcześniej za niemożliwe. 

Gerard się zaśmiał. 

Usiłował przez chwilę zachować powagę, ale Frank znów powiedział coś, co spowodowało, że Way najpierw zagryzł dolną wargę, a potem już nie wytrzymał i parsknął śmiechem, odwracając się przodem w stronę okna, żeby ukryć rozbawienie. Frank też zaczął się śmiać, ale on dla odmiany odwrócił się w stronę sali, w ogóle niezawstydzony swoim dobrym nastrojem. Rzucił jeszcze z uśmiechem jakąś uwagą przez ramię, na co Gerard odpowiedział mu z tak promiennym uśmiechem, że aż przez chwilę zastanawiałem się, czy to jest ta sama wiecznie niezadowolona z życia i zimna osoba. Oboje zaczęli się znowu śmiać i kręcić głowami, jakby historia, którą się przed chwilą podzielili nie powinna ich w ogóle bawić.

W momencie, w którym uświadomiłem sobie, że dziwne kłucie w sercu, które odczuwam, to zazdrość, moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Franka. Chłopak uśmiechał się przez chwilę, a potem zerknął na Gerarda i jakby się zamyślił. Kiedy przeniósł wzrok raz jeszcze na mnie, jasne dla mnie było, że wszystkiego się domyślił. Frankowi nigdy nie było wiele trzeba, żeby rozszyfrować jakikolwiek komunikat - była to zwykle kwestia kilku sekund. Chłopak spojrzał na mnie ze współczuciem i tylko pokręcił krótko głową, jakby dając mi sygnał, że nie powinienem sobie tego robić. Że do niczego dobrego mnie to nie doprowadzi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz