Everything will be ok, I promise…
-
Podnoś się, Franciszku – zachichotałem. – Trzeba matulom pomóc przy wypiekaniu
chleba.
Franek
niezdarnie wciągnął na siebie spodnie, kiedy ja już dawno zdążyłem się w pełni
ubrać. Znajdowaliśmy się głęboko w polu wysokiego zboża, należącego do
mieszkańców naszej wsi. Gdybyśmy stanęli na palcach, moglibyśmy zobaczyć
słomiane dachy naszych stosunkowo niewielkich chat. W tym roku plony są
wyjątkowo urodzajne, a co za tym idzie, nie będziemy zimą głodować, gdy nadejdą
śniegi i mrozy. Mieszkamy z Franciszkiem w jednej, malutkiej wioseczce na
granicy z państwem bolszewików. Niewyżyte świnie. Demolują doszczętnie
wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Gwałcą wszystko, co się rusza czy
pełza. Myślę, że im to nawet nie robi znaczącej różnicy. W niczym nie znają
umiaru, a także całkowicie nie wiedzą, kiedy przekraczają granicę i należy się
pohamować. Gdy nadchodzą, matki w popłochu chowają swoje pociechy, aby im się
jaka krzywda nie stała. Mężczyźni chwytają za broń i czekają w pełnej gotowości
na odparcie ataku najeźdźców ze wschodu. Chyba nie ma osoby, która co wieczór
nie modliłaby się na klęczkach przed krzyżem, błagając Boga, aby te straszne
czasy jak najszybciej minęły i nie dotknęły najbliższych naszym sercom.
- Gotowy
– odrzekł po chwili uśmiechnięty od ucha do ucha brunet, zapinając ostatni
guzik od spodni.
Nachyliłem
się powoli nad nim i mocno cmoknąłem w miękkie, pełne usta. Darzymy siebie
nawzajem pięknym uczuciem – miłością. Dwóch facetów, którzy się całują i
uprawiają seks to chyba rzadkość w Polsce, a zwłaszcza w tych czasach. Nigdy
nie spotkałem w sumie drugiej osoby – pomijając Franka oczywiście – o podobnym
pociągu do przedstawiciela tej samej płci. Teraz stawia się na podtrzymanie
gatunku. Często jest tak, że to rodzice wybierają swojemu dziecku drugą
połówkę, bez konsultacji z nim. Głównie ojcowie odgrywają w tym dużą rolę.
Akurat ja ojca nie mam, gdyż poległ na wojnie, w obronie ojczyzny. Jest to
honorowa śmierć, o której on sam zawsze marzył. Samotnie wychowująca mnie
matka, nie jest w stanie zmusić mnie do małżeństwa na siłę z jakąkolwiek młodą
panną z okolicy. Ona sama dobrowolnie wybrała partnera na całe życie,
którego kochała, a on kochał ją. Sierdziliśmy z brunetem zgodnie, że musimy
nasze relacje ukrywać przed światem jak największy skarb i jednocześnie jakby
to było coś bardzo złego. Obawialiśmy się, że zabija nas, bo jesteśmy inni niż
reszta i nie byłoby to zgodne ze schematem. Przecież para mężczyzn nie będzie
miała dziecka. Liczymy po osiemnaście wiosen i jesteśmy silni, gdyż
ciężka praca na roli wyrobiła nam mięśnie. Uważam jednak, że nie obronilibyśmy
się we dwoje, gdyby cała wioska, niczym jeden mąż, natarła na nas jak na
obcych, jak na wrogów. Moja mama, Dorota, raczej nie miałaby nic przeciwko
naszemu związkowi. Nie rwę się jednak za bardzo, aby jej to oznajmić. Za to
matka Franka, Lena, najpewniej wydałaby go na pewna zgubę. Kocham tego chłopaka
i wiem, że nikogo jeszcze nie darzyłem takim uczuciem do tej pory. Uwielbiam
jego piękny, szczery uśmiech, duże, brązowe oczy i nawet ten niski wzrost, na
który tak narzeka. Nie mam pojęcia jak namaluje się nasza przyszłość, ale
wszystko zobaczymy z czasem. Nasze życie może jeszcze nabrać jasnych barw.
-
Wiesz, że ciebie kocham, nie? – zapytałem
-
Wiem – zachichotał głupio i polizał mnie po policzku. – Mimo wszystko zawsze
miło usłyszeć.
-
Fuj!! – wytarłem twarz w koszulkę. – Jesteś obrzydliwy – powiedziałem zabawnie
wypowiadając słowo ‘obrzydliwy’, akcentując ‘rz’ i ‘i’.
-
Choćkaj słońce – zerwał się na równe nogi i wyciągnął do mnie rękę.
Z
lekkim ociąganiem ująłem ją w swoją i zamknąłem w silnym uścisku. Nie chciałem
wracać do codziennych obowiązków. Nie, gdy spędzałem czas z Frankiem. To były
zawsze udane chwile. Pragnąłem zostać tutaj z chłopakiem. Słońce świeci, jest
ciepło, ptaszki radośnie ćwierkają. Wprost ubóstwiam taką pogodę. Brunet
podciągnął mnie do góry i natychmiast objął w pasie, jak tylko stanąłem w
pionie. Zatopił swoje usta w moich.
-
Mało ci – zakpiłem poprawiając jego granatowe szelki.
-
Ciebie to zażywać w końskich dawkach, a i tak będzie mi za mało – zaśmiał się.
– Nie jest ważne ile bym brał, będę czuć ciągły niedosyt. Uzależniasz dzikusie.
Zarzuciłem
mu ręce na szyję i popchnąłem tak, ze ponownie wylądowaliśmy na ziemi. Zacząłem
błądzić dłońmi po jego torsie przysłoniętym przez dopiero co nałożoną koszulę.
Franciszek przeczesywał moje czarne włosy palcami i żarliwie oddawał mi
pieszczotę. Gdy zacząłem obcałowywać jego szyję, ten westchnął głośno w
odpowiedzi i mocniej przydusił moją głowę do swojej rozgrzanej skóry. Zdałem
sobie sprawę, że ponownie zmierzamy ku temu samemu, angażujemy się.
-
Franek? – wysapałem odrywając się od drobnej postaci pode mną. – Musimy już
naprawdę wracać.
Mój
towarzysz spojrzał na mnie rozżalony i z widocznym bólem w oczach wstał
wyraźnie się ociągając. Po chwili poszedłem w jego ślady. Splotem nasze
palce w mocnym uścisku i ruszyliśmy w stronę wioski. Będziemy znowu musieli
udawać, że jedynie się przyjaźnimy. Nie będziemy mogli skradać sobie pocałunków,
złapać się za ręce czy nawet przytulić się gdzieś w cieniu drzewa. W prawdzie
nie spieszyło się nam, ale trzeba rodzicom pomóc w pracach domowych. Jeszcze
zaczęliby nas podejrzewać. Mieliśmy w sumie nawet spory kawałek drogi do
pokonania. Nie chcieliśmy żeby ktokolwiek nas zobaczył, przyłapał, więc
zapuszczaliśmy się naprawdę daleko w głąb pola. Wolnymi rękoma leniwie
rozgarnialiśmy na boki łany złocistego zboża. Drogę pokonywaliśmy we względnej
ciszy i żaden z nas przez ten cały czas nie wypowiedział ani słowa. Nie
zapowiadała się nawet na to, żeby wkrótce którekolwiek z nas to przerwało.
Litery, wyrazy czy zdania nie były teraz potrzebne, bo świetnie rozumieliśmy
się nawzajem i bez nich. Spokój, który nas otaczał, przerwały wystrzały z
pistoletu. Odruchowa zatrzymaliśmy się gwałtownie i wymieniliśmy nad wyraz
zlęknione spojrzenia. Po chwili ruszyliśmy pędem w kierunku naszych domów. Już
nie byliśmy złączeni poprzez dłonie. Nasze ręce trzymaliśmy blisko ciała, a
stopy rytmicznie uderzały raz po raz w podłoże, zapewne żłobiąc odciski naszych
trzewików w glebie od mocnego nacisku na nią. Pojedyncze kłosy smagały boleśnie
moje przedramiona. Byłem pewien, że później znajdę tam czerwone ślady, jak
tylko spojrzę na skórę. Biegliśmy tak i biegliśmy w moim mniemaniu o wiele za
długo. W końcu jednak zwolniliśmy. Dym wydobywający się z kominów stał się o
wiele wyraźniejszy niż wcześniej. Lecz nie tylko on zwrócił na siebie naszą
uwagę. Z oddali dobiegały do nas przeraźliwe wrzaski, odgłosy łamanego drzewa i
wystrzały z rewolwerów. Powoli zaczęliśmy się zbliżać do końcowego rzędu, w
którym wzrosło zasiane wcześniej zboże. Gdy obraz stał się w miarę przejrzysty,
ukucnęliśmy i zaczęliśmy się orientować powoli w sytuacji. Po podwórzu latały
spłoszone i wypuszczone ze swoich zagród kury, gęsi, prosięta, owce. Na końcu
tego łańcucha znajdowali się bolszewicy, którzy panoszyli się jak jacyś
książęta wysokiej rangi. Panował kompletny rozgardiasz , chaos i ogólny gwar.
Nic nie znajdowało się na swoim właściwym miejscu. Drzwi do naszych chat były
wywarzone i po części połamane. Jedne ledwo się trzymały zawiasów, a inne
leżały gdzieś na zewnątrz, całkiem ich pozbawione. Mężczyźni w
charakterystycznych szarych i czarnych nakryciach głowy z czerwoną gwiazdą
doczepioną do nich, latali po podwórzu siejąc spustoszenie. Jedni wynosili z
naszych domów jedzenie, patelnie, kubki, poduszki, kołdry, urania i wina czy
także inne trunki tego typu, a drudzy usiłowali łapać zwierzęta domowe, które
były spłoszone i porozbiegały się po całym terenie wsi. Widok ten był doprawdy
druzgocący i przerażał prawdziwością swych obrazów. Gwałtowny ruch gdzieś z
boku spowodował, że zwróciłem się w tamtą stronę. Pewien bolszewik
ciągnął brutalnie po ziemi jakąś kobietę za włosy w pole, aby zniknąć innym z
widoku. Znałem ją dość dobrze. Była to Genowefa z domu Zawadzkich. Uczynna i
niezwykle zaradna kobiecina. Teraz usilnie próbowała wyrwać się z silnego
chwytu jej napastnika i przyszłego oprawcy. Wiedziała, co ją czeka. Każda
kobieta zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią stanie, czego doświadczy,
jeżeli wpadnie w brudne łapska Rosjanina. Zaniepokoiło mnie na początku to, że
nigdzie nie mogłem dostrzedz mojej własnej matki. Chociaż z drugiej strony to
chyba nawet i lepiej. Zawsze mogę mieć nadzieję, że może skryła się gdzieś z
moim młodszym bratem pośród drzew pobliskiego lasu, bądź traw. Nasz dom
znajduję się w miarę blisko linii zbóż i rozległych pól.
Uścisk
Franka, który trzymał dotąd moja dłoń, znacznie się zacieśnił. Spojrzałem na
niego z zaskoczeniem wymalowanym w oczach. Miał mocno zarysowaną linię szczęki.
Jego zęby solidnie na siebie napierały. Patrzał w dal w bliżej nie określony
punkt, a oczy słały pioruny i mogły wręcz zabijać. Podążyłem za jego siejącym
spustoszenie spojrzeniem. Pożałowałem tego ruchu. Nie chciałem oglądać tego, co
właśnie rozgrywało się nieopodal.
-
Franciszku, ja wiem, ze to dla ciebie trudne, ale uciekajmy z tego miejsca,
zanim nas złapią – pociągnąłem go za rękaw brudnej koszuli w kierunku, z
którego właśnie wracaliśmy nie tak dawno temu.
-
Nie – warknął rozwścieczony, trzęsąc się ze złości.
-
Oni nas zabiją ! – zaprotestowałem z mącą z zamiarem przemówienia mu do
rozsądku.
-
Nie zostawię tak tego – zerwał się i wyskoczył przed siebie jak z procy.
Złapał
po drodze widły w swoje dłonie i ruszył w kierunku miejsca, gdzie człowiek
będący członkiem tej wrogiej armii, starał się dobrać do matki mojego kochanka.
Nie byłem go w stanie zatrzymać. Znaczy się, próbowałem, lecz miedzy palcami
zamiast materiału ubrania prześlizgnęło mi się powietrze. Wyglądał jak
rozjuszony byk przed bitwą. Czerwony strój tegoż mężczyzny działał na niego
tylko bardziej pobudzająco. Usłyszałem jak jeden z bolszewików powiedział coś w
swoim języku ojczystym do kompana, który stał obok i pokazał palcem na
rozeźlonego do granic możliwości Franciszka. „To się kurwa wpakował” –
pomyślałem, ale mimo to nadal pozostałem w miejscu. Nie wiedziałem co mam
robić. Nie pozwolę mu się samemu tak narażać. Zauważyłem łopatę leżącą na
trawię zaledwie parę metrów przede mną. Czułem jak serce w klatce
piersiowej zaczęło mi bić szybciej niż zazwyczaj pod wpływem adrenaliny, ręce
okryły się potem. Rzucałem co chwilę pełne nerwów spojrzenia w kierunku
narzędzia do skopywania ziemi w ogródku. Policzyłem bardzo powoli do trzech,
aby mimo wszystko odwlec tę chwilę jak najbardziej w czasie i ruszyłem na przód
zgarniając tę nieszczęsna łopatę spod nóg po drodze. Natarłem całą swoją siłą
jaką posiadałem na bolszewika ze szpadą w ręce, który ruszył w kierunku drobnego,
kruchego na pozór ciała Franka. Zamachnąłem się i jednym, zwinnym ruchem
odrąbałem mu głowę szpadlem. Brudna krew tego śmiecia obryzgała moją twarz i
białą, roboczą koszulę oraz ręce. Zaobserwowałem, jak mój kochanek właśnie
pomaga wstać swojej przerażonej matce, a nieopodal leży jej napastnik z widłami
wbitymi w plecy po same końce metalowych prętów. Franek szybko popchnął
ponaglająco Lenę w kierunku pola, aby skryła, bądź uciekała jak najdalej i była
bezpieczna. Napotkał moje zlęknione spojrzenie, które skrzyżowało się z jego o
podobnym wyrazie. Wiedziałem o czym myśli w tej chwili. Zawsze mieliśmy
nadzieję na to, że naszej wiosce nigdy nie przydarzy się taka tragedia, a
przynajmniej nie za naszego życia. Teraz, nie mieliśmy wyboru i byliśmy zmuszeni
do odbierania ostatniego oddechu reszcie ludzi z oddziału ruskiego.
Właśnie o to zawsze nam chodziło. Aby przenigdy nie zbryzgać krwią naszych rąk.
Stanęliśmy blisko siebie i powiększaliśmy stopniowo, co chwilę listę trupów,
które będziemy mieć na sumieniu. Chociaż kto wie? Może nie tak długo będziemy
się już męczyć z ta świadomością. Jednak teraz walczymy o dobro naszej
ojczyzny, wioski, naszych rodzin i przyjaciół. To jest ważne. Tak jak
podejrzewałem, z czasem nasze szczęście w sposób wręcz brutalny dobiegło końca,
przekroczyło metę. Zostaliśmy pojmani i pozbawieni swobody ruchów. Powalono nas
z impetem na ziemię i spętano nadgarstki grubszym sznurem konopianym. Następnie
zostaliśmy DELIKATNIE mówiąc zawleczeni pod ścianę jednego z budynków mieszczących
się w wiosce. Traktowali nas jak bydło prowadzone na ubój. Traktowali nas jak
zwierzęta, chociaż sami są od nich gorsi. Prawda jest taka, że bolszewicy
uważając się za kogoś lepszego, kogoś, kto jest wszechmogący i wręcz nieomylny,
w rzeczywistości są jak zwykła kupa gówna, gnoju gnijącego powoli na pastwisku
w popołudniowych promieniach słońca.
-
Na kolana! – nakazał nam jeden z nich, o dziwo, posługując się naszą polską
mową.
-
Twarzami do ściany, ścierwa – dodał drugi, również zachwycają nas poprawnością
wymowy i znajomością ojczystego języka ludzi, którzy urodzili się i wychowali
na tych ziemiach.
Wiedziałem,
co teraz nastąpi. Chciałem przeklinać Franciszka, za głupotę, której dał pokaz,
ale zwyczajnie nie potrafiłem tego uczynić, bo nie na to jest teraz czas.
Zresztą sam raczej postąpiłbym identycznie na jego miejscu. Zanim ojciec
wyjechał na wojnę, obiecałem mu, że w razie czego zajmę się rodziną. Dopilnuję,
aby byli bezpieczni i zapracuję na to, by żyć w przyjmowanym za normę dostatku.
Postawiłem sobie za życiowy cel, dopełnić obowiązku, który spłynął na moje
barki spod skrzydeł ojca. Przysunąłem się do Franka na tyle blisko, na ile
mogłem. Wygiąłem się w taki sposób, że splotłem razem nasze trzy najdłuższe
palce.
-
Przepraszam – szepnął z bólem.
-
Nie masz za co – zapewniłem go z mocą.
-
Przeze mnie teraz obaj zginiemy – spuścił głowę i zapatrzył się tempo w ziemię.
Zauważyłem
pojedyncze łzy ozdabiające jego zaróżowione policzki. Nie chciałem żeby taki
był ostatni obraz jaki będzie mi dane ujrzeć. Ucałowałem lekko jego drżące
wargi. Zza pleców usłyszałem tylko : „шлюха”.
Nie wiedziałem co to oznacza, ale z wymowy ruska wywnioskowałem, ze to coś
obraźliwego.
-
Wszystko będzie dobrze, obiecuję… - moje oczy również się zaszkliły wraz z
wypowiedzeniem tych słów.
Usłyszałem
jeszcze tylko jak kobiecy krzyk rozrywa ciszę, aby następnie pogrążyć się w
mroku i nicości.
***
Zastrzelone
ciała młodych kochanków pozostawiono bez żadnej czci czy pochówku. Bolszewicy
jak wpadli, tak wyjechali, zostawiając zamiast wsi kompletną ruinę, którą jej
mieszkańcy, ci co ocaleli i przetrwali, będą musieli odbudować. Z czasem
pogodzą się ze strata tych, którzy odeszli i zaleczy on otwarte rany w ich
zbolałych sercach, a wspomnienia o tragedii zatrą się i wyblakną.
***
Saints protect them now,
Come angels of the Lord,
Come angels of unknown.
Zostawiam jako odnosnik. Co do one-shota, zabiore sie za niego nieco pozniej, bo nie mam aktualnie czasu na czytanie [;
OdpowiedzUsuńJak ty to robisz?! Popłakałam się.... Becze teraz jak... no nie wiem co xD
OdpowiedzUsuńZajebiste! Nie mam słów... btw. U nas one-shot;]
http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/
To jest cudowne. Płaczę i nie mogę przestać. Piękne, świetne, kocham. Urocze, że tak ujmę. Franciszek taki… liryczny? No, nie wiem, ale naprawdę zarąbiście to opisałaś <3 [fools-for-love-frerard.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuńo mamo, jakie to cudowne *-* <3
OdpowiedzUsuńa, i właśnie - już nie jestem na mistakesie, tylko na savemesorrow.blogspot.com - onet mnie wkurzył :3
tak, tak. bo the-here-and-now to mi ktoś nazwę ukradł.. =.=
UsuńW normalnych warunkach wizja Franka z widłami w ręce wywołałaby u mnie atak śmiechu. Ale tu... przeczytałam w napięciu cały one-shot. To było piękne, bez dwóch zdań.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, nie wiem, co robisz, że za każdym razem każde zdanie jest coraz lepsze?! Kocham.
Nowy nick, ale to ja. Ten sam, stary, dobry jelonek (no, ja myślę, że dobry;P)
jakie to śliczne... ojezuniu. pochwalę się, że przeczytałam obraźliwe ruskie słowo, nauczycielka od ruska mnie wytresowała, że automatycznie wszystko tłumaczę, ale... ale jej. weź nie pisz takich dobijających, proszę. bo mi smutno.
OdpowiedzUsuń+ P*ERDOLĘ ONET, WALE TO, A KYSZ, ZGIŃ, PRZEPADNIJ, MARO PRZEKLĘTA, wiesz, że chyba się wezmę przeniosę na blogspota? bo ja już z tym onetem nie wytrwam, nie ma takiej opcji, to jest jakieś opóźnione dziecko.
dobra, więc przeczytałam jakieś pół godziny temu na telefonie, jeszcze leżąc w łóżeczku i wciąż nie mogę się uspokoić. To mną wstrząsnęło. Nie, nie płakałam ani nic z tych rzeczy, po prostu... Wszystko było jakieś takie napięte, czekałam na interesujące rozwinięcie akcji i uczyniłaś to, spodziewałam się happy endu, uciekną i będą szczęśliwi with rainbow on board, a tutaj... Sama nie wpadłabym na pomysł "Frerarda w polskim średniowieczu", a tu przyszła Darsa i napisała, w dodatku w tak zajebistym stylu. Podziwiam Cię. Aż weny dostałam.
OdpowiedzUsuńtrololo, dziwne to było.. ale może dlatego tak bardzo mi się podobało? :D oryginalny pomysł, szkoda mi ich, ale też.. też kiedyś się zastanawiałam, JAK takie właśnie słodkie gejaszki albo lesbijki radziły sobie we wcześniejszych wiekach, czy było to tolerowane, czy wręcz przeciwnie i jak się w stosunku do nich odnosili.. lol, uruchomiłaś mi myślenie, dziękuję |D fajne, fajne, czekam na następny rozdział frerarda (jupijej, nadrobiłam zaległości!) xo
OdpowiedzUsuńhej. no to tak, z informacją, http://when-we-go-to-hell.blogspot.com/ , przeniosłam się tu. będę tu kontynuowac leave this world C:
OdpowiedzUsuń