sobota, 26 maja 2012

Bella Muerte


IV
 
Evanescence – End of the dream
 
Na początku chciałam wcisnąć dedykacje dla Moniki z : http://as-snow-falls-on-desert-sky.blog.onet.pl/  i podziękować za przecudowny dzień spędzony w jej towarzystwie ♥♥♥ Musimy to kiedyś powtórzyć :D Przepraszam, ze tak późno, ale przeglądarka mi nawaliła i musiałam podjąć radykalne środki <lol>

[GERARD] 

    Obudziłem się cały obolały. Czułem jakby ktoś lub coś rozrywało moje podbrzusze. Poza dolnymi partiami ciała pękała mi również głowa. Obrazy ukazywane mi przez podświadomość wirowały, że aż poczułem odruchy wymiotne. Ból w czaszce i pulsujące skronie sprawiały, że początkowo miałem zaburzenia widzenia. Postrzegałem wszystko jakby przez gęsta mgłę, albo zasłonę dymną. Leżałem jeszcze przez jakiś czas i czekałem, aż te straszne zaburzenia przestaną atakować moje ciało. Wraz ze zniknięciem dziwnych przypadłości, ujrzałem otoczenie w miarę normalnych kolorach i rozróżniałem poszczególne obrazy. Napiąłem mięśnie i lekko podniosłem się na łokciach co sprawiło, że poczułem naraz wszystkie kości, organy wewnętrzne i wiele innych nieprzyjemnych rzeczy.
- Czekałem aż się obudzisz – powiedział ktoś jakby z oddali lub spod tafli wody.
Zastanawiałem się któż mógłby przebywać w pomieszczeniu. Potrząsnąłem głową, aby zniwelować te wrażenia słuchowe. Ogólnie rzecz biorąc, czułem się jak papier toaletowy, którym naczelnik podciera sobie dupę. Zaśmiałem się w duchu za to porównanie. Lekko zdezorientowany tą całą, zaistniałą sytuacją, rozejrzałem się niespiesznie po celi, którą przydzielono mi za lokum szmat czasu temu. Leżałem na własnym łóżku w ubraniach poplamionych zakrzepłą już krwią. Przypomniała mi się ta cała sprzeczka z synem Josepha i ogólnie całe to zamieszanie, z którego oczywiście ja wyszedłem najgorzej. Tamtemu za bardzo nic się nie stało, bo to ja zostałem jego workiem treningowym, a nie odwrotnie. Wśród tych wizji pojawiły się również zlęknione do granic możliwości oczy Franka. Straszny widok. To było gorsze niż patrzenie na rozpacz małego dziecka, które zgubiło się w wielkim centrum handlowym i nie było w stanie odszukać wzrokiem jednego z rodziców. Następnie poczułem przejmujący ból w nodze, przed oczami zapanowała ciemność, a grunt usunął mi się spod nóg. Nieświadomość tego, co robiono mi po tym, jak straciłem kontakt z rzeczywistym światem, doprowadzała mnie do szału. W końcu zwróciłem uwagę na mojego współlokatora, który siedzi na pryczy w postawie wyrażającą głęboką zadumę. Jego miodowe oczy pomimo tego śledziły każdy mój ruch, nawet ten najmniejszy, jak lekki grymas na twarzy czy ściągnięcie brwi. Usta Franka zakrywały dłonie, które splótł. Ręce oparł dzięki swym łokciom na kolanach. Tak, to było zdecydowanie zamyślenie. Wyczuwałem, że to chyba ja zajmuję jego głowę. Nie wiem jakiego akurat dotyczyły tematu, ale zapewne chodziło tutaj o mą jakże skromną i spokojną osobę. Czujecie ten sarkazm? Kiwnąłem mu głową na przywitanie, bo stwierdziłem, ze w sumie to chyba wypadałoby jakoś zacząć dzionek. Wyglądał mizernie, jakby zawalił noc. Jakaś cząstka mojej duszy martwiła się o niego i jednocześnie była nim dogłębnie zafascynowana, czego nie byłem w stanie pojąć w żadnym możliwym sposobie, który przychodził mi na myśl.
- Cześć – wychrypiałem. – Jak długo byłem nieprzytomny? – jedyne pytanie, na które szczególnie chciałem znać odpowiedź.
- Niedługo – zaśmiał się z goryczą. – Nie wyglądasz najlepiej – posłał mi znaczące spojrzenie.
- Domyślałam się – odburknąłem.
Nie czułem się najlepiej, a co za tym szło, pewnie także nie wyglądałem jak grecki Bóg, który zszedł z Olimpu, pośród zwykłych wieśniaków. Powoli wstałem z posłania. Chciałem uniknąć zbędnej agonii. Oczywiście nie udało mi się osiągnąć zamierzonego celu i zaraz po wyprostowaniu nóg, wydałem z siebie na poły cichy, a na poły donośny jęk. Wyrażał on nie tylko stan mojego ducha, ale także fizyczny ubytek na zdrowiu. Niespiesznym krokiem podszedłem do lustra. Oddzielała mnie od niego solidna krata, abym nie mógł go stłuc i w akcie nagłej rozpaczy pokaleczyć się, co w efekcie zapewne doprowadziłoby do powolnej śmierci przez wykrwawienie. Takie typy zgonów, wierzcie lub nie, nie przysparzają nieopisanego szczęścia tutejszym władzą. Zapaliłem małą lampkę. Nie dawała ona za dużo światła i co chwilę mrugała, jakby lada dzień było jej dane zakończyć swój marny żywot w tym więzieniu. W pomarańczowym świetle, a raczej poświacie, ujrzałem swoją twarz. Nie wyglądałem tak źle jak zakładałem już na samym początku. Widok ten nie był również nader zachwycający i skrzywiłem się lekko widząc, co widząc. Mój łuk brwiowy zdobił potrójny szef, a mój policzek zdobiły lekkie otarcia i podłużna rana. Z tego, co zdążyłem wywnioskować, nie będę miał w przyszłości blizny. Na czole wykwitł mi dorodny krwiak, ale mogłem go bez problemy zakryć włosami, bo znajdował się tak bardziej w górnej części. Jego środek był purpurowo – granatowy, a krawędzie już zdołały trochę pożółknąć. Oparłem się z bezsilności o ranty umywalki i spuściłem głowę w dół. Naczelnik nie powinien doprowadzić do aż takiego zwrotu akcji. Kto w ogóle wpadł na tak idiotyczny pomysł. To wszystko nie trzymało się kupy. A może on sam chciał się odegrać za publiczne ośmieszenie go? Tego nie mogę być do końca pewien, ale to jest bardzo prawdopodobne. Czyli postąpił nieregulaminowo… Tutaj w sumie nikt nie przejmuje się regulaminem, ale dla młodego Higginsa zawsze można byłoby zrobić wyjątek. Nagle poczułem czyjąś dłoń, która zacisnęła się na moim ramieniu.
- Chodź, przemyję ci to – szepnął Frank i poprowadził mnie na jedno z łóżek, które należało do mnie.- Zostawili mi środki dezynfekujące dla ciebie.
Rozpakował zawartość siatki, która położył obok mnie. Wysypał z niej wszystko, co było w środku. Ułożył sobie wodę utlenioną, gazy i waciki w rządku, aby mieć do tego łatwiejszy dostęp. Zmoczył waciki i bez cackania się ze mną, przyłożył do mojej skroni. Trochę zapiekło, nic więcej. Gorzej było z policzkiem. Gdy dezynfekował ranę, z moich ust wydobył się cichy jęk, który za wszelko cenę starałem się wcześniej ukryć. Po zakończeniu pracy, chłopak wszystko dookoła ogarnął i odwrócił się do mnie plecami. Wyglądał jakby był na mnie zły czy chował za jakiś czyn głęboką urazę. Ciekawiło mnie tylko z jakiegoż to powodu. Przecież nic mu nie zrobiłem. Powrócił do tej samej pozycji, w której trwał, zanim się ocknąłem. Wbił swój przeszywający wzrok w moją postać.
- Co ty się tak na mnie patrzysz, jakbym ci matkę kromką chleba zabił? – zapytałem.
- Po prostu… - westchnął i spuścił głowę w dół wplatając palce we włosy. – Jedynie usiłuję cię zrozumieć, rozgryźć jakoś, ale nie potrafię – jęknął żałośnie. – W twoich działaniach nie widzę sensu, ani grama logiki. Sam w sobie jesteś jedną, wielka zagadką. Siedzimy razem w tej pieprzonej celi, a ja nawet nie wiem jak masz na imię – podniósł na mnie swoje duże ślepia. – Wiem, że musi według ciebie być ta cała otoczka wiejąca grozą i nieznaną tajemnicą, ale… - westchnął. – No kurwa, ja jestem szczery. Dlaczego ty też tak nie możesz? – zapytał z jawnym bólem w oczach.
Nie rozumiałem niektórych jego zachowań. Z jednej strony imponowała mi jego otwartość, ale z drugiej wkurzałem się o to, ze uważa mnie za taką płytką osobę, która dwa tylko i wyłącznie o swój status społeczny i respekt. Z nieznanego mi powodu, zależało mi, aby Frank w jakiś sposób mnie szanował. Nie znałem źródła takich przemyśleń, ale tak w istocie było. Pociągał mnie i fascynował moją artystyczną duszę. Coś ten chłopak w sobie miał. Jednak był jeden element w jego osobowości, który mi nie pasował do całej układanki. Musiałem jakoś zainicjować pewne zdarzenie, które pozwoliłoby mi na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Stwierdziłem, że zaraz postaram się wprowadzić swój niecny plan w życie.
-  Skora aż tak ciebie to bili, to jestem Gerard – powiedziałem. – Ale piśnij komuś małe słówko na ten temat, to wypruję ci flaki i wsadzę do słoika po dżemie.
- Dobra – mruknął. – Dam ci świeże rzeczy na przebranie.
Podszedł do swojej pryczy i wziął w ręce nowy kombinezon. Przez chwilę przypatrywał się numerowi, który został tam wyszyty po czym zwrócił się do mnie.
- Łap, 2605 – uśmiechnął się kpiąco.
Rzucając mi ciuchy, nawet nie posłał w mym kierunku przelotnego spojrzenia. Posłużyłem się moim znakomitym refleksem i zgarnąłem w powietrzu nowy uniform i śnieżnobiałą koszulkę. Obróciłem przodem podarowany mundur. Skupiłem wzrok na tych czterech, czarnych literach wyhaftowanych na szarym kawałku ładnie obrobionego materiału. Plakietka została przyszyta jakąś naprawdę mocna nicią do kombinezonu utrzymanego w kolorze jasnej pomarańczy. Wciąż irytowało mnie to, ze traktują nas tu jak bezosobowe jednostki. W końcu każdy posiada jakąś przeszłość. Jedna jest bardzo krwawa, a inna jedynie mroczna, ale zawsze jest gdzieś w nas. Każdy stara się pogodzić ze swoim losem i zwyczajnie wymazać obrazy, które zostały utworzone w niemiłym okresie czasu w życiu danej osoby. Moim skromnym zdaniem jest to zwykłe oszukiwanie samego siebie i usilne próby zatracenia się i udawania kogoś, kim się nie jest. Cienie przeszłości prześladują w snach i ciągną się za nami niczym wagony pociągu, który znika w tunelu nicości. Od tego nie da się tak po prostu uciec, czasem nawet nie ma już drogi ucieczki. Wszystko to stanowi trwały już element naszej teraźniejszości.
- Dzięki – mruknąłem. Powoli ściągnąłem z siebie uniform, także stałem w samych bokserkach i koszulce. Szybko założyłem od dołu nowe wdzianko, gdyż w więzieniu jest bardzo zimno. Włosy na rękach stanęły mi na baczność, a całe ciało pokryła gęsia skórka. Używając zapasów siły mięśni, pozbyłem się również t-shirtu. Taki do pasa nagi obróciłem się przodem do Franka. Chłopak lustrował mnie niepewnym spojrzeniem od góry do dołu. Chociaż było mi kurewsko arktycznie, to nie zapobiegałem temu. Gdzieś w głębi oczu ciemnowłosego  czaiły się iskierki, które jedynie potwierdziły moja wcześniejszą teorię. Uśmiechnąłem się pod nosem. Ależ jestem genialny.
- Koś ci mówił, co mam zrobić z tymi brudnymi rzeczami? – zapytałem się.
Frank tylko wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie plecami. Zaśmiałem się cicho, co mogło przypominać pomruk kota wygrzewającego się na słońcu.
- Mogę ci zadać osobiste pytanie? – zagadnąłem z cwaniackim uśmiechem.
- Wal – mruknął niechętnie kierując oczy  w moją stronę.
- Frank? Ty jesteś gejem, nie? – oparłem się o ścianę i z satysfakcją patrzałem jak jego ciało nieruchomieje i zastyga na dłuższy czas w jednej pozie.
- Oczywiście, ze nie – wybuchł nagle. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – patrzał na mnie spłoszonym wzrokiem, co zaprzeczało jego pewnie wypowiedzianym słowom.
- Nie udawaj ja wiem swoje – zaśmiałem się chytrze.
Nie wiem jak ten chłopak to zrobił, ale w jednej, krótkiej sekundzie znalazł się przy mnie. Zostałem mocno przyparty do zimnej powierzchni ściany. Jak na taką chudzinę to miał nawet sporo siły. Wzrostem też nie grzeszył, więc tym bardziej nie wyglądał na osobę, która stanowiłaby jakiekolwiek, jawne zagrożenie. Zdołałem zauważyć, że w kwestii poruszającej jego odrośnięcie od parteru, był także bardzo drażliwy. Teraz jego wzrok słał włócznie o zaostrzonym grocie w moim kierunku.
- Nie waż się nikomu o tym powiedzieć – syknął przez zaciśnięte zęby.
Nie mam pojęcia z jakiego powodu, ale wybuchłem gromkim śmiechem, który rozniósł się chyba po całym bloku. Może to z tego, że miedzy nami była taka różnica wzrostu czy tego skrajnego załamania malującego się w jego oczach. Tak wiem, jestem bezduszny. Nie było to raczej na miejscu, lecz poczułem, że to po prostu silniejsze ode mnie. Momentalnie oczy chłopaka zaszkliły się, a uścisk na mojej koszuli został poluzowany.
- Błagam Gerard, zachowaj to dla siebie – szepnął.
- Ty sądzisz, że ja jestem idiotą? – zapytałem z kpiną. – Przecież oni przerobiliby ciebie na pasztet, gdyby to wyszło na jaw, a uwierz że nie jest to cel mojego życia. No już, nie ma co płakać Frankie.
Nie zdołałem dojść do tego, dlaczego zdrobniłem jego imię, a tym bardziej, po co przytuliłem do siebie to drobne ciało, które trzęsło się falach szlochu. Chłopak odrobinę się rozluźnił, nie był już taki spięty jak na początku. Poczułem jak jego łzy spływają po mojej nagiej klatce piersiowej. Lekko go pociągnąłem w stronę łóżka, na którym już sekundę później rozłożyliśmy się wygodnie. Frank ufnie wtulony w mój bok i ja, z nieznana mi do tej pory delikatnością, przeczesujący jego włosy. Zrobiło mi się go naprawdę bardzo żal. Zacząłem w ogóle karcić się w myślach i batować za to, że poruszyłem ten, jak widać, drażliwy dla niego temat. Po jakimś czasie chłopakiem przestały targać dreszcze i zaczął równomiernie oddychać. Pomyślałem, ze usnął, ale to, ze odezwał się do mnie, utwierdziło mnie w fałszu tej tezy.
- Gerard… Mam coś twojego. – pociągnął nosem i usiadł obok mnie. – Wypadło ci ze spodni, jak przyniesiono ciebie tutaj nieprzytomnego – zaczął przeszukiwać kieszenie. – Trzymaj – podał mi zgięte na pół zdjęcie.
- Dzięki – szepnąłem oglądając tak dobrze mi znana fotografię, która przedstawiała pyzatą buźkę małej dziewczynki.
- Kto to? – zapytał szczerze zaciekawiony.
- Moja … - zacząłem niepewnie. – Moja córka, Bandit – wyjaśniłem w końcu.
- Ale fajnie, masz córkę – uśmiechnął się słabo.
- Miałem – poprawiłem go odruchowo.
- Co się… - chciał zapytać, ale przerwał mu brzęk rozsuwanych, metalowych drzwi celi.
- Witam panowie – do celi wczołgał naczelnik powolnym krokiem.
- co Ana naczelnika sprowadza w nasze skromne kraty? – zapytałem.
- Twoje naganne zachowanie, Way – wytłumaczył z przekąsem.
- Oooo. Tylko nie po nazwisku proszę – ostrzegłem.
- Pan Iero się nie obrazi, jak mniemam.
- Pan IERO wie.
- No to widzę, ze wasza znajomość awansowała wyższy szczebel – zagruchał radośnie. – Jednak do rzeczy. Po pierwsze… - spojrzał uważnie na Franka. – Dlaczego on płakał? – wskazał palcem na chłopaka, który posłał mi pełne paniki spojrzenie.
- Bo starałem się wydusić z niego fakty dotyczące jego przeszłości. Jednak chyba wspomnienia są za świeże i te złe emocje dały ten jakże nie pożądany efekt – machnąłem niedbale ręka w stronę twarzy mojego współlokatora, kłamiąc przy tym gładko, patrząc Josephowi w te jego zimne, błękitne ślepia.
- Ty raczej nie chciałbyś poruszać tematu swojej żony, nie? – i bądź tu człowieku dobry, no. - Zostaw wtedy chłopaka w spokoju – westchnął ciężko i poprawił okulary na nosie. – Po drugie. Strażnik Higgins wyjeżdża jutro rano, bo twierdzi, ze nie może się czuć tutaj bezpiecznie z wiadomych powodów – spojrzał na mnie niby groźnie, ale wiedziałem, że za tym spojrzeniem kryje się niewysłowiona ulga i niemy przekaz dla mnie, że dobrze się spisałem. – Po trzecie. Twój wybryk zostanie ukarany. Tak więc przesiedzisz w jakże miłym towarzystwie 2302 w celi przez pełny tydzień. Potem w następnym będziecie sprzątać kuchnię oraz schowek. Warto chyba dodać, ze nie był on sprzątany od dość dawna. Czeka więc was dużo pracy – klasnął w dłonie rozweselony zaistniałą sytuacją. – no, a czwarty tydzień… spędzicie znowu tutaj. To takie smutne… Mam nadzieję, ze zacieśni to wasze więzi – westchnął teatralnie. – tak więc, do zobaczenia niebawem panowie. Dobrze zagospodarujcie sobie ten czas.
W pewnym sensie nie spodziewałem się podobnego obrotu sprawy. Musiał mnie rzecz jasna jakoś ukarać. Gdyby tego nie zrobił, to każdy myślałby sobie, że może robić co dusza zapragnie i pozostać bezkarnym. Dyscyplina musi być. Tylko po jakiego grzyba Frank ma mi w tym wszystkim pomagać? Zostałem skarcony dla przykładu. Joseph pokazał kto tu rządzi i wydaje rozkazy, do których trzeba się dopasować oraz występki mojego pokroju będą karane.
Cela zamknęła się z głuchym łupnięcie. Zostaliśmy sami. Frank popatrzał na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma.

- To ty masz żonę? – zapytał.
- A myślisz, że z czego biorą się dzieci? – zironizowałem.
-  Nie no. Tylko tak się zapytałem. Czyli masz żonę… - mruknął.
Wpadł w jakiś dziwny trans zamyślenia. Jakby nawet odrobinę posmutniał. Wydaje mi się, ze żywi do mnie jakieś większe uczucia. Jednak jego nadzieje, nimi pozostaną. Nawet jakbym chciał odwzajemnić je, to nie mogę. Zwyczajnie nie potrafię. Nie umiem już kochać. Nawet pomińmy fakt, ze to mężczyzna. Zwyczajnie nie mogę.
- Miałem – uśmiechnąłem się do niego krzywo.
-  A co się stało? – podniósł na mnie swoje skupione oczy. – Rozwiedliście się, czy co?
Zastanawiałem się przez moment nad odpowiedzią. Nie był to wbrew pozorom dla mnie taki łatwy temat, o którym się mówi przy śniadaniu.
- Rozumiem – mruknął. – Nie ufasz mi, okej – zaczął się oddalać w kierunku swojego łóżka.
To wcale nie miało tak wyjść. Uważam nawet, ze frank jest osobą, której można by było powierzyć sekrety. Chłopak wzbudzał we mnie jakieś dobre uczucia. Jednak trafił na tą część, o której zwyczajnie źle mi się mówi i tyle.
- Zaczekaj Franuś – złapałem go za rękę i przyciągnąłem odrobinę do siebie. – Po prostu to jest ciężkie. Jasne, ze ci ufam. Sam nawet nie wiem dlaczego i kiedy to odkryłem, ale ufam ci jak nikomu innemu. Tyle, że… - zacząłem. – Lindsey… nie żyje – mruknąłem.
- Przepraszam, nie chciałem – zmieszał się odrobinę. – Co jej się przytrafiło?
Spuściłem głowę w dół. Teraz przyszła ta najtrudniejsza część mojego wyznania. Nie mówiłem nikomu o takich rzeczach, bo chciałem uniknąć podobnych pytań. Kiedyś jednak musiałem to wszystko z siebie wyrzucić. Teraz przyszła na to pora.
- Zabiłem ją – szepnąłem ledwie dosłyszalnie.
  

*************************
 
Tyn Tyn tyyyyn :D I jak się podobało? Hę? Chciałam Wam serdecznie podziękować na wstępie za ponad 5000 wejść na bloga i za wspaniałe komentarze jakie mi tutaj zostawiacie. Motywuje mnie to do dalszego pisania i wiem wtedy, że mam dla kogo pisać. Daliście mi tym wszystkim wymarzony prezent na urodziny, które obchodziłam w sobotę ;> Mam nadzieje, że dalej będziecie mnie podtrzymywać przy pisaniu ;P Dziękuję za wszystko :***
  


13 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To, że jest zajebiste, topewnie wiesz... OMFG! Gee zabił Lyn-z?! Oooo, to się dzieje;] Słodkie to było, kiedy tulali się z Frankiem <3 Awwwww<3 Dajesz szybko następne! Zawsze musimy tyle czekać:( Ale nic xD Nadrabiasz zarąbistymi rozdziałami;]
    Pozdro;]
    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. + spóźnione życzenia urodzinowe;] Wszystkiego najlepszego!!! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak słoooodko! Gerd tak fajny w tym odcinku był, taki uroczy! A Frank jak zawsze opiekuńczy i wrażliwy na krzywdę świata. Szczerzę mówiąc, przeczuwałam, ze Gerd zabił swoją żonę. No, ale to tak pobocznie mówiąc. Odcinek świetny i naprawdę chcę więcej. Szacun <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz, pisz,czekam, bo ja chcę więcej ._. Czemu ja nie potrafię tak pisać?
    Strasznie lubię to opowiadanie, ale mam już do do siebie, że zawsze wolę stronę pasywną xD Czekam na ciąg dalszy : 3

    OdpowiedzUsuń
  6. GERARD ZABIŁ LYN-Z?! ;o Nie mogę wyjść z szoku. Rozdział świetny, w Twoim przypadku to akurat nic nowego ^^
    Podejrzewam, że w ciągu tych wspólnych 4 tygodni coś się między nimi wydarzy... prawda? Musi się wydarzyć! No, niech iskrzy ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. o boże o boże o boże ale super.Będzie mnie skręcać aż z ciekawości do następnej noty. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. serio? Gerdu zabił Lindsay? jak miło! *.* XD bardzo lubię twój styl pisania i te boskie opisy! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kromka była świetna! XDD Ten tekst >D Wgl szok Dżirardo zabił Lindseeey! Hm.. A co z Bandit ? *U* Ciekawe.. Wreszcie rozdział który mi coś wyjaśnił >DD Pann Gerardooo too uczuciowy facet XDD

    OdpowiedzUsuń
  10. Zupełnie mu się nie dziwie że zabił Lynn. Też bym to zrobiła...

    Cudnie piszesz, nie przestawaj <3

    OdpowiedzUsuń
  11. HA, WIEDZIAŁAM, WIEDZIAŁAM, BUAHAHAH. no wiedziałam w końcu, że muszą byc dead, bo jak inaczej, no ale, takie gdybanka moje.
    o, frank jest gejem. fajnie :D to ja już wjem co będzie dalej, mhwhwhw, ale zboczone dziecko ze mnie, nie ma co, dobrze, że gee się powoli otwiera.
    ej bo ja żyję ogólnie, ale raz, że: piszę, owszem, ale pracę domową na polski, oddaję never starting life, tyle że trochę po tuningu, soł się nie rozdwoję. a, i ursynalia, aaaa, ursynalia, soł do soboty i tak nie ruszę tyłka. ale Ty proszę proszę, pisz :DDD

    OdpowiedzUsuń
  12. Aaaaaaaaa! Jestem niezdolna do napisania jakiegokolwiek innego komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zaczepiste! Ale o wiele bardziej podobają mi się fragmenty z punktu widzenia Franka. On jest taki... *rozciąga policzki* uroczy! : D Wiem że ff stary ale myślę że mogę skomentować xD

    OdpowiedzUsuń