piątek, 11 maja 2012

One - Shot

Everything will be ok, I promise…









- Podnoś się, Franciszku – zachichotałem. – Trzeba matulom pomóc przy wypiekaniu chleba.
Franek niezdarnie wciągnął na siebie spodnie, kiedy ja już dawno zdążyłem się w pełni ubrać. Znajdowaliśmy się głęboko w polu  wysokiego zboża, należącego do mieszkańców naszej wsi. Gdybyśmy stanęli na palcach, moglibyśmy zobaczyć słomiane dachy naszych stosunkowo niewielkich chat. W tym roku plony są wyjątkowo urodzajne, a co za tym idzie, nie będziemy zimą głodować, gdy nadejdą śniegi i mrozy. Mieszkamy z Franciszkiem w jednej, malutkiej wioseczce na granicy z państwem bolszewików. Niewyżyte świnie. Demolują doszczętnie wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Gwałcą wszystko, co się rusza czy pełza. Myślę, że im to nawet nie robi znaczącej różnicy. W niczym nie znają umiaru, a także całkowicie nie wiedzą, kiedy przekraczają granicę i należy się pohamować. Gdy nadchodzą, matki w popłochu chowają swoje pociechy, aby im się jaka krzywda nie stała. Mężczyźni chwytają za broń i czekają w pełnej gotowości na odparcie ataku najeźdźców ze wschodu. Chyba nie ma osoby, która co wieczór nie modliłaby się na klęczkach przed krzyżem, błagając Boga, aby te straszne czasy jak najszybciej minęły i nie dotknęły najbliższych naszym sercom.
- Gotowy – odrzekł po chwili uśmiechnięty od ucha do ucha brunet, zapinając ostatni guzik od spodni.
Nachyliłem się powoli nad nim i mocno cmoknąłem w miękkie, pełne usta. Darzymy siebie nawzajem pięknym uczuciem – miłością. Dwóch facetów, którzy się całują i uprawiają seks to chyba rzadkość w Polsce, a zwłaszcza w tych czasach. Nigdy nie spotkałem w sumie drugiej osoby – pomijając Franka oczywiście – o podobnym pociągu do przedstawiciela tej samej płci. Teraz stawia się na podtrzymanie gatunku. Często jest tak, że to rodzice wybierają swojemu dziecku drugą połówkę, bez konsultacji z nim. Głównie ojcowie odgrywają w tym dużą rolę. Akurat ja ojca nie mam, gdyż poległ na wojnie, w obronie ojczyzny. Jest to honorowa śmierć, o której on sam zawsze marzył. Samotnie wychowująca mnie matka, nie jest w stanie zmusić mnie do małżeństwa na siłę z jakąkolwiek młodą panną z okolicy.  Ona sama dobrowolnie wybrała partnera na całe życie, którego kochała, a on kochał ją. Sierdziliśmy z brunetem zgodnie, że musimy nasze relacje ukrywać przed światem jak największy skarb i jednocześnie jakby to było coś bardzo złego. Obawialiśmy się, że zabija nas, bo jesteśmy inni niż reszta i nie byłoby to zgodne ze schematem. Przecież para mężczyzn nie będzie miała dziecka.  Liczymy po osiemnaście wiosen i jesteśmy silni, gdyż ciężka praca na roli wyrobiła nam mięśnie. Uważam jednak, że nie obronilibyśmy się we dwoje, gdyby cała wioska, niczym jeden mąż, natarła na nas jak na obcych, jak na wrogów. Moja mama, Dorota, raczej nie miałaby nic przeciwko naszemu związkowi. Nie rwę się jednak za bardzo, aby jej to oznajmić. Za to matka Franka, Lena, najpewniej wydałaby go na pewna zgubę. Kocham tego chłopaka i wiem, że nikogo jeszcze nie darzyłem takim uczuciem do tej pory. Uwielbiam jego piękny, szczery uśmiech, duże, brązowe oczy i nawet ten niski wzrost, na który tak narzeka. Nie mam pojęcia jak namaluje się nasza przyszłość, ale wszystko zobaczymy z czasem. Nasze życie może jeszcze nabrać jasnych barw.
- Wiesz, że ciebie kocham, nie? – zapytałem
- Wiem – zachichotał głupio i polizał mnie po policzku. – Mimo wszystko zawsze miło usłyszeć.
- Fuj!! – wytarłem twarz w koszulkę. – Jesteś obrzydliwy – powiedziałem zabawnie wypowiadając słowo ‘obrzydliwy’, akcentując ‘rz’ i ‘i’.
- Choćkaj słońce – zerwał się na równe nogi i wyciągnął do mnie rękę.
Z lekkim ociąganiem ująłem ją w swoją i zamknąłem w silnym uścisku. Nie chciałem wracać do codziennych obowiązków. Nie, gdy spędzałem czas z Frankiem. To były zawsze udane chwile. Pragnąłem zostać tutaj z chłopakiem. Słońce świeci, jest ciepło, ptaszki radośnie ćwierkają. Wprost ubóstwiam taką pogodę. Brunet podciągnął mnie do góry i natychmiast objął w pasie, jak tylko stanąłem w pionie. Zatopił swoje usta w moich.
- Mało ci – zakpiłem poprawiając jego granatowe szelki.
- Ciebie to zażywać w końskich dawkach, a i tak będzie mi za mało – zaśmiał się. – Nie jest ważne ile bym brał, będę czuć ciągły niedosyt. Uzależniasz dzikusie.
Zarzuciłem mu ręce na szyję i popchnąłem tak, ze ponownie wylądowaliśmy na ziemi. Zacząłem błądzić dłońmi po jego torsie przysłoniętym przez dopiero co nałożoną koszulę. Franciszek przeczesywał moje czarne włosy palcami i żarliwie oddawał mi pieszczotę. Gdy zacząłem obcałowywać jego szyję, ten westchnął głośno w odpowiedzi i mocniej przydusił moją głowę do swojej rozgrzanej skóry. Zdałem sobie sprawę, że ponownie zmierzamy ku temu samemu, angażujemy się.
- Franek? – wysapałem odrywając się od drobnej postaci pode mną. – Musimy już naprawdę wracać.
Mój towarzysz spojrzał na mnie rozżalony i z widocznym bólem w oczach wstał  wyraźnie się ociągając. Po chwili poszedłem w jego ślady. Splotem nasze palce w mocnym uścisku i ruszyliśmy w stronę wioski. Będziemy znowu musieli udawać, że jedynie się przyjaźnimy. Nie będziemy mogli skradać sobie pocałunków, złapać się za ręce czy nawet przytulić się gdzieś w cieniu drzewa. W prawdzie nie spieszyło się nam, ale trzeba rodzicom pomóc w pracach domowych. Jeszcze zaczęliby nas podejrzewać. Mieliśmy w sumie nawet spory kawałek drogi do pokonania. Nie chcieliśmy żeby ktokolwiek nas zobaczył, przyłapał, więc zapuszczaliśmy się naprawdę daleko w głąb pola. Wolnymi rękoma leniwie rozgarnialiśmy na boki łany złocistego zboża. Drogę pokonywaliśmy we względnej ciszy i żaden z nas przez ten cały czas nie wypowiedział ani słowa. Nie zapowiadała się nawet na to, żeby wkrótce którekolwiek z nas to przerwało. Litery, wyrazy czy zdania nie były teraz potrzebne, bo świetnie rozumieliśmy się nawzajem i bez nich. Spokój, który nas otaczał, przerwały wystrzały z pistoletu. Odruchowa zatrzymaliśmy się gwałtownie i wymieniliśmy nad wyraz zlęknione spojrzenia. Po chwili ruszyliśmy pędem w kierunku naszych domów. Już nie byliśmy złączeni poprzez dłonie. Nasze ręce trzymaliśmy blisko ciała, a stopy rytmicznie uderzały raz po raz w podłoże, zapewne żłobiąc odciski naszych trzewików w glebie od mocnego nacisku na nią. Pojedyncze kłosy smagały boleśnie moje przedramiona. Byłem pewien, że później znajdę tam czerwone ślady, jak tylko spojrzę na skórę. Biegliśmy tak i biegliśmy w moim mniemaniu o wiele za długo. W końcu jednak zwolniliśmy. Dym wydobywający się z kominów stał się o wiele wyraźniejszy niż wcześniej. Lecz nie tylko on zwrócił na siebie naszą uwagę. Z oddali dobiegały do nas przeraźliwe wrzaski, odgłosy łamanego drzewa i wystrzały z rewolwerów. Powoli zaczęliśmy się zbliżać do końcowego rzędu, w którym wzrosło zasiane wcześniej zboże. Gdy obraz stał się w miarę przejrzysty, ukucnęliśmy i zaczęliśmy się orientować powoli w sytuacji. Po podwórzu latały spłoszone i wypuszczone ze swoich zagród kury, gęsi, prosięta, owce. Na końcu tego łańcucha znajdowali się bolszewicy, którzy panoszyli się jak jacyś książęta wysokiej rangi. Panował kompletny rozgardiasz , chaos i ogólny gwar. Nic nie znajdowało się na swoim właściwym miejscu. Drzwi do naszych chat były wywarzone i po części połamane. Jedne ledwo się trzymały zawiasów, a inne leżały gdzieś na zewnątrz, całkiem ich pozbawione. Mężczyźni w charakterystycznych szarych i czarnych nakryciach głowy z czerwoną gwiazdą doczepioną do nich, latali po podwórzu siejąc spustoszenie. Jedni wynosili z naszych domów jedzenie, patelnie, kubki, poduszki, kołdry, urania i wina czy także inne trunki tego typu, a drudzy usiłowali łapać zwierzęta domowe, które były spłoszone i porozbiegały się po całym terenie wsi. Widok ten był doprawdy druzgocący i przerażał prawdziwością swych obrazów. Gwałtowny ruch gdzieś z boku spowodował, że zwróciłem się w tamtą stronę. Pewien bolszewik  ciągnął brutalnie po ziemi jakąś kobietę za włosy w pole, aby zniknąć innym z widoku. Znałem ją dość dobrze. Była to Genowefa z domu Zawadzkich. Uczynna i niezwykle zaradna kobiecina. Teraz usilnie próbowała wyrwać się z silnego chwytu jej napastnika i przyszłego oprawcy. Wiedziała, co ją czeka. Każda kobieta zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią stanie, czego doświadczy, jeżeli wpadnie w brudne łapska Rosjanina. Zaniepokoiło mnie na początku to, że nigdzie nie mogłem dostrzedz mojej własnej matki. Chociaż z drugiej strony to chyba nawet i lepiej. Zawsze mogę mieć nadzieję, że może skryła się gdzieś z moim młodszym bratem pośród drzew pobliskiego lasu, bądź traw. Nasz dom znajduję się w miarę blisko linii zbóż i rozległych pól.
Uścisk Franka, który trzymał dotąd moja dłoń, znacznie się zacieśnił. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem wymalowanym w oczach. Miał mocno zarysowaną linię szczęki. Jego zęby solidnie na siebie napierały. Patrzał w dal w bliżej nie określony punkt, a oczy słały pioruny i mogły wręcz zabijać. Podążyłem za jego siejącym spustoszenie spojrzeniem. Pożałowałem tego ruchu. Nie chciałem oglądać tego, co właśnie rozgrywało się nieopodal.
- Franciszku, ja wiem, ze to dla ciebie trudne, ale uciekajmy z tego miejsca, zanim nas złapią – pociągnąłem go za rękaw brudnej koszuli w kierunku, z którego właśnie wracaliśmy nie tak dawno temu.
- Nie – warknął rozwścieczony, trzęsąc się ze złości.
- Oni nas zabiją ! – zaprotestowałem z mącą z zamiarem przemówienia mu do rozsądku.
- Nie zostawię tak tego – zerwał się i wyskoczył przed siebie jak z procy.
Złapał po drodze widły w swoje dłonie i ruszył w kierunku miejsca, gdzie człowiek będący członkiem tej wrogiej armii, starał się dobrać do matki mojego kochanka. Nie byłem go w stanie zatrzymać. Znaczy się, próbowałem, lecz miedzy palcami zamiast materiału ubrania prześlizgnęło mi się powietrze. Wyglądał jak rozjuszony byk przed bitwą. Czerwony strój tegoż mężczyzny działał na niego tylko bardziej pobudzająco. Usłyszałem jak jeden z bolszewików powiedział coś w swoim języku ojczystym do kompana, który stał obok i pokazał palcem na rozeźlonego do granic możliwości Franciszka. „To się kurwa wpakował” – pomyślałem, ale mimo to nadal pozostałem w miejscu. Nie wiedziałem co mam robić. Nie pozwolę mu się samemu tak narażać. Zauważyłem łopatę leżącą na trawię zaledwie parę metrów przede mną.  Czułem jak serce w klatce piersiowej zaczęło mi bić szybciej niż zazwyczaj pod wpływem adrenaliny, ręce okryły się potem. Rzucałem co chwilę pełne nerwów spojrzenia w kierunku narzędzia do skopywania ziemi w ogródku. Policzyłem bardzo powoli do trzech, aby mimo wszystko odwlec tę chwilę jak najbardziej w czasie i ruszyłem na przód zgarniając tę nieszczęsna łopatę spod nóg po drodze. Natarłem całą swoją siłą jaką posiadałem na bolszewika ze szpadą w ręce, który ruszył w kierunku drobnego, kruchego na pozór ciała Franka. Zamachnąłem się i jednym, zwinnym ruchem odrąbałem mu głowę szpadlem. Brudna krew tego śmiecia obryzgała moją twarz i białą, roboczą koszulę oraz ręce. Zaobserwowałem, jak mój kochanek właśnie pomaga wstać swojej przerażonej matce, a nieopodal leży jej napastnik z widłami wbitymi w plecy po same końce metalowych prętów.  Franek szybko popchnął ponaglająco Lenę w kierunku pola, aby skryła, bądź uciekała jak najdalej i była bezpieczna. Napotkał moje zlęknione spojrzenie, które skrzyżowało się z jego o podobnym wyrazie. Wiedziałem o czym myśli w tej chwili. Zawsze mieliśmy nadzieję na to, że naszej wiosce nigdy nie przydarzy się taka tragedia, a przynajmniej nie za naszego życia. Teraz, nie mieliśmy wyboru i byliśmy zmuszeni do odbierania ostatniego  oddechu reszcie ludzi z oddziału ruskiego. Właśnie o to zawsze nam chodziło. Aby przenigdy nie zbryzgać krwią naszych rąk. Stanęliśmy blisko siebie i powiększaliśmy stopniowo, co chwilę listę trupów, które będziemy mieć na sumieniu. Chociaż kto wie? Może nie tak długo będziemy się już męczyć z ta świadomością. Jednak teraz walczymy o dobro naszej ojczyzny, wioski, naszych rodzin i przyjaciół. To jest ważne. Tak jak podejrzewałem, z czasem nasze szczęście w sposób wręcz brutalny dobiegło końca, przekroczyło metę. Zostaliśmy pojmani i pozbawieni swobody ruchów. Powalono nas z impetem na ziemię i spętano nadgarstki grubszym sznurem konopianym. Następnie zostaliśmy DELIKATNIE mówiąc zawleczeni pod ścianę jednego z budynków mieszczących się w wiosce. Traktowali nas jak bydło prowadzone na ubój. Traktowali nas jak zwierzęta, chociaż sami są od nich gorsi. Prawda jest taka, że bolszewicy uważając się za kogoś lepszego, kogoś, kto jest wszechmogący i wręcz nieomylny, w rzeczywistości są jak zwykła kupa gówna, gnoju gnijącego powoli na pastwisku w popołudniowych promieniach słońca.
- Na kolana! – nakazał nam jeden z nich, o dziwo, posługując się naszą polską mową.
- Twarzami do ściany, ścierwa – dodał drugi, również zachwycają nas poprawnością wymowy i znajomością ojczystego języka ludzi, którzy urodzili się i wychowali na tych ziemiach.
Wiedziałem, co teraz nastąpi. Chciałem przeklinać Franciszka, za głupotę, której dał pokaz, ale zwyczajnie nie potrafiłem tego uczynić, bo nie na to jest teraz czas. Zresztą sam raczej postąpiłbym identycznie na jego miejscu. Zanim ojciec wyjechał na wojnę, obiecałem mu, że w razie czego zajmę się rodziną. Dopilnuję, aby byli bezpieczni i zapracuję na to, by żyć w przyjmowanym za normę dostatku. Postawiłem sobie za życiowy cel, dopełnić obowiązku, który spłynął na moje barki spod skrzydeł ojca. Przysunąłem się do Franka na tyle blisko, na ile mogłem. Wygiąłem się w taki sposób, że splotłem razem nasze trzy najdłuższe palce.
- Przepraszam – szepnął z bólem.
- Nie masz za co – zapewniłem go z mocą.
- Przeze mnie teraz obaj zginiemy – spuścił głowę i zapatrzył się tempo w ziemię.
Zauważyłem pojedyncze łzy ozdabiające jego zaróżowione policzki. Nie chciałem żeby taki był ostatni obraz jaki będzie mi dane ujrzeć. Ucałowałem lekko jego drżące wargi. Zza pleców usłyszałem tylko : „шлюха”. Nie wiedziałem co to oznacza, ale z wymowy ruska wywnioskowałem, ze to coś obraźliwego.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję… - moje oczy również się zaszkliły wraz z wypowiedzeniem tych słów.
Usłyszałem jeszcze tylko jak kobiecy krzyk rozrywa ciszę, aby następnie pogrążyć się w mroku i nicości.


***


            Zastrzelone ciała młodych kochanków pozostawiono bez żadnej czci czy pochówku. Bolszewicy jak wpadli, tak wyjechali, zostawiając zamiast wsi kompletną ruinę, którą jej mieszkańcy, ci co ocaleli i przetrwali, będą musieli odbudować. Z czasem pogodzą się ze strata tych, którzy odeszli i zaleczy on otwarte rany w ich zbolałych sercach, a wspomnienia o tragedii zatrą się i wyblakną.

***

Saints protect them now,
Come angels of the Lord,
Come angels of unknown.

10 komentarzy:

  1. Zostawiam jako odnosnik. Co do one-shota, zabiore sie za niego nieco pozniej, bo nie mam aktualnie czasu na czytanie [;

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ty to robisz?! Popłakałam się.... Becze teraz jak... no nie wiem co xD
    Zajebiste! Nie mam słów... btw. U nas one-shot;]

    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest cudowne. Płaczę i nie mogę przestać. Piękne, świetne, kocham. Urocze, że tak ujmę. Franciszek taki… liryczny? No, nie wiem, ale naprawdę zarąbiście to opisałaś <3 [fools-for-love-frerard.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  4. o mamo, jakie to cudowne *-* <3
    a, i właśnie - już nie jestem na mistakesie, tylko na savemesorrow.blogspot.com - onet mnie wkurzył :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, tak. bo the-here-and-now to mi ktoś nazwę ukradł.. =.=

      Usuń
  5. W normalnych warunkach wizja Franka z widłami w ręce wywołałaby u mnie atak śmiechu. Ale tu... przeczytałam w napięciu cały one-shot. To było piękne, bez dwóch zdań.
    Naprawdę, nie wiem, co robisz, że za każdym razem każde zdanie jest coraz lepsze?! Kocham.
    Nowy nick, ale to ja. Ten sam, stary, dobry jelonek (no, ja myślę, że dobry;P)

    OdpowiedzUsuń
  6. House of Wolves12 maja 2012 23:34

    jakie to śliczne... ojezuniu. pochwalę się, że przeczytałam obraźliwe ruskie słowo, nauczycielka od ruska mnie wytresowała, że automatycznie wszystko tłumaczę, ale... ale jej. weź nie pisz takich dobijających, proszę. bo mi smutno.
    + P*ERDOLĘ ONET, WALE TO, A KYSZ, ZGIŃ, PRZEPADNIJ, MARO PRZEKLĘTA, wiesz, że chyba się wezmę przeniosę na blogspota? bo ja już z tym onetem nie wytrwam, nie ma takiej opcji, to jest jakieś opóźnione dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  7. dobra, więc przeczytałam jakieś pół godziny temu na telefonie, jeszcze leżąc w łóżeczku i wciąż nie mogę się uspokoić. To mną wstrząsnęło. Nie, nie płakałam ani nic z tych rzeczy, po prostu... Wszystko było jakieś takie napięte, czekałam na interesujące rozwinięcie akcji i uczyniłaś to, spodziewałam się happy endu, uciekną i będą szczęśliwi with rainbow on board, a tutaj... Sama nie wpadłabym na pomysł "Frerarda w polskim średniowieczu", a tu przyszła Darsa i napisała, w dodatku w tak zajebistym stylu. Podziwiam Cię. Aż weny dostałam.

    OdpowiedzUsuń
  8. trololo, dziwne to było.. ale może dlatego tak bardzo mi się podobało? :D oryginalny pomysł, szkoda mi ich, ale też.. też kiedyś się zastanawiałam, JAK takie właśnie słodkie gejaszki albo lesbijki radziły sobie we wcześniejszych wiekach, czy było to tolerowane, czy wręcz przeciwnie i jak się w stosunku do nich odnosili.. lol, uruchomiłaś mi myślenie, dziękuję |D fajne, fajne, czekam na następny rozdział frerarda (jupijej, nadrobiłam zaległości!) xo

    OdpowiedzUsuń
  9. hej. no to tak, z informacją, http://when-we-go-to-hell.blogspot.com/ , przeniosłam się tu. będę tu kontynuowac leave this world C:

    OdpowiedzUsuń