V
[FRANK]
- C … Co zrobiłeś? – wydukałem dość
nieskładnie, zaszokowany tym wyznaniem.
- Słyszałeś – mruknął.
– Nie będę powtarzał.
- Ale… Dlaczego? –
zapytałem opuszczając ramiona z bezsilności i nierozumienia pewnych rzeczy.
- Jezu Frank – sapnął
wywracając oczami. – Z tobą to jak z dzieckiem. Uwierz, że wbrew pozorom, to
nie jest dla mnie miłe, więc daruj sobie na jakiś czas. Może kiedyś o tym
porozmawiamy – wyjaśnił wzdychając ciężko i machając ręką na moją osobę.
Jednak coś nie dawało
mi spokoju i niepokoiło mnie w znacznym stopniu. Zacząłem rozważać słowa, które
wypowiedział nieco wcześniej. W środku byłem całkowicie roztrzęsiony nowo
zdobytymi informacjami. Oczywiście nie samym morderstwem. Przecież za co ja
odsiaduję wyrok? Za to samo. Z resztą chyba jak większa mniejszość w tym
więzieniu. Poruszył mnie fakt, że ofiarą Gerarda była jego żona, ktoś z jego
rodziny. Osobiście nie posunąłbym się do czegoś takiego nawet wtedy, gdyby
rozpierały mnie najgorsze emocje i odruchy. Coś musiało być na rzeczy, skoro
posunął się do takiego czynu. Pierwszy wniosek jaki mi przyszedł na myśl to
taki, iż Lindsey była mu zwyczajnie niewierna. Wielu mężczyzn ogarnęłaby
wciekłość, jakby nakryli osobę, którą kochają z innym mężczyzną, bądź kobietą w
łóżku. Nie usprawiedliwia to oczywiście całej tej sytuacji. Nie miałem też
pewności, czy aby mój współlokator jest zdrowy na umyśle. Nie wyglądał w sumie
na kogoś, kto cierpi na chorobę psychiczną, ale pozory mylą. Nie zapytam się go
przecież o to. Wariat nie powie ci, że nim jest. Ciągle gryzła mnie jedna myśl,
która pozostawała w dalszym ciągu nierozwiązana. Jedynym sposobem na pozbycie
się mętliku w mojej głowie, jest zapytanie osoby, która go stworzyła o pewną
rzecz.
- Wspomniałeś coś o
córce – zacząłem powoli, na co mężczyzna drgnął nieznacznie. – Ona… Ją też
zabiłeś?
Milczenie, które
między nami zapanowało, było niezręczną ciszą, dźwięczącą mi bezustannie w
uszach. Jednym słowem było to uczucie bardzo nieprzyjemne i chciałem, aby jak
najszybciej dobiegło końca. Kiedy już byłem wręcz pewny winy Gerarda, ten
westchnął cicho i zwrócił się do mnie przodem. Zmniejszył odległość dzielącą
nasze twarze, aby następnie zajrzeć mi głęboko w oczy. Jakby chciał mnie
przejrzeć na wylot, ale nie o to tym razem w tym posunięciu chodziło.
Mimowolnie zadrżałem lekko pod wpływem tej bliskości naszych ciał. Ujrzałem
rozdzierający ból w tęczówkach czarnowłosego. Wydawał się taki bezbronny i
kruchy w tym momencie, że aż rozszerzyłem oczy w zdziwieniu. A ponoć ten
człowiek jest mistrzem w chowaniu swoich emocji pod maską obojętności i
bezgranicznego znudzenia. Oparł swoje dłonie na moich policzkach, a jego oczy
się lekko zaszkliły.
- Nie Frank – odparł
zachrypniętym z nadmiaru przykrych emocji głosem. – Ona była moim światełkiem w
tunelu, słońcem na niebie, gwiazdą rozświetlającą ciemną noc i jedynym powodem,
dla którego wstawałem co dnia. Wraz z jej śmiercią straciłem wszystko. Lindsey
również była dla mnie ważna. Do dnia dzisiejszego nie pogodziłem się z ich
śmiercią.
Nie rozumiałem czegoś
w jego wypowiedzi. Najpierw zabił żonę, a teraz mi tłumaczy, że była dla niego ważna
i stanowiła ten jeden z elementów nadających sens jego życiu. Brałem pod uwagę
również to, że problem może leżąc głębiej i niekoniecznie wszystko jest takie oczywiste jak się na pierwszy rzut
oka wydaje.
- Zabłądziłem w
tunelu, otoczył mnie mrok, nie mam już po co otwierać oczu – kontynuował. – Nie
mam celu w życiu, Frank. Ja nie mam powodu, by żyć. – ostatnie zdanie
wypowiedział z bólem, który rozdzierał mi pierś.
- Nie mów tak –
nakazałem z mocą. – Każdy ma coś, co go trzyma na tym świecie.
- Więc co ty masz
Frank? Powiedz mi, co sprawia, że chcesz dalej to wszystko ciągnąć i nie rzucać
w cholerę? – zapytał.
„Ty”. Chciałem to
powiedzieć. Tak cholernie chciałem, ale nie mogłem znaleźć w sobie odwagi, aby
zdobyć się na wypowiedzenie tych słów. Zapewne wystraszyłbym tego człowieka, na
którym mi tak zależy i zostałbym wyzwany od świrów, popaprańców i niewyżytych
pedałów. Chociaż Gerard wyglądał na tolerancyjną osobę. Jednak jesteśmy
tolerancyjni, póki nie dotyczy dana rzecz nas samych. Nie warto aż tak
ryzykować. Nie chciałbym, aby sprawy przyjęły taki kierunek. Także w odpowiedzi
czarnowłosemu spuściłem głowę w dół i wbiłem wzrok w dłonie chłopaka, które
wcześniej spoczęły na moich udach. Nagle ta część ciała zaczęła mnie
niemiłosiernie piec z gorąca, a oddech i bicie serca przyspieszyły.
- Tak więc widzisz.
Pokiwałem jedynie
głową, wyrażając w ten sposób fałszywe zrozumienie i uznanie dla jego słów. Nie
mogę powiedzieć, że nie mam nikogo bliskiego. Oczywiście mam mamę, lecz nie
utrzymuję z nią kontaktów. Pewne wydarzenia w moim życiu wpłynęły na to, że
kobieta ta, tak ważna dla mnie, odsunęła się od swojego syna. Od jakiegoś czasu
nie zamieniłem z nią ani jednego słowa. To smutne i rani serce, ale czas
pogodzić się z losem, jaki sobie sam sprawiłem. Z ojcem to jest w ogóle dziwna
sytuacja, bo wcale go nie poznałem. Podobno zostawił mnie i matkę zaraz po
narodzinach syna, którym dla niego byłem. Miałem też siostrę, Lilly jej było na
imię. Trzeba jednakże zwrócić uwagę na czas przeszły mojej wypowiedzi. Teraz
nie ma jej ze mną w świecie żywych. Stanowi to całkiem inną, odrębną historię.
Z cichym westchnieniem podniosłem się z pryczy należącej do Waya. Posłałem mu
jeszcze tęskne spojrzenie. Chciałem ponownie poczuć jego dłonie na moim ciele,
to przejmujące gorąco, o jakie mnie przyprawiał, gdy smukłymi palcami zaciskał
nieświadomie skórę moich ud. Po prostu walczyłem wewnętrznie sam ze sobą, aby
tam do niego nie wrócić i nie rzucić się na jego szyję. Silna pokusa, ale
postanowiłem, iż nie uczynię niczego niewłaściwego, a takie myśli zdecydowanie
nie należały do tych odpowiednich. Opadłem na łóżko i zacząłem uparcie
wpatrywać się w sufit, jakby to był ósmy cud świata. W końcu na czymś musiałem
skupić swoją uwagą. Oczywiście moja głowa pełna była myśli, które bynajmniej
nie zostałyby pochwalone przez kościół. Dotyczyły tej jednej osoby, leżącej we
własnym kącie parę metrów ode mnie. Nagle coś pode mną groźnie zatrzeszczało.
Zdziwiłem się wielce, gdyż nie znałem źródła tego dźwięku. Posłałem Gerardowi
pytające spojrzenie, na co ten jedynie wzruszył ramionami. Również nie wiedział
co to było. Postanowiłem zignorować to niecodzienne zdarzenie sprzed chwili i
powrócić do mojego świata. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce i odwróciłem się
przodem do ściany, a plecami do współlokatora. Już chciałem sobie spokojnie
odpocząć, gdy cisze rozdarł głośny trzask łamanego drewna. Wszystko potoczyło
się bardzo szybko. Runąłem razem z materacem na ziemię. Szok sparaliżował mnie
do tego stopnia, że nie poczułem żadnego bólu, tylko zamarłem w bezruchu, a
gałki oczne wyszły mi z orbit. Powoli wychodziłem ze stanu otępienia i
zaczynałem odczuwać pierwsze oznaki odniesionych obrażeń, które powstały na
skutek bliskiego, choć nie bezpośredniego, spotkania z posadzką. Gerard przez
chwilę również miał minę bardzo zaskoczonego człowieka, lecz wkrótce dostał
napadu niekontrolowanego śmiechu. Stwierdziłem, że w takich momentach wygląda
zabójczo. Chociaż… kiedy on nie prezentuje się dobrze. Nie mogłem się oprzeć
atmosferze trwającej chwili i zawtórowałem mu tym samym. Śmialiśmy się do
rozpuchu, kiedy przyszedł do nas strażnik. Oznajmił nam ze srogim wyrazem
twarzy, że zaburzamy panujący w bloku spokój i mamy natychmiast się opanować.
Gdy zauważył obiekt naszej chwilowej uciechy, dodał, że niedługo przyślą kogoś,
kto naprawi powstałe szkody.
- Nie ma co, zapowiada
się ciekawy tydzień – mruknąłem.
Rozejrzałem się
dookoła. Wygląda na to, że będę musiał spać na podłodze. Mam nadzieję, że nie
zachoruję, bo od płyt bije okropny chłód. Od razu popsuł mi się humor, a na
moje oblicze wpełzł nieprzyjemny grymas.
- Dobranoc Frankie –
szepnął chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy i pożegnał mnie obraz jego
pleców.
- Dobranoc Gee –
odrzekłem równie cicho.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Stałem
na moście w blasku księżyca. Często tu przychodziłem, gdy byłem w dołku, na
granicy skrajnej rozpaczy i nie miałem żadnego pojęcia jak uporządkować myśli,
kłębiące się wewnątrz mojej czaszki. To otoczenie wpływało kojąco na moje
zmysły, potrafiłem się wówczas skoncentrować, ale potrzebowałem błogiej, niczym
nie zachwianej ciszy. W dłoniach dzierżyłem dorodną, czerwoną różę. Płatki tego
pięknego kwiatu wyglądały niczym skrawki aksamitu z najwyższej półki. Jej kolce
boleśnie wbijały mi się w skórę, ale był to rodzaj bólu, którego nie odczuwałem
jako coś złego, wnikały we wnętrze umięśnionej i gruboskórnej tkanki naskórka.
Krew powolnym strumieniem spływała stróżkami, nie spieszyło jej się. Wypełniała
z dokładnością naturalne krzywizny i wklęsłości mojej dłoni. Gdy ręka nie była
w stanie pomieścić posoki, jej nadmiar zaczął wydostawać się przez palce na
wolność. Skapywał kształtnymi, dorodnymi kroplami do rzeki płynącej wartkim
nurtem pod drewnianym mostem. Znikały w jej ciemnej otchłani, nie pozostawiały
po sobie nawet najmniejszego śladu. Zwyczajnie rozpływały się i już nigdy nie
miały się scalić. Jedynie w chwilach gdy woda stała w miejscu, głęboka czerwień
krwi mąciła z lekka jej taflę, tworząc tym samym swoiste pierścienie wodne,
które rozchodziły się we wszystkich dostępnych kierunkach. W ślad za brunatnymi
kropelkami szły delikatne płatki róży, które niemalże dorównywały im kolorem.
Rzucane w dół, falowały zwolna w powietrzu, poddając się nikłym porywom
północnego wiatru. Cały proces miał na celu ich swobodne i lekkie opadnięcie na
lustro rzeki. Płatki tego kwiatu wykazują się niezwykłą subtelnością i
gładkością. Zaskakują jednocześnie swą dostojnością, której nie można im
odmówić i patrzy się na nie z podziwem i niemą fascynacją. Pewnie dalej snułbym
swoje pokrętne rozmyślenia, gdyby nie groźny bulgot wody, znajdującej się pode
mną. Z zainteresowaniem i lekkim przestrachem jednocześnie zwróciłem się w
kierunku tegoż zamieszania, które urozmaiciło mój dzień dodatkowymi wrażeniami.
Z wodnej toni wynurzyła się piękna, blond włosa dziewczyna. W głębi czułem, że
rozpoznaję delikatne rysy jej twarzy, lecz nie byłem sobie w stanie przypomnieć
gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach doszło do naszego spotkania. Martwica
prezentowała sobą zastraszający widok, lecz było w niej również coś
niezwykłego, rzekłbym … pięknego i pociągającego. Dość wychudła kobieta ubrana
była w białą, wykonaną ze zwiewnego materiału suknię. Na jej brzuchu znajdowała
się krwista plama, psująca ogólny urok. W jej centrum znajdowała się dziura,
jakby postrzałowa, ale nie byłem w stanie tego w tym momencie dokładnie
określić. Już zamierzałem wziąć nogi za pas, ale jakaś bliżej
niezidentyfikowana, nadprzyrodzona wręcz siła, nadal trzymała mnie tutaj, gdzie
stoję.
- Co do kurwy? – zapytałem
zdenerwowany, czując jak adrenalina buzuje w moich skroniach i nie tylko.
Kobieta uniosła dłonie i odsłoniła
delikatnym, płynnym ruchem włosy opadające na jej twarz. Zamarłem. Rozpoznałem
w dziewczynie Lilian, moją kochaną, małą Lilly. Ta rana, te oczy, ten strój.
Wszystko się zgadzało. Dosłownie każdy element właśnie wskoczył na swoje
miejsce, dając pełny obraz. Obraz mojego wspomnienia, które szczególnie wbiło
się w moja pamięć. Dodało kreskę, wydarzenie na taśmie chronologicznej mojego
marnego żywota.
- Witaj Frank – rzekła
rozbrzmiewającym dziwnie w przestrzeni głosem. – Patrz, co oni mi zrobili –
wskazała na splamiony jej własną krwią brzuch. – Nie uchroniłeś nas. To twoja
wina – oskarżycielsko pokazała na mnie palcem.
- Nie… Nie Lils – wydukałem
nieskładnie, z przestrachem. – Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy – czy aby na pewno?- Uwierz mi! –
krzyknąłem czując pierwsze łzy, spływające po moich chłodnych od smagającego je
wiatru policzkach.
- Zawiodłeś mnie Frank – pokręciła
głową ze smutkiem. – Ufałam ci, wierzyłam, że nas obronisz i zapewnisz opiekę –
złapała się za brzuch i załkała. – Jakże człowiek może się mylić.
- Przepraszam. Naprawdę, wybacz –
zacząłem szlochać wraz z nią.
- To twoja wina – wysyczała złowrogo.
Jej bose stopy stanęły na ciemnych
deskach mostu. Zaczęła się z wolna do mnie zbliżać. Z całych sił, jakie posiadałem, starałem się
zmusić moje mięśnie do jakiejkolwiek współpracy. Głównym celem była ucieczka z
tego miejsca jak najdalej. Nie miałem pojęcia dlaczego tak nagle zabrakło mi
jakiejkolwiek woli walki o własne życie. Byłem w stanie jedynie patrzeć w jej
chłodne oczy bez jakichkolwiek pozytywnych emocji. Dziewczyna rzuciła się na
mnie i zaczęła rozszarpywać me ciało. Co dziwniejsze, nie byłem już ofiarą,
lecz zwykłym obserwatorem. Stałem z boku i rozszerzonymi oczyma patrzałem jak
uchodzi ze mnie życie, patrzałem na własną śmierć. Koniec egzystencji. Lilly
zwróciła twarz w moim kierunku. Jej usta były czerwone, oblepione krwią, a na
włosach dziewczyny spoczywały jelita. W poharatanej, zaciśniętej dłoni trzymała
serce. Moje serce, które wciąż biło.
- To twoja wina Frank, to twoja
wina.
Zerwałem się z
materaca z krzykiem, który został skutecznie stłumiony przez czyjąś dłoń.
Oczywiście od razu było wiadome przez czyją, gdyż w pomieszczeniu przebywałem
jedynie z jednym osobnikiem.
- Cicho Frank, bo
wezmą ciebie za wariata – szepnął mi do ucha Gerard.
Z moich oczu pociekły
gorące łzy. Spływały strumieniem po policzkach i gromadziły się w miejscu,
gdzie palce Waya spoczywały na mojej szczęce. Wszystko było takie żywe… Mam na
myśli te wspomnienia… Pokiwałem powoli głową. Miał to być znak, że mężczyzna może
mnie już puścić, bo rozumiem i opanowałem się do pewnego stopnia, aby nie robić
hałasu.
- Co się stało? –
zapytał troskliwie.
- Zły sen –
wymamrotałem pociągając nosem. – Uściślając, koszmar.
Spojrzał na mnie
uważnie. Panował mrok, toteż widziałem tylko jego świecące w ciemności oczy i
niewyraźne zarysy twarzy. Podniósł rękę i otarł słone krople znajdujące się na
mojej skórze.
- Nie płacz, będzie
dobrze – szepnął i przygarnął mnie ramieniem do swojej piersi.
- Mam nadzieję –
zacząłem się wsłuchiwać w szybkie i nierówne bicie jego serca.
- To dobranoc –
pocałował mnie w czoło i zaczął się zbierać na swoje łóżko.
Nie chciałem teraz
zostać sam w żadnym wypadku. Nie z tym jeszcze świeżym wrażeniem, ze ONA tu
jest i mnie obserwuje. Bałem się samotności.
- Nie – szepnąłem. – Zostań
ze mną. Nie chcę być teraz sam – poprosiłem. – Nie chcę żeby ona wróciła.
- Dobra – westchnął i
położył się obok mnie, nakrywając nas kocem. – Kto niby miałby przyjść? –
zapytał po chwili z zainteresowaniem i strachem, strachem chyba o moje zdrowie
psychiczne.
- Powiem ci o tym
innym razem – wytłumaczyłem ziewając.
- Śpijmy już – mruknął
niewyraźnie.
Leżałem do niego
plecami, Gerard obejmował mnie ręką w pasie, a głowę wtulił w mój kark. Czułem
spokojny oddech mężczyzny na własnym ciele. Zdałem sobie sprawę, jak blisko
siebie jesteśmy w tym momencie. Uśmiechnąłem się niczym wariat. W myślach
oczywiście. Postanowiłem spokojnie zasnąć, mając ten obraz przed oczami.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Ten tydzień w celi, który spędziłem z czarnowłosym, był
niesamowity w każdym tego słowa znaczeniu. Zaczęliśmy się coraz lepiej
dogadywać. Gee mówił trochę więcej o sobie, z czego niezmiernie się cieszyłem.
Ja także zdradziłem mu parę swoich sekretów. Jednak jego przeszłość nadal
stanowiła dla mnie jedną, wielką niewiadomą. Tak samo z resztą jak on nie
wiedział tej jedynej rzeczy o mnie. Nie wracaliśmy do tamtych rozmów i póki co nie
przeszkadzało nam to. Aktualnie znajdowaliśmy się w kuchni. Odbywaliśmy karę
przypisaną Wayowi. W sumie to nie wiem, dlaczego mnie ukarano razem z nim, bo
przecież jako jednostka nic nie zrobiłem. Jednak jakoś specjalnie nie
buntowałem się z tegoż powodu. Lubiłem spędzać z Gerardem czas i czułem, że
drobne czynności, które wykonywaliśmy wspólnie, zbliżają nas do siebie. Niosłem
właśnie mężczyźnie ostatnią stertę brudnych talerzy do pomycia. Wrzuciłem je do
głębokiego zlewu po brzegi wypełnionego woda z pianą. Szkło pufnęło w sam
środek puchatego wulkanu.
- Ej no! Uważaj głupku
– warknął Gee cały utytłany w białym puchu.
- Sorki – szepnąłem. -
Pachniesz jabłkiem – dodałem z uśmiechem, teatralnie wąchając powietrze.
- Dla ciebie to jest
śmieszne, tak? – zapytał i rzucił we mnie pianą.
- Ja to zrobiłem
niechcący! – krzyknąłem.
- No ty patrz, ja też
– uśmiechnął się chytrze.
Zacząłem puchową
bitwę. W powietrzu latało dużo białego szaleństwa. Zapomnieliśmy się w tej
całej zabawie. Podłoga w kuchni była mokra na całej powierzchni.
Niespodziewanie Way się poślizgnął i wpadł na mnie. Jęknąłem z bólu, gdy
gruchnęliśmy o ziemię.
- Moja dupa –
stęknąłem.
- A mi się nic nie
stało – zaśmiał się czarnowłosy, leżąc na mnie.
Posłałem mu groźne spojrzenie. Jednak szybko
zmieniło się one w zdziwione. Gerry przyglądał mi się z niezidentyfikowanym
uczuciem. Moje serce wskoczyło na szybsze obroty, gdy zobaczyłem jak blisko
siebie są nasze usta. Czułem jego przyspieszony oddech na twarzy. Nie wiem, czy
to ja mam jakieś przywidzenia, czy on zaraz mnie pocałuje? Nasze nosy się
stykały, a chłopak przymknął powieki. Po chwili pokręcił jednak głową i szybko
wstał, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem.
- Szybko się uwijajmy,
bo nie chce mi się tutaj spędzić całego dnia – powiedział sztywno.
- Jasne – szepnąłem
zdziwiony i wziąłem do ręki szmatę, aby zetrzeć podłogę.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Minęło parę dni, a tamte zajście w
kuchni poszło w niepamięć. Chyba. Rozmawialiśmy już normalnie. Prawie. Gerard
trzymał mnie trochę na dystans. Teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie po
turecku w centrum celi. Zbierałem się, żeby powiedzieć mu coś ważnego. Starałem
się ułożyć słowa w jednolita i spójną całość. Jednakże szło mi to opornie,
zważywszy na to, że czarnowłosy wpatrywał się we mnie dość intensywnie.
- Więc Lilly… Była
moją siostrą i została… zamordowana. Opowiem ci to jednak tak w miarę od
początku – westchnąłem drapiąc się po głowie. – Była w ciąży. Ojcem dziecka miał
zostać niejaki Samuel Brody. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że był on
szefem kartelu narkotykowego JAWA. Faceta bynajmniej nie ucieszyła wiadomość o
ciąży. Wygrażał się, że jeżeli Lilian nie usunie jej, to inaczej porozmawiają –
spojrzałem znacząco na Waya, który pochłaniał i trawił moje słowa w skupieniu.
– Powiedziałem siostrze, że zapewnię jej ochronę. Przyrzekłem, iż nie dopuszczę
do tego, żeby jakakolwiek krzywda stała się jej lub dziecku. Wszystko szło
gładko. Nie odstępowałem jej na krok. Nawet czekałem zawsze na nią przed
gabinetem ginekologicznym, kiedy miała wizytę – uśmiechnąłem się do wspomnień,
ale szybko wykrzywiłem usta w nieprzyjemnym dla oczu grymasie. – Lekarz
zapewnił, że dziecko jest zdrowe i jak na ten etap życia płodowego rozwija się
prawidłowo. Pewnego dnia wybraliśmy się na zakupy. Wiadoma była już płeć
dziecka i Lilly chciała uzupełnić garderobę dla niemowlęcia przed połogiem.
Była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Czekałem na nią przed sklepem, gdy zauważyłem,
że skończyły mi się papierosy. Należy chyba dodac, że pyłem nałogowym palaczem.
Najbliższy kiosk był tuż tuż, na przeciwko. Z początku wahałem się, ale
ostatecznie poszedłem po nie. Pomyślałem, że przecież nic nie ma prawa się
zdarzyć przez pół minuty. Jakże się myliłem! – krzyknąłem płaczliwie,
gestykulując energicznie i patrząc z uwaga na Gerarda, który zdawał się zastydz
w jednej pozie. – Przywitałem się z ekspedientką, dałem jej kasę i odebrałem
fajki. Szybko wyjąłem jednego z paczki i odpaliłem. Zaciągnąłem się dymem i
rozkoszowałem się momentem, w którym nikotyna wypełniła moje płuca. Tą jakże
błogą chwile przerwały mi strzały – głęboko westchnąłem, a oczy mi się z lekka
zaszkliły. – Sprzed sklepu, w którym Lilly robiła zakupy, odjeżdżało czarne
BMW. Otrzeźwił mnie pisk opon. Szybko pobiegłem przez ulicę, nie zwracając
uwagi na to, że kierowcy aut na mnie trąbili. Jak burza wpadłem do tego
budynku. Zacząłem ją nawoływać, ale nie odpowiedziała, nikt nie odpowiedział.
Było wiele ofiar. Wszyscy, którzy znajdowali się wewnątrz, zginęli – łzy poleciały mi po policzkach. – W końcu ją
znalazłem. Leżała przy ubraniach dziecięcych. Jej brzuch zdobiła dziura po
kuli. Blond włosy dziewczyny leżały rozsypane na podłodze, po części splamione
krwią. Nawet nie sprawdziłem tętna. Miałem stuprocentową pewność, że ona nie
żyje. Czaszkę również miała przestrzeloną – schowałem twarz w dłoniach i
rozpłakałem się na dobre.
- Frankie… - zaczął
szeptem Gerard i przytulił mnie do siebie.
- Gdybym nie poszedł
po te pieprzone fajki, to ona by żyła, a ja nie gniłbym tutaj – zaszlochałem.
- Ciii – głaskał mnie
po głowie. – Źle ciebie osądzili? – zapytał. – Oskarżyli ciebie o to?
- Nie… - szepnąłem.
Pociągnąłem lekko
nosem, a na moja twarz wpłynął krzywy uśmiech.
- Zabiłem tych
skurwieli. Nie byłem im w stanie tego tak darować. Pałałem rządzą zemsty. Ona
właśnie mnie popchnęła do tych czynów.
- Jezu – szepnął. – Ja
też nie darowałbym – warknął.
Spojrzałem na niego ze
zdziwieniem. Czułem, że za jego słowami kryło się coś więcej. Jednak cieszyłem
się tym, iż nie zostałem przez niego potępiony. Jako jedyny mnie rozumiał. Moja
matka wciąż mi wypomina, że to moja wina, bo ją zostawiłem. Utrzymuje ze mną
kontakt w minimalnym stopniu. Znalazłem w Gerardzie oparcie, którego u niej nie
byłem w stanie.
- Nie żałuję tego, co
zrobiłem – wyjaśniłem.
- I dobrze – przytaknął
głową – Ja też nie mam wyrzutów sumienia, z powodu tego, co zrobiłem Lindsey –
mruknął i zastygł, jakby dotarła do niego waga wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Co? – zagadnąłem, a
on westchnął.
- To dłuższa historia
– powiedział – Musisz uważnie jej wysłuchać.
*************************
Uhuhu
;D Jaki długi mi ten rozdział wyszedł ;p Oblałam matmę, to macie odcinek ;D
Wczoraj do siebie dochodziłam i nie mogłam wstawić, bo wyszedłby z tego kicz ;]
Nawet podoba mi się ten rozdział ;> A to cud, bo na ogół nie lubię tego, co
piszę ;] Zostawiajcie komentarze!!!
Nawet nie wiesz jakiego miałam zaciesza, jak weszłam se na twój blog i pacze,a tam nowy rozdział! Yeah!
OdpowiedzUsuńBiedny Franiu...:( No weź, ja tu prawie becze:( I piszesz zajebiście i to jest jeden z moich ulubionych rozdziałów;]
Co ja się będę rozpisywać. Naszą opinię już znasz, przecież. No to pozdro i czekamy na nexty;]
http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/
Na cześć tego, że oblałaś matmę, dałaś następną część? :3 Miło ^ ^ Mi się oczywiście podobało, a mimo że nie czytuję frerardów (twój blog jest wyjątkiem), to i tak ubóstwiam to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńEmm... Jak zawalisz fizykę, to następny part też będzie taki długi? c;
yaaay ;3
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł Ci bardzo długi, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo dłuższy rozdział = więcej do czytania (taak, niesamowite okrycie), a więc i więcej do podziwiania.
Biedny Franio, obwinia się o śmierć siostry, biedaczek. A Gerard..? Nadal jest cholerną zagadką. W trakcie czytania doszłam do wniosku, że może zabił Lyn-Z, bo coś stało się Bandit? Może Lindsey ją pilnowała, tamta wybiegła na ulicę, cokolwiek... i może właśnie dlatego Gee miał do niej żal, pozbawił ją życia? A może Lyn była w tym sklepie razem z Bandit...? Mnóstwo niewiadomych, mam nadzieję, że wkrótce wszystko się rozjaśni.
Pięknie ♥
http://mcr-story.bloog.pl/
jaki zajebisty był ten rozdział! :o biedny Frankie i biedna jego siostra, wiesz? to było serio straszne. przeraziłaś mnie tym i nie daruję! ale nie mogę doczekać się kolejnego i historii zabicia LynZ, no nie mogę, zwariuję zaraz! |D
OdpowiedzUsuń/ savemesorrow
"- Moja dupa – stęknąłem."
OdpowiedzUsuńHhahaha rozwaliło mnie to >D. Przebiłaś samą siebie to było smutne i zarazem śmieszne. Uwielbiam to co piszesz. Ey nie martw się ja też nie lubię tego co piszę >D.
Biedny Franio… No, cholera żal mi go D: I jestem ciekawa, dlaczego Gee zabił LynZ. No, bo nie morduje się własnej zony, ot tak, prawda? XD Rozdział piękny, cudownie piszesz i ogólny zachwyt. I dobrze, że podobał ci się ten odcinek, bo jest naprawdę świetny. I nie próbuj zaprzeczać! :< Nie mogę się doczekać kolejnego parta. Z każdym rozdziałem, to opowiadanie zyskuje na swej wartości i jestem pewna, że zakończenie będzie równie spektakularne. Weny <3 [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńJezu, jakoś tak zapomniałam o poprzednim rozdziale, a przecież to jest takie epickie O: Uwielbiam Franka, taka słodka, zakochana nastolatka i Gerd, co się zaczyna cywilizować *_* Jestem w miłości do cytatu z poprzedniego rozdziału - "Oczywiście moja głowa pełna była myśli, które bynajmniej nie zostałyby pochwalone przez kościół" plus uwielbiam wszelkie naśmiewanie się z religii jako nietolerancyjna w tym kierunku ateistka, sou XD I... Interesujące, cóżty zrobiła Gee. Daj.
OdpowiedzUsuń/ heartfalling
Świetny,świetny,świetny! Strasznie podoba mi się postać Gee.Jest taki tajemniczy a zarazem świetny.
OdpowiedzUsuńjej, wreszcie wiem, o co chodziło z Frankiem! ale wiesz co... ja bym tam go uniewinniła XD no serio, należało się chujom. naprawdę historia siostry franka taka... taka poruszająca jest.
OdpowiedzUsuńcieszę się, że się przed sobą otwierają, zaczynają rozmawiać, nawet to zajście w łazience :DDDD
teraz niech się tylko Frankie sypnie i będzie bosko.
nie, wróć, jaki Frankie, niech się Gee sypnie. nie ogarniam to, co piszę.
OdpowiedzUsuńa, i jeszcze jedno (hałsik sobie spamuje), nie wiem, czy wiesz, że jest taka grupa, ale tu http://www.facebook.com/groups/241246085888681/ , można powiadamiać o nowych rozdziałach, zawsze to się parę osób więcej zainteresuje, no nie?
OdpowiedzUsuńAWWWW! To jest coś, czego potrzebowałam! Jak się cieszę, że piszesz na taki temat, koncepcja jest świetna, po prostu idealna!
OdpowiedzUsuńJa bym Gerarda jeszcze bardziej pyskatego i niedostępnego zrobiła, ale, cholera, kto potrafi przy szczenięcych oczach Franka być niedostępnym? :)
Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek!