czwartek, 4 października 2012

One - shot

Underwater breath




           
            Można by się zastanowić głębiej nad sensem życia… Lecz w mojej głowie rodzi się zatem kolejne pytanie. Po co się nad tym zastanawiać? Co ma być, to będzie. Moje życie było zjebane odkąd pamiętam. Ojciec zostawił mnie i matkę, gdy dowiedział się, że kobieta powtórnie zaszła w ciążę. Mnie, jako własnego syna, nie akceptował od samego początku. Traktował jak szmatę, ale mimo wszystko został z nami, nie doprowadził do ostatecznego rozpadu rodziny. Wiadomość, że w łonie matki, znajduje się jego kolejny potomek, doprowadziła go do pasji. Nigdy nie chciał mieć dzieci. Uważał je za problem, zbędny element w życiu każdego człowieka, coś, co niszczy związki. Isabel poroniła. Stres, który wiązał się z odejściem Johna i pozwem o rozwód, doprowadził ją na skraj załamania nerwowego. Długo dochodziła do siebie po stracie, która niewątpliwie zachwiała jej gospodarkę hormonalną. Na bardzo długi okres czasu zamieniliśmy się rolami. Prałem, odkurzałem, zmywałem, a ona leżała całymi dniami w łóżku i wpatrywała się w jeden, martwy punkt. Jedyną dobrą rzeczą był fakt, iż jadła i nie odmawiała przyjmowania pokarmu. Niedawno wszystko wróciło do normy. Mama znalazła pracę i zaczęła normalnie zarabiać. Wcześniej utrzymywaliśmy się jedynie z mojej marnej pensji, którą otrzymywałem za sprzątanie po godzinach w barze na obrzeżach miasta.
            Jestem na ostatnim roku studiów. Sam nie jestem w stanie określić, za co tak właściwie dosłałem stypendium. Podobno mam niebywały talent plastyczny, który aż żal zmarnować. Może jestem dziwny, lecz ja tego tak nie postrzegam. Nie postrzegam tego jako talent. Rysunek stanowi dla mnie chwilę wytchnienia, oderwania od rzeczywistości, która maluje się w czarno-szarych barwach. Na białej kartce papieru mogę przedstawić otoczenie takim, jakim ja go widzę i nikt nie ma prawa tego zanegować. Kreśląc linie ołówkiem daje upust oszalałej wyobraźni, która podsyła mi niekiedy nieco dziwne obrazy. Od niedawna zacząłem używać farb i płótna. Kilka ze swoich prac oddałem do galerii. Mile mnie zaskoczyło pozytywne ich rozpatrzenie pod kątem wizualnym. Sypnęli nawet groszem, a jedno dzieło zostało ustawione na wystawie. W ten sposób każdy, kto akurat przechodził obok, mógł je dokładnie obejrzeć.
             Miłość… Stanowi dla mnie niepojętą zawiłość, którą nie sposób rozwiązać. Czasami jest delikatna, niczym płatki róż, a czasem namiętna bądź też nawet trywialna. Zaznałem jej tylko raz w całym życiu, lecz nigdy nie wyznałem tej osobie, którą darze tym uczuciem, co tak naprawdę siedzi w moim sercu. Uważam, że dla niej tak będzie lepiej. Jestem nic nie wartym zerem, które znajduje się na nizinach drabiny społecznej. Nieakceptowanym przez społeczeństwo dziwakiem, który nie ma znajomych. Fakt, może nie wyglądam jak przeciętny mężczyzna w  tym kraju, lecz czuję się sobą, a to, że moja osoba postrzegana jest jako odludek i psychopata, nie przeszkadza mi. Wiele osób by się zdziwiło, jak dużo rzeczy można przemyśleć i rozwiązać w osamotnieniu, kiedy jedynym twoim towarzyszem jest krzycząca zewsząd cisza.
            Każdego wieczoru przychodzę na molo. Uwielbiam patrzeć na wzburzone fale morza. Wiatr owiał moją twarz orzeźwiającą masą chłodnego powietrza. Czarne kosmyki moich włosów zatańczyły na wietrze. Uśmiechnąłem się delikatnie do samego siebie. Mimo, że na plaży znajdowało się obecnie wiele ludzi, czułem się samotny. Śmieszne jest to, jak masz wrażenie odizolowania i osamotnienia mimo, iż dookoła wędrują tłumy.
 Z zamyślenia wyrwało mnie silne szturchnięcie w ramię. Mógłbym pomyśleć, że ktoś przez nieostrożność popchnął mnie w gonitwie, jaką prowadził z czasem, lecz po krótkiej chwili ból ponownie rozszedł się po moim ciele. Odwróciłem się powoli w kierunku nadchodzących ciosów. Moim oczom ukazały się znajome twarze chłopaków z uczelni.
- Cześć Gerard – przywiał się z przekąsem Daniel. – Przyszedłeś poczuć wiatr  we włosach?
Mimo, że zadano mi pytanie, nie zamierzałem na nie dopowiadać. Głupie uwagi i obelgi rzucane pod moim adresem, już dawno przestały mnie obchodzić czy też ranić. Wchodziły w skład monotonnej rutyny każdego dnia, stanowiły nieodłączny element mojego życia.
- Dlaczego milczysz? – w głosie Oracja pobrzmiewała sztuczna nuta smutku i niezadowolenia. – Jakoś nie pamiętam, abyś był niemową.
- Bo nie jestem – odparłem spokojnie. – Czego ode mnie chcecie?
Chłopacy zaśmiali się gromadnie, niczym niewyżyci neandertalczycy, którzy biją się o kawał surowego mięcha z bawoła. Moje spokojne, aczkolwiek zimne, spojrzenie napotkało to wyrafinowane, które należało do Oracja i Daniela. Właściwie doskonale wiedziałem czego chcą. Pragną się zabawić, co wiązało się z dotkliwym obrzękiem którejś z części mojego ciała.
- Oh Way, Way – wyższy z chłopaków pokręcił głową w geście udawanego rozżalenia i zwątpienia w to,  czy cokolwiek potrafię zrobić. – Chodź Danielu. Idziemy od niego. Dzisiaj jakoś jest mało komunikatywny.
Ku memu ogromnemu zdziwieniu rzeczywiście odeszli, zostawiając mnie w spokoju. Nie mam bladego pojęcia, co w nich wstąpiło. Zazwyczaj trochę się nade mną pastwią, a potem wracam poturbowany do domu. Jakimkolwiek wątpliwościom nie ulegał fakt, że mieli coś w zanadrzu i jeżeli nie realizują teraz swojego planu, za jakiś czas na bank nie przepuszczą takiej okazji, która nadarzyła im się dzisiaj. Wzruszyłem lekceważąco ramionami i powróciłem do namiętnego obserwowania fal na oceanie.
Nie raz zastanawiałem się co słychać u mojego ojca, gdzie teraz jest, co robi i czy znalazł sobie jakąś nową towarzyszkę życia. Może ma z nią dzieci, które dla odmiany w pełni akceptuje i nie zważa na uszczerbki w ich idealności.  Jest też opcja, że zbiera puszki z dworców i wiedzie życie zwykłego menela, który okupuje sklepy monopolowe. Niekiedy zadaję sobie również takie pytanie, czy chciałbym, aby do nas wrócił. Uświadomiłem sobie stosunkowo niedawno, że odpowiedź zawsze brzmiała: nie, tylko bałem się przyznać do tego przed samym sobą. Prawdopodobieństwo, że ponownie zraniłby matkę jest aż za duże, a sam nie poradziłbym sobie z kolejnym załamaniem nerwowym oraz depresją, której niewątpliwie by uległa.
Wystawiłem twarz do słońca. Przyjemne ciepło zalało moje policzki. Przez przymknięte powieki przebijała się pomarańczowa poświata, która wewnętrznie mnie uspokajała i przywracała równowagę. Nigdy nie przypuszczałbym, że…
- Co do kurwy? – mruknąłem, gdy moje nogi oderwały się od desek molo.
Usłyszałem głośny śmiech, który niewątpliwie należał do Daniela oraz Oracja. Nie zdążyłem połapać się w tym, co rozgrywa się dookoła mojej osoby, a już czułem jak w towarzystwie chłodnej masy powietrza spadam w dół. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej niż w normalnych okolicznościach, a przez głowę przelatywało mi milion przeróżnych myśli, których nie sposób było uporządkować. Zacząłem w przerażeniu gibać się w powietrzu, co dla postronnego obserwatora wyglądałoby niczym jakaś kaleczona parodia tańca ze wchodu Europy. Ostatnim, co pamiętam, był przejmujący chłód, który zapanował całkowicie nad członkami mojego ciała.


***

            - Stary, przestań się w końcu na niego patrzeć przez tą idiotyczną lornetkę, tylko obserwuj morze, czy nikt nie tonie czasami – zwrócił mi uwagę kumpel z budki ratowniczej.
Jednak ja nie mogłem oprzeć się pokusie i nie zaprzestałem obserwacji czarnowłosego chłopaka. Wieczory to jedyna chwila, w której dane jest mi go ‘spotkać’.
Gerard Way. Niby zwyczajny chłopak, ale urzekł mnie odkąd go po raz pierwszy zobaczyłem na szkolnym korytarzu. Nasze drogi skrzyżowałaby się lata temu, bo już w liceum. Mimo, że nasza znajomość nie była burzliwa i raczej nie trwała dłużej niż rok, mi to wystarczyło, aby się w nim zadurzyć. Znałem sytuację rodzinną w domu, w którym się wychowywał i wiem, że nie było mu łatwo w dzieciństwie jaki i w życiu nastoletnim. Nasz kontakt urwał się w sumie przez tylko i wyłącznie moją głupotę. Powiedziałem Gerardowi, że lubię go dużo bardziej niż przyjaciela. Po prostu oznajmiłem mu, że go kocham. I to by było na tyle. Ta rozmowa utkwiła w mojej pamięci ze względu na to, że była ona nasza ostatnią. Chłopak zaczął mnie unikać, gdyż twierdził, że nie zasługuję na niego, że kogoś takiego jak on zwyczajnie nie można kochać.  Mimo tego nie ustępowałem, bo widziałem w jego oczach, że w głębi serca czuje do mnie to samo, tylko wstydzi się wyjawić mi to wprost. Dowiedziałem się gdzie pracuje i każdego wieczora czekałem, aż skończy swoją zmianę i wyjdzie z baru. Moje starania spełzały na niczym, aż w końcu się zniecierpliwiłem i przyparłem go do muru.

- Dlaczego nie chcesz ze mną być? – zapytałem żałośnie.
- Nie pasujemy do siebie Frank – odpowiedział cicho. – A poza tym… nie jestem odpowiednią osobą dla ciebie.
- To nie jest żadne wytłumaczenie – przybliżyłem się do niego. – Dlaczego nie chcesz ze mną być? – powtórzyłem moje pytanie z naciskiem na ostatnie trzy wyrazy.
- Nie mogę z tobą być, bo… - przygryzł mocno wargę, a w jego oczach stanęły łzy. Odwrócił wzrok. – Bo ciebie nie kocham, a bez miłości nie ma związku. Wybacz.

Odtrącił  wówczas moją dłoń i pobiegł przed siebie, a ja stałem jak idiota w miejscu i nawet za nim nie pobiegłem. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że kłamał. Jednak wedle jego życzenia, zostawiłem go w spokoju. No prawie.
- Iero – warknął Dan. – Ja ci chyba wyraźnie powiedziałem na czym masz się skupić.
- No doooooobra – westchnąłem cicho i zacząłem obserwować dzieci bawiące się na brzegu w piasku.
Moje myśli i tak w pełni zajmował Gerard. Nie potrafiłem o nim zapomnieć, choć próbowałem wiele razy. Wieczorami wyprażałem sobie, jak mógłby wyglądać nasz związek. Wiem, że bylibyśmy szczęśliwi. Wystarczyło jedno słowo, wypowiedziane przez chłopaka. Rzuciłbym dosłownie wszystko, gdyby mnie o to tylko poprosił. Lecz nie prosił i odnosiłem wrażenie, że nigdy nie poprosi. Mówi się, że o miłość należy walczyć, jednak zmęczyło mnie to ciągłe zabieganie przynajmniej o krztynę jego uwagi. Mimo wszystko nie poddałem się i nadal obmyślam chytry plan napadnięcia na niego w cichym i ciemnym zaułku, aby następnie zacałować go na śmierć. Gdybym dodał do tego śmiech złego naukowca, wyszyłby z tego scena rodem z filmu kryminalnego.
- Ej ty! – wydarł się Dan. – Chodź tutaj smarkaczu – zbiegł szybko z wieży, aby pouczyć jakiegoś wchodzącego na wydmy chłopaka.
Postanowiłem skorzystać z okazji i szybko powróciłem do obserwacji Gerarda. Stanąłem jak wryty. Dwóch chłopaków zaszło go od tyłu i zaczęło szarpać. Już chciałem tam biec i wyrwać go z rąk oprawców, gdy ci przerzucili go przez barierkę i uciekli zanosząc się śmiechem. TO BYŁO DLA NICH ZABAWNE??!!  Way miotał się na wszystkie możliwe strony, zlatując prosto w morze. Upuściłem lornetkę na podłogę z cichym brzękiem. Z tego, co pamiętam, chłopak miał zerowe pojęcie o umiejętności pływania. Zacząłem nerwowo dygotać. Rzuciłem się do dużego dzwona i ciągnąc energicznie sznurek na dół, dałem znać pozostałym ratownikom o tonącym człowieku. Stwierdziłem, że nie ma czasu do stracenia, więc zbiegłem migiem na rozgrzany piasek i już zbliżałem się do linii brzegowej, gdy ktoś z impetem pchnął mnie na ziemię.
- Nie ruszaj mi się stąd – warknął Dan i z Suzie u boku zniknął wśród fal.
Podniosłem się na drżących rękach. Ledwo utrzymywałem się na nogach,  a moje myśli nie potrafiły skoncentrować się na jednej, konkretnej rzeczy. Wiedziałem, że chłopak nie ma raczej żadnych znajomych, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że rówieśnicy się nad nim znęcają. Włożyłem dygoczące  z nerwów dłonie w kieszenie moich czerwonych szortów i ze zniecierpliwieniem wyglądałem ekipy ratowniczej, podążającej do brzegu. Kiedy moim oczom ukazała się dwójka znajomych twarzy, ciągnących za sobą nieprzytomnego chłopaka, moje serce przyspieszyło znacznie swoje obroty, przez co krew huczała mi w uszach. Byłem otępiały, na skutek czego rejestrowałem wszystko z lekkim opóźnieniem. Gdy Gerard został wyciągnięty na brzeg i zaczęto prowadzić działania ratujące ludzi z szokiem termicznym, zamiast biec jak oszalały na miejsce zdarzenia, stąpałem powoli po piasku, a moje oczy były rozwarte bardzo szeroko.
Doszedłem do ratowników akurat w momencie, w którym Way wypluwał zgromadzoną w jego płucach wodę. Zakaszlał głośno, łapiąc się tym samym za klatkę piersiową. Przewrócił się na bok i powoli podniósł się do siadu. Rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem po zgromadzonych tłumnie gapiach. Dan podał mu dłoń, którą natychmiast ujął i tym samym stanął w pionie. Moje oczy zaszkliły się że wzruszenia. Podbiegłem szybko do chłopaka i rzuciłem mu się na szyję. Gdyby nie to, ze trzymałem go w mocnym uścisku, niechybnie upadłby ponownie na ziemię. Odepchnął mnie z zadziwiająca jak na kogoś, kto przeżył szok, siłą. Spojrzałem na niego po części zażenowany, a po części głęboko dotknięty jego postępowaniem.
- Musimy zawieźć cie do szpitala – oznajmiła Suzan, podchodząc do Waya.
- Nie chcę – pokręcił przecząco głową i zaczął się cofać.
- Nie pytam się ciebie, czy chcesz, tylko oznajmiam ci, że musisz tam jechać. Jest prawdopodobieństwo, ze pojawią się objawy związane z tak nagłym oziębieniem twojego ciała. Skutki mogą okazać się nawet śmiertelne.
- Nigdzie z wami nie jadę – rzekł twardo i udał się szybkim krokiem przed siebie, już po chwili znikając nam z oczu.
Nie namyślając się długo, zerwałem się do biegu. Chciałem go za wszelką cenę dogonić. To może być jedyna szansa na porozmawianie z nim w cztery oczy.  Powstrzymał mnie uścisk silnej dłoni na mym nadgarstku.
- Puść – warknąłem na Dana. – Musze go dogonić.
- Zostaw chłopaka  spokoju. Jak taki głupi, to niech sobie biegnie – prychnął. – A tobie przypominam,  że nadal jesteś w pracy i  masz pewne obowiązki, których nie możesz zaniedbać. Wywalę ciebie, jeśli okażesz choć cień niesubordynacji w stosunku do mnie.
Wyrwałem mu się, ogarnięty nagłym uczuciem wściekłości. Jak ten facet nic nie rozumiał! Ja muszę… Przekalkulowałem szybko moje szanse na dogonienie Gerarda i stwierdziłem, że i tak są one nikłe. Posyłając wkurzone spojrzenie plecom Dana, skierowałem się z  powrotem do budki ratowniczej. Po raz ostatni spojrzałem w kierunku, w którym udał się Gerard. Żałowałem, że nie wykorzystałem, być może jedynej, szansy na szczerą rozmowę z nim sam na sam, w odosobnieniu.


***

            Mierzyłem podejrzliwym wzrokiem białe drzwi, w które bałem się zapukać. Za nimi znajdował się Gerard, a nie przypominam sobie, aby ostatnim razem zareagował nad wyraz pozytywnie na moją bytność w pobliżu jego osoby. Swoje emocje uzewnętrzniał bardzo skąpo, co nie pozwalało mi na dokładne stwierdzenie, jak czuje się w danej chwili. Nie posiadałem adresu Waya, pod którym  mógłbym go zastać, więc w tym celu udałem się za dnia do baru, w którym chłopak pracował wieczorami. Właściciel początkowo miał pewne opory, co do udzielenia mi takich informacji. Zaczął mi przytaczać artykuły prawne o poufności danych pracowników i tym podobnych pierdołach. Jednak kiedy streściłem mu pokrótce to, co zaszło na plaży, bez wahania sięgnął po jeden ze swoich segregatorów. Oczywiście musiałam pokazać swoją legitymację, która potwierdzała, że jestem ratownikiem i oznajmić dodatkowo, iż potrzebuję adres zamieszkania Gerarda, aby określić jego stan zdrowotny, gdyż nie chciał się poddać hospitalizacji zaraz po wypadku. Kilkakrotnie zapytałem się przechodniów o drogę, ale w końcu dotarłem jakoś do celu, a teraz stoję przed tymi jebanymi drzwiami i zwyczajnie boję się zapukać.
            Podniosłem powoli do dzwonka palec, który jednakże zatrzymałem bezpośrednio przed naciśnięciem na granatowy guzik. Moje serce zaczęło szybko bić, zagłuszając tym samym wszelkie dźwięki z otoczenia. Ostatkami silnej woli, wdusiłem przycisk w białej, plastikowej obudowie. Usłyszałem przeciągłe brzęczenie, zawiadamiające domowników o przybyciu gościa. Nagle zapomniałem o wszystkim, co chciałem mu powiedzieć, a należy zaznaczyć, że w domu ułożyłem sobie starannie całą przemowę, którą następnie wykułem na pamięć. Gdy usłyszałem dobiegające zza drewnianej płyty kroki, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym ewentualnie mógłbym się ukryć, gdybym stchórzył. Pomijając fakt, że nie znalazłem żadnych krzaków, czułem, że zachowałbym się jak ostatni kretyn tak po prostu się ulatniając.
            Drzwi otworzył nie kto inny jak Gerard, we własnej osobie. Zamurowało go na mój widok i nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Widziałem to, chociaż moje funkcje życiowe jakby zawiesiły działalność na pewien okres czasu. Gerard jednak, w przeciwieństwie do mnie, był mistrzem w ukrywaniu swoich emocji, także po sekundzie niedyspozycji przybrał maskę, która nie wyrażała żadnych pozytywnych uczuć.
- Po co tutaj przyszedłeś? – zapytał chłodno.
- Bo ja… Bo… - dukałem nieskładnie. – Byłem… ciekawy czy jesteś cały i… czy przypadkiem nie zachorowałeś… czy coś tam, no i tego… tam. Także… ten tego… – zarumieniłem się soczyście, gdy dotarło do mnie to, co przed chwilą powiedziałem. Miałem ochotę pacnąć się w czoło, lecz zamiast tego skorzystałem z mojej dłoni i pomasowałem sobie kark za jej pomocą, aby się uspokoić.
- No to widzisz, że ze mną wszystko okej – przysiągłbym, że w kącikach jego ust, zamajaczył nikły uśmiech. Czyli to, że robię z siebie idiotę, wydaje mu się zabawne? – Coś jeszcze?
- Nie… To znaczy tak! – zaprzeczyłem żwawo. Chłopak uniósł wysoko jedną brew. – Gerard… - zacząłem wydychając powietrze z płuc. – Wiesz przecież, że mi na tobie zależy – powiedziałem prosto z mostu. – Nie każe ci od razu ze mną być, czy coś, ale mógłbyś…
- Skończ już – rzekł twardo. – Proszę cię Frank, po prostu skończ. Nie chce tego słuchać – zaczął wycofywać się w głąb domu i zamykać drzwi, lecz zareagowałem w porę i włożyłem buta w szparę między nimi, a futryną.
- Daj mi chwilkę- poprosiłem. – Chyba o wiele nie proszę.
Chłopak przestąpił z nogi na nogę i przymykając powieki, oparł głowę na kancie drewnianej płyty. Wyglądał w tym momencie tak rozkosznie, że ledwo powstrzymywałem się przed nagłym zbliżeniem.
- Dobra – szepnął, naciągając na dłonie przydługie rękawy swojej bluzy. – Masz minutę – mruknął, wychodząc przed dom i zamykając za sobą drzwi.
- Kocham cię – oznajmiłem zwięźle. – Kocham cię i nie odpuszczę tak łatwo – postąpiłem krok do przodu. – Nie pierdol mi głupot, że do siebie nie pasujemy, że nie jesteś dla mnie wystarczająco dobry czy, że mnie nie kochasz, bo wiem, że jest inaczej.
- Ale… - przytknąłem palec do jego ust, nie zezwalając mu tym samym na wyrażenie swojego zdania.
- Przestań wszystko postrzegać w czarnych barwach i dostrzeż jakieś pozytywy. Nie proszę cię, abyś cokolwiek mi dawał – spuścił wzrok i zagryzł wargę. – Wiem, że ci na mnie zależy i nie ma sensu dłużej się tego wypierać. Kocham cię Gerard i zrozum w końcu, że tutaj liczą się tylko i wyłącznie nasze uczucia, a ja nie żądam niczego w zamian.
Korzystając z tego, że chłopak miał spuszczoną głowę, podszedłem bliżej niego i złapałem za rękę. Dziękowałem sile wyższej, że zmobilizowałem się i wydusiłem z siebie to, co tak długo mi na sercu zalegało. Ciałem Gerarda wstrząsnął silny dreszcz, który nawet i ja poczułem. Podniósł na mnie wzrok, a zlęknione wejrzenie jego ciemnozielonych oczu przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Odgarnąłem z jego twarzy zabłąkany, czarny kosmyk włosów. Nie mogłem się dłużej powstrzymywać i przysunąłem się bliżej do jego ust.  Oddech Waya owiał moją twarz, a jego spłoszony wzrok na długo zapadnie mi w pamięć. Nie zwlekając dłużej, przycisnąłem swoje wargi do tych należących do niego. Nie jestem w stanie opisać szczęścia, które mną zawładnęło, kiedy chłopak odwzajemnił tę pieszczotę. Z cichym westchnieniem zarzucił mi swoje ręce na szyję i pogłębił z ochotą pocałunek. Oparłem nasze złączone ciała o białe drzwi za plecami mężczyzny  i ułożyłem wygodnie własne dłonie na jego biodrach. Nic nie potrafiło opisać, żadne słowa, jak się teraz czułem. Mogłem bez problemu oznajmić, że jest to najlepszy dzień, który miałem okazję przetrwać w całym moim dotychczasowym życiu. Poczułem jak Gerard kładzie swoje dłonie na mojej klatce piersiowej i odpycha lekko. Mimo, że rozłączył nasze usta, nie zamierzałem wypuścić go z objęć. Zwróciłem uwagę na jego zaróżowione policzki, które były także mokre od łez, wypływających spod jego powiek. 
- Co się dzieje? – zapytałem nieco zdezorientowany. – Gerard?
- Kocham cię Frank – szepnął, układając swoją głowę na mojej piersi.
- To dlaczego płaczesz? – mruknąłem. – To aż takie straszne?
- T… taaak – wyszlochał, w dalszym ciągu mocząc moją koszulkę. – To ze wszystkiego jest właśnie najgorsze.
- Niby dlaczego?  - teraz to już całkowicie nic nie rozumiałem. Zmusiłem go do spojrzenia mi w oczy.
- Nie wiem – zaśmiał się przez łzy. – Nie mam pojęcia.
- Głupek – pocałowałem go mocno w rozchylone wargi. – Nie płacz, bo jeszcze pomyślę, że jestem straszny – starłem łzy z jego policzków.
- Nie jesteś straszny Frankie – szepnął, na powrót wtulając się we mnie. – Jesteś niezwykły i za to właśnie cię tak bardzo kocham.
            Wiedziałem jak dużo takie wyznanie go kosztuje, więc nie odpowiedziałem. Jedynie objąłem go mocno ramionami i przytuliłem z całej siły. Niekiedy słowa są zbędne, a czyny mówią więcej niż jakiekolwiek z nich.  Teraz będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Będziemy w końcu szczęśliwi… Na zawsze.
                           





10 komentarzy:

  1. To było jak taka morska bryza, pozostawiająca niedosyt, wiejąca szybko i znikająca, jednak trwająca. Nic tu nie brakuje Dario. Po prostu nas nie syci :>

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaaaaaaaaa *_____* To takie urocze<3 Kochany shocik, ale nie poszli do łózka:( A ja tylko o jednym... A może jakieś mini-dokończenie? :D Dobra, to już podchodzi pod chorobę psychiczną... Ale się do tego przyznam i jestem z tego dumna ;] Co do shota: Cuuuuuuuuudo *_* Taki "niedostępny" Gerard podoba mi się xD Ale tylko dlatego, żeby na końcu porzygać się tęczą.
    Okej, nieposkładany ten komentarz, ale ja już chcę 13! Nowy rozdział poproszę^^
    Czytam to powyżej i... Nie ogarniam xD Ale wiesz... Taki mój urok :P Dalszej weny życzę xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ryczę, ja znowu ryczę. Ludzie, ile razy mnie doprowadzicie do łez? Jak można biedną Califfo tak ciągle wzruszać? XD
    Oznajmiam, że ten shot był taki cudny, że po prostu nie wiem co powiedzieć. Ta końcówka była takaaaa słodka :3 Ale dlaczego takie krótkie? Cholercia noo... Jak tak można? Zaczęłam czytać, a tu się skończyło :C Zombie Detonator ma rację, nie jesteśmy syci. Głodna jestem, bardzo głodna... ;>
    Pozdrawiam i morza weny życzę, XOXO

    OdpowiedzUsuń
  4. wiesz co, słodkie to. i ładne. nasunęło mi fajny pomysł, który może wykorzystam. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Aj! To było słodkie :-)I skzoda, że atkie krótkie.
    Dobra, teraz tylko wystraczy czekać na kolejny rozdział Bella Muerte! Jeszcze tydzień... Jeszcze tydzień. Dobra, wytrzymam!
    XOXO, Anonim :***

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezuniu, jakie to było cudowne! Takie słodkie, ale chłód Gerarda wszystko jakby tak pokrapiał czekoladę cytryną 8D Jednak bardzo podoba mi się, świetnie napisane, w dodatku cieszę się, że dałaś nam tu takiego dobrego szociska. Naprawdę lubię twoją twórczość, bejbe <3 Obyś szybko nabrała pomysłów na Bella Muerte :D Kocham cię <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. O moje skarbeńko! *.* Toż to wspaniałe, cudowne i po prostu niewyobrażalnie boskie! Zakochałam się w tym shocie bez pamięci (ależ nie martw się, pierwsze miejsce w moim sercu nadal należy do Ciebie, maj darling xd). Wzruszyłam się, że wykorzystałaś mój pomysł (który był jednym z tych idiotycznych, bezsensownych pomysłów; jakbym miewała jakieś inne, ale OK ^^) i zrobiłaś z niego TO. I dziękuję za niezwykle kolorową dedykację ♥
    Kochający mąż

    OdpowiedzUsuń
  8. tyle pochlebnych komentarzy, ale sory, ja mam troszke inne zdanie. Co prawda bardzo przyjemnie mi sie czytalo, masz jezyk prosty a jednoczesnie skomplikowany, to jednak brakowalo mi... Brakowalo mi tego czegos. Tematyka - banalna, pierwszy lepszy film romansu, oklepana i tak samo slabo wykorzystana. Odrzuca go, on wciaz go kocha, akcja na jego warcie, rzucenie sie sobie w ramiona. To nadawaloby sie na dluzsze opo, nizli na shot; bo niedostepny Gerard to dobry Gerard, a tu dosc szybko zmiekl. Nie tak go ocenilam po pierwszej czesci. Yay, ucze sie krytykowac ej. No ale kazdemu przyda sie kubel zimnej wody ( a mi i mojemu beztalenciu przede wszystkim, ahahh ). Tak czy siak, mozesz mi wreczyc druga czesc Belli Muerte. Dziekuje C:

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyjemnie czytało mi się tego oneshota. Był taki... przesłodki? Lubię fanfiki (NIE ZABIJCIE MNIE ZA TO), w których spotkanie Gerad-Frank niekoniecznie kończy się w łóżku. Oni się wydają wtedy tacy niewinni : 3

    OdpowiedzUsuń
  10. taak, Anemic Royalty ma rację, fajne są szoty bez seksu! :D A ten był kochany. A szczególnie końcówka ♥

    OdpowiedzUsuń