VIII
[FRANK]
-
No już! – wydarł się na nas z mocą wartownik. – Schowek sam
się nie posprząta!
Byłem z lekka śnięty. Też sobie wymyślili sposób na
pobudkę. „ Fantazja, po prostu fantazja ” – pomyślałem z sarkazmem.
Przeciągnąłem się, otwierając oczy. Zerknąłem na Gerarda. Był lekko
rozkojarzony, a na jego prawym policzku widniały odciśnięte palce. Zamknął
jedno oko, próbując zorientować się w zaistniałej sytuacji. Przy akompaniamencie
głośnych narzekań strażnika, ruszyliśmy się w końcu z łóżka. Oczywiście nie
obyło się bez cichych pomruków złości i wyraźnego ociągania się. Teraz spaliśmy
wyłącznie na jednym posłaniu, odkąd wczoraj zabrali moje, które było połamane
do naprawy. W sumie to od kiedy zrobiliśmy ten ważny krok do przodu w naszych
wzajemnych relacjach, a nawet dwa, to i tak dzielimy wspólnie pojedyncze łóżko.
Nie mogłem do końca uwierzyć w to, co
się stało. Może brzmi to nieco naiwnie, albo jak zeznanie zakochanej
nastolatki, ale w istocie tak było, a ja się czułem jak taka dziewczyna. Nadal
moje serce bije szybciej jedynie na samo wspomnienie tamtej nocy. Gdyby nie
miejsce, w którym obecnie się znajdujemy, pomyślałbym, że to jeden z moich
popapranych snów pozbawionych logiki.
- Ruszmy się panowie, ruszamy. Bez ociągania – mruknął
mężczyzna w mundurze. – Nie macie na to całego dnia.
Wyszliśmy z celi prowadzeni przez dwóch strażników.
Postanowili się ubezpieczyć na wypadek problemów i nie działali nigdy
jednostkowo. Zawsze istnieje pewne ryzyko, że jednemu z więźniów zachce się
zaszaleć. W pogotowiu musi być ktoś do pomocy postawiony wyżej w tutejszej
hierarchii. Przemierzaliśmy korytarze bloku B w niczym niezmąconej ciszy. Od
betonowych płyt podłoża odbijały się jedynie odgłosy ciężkich butów i
brzęczenie naszych kajdanek. Po pewnym czasie dotarliśmy do dość sporych
rozmiarów drzwi. Jeden z mundurowych wyjął pęk kluczy i wsadził jeden z
niebieską zawieszką do zamka. Po otwarciu wrót naszym oczom ukazało się wnętrze
niemałego bynajmniej i bardzo zagraconego pomieszczenia. Nie wiem czy słowo
‘burdel’, mogłoby to nawet odpowiednio nazwać. Po podłodze walały się szmaty,
szczotki, miotły i miotełki, grabie, laczki, łopaty, nawozy, odświeżacze do
powietrza, detergenty i inne tego typu przedmioty. Pólki były zawalone od góry
do dołu płynami do mycia okien, kibla, zlewu, podłogi i odkażania sprzętów
medycznych. Wiadra, pojemniki i kartony również nie były uporządkowane. Worki
na śmieci wisiały na wieszaku i również po części przysłaniały płyty betonowe.
Na ścianach widniały zacieki, lepkie plamy i jakiś mech.
- Jak my mamy posprzątać ten burdel na kółkach ? – zapytał
z niedowierzaniem Gerard, którym wstrząsnął niemały szok.
- Macie na to caluśki tydzień. Bez obaw, 2605. Zapewniam
was, że zdąrzycie – zaśmiał się strażnik. – Tymczasem trzymajcie klucze. Macie
się zamknąć od środka. Ja wrócę z Horneyem za parę godzin – oznajmił nadzwyczaj
rzeczonym tonem. – Trzeba jeszcze dopilnować tych chuliganów na dyżurze w
kuchni. Nie jesteście jedyni. W porównaniu do nich nie stanowicie wielkiego
zagrożenia, małe piwo z was. Zaraz zaczną się żarciem rzucać i wbijać sobie
widelce w oczy, a noże w ręce – westchnął kręcąc głową z rozżaleniem. – Żadnych
wygłupów. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie mojego zaufania. Liczę również na
to, iż będziecie pracować jak pszczółki, gdy łąki rozkwitają.
- Jasne – mruknąłem z rezygnacją i zapatrzyłem się na ten
bałagan.
W moim mniemaniu to tego nawet pięciu ludzi w miesiąc by
nie wyczyściło. To jest więzienie czy zakład karny? W sumie to chyba i tak na
jedno wychodzi.
- Więc w takim razie zapraszam do środka. Zapalicie sobie
światło i raz! Zasuwacie! – rozpiął nam kajdanki.
Po tych słowach zamknął drzwi. Gerard doskoczył do nich w
mgnieniu oka i trwale przypieczętował kluczem. Według mnie ta cała sytuacja z
zabezpieczaniem się w środku na własną rękę było dziwne i podejrzane. Way jak
widać nie miał z tym żadnych problemów i zachował się jakby taka sytuacja była
dla niego codziennością.
- To co? – zagadnąłem. – Wygląda na to, że czeka nas
całkiem sporo naprawdę brudnej roboty – powiedziałem ze smutkiem, marszcząc
nos.
- Nie dramatyzuj tak.
Poczułem jak ręce mojego kochanka ciasno oplatają mnie w
pasie i przyciągają do jego rozgrzanego tułowia. Nasze ciała złączyły się ze
sobą. Way położył swój podbródek na moim ramieniu, a jego palce powędrowały do
suwaka od mojego kombinezony. Już zrozumiałem do czego dąży ten cwaniak. Nie
powiem żeby mi to przeszkadzało, ale chyba powinniśmy już zacząć porządkować
rzeczy porozwalane po podłodze. W innym razie nie skończymy tego do końca roku.
- A co powiesz na to… - szepnął. – Abyśmy… się odrobinę
zabawili – zamruczał mi uwodzicielsko do ucha przygryzając jego płatek. – Jesteśmy
całkiem sami… Uwierz, że taka okazja nie zdarza się za często i może się już
nie powtórzyć. Należy to wykorzystać – lekko otarł się ustami o mój policzek,
co wywołało cichy jęk z mojej strony.
- Wiesz dobrze, że powinniśmy to posprzątać – wydusiłem z
siebie.
Nie mam pojęcia jak ten facet to robi, ale tracę przy nim
zdolność racjonalnego myślenia. W szczególności jak wyprawia ze mną takie
rzeczy. Nie potrafię mu się oprzeć. Zawdzięcza to urokowi osobistemu? Z
pewnością. Posiada wrodzoną charyzmę? Zapewne. Zaczęły się pode mną uginać
kolana z nadmiaru emocji. Ulegałem mu stopniowo i zdecydowanie za szybko.
- Jesteś tego aż taki pewien? – zapytał.
Jego dłonie sprytnie przedostały się pod mój kombinezon.
Poczułem zimny dotyk w okolicach moich bokserek, a następnie po wewnętrznej
stronie ud. Wydałem z siebie ciche westchnienie rozkoszy. Czułem jak mój
członek już zaczyna twardnieć, chociaż do niczego za bardzo nie doszło, ale
emocje i odczucia dały swoje.
- N… nie – wyjąkałem, usilnie starając się brzmieć nieco
bardziej stanowczo.
Moje powieki zmrużyły się lekko z podniecenia. Palce
Gerarda co raz znajdowały się tam gdzie nie powinny. Mianowicie stale zahaczały
bądź też ocierały się o okolice mojej męskości. Naturalnie wszystko było
‘niechcący’. Po chwili moje bokserki zostały osunięte w dół. Założę się że to
również na bank nie było celowe. Mężczyzna przycisnął mnie do szafki, przed
którą stałem. Nie była to wygodna pozycja, lecz nie zwracałem na to najmniejszej
uwagi. Ważne było teraz to, co Gerard Way robi z moim ciałem i jak panuje nad
moimi emocjami. Wodził delikatnie opuszkami palców wzdłuż mojego prącia
drażniąc skórę i wywołując niekontrolowane fale dreszczy, które niosły
nieopisaną rozkosz i niemal zwalały mnie z nóg.
- Ooooo kurwa – zawyłem przeciągle.
Dłonie Waya zacisnęły się na moim penisie i zaczęły się po
nim szybko poruszać w przód i w tył. Nie wiedziałem naprawdę jak ja to robiłem,
że wciąż byłem w stanie utrzymać się w pozycji pionowej. Zwijałem się z przyjemności,
sapiąc głośno. Co chwile wymawiałem imię ukochanego, sięgając nieba i
zatapiając się w jego rozkoszach. Czułem, jakbym przebywał na Polach
Elizejskich, a nie w Bella Muerte, więzieniu na środku Oceanu Spokojnego.
Doszedłem będąc jakby w innym świecie.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, głupku – wydyszałem z
lekkimi problemami i przerwami na zaczerpnięcie oddechu.
- Teraz twoja
kolej złotko – mruknął zamieniając się
ze mną miejscami.
Zsunąłem z niego kombinezon do połowy i pozbyłem się
zbędnych materiałów zasłaniających jemu to, co ma najlepsze. Wszedłem w Gerarda
szybko, co spowodowało falę przeróżnych przekleństw pod adresem wszystkiego, co
jest możliwe. Przyspieszyłem ruchy ze świadomością, że wtedy szybciej Gerry
poczuje przyjemność zamiast bólu dźwięczącego w uszach. Tak też się stało.
Dyskomfort w mgnieniu oka został zapomniany i mój towarzysz zaczął pojękiwać z
przyjemności. Uwielbiałem go obserwować, gdy był w ekstazie. Jego dłonie
mocniej zacisnęły się na rusztowaniu metalowej szafki z wsuwanymi półkami.
Wchodziłem w Waya szybko i zdecydowanie, a następnie usuwałem się z jego
wnętrza, aby pojawić się w nim ponownie. Sprawiało to, że popychałem tym samym
jego ciało do przodu. Odbijał się, raczej boleśnie, biodrami od mebla o twardej
teksturze. Robił on także niemało hałasu, ze względu na właśnie to tworzywo, z
którego został wykonany. Uderzałem jeszcze przez chwilę rytmicznie w pośladki
mężczyzny, aż ponownie zostałem zaspokojony. Odsunąłem się cały zdyszany od
Gerarda, który ciągle opierał się o szafkę zaciskając palce na jej szkielecie.
Starał się uspokoić oddech, aby przywróci wszystko do normy. Jak na chwilę
obecną, sapał ciężko, więc również dałem mu parę sekund na odetchnięcie. Gdy
jego serce pompowało już normalną ilość krwi, ubrał się i obrócił twarzą do
mnie.
- Kto by pomyślał, że w takim małym ciałku, drzemie taka
bestia? – zaśmiał się i zachłannie mnie pocałował.
Nie opierałem się. Wręcz przeciwnie. Mimo zmęczenia,
wpuściłem język Gerarda głębiej do swojej jamy ustnej. Z zachłannością
oddawałem każdą, nawet najmniejszą pieszczotę. Nigdy nie miałem dosyć dotykania
jego ciała. Każdy pretekst by to uczynić był na wagę złota. Z czarnowłosym było
mi wspaniale. Gdy potrzebowałem, aby podnieść mnie na duchu czy rozbawić,
sprawiał, że czułem się lepiej. Mogłem z nim pomilczeć i ta cisza nie była
niezręczna, lecz kojąca. Gdy wymagała tego sytuacja, potrafił być poważny, bądź
ociekać sarkazmem i kpiną. Wiedziałem, iż przy nim nic mi nie grozi i czułem
się przez to bezpieczny.
- Czas tu posprzątać – wypomniałem mu po chwili.
Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale nie zaprzeczył. Jasnym
było, że żadnemu z nas nie przypadło do gustu ogarnianie tego bałaganu.
- Fakt – przyznał ponuro.
Zabraliśmy się za sprzątanie tego wszystkiego. Zaczęliśmy
od przestawienia pudeł i układania ich pod ścianą. Niektóre były czymś
wypełnione, a inne całkiem puste. Miotły i szczotki powędrowały do dużego,
czarnego kubła i od razu zrobiło się
bardziej przestronnie. Przynajmniej mieliśmy jak się poruszyć, nie ryzykując
przy tym zaliczenia gleby. Wracając do zbierania ścierek z podłogi, usłyszałem
jak Gee nuci jakąś piosenkę.
He
said I love you boy,
I
love your soul.
He
said I love you baby oh, oh, oh, oooh, oh.
He
said I love you more than words can say,
He
said I love you bayayayayby.*
Tak się śmiesznie przy tym gibał, że nie mogłem powstrzymać
szerokiego uśmiechu, który wpłynął mi na usta i głośnego śmiechu. Wyglądał
komicznie. Nie sądziłem, że ktokolwiek śmieje się i żartuje podczas pobytu w
więzieniu.
- Wariat – mruknąłem i pocałowałem go namiętnie.
- Co teraz robimy? – zapytał wzdychając z rękoma na
własnych biodrach.
Rozejrzałem się uważnie, oceniając stopień zabałaganienia i
ewentualne ruchy, aby jemu zapowiedz.
- Te szmaty z podłogi wwalmy na tą dolną półkę – zatoczyłem
ręka koło po pomieszczeniu. – Później zajmiemy się tymi detergentami, dywanami
i ogólnie całością.
- Ok. – sapnął z niesmakiem.
Po godzinie przyszedł
strażnik. Stwierdził, że na dzisiaj koniec. Zauważył nawet, iż całkiem sporo
zrobiliśmy. Po wymienieniu uprzejmości, zaprowadził nas do celi. Tym razem w
pojedynkę, bez swojego kompana. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją.
- Czeka na was obiad – oznajmił sucho. – Wieczorem ktoś
przyjdzie po naczynia, albo jutro z rana – pożegnał nas tymi słowami, zmykając
celę i oddalił się.
Zaczęliśmy pałaszować kaszę z kromką czerstwego chleba.
Szczerze mówiąc, to zdążyłem już się przyzwyczaić do dań, jakie tu serwują.
Podejrzewam, że i tak jest raczej lepsze, od jedzenia, które podają więźniom w
innych placówkach tego typu.
- Gerry? – zapytałem.
- Hmmmm….?
- Mówiłeś, że brat ciebie tutaj odwiedza…
- Owszem – przytaknął. – A do czego zmierzasz?
- Powiedz mi coś o nim – poprosiłem przyciszonym głosem. –
Jaki on jest?
Czułem się nieco głupio wypytując o rodzinę mojego
chłopaka. Chyba mogę go już tak nazywać. Jednak chciałem wiedzieć o nim jak
najwięcej. Czy to takie dziwne?
- Mikey jest… - zaciął się w poszukiwaniu odpowiednich
słów. – Niesamowitym człowiekiem jest, no. Teraz, jak mnie nie ma, to zajmuje
się wszystkim, co pozostawiłem. Wspiera naszą matkę – westchnął ciężko. – Donna
ma raka piersi. Dzieli czas między właśnie nią, jego dziewczynę, mnie i jeszcze
dodatkowo moją galerię. Źle się z tym czuję, że dałem mu dodatkową robotę.
Zapewnia mnie, że kocha sztukę i przyjemnie mu się pracuje z tymi ludźmi…
- Więc w czym problem? – zapytałem.
- Czuję, że nie jest ze mną do końca szczery. Jakąś częścią
siebie wiem o tym, że to tylko taka wymówka, aby mnie nie dołować. Jedynie on
ze mną utrzymuje jakikolwiek kontakt, bo matka traktuje mnie jak największego
zbrodniarza i człowieka bez serca.
- To coś nas łączy – mruknąłem z goryczą.
- Nie, Frank – zaprzeczył pewnie. – To dwie różne rzeczy.
- Jak to? – zapytałem oniemiały. – Dla mnie to raczej jedno
i to samo.
- Twoja matka ma do ciebie żal, a moja się mnie zwyczajnie
boi – powiedział. – W jej oczach jestem zwykłym mordercą, nic nie wartym
śmieciem, który zabija bezbronne kobiety i dzieci.
- Ale przecież ty nic nie zrobiłeś Bandit – zapewniłem z
mocą.
Gerard w odpowiedzi zaśmiał się z goryczą i przeczesał
sobie ręką przydługie już włosy.
- Ja to wiem Frankie. W tym leży cały mój problem – jęknął.
– Ja to wiem, Mikes to wie, ale mojej matce tego do łba nie wbijesz. Mike
widział, że Lindsey się zmieniła. Zaobserwował to nawet wcześniej niż ja.
Kiedyś nawet próbował porozmawiać z Donną, wytłumaczyć jej, co zaszło. Jednak
jak ta baba raz coś sobie wmówi, to koniec i kropka. Musi być tak jak się jej
wydaje.
- Na razie masz też mnie, więc się nie załamuj.
- Wiem – szepnął. – Kocham cię.
W odpowiedzi jedynie przysunąłem swoje usta do jego. Gerard
przystał na tą drobną pieszczotę z cichym mruknięciem zadowolenia. Postanowiłem
pogłębić pocałunek, więc naparłem na ukochanego całym ciałem. Chłopak złapał
mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Oplotłem jego biodra nogami i usiadłem mu
na kolanach zarzucając ręce na gerardową szyję. Moje palce zacisnęły się na
zamku od kombinezonu Waya.
- Nie posuwaj się za daleko – wymruczał miedzy pocałunkami.
Jakoś nie miałem w głowie wizji, w której podporządkowałbym
się jego rozkazowi, więc dalej kontynuowałem dobieranie się do jego osoby.
- Frank – ostrzegł mężczyzna, ale ja nie zamierzałem
przerwać. – Frank, przestań – powiedział stanowczo.
- Dlaczego? – zapytałem zszokowany z lekka reakcją
chłopaka.
- Niedługo będzie nocny obchód – oznajmił.
- No dobra. W takim razie kładziemy się spać –
powiedziałem.
Byłem nieznacznie rozczarowany, lecz nie dałem tego po
sobie absolutnie poznać.
- Ale całusa jeszcze dostanę?
- Tak, dostaniesz – westchnąłem i go pocałowałem.
Way najwyraźniej nie postanowił poprzestać na jednorazowej
pieszczocie. Przyciągnął mnie za kołnierz do siebie.
- Myślałem, że obchód zaraz będzie – mruknąłem.
- Za chwileczkę kończymy – zaśmiał się i wciągnął mnie na siebie.
- Mhm – wpiłem się agresywnie w jego wargi.
Nasze oddechy przyspieszyły, a wymiana śliny stała się
aktywniejsza. Dłonie Gerarda powędrowały na moje pośladki. Jęknąłem prosto w
jego usta. Nie czekając na zaproszenie, zacząłem ponownie odpinać zamek jego
kombinezonu. Gdy byłem mniej więcej w połowie, usłyszałem wesołe gwizdanie strażnika.
Zastygliśmy w jednej pozie i wymieliliśmy zlęknione spojrzenia. Way odzyskał
zimną krew znacznie szybciej niż ja. Przycisnął moją głowę do poduszki, a ja
wyprostowałem nogi i położyłem ręce na jego klatce piersiowej. Czułem jak jego
serce galopuje i nie jest w stanie się opanować. Po chwili nerwowego
wyczekiwania obok naszej celi przemknęła jasna poświata światła policyjnej latarki,
a gwizdanie strażnika stopniowo cichło podobnie jak i jego kroki.
- Zabiję ciebie kiedyś – mruknął mi do ucha Gerard.
- Jezu – zaśmiałem się głupio – To było okropne. –
przyznałem, zsuwając się lekko w dół tak, aby moja głowa spoczęła na jego
klatce piersiowej.
- Ej, Frank? – zapytał.
– A jakby coś mi się stało, to spróbuj żyć tak jak wcześniej. Nie rób
sobie krzywdy.
- Dlaczego sądzisz, że coś miałoby się stać? – popatrzałem na
niego uważnie.
- Tak tylko mówię. Czasem ludzie tutaj znikają mały. Życie
jest nieprzewidywalne. Najgorsze jest to, że nikt kto rozpływa się w powietrzu,
już nie wraca – wyszeptał. – Obiecaj Frank.
- Pod jednym warunkiem – rzekłem twardo.
- Jakim? – zapytał zaskoczony.
- Obiecaj mi to samo – zażądałem.
- To umowa stoi – pocałował mnie i ułożyliśmy się do snu.
**********************
* Plan
B – she said. Oczywiście po lekkiej przeróbce ;D
Sorry
za nieudane porno … Nie umiem pisać takich rzeczy, ale musiałam to wcisnąć, bo
nie miałam innej koncepcji, a czymś trzeba było zapchać rozdział. Wybaczcie +,+
A tam zaraz nieudane! Czy tak, czy tak, cholernie mi się podobało<3 Mam zamiar przeczytać to jeszcze kilka razy xD Tylko te ostatnie zdania... Czy ty przypadkiem czegoś nie kombinujesz? Bo jak tak, to zapomnij o tym xD Zabijesz któregoś, a cie znajdę... tak, to groźba xD Liczę na happy end;]
OdpowiedzUsuńBossskie było, proszę więcej takich scen xD
Ja chcę już następną sobotę*_*
Pozdro;]
~~Frerard~~
http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/
No ale, oczywiście, nie mogłaś do końca wytłumaczyć, co się stanie Gerardowi! Again! No jak możesz.. nam nie powiedzieć? ;o
OdpowiedzUsuńDobra, a teraz już bez żadnych wątów. Cudoownie ^^ zacne porno ♥
i ta literówka... "kładziemy się stać". Kooocham Cięę :D
cudoooo ♥_♥
OdpowiedzUsuńwyjaśnij o co chodzi jeszcze z tą złą wiadomością!
chcę nexta, szybko! :3
Nie zabijaj Gerarda!!!!! NIE! Nie możesz tego zrobić! Nie Frankowi!
OdpowiedzUsuńEj no jesteś normalnie zajebista ;***
Ty nieudanego porno chyba nie widziałaś. |D
OdpowiedzUsuńTo było cudne, ale coraz bardziej boję się o Gerarda i Franka jako parę, bo czuję, że coś się tu spieprzy. Cholera, ale nie może się spieprzyć, no! Nie i tyle. Ma być dobrze, nie wiem jak, ale ma być. Tyle. I daj kolejny, co? <3
{ savemesorrow & bulletinyourheart }
Haha nieudane porno. XD Weź mnie nie rozśmieszaj. Rozdział boooski. Jestem ciekawa co ty tam wymyśliłaś!
OdpowiedzUsuńBoże, jak ja się boję o Gerda! No, co mu zrobią?! Ja chcę wiedzieć. Już. Teraz. Natychmiast. Musisz nas trzymać w niepewności, cholero. Jestem na ciebie cholernie zła i najchętniej bym ci coś zrobiła, ale wiem, że sama czasami robię to samo :D Jednak musisz dać nam szybko następny odcinek <3 A pornol był świetny, więc nie mów głupot. Ocena czytelnika jest ważniejsza, pamiętaj xD [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńA mi się porno podobało x___x ;p
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze super tylko nurtuje mnie nadal ta zuuua wiadomość którą Gred miał przekazać Franiowi...
ps. czekam niecierpliwie na shota..
omniomniom, podoba mi się c: jest okay, panowie są przesłodcy (i tak mówię o mordercach, tak, tak, pozdrawiam, mogą mi naskoczyć). kochają się, PIEPRZĄ (swoją drogą ta scenka wyszła ci lepiej niż mi, moja jest taka cholerne sztywna i szablonowa, a tu - zarąbiśte przeruchanie ;D) i w ogóle. Odnoście tej złej wiadomości Gerarda - wiedz, że masz do czynienia z miszczuniem dedukcji, więc jeśli powiem, że na 90% jestem pewna, o co chodzi, to znaczy, że prawdopodobnie mam rację. i, jeśli dobrze wnioskuję, to mam mini zapytanie - do jakiego Stanu należy wysepka z Bella Muerte, bo wiesz, w większości to jest niedozwolone. a jeśli nie mam racji to kij z tym, chcę się dać zaskoczyć XD pozdrawiaaaam :**
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń