piątek, 8 czerwca 2012

Bella Muerte


VI



[GERARD]

                - Wiesz, co? – zapytałem. – Uważałem kiedyś, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – uśmiechnąłem się krzywo na to dawne stwierdzenie. – Miałem dobrą pracę. Robiłem to, co kochałem i sprawiało mi to wielką radość. Prowadziłem własną galerię. Wystawiałem w niej dzieła mojego autorstwa i prace innych młodych, zdolnych artystów z ambicjami i perspektywą na dalsze życie, którzy chcą się pokazać. Mieli w ten sposób szanse na zaprezentowanie się, a nuż ktoś dostrzeże ich talent i zaproponuje współpracę. Miałem u siebie wykwalifikowaną kadrę, której nie jeden przedsiębiorca mógłby mi zazdrościć – mówiłem dalej. – Byli to również moi najlepsi przyjaciele. Zawsze, bez względu na okoliczności, mogłem na nich liczyć w razie potrzeby. Nasze znakomite relacje wpływały również na korzystny tok pracy. Klienci zawsze wychodzili uśmiechnięci. Wszyscy byliśmy do siebie przyjaźnie nastawieni. Nie kłóciliśmy się, więc nikt nie chodził naburmuszony i nie odstraszał nowo przybyłych gości. Kiedy któreś z nas miało problemy i czuło, że nie podoła swoim obowiązkom, zostawało zastępowane przez kogoś, kto tryskał energią. Ludzie to widzieli i lubieli spędzać w galerii czas na podziwianiu i może nawet kupowaniu dzieł. Dobrze zarabiałem, wiec Lindsey nie musiała pracować. Spędzała czas w domu i opiekowała się Bandit. Sprzątała, także mieliśmy porządek w każdym kącie. Często pod moją nieobecność odwiedzał ją jej brat, Trick. Nie podobało mi się to, że siedzi u nas prawie cały czas i to jeszcze wtedy, gdy mnie nie ma. Nie przepadaliśmy za sobą i nawet nie kryliśmy się z tym specjalnie, ku niezadowoleniu mojej żony – popatrzyłem w zadumie na Franka, który wlepiał we mnie te swoje duże oczy spłoszonej sarny. – Trick spędził prawie całą swoją młodość w Rosji. Jego pracy nie można było nazwać honorową. Zajmował się głównie handlem żywym towarem. W tym celu porywał ludzi, głównie dzieci. Gdy groziła wpadka czy nawet miał zwykłe podejrzenie o nią, wrzucał ciała u skrzyżowania Obu z Irtyszem bądź do Tazu, które kończąc swój bieg w Zatoce Obskiej, tam też ‘wypluwały’ zmaltretowane ciała zaginionych. Oprócz tego, działał w komórce przerzucającej organy i broń za granicę lub rozprowadzającej je po całym kraju. Jednostka ich oddziału mieściła się gdzieś na obrzeżach Nowosybirska. Przymykałem na to wszystko oko tylko dlatego, że to brat Lindsey, choć wiele razy myślałem nad tym, aby zgłosić sprawę na policję. Jednak zanim oni by zareagowali, mężczyzna najpewniej zwinąłby się za granicę. Trick miał zły wpływ na moją rodzinę, w szczególności na żonę, która stawała się coraz to bardziej nerwowa, agresywna i impulsywna. Często podnosiła na Ban głos, i nie tylko, z byle powodu. Zacząłem się bać o córkę, więc zabierałem ją ze sobą do galerii. Spędzaliśmy czas razem świetnie się bawiąc i wygłupiając – uśmiechnąłem się sam do siebie. – Lubiłem uwieczniać wszystko na fotografiach. Jednego dnia powyciągaliśmy jakieś pudła z zaplecza, które były wypełnione po brzegi różnymi kostiumami i dodatkami. Co roku w Halloween przystrajaliśmy budynek i robiliśmy imprezę dla personelu, rodziny i znajomych. Takie nasze wewnętrzne święto, którego jestem wielbicielem.  Klimat, jaki wtedy panuje jest nie do opisania.
- Mam urodziny tego dnia – wtrącił nagle Frank.
- Suuupeeer – westchnąłem z zachwytu. -  Ile ty w ogóle Franek masz lat, co?
- Dwadzieścia jeden – powiedział z uniesionymi nieznacznie brwiami.
- Ja bym dał tobie z dziewiętnaście – zaśmiałem się.
- Tak, wiem. – westchnął. – Przez wzrost – mruknął.
- Chodziło mi raczej o twoją śliczną buźkę – pociągnąłem go za pyzaty policzek.
- Odbiegamy od tematu – ostrzegł, a ja raptownie spoważniałem.
- Fakt – przyznałem – To… No ta cała sielanka skończyła się jakiś czas później. Jeden dzień, który zniszczył wszystko…

Wracałem samochodem do domu. Szkoda mi było, że zostawiłem dzisiaj Ban razem z Lindsey. Dzień bez niej był smutny i prawie, że stracony. Pomyślałem, że zadzwonię szybko do żony. Wybrałem jej numer. Dwa razy pod rząd polaczenie wygasało i odzywała się poczta głosowa. No cóż… Do trzech razy sztuka – pomyślałem. Kliknąłem ponownie w ikonkę, która przedstawiała czarnowłosą kobietę z promiennym uśmiechem.
- Tak? – odezwała się po drugim sygnale.
- Cześć skarbie, co u was? – zapytałem.
- Hej. Nic w sumie. Bandit cały czas mi krzyczy nad uchem – wydała z siebie nutkę rozdrażnienia. – Głowa mi dosłownie pęka.
- Oj, daj mi ją to telefonu – poprosiłem.
- Tatuś? – usłyszałem po chwili moją małą pociechę.
- Co tam słoneczko?
- Wujek Tri pokazuje mi jakieś zdjęcia, które przywiózł z podróży – poskarżyła się. – Są brzydkie – oczami wyobraźni zobaczyłem jak marszczy swój drobny nosek.
- Wujek jest u nas? – zaczynałem się lekko denerwować, ale starałem się przyjaźnie wyartykułować głoski.
- Taaaak – przeciągnęła zabawnie. – Wiesz, co? A ja mam dla ciebie niespodziankę – pochwaliła się.
- To nie mogę się doczekać – zaśmiałem się. – Jestem już w drodze szkrabie, pa.
Zaraz po rozłączeniu się, na moje oblicze wpłynęła złość. Ten dupek znowu przesiaduje u nas w domu. Aż chyba nie chcę wiedzieć jakie to ‘zdjęcia z podróży’ on pokazuje mojej córce. Wkurzyłem się solidnie. Postanowiłem, że postaram się skupić na drodze, bo jeszcze spowoduje jakiś wypadek. Przez telefon słyszałem, że Lindsey znowu ma te swoje humory. Stwierdziłem, że między nami nie układa się najlepiej już od dłuższego czasu. Przeanalizowałem ostatni rok. Nic tylko ciągłe wahania nastojów, wybuchy agresji i inne nieprzyjemne rzeczy. Zaraz po przyjeździe do domu spakuję Ban i wyprowadzimy się. Następnego dnia wyślę jej kurierem papiery rozwodowe. Ta sytuacja jest co najmniej chora i nie byłoby właściwym dalsze jej podtrzymywanie. Nie wpływa to korzystnie ani na moje samopoczucie, ani tym bardziej na małe dziecko. Ten dom już od dawna nie jest szczęśliwy. To nie jest szczęście i radość, której oczekiwaliśmy na początku naszego związku. Nawet przestaliśmy normalnie ze sobą współżyć. Wiem, że nie tylko to się liczy e wspólnych relacjach. Raczej biorę pod uwagę całokształt, który nie przedstawia się zadowalająco. Nie jestem w stanie normalnie rozmawiać z kobietą, z którą niegdyś chciałem spędzić całe życie. Każda próba podjęcia konwersacji kończy się kłótnią, a Bandit nie powinna patrzeć jak rodzice się wiecznie żrą. Lindsey ma wieczne pretensje, że poświęcam dużo uwagi właśnie naszemu dziecku. Rozumiem, gdyby  tematem sprzeczek było za częste wychodzenie z kumplami na piwo, ale nie spędzanie czasu z córką. Ona nigdy tak naprawdę nie chciała zajść w ciąże. W przeciwieństwie do kobiety, ja chciałem mieć dzieci od zawsze.
Po niecałej godzinie wjechałem na podjazd naszego domu.
- Wróciłem! – krzyknąłem nie za bardzo przyjaźnie przekraczając próg.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu odpowiedziała mi zupełna cisza. To nie było codziennością. Zwarzywszy nawet na to, że Bandit jest bardzo ruchliwym dzieckiem i już dawno latałaby po mieszkaniu, albo wisiałaby na mojej szyi. Zacząłem węszyć kłopoty, a niepokój w moim sercu wzrastał z minuty na minutę. Powoli przesuwałem się po podłodze, nerwowo rozglądając się dookoła. Byłem wręcz pewien, że nie dzieje się w tym domu nic dobrego. Chciałem wierzyć w to, że jestem nader wrażliwy i to wszystko to tylko jedno, wielkie złudzenie, koszmar, z którego niebawem się wybudzę i wyśmieję swoją głupotę. Jednak realizm całego zajścia mówił całkiem co innego i przeklinałem go za to.
- Ban, tygrysku mój mały. Gdzie się chowasz przed tatusiem? – zawołałem nieco histerycznie.
Moje obawy wzrosły tym bardziej, gdy odpowiedziało mi zupełne milczenia, a nieznośna cisza zaczęła dźwięczeć mi w uszach. Krew sprawiła, iż skronie pulsowały mi mocniej, a szum w głowie nie ustawał, lecz przybierał na sile z każdą następną minutą nieświadomości.
- Mała śpi – usłyszałem zimny głos zza swoich pleców.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Odwróciłem się niespiesznie i stanąłem twarzą w twarz z opanowanym i chłodnym obliczem żony. Miała kamienny wyraz twarzy. Ta mina mówiła : „Jesteś intruzem w moim domu, ale nie idź, bo mam wobec ciebie niecne zamiary. Będę ciebie torturować, aż zdechniesz”. Może to chore, ale tak właśnie obrazowały się  moje odczucia. Nie byłem fanem tej postawy w wydaniu Lindsey. Jej założone ręce i nerwowe przestępowanie z nogi na nogę, nie zapowiadały nic dobrego. Zwiastowały burzę, którą zapewne będzie nasza rozmowa, osiągająca swój finał kłótnią.
- Śpi? – dziwiłem się patrząc na zegarek. – Nie za wcześnie na drzemkę? Dochodzi dopiero siedemnasta.
Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem i zaśmiała się gorzko. Jej zachowanie zawierało jasny przekaz. Mówiło, że nic nie pojmuję, ale przekonam się niebawem cóż to wszystko ze sobą niesie.
- Kochanie – zamruczała uwodzicielsko, ale na mnie to nie działało, już nie. – Chyba nie zrozumiałeś. Bandit zasnęła i już się nigdy nie obudzi.
- J… Jak to? O co ci chodzi kobieto? – wydukałem nieskładnie, nie chcąc dopuścić sobie do wiadomości ogromu wypowiedzianych przez nią słów.
- Oh, głuptasku. Myślałam, że wyszłam za mądrzejszego faceta.
- Więc wytłumacz mi to, do czego sam nie jestem w stanie dojść – chociaż moja wypowiedź zabrzmiała pewnie, nogi mi się trzęsły pod wpływem wciąż narastających negatywnych emocji.
- Zasnęła snem wiecznym – machnęła ze znudzeniem ręką tłumacząc mi dalej. – Przekładając skarbie na prostszy język – umarła, zdechła, nie żyje, zeszła z tego świata, kopnęła w kalendarz, zwiędła, wącha kwiatki od dołu. Chociaż, nie. Wróć. Na to ostatnie jeszcze poczeka trochę– zreflektowała się z rozbawieniem. – Do  wyboru, do koloru. Wstaw sobie w twoje nieco zahamowane rozumowanie słowo, które najbardziej ci odpowiada – parsknęła nieprzyjemnie.
Byłem zdruzgotany tym, co przed sekundą usłyszałem. Walnęło to we mnie całą swoją siłą. Podświadomie wiedziałem, o co chodzi, ale nie dopuszczałem do siebie tej wiadomości. Dopiero teraz, gdy słowa zostały wypowiedziane dosadnie i bez zbędnych ubarwień, byłem bliski załamania. Wszystko jest jakieś absurdalne. Lindsey nawet nie przejęła się tym, co powiedziała. Żadnej pozytywnej, ani nawet całkiem negatywnej reakcji nie doczekałem się z jej strony. Kompletne zero. Gdzieś tam jeszcze liczyłem, że zaraz kobieta roześmieje się i powie, że to był tylko jakiś bardzo głupi żart, a Bandit wyjdzie z ukrycia i poczuję ciężar jej ciała w swoich ramionach. Może raptem zza rogu wyskoczy nieznany mi człowiek i powie, iż byłem w ukrytej kamerze, a to jeden z głupich żartów jakie robią ludziom w programach puszczanych na stacji MTV. Po tym przekląłbym żonę za głupotę jaką się wykazała i powiedział, że z nami koniec. Wyczekiwałem ze zniecierpliwieniem czegoś w ten deseń, bądź innego. Naprawdę czegokolwiek, co wskazywałoby, że wszystko jednak jest dobrze z moją mała, niewinną córeczką. Lecz na próżno. Nic się nie działo, a, niegdyś, kobieta mojego życia opierała się o framugę drzwi i badała moją reakcję, która miała nastąpić po wypowiedzianych przez nią słowach. Przybrała znudzoną do granic możliwości minę, która nie dawała mi już żadnej nadziei na przyszłe szczęście.
- Ty żartujesz, prawda? – nie doczekałem się odzewu. – Powiedz, że żartujesz.
- A wyglądam na uradowaną tym faktem? – zapytała z wyraźną kpiną. – Teraz będzie tak cicho Gee. Nikt nie będzie już więcej nam przeszkadzać. Będziemy mogli robić to, na co mamy ochotę – zaczęła się do mnie powoli przybliżać, niczym człowiek do rozwścieczonego psa.
- Nie – uciąłem stanowczo jej monolog. – Stój tam, gdzie byłaś – ostrzegłem. – Nie zbliżaj się do mnie – warknąłem. -  Ty już całkiem postradałaś zmysły. Oszalałaś! Zabiłaś naszą córkę – przełknąłem ślinę, która wywołała nieprzyjemne pieczenie w moim suchym gardle.
- Przecież to nic takiego – mruknęła wielce obrażona.
- To nic takiego? – zapytałem zszokowany. – To nic takiego? – powtórzyłem szybciej i bardziej piskliwie. – Czy ty się słyszysz? Zabiłaś ją kurwa. Zabiłaś! – oczy mi się zaszkliły. - Nie pojmujesz swojego czynu debilko?!
- Nie mów do mnie tym tonem – zażądała. – Tricky będzie miał przynajmniej jakieś dochody z tego dzieciaka.
- No nie wyjebie zaraz! – krzyknąłem i pchany rozwścieczeniem pognałem do kuchni.
W nagłym przypływie gniewu, który gromadził się we mnie już od dłuższego czasu, zrzuciłem na podłogę wszystkie talerze. Nie było ich wiele, ale narobiły wystarczająco hałasu. Usłyszałem szybkie kroki Lindsey, która weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się dookoła, jakby oceniając straty, po czym przeniosła swój wzrok na mnie.
-  Uspokój się, będzie dobrze. Poradzimy sobie z tym przecież. To nic wielkiego.
- TO. NIC. WIELKIEGO?! – wydarłem się.
Chwyciłem za nóż który leżał nieopodal na blacie i wycelowałem w postać Lindsey…

- No i zabiłem ją Frank. Zabiłem – schowałem twarz w dłoniach. – Nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić. To było za wiele. Po tym wydarzeniu moja psychika wysiadła – szepnąłem z bólem. – Nie potrafię się pozbierać do tej pory, chociaż minęło już tak dużo czasu – westchnąłem. – Zadałem jej dwanaście ciosów w klatkę piersiową. Chociaż miałem świadomość, że już nie żyła, wciąż zatapiałem ostrze w jej ciele. Płakałem, a moje łzy mieszały się z krwią, która obryzgała mnie i sączyła się dalej na podłogę. Wtedy jak w jakimś tandetnym filmie grozy, do kuchni wbiegł Trick. On też już zasmakował gleby – uśmiechnąłem się krzywo. – Dowiedziałem się, że zamierzał sprzedać Bandit na organy gdzieś w Nordviku, na północy. Nie mogłem tego tak po prostu mu darować. Zwłaszcza gdy zobaczyłem jej pozbawione już ciepła ciałko… - głos mi się załamał. – W każdym bądź razie oskarżono mnie o morderstwo z premedytacja na trzech osobach – chrząknąłem.
- Jak to na trzech? - zapytał Frank, ale i tak już spodziewałem się po nim podobnej reakcji.
- Nie zabiłem Ban, ale za to również mnie skazano. Uznano za nieobliczalnego, ponieważ fakty wskazywały na to, że wyrżnąłem całą swoją rodzinę. W normalnych okolicznościach dostałbym karę śmierci, ale nie mam pojęcia, dlaczego tak się nie stało.
- Muszę przyznać, że jestem w szoku – przeczesał ręka włosy i nadął policzki. – Nie wiem co o tym wszystkim myśleć – spojrzał na mnie uważnie.
- Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał mnie po tym wszystkim znać – uśmiechnąłem się do niego słabo. – Sam nie wiem czy wybaczyłbym sobie takie coś… Siłą ogółu zabiłem własna żonę. Nic mnie nie usprawiedliwia, nawet fakt, że nie była ona do końca normalna.
Wstałem z podłogi, na której dotychczas siedzieliśmy i przeniosłem się na łóżko. Było o niebo bardziej komfortowe od zimnej, twardej posadzki. Parę chwil później usłyszałem jak Frank się podnosi, a jego kroki oddalają, co oznaczało, że również poszedł na swoje posłanie. Niby mówili, że naprawią to jego cholerne łóżko, ale jeszcze nic z tym nie zrobili. Wątpię nawet, żeby wykazali chociaż cień zainteresowania. Kundle. Nagle poczułem jak ktoś się za mną kładzie i niepewnie przytula się do mnie od tyłu. Od razu było mi wiadome kim jest denat.
- Rozumiem ciebie Gerard i nie zamierzam w żadnym razie potępiać – mruknął Frank opatulając nas dwoma kocami, żeby chłód nie przedostawał się do naszych ciał. – Jesteś niezwykłą osobą, naprawdę. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Oczywiście nie powiem, że jesteś wzorem cnót rycerskich, bo zamiast ratować damy w opresji, to je mordujesz, ale nie jesteś zły. Nie ma się co zadręczać – wypowiedziawszy te słowa, wtulił się mocniej w moje plecy.
Przez chwilę trwaliśmy w tej pozie, ale odsunąłem się trochę od niego. Nie, żebym czuł się skrepowany, ale chciałem na niego popatrzeć. Odwróciłem się i skupiłem uwagę na twarzy Iero. Między nami było mało wolnej przestrzeni, także prawie stykaliśmy się nosami. Poczułem się jak podczas naszego pobytu w kuchni. Tak bardzo chciałem go wtedy pocałować, ale całe szczęście powstrzymałem się. Nie potrafię zrozumieć emocji, które ostatnimi czasy mną silnie targają. W głębi czuję, że to jest niewłaściwe i nie powinno do tego w ogóle dojść. Jeżeli nawet chciałbym nawiązać z nim jakiekolwiek bliższe relacje, nie mogę się oszukiwać, że moje uczucia nie zostaną odwzajemnione, bo chłopak mnie odtrąci, czy też jest hetero. Tutaj sytuacja była jasno nakreślona. Frank nie dosyć, że jest homoseksualny, to wyraźnie widać, że czuje do mnie większą sympatię, niż do zwykłego znajomego czy nawet przyjaciela. Czego zatem się bałem? Nie mam pojęcia. Chyba przerażało mnie z lekka to, iż podoba mi się drugi facet. Nie potrafiłem zaakceptować tegoż faktu, a istotnie, pociągał mnie. To wszystko było takie… nowe i nieznane. Przyszło tak niespodziewanie, że nie dostałem szansy na rozeznanie się w tym wszystkim. Starałem się odizolować te uczucia, lecz przedostały się w tym momencie przez grubą ścianę, za którą były,  na zewnątrz. Ponownie zapragnąłem go, bynajmniej nie tak, jak jest powszechnie akceptowalne.
- Dziękuję Frankie – wyszeptałem. – Za wszystko – dodałem po krótkiej przerwie. – W szczególności za to, że jesteś ze mną, gdy tego potrzebuję.
Te słowa zabrzmiały tandetnie. Przynajmniej w moim odczuciu. No, bo przecież siedzimy jako jedyni w tej celi, więc to chyba logiczne, że mi pomoże, skoro mam problem. Jednak na swój sposób, wydało mi się to odpowiednie w zaistniałej sytuacji. W odpowiedzi chłopak lekko się zarumienił i powiedział krótkie:
- Nie ma za co.


  

            - Jak ci się układa ze współlokatorem? – zapytał Joseph.
- Dobrze – wyznałem. – Lepiej się poznaliśmy i czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku – odparłem zgodnie z prawdą.
Można powiedzieć, że siedziałem w tej chwili na „dywaniku” u Higginsa… Seniora. Hahaha. Dostałem podziękowania za odesłanie Juniora do domku w Kalifornii. No to teraz przeszliśmy zgrabnie do tematu Iero i tego, czy jeszcze go przypadkiem nie udusiłem. Staruch ma mnie chyba za jakiegoś psychola – mordercę. Naczelnik był dzisiaj wyraźnie podenerwowany. Czułem, że chce przekazać mi jakąś ważną wiadomość.
- Po co mnie tutaj tak naprawdę wezwałeś, co? – zapytałem spokojnie.
- Zawsze byłeś spostrzegawczy – zauważył wzdychając. – Chodzi o to, że dotarło do nas pewne pismo. Nie przekazuje ono o nic dobrego – zawiesił się.
- Mów – powiedziałem twardo. – Chcę wiedzieć i mieć z głowy.
- Otóż będziemy zmuszeni do…
I od tej pory docierało do mnie tylko co któreś słowo. Ogrom sytuacji i jej powaga mnie przygniotły.
- Rząd… zarządzenie… znacznie zmniejszyć… eksperymenty… miesiąc… między innymi … ty.
- Rozumiem – popatrzałem na niego smutno. – Nie da się tego jakoś ominąć?
- Nie. Przykro mi – westchnął. – Możesz nie wierzyć, ale mi naprawdę jest z tym ciężko.
Wierzyłem.
- No trudno. Albo on, albo ja. Wybór tutaj jest raczej prosty i nie podlega dyskusji – wstałem opierając ręce na udach.
- Powiedz mu o tym.  Pamiętaj, że masz tylko miesiąc.
- Nie mogę – przeraziłem się.
- Masz miesiąc – powtórzył dobitnie, stanowczo.

  

Seth prowadził mnie zimnym korytarzem do mojej celi. Wciąż trawiłem informacje, które zostały mi przekazane. Byłem zdruzgotany. Tak. Ja, Gerard Way, jestem w totalnej rozsypce. W mojej czaszce cały czas rozbrzmiewały te dwa słowa : „masz miesiąc”, a głupie trzydzieści jeden dni to nic w porównaniu do tego, ile czasu planowałem poświęcić na zrobienie pewnej rzeczy.
- Powiedział ci? – zapytał strażnik.
- Niestety – odpowiedziałem ze smutkiem.
- Przykro mi stary – Seth poklepał mnie po ramieniu.
- To nie twoja wina.
- Wiem, ale jednak to wszystko mnie przygnębia – wyczułem szczerość w jego słowach, która częściowo dodała mi otuchy.
Po paru minutach dotarliśmy do celu. Zobaczyłem lezącego na łóżku Franka i modliłem się w duchu, aby dobrze to przyjął. Zostałem wprowadzony do pomieszczenia, a kraty wróciły na miejsce z cichym brzękiem, pozwalając mundurowemu odejść.
- Co się stało Gee? – zapytał chłopak, widząc w jakim jestem stanie.
- Frankie? Musimy poważnie porozmawiać.

******************

Wiecie co? Kocham przerywać w takich momentach ♥♥♥ Dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze. Jestem bardzo łasa na wszelkie opinie dotyczące poszczególnych rozdziałów, więc chciałabym, aby ci, co nie zostawiają po sobie śladów, zaczęli to robić ^^

12 komentarzy:

  1. Zamierzam cię udusić. Mam ku temu kilka powodów.
    Pierwszy, to taki, że przez ciebie odechciewa mi się pisać.
    Drugi, to taki, że przerywanie w takich momentach jest złe, a nawet bardzo złe i powinno się zamknąć ciebie w ciemnym lochu, ale wtedy nie mogłabyś pisać. Ughh...
    Trzeci, to taki, że mimo tego wszystkiego, co wymieniłam wyżej, nadal uwielbiam zarówno ciebie, jak i twoje opowiadanie.
    (Przepraszam za możliwy brak składu w tej wypowiedzi, ale ostatnio wychodzi mi smalec ze wszystkiego co piszę, czyli nawet nie myślę o tym, co piszę).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę cię. W takich momentach? Uduszę, zadźgam i powieszę! Powiem jedno mi się to nie podobało. :C (Krytyka ze strony Grzywy. Uhuhu uwaga leci szpan.) Wierzę że stać cię na więcej. Co ja pieprze to było super! Rozwaliłaś mnie tym! Bałam się tego czytać. Bałam się Lyn psychopatki :C. Nwm co ty ze mną zrobiłaś ale jak to czytam to odechciewa mi się pisania tego no.. No tego czegoś co ja piszę. No chciałam zacząć pisać Frerarda w liceum ale.. to takie proste. Nudne, przeciętne. Ty tym twoim Więziennym Frerardem pokazujesz mi w brutalny sposób.. (brutalny dlatego że po przeczytaniu tego mam wrażenie jakby ktoś wykrzyczał mi w twarz wszystkie moje błędy a potem mocno spoliczkował i zaciągnął na tortury. No zazdrość ,no.) co jest nudne a c'nie! Dzięki Darsiu <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja ci zaraz dam, kochać przerywać w takich momentach D:< już któryś raz z kolei, cholero! no ale ok, ok. już nic nie mówię. LynZ była jakaś psychiczna, dobrze, że ją zaciachał. o. :D i fajny pomysł <3

    / savemesorrow

    OdpowiedzUsuń
  4. ło kurwa ło kurwa ło kurwa ło kurwa O: to nie lynz była psychiczna jak ujęła @war machine, tylko TY, TY JESTEŚ JAKAŚ PSYCHICZNA, DAWAJ KOLEJNY ROZDZIAŁ o8eyq314124DSFAF

    / heartfalling

    OdpowiedzUsuń
  5. ..eee... nie wiem co powiedzieć. Zamurowało mnie i z góry przepraszam za niezbyt...logiczny komentarz xD
    po pierwsze: Gerard dobrze zrobił. Ja bym jeszcze dorzuciła coś od siebie np. wyrzuciła ją przez okno najpierw, a potem pociachała, potem zakopała, ale najpierw sklonowała i potem zabiłabym klony ze szczególnym okrucieństwem(błagam, nie mów,że jestem psychiczna, bo to wiem)
    Wybacz, poniosło mnie.
    po drugie: nie waż mi się coś zrobić Gerardowi, bo zabiję!
    po trzecie:jak możesz kończyć w takich momentach?!(i tak cie zabiję...)
    po czwarte: zajebisty rozdział! Dawaj nexta(bo też zabiję.)
    po piąte:Czyli ogółem nie masz wyboru... Chyba, że dasz szybko nowy;D Napisałabym, że ma być też fajny, ale wszystkie twoje rozdziały są zajebiste.
    po szóste: kurde, ale się rozpisałam...
    po siódme: xoxo. Kochamy cię!<3
    ~~Frerard~~
    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  6. to opowiadanie jest boskie.piszę frerardy,ale chyba nigdy nie będą tak dobre jak Twój....nie lubię jedynie takich zakończeń,ale to właśnie one skłaniają do czekania na następny rozdział...

    OdpowiedzUsuń
  7. JAK MOGŁAŚ PRZERWAĆ W TAKIM MOMEMCIE?! Zła ty, zła ty D: No, ale… Czy to jest to, o czym ja myślę, że będzie? XD Bo jak tak, to nie wiem, co ci zrobię, cholero -_- Szlag by to. Chcę już jak najszybciej następny <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. cardiomyopathy9 czerwca 2012 22:03

    Ci nade mną chcą Cię zabić! Nie zabijajcie jej, bo się nie dowiemy cóż się ma wydarzyć. A może? Tak, już wiem! Chcecie za morderstwo trafić do Bella Muerte:)
    Kocham to czytać wieczorami! Ludzie się na mnie dziwnie patrzą, kiedy opowiadam im o swoich pasjach, a jedną z nich jest czytanie tego bloga. Dziękuję :]

    OdpowiedzUsuń
  9. OMGF! ten rozdział jest genialny! tak jak wszystkie oczywiście. Jejciu jak Ty tak świetnie piszesz.? Kurde mi też sie odechciewa aż pisać swojego Frerarda :P ohh jeszcze w takim momencie przerwałaś... nie no błagam dodaj szybko następny rozdział bo umręęę!
    btw. ostatnio pisałam one shota i chyba czytamy sobie w myślach bo moja LinZ była identyczna jak Twoja o.O
    i na koniec : kocham tego bloga! <69 x3
    xoxo.

    OdpowiedzUsuń
  10. No i proszę, zgadłaam! Biedna Bandit... :(
    a to co...? jakieś eksperymenty na ludziach (robią jeszcze coś takiego? o.O)? I Gee ma być im poddany? Kurde noo, przecież to nie fair!
    jesteś zUa, skoro lubisz przerywać nam w tak ważnych momentach...

    OdpowiedzUsuń
  11. SJHDCDJVFIERF *.* Czemu w takim momencie? Coś czułam że Lyn-Z ma coś nie tak z głową.

    OdpowiedzUsuń
  12. och słońce moje mroczne, wybacz, że tak nie komentuję, mam strrraszny zapierdziel ostatnimi czasy, a poza tym nawet nie mam własnego kompa (czasowo oczywiście) więc ten tego.. no ale, jak często tu wchodzą i myślę, że znowu będę miała dwa odcinki do nadrobienia, a tu jeszcze nie ten, no weź sie zlituj i wrzuć coś wreszcie :D! co do rozdziału - podobał się, twoja zdolność posługiwania się językiem z rozdziału na rozdział jest coraz lepsza. poza tym, świetna fabuła, trzeba przyznać, że nawet ja nie jestem wszystkiego pewna. och, mój kolega będzie w końcu miał racje, nie jestem wszechwiedząca D: Linz mnie przeraziła, scena podobna do jednej z pewnego filmu, gdzie matka utopiła trójkę swoich dzieci.. tak jakoś skojarzenie. i teraz.. kurcze, co Gerdziu chce Frankowi powiedzieć, no co, no co, no co, bo ja już nie ogarniaaaam! proszę, ratuj szybko nowym odcinkiem!
    xo

    OdpowiedzUsuń