piątek, 4 maja 2012

Bella Muerte


II



[GERARD]

            Kroki ucichły, dzięki czemu doszedłem do wniosku, że strażnicy się zatrzymali. Usłyszałem chrzęst kluczy wyjmowanych  z czeluści kieszeni, więc przeniosłem wzrok z jakże interesującej ściany na jakże interesujące źródło dźwięku. Jakie było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem Setha, który trzymał za kołnierz jakiegoś młodego mężczyznę o nieznanych mi rysach twarzy. Jego ręce były wykręcone do tyłu i skute kajdankami w nadgarstkach. Czarne włosy nowego więźnia były wygolone po bokach, a po środku przebiegało ich gęste, długie pasmo. Grzywka pozostawiona w sporym nieładzie, swobodnie zwisała w powietrzu. Nie miałem dzięki temu okazji do zobaczenia jego twarzy, bo pochylał się do przodu całym ciężarem swojego na pozór kruchego ciała. Przyodziany został w ten sam, identyczny kombinezon w kolorze dojrzałej pomarańczy jak i ja. Jedyna różnica w naszym więziennym ubiorze dotyczyła butów. Ja miałem czarne martensy. Te solidne buty towarzyszyły mi już od dawna i jakoś specjalnie nie zapowiadało się żeby to się  zmieniło, gdyż jest to naprawdę wytrzymałe obuwie. Mężczyzna nosił lekko postrzępione już trampki również w czerni. Mimo miejsca, w którym się znajduje, wydaje się być dość młodą osobą. Sugerowałem się wzrostem i posturą, ale to zawsze może być mylne. Dawałem mu może z osiemnaście lat, lecz na pewno nie więcej. Zżerała mnie nieopisana ciekawość, czego dokonał ten oto osobnik, że znalazł się w takim miejscu jak Bella Muerte. Nie jestem w stanie też do końca pojąć, dlaczego trzymają zbrodniarzy z masowymi morderstwami na koncie tutaj, w więzieniu, skoro normalnie taki koleś siedziałby już na krześle elektrycznym, albo w komorze gazowej. Może kiedyś będzie mi dane posiąść tę wiedzę, ale chyba na razie nie mam na to co liczyć.
- No, dwa tysiące trzysta dwa. To twoje nowe mieszkanko – zaśmiał się strażnik. – Czuj się jak u siebie w domu – niby miło przywitał.
Wepchnął młodzieńca w mało delikatny sposób do mojej celi. Może już nie takiej mojej, bo teraz w sumie naszej. Dziwne, ale naczelnik nie raczył mnie powiadomić, że będę miał lokatora. Chociaż z jednej strony pamiętam, że kiedyś go o to prosiłem, ale chciałem mieć kogoś zrównoważonego, a nie z zaburzeniami psychicznymi. Teraz przynajmniej w pewien sposób nie będzie mi doskwierać samotność, którą odczuwałem do tej pory. Sama myśl, że ktoś jest niedaleko to plus. Chłopak potknął się o własne nogi i runął jak długi na ziemię. Sapnął przy tym ciężko, jakby z bólu. Obrócił się niezdarnie na bok i gwałtownym, ale jakże naturalnym machnięciem głowy odgarnął włosy z twarzy. Coś się we mnie ruszyło, drgnęło, czy coś w ten deseń. Ujrzałem jego oblicze w pełnej okazałości. Piękne, duże oczy były barwy jakby brązowej, jednak jakiegoś jaśniejszego odcieniu z domieszką ciemnej pomarańczy. Teraz słały one gromy w kierunku nucącego jakąś melodie mundurowego, więc zacząłem intensywnie myśleć, usiłując wyobrazić sobie te źrenice przepełnione przynajmniej cieniem szczęścia u „2302”. Tutaj każdy miał swój numer, który stale mu towarzyszył, stawał się swoistym identyfikatorem. Może nie tyle MIAŁ swój numer ile właśnie nim wręcz BYŁ. Obowiązywał zakaz zwracania się do siebie imionami. W tym miejscu tożsamości zanikały, zacierały się lub po prostu tak się ze sobą mieszały, że już przestały być istotne, bo nikt nie odróżniał już ich od siebie. Te wyimaginowane czasem nawet przysłaniały te prawdziwe i wtedy dochodziło do bójek, bo ktoś oskarżył kogoś o coś co ten ktoś nie zrobił, a bardzo był podminowany znieważeniem własnego autorytetu, że wręcz musiał zawalczyć o własne dobre imię, którego w rzeczywistości nawet nie miał. A tak wracając do oczu mojego współlokatora, to okalały je niezwykle gęste i niesamowicie długie rzęsy, które rzucały nikły cień na jego policzki, gdy przymykał powieki. Szyje, ręce i może coś jeszcze w co nie wnikam, a czego nie widzę, pokrywały tatuaże, których wszystkich wzorów nie byłem w stanie dostrzec. Porywając się na prawidłowość mojego wzroku, mogłem powiedzieć, że chyba najbardziej z tego co widziałem, zafascynował mnie skorpion. „Dobra robota!” – szybko przeszło mi przez myśl. Żałowałem, że ja nigdy nie zrobię sobie czegoś na ten wzór. Igłowa fobia… Często do więzienia przychodzili tatuażyści, ale ja zawsze odmawiałem usług jakie oferowali bardzo zapalczywie.
- Posiedzisz sobie tu trochę – rzucił na odchodne strażnik, po czym krzyknął. – Zamknąć trzysta sześćdziesiat dziewięć! – i odszedł.
Kraty zasunęły się ponownie. Zablokowały tym samym jedyna drogę ucieczki nowemu jeńcowi tegoż budynku, niezdobytej fortecy. Poturbowany z lekka „numer” wstał i przeniósł się z podłogi na łóżko. Nie były one zbytnio wygodne, ale dało się w miarę przyzwoicie na nich przespać noc i nie cierpieć na bóle różnych części ciała. Chłopak jakby dopiero teraz zdawał się zauważać moją obecność.
- Hej – mruknął na pierwszy rzut oka niezbyt przyjaźnie. – Frank jestem – dodał po chwili już całkiem innym, przyjemniejszym dla ucha głosem.
- Cześć – nieznacznie wykrzywiłem usta. – Miło mi, Frank.
Celowo się nie przedstawiłem. Pewna otoczka, która sam dookoła siebie wytworzyłem, była tajemnicza, dodawała wyrazu mojej osobie i kształtowała ją w oczach innych więźniów. Nikt tutaj mieszkający, pomijając władze, nie miał nigdy przyjemności wniknąć głębiej w moje dane osobowe. To, że ten cały Frank dzieli ze mną celę, nie czyni go wyjątkowym, czy posiadającym więcej przywilejów wobec mnie. On to on. Ja to ja.
- Co przeskrobałeś, że tutaj jesteś? – szybko zadałem pytanie, bo potem może nie być już taki chętny na nawiązywanie rozmowy.
- Potrójne – mruknął z krzywym uśmiechem, który w moim mniemaniu miał być zasłona dla cierpienia, jakie go przepełnia.
Potrójne.. Ho, ho, ho. Młodociany zabójca. To nie wygląda ładnie w kartotece. Korciło mnie, żeby zapytać, kim były jego ofiary, ale w porę ugryzłem się w język. Może jestem bezczelny, chamski i nieokrzesany, ale nie do tego stopnia, by przekraczać już wyraźnie zarysowane granice. Widzę, że on głęboko żałuje tego, co zrobił, a za co tu siedzi. Nie jest łatwo pogodzić się ze świadomością, że odebrało się komuś życie, jeżeli nie zrobiło się tego celowo, albo była to tylko i wyłącznie zemsta. Co noc ma się koszmary, które prześladują twoje myśli jeszcze długo po wybudzeniu się z nich. Przed oczami przelatują ci obrazy zamordowanych i miejsca, w którym tego dokonano. Tyle krwi, tyle ciał i cierpiących dusz.
- Przedstawisz mi się? – zapytał chłopak.
- Nie – odparłem nie owijając niepotrzebnie w bawełnę.
- Nie? – uniósł brwi w geście niedowierzania, bo chyba był z lekka zbity z tropu.
- Nie.
- I tak się w końcu dowiem – powiedział dość pewnym siebie głosem. – Jak nie od ciebie to od kogoś, kogo tutaj poznam.
- Nie dowiesz się – zapewniłem twardo. – Nikt go tutaj nie zna, więc nie masz deski zaczepienia – położyłem się na łóżku ze znudzoną mina i cichym stęknięciem.
Zapanowała zbawienna cisza po tej krótkiej wymianie zdań. Stwierdzając, że współlokator nie odezwie się już ani jednym słowem, zatonąłem we wspomnieniach. Przed oczami stanęła mi uśmiechnięta, pyzata buźka małej Bandit. Biegała po łące, która była usiana różnokolorowymi, pięknymi kwiatami o cudnym aromacie świeżości i słodyczy. Wąchała je i zbierała te co najdostojniejsze. Polana była skąpana w jasnych promieniach słońca w zenicie. Był to dzień, w którym we troje zorganizowaliśmy sobie piknik. Mówiąc „we troje” miałem na myśli mnie, Bandit i Lindsey. Leżałem z żoną na kocu w gwiazdki i zaśmiewaliśmy się z energii jaka mieściła się w małym ciałku naszej córeczki. Kipiała optymizmem i szczęściem. Była to tu, to tam, ale nie siedziała w jednym miejscu dłużej niż ze trzy sekundy. Złote dziecko. Co chwila całowałem czule usta mojej ukochanej i z niedowierzaniem patrzyliśmy na wyczyny małej Bandit. Lindsey miała czarne włosy i ładne brązowe oczy z pewną głębią, która między innymi mnie do niej przyciągnęła. Jej pełne, czerwone usta rozciągały się w pięknym uśmiechu, który powalał na kolana niejednego mężczyznę. Zauważyłem pewne podobieństwo między tą kobietą, a mężczyzną, z którym obecnie dzieliłem powietrze w celi. Obydwoje mieli tatuaże. Często wodziłem palcem po nich na ciele żony i podziwiałem gładkość i delikatność jej skóry. Miękkie, drobne dłonie od czasu do czasu odsuwały mi z twarzy wciąż spadające włosy, a na jednej z nich znajdowała się obrączka. Był to symbol mojego oddania, bezgranicznej miłości i wierności dla niej, choć nie mieliśmy ślubu kościelnego. Sama świadomość, że połączyło nas silne uczucie i mamy jego owoc w zupełności nam obojgu wystarczyła.
- Powiesz przynajmniej ile to już siedzisz? – zapytał Frank wyrywając mnie tym samym z tych pięknych wspomnień z okresu, kiedy wszystko było jeszcze okej.
Ciężko westchnąłem. On chyba będzie mnie męczył i męczył bez końca. Nie wiem tego na pewno, ale chyba nie będzie nam się dobrze razem mieszkało, bo prawdopodobnie go przy porodzie dusili. Jest z lekka irytujący.
- Jakieś pół roku, może więcej. Tutaj czasu się nie liczy.
- A za co? – ciągnął dalej z nadzieją zdobycia przynajmniej odrobiny jakiś sensownych informacji o swoim współlokatorze.
- Eh, nie zdradziłem ci imienia, to nie powiem ci tym bardziej tego. Porozmawiaj sobie jutro z innymi – mruknąłem – Każdy tutaj ma swoją teorię na mój temat i krąży po więzieniu masa plotek o moich rzekomych zbrodniach i licznych chorobach psychicznych, a w rzeczywistości jestem chyba jedynym normalnym gościem w tym miejscu. Co do plotek, to wybierz sobie którąś, albo stwórz własną, mało mnie to obchodzi – machnąłem na niego ręka.
- Dlaczego jesteś taki nieprzyjemny?
- Nikt nie dał mi powodów, dla których miałbym taki nie być – ziewnąłem nie do końca sennie.
- To więzienia, aż tak spacza ludzi? – zapytał z wrogością.
- Nie, to życie rujnuje psychikę – palnąłem. – Sesja zakończona?
- Taaa. Mam tylko nadzieję, że kiedyś pogadamy w miarę normalnie.
- Nadzieja umiera ostatnia…

***

         Wyszedłem na dziedziniec. Była ładna pogoda, więc odpiąłem górę kombinezonu i wyjąłem ręce z jego długich rękawów. Teraz zostałem jedynie w białym t – shircie. Góra mojego stroju zwisała za mną i po bokach.. udałem się na moje stałe miejsce na ławce w cieniu wieży obserwacyjnej. Nikt tu nie chodził, bo każdy wie, że to miejsce niejako należy do mnie. Wygodnie usadowiłem się na drewnianym siedzisku i odetchnąłem samotnością oraz błogim spokojem. W takich chwilach, jak zwykle, zacząłem obserwować ludzi. Z tego miejsca idealnie rozciągał się widok na cały spacerniak. Znam historię życia dosłownie każdego. Dokładnie wiem za co kto siedzi, ile ma lat, jaki otrzymał wyrok, jak ma na imię, czy ma rodzinę. Przykładowo weźmy takiego Joe. Odsiaduje wyrok za napad z ofiarami śmiertelnymi. Zachciało mu się dokonać brawurowego napadu na najlepiej strzeżony bank w Ohio. Zapewne chciał podnieść poziom życia swojemu synowi Rayanowi i żonie Karen. Jednak, jak zresztą wielu w jego sytuacji, przydarzył się błąd przy pracy. Mały, ale jakże istotny błąd przy tego typu rzeczach. Parę osób się zbuntowało, a on biedak nie zniósł napięcia z tym związanego i nacisnął parokrotnie spust. Ofiar śmiertelnych pozostawił po sobie pięć. W tym można zaliczyć kobietę z niemowlęciem. Ona nie tyle nie była posłuszna, ile jej dziecko cały czas płakało. U Joego wykryto poważne zaburzania psychiczne. To smutne, ale prawdziwe. Dziwi mnie jednak to, że człowiek chory na głowę do tego stopnia, znalazł się tutaj, a nie w jakimś zakładzie psychiatrycznym w celi bez klamek i okien. Znam jeszcze wiele przypadków, które zasiedlają te mury. Wiem, że Bob zabił swojego syna i własnego brata. Podobno nakrył ich w jednoznacznej sytuacji, bo wrócił dwa dni wcześniej z delegacji niż miał w planach, lecz ja wiem, że to prawdopodobnie pogłoski. Rzadko rozmawiam z Bobem. Jak już to wymieniamy się tylko niezbędnymi informacjami. Ray zgwałcił pięcioletnią dziewczynkę. Zapisał się na ochotnika do bycia opiekunem na obozie letnim. Wyglądał na bardzo sympatycznego gościa. Burza loków i nieschodzący z twarzy promienny uśmiech. Nikt nie spodziewał się, że taki człowiek pozytywnie nastawiony do życia mógłby być pedobearem i pedofilem w jednym. Jakże pozory mogą być mylące. Matt dokonał rzezi w supermarkecie w centrum Miami. Żona zdradziła go z najlepszym przyjacielem. Po zamordowaniu tejże pary wyżył się w centrum handlowym za pomocą noża myśliwskiego na niemal czterdziestu pięciu osobach. Nigdy nie wiesz komu zaufać i kogo wpuścić do domu. James za to obrabował firmę, w której pracował i jeszcze parę innych po drodze. W końcu złapano go na wynoszeniu bardzo kosztownego towaru z jednego z magazynów gdzieś w Karolinie Północnej. Razem ograbił ponad 20 firm z ich dóbr, na które jedni pracowali ciężej, a inni wcale. Znałem te wszystkie opowieści, każdy życiorys, ale i tak nic z tego nie miałem, ani nie mogłem tego w żaden możliwy sposób wykorzystać. A może po prostu mi się nie chciało i wolałem mieć na później asa w rękawie? Nigdy nie wiesz kiedy coś takiego może ci się przydać. Znam wszystkie, oprócz jednego. Mianowicie mój współlokator stanowi dla mnie pewną niewiadomą. Oczywiście do czasu. Niedługo dowiem się od Josepha o co tutaj w tym wszystkim chodzi. Teraz jednak skupiłem się na szukaniu Franka wzrokiem. Zaobserwowałem Stevena, który podrywał strażniczkę Rachel. Ten to nie miał wstydu. Kobieta wyraźnie nie była nim zainteresowana, a on bezczelnie się jeszcze jej narzucał. Poza tym, to związki między więźniami, a strażnikami były surowo zakazane. Po incydencie, kiedy to jedna ze strażniczek pomogła uciec Nathanielowi, bo podobno zauważyła w nim „dobrego człowieka”, nałożono na tę kwestię szczególny nacisk. Nate został i tak złapany, bo prąd wodny przywlókł go z powrotem, a Mina została oddalona ze służby i ukarana. Dalej na ławce siedział Joe i rozmawiał z panią ‘psychiatryczką’ Keirą, parę innych nieciekawych osób, jacyś goście grający w karty, strażnik Seth siedzący na murze i grający na harmonijce, Ricka, który robi… Zaaaaaraz… Chwileczkę, wróć… Seth! To jest przecież tak długo wyczekiwany przeze mnie znak. Nieco rozbieganym wzrokiem zacząłem szukać punktu zaczepienia w postaci syna naczelnika w stroju strażnika Belli Muerte. Po chwili ujrzałem go. Zmierzał w moim kierunku z wypiętą piersią i uczuciem wyższości malującym się w oczach.
- Dwa tysiące sześćset pięć! Masz nieprzepisowy strój! – krzyknął kierując palec na mój kombinezon.
Zachciało mi się śmiać. Naprawdę nie potrafili już nic innego wymyślić? Tylko takie absurdalne coś? W oddali widziałem niewyraźne zarysy postaci, którą był Joseph. Światło słoneczne odbijało się od szkieł jego przydużych okularów. Strażnicy obstawili zbierające się tłumy z lekkimi uśmiechami na twarzach.
- Obawiam się, że jednak masz przywidzenia, strażniku – odparłem słodkim głosem.
Nagle wszystkie spojrzenia zwróciły się w naszym kierunku. Jedne były zadowolone, że nareszcie coś się dzieje, inne zaciekawione, kpiące i znudzone, ale tylko jeden był poważnie zlękniony. Frank stał tam, w tłumie i przyglądał się całemu zajściu oczami spłoszonej sarny. Chyba chciał podejść, ale gdy nasze spojrzenia się się spotkały, nakazałem mu zostać w miejscu wzrokiem na poły zlęknionym i na poły surowym. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale gdzieś tam, w głębi duszy, nie chciałem żeby stała mu się krzywda. Nie potrzebuję przypadkowej ofiary. Zwłaszcza, jeżeli ta cała sytuacja była z góry ustawiona.
- Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem? – warknął strażnik.

Uśmiechnąłem się kpiąco. Zaczyna się…

15 komentarzy:

  1. Odcinek jak zawsze... super, ale to juz wiesz...Ciekawa jestem co teraz się wydarzy i jak Gredusek sobie poradzi ze strażnikiem ;)
    czekam niecierpliwie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne. Umiliłaś mi długą drogę z dani. :) geenialnie opisujesz i mój ulubiony typ ff Gerarda! ;D ciekawe jak to się dalej potoczy... Czekam na następny! Pharmacopola as-snow-falls-on-desert-sky.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, a więc jakoś tak zaglądnęłam, i... O jezu. Jak ja mogłam tak po prostu olać poprzednie opowiadanie, skoro Ty tak cudnie piszesz?! Może nie ma siły, abym się za nie zabrała, ale masz za to stuprocentową pewność, że tego nie porzucę, bo zaczyna się idealnieperfekcyjniefenomenalniecudownieniesłychanie. I natchnęłaś mnie. Idę pisać. ~~

    // theuniverse

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajniefajniefajnie. PRZEPIĘKNIE <3 Cholernie ciekawie się zaczyna. Ale ty to wiesz, prawda? XD Nie, no. podoba mi się to. Nawet bardzo. Intryguje mnie Franio i coś czuję, że zostanie ofiarą pobicia, bo zdenerwuje Gerda. Ale to tylko moje baaaardzo dziwne przemyślenie i się nie przejmuj. Do następnego <3 [fools-for-love-frerard.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  5. Woohaaa! taktaktaktaktaktaktak. Już to kocham! A jednak, myliłam się odrobinkę, myślałam, że Franuś będzie strażnikiem. Nie powiem, Twoje rozwiązanie jest o niebo lepsze, będą mieli dla siebie więcej czasu ;)
    Co do Franusia, jest tajemniczy. Ciekawam ogromnie, za co siedzi.
    Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
  6. dawaj nam tu nexta! zajebiste! nie możemy się doczekać co będzie dalej;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo chcę dalej. Świetne i wgl genialnie piszesz, a ja nigdy nie wiem co napisać w komentarzu. Po prostu wiedz, że bardzo mi się podoba i nie mogę doczekac się następnego C:

    OdpowiedzUsuń
  8. Maa-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-ało ; C Wiesz, że nic sensownego nie napiszę, więc chociaż pojęczeć mogę. O!

    OdpowiedzUsuń
  9. Twierdzisz, że skoro chcę, byś przeżyła, mam takich długich nie robić? XD / theuniverse

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak coś to jest nowy rozdział na :
    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/
    Pozdro;]

    OdpowiedzUsuń
  11. o mamo. to-jest-boskie. oddaj mi talent, kobieto *-* kocham to, wiesz? Gee mnie zadziwia, ale mi się podoba. i w ogóle, zrobić z Bella Muerte więzienie, łaa! <3 boskie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow genialne! :D świetnie piszesz, zazdroszczę talentu x3 czekam z niecierpliwością na następny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham to *.* żałuję, że wcześniej nie zaczęłam tu systematycznie zaglądać.
    ~Fun Zoombieboom

    OdpowiedzUsuń
  14. Ray- pedofil hahahaha.... Nie no, odcinek cudny, czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  15. House of Wolves9 maja 2012 21:56

    rozwalił mnie ray pedobear, wreszcie ktoś oprócz mnie zauważył jego podobieństwo do takowego misia, hoho. ale wreszcie.
    ale mnie się podoba narracja, jest taka wyraźna, az widzi sie obraz więzienia, widzi się to wszystko, jest super, jestem fanką,I TO NAJWIĘKSZĄ, ROZUMIEMY SIĘ?
    w ogóle ciekawy pomysł, żeby chemiczni za coś siedzieli xd

    OdpowiedzUsuń