sobota, 2 czerwca 2012

Bella Muerte


V


[FRANK]

    - C … Co zrobiłeś? – wydukałem dość nieskładnie, zaszokowany tym wyznaniem.
- Słyszałeś – mruknął. – Nie będę powtarzał.
- Ale… Dlaczego? – zapytałem opuszczając ramiona z bezsilności i nierozumienia pewnych rzeczy.
- Jezu Frank – sapnął wywracając oczami. – Z tobą to jak z dzieckiem. Uwierz, że wbrew pozorom, to nie jest dla mnie miłe, więc daruj sobie na jakiś czas. Może kiedyś o tym porozmawiamy – wyjaśnił wzdychając ciężko i machając ręką na moją osobę.
Jednak coś nie dawało mi spokoju i niepokoiło mnie w znacznym stopniu. Zacząłem rozważać słowa, które wypowiedział nieco wcześniej. W środku byłem całkowicie roztrzęsiony nowo zdobytymi informacjami. Oczywiście nie samym morderstwem. Przecież za co ja odsiaduję wyrok? Za to samo. Z resztą chyba jak większa mniejszość w tym więzieniu. Poruszył mnie fakt, że ofiarą Gerarda była jego żona, ktoś z jego rodziny. Osobiście nie posunąłbym się do czegoś takiego nawet wtedy, gdyby rozpierały mnie najgorsze emocje i odruchy. Coś musiało być na rzeczy, skoro posunął się do takiego czynu. Pierwszy wniosek jaki mi przyszedł na myśl to taki, iż Lindsey była mu zwyczajnie niewierna. Wielu mężczyzn ogarnęłaby wciekłość, jakby nakryli osobę, którą kochają z innym mężczyzną, bądź kobietą w łóżku. Nie usprawiedliwia to oczywiście całej tej sytuacji. Nie miałem też pewności, czy aby mój współlokator jest zdrowy na umyśle. Nie wyglądał w sumie na kogoś, kto cierpi na chorobę psychiczną, ale pozory mylą. Nie zapytam się go przecież o to. Wariat nie powie ci, że nim jest. Ciągle gryzła mnie jedna myśl, która pozostawała w dalszym ciągu nierozwiązana. Jedynym sposobem na pozbycie się mętliku w mojej głowie, jest zapytanie osoby, która go stworzyła o pewną rzecz.
- Wspomniałeś coś o córce – zacząłem powoli, na co mężczyzna drgnął nieznacznie. – Ona… Ją też zabiłeś?
Milczenie, które między nami zapanowało, było niezręczną ciszą, dźwięczącą mi bezustannie w uszach. Jednym słowem było to uczucie bardzo nieprzyjemne i chciałem, aby jak najszybciej dobiegło końca. Kiedy już byłem wręcz pewny winy Gerarda, ten westchnął cicho i zwrócił się do mnie przodem. Zmniejszył odległość dzielącą nasze twarze, aby następnie zajrzeć mi głęboko w oczy. Jakby chciał mnie przejrzeć na wylot, ale nie o to tym razem w tym posunięciu chodziło. Mimowolnie zadrżałem lekko pod wpływem tej bliskości naszych ciał. Ujrzałem rozdzierający ból w tęczówkach czarnowłosego. Wydawał się taki bezbronny i kruchy w tym momencie, że aż rozszerzyłem oczy w zdziwieniu. A ponoć ten człowiek jest mistrzem w chowaniu swoich emocji pod maską obojętności i bezgranicznego znudzenia. Oparł swoje dłonie na moich policzkach, a jego oczy się lekko zaszkliły.
- Nie Frank – odparł zachrypniętym z nadmiaru przykrych emocji głosem. – Ona była moim światełkiem w tunelu, słońcem na niebie, gwiazdą rozświetlającą ciemną noc i jedynym powodem, dla którego wstawałem co dnia. Wraz z jej śmiercią straciłem wszystko. Lindsey również była dla mnie ważna. Do dnia dzisiejszego nie pogodziłem się z ich śmiercią.
Nie rozumiałem czegoś w jego wypowiedzi. Najpierw zabił żonę, a teraz mi tłumaczy, że była dla niego ważna i stanowiła ten jeden z elementów nadających sens jego życiu. Brałem pod uwagę również to, że problem może leżąc głębiej i niekoniecznie wszystko  jest takie oczywiste jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
- Zabłądziłem w tunelu, otoczył mnie mrok, nie mam już po co otwierać oczu – kontynuował. – Nie mam celu w życiu, Frank. Ja nie mam powodu, by żyć. – ostatnie zdanie wypowiedział z bólem, który rozdzierał mi pierś.
- Nie mów tak – nakazałem z mocą. – Każdy ma coś, co go trzyma na tym świecie.
- Więc co ty masz Frank? Powiedz mi, co sprawia, że chcesz dalej to wszystko ciągnąć i nie rzucać w cholerę? – zapytał.
„Ty”. Chciałem to powiedzieć. Tak cholernie chciałem, ale nie mogłem znaleźć w sobie odwagi, aby zdobyć się na wypowiedzenie tych słów. Zapewne wystraszyłbym tego człowieka, na którym mi tak zależy i zostałbym wyzwany od świrów, popaprańców i niewyżytych pedałów. Chociaż Gerard wyglądał na tolerancyjną osobę. Jednak jesteśmy tolerancyjni, póki nie dotyczy dana rzecz nas samych. Nie warto aż tak ryzykować. Nie chciałbym, aby sprawy przyjęły taki kierunek. Także w odpowiedzi czarnowłosemu spuściłem głowę w dół i wbiłem wzrok w dłonie chłopaka, które wcześniej spoczęły na moich udach. Nagle ta część ciała zaczęła mnie niemiłosiernie piec z gorąca, a oddech i bicie serca przyspieszyły.
- Tak więc widzisz.
Pokiwałem jedynie głową, wyrażając w ten sposób fałszywe zrozumienie i uznanie dla jego słów. Nie mogę powiedzieć, że nie mam nikogo bliskiego. Oczywiście mam mamę, lecz nie utrzymuję z nią kontaktów. Pewne wydarzenia w moim życiu wpłynęły na to, że kobieta ta, tak ważna dla mnie, odsunęła się od swojego syna. Od jakiegoś czasu nie zamieniłem z nią ani jednego słowa. To smutne i rani serce, ale czas pogodzić się z losem, jaki sobie sam sprawiłem. Z ojcem to jest w ogóle dziwna sytuacja, bo wcale go nie poznałem. Podobno zostawił mnie i matkę zaraz po narodzinach syna, którym dla niego byłem. Miałem też siostrę, Lilly jej było na imię. Trzeba jednakże zwrócić uwagę na czas przeszły mojej wypowiedzi. Teraz nie ma jej ze mną w świecie żywych. Stanowi to całkiem inną, odrębną historię. Z cichym westchnieniem podniosłem się z pryczy należącej do Waya. Posłałem mu jeszcze tęskne spojrzenie. Chciałem ponownie poczuć jego dłonie na moim ciele, to przejmujące gorąco, o jakie mnie przyprawiał, gdy smukłymi palcami zaciskał nieświadomie skórę moich ud. Po prostu walczyłem wewnętrznie sam ze sobą, aby tam do niego nie wrócić i nie rzucić się na jego szyję. Silna pokusa, ale postanowiłem, iż nie uczynię niczego niewłaściwego, a takie myśli zdecydowanie nie należały do tych odpowiednich. Opadłem na łóżko i zacząłem uparcie wpatrywać się w sufit, jakby to był ósmy cud świata. W końcu na czymś musiałem skupić swoją uwagą. Oczywiście moja głowa pełna była myśli, które bynajmniej nie zostałyby pochwalone przez kościół. Dotyczyły tej jednej osoby, leżącej we własnym kącie parę metrów ode mnie. Nagle coś pode mną groźnie zatrzeszczało. Zdziwiłem się wielce, gdyż nie znałem źródła tego dźwięku. Posłałem Gerardowi pytające spojrzenie, na co ten jedynie wzruszył ramionami. Również nie wiedział co to było. Postanowiłem zignorować to niecodzienne zdarzenie sprzed chwili i powrócić do mojego świata. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce i odwróciłem się przodem do ściany, a plecami do współlokatora. Już chciałem sobie spokojnie odpocząć, gdy cisze rozdarł głośny trzask łamanego drewna. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Runąłem razem z materacem na ziemię. Szok sparaliżował mnie do tego stopnia, że nie poczułem żadnego bólu, tylko zamarłem w bezruchu, a gałki oczne wyszły mi z orbit. Powoli wychodziłem ze stanu otępienia i zaczynałem odczuwać pierwsze oznaki odniesionych obrażeń, które powstały na skutek bliskiego, choć nie bezpośredniego, spotkania z posadzką. Gerard przez chwilę również miał minę bardzo zaskoczonego człowieka, lecz wkrótce dostał napadu niekontrolowanego śmiechu. Stwierdziłem, że w takich momentach wygląda zabójczo. Chociaż… kiedy on nie prezentuje się dobrze. Nie mogłem się oprzeć atmosferze trwającej chwili i zawtórowałem mu tym samym. Śmialiśmy się do rozpuchu, kiedy przyszedł do nas strażnik. Oznajmił nam ze srogim wyrazem twarzy, że zaburzamy panujący w bloku spokój i mamy natychmiast się opanować. Gdy zauważył obiekt naszej chwilowej uciechy, dodał, że niedługo przyślą kogoś, kto naprawi powstałe szkody.
- Nie ma co, zapowiada się ciekawy tydzień – mruknąłem.
Rozejrzałem się dookoła. Wygląda na to, że będę musiał spać na podłodze. Mam nadzieję, że nie zachoruję, bo od płyt bije okropny chłód. Od razu popsuł mi się humor, a na moje oblicze wpełzł nieprzyjemny grymas.
- Dobranoc Frankie – szepnął chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy i pożegnał mnie obraz jego pleców.
- Dobranoc Gee – odrzekłem równie cicho.

  

            Stałem na moście w blasku księżyca. Często tu przychodziłem, gdy byłem w dołku, na granicy skrajnej rozpaczy i nie miałem żadnego pojęcia jak uporządkować myśli, kłębiące się wewnątrz mojej czaszki. To otoczenie wpływało kojąco na moje zmysły, potrafiłem się wówczas skoncentrować, ale potrzebowałem błogiej, niczym nie zachwianej ciszy. W dłoniach dzierżyłem dorodną, czerwoną różę. Płatki tego pięknego kwiatu wyglądały niczym skrawki aksamitu z najwyższej półki. Jej kolce boleśnie wbijały mi się w skórę, ale był to rodzaj bólu, którego nie odczuwałem jako coś złego, wnikały we wnętrze umięśnionej i gruboskórnej tkanki naskórka. Krew powolnym strumieniem spływała stróżkami, nie spieszyło jej się. Wypełniała z dokładnością naturalne krzywizny i wklęsłości mojej dłoni. Gdy ręka nie była w stanie pomieścić posoki, jej nadmiar zaczął wydostawać się przez palce na wolność. Skapywał kształtnymi, dorodnymi kroplami do rzeki płynącej wartkim nurtem pod drewnianym mostem. Znikały w jej ciemnej otchłani, nie pozostawiały po sobie nawet najmniejszego śladu. Zwyczajnie rozpływały się i już nigdy nie miały się scalić. Jedynie w chwilach gdy woda stała w miejscu, głęboka czerwień krwi mąciła z lekka jej taflę, tworząc tym samym swoiste pierścienie wodne, które rozchodziły się we wszystkich dostępnych kierunkach. W ślad za brunatnymi kropelkami szły delikatne płatki róży, które niemalże dorównywały im kolorem. Rzucane w dół, falowały zwolna w powietrzu, poddając się nikłym porywom północnego wiatru. Cały proces miał na celu ich swobodne i lekkie opadnięcie na lustro rzeki. Płatki tego kwiatu wykazują się niezwykłą subtelnością i gładkością. Zaskakują jednocześnie swą dostojnością, której nie można im odmówić i patrzy się na nie z podziwem i niemą fascynacją. Pewnie dalej snułbym swoje pokrętne rozmyślenia, gdyby nie groźny bulgot wody, znajdującej się pode mną. Z zainteresowaniem i lekkim przestrachem jednocześnie zwróciłem się w kierunku tegoż zamieszania, które urozmaiciło mój dzień dodatkowymi wrażeniami. Z wodnej toni wynurzyła się piękna, blond włosa dziewczyna. W głębi czułem, że rozpoznaję delikatne rysy jej twarzy, lecz nie byłem sobie w stanie przypomnieć gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach doszło do naszego spotkania. Martwica prezentowała sobą zastraszający widok, lecz było w niej również coś niezwykłego, rzekłbym … pięknego i pociągającego. Dość wychudła kobieta ubrana była w białą, wykonaną ze zwiewnego materiału suknię. Na jej brzuchu znajdowała się krwista plama, psująca ogólny urok. W jej centrum znajdowała się dziura, jakby postrzałowa, ale nie byłem w stanie tego w tym momencie dokładnie określić. Już zamierzałem wziąć nogi za pas, ale jakaś bliżej niezidentyfikowana, nadprzyrodzona wręcz siła, nadal trzymała mnie tutaj, gdzie stoję.
- Co do kurwy? – zapytałem zdenerwowany, czując jak adrenalina buzuje w moich skroniach i nie tylko.
Kobieta uniosła dłonie i odsłoniła delikatnym, płynnym ruchem włosy opadające na jej twarz. Zamarłem. Rozpoznałem w dziewczynie Lilian, moją kochaną, małą Lilly. Ta rana, te oczy, ten strój. Wszystko się zgadzało. Dosłownie każdy element właśnie wskoczył na swoje miejsce, dając pełny obraz. Obraz mojego wspomnienia, które szczególnie wbiło się w moja pamięć. Dodało kreskę, wydarzenie na taśmie chronologicznej mojego marnego żywota.
- Witaj Frank – rzekła rozbrzmiewającym dziwnie w przestrzeni głosem. – Patrz, co oni mi zrobili – wskazała na splamiony jej własną krwią brzuch. – Nie uchroniłeś nas. To twoja wina – oskarżycielsko pokazała na mnie palcem.
- Nie… Nie Lils – wydukałem nieskładnie, z przestrachem. – Zrobiłem wszystko, co było w  mojej mocy – czy aby na pewno?- Uwierz mi! – krzyknąłem czując pierwsze łzy, spływające po moich chłodnych od smagającego je wiatru policzkach.
- Zawiodłeś mnie Frank – pokręciła głową ze smutkiem. – Ufałam ci, wierzyłam, że nas obronisz i zapewnisz opiekę – złapała się za brzuch i załkała. – Jakże człowiek może się mylić.
- Przepraszam. Naprawdę, wybacz – zacząłem szlochać wraz z nią.
- To twoja wina – wysyczała złowrogo.
Jej bose stopy stanęły na ciemnych deskach mostu. Zaczęła się z wolna do mnie zbliżać.  Z całych sił, jakie posiadałem, starałem się zmusić moje mięśnie do jakiejkolwiek współpracy. Głównym celem była ucieczka z tego miejsca jak najdalej. Nie miałem pojęcia dlaczego tak nagle zabrakło mi jakiejkolwiek woli walki o własne życie. Byłem w stanie jedynie patrzeć w jej chłodne oczy bez jakichkolwiek pozytywnych emocji. Dziewczyna rzuciła się na mnie i zaczęła rozszarpywać me ciało. Co dziwniejsze, nie byłem już ofiarą, lecz zwykłym obserwatorem. Stałem z boku i rozszerzonymi oczyma patrzałem jak uchodzi ze mnie życie, patrzałem na własną śmierć. Koniec egzystencji. Lilly zwróciła twarz w moim kierunku. Jej usta były czerwone, oblepione krwią, a na włosach dziewczyny spoczywały jelita. W poharatanej, zaciśniętej dłoni trzymała serce. Moje serce, które wciąż biło.
- To twoja wina Frank, to twoja wina.

Zerwałem się z materaca z krzykiem, który został skutecznie stłumiony przez czyjąś dłoń. Oczywiście od razu było wiadome przez czyją, gdyż w pomieszczeniu przebywałem jedynie z jednym osobnikiem.
- Cicho Frank, bo wezmą ciebie za wariata – szepnął mi do ucha Gerard.
Z moich oczu pociekły gorące łzy. Spływały strumieniem po policzkach i gromadziły się w miejscu, gdzie palce Waya spoczywały na mojej szczęce. Wszystko było takie żywe… Mam na myśli te wspomnienia… Pokiwałem powoli głową. Miał to być znak, że mężczyzna może mnie już puścić, bo rozumiem i opanowałem się do pewnego stopnia, aby nie robić hałasu.
- Co się stało? – zapytał troskliwie.
- Zły sen – wymamrotałem pociągając nosem. – Uściślając, koszmar.
Spojrzał na mnie uważnie. Panował mrok, toteż widziałem tylko jego świecące w ciemności oczy i niewyraźne zarysy twarzy. Podniósł rękę i otarł słone krople znajdujące się na mojej skórze.
- Nie płacz, będzie dobrze – szepnął i przygarnął mnie ramieniem do swojej piersi.
- Mam nadzieję – zacząłem się wsłuchiwać w szybkie i nierówne bicie jego serca.
- To dobranoc – pocałował mnie w czoło i zaczął się zbierać na swoje łóżko.
Nie chciałem teraz zostać sam w żadnym wypadku. Nie z tym jeszcze świeżym wrażeniem, ze ONA tu jest i mnie obserwuje. Bałem się samotności.
- Nie – szepnąłem. – Zostań ze mną. Nie chcę być teraz sam – poprosiłem. – Nie chcę żeby ona wróciła.
- Dobra – westchnął i położył się obok mnie, nakrywając nas kocem. – Kto niby miałby przyjść? – zapytał po chwili z zainteresowaniem i strachem, strachem chyba o moje zdrowie psychiczne.
- Powiem ci o tym innym razem – wytłumaczyłem ziewając.
- Śpijmy już – mruknął niewyraźnie.
Leżałem do niego plecami, Gerard obejmował mnie ręką w pasie, a głowę wtulił w mój kark. Czułem spokojny oddech mężczyzny na własnym ciele. Zdałem sobie sprawę, jak blisko siebie jesteśmy w tym momencie. Uśmiechnąłem się niczym wariat. W myślach oczywiście. Postanowiłem spokojnie zasnąć, mając ten obraz przed oczami.

  

Ten tydzień w celi, który spędziłem z czarnowłosym, był niesamowity w każdym tego słowa znaczeniu. Zaczęliśmy się coraz lepiej dogadywać. Gee mówił trochę więcej o sobie, z czego niezmiernie się cieszyłem. Ja także zdradziłem mu parę swoich sekretów. Jednak jego przeszłość nadal stanowiła dla mnie jedną, wielką niewiadomą. Tak samo z resztą jak on nie wiedział tej jedynej rzeczy o mnie. Nie wracaliśmy do tamtych rozmów i póki co nie przeszkadzało nam to. Aktualnie znajdowaliśmy się w kuchni. Odbywaliśmy karę przypisaną Wayowi. W sumie to nie wiem, dlaczego mnie ukarano razem z nim, bo przecież jako jednostka nic nie zrobiłem. Jednak jakoś specjalnie nie buntowałem się z tegoż powodu. Lubiłem spędzać z Gerardem czas i czułem, że drobne czynności, które wykonywaliśmy wspólnie, zbliżają nas do siebie. Niosłem właśnie mężczyźnie ostatnią stertę brudnych talerzy do pomycia. Wrzuciłem je do głębokiego zlewu po brzegi wypełnionego woda z pianą. Szkło pufnęło w sam środek puchatego wulkanu.
- Ej no! Uważaj głupku – warknął Gee cały utytłany w białym puchu.
- Sorki – szepnąłem. - Pachniesz jabłkiem – dodałem z uśmiechem, teatralnie wąchając powietrze.
- Dla ciebie to jest śmieszne, tak? – zapytał i rzucił we mnie pianą.
- Ja to zrobiłem niechcący! – krzyknąłem.
- No ty patrz, ja też – uśmiechnął się chytrze.
Zacząłem puchową bitwę. W powietrzu latało dużo białego szaleństwa. Zapomnieliśmy się w tej całej zabawie. Podłoga w kuchni była mokra na całej powierzchni. Niespodziewanie Way się poślizgnął i wpadł na mnie. Jęknąłem z bólu, gdy gruchnęliśmy o ziemię.
- Moja dupa – stęknąłem.
- A mi się nic nie stało – zaśmiał się czarnowłosy, leżąc na mnie.
 Posłałem mu groźne spojrzenie. Jednak szybko zmieniło się one w zdziwione. Gerry przyglądał mi się z niezidentyfikowanym uczuciem. Moje serce wskoczyło na szybsze obroty, gdy zobaczyłem jak blisko siebie są nasze usta. Czułem jego przyspieszony oddech na twarzy. Nie wiem, czy to ja mam jakieś przywidzenia, czy on zaraz mnie pocałuje? Nasze nosy się stykały, a chłopak przymknął powieki. Po chwili pokręcił jednak głową i szybko wstał, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem.
- Szybko się uwijajmy, bo nie chce mi się tutaj spędzić całego dnia – powiedział sztywno.
- Jasne – szepnąłem zdziwiony i wziąłem do ręki szmatę, aby zetrzeć podłogę.

  

            Minęło parę dni, a tamte zajście w kuchni poszło w niepamięć. Chyba. Rozmawialiśmy już normalnie. Prawie. Gerard trzymał mnie trochę na dystans. Teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie po turecku w centrum celi. Zbierałem się, żeby powiedzieć mu coś ważnego. Starałem się ułożyć słowa w jednolita i spójną całość. Jednakże szło mi to opornie, zważywszy na to, że czarnowłosy wpatrywał się we mnie dość intensywnie.
- Więc Lilly… Była moją siostrą i została… zamordowana. Opowiem ci to jednak tak w miarę od początku – westchnąłem drapiąc się po głowie. – Była w ciąży. Ojcem dziecka miał zostać niejaki Samuel Brody. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że był on szefem kartelu narkotykowego JAWA. Faceta bynajmniej nie ucieszyła wiadomość o ciąży. Wygrażał się, że jeżeli Lilian nie usunie jej, to inaczej porozmawiają – spojrzałem znacząco na Waya, który pochłaniał i trawił moje słowa w skupieniu. – Powiedziałem siostrze, że zapewnię jej ochronę. Przyrzekłem, iż nie dopuszczę do tego, żeby jakakolwiek krzywda stała się jej lub dziecku. Wszystko szło gładko. Nie odstępowałem jej na krok. Nawet czekałem zawsze na nią przed gabinetem ginekologicznym, kiedy miała wizytę – uśmiechnąłem się do wspomnień, ale szybko wykrzywiłem usta w nieprzyjemnym dla oczu grymasie. – Lekarz zapewnił, że dziecko jest zdrowe i jak na ten etap życia płodowego rozwija się prawidłowo. Pewnego dnia wybraliśmy się na zakupy. Wiadoma była już płeć dziecka i Lilly chciała uzupełnić garderobę dla niemowlęcia przed połogiem. Była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Czekałem na nią przed sklepem, gdy zauważyłem, że skończyły mi się papierosy. Należy chyba dodac, że pyłem nałogowym palaczem. Najbliższy kiosk był tuż tuż, na przeciwko. Z początku wahałem się, ale ostatecznie poszedłem po nie. Pomyślałem, że przecież nic nie ma prawa się zdarzyć przez pół minuty. Jakże się myliłem! – krzyknąłem płaczliwie, gestykulując energicznie i patrząc z uwaga na Gerarda, który zdawał się zastydz w jednej pozie. – Przywitałem się z ekspedientką, dałem jej kasę i odebrałem fajki. Szybko wyjąłem jednego z paczki i odpaliłem. Zaciągnąłem się dymem i rozkoszowałem się momentem, w którym nikotyna wypełniła moje płuca. Tą jakże błogą chwile przerwały mi strzały – głęboko westchnąłem, a oczy mi się z lekka zaszkliły. – Sprzed sklepu, w którym Lilly robiła zakupy, odjeżdżało czarne BMW. Otrzeźwił mnie pisk opon. Szybko pobiegłem przez ulicę, nie zwracając uwagi na to, że kierowcy aut na mnie trąbili. Jak burza wpadłem do tego budynku. Zacząłem ją nawoływać, ale nie odpowiedziała, nikt nie odpowiedział. Było wiele ofiar. Wszyscy, którzy znajdowali się wewnątrz, zginęli –  łzy poleciały mi po policzkach. – W końcu ją znalazłem. Leżała przy ubraniach dziecięcych. Jej brzuch zdobiła dziura po kuli. Blond włosy dziewczyny leżały rozsypane na podłodze, po części splamione krwią. Nawet nie sprawdziłem tętna. Miałem stuprocentową pewność, że ona nie żyje. Czaszkę również miała przestrzeloną – schowałem twarz w dłoniach i rozpłakałem się na dobre.
- Frankie… - zaczął szeptem Gerard i przytulił mnie do siebie.
- Gdybym nie poszedł po te pieprzone fajki, to ona by żyła, a ja nie gniłbym tutaj – zaszlochałem.
- Ciii – głaskał mnie po głowie. – Źle ciebie osądzili? – zapytał. – Oskarżyli ciebie o to?
- Nie… - szepnąłem.
Pociągnąłem lekko nosem, a na moja twarz wpłynął krzywy uśmiech.
- Zabiłem tych skurwieli. Nie byłem im w stanie tego tak darować. Pałałem rządzą zemsty. Ona właśnie mnie popchnęła do tych czynów.
- Jezu – szepnął. – Ja też nie darowałbym – warknął.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Czułem, że za jego słowami kryło się coś więcej. Jednak cieszyłem się tym, iż nie zostałem przez niego potępiony. Jako jedyny mnie rozumiał. Moja matka wciąż mi wypomina, że to moja wina, bo ją zostawiłem. Utrzymuje ze mną kontakt w minimalnym stopniu. Znalazłem w Gerardzie oparcie, którego u niej nie byłem w stanie.
- Nie żałuję tego, co zrobiłem – wyjaśniłem.
- I dobrze – przytaknął głową – Ja też nie mam wyrzutów sumienia, z powodu tego, co zrobiłem Lindsey – mruknął i zastygł, jakby dotarła do niego waga wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Co? – zagadnąłem, a on westchnął.
- To dłuższa historia – powiedział – Musisz uważnie jej wysłuchać.


*************************

Uhuhu ;D Jaki długi mi ten rozdział wyszedł ;p Oblałam matmę, to macie odcinek ;D Wczoraj do siebie dochodziłam i nie mogłam wstawić, bo wyszedłby z tego kicz ;] Nawet podoba mi się ten rozdział ;> A to cud, bo na ogół nie lubię tego, co piszę ;] Zostawiajcie komentarze!!!

12 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz jakiego miałam zaciesza, jak weszłam se na twój blog i pacze,a tam nowy rozdział! Yeah!
    Biedny Franiu...:( No weź, ja tu prawie becze:( I piszesz zajebiście i to jest jeden z moich ulubionych rozdziałów;]
    Co ja się będę rozpisywać. Naszą opinię już znasz, przecież. No to pozdro i czekamy na nexty;]

    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Na cześć tego, że oblałaś matmę, dałaś następną część? :3 Miło ^ ^ Mi się oczywiście podobało, a mimo że nie czytuję frerardów (twój blog jest wyjątkiem), to i tak ubóstwiam to opowiadanie.
    Emm... Jak zawalisz fizykę, to następny part też będzie taki długi? c;

    OdpowiedzUsuń
  3. yaaay ;3
    Rozdział wyszedł Ci bardzo długi, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo dłuższy rozdział = więcej do czytania (taak, niesamowite okrycie), a więc i więcej do podziwiania.
    Biedny Franio, obwinia się o śmierć siostry, biedaczek. A Gerard..? Nadal jest cholerną zagadką. W trakcie czytania doszłam do wniosku, że może zabił Lyn-Z, bo coś stało się Bandit? Może Lindsey ją pilnowała, tamta wybiegła na ulicę, cokolwiek... i może właśnie dlatego Gee miał do niej żal, pozbawił ją życia? A może Lyn była w tym sklepie razem z Bandit...? Mnóstwo niewiadomych, mam nadzieję, że wkrótce wszystko się rozjaśni.
    Pięknie ♥
    http://mcr-story.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. jaki zajebisty był ten rozdział! :o biedny Frankie i biedna jego siostra, wiesz? to było serio straszne. przeraziłaś mnie tym i nie daruję! ale nie mogę doczekać się kolejnego i historii zabicia LynZ, no nie mogę, zwariuję zaraz! |D

    / savemesorrow

    OdpowiedzUsuń
  5. "- Moja dupa – stęknąłem."

    Hhahaha rozwaliło mnie to >D. Przebiłaś samą siebie to było smutne i zarazem śmieszne. Uwielbiam to co piszesz. Ey nie martw się ja też nie lubię tego co piszę >D.

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Franio… No, cholera żal mi go D: I jestem ciekawa, dlaczego Gee zabił LynZ. No, bo nie morduje się własnej zony, ot tak, prawda? XD Rozdział piękny, cudownie piszesz i ogólny zachwyt. I dobrze, że podobał ci się ten odcinek, bo jest naprawdę świetny. I nie próbuj zaprzeczać! :< Nie mogę się doczekać kolejnego parta. Z każdym rozdziałem, to opowiadanie zyskuje na swej wartości i jestem pewna, że zakończenie będzie równie spektakularne. Weny <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezu, jakoś tak zapomniałam o poprzednim rozdziale, a przecież to jest takie epickie O: Uwielbiam Franka, taka słodka, zakochana nastolatka i Gerd, co się zaczyna cywilizować *_* Jestem w miłości do cytatu z poprzedniego rozdziału - "Oczywiście moja głowa pełna była myśli, które bynajmniej nie zostałyby pochwalone przez kościół" plus uwielbiam wszelkie naśmiewanie się z religii jako nietolerancyjna w tym kierunku ateistka, sou XD I... Interesujące, cóżty zrobiła Gee. Daj.

    / heartfalling

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny,świetny,świetny! Strasznie podoba mi się postać Gee.Jest taki tajemniczy a zarazem świetny.

    OdpowiedzUsuń
  9. jej, wreszcie wiem, o co chodziło z Frankiem! ale wiesz co... ja bym tam go uniewinniła XD no serio, należało się chujom. naprawdę historia siostry franka taka... taka poruszająca jest.
    cieszę się, że się przed sobą otwierają, zaczynają rozmawiać, nawet to zajście w łazience :DDDD
    teraz niech się tylko Frankie sypnie i będzie bosko.

    OdpowiedzUsuń
  10. nie, wróć, jaki Frankie, niech się Gee sypnie. nie ogarniam to, co piszę.

    OdpowiedzUsuń
  11. a, i jeszcze jedno (hałsik sobie spamuje), nie wiem, czy wiesz, że jest taka grupa, ale tu http://www.facebook.com/groups/241246085888681/ , można powiadamiać o nowych rozdziałach, zawsze to się parę osób więcej zainteresuje, no nie?

    OdpowiedzUsuń
  12. AWWWW! To jest coś, czego potrzebowałam! Jak się cieszę, że piszesz na taki temat, koncepcja jest świetna, po prostu idealna!
    Ja bym Gerarda jeszcze bardziej pyskatego i niedostępnego zrobiła, ale, cholera, kto potrafi przy szczenięcych oczach Franka być niedostępnym? :)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek!

    OdpowiedzUsuń