II
[GERARD]
Kroki ucichły, dzięki czemu doszedłem
do wniosku, że strażnicy się zatrzymali. Usłyszałem chrzęst kluczy
wyjmowanych z czeluści kieszeni, więc przeniosłem wzrok z jakże
interesującej ściany na jakże interesujące źródło dźwięku. Jakie było moje
zaskoczenie, gdy zobaczyłem Setha, który trzymał za kołnierz jakiegoś młodego
mężczyznę o nieznanych mi rysach twarzy. Jego ręce były wykręcone do tyłu i skute
kajdankami w nadgarstkach. Czarne włosy nowego więźnia były wygolone po bokach,
a po środku przebiegało ich gęste, długie pasmo. Grzywka pozostawiona w sporym
nieładzie, swobodnie zwisała w powietrzu. Nie miałem dzięki temu okazji do
zobaczenia jego twarzy, bo pochylał się do przodu całym ciężarem swojego na
pozór kruchego ciała. Przyodziany został w ten sam, identyczny kombinezon w
kolorze dojrzałej pomarańczy jak i ja. Jedyna różnica w naszym więziennym
ubiorze dotyczyła butów. Ja miałem czarne martensy. Te solidne buty
towarzyszyły mi już od dawna i jakoś specjalnie nie zapowiadało się żeby to
się zmieniło, gdyż jest to naprawdę wytrzymałe obuwie. Mężczyzna nosił
lekko postrzępione już trampki również w czerni. Mimo miejsca, w którym się
znajduje, wydaje się być dość młodą osobą. Sugerowałem się wzrostem i posturą,
ale to zawsze może być mylne. Dawałem mu może z osiemnaście lat, lecz na pewno nie więcej.
Zżerała mnie nieopisana ciekawość, czego dokonał ten oto osobnik, że znalazł
się w takim miejscu jak Bella Muerte. Nie jestem w stanie też do końca pojąć,
dlaczego trzymają zbrodniarzy z masowymi morderstwami na koncie tutaj, w
więzieniu, skoro normalnie taki koleś siedziałby już na krześle elektrycznym,
albo w komorze gazowej. Może kiedyś będzie mi dane posiąść tę wiedzę, ale chyba
na razie nie mam na to co liczyć.
- No, dwa tysiące trzysta dwa. To twoje nowe mieszkanko – zaśmiał się strażnik. – Czuj się
jak u siebie w domu – niby miło przywitał.
Wepchnął młodzieńca w mało delikatny sposób do mojej celi. Może już nie
takiej mojej, bo teraz w sumie naszej. Dziwne, ale naczelnik nie raczył mnie
powiadomić, że będę miał lokatora. Chociaż z jednej strony pamiętam, że kiedyś
go o to prosiłem, ale chciałem mieć kogoś zrównoważonego, a nie z zaburzeniami
psychicznymi. Teraz przynajmniej w pewien sposób nie będzie mi doskwierać
samotność, którą odczuwałem do tej pory. Sama myśl, że ktoś jest niedaleko to
plus. Chłopak potknął się o własne nogi i runął jak długi na ziemię. Sapnął
przy tym ciężko, jakby z bólu. Obrócił się niezdarnie na bok i gwałtownym, ale
jakże naturalnym machnięciem głowy odgarnął włosy z twarzy. Coś się we mnie
ruszyło, drgnęło, czy coś w ten deseń. Ujrzałem jego oblicze w pełnej
okazałości. Piękne, duże oczy były barwy jakby brązowej, jednak jakiegoś
jaśniejszego odcieniu z domieszką ciemnej pomarańczy. Teraz słały one gromy w
kierunku nucącego jakąś melodie mundurowego, więc zacząłem intensywnie
myśleć, usiłując wyobrazić sobie te źrenice przepełnione przynajmniej cieniem
szczęścia u „2302”. Tutaj każdy miał swój numer, który stale mu towarzyszył,
stawał się swoistym identyfikatorem. Może nie tyle MIAŁ swój numer ile właśnie
nim wręcz BYŁ. Obowiązywał zakaz zwracania się do siebie imionami. W tym
miejscu tożsamości zanikały, zacierały się lub po prostu tak się ze sobą
mieszały, że już przestały być istotne, bo nikt nie odróżniał już ich od
siebie. Te wyimaginowane czasem nawet przysłaniały te prawdziwe i wtedy
dochodziło do bójek, bo ktoś oskarżył kogoś o coś co ten ktoś nie zrobił, a
bardzo był podminowany znieważeniem własnego autorytetu, że wręcz musiał
zawalczyć o własne dobre imię, którego w rzeczywistości nawet nie miał. A tak
wracając do oczu mojego współlokatora, to okalały je niezwykle gęste i
niesamowicie długie rzęsy, które rzucały nikły cień na jego policzki, gdy przymykał
powieki. Szyje, ręce i może coś jeszcze w co nie wnikam, a czego nie widzę,
pokrywały tatuaże, których wszystkich wzorów nie byłem w stanie dostrzec.
Porywając się na prawidłowość mojego wzroku, mogłem powiedzieć, że chyba
najbardziej z tego co widziałem, zafascynował mnie skorpion. „Dobra robota!” –
szybko przeszło mi przez myśl. Żałowałem, że ja nigdy nie zrobię sobie czegoś
na ten wzór. Igłowa fobia… Często do więzienia przychodzili tatuażyści, ale ja
zawsze odmawiałem usług jakie oferowali bardzo zapalczywie.
- Posiedzisz sobie tu trochę – rzucił na odchodne strażnik, po czym
krzyknął. – Zamknąć trzysta sześćdziesiat dziewięć! – i odszedł.
Kraty zasunęły się ponownie. Zablokowały tym samym jedyna drogę ucieczki
nowemu jeńcowi tegoż budynku, niezdobytej fortecy. Poturbowany z lekka „numer”
wstał i przeniósł się z podłogi na łóżko. Nie były one zbytnio wygodne, ale
dało się w miarę przyzwoicie na nich przespać noc i nie cierpieć na bóle
różnych części ciała. Chłopak jakby dopiero teraz zdawał się zauważać moją
obecność.
- Hej – mruknął na pierwszy rzut oka niezbyt przyjaźnie. – Frank jestem – dodał po chwili już całkiem innym, przyjemniejszym dla ucha
głosem.
- Cześć – nieznacznie wykrzywiłem usta. – Miło mi, Frank.
Celowo się nie przedstawiłem. Pewna otoczka, która sam dookoła siebie
wytworzyłem, była tajemnicza, dodawała wyrazu mojej osobie i kształtowała ją w
oczach innych więźniów. Nikt tutaj mieszkający, pomijając władze, nie miał
nigdy przyjemności wniknąć głębiej w moje dane osobowe. To, że ten cały Frank
dzieli ze mną celę, nie czyni go wyjątkowym, czy posiadającym więcej
przywilejów wobec mnie. On to on. Ja to ja.
- Co przeskrobałeś, że tutaj jesteś? – szybko zadałem pytanie, bo potem
może nie być już taki chętny na nawiązywanie rozmowy.
- Potrójne – mruknął z krzywym uśmiechem, który w moim mniemaniu miał być
zasłona dla cierpienia, jakie go przepełnia.
Potrójne.. Ho, ho, ho. Młodociany zabójca. To nie wygląda ładnie w
kartotece. Korciło mnie, żeby zapytać, kim były jego ofiary, ale w porę
ugryzłem się w język. Może jestem bezczelny, chamski i nieokrzesany, ale nie do
tego stopnia, by przekraczać już wyraźnie zarysowane granice. Widzę, że on
głęboko żałuje tego, co zrobił, a za co tu siedzi. Nie jest łatwo pogodzić się
ze świadomością, że odebrało się komuś życie, jeżeli nie zrobiło się tego
celowo, albo była to tylko i wyłącznie zemsta. Co noc ma się koszmary, które
prześladują twoje myśli jeszcze długo po wybudzeniu się z nich. Przed oczami
przelatują ci obrazy zamordowanych i miejsca, w którym tego dokonano. Tyle
krwi, tyle ciał i cierpiących dusz.
- Przedstawisz mi się? – zapytał chłopak.
- Nie – odparłem nie owijając niepotrzebnie w bawełnę.
- Nie? – uniósł brwi w geście niedowierzania, bo chyba był z lekka zbity z
tropu.
- Nie.
- I tak się w końcu dowiem – powiedział dość pewnym siebie głosem. – Jak
nie od ciebie to od kogoś, kogo tutaj poznam.
- Nie dowiesz się – zapewniłem twardo. – Nikt go tutaj nie zna, więc nie
masz deski zaczepienia – położyłem się na łóżku ze znudzoną mina i cichym
stęknięciem.
Zapanowała zbawienna cisza po tej krótkiej wymianie zdań. Stwierdzając, że
współlokator nie odezwie się już ani jednym słowem, zatonąłem we wspomnieniach.
Przed oczami stanęła mi uśmiechnięta, pyzata buźka małej Bandit. Biegała po
łące, która była usiana różnokolorowymi, pięknymi kwiatami o cudnym aromacie
świeżości i słodyczy. Wąchała je i zbierała te co najdostojniejsze. Polana była
skąpana w jasnych promieniach słońca w zenicie. Był to dzień, w którym we troje
zorganizowaliśmy sobie piknik. Mówiąc „we troje” miałem na myśli mnie, Bandit i
Lindsey. Leżałem z żoną na kocu w gwiazdki i zaśmiewaliśmy się z energii jaka
mieściła się w małym ciałku naszej córeczki. Kipiała optymizmem i szczęściem.
Była to tu, to tam, ale nie siedziała w jednym miejscu dłużej niż ze trzy
sekundy. Złote dziecko. Co chwila całowałem czule usta mojej ukochanej i z niedowierzaniem
patrzyliśmy na wyczyny małej Bandit. Lindsey miała czarne włosy i ładne brązowe
oczy z pewną głębią, która między innymi mnie do niej przyciągnęła. Jej pełne,
czerwone usta rozciągały się w pięknym uśmiechu, który powalał na kolana
niejednego mężczyznę. Zauważyłem pewne podobieństwo między tą kobietą, a
mężczyzną, z którym obecnie dzieliłem powietrze w celi. Obydwoje mieli tatuaże.
Często wodziłem palcem po nich na ciele żony i podziwiałem gładkość i
delikatność jej skóry. Miękkie, drobne dłonie od czasu do czasu odsuwały mi z
twarzy wciąż spadające włosy, a na jednej z nich znajdowała się obrączka. Był
to symbol mojego oddania, bezgranicznej miłości i wierności dla niej, choć nie
mieliśmy ślubu kościelnego. Sama świadomość, że połączyło nas silne uczucie i
mamy jego owoc w zupełności nam obojgu wystarczyła.
- Powiesz przynajmniej ile to już siedzisz? – zapytał Frank wyrywając mnie
tym samym z tych pięknych wspomnień z okresu, kiedy wszystko było jeszcze okej.
Ciężko westchnąłem. On chyba będzie mnie męczył i męczył bez końca. Nie
wiem tego na pewno, ale chyba nie będzie nam się dobrze razem mieszkało, bo
prawdopodobnie go przy porodzie dusili. Jest z lekka irytujący.
- Jakieś pół roku, może więcej. Tutaj czasu się nie liczy.
- A za co? – ciągnął dalej z nadzieją zdobycia przynajmniej odrobiny jakiś
sensownych informacji o swoim współlokatorze.
- Eh, nie zdradziłem ci imienia, to nie powiem ci tym bardziej tego.
Porozmawiaj sobie jutro z innymi – mruknąłem – Każdy tutaj ma swoją teorię na
mój temat i krąży po więzieniu masa plotek o moich rzekomych zbrodniach i
licznych chorobach psychicznych, a w rzeczywistości jestem chyba jedynym
normalnym gościem w tym miejscu. Co do plotek, to wybierz sobie którąś, albo
stwórz własną, mało mnie to obchodzi – machnąłem na niego ręka.
- Dlaczego jesteś taki nieprzyjemny?
- Nikt nie dał mi powodów, dla których miałbym taki nie być – ziewnąłem
nie do końca sennie.
- To więzienia, aż tak spacza ludzi? – zapytał z wrogością.
- Nie, to życie rujnuje psychikę – palnąłem. – Sesja zakończona?
- Taaa. Mam tylko nadzieję, że kiedyś pogadamy w miarę normalnie.
- Nadzieja umiera ostatnia…
***
Wyszedłem na dziedziniec. Była ładna
pogoda, więc odpiąłem górę kombinezonu i wyjąłem ręce z jego długich rękawów.
Teraz zostałem jedynie w białym t – shircie. Góra mojego stroju zwisała za mną
i po bokach.. udałem się na moje stałe miejsce na ławce w cieniu wieży
obserwacyjnej. Nikt tu nie chodził, bo każdy wie, że to miejsce niejako należy
do mnie. Wygodnie usadowiłem się na drewnianym siedzisku i odetchnąłem
samotnością oraz błogim spokojem. W takich chwilach, jak zwykle, zacząłem
obserwować ludzi. Z tego miejsca idealnie rozciągał się widok na cały
spacerniak. Znam historię życia dosłownie każdego. Dokładnie wiem za co kto
siedzi, ile ma lat, jaki otrzymał wyrok, jak ma na imię, czy ma rodzinę.
Przykładowo weźmy takiego Joe. Odsiaduje wyrok za napad z ofiarami
śmiertelnymi. Zachciało mu się dokonać brawurowego napadu na najlepiej
strzeżony bank w Ohio. Zapewne chciał podnieść poziom życia swojemu synowi
Rayanowi i żonie Karen. Jednak, jak zresztą wielu w jego sytuacji, przydarzył
się błąd przy pracy. Mały, ale jakże istotny błąd przy tego typu rzeczach. Parę
osób się zbuntowało, a on biedak nie zniósł napięcia z tym związanego i
nacisnął parokrotnie spust. Ofiar śmiertelnych pozostawił po sobie pięć. W tym
można zaliczyć kobietę z niemowlęciem. Ona nie tyle nie była posłuszna, ile jej
dziecko cały czas płakało. U Joego wykryto poważne zaburzania psychiczne. To
smutne, ale prawdziwe. Dziwi mnie jednak to, że człowiek chory na głowę do tego
stopnia, znalazł się tutaj, a nie w jakimś zakładzie psychiatrycznym w celi bez
klamek i okien. Znam jeszcze wiele przypadków, które zasiedlają te mury. Wiem, że Bob zabił swojego syna i własnego brata. Podobno nakrył ich w jednoznacznej
sytuacji, bo wrócił dwa dni wcześniej z delegacji niż miał w planach, lecz ja
wiem, że to prawdopodobnie pogłoski. Rzadko rozmawiam z Bobem. Jak już to
wymieniamy się tylko niezbędnymi informacjami. Ray zgwałcił pięcioletnią
dziewczynkę. Zapisał się na ochotnika do bycia opiekunem na obozie letnim.
Wyglądał na bardzo sympatycznego gościa. Burza loków i nieschodzący z twarzy
promienny uśmiech. Nikt nie spodziewał się, że taki człowiek pozytywnie
nastawiony do życia mógłby być pedobearem i pedofilem w jednym. Jakże pozory
mogą być mylące. Matt dokonał rzezi w supermarkecie w centrum Miami. Żona zdradziła
go z najlepszym przyjacielem. Po zamordowaniu tejże pary wyżył się w centrum
handlowym za pomocą noża myśliwskiego na niemal czterdziestu pięciu osobach. Nigdy nie wiesz
komu zaufać i kogo wpuścić do domu. James za to obrabował firmę, w której
pracował i jeszcze parę innych po drodze. W końcu złapano go na wynoszeniu
bardzo kosztownego towaru z jednego z magazynów gdzieś w Karolinie Północnej.
Razem ograbił ponad 20 firm z ich dóbr, na które jedni pracowali ciężej, a inni
wcale. Znałem te wszystkie opowieści, każdy życiorys, ale i tak nic z tego nie
miałem, ani nie mogłem tego w żaden możliwy sposób wykorzystać. A może po
prostu mi się nie chciało i wolałem mieć na później asa w rękawie? Nigdy nie
wiesz kiedy coś takiego może ci się przydać. Znam wszystkie, oprócz jednego.
Mianowicie mój współlokator stanowi dla mnie pewną niewiadomą. Oczywiście do
czasu. Niedługo dowiem się od Josepha o co tutaj w tym wszystkim chodzi. Teraz
jednak skupiłem się na szukaniu Franka wzrokiem. Zaobserwowałem Stevena, który
podrywał strażniczkę Rachel. Ten to nie miał wstydu. Kobieta wyraźnie nie była
nim zainteresowana, a on bezczelnie się jeszcze jej narzucał. Poza tym, to
związki między więźniami, a strażnikami były surowo zakazane. Po incydencie,
kiedy to jedna ze strażniczek pomogła uciec Nathanielowi, bo podobno zauważyła
w nim „dobrego człowieka”, nałożono na tę kwestię szczególny nacisk. Nate
został i tak złapany, bo prąd wodny przywlókł go z powrotem, a Mina została
oddalona ze służby i ukarana. Dalej na ławce siedział Joe i rozmawiał z panią
‘psychiatryczką’ Keirą, parę innych nieciekawych osób, jacyś goście grający w
karty, strażnik Seth siedzący na murze i grający na harmonijce, Ricka, który
robi… Zaaaaaraz… Chwileczkę, wróć… Seth! To jest przecież tak długo wyczekiwany
przeze mnie znak. Nieco rozbieganym wzrokiem zacząłem szukać punktu zaczepienia
w postaci syna naczelnika w stroju strażnika Belli Muerte. Po chwili ujrzałem
go. Zmierzał w moim kierunku z wypiętą piersią i uczuciem wyższości malującym
się w oczach.
- Dwa tysiące sześćset pięć! Masz nieprzepisowy strój! – krzyknął kierując palec na mój
kombinezon.
Zachciało mi się śmiać. Naprawdę nie potrafili już nic innego wymyślić?
Tylko takie absurdalne coś? W oddali widziałem niewyraźne zarysy postaci, którą
był Joseph. Światło słoneczne odbijało się od szkieł jego przydużych okularów.
Strażnicy obstawili zbierające się tłumy z lekkimi uśmiechami na twarzach.
- Obawiam się, że jednak masz przywidzenia, strażniku – odparłem słodkim
głosem.
Nagle wszystkie spojrzenia zwróciły się w naszym kierunku. Jedne były
zadowolone, że nareszcie coś się dzieje, inne zaciekawione, kpiące i znudzone,
ale tylko jeden był poważnie zlękniony. Frank stał tam, w tłumie i przyglądał
się całemu zajściu oczami spłoszonej sarny. Chyba chciał podejść, ale gdy nasze
spojrzenia się się spotkały, nakazałem mu zostać w miejscu wzrokiem na poły
zlęknionym i na poły surowym. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale gdzieś tam, w
głębi duszy, nie chciałem żeby stała mu się krzywda. Nie potrzebuję
przypadkowej ofiary. Zwłaszcza, jeżeli ta cała sytuacja była z góry ustawiona.
- Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem? – warknął strażnik.
Uśmiechnąłem się kpiąco. Zaczyna się…
Odcinek jak zawsze... super, ale to juz wiesz...Ciekawa jestem co teraz się wydarzy i jak Gredusek sobie poradzi ze strażnikiem ;)
OdpowiedzUsuńczekam niecierpliwie...
Świetne. Umiliłaś mi długą drogę z dani. :) geenialnie opisujesz i mój ulubiony typ ff Gerarda! ;D ciekawe jak to się dalej potoczy... Czekam na następny! Pharmacopola as-snow-falls-on-desert-sky.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńOkej, a więc jakoś tak zaglądnęłam, i... O jezu. Jak ja mogłam tak po prostu olać poprzednie opowiadanie, skoro Ty tak cudnie piszesz?! Może nie ma siły, abym się za nie zabrała, ale masz za to stuprocentową pewność, że tego nie porzucę, bo zaczyna się idealnieperfekcyjniefenomenalniecudownieniesłychanie. I natchnęłaś mnie. Idę pisać. ~~
OdpowiedzUsuń// theuniverse
Fajniefajniefajnie. PRZEPIĘKNIE <3 Cholernie ciekawie się zaczyna. Ale ty to wiesz, prawda? XD Nie, no. podoba mi się to. Nawet bardzo. Intryguje mnie Franio i coś czuję, że zostanie ofiarą pobicia, bo zdenerwuje Gerda. Ale to tylko moje baaaardzo dziwne przemyślenie i się nie przejmuj. Do następnego <3 [fools-for-love-frerard.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuńWoohaaa! taktaktaktaktaktaktak. Już to kocham! A jednak, myliłam się odrobinkę, myślałam, że Franuś będzie strażnikiem. Nie powiem, Twoje rozwiązanie jest o niebo lepsze, będą mieli dla siebie więcej czasu ;)
OdpowiedzUsuńCo do Franusia, jest tajemniczy. Ciekawam ogromnie, za co siedzi.
Czekam na nn.
dawaj nam tu nexta! zajebiste! nie możemy się doczekać co będzie dalej;D
OdpowiedzUsuńBardzo chcę dalej. Świetne i wgl genialnie piszesz, a ja nigdy nie wiem co napisać w komentarzu. Po prostu wiedz, że bardzo mi się podoba i nie mogę doczekac się następnego C:
OdpowiedzUsuńMaa-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-a-ało ; C Wiesz, że nic sensownego nie napiszę, więc chociaż pojęczeć mogę. O!
OdpowiedzUsuńTwierdzisz, że skoro chcę, byś przeżyła, mam takich długich nie robić? XD / theuniverse
OdpowiedzUsuńJak coś to jest nowy rozdział na :
OdpowiedzUsuńhttp://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/
Pozdro;]
o mamo. to-jest-boskie. oddaj mi talent, kobieto *-* kocham to, wiesz? Gee mnie zadziwia, ale mi się podoba. i w ogóle, zrobić z Bella Muerte więzienie, łaa! <3 boskie.
OdpowiedzUsuńWow genialne! :D świetnie piszesz, zazdroszczę talentu x3 czekam z niecierpliwością na następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńKocham to *.* żałuję, że wcześniej nie zaczęłam tu systematycznie zaglądać.
OdpowiedzUsuń~Fun Zoombieboom
Ray- pedofil hahahaha.... Nie no, odcinek cudny, czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńrozwalił mnie ray pedobear, wreszcie ktoś oprócz mnie zauważył jego podobieństwo do takowego misia, hoho. ale wreszcie.
OdpowiedzUsuńale mnie się podoba narracja, jest taka wyraźna, az widzi sie obraz więzienia, widzi się to wszystko, jest super, jestem fanką,I TO NAJWIĘKSZĄ, ROZUMIEMY SIĘ?
w ogóle ciekawy pomysł, żeby chemiczni za coś siedzieli xd