I
[GERARD]
Kiedy byłem mały, lubiłem patrzeć w
niebo. Leżałem na trawie, obserwując obłoki z wielkim zainteresowaniem. Białe,
puchate kształty leniwie przesuwały się po błękitnej przestrzeni. Można było je
przyrównać do życia. Tak samo płynie ono sobie spokojnie, lecz czasem
przyspiesza swój bieg, tak jak chmury pędzące pchane przez nagły powiew
niekontrolowanego wiatru. Moje koleżanki zawsze piszczały, jak te zdradzieckie
obłoki zasłaniały im słońce. Nigdy tego nie byłem w stanie zrozumieć. Dla mnie
moment, w którym promienie nie atakowały twarzy, był wręcz zbawienny. Na
moje oblicze wpływał cień, który przynosił ze sobą spokój, błogość.
Piętnastoletnie myśli i problemy zajmowały głowę. Moje życie kręciło się
dookoła znajomych, seksu, ciągłych imprez, alkoholu i narkotyków. Uwielbiałem,
gdy zabawa była przednia. Można było się wyszaleć, oderwać od codziennej
monotonii oraz problemów zarówno tych w szkole jak i w domu. Często nie
pamiętałem, z kim lądowałem w łóżku. Nie ważne było to czy z rana budzę się
obok kobiety, czy obok mężczyzny. Zawsze i tak były to osoby, których nie
widziałem wcześniej na oczy, a później nie zamierzałem utrzymywać kontaktów. Teraz uzmysłowiłem sobie, jaki ja byłem głupi. Nie
doceniałem tego, co miałem - a miałem naprawdę wiele. Zostałem obdarzony
kochającą rodziną. Co prawda nie kompletną, ale kochającą. Oczywiście jako
nastolatek uważałem, że zostałem bardzo skrzywdzony tym, że tata nas nie kochał
i postanowił poszukać szczęścia u jakiejś lafiryndy w moim wieku, która nie
była jeszcze niczyją matką i nie doświadczyła nigdy, jak to jest stracić męża w taki sposób. Mój brat, Mikey, to dobry chłopak i zasłużył w życiu na
wszystko, co najlepsze. Dawniej krył mnie przed Donną, gdy wracałem zalany do
domu. Doprowadzał mnie do stanu użyteczności ze stanu solidnego upojenia
alkoholowego. Rodzicielkę też kochałem całym sercem. Robiła co w jej mocy, aby
sprowadzić mnie na prawidłową drogę. Chciała, żeby jej starszy syn w końcu
wydoroślał i znalazł dobrą pracę, która zapewniłaby mu przyszłość we względnie
dobrych warunkach sanitarnych. Czasem aż serce się krajało na widok desperacji
malującej się w jej czynach, które miały na celu ogarniecie mojej osoby. Nie
ułatwiałem jej jednak tego zadania nawet w najmniejszym stopniu. Ale cóż mam
poradzić… Byłem młody, a moje serce uciekało ku zakazanemu, nieznanemu i
wyrywało się w kierunku buntu. Teraz mam dwadzieścia trzy lata i żałuję, że nie starałem się nic zmienić…
Często wracam do przeszłości. To jedyne co sprawia, że jeszcze nie zwariowałem.
Wspomnienia. W tym miejscu często uciekają w niepamięć. Nikt już nie
przywiązuje do nich wielkiej wartości. Jednak jest to ten czynnik, który utrzymuje
jeden z naszych podstawowych organów, a mianowicie mózg, świeżym, niezaśmieconym. Chroni to przed staniem się rośliną, po prostu czujesz, a wyższe
uczucia są tutaj uznawane za oznakę słabości, zbędny element. Jeżeli osobniki
zamieszkujące tę fortecę wyczują twój strach, zmieszanie, wątpliwości, czy inne
słabostki, jesteś skończony. Uzewnętrznisz takie uczucia jak szczęście,
wewnętrzny spokój czy pozostałe pozytywne cechy, jesteś skończony. Wyglądając
jak dziecko z trzeciego świata również sobie nie pomagasz. Więźniowie są jak
wilki, niedźwiedzie, albo inne tego typu zwierzęta. Pokazujesz wyżej wymienione
emocje i nie zostaje na tobie sucha nitka. Najlepiej jest być bezwzględnym,
stonowanym i pewnym siebie. Jestem świetny w te klocki. Idealnie skrywam w
sobie to, co czuję. Wychodząc z celi przybieram maskę pewnego siebie człowieka.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że emanuję władczością, siła i, co
najważniejsze, tajemniczością. Ta ostatnia cecha sprawia, że ludzka wyobraźnia
zaczyna pracować. W głowie zaczynają się pojawiać najohydniejsze i zarazem
najgorsze obrazy. Moja osoba jest szanowana w tutejszych kręgach. Nikt nie zna
mojego prawdziwego imienia, kryję się pod kryptonimem. Nikt nie wie za co tutaj
siedzę, a to wcale nie jest kolorowe. Nikt nie ma wglądu w moją przeszłość, to
co wypełnia moją głowę, w niej pozostaje. NIKT MNIE NIE ZNA . Po kątach
więźniowie szepczą o mnie różne rzeczy, rozważają na mój temat i karmią się
plotkami oraz domysłami, które w rzeczywistości prowadzą donikąd. Liczą, że
puszczę ostatecznie parę z ust, ale nie mam na dzień dzisiejszy nic takiego w
planach. Zawsze kroczę dumnie, z wysoko podniesiona głową przemierzam
korytarze. Nie okazuję strachu nawet gdy moje nadgarstki są spętane kajdankami
i od czasu do czasu strażnik pcha mnie gwałtownie do przodu. Jednak nawet w
oczach służbistów czają się iskierki strachu. Boją się. Jednak to trzyma się
tylko nowicjuszy, którzy nie znają jeszcze zasad tutaj obowiązujących. A ten
strach jest prawdziwy, oparty nie na domysłach, lecz na faktach. Oni i
naczelnik znają historie każdego więźnia. W tym moją. Nigdy żaden wartownik nie
został uszkodzony z mojej inicjatywy, no chyba, że mi kazano… ale to całkiem
inna, odrębna historia. Jednak wiedzą, że jestem do tego zdolny, więc czemu by
tego nie wykorzystać? ‘Reputacją’ zdobywam papierosy i kawę. Tylko to mi jest
potrzebne w zamian za spokój. To naprawdę niewielka cena. Na jedno
skinienie mojego palca wskazującego powstanie bunt. Wszyscy, bez wyjątków, jak
jeden mąż zdemolują znaczną część budynku. A po co komu zbędne szkody? Do
strażników mówię po imieniu, z naczelnikiem jestem na ‘ty’, w celi jestem sam,
używki są mi dostarczane, potajemnie wykonuję polecenia dotyczące strażników,
które otrzymuję ‘od góry’ i mam szacunek wśród ludzi odsiadujących wyroki.
Czego chcieć więcej? Przypomniała mi się moja ostatnia rozmowa z głową tego
całego burdelu.
- Panie Way, niebawem
przypłynie do nas w ‘odwiedziny’ nowy strażnik. Obowiązuje ten sam schemat co
zawsze – oznajmił twardo. – Sid każe nowemu coś udowodnić, pan nawiązuje z nim
jakże uprzejmą konwersację. Jednak – zaznaczył. – Tutaj podobieństwa się
kończą. Wprowadzam ten rzadki wyjątek – westchnął. – Musi zostać sprawdzona
jego siła fizyczna.
- Do tej pory rzadko byłem o to
proszony, Joseph – rzekłem.
- To sytuacja wyjątkowa –
mruknął i podsunął mi zdjęcie. – I tym razem on ma nie przejść próby.
Uważnie zmierzyłem mężczyznę
wzrokiem. Wyglądał za okno. Nie miał co prawda pięknych widoków, ale obserwował
krajobraz z wielkim zainteresowaniem. Chyba to go uspokajało, więc nie wnikałem
w szczegóły. Wyraźnie coś go męczyło i intensywnie nad tym myślał. Facet ma już
swoje lata. Jego włosy są siwe, a przeszywające, błękitne oczy zasłaniają
okulary w czarnych oprawkach. Rysy twarzy i budowa ciała sugerują to, że jest z
lekka przetłuszczony i za długo siedzi w weekendy na garnuszku żony. Brzuch mu
wystaje i wszelkie koszule mocno go opinają, nie ważne jak szerokie by były. Na
ramiona zarzuca różne garnitury. Krawaty, to jest to z czego słynie. Odznaczają
się naprawdę wielką różnorodnością we wzorach i kolorystyce. Nosi materiały w
stokrotki, paski, pieski czy nawet w gwiazdki. Zerknąłem na zdjęcie odwrócone
ilustracją do dołu. Przewróciłem je i zacząłem studiować rysy twarzy
przedstawionego na niej osobnika płci męskiej. Uważnie zacząłem się przyglądać
oczom, podbródkowi oraz innym dość istotnym cechom zewnętrznym.
- Heh… - mruknąłem. – To twój
brat czy syn? – zapytałem z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
Obrócił się nadzwyczaj
gwałtownie. W jego tęczówkach malowała się po części panika, ale w większości
jakby ulga.
- Skąd wiesz? – po chwili jednak
machnął ręką w geście zrezygnowania. – Zresztą, co ja się pytam. Ty wszystko
wiesz – zaśmiał się gardłowo.
- No cóż… - uniosłem wymownie
brwi.
- Dobra, przejdźmy do rzeczy –
odchrząknął. – Syn – wyjaśnił. – On chce się przyjąć tu do służby. Nie podoba
mi się to – uciął niespodziewanie. – Bella Muerte nie jest miejscem dla niego.
- A dla ciebie jest? –
zagadnąłem. – Nie chcesz żeby zmarnował sobie życie i poszedł w twoje ślady?
Masz wobec niego inne plany? Chcesz mieć wszystko pod kontrolą i starannie
zaplanować jego przyszłość?- zarzucałem go pytaniami ze spokojem.
Posłał mi niecierpliwe i
rozdrażnione spojrzenie.
- Tu nie jest bezpiecznie –
zakomunikował. – A ja nie chcę żeby stała mu się to krzywda. Uzgodniłem to już z
Margaret i oboje się zgadzamy co do tego przedsięwzięcia.
- Nie mieszaj już w to swojej
żony – zaśmiałem się. – Hmmmm… - mruknąłem. – Nie chcesz, aby stała mu się
krzywda, ale ja nie jestem ci w stanie tego zapewnić. Nie chcę mu zrobić nic
złego.
- Będziesz musiał Gerry. Wiem,
że to mój syn, ale wszystko ma swoją cenę. Jak mu pokarzesz, że tutaj nie jest
jego miejsce, odpuści – kiwał głową w geście uznania dla własnej myśli. Jak
trochę krwi się poleje, to nic się nie stanie. Daję ci wolną rękę, ale nie
zabij go – pogroził mi palcem. – Masz skłonności ku temu – zaśmiał się z
własnego żartu, który w moim odczuciu był strasznie kiepski nie na miejscu.
- Zdasz moje zdanie na temat
mojej własnej przeszłości. Poznałeś fakty i to, co wykazała sekcja, ten widok
nie był dla mnie prosty. Więc przestań mi pierdolić takie rzeczy. Ciągle się
nie wysypiam, bo mam koszmary – powoli się unosiłem. – To. Nie. Jest. Śmieszne
– walnąłem pięścią w jego biurko. – Nie żartuj sobie z tego.
- Spokojnie – zaśmiał się i dał
mi paczkę papierosów. Zmierzłem ją groźnym spojrzeniem. Staruch myśli, że wszytsko może sobie wykupić. Nie mogłem jednak długo gniewać się na niego i udawać obrażonego...
- Dobra Joseph, idę – odparłem
już nieco spokojniej. - Niech go Sid przyśle na spacerniaku – poinstruowałem. –
Byłbym wdzięczny gdyby Seth obstawiał to wszystko. Nie chcesz chyba, żeby inni
się dołączyli, jak było ostatnio – zaśmiałem się. – W innym razie z twojego syna
nie zostanie nawet puree ziemniaczane.
- Dobra, czekaj na znak –
usiadła w fotelu z cichym stęknięciem.
Skinąłem głowa i wyszedłem. Za
drzwiami siedział Emanuel. Z jego postawy wywnioskowałem, że na mnie czekał,
- Teraz czy później? – zapytał
pokazując kajdanki.
- Teraz, lepiej nie ryzykować.
Pokiwał jedynie twierdząco głową
i skuł mi nadgarstki. Cała droga do celi przebiegła we względnym spokoju i
ciszy.
Teraz leżę sobie na mojej w
miarę wygodnej pryczy i wspominam. Może ten okres w moim życiu, który
ciągle rozpamiętywałem, nie jest kolorowy, ale stał się jednak wyznacznikiem
nowego rozdziału na osi mojego życia. Każdy przezywa chwile dobre jaki i te złe
i każdy pewnych rzeczy doświadcza na swój własny, niepowtarzalny sposób.
Jednego dnia jesteś szczęśliwy, wydaje ci się, że możesz dokonać rzeczy
niemożliwych, a drugiego jesteś wrakiem człowieka. Jednego dnia jesteś na
szczycie, a drugiego na samym dnie. Jednego dnia masz wszystko czego twoja
dusza zapragnie, a następnego nie masz już nic. Takie jest właśnie nasze życie.
Z jednej strony nieprzewidywalne i niesamowite, a z drugiej strony nudne i
usłane straszną monotonią. Przeżywamy także swoje wzloty i upadki. Jedni się
nie poddają i walczą z tym co złe, a inni nie są w stanie przezwyciężyć pewnych
rzeczy i zostają na dnie, z którego już się nie podnoszą. Tak właśnie było
między innymi ze mną. Kiedyś posiadałem dobrą pracę i byłem szefem samego
siebie, cieszyłem się szacunkiem wśród podwładnych i współpracowników zarazem,
a w domu czekała na mnie moja ukochana żona Lindsey i jedyny skarb w postaci
córeczki Bandit.. Jednak nadszedł też ten okropny dzień, w którym moje życie
zmieniło drastycznie swój bieg nie w tym kierunku co trzeba, obróciło swój pęd
i nieprzerwany ciąg o sto osiemdziesiąt stopni i sprawiło, że już nigdy nie
zostanę tym samym człowiekiem, co kiedyś. Pogrążyłem się w nicości, rozpaczy i
otoczył mnie mrok…
Sięgnąłem do prawej kieszeni moich więziennych spodni. Teraz miedzy moimi
palcami znajdowało się zdjęcie. Przedstawiało ono małą dziewczynkę o czarnych
jak smoła włosach spiętych pstrokatymi gumkami w dwa kitki na czubku głowy. Jej
pyzatą buźkę zdobił szeroki uśmiech. Oczy śmiały się do obserwatora. Miały
głęboki odcień brązu. W rogu widniała data zrobienia fotografii. O3.07.11.
Niecały rok temu. Pod poduszką mam jeszcze całą kopertę podobnych znalezisk.
Jest na nich ta sama dziewczynka we wcześniejszych etapach życia i tych jeszcze
późniejszych. Mimowolnie pojedyncza łza spłynęła po moim policzku w dół. „Nie
płacz debilu!” – skarciłem się w myślach. Łzy są porażką ciała pokonanego
przez serce. Moje serce pękało i bolało niewyobrażalnie. Nigdy nikomu nie
chciałbym życzyć, aby przeszedł przez to samo co ja. Takie okropne
doświadczenia strasznie zmieniają człowieka i powodują, że już nigdy nie będzie
taki sam jak wcześniej. Już nie będzie tym, kogo wszyscy znali.
- Otworzyć trzysta sześćdziesiąt dziewięć! – rozległ się
krzyk strażnika.
Zacząłem zastanawiać się kogo
znów będą dręczyć. Jednak po bardzo szybkiej chwili uzmysłowiłem sobie, że
mundurowy właśnie wywołał numer mojej celi. Nie miałem pojęcia, co się dzieje.
Nigdy bez uprzedzenia dla mojej osoby podobne akcje nie miały miejsca. Mi takie
rzeczy po prostu się nie zdarzały. Kraty celi początkowo lekko drgnęły,
aby po paru sekundach groźnie zatrzeszczeć i gwałtownie przesunąć się w prawo.
Po chwili przejmującej ciszy, nasłuchiwania i szalonego bicia serca w mojej
własnej piersi, usłyszałem kroki mężczyzn w ciężkich oficerskich butach
zbliżających się ku mnie.
Emm... Musisz pisać tak... ładnie? : c Zamknę się w sobie o.o Ne no... pisz, pisz : 3 Ja tak czekałam na ten rozdział,jednak teraz nie będę Cię bombardować swoją głupotą i z całym szacunkiem powiem, że czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńej ale dzisiaj czwartek jest. <--- to był inteligentny komentarz house of wolves. powoli cofam się psychicznie, zauważyłaś? no, nic. aha, jedna uwaga, CZY TY MNIE CHCESZ ZABIĆ?! tak rzadko rozdziały? i może jeszcze frytki podać? nie zgadzam się, chcę to częściej, bo jest zarąbiste, takie więzienie z perspektywy gee, w ogóle już by się mógł chędożyć z frankiem... nie, nie, dobra, nic nie mówię, głupia jestem, dziekuję, to tyle.
OdpowiedzUsuńHmm.. mam dziwne podejrzenia, że nowym strażnikiem będzie Franuś.. Jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji. Wielbię Cię! ♥ i proszę, niech to będzie częściej niż co sobotę, pliiiissss! Ulegnij słodkim oczkom jelonka *paczy błagalnie*
OdpowiedzUsuńoch..niemoge się doczekać następnego to dopiero 1 rozdział akcja dopiero będzie się rozkręcać ale ja już to kocham. e dasz mi swoje zdjęcie ? Chce sobie zrobić ołtarzyk do czczenia Darsy ;***
OdpowiedzUsuń(ja i komentarze to nie najlepsze połączenie)
Bryy
To jest zajebiste! Nie możemy się doczekać nexta;] Dodawaj szybko;]
OdpowiedzUsuńOch, Gerard jest szanowanym więźniem. Fajnie xD Coś czuję, że tym gościem, co przyszedł do celi Gerda jest Franio. Ale to tylko moje przeczucia sou. Czekam na następny rozdział, bo ciekawie się zaczyna <3 [fools-for-love-frerard.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuńMniam <3
OdpowiedzUsuńKonstruktywny komentarz, wiem. Opowiadanie zapowiada się ciekawie. Podobnie jak w poprzednich komentarzach, przeczuwam, że ten strażnik to Franek. I muszę się dowiedzieć, za co Gerry siedzi w pace, muszę, muszę!
Czekam na nowy odcinek! :)
ej, ale dzisiaj jest sobota?
OdpowiedzUsuńjest sobota ale nie ma rozdziału ._.
Panno Darsa, nie sądzę by moje słowa zbytnio podniosły,Panią na duchu tak jak komentarze nade mną, ale cóż postaram się wygłosić moją opinie o pierwszej części twojego opowiadania zgodnie z moimi odczuciami.
OdpowiedzUsuńWięc rozdział trafił w mój gust, tak jak oczekiwałam tego po stylu twojego pisania. Sprawy nakręcające spirale intrygi w tym rozdzielę napełniły mnie niecierpliwością jeśli chodzi o soboty.
Dalsza perspektywa twojego opowiadania, wydaje się bardzo ciekawa więc, mam nadzieje że rozdział pojawi się zgodnie z terminarzem, na jaki został wyznaczony.
Pozdrawiam panienkę, i życzę miłego pisania.
:D
Blog jest świetny i bardzo mi się podoba, twój pomysl Na Frerarda jest bardzo ciekawy, i podoba ma się Gerard w twoim opowiadaniu, a raczej jego charakter^.^
OdpowiedzUsuńŻyczę weny do nowych opowiadań.
BloodyCountess