piątek, 29 czerwca 2012

One - Shot

Art is a key to romance




                Siedziałem w kawiarence, wystukując nerwowo jakiś rytm palcami o stolik. Rozejrzałem się trochę po pomieszczeniu, a następnie wróciłem do obserwowania ulicy przez szybę. Panował ogromny ruch. Z resztą co się dziwić. Są godziny popołudniowe, a wtedy w korku to można sobie postać ładnych parę godzin. Człowiek szybciej doszedłby na piechotę.
- Podać coś? – zapytała kelnerka, która niespodziewanie zjawiła się u mojego boku.
- Nie. Na razie dziękuję – odparłem z lekko wymuszonym uśmiechem.
Młoda dziewczyna posłusznie odeszła i na powrót zostałem sam. Czekałem na kogoś. Dobre słowo. „Kogoś”. Sam nawet nie znałem tej osoby. Może to zabrzmiało nieco głupio, ale naprawdę tak jest. Znajomi stwierdzili, że jestem szalenie samotny i potrzebuję kogoś, kto dzieliłby ze mną czas. Oczywiście zupełnie się z nimi nie zgadzam w tym względzie. Dobrze mi w odosobnieniu. Nikt mi nie przeszkadza, a moje myśli, których mam tak wiele, mogą swobodnie przemierzać przestrzeń w czaszce. W większości dotyczą one mojej pracy. Poświęcam jej czas zarówno w firmie jak i w domu. Kiedyś znajomy powiedział, że mam predyspozycje na pracoholika. Jestem biznesmenem. Prowadzę własną firmę meblarską. Dostarcza mi to sporo dochodów. Z początku mało znana marka, mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że wcale, stała się najbardziej rozpoznawalna na świecie. Także musze ciężko pracować, aby utrzymać się na rynku i nie spaść z rankingu.
- Przepraszam – ktoś poklepał mnie po ramieniu. – Ty jesteś Frank? – zapytał nieznajomy.
- Tak – odparłem odruchowo.
- To świetnie – uśmiechnął się mój gość, rozsiadając się naprzeciw mnie. – Jestem Gerard – przedstawił się, wyciągając rękę, którą natychmiast ująłem i potrzasnąłem. – Umówiono nas ze sobą – dodał.
- Tak, cześć – odchrząknąłem i przysunąłem się z krzesłem bliżej stolika, nie wiedząc zupełnie jak mam się zachować i odnaleźć w tej nowej sytuacji.
- Co podać? – kelnerka ponownie pojawiła się blisko mnie.
- Wodę – odparliśmy jednocześnie.
Spojrzałem lekko zakłopotany na… Gerarda, a moje policzki pokryły się czerwienią. Mężczyzna jedynie uśmiechnął się nieznacznie.
- Czyli dwa razy woda, tak? – zapytała kobieta patrząc na nas z wyraźnym politowaniem i rozbawieniem, co bardzo mi się nie spodobało.
- Tak – potwierdził czarnowłosy.
Dziewczyna udała się na zaplecze zapewne w celu zrealizowania naszego zamówienia. Wypuściłem dość głośno, trzymane do tej pory w płucach powietrze. Nie uszło to uwadze mojego towarzysza, który bacznie mi się przyglądał. Poprawił swobodnym ruchem ręki swoja czuprynę, tworząc jeszcze większy nieład niż wcześniej. Przygryzł lekko wargę i opuścił dłonie na uda, masując je z zaangażowaniem. Chyba był skrępowany tym całym spotkaniem równie mocno jak i ja.
- A więc… - zaczął dość niepewnie. – Czym się zajmujesz zawodowo, Frank? – wydusił z siebie po chwili ociągania na jednym tchu.
- Mam własną firmę z meblami – wyjaśniłem. – A ty? Co robisz na co dzień?
W moim mniemaniu ta rozmowa była nieco sztywna. Obaj wyraźnie odczuwaliśmy skrepowanie, to jasne. Przecież znaleźliśmy się w całkiem nowej sytuacji, raczej, dla nas obojga. Nie mieliśmy przyjemności lub nieprzyjemności wcześniej zamienić ze sobą choćby słowa. Dodatkowo, chyba, należałoby dodać, że nie za bardzo chciałem się tutaj znaleźć i przebywać z nim. Zostałem wręcz zmuszony do wyjścia z domu i zobaczenia się z nieznanym mi mężczyzną.  Nie powiem, Gerard mnie zaintrygował. Muszę przyznać, że takich ludzi nie mija się codziennie na ulicy czy w supermarkecie. Był ubrany w całości na czarno. Oprócz ciuchów i trampek, jego włosy również były w tym kolorze. Może lekko przydługie, ale chłopakowi zdecydowanie dodawały uroku. Nie orientowałem się jakie ma wnętrze, ale nie zapowiadało się na to, iż jest jakimś kapryśnym człowiekiem z wiecznie niezadowoloną miną i złym nastawieniem do całego świata. A! Należałoby chyba wspomnieć, że jestem gejem, homoseksualistą z krwi i kości. Tak, to raczej jest na tyle istotna informacja, aby umieścić już ją na samym początku.
- Jestem artystą – powiedział Gerard.
- To chyba ciekawy zawód – mruknąłem, pokazując jak bardzo nie zadowala mnie całokształt.
Rozejrzałem się, najpewniej, dyskretnie, czy aby kelnerka nie idzie już z tymi napojami. Brakowało mi tematów, a jak człowiek nie wie, co powiedzieć, to udaje, że jest wielce zaangażowany w picie lub jedzenie danej rzeczy. niestety nigdzie moje oczy nie wychwyciły znanej już postaci blondynki z tacą. Westchnąłem cicho i powróciłem do obserwacji czarnowłosego.
- O tak. Bardzo ciekawa. Niesie ze sobą wolność – zaczął żarliwie gestykulować, wczuwając się w swoja wypowiedź. – Robię to, co kocham, a niewiele osób może wykonywać zawód, o którym marzy. Mi się udało osiągnąć swój cel jako jednemu z nielicznych – wyjaśnił. – Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mogę przedstawiać świat czy swoją ideę na własny sposób. Nikt mi niczego odgórnie nie nakazuje. Zachowałem swobodę tworzenia – zakończył dumnie. – Lubisz swoją pracę?
- Oto państwa zamówienie – przerwała nam tak długo wyczekiwana kelnerka.
Postawiła przed nami dwie szklanki przejrzystego płynu.
- Dziękujemy – odezwałem się tym razem w naszym imieniu.
Kobieta jedynie skinęła głową i szybko się oddaliła do następnych klientów, aby przyjąć zamówienie.
- Chyba tak… Jestem trochę zabiegany, ale nie przeszkadza mi to zbytnio – zapewniłem.
- A co zawsze chciałeś robić w życiu? – zapytał nieoczekiwanie.
- Marzyłem o byciu policjantem. Łapać przestępców, choć sam nie byłem do końca święty jako dzieciak – zaśmiałem się do wspomnienia, a Gerard mi zawtórował tym samym.
Atmosfera zrobiła się już nieco luźniejsza. Poczułem się bardziej swobodnie i on raczej też.
- Ja chciałem od zawsze zostać gwiazda rocka i podbijać światowe estrady – wtrącił w naszą dyskusję z wyraźnym rozmarzeniem.
- I mieć włosy jak Bon Jovi – parsknąłem przyjaźnie.
- Dokładnie – wycelował we mnie palcem. – Ale byłem wtedy młody. Miałem może z dwadzieścia pięć lat nie więcej – zasępił się. – No ale oprócz chęci trzeba mieć jeszcze głos, którego niestety nie posiadam – wypowiedział na powrót żartobliwym tonem. – Co najwyżej mogę piać pod prysznicem, jak mnie nikt nie słyszy – sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów.
Skierował otwarty już kartonik ku mnie z niemym zapytaniem, czy aby nie zechciałbym zaspokoić mojej nikotynowej potrzeby. Z grzeczności podziękowałem, na co mężczyzna wzruszył jedynie obojętnie ramionami i odpalił jednego dla siebie.
- Ja myślałem, że ty masz z dwadzieścia pięć – odparłem poważnie, ale natychmiast zrobiło mi się głupio, więc… sięgnąłem po szklankę i upiłem łyka, rozglądając się nerwowo na prawo i lewo.
- Nie no, aż tak dobrze to nie jest, ale dzięki – wypuścił dym z płuc. – Mam trzydzieści pięć lat tak dla ścisłości – dodał po chwili.
- Ja trzydzieści – pokiwałem głowa powoli i ponownie ująłem w swe dłonie szklane naczynie.
Zapanowała trochę niezręczna cisza, wiec postanowiłem zalać swoje myśli wodą w nadziei, że jakiś pomysł na podjęcie dalszej konwersacji nagle wpadnie mi do głowy. Jednak i tak wszelkie trudy były na próżno. Wlałem w siebie całość i poczułem się dość niezręcznie, gdyż Gerard patrzył na mnie z wyraźna kpiną.
- Co się tak patrzysz? – burknąłem nieprzyjemnie.
- Przecież ci nic nie zrobię Nie musisz się tak stresować – zapewnił. – Nie zawlokę ciebie podstępem do piwnicy, żeby potem zadźgać i splamić sobie ręce krwią, nie gryzę i jestem na ogół bardzo przyjazny dla środowiska – zażartował, ale na powrót zrobił się poważny. – To miało być luźne spotkanie, Frank, a nie wyrok na krześle elektrycznym – zauważył sprytnie. – Siedzisz jak na szpilkach – wskazał na mnie ręką, w której trzymał tlącego się papierosa.
Zdziwiłem się trochę tak jawnym podzieleniem się ze mną szczerą opinią ze strony, nie oszukujmy się, nieznanego mi zupełnie mężczyzny. Nie dałem po sobie poznać, że się speszyłem. Już otwierałem buzię z zamiarem rzucenia jakiejś ciętej riposty, ale zadzwonił mój telefon.
- Przepraszam – mruknąłem sięgając do kieszeni.
- Spoko.
- Halo?
- Słuchaj, przyjechała dostawa dębu. Co mam zrobić? – zapytał Chris, jeden z moich współpracowników.
- Zapytaj Stevena. On wie, jak działać. Odbierze to zamówienie.
Cały czas obserwowałem uważnie mojego towarzysza. Wyglądał przez szybę na ulicę z wielkim zaangażowaniem, obserwował ruch na niej i jak zwykle spieszących się gdzieś ludzi. Jego  mina nie wyrażała nic sympatycznego. Zamyślenie, które nie obrazowało w sobie niczego przyjemnego, żadnych miłych wizji o jednorożcach skaczących po polanie dookoła tęczy w porannych promieniach letniego słońca. Musiałem również przyznać, że chłopak jest naprawdę przystojny. Nie żebym chciał po tym spotkaniu podtrzymywać jakąkolwiek znajomość, tak tylko mówię.
- Zadzwonił dzisiaj do mnie i mówił, że wypisuje sobie zwolnienie. Znowu – zaznaczył dobitnie ostatnie słowo.
Zagotowała się we mnie krew. Ten facet ma wieczne wakacje. Więcej ma wolnego niż siedzi w pracy. Najzwyczajniej w świecie go zwolnię.
- Jak to? – wykrzyknąłem łapiąc się za włosy. - Kolejny raz? Chyba będę musiał z nim na poważnie porozmawiać.
- Dobra, ale najpierw poważnie sobie porozmawiaj z dostawca drewna – powiedział.
- Okej, już jadę – westchnąłem ciężko. – Będę za pół godziny.  Zagadaj go jakoś, wypytaj o inne oferty, bo inaczej naliczy nam jeszcze dodatkowe koszty za czekanie – rozłączyłem się. – Przepraszam, ale naprawdę muszę już lecieć.
- Nie ma sprawy – Gerard machnął na mnie lekceważąco ręką. – Idź jak musisz.
- W pracy mnie potrzebują – dodałem wstając.
- Nie musisz mi się tłumaczyć – mruknął nieco zasmucony.
Zrobiło mi się go momentalnie żal. Nie chciałem, żeby ktoś czuł się źle z powodu moich czynów czy osoby. Tym bardziej, że zaczęła nam się kleić gadka.
- Naprawdę mnie potrzebują.
- Ej, spoko. Nie jestem twoją matką – zaśmiał się bez krztyny wesołości. – I tak raczej nic by z tego nie wyszło – machnął dwoma palcami na kelnerkę całkowicie mnie ignorując.
- Jak sobie uważasz – zerwałem się z miejsca i wybiegłem, nie bawiąc się w zbędne w tym przypadku uprzejmości.
Nie przejąłem się jakoś zbytnio tym, że wypadałoby zapłacić przynajmniej minimalną część rachunku. Byłem zły. Nie, byłem wściekły. Jednocześnie na siebie i na niego. Nie wiem tak dokładnie dlaczego. Powinienem się cieszyć z tego, co powiedział mężczyzna. Nie chciałem się z nikim wiązać ani przelotnie, ani na stałe. Poszedłem na tą randkę, bo znajomi wywarli na mnie presję i obietnicę pojawienia się na niej. Jednak zostawiając tam czarnowłosego, poczułem jakbym stracił cząstkę siebie. To było głupie i niedorzeczne, bo znałem go zaledwie od godziny, ale takie prawdziwe. Nie byłem w stanie pojąć samego siebie. Po prostu bałem się miłości, odtrącenia. Teraz to do mnie dopiero dotarło ze zdwojoną mocą. Nie wiem, czy nie mógłbym zaryzykować dla Gerarda, dla siebie i spotkać się z nim ponownie, ale w wielkim uniesieniu nie pomyślałem, żeby wziąć jego numer telefonu. Zwiałem stamtąd w wielkim popłochy. Idiota ze mnie.


***

            Wjechałem powoli na podjazd willi znajomego z branży. Organizował jakiś bankiet. Oczywiście musiałem na nim być, gdyż zaproszeni zostali wszyscy znaczący się biznesmeni. Wysiadłem z pojazdu i przywołałem gestem reki parkingowego. Kiedy podbiegł, oddałem w jego ręce moje auto. Odruchowo poprawiłem garnitur i ruszyłem po schodach do góry, gdzie z tarasu dało się już słyszeć dźwięki rozmów.
- Hej! Frank! – ujrzałem jak Malcolm idzie do mnie szybkim krokiem – Świetnie, że przyszedłeś.
- Nie mogłem tego przegapić – skłamałem ściskając krótko jego dłoń na powitanie.
- Chodź, oprowadzę cię – zaproponował żywo.
- Przecież już byłem tutaj wiele razy – zaśmiałem się.
- Ale kochany, specjalnie na ten bankiet zmieniłem wnętrze – westchnął z rozmarzeniem. – Zatrudniłem do tego prawdziwych fachowców.
- To prowadź – powiedziałem biorąc od kelnerki kieliszek szampana i rozpinając garnitur wolną dłonią. Zostałem poprowadzony przez szklane drzwi do środka. Uściślając, do salonu. Wciągnąłem głęboko powietrze. Nie wierzyłem własnym oczom.
- Świetne malowidła, co? – zagadnął kumpel z cwaniackim uśmiechem.
- Piękne – przyznałem.
Zacząłem podziwiać z uwagą postacie przodków Malcolma, zobrazowane na ścianach i suficie. Precyzja z jaką zostały one wykonane, zapierała dech w piersi. Trzeba było przyznać, że artysta, który to wykonał, jest kurewsko uzdolniony. Następnie zostałem oprowadzony po kuchni, pokojach gościnnych i tym podobnych pomieszczeniach. Były równie niesamowicie i oryginalnie przyozdobione jak i salon.
- Wiesz, co? – zacząłem. – Dałbyś mi namiary na ekipę, która to robiła?
- Jasne – wzruszył ramionami. – Ale po co ci oni?
- Pomyślałem, że u mnie też przydałby się gruntowny remont – powiedziałem wodząc wzrokiem po suficie.
- Wiesz, w sumie to szefa tej grupy mogę ci nawet teraz przedstawić – spojrzałem na niego nieznacznie zdziwiony. – No co? Przecież musiałem go zaprosić. Wykonał z ekipą kawał dobrej roboty, a sam namalował te wszystkie portrety.
- To chodźmy do niego – pokazałem ruchem ręki, aby prowadził.
Trzeba przyznać, że Malcolm sprosił tu całkiem pokaźny tłum. Poznałem przedstawicieli branży meblowych z Europy i nie tylko. Byli także pracownicy banków, sądów, biur podróży oraz ministrowie finansów. Same ważne osobistości.
- O, tam jest – oznajmił po chwili.
Podążyłem wzrokiem w kierunku, który wskazywał mężczyzna palcem. Raptownie zamarłem, a wszystko jakby ucichło i zwolniło tempo. Parę metrów przede mną stał on, Gerard. Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek go spotkam, a zwłaszcza na przyjęciu o takiej skali. Stał sobie jakby nigdy nic i rozmawiał z jakąś kobietą. Jego usta raz po raz rozciągały się w serdecznym uśmiechu, a czasem owocowało to gromkim śmiechem z obu stron. W jednej ręce trzymał kieliszek z szampanem, a drugą wsadził do kieszeni jego spodni, zawijając tym samym lekko część marynarki do tyłu. Czarne włosy, tak jak ostatnim razem, gdy go widziałem, były w artystycznym nieładzie, jego oczy skrzyły się wesoło, co było widoczne nawet z daleka. Jednym słowem wyglądał zniewalająco, aż serce szybciej mi zabiło. Natychmiast postanowiłem odgonić te chore myśli. Nie chciałem stawać z nim twarzą w twarz. Nie po tym jaki cyrk uskuteczniłem wtedy w kawiarni. Głupio mi się zrobiło na wspomnienie tego nagłego wybuchu bezpodstawnej złości.
- Wiesz, co? Ja nie wiem w sumie czy chcę jednak ten cały remont – zacząłem niepewnie. – Może jeszcze się zastanowię nad tym wszystkim dokładnie. Nie będziemy mu niepotrzebnie zawracać głowy.
- Nie musisz się przecież od razu decydować – zapewnił. – Kogoś takiego jak on zawsze dobrze zawczasu poznać – pociągnął mnie w kierunku zagadanej pary.
- A kim jest ta kobieta, która z nim stoi? – zainteresowałem się.
- Lindsey? Pracuje z Wayem. Nie wiem czy nie są nawet i parą – uśmiechnął się smutno jakby to była zła wiadomość. – Ale ja tam nie ingeruję w cudze życie prywatne – otrząsnął się.
Mnie natomiast z lekka zamurowało. Sadziłem, że skoro przyszedł na taką ustawioną randkę ze mną, był singlem i w dodatku gejem. Chociaż, może preferencje mu się zmieniły. W końcu od naszego ostatniego spotkania minął ponad miesiąc. Dziwiłem się samemu sobie, iż nadal go pamiętam. Chociaż muszę sam sobie się przyznać, że rozmyślałem o nim stosunkowo za często, aby zniknął z mojej głowy.
- Gerard - mój kolega zaczepił artystę. – Poznaj Franka – wskazał na mnie.
Moment, w którym nasze spojrzenia się skrzyżowały, chyba będzie rzeczą, której nie zapomnę jeszcze przez długi czas.
- H… Hej – wyjąkałem nieco speszony.
- Cześć – kiwnął na mnie głową. – My już  się kiedyś poznaliśmy – zwrócił się do Malcolma.
- Oh, to tę część mamy za sobą – uśmiechnął się nieświadomy napięcia, które panowało między mną, a Wayem. – Słuchaj Gerard, mam prośbę. Widzisz, Frank chce zrobić u siebie remont, a bardzo mu się spodobały twoje dzieła…
- Nasze dzieła – wtrącił szybko, obejmując kobietę, która mu towarzyszyła w pasie.
Chciałem zacisnąć z całej siły moje szczeki, ale nie mogłem sobie pozwolić na pokazanie jak bardzo ten widok mną wstrząsnął. Poczułem się dziwnie. Lindsey była ładna, nawet rzekłbym, że bardzo. Jej włosy były czarne, a ręce po części pokrywały tatuaże. Ubrana w granatową koszulę i czerwoną kamizelkę, prezentowała się bosko. Dodatkowo ubrała krawat i spódniczkę w kratę. Zgrabne nogi także działały na jej korzyść. Pomińmy fakt, że jej garderoba nie była ani galowa, ani nawet elegancka.
- Tak, tak. Wasze dzieła. No i chciał się zapytać, czy pomożesz mu w odnowieniu jego domu.
- Hmmmmm… Chyba moglibyśmy się podjąć tego zadania – ściągnął brwi. – A na czym dokładnie miałby polegać ten remont, Frank?
O Jezu! Zwrócił się do mnie. Bezpośrednio. Myślałem, że będzie unikał takiego kontaktu ze mną, na co miałem szczera nadzieję, lecz myliłem się. Zachowywał taki spokój, jakim ja niestety nie mogłem się wcale wykazać.
- To może ja porwę piękną panią – Malcolm zabrał ze sobą czarnowłosą kobietę i zostałem sam na sam z Wayem.
- Ja… no… W sumie to jeszcze nie wiem… Nie wiem czy chcę tego remontu – wydukałem nieco nieskładnie.
- To jak się zastanowisz, daj mi znać – westchnął ciężko kręcąc głową.
Wygrzebał z kieszeni wizytówkę i mi ją wręczył. Już chciał się oddalić, ale zatrzymałem go pociągnięciem za rękaw. Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale w sumie to ja także nie miałem do końca świadomości tego, co robię. Posłał mi po chwili pytające spojrzenie.
- Gerard, bo co do naszego ostatniego spotkania… - zacząłem, chcąc go przeprosić, wytłumaczyć się jakoś.
- Dajmy sobie z tym spokój – uciął. – Nie wracajmy do tego.
- Ale… - ponowiłem próbę oczyszczenia się z kretyństwa.
- Daj mi znać jak się namyślisz – wyswobodził się z mojego uścisku szarpnięciem. – Dowidzenia Frank – pożegnał się i odszedł.
Byłem w niemałym szoku. Patrzałem jak jego sylwetka oddala się i następnie całkowicie znika w tłumie. A ja… Ja zostałem sam i stałem w miejscu jak słup soli.

  
***


          Już od ponad godziny wpatrywałem się w ten telefon i myślałem nad tym, czy zadzwonić do Gerarda czy też nie. Uzmysłowiłem sobie, że to nawet nie jest już kwestia przeprowadzenia remontu. Jakaś cząstka mnie pragnęła oczyścić swoje sumienie, ale także przebywać blisko tego mężczyzny. Doszedłem do wniosku, że rzeczywiście chciałbym wejść z nim w bliższe relacje. Na przeszkodzie stała tylko Lindsey. Przez nią nie miałem możliwości dowiedzenia się na czym stoję. A co mi tam! Raz się żyje. Wybrałem numer Waya i czekałem na odzew po drugiej stronie słuchawki.
- Słucham? – odebrał czarnowłosy.
- Cześć, Frak Iero z tej strony – przywitałem się. – Zdecydowałem się na ten remont. Masz może czas?
- Hmmmm – oczami wyobraźni widziałem jak spogląda na zegarek, bądź w terminarz. – Tak. Wpadniesz wtedy do mnie tak za dwie godziny?
-  Tak. Jasne. Pasuje mi – wyszczerzyłem się sam do siebie.
- To zapisz sobie adres.


***



            Było już późno i ciemno, ale i tak zdecydowałem się na to spotkanie. Podejrzewam, że odpowiedziałbym twierdząco, nawet jakby zaproponował pierwszą w nocy. Powoli zajechałem pod jego dom. Spory jak na jednego mężczyznę. No i może ewentualnie kobietę. Skrzywiłem się lekko. Zapukałem głośno do drzwi, a serce waliło mi niczym oszalałe. Jego rytm przyspieszył tym bardziej, gdy otworzył mi właściciel posesji.
- Wejdź – zrobił mi przejście, a ja szybko przemknąłem przez wolną przestrzeń.
- Masz ładny dom – zauważyłem.
- Dzięki – odparł niezbyt przyjemnie. – Chodź do salonu – udał się przodem. – Kawy, herbaty? – zaproponował, gdy zasiadłem wygodnie na kanapie.
- Wody, jeżeli byłoby można.
- Zaraz wracam – skrzywił się nieznacznie.
Chciałem wybadać teren tą prośba. W końcu kiedy byliśmy w kawiarni, także zamówiliśmy wodę. Byłem ciekaw jego reakcji, jednak nie okazała się ona przyjazna. W sumie to sam nie wiem czego oczekiwałem. Korzystając z okazji, rozejrzałem się po domu. Nad salonem znajdowała się pusta przestrzeń, lecz mimo pierwszego wrażenia, znajdowało się tam pierwsze piętro. Prowadziły na nie szklane schody. Składało się ono z takiego jakby jednego, długiego balkonu. Gdyby z niego wyjrzeć, zobaczyłoby się właśnie miejsce, w którym siedzę. Zakładam, że na górze były sypialnie, toaleta i łazienka. Kuchnia została niejako połączona z salonem, więc mogłem obserwować Gerarda kątem oka. Stał w miejscu i opierał się o blat. Ustawił się do mnie plecami, więc nie widziałem wyrazu jego twarzy. Ciekawiło mnie, co zaprząta głowę tego artysty. Nagle usłyszałem szelest po mojej prawej stronie. Niedaleko stała mała dziewczynka w niebieskiej sukience nocnej, w rączce trzymała jedna łapkę, należącą do misia, którego nogi ciągnęła za sobą po ziemi. Szacowałem jej wiek mniej więcej na trzy lata. Długie, czarne włosy okalały jej okrąglutką buzię. Zastanowiło mnie jednak bardziej, co dziecko robi w domu Gerarda. Dziewczynka zaczęła się rozglądać niepewnie dookoła, a było stosunkowo ciemno. Pomieszczenie rozświetlał jedynie blask świeczek na stole i nikłe światło padające  z kuchni. Gdy mnie zobaczyła, pisnęła głośno i zaczęła się szybko cofać nieznacznie dysząc. Nagle ni stąd, ni z owąd pojawił się przy niej Way.
- Słoneczko, co tutaj robisz? Miałaś spać – mała niemal wskoczyła na mężczyznę, wtulając się w jego szyję i obserwując mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczyma.
- Boję się tatusiu – wyszeptała, a mnie zmroziło.
Tatusiu?! To są jakieś kpiny? Czy ja dobrze słyszałem, czy miałem po drodze wypadek samochodowy? Zastygłem w jednej pozie i nie byłem w stanie się poruszyć. Czyli mój najgorszy sen się spełnił. Nie tyle co chłopak był z Lindsey, ile mieli jeszcze razem dziecko. Moje szanse spadły do jednej tysięcznej procenta.
- Czego?
- Mamy bandytę w domu – wplotła małe paluszki we włosy Gerarda, który się zaśmiał.
- To nie bandyta – obrócił się do mnie. – To Frank – zaczął zbliżać się do kanapy, na której w końcu usiadł, tuląc do piersi dziecko.
- Bandyta – zmierzyła mnie zlęknionym spojrzeniem.
Nie wytrzymałem i zachichotałem cicho. Serio? Wyglądałem na jakiegoś psychola? Chociaż z jej ust to zabrzmiało jak komplement, pieszczota.
- Bandit? A ty czasem nie miałaś iść już spać? Mama wróci i będzie zła – pogroził jej.
- Spij ze mną – załkała. – Pod łóżeczkiem są potwory.
- Kładź się tutaj – westchnął przykrywając ją kocem.
- Ręka – szepnęła.
Mężczyzna podał jej swoja dłoń, która natychmiast została opatulona przez pulchne paluszki. Gerard ucałował jej główkę i zaczął głaskać wolno po włosach.

-To co dokładnie chcesz zmienić w swoim domu? – zapytał mnie, gdy ułożył dziecko do snu i przenieśliśmy się do kuchni.
- Myślałem, że zdam się całkowicie na ciebie. Wszystko w moim mieszkaniu wydaje się być takie bez wyrazu… smutne.
-  Czyli stawiasz na jakieś bardziej żywe kolory czy raczej ciemne? – postawił przede mną szklankę z wodą.
- Żywe, jak najbardziej żywe.
- Emmmm… Chwileczkę…. – zaczął grzebać w szafce pod kuchennym blatem.- Mam – Położył przede mną opasły katalog. – Tutaj są różne wzory malunków naściennych i tak dalej. Prace, które już robiliśmy i jeszcze te całkiem nie wykorzystane projekty – usiadł naprzeciwko mnie i przysunął się bliżej.
Umieścił album między nami i zaczął energicznie przerzucać strony.
- Musiałbym najpierw zobaczyć twój dom – oznajmił. – Ale pomyślałem nad czymś takim – mruknął, pokazując mi malunek zachodu słońca zachowany w odcieniach czerwieni i żółci. – Zajęłoby to ścianę w salonie w miejscu, gdzie poda światło od okna, jeżeli takie masz oczywiście.
- Mam, mam. Świetny pomysł – zgodziłem się z nim.
- Resztę obgadam z Lindsey, bo to ona głównie gra barwami…
- Nie mówiłeś, że masz dziecko – wytknąłem mu.
- To raczej nie jest twoja sprawa mi się zdaje – spojrzał na mnie krytycznie. – To po pierwsze. Po drugie, to nie jest moja córka.
- Ale przecież mówiła… - zacząłem
- Tak, bo to jest córka Lindsey. Wychowała się bez ojca, więc niejako mi przypadła ta rola. Z reszta jak ty sobie  to wyobrażasz, że będąc gejem, mógłbym mieć dziecko? – zapytał z kpiną.
- No a Lindsey…
- To moja sistra – wytłumaczył. – Facet ją zostawił, jak dowiedział się, że jest w ciąży. Przygarnąłem ją. Została bez domu i nie miała gdzie się podziać.
Zapanowała między nami cisza, której nikt nie przerywał. W tym czasie wpatrywałem się w Gerarda, a on we mnie. Pomyślałem, że wypadałoby sprostować tą sprawę sprzed miesiąca. Nie będziemy w stanie współpracować, jeżeli nie wyjaśnimy sobie pewnych spraw.
- Co do tego cholernego dnia w tej kawiarni… to…
- Nie chcę o tym gadać – Przerwał mi stanowczo.
- Musimy to sobie wytłumaczyć – zaprotestowałem. – Zostałem wezwany do pracy, naprawdę musiałem lecieć. Nie możesz mi mieć tego za złe,
- Przecież nie jestem zły, bo do pracy musiałeś jechać – prychnął.
- To o co ci chodzi?
- O to, że od samego początku wyglądałeś, jakbyś nie chciał się w ogóle ze mną spotkać – powiedział. – W takim razie po co przyszedłeś, skoro i tak nie miałeś zamiaru rozwijać jakoś tej znajomości? Zmarnowałeś tylko mój czas.
Tymi słowami właśnie mnie zranił, a raczej ich prawdziwością. Na samym początku już go skreśliłem. Teraz jeszcze zabrzmiało to jakby to była jego wina.
- Przepraszam – szepnąłem
- Nie przepraszaj, bo to i tak są puste słowa. Musimy się zająć projektem. To jest teraz ważne – oznajmił.
- Masz rację – przytaknąłem.
- Jaką chcesz kuchnię? Bo myślałem nad…
- Gerry?! – krzyknął ktoś.
Po chwili do kuchni wszedł mężczyzna przybrany w same bokserki.
- Nie drzyj się Mikes, bo Ban dopiero co zasnęła.
- Dobra – podniósł ręce w obronnym geście i poszedł grzebać w lodówce.
Zacząłem się wpatrywać w nagie plecy blondyna. Co najmniej nie potrafiłem ogarnąć tutejszych zażyłości między domownikami. Już nie wiedziałem kto jest z kim i dlaczego tutaj mieszka, a nie działa na własną rękę.
- Dla ścisłości – zaczął Gerard dyplomatycznym tonem. – To jest mój brat. Nie jakiś chłopak, mąż czy coś takiego – wytłumaczył już na starcie, aby rozjaśnić mi nieco całą sytuację. – Chcę uniknąć jakichkolwiek niejasności.
Nagle ten cały Mikes odwrócił się przodem do nas z kawałkiem kiełbasy w buzi i wyszczerzył się wolno ją przeżywając.
- Jak to kochanie – objął niezadowolonego czarnowłosego ramieniem. – Nie pamiętasz naszego upojnego miesiąca miodowego – pocałował artystę prosto w usta.
- Spieprzaj idioto! – warknął mężczyzna odpychając brata. – Jebiesz kiełbachą. Całkowicie ci odbiło. Lepiej myśl jak odzyskasz Alicie, bo kiepsko ci to idzie, a ja nie mam zamiaru ciebie utrzymywać do końca życia. – zapanowała cisza. – Za dużo żresz – mruknął jeszcze chłopak.
- Wyluzuj – zaśmiał się młodszy, jak wnioskowałem, Way. – A któż to? – zapytał ze zdziwieniem, dopiero mnie dostrzegając.
- Frank, mój klient. Będziemy robić u niego remont. Wynoś się stąd – przegonił go nieprzyjemnie.
- Miło poznać – ukłonił się przede mną blondyn. – Wiele słyszałem.
 - Mikey, won! – wrzasnął już nieźle wkurzony Gerard. – Sorry za niego – przeprosił, gdy jeden z lokatorów, o którym była mowa, znikł nam z pola widzenia śpiewając jakieś bzdety. – On tak zwalcza ból. Bo narzeczona go wywaliła z domu.
- Współczuję ci, że musisz to znosić.
- Ja sobie także – uśmiechnął się do mnie krzywo. – Dobra, wracając do remontu... Myślałem o tym, żeby w kuchni namalować łąkę z makami, dmuchawcami i chabrami – żywo gestykulował, jakby już oczami wyobraźni wszystko dokładnie widział. – W korytarzu można byłoby dać takie … skały, po których spływa woda. Nazwijmy to takim górskim, skalnym strumykiem czy źródełkiem. Jeszcze…
- To wszystko brzmi świetnie – zacząłem szybko, wchodząc mu w słowo. – Ale ile to tak mniej więcej potrwa?
- Myślę, że z cztery do pięciu miesięcy. Jednak głownie zależy to od tego, jaki masz dom, z czego są wykonane ściany i wymiary ich powierzchni.
- To chyba długo…
- Nie, szybko minie – zapewnił z uśmiechem. – Zobaczysz, że ani się obejrzysz, a będzie po sprawie. Tylko, jak już wspominałem, będę musiał zobaczyć twój dom.
- Mmmmmmm… może jakoś jutro? – zaproponowałem. – Wziąłem sobie wolne, a im wcześniej tym lepiej.
- No ok. Z rana oprowadzisz mnie po wnętrzu i potem pojedziemy po farby. W większości sam sobie wybierzesz kolory.
- W większości? – Spojrzałem na niego sceptycznie.
- No tak. Nie znasz się na barwach czy malarstwie, więc… wszystko zostaje na mojej głowie – powiedział z dumą w głosie.
- Już jestem! – oznajmił kobiecy głos, przerywając tym samym nasza rozmowę.
- W kuchni – odkrzyknął Gerard.
- Załatwiłam nam zlecenie. Nie uwierzysz kto… - jej wzrok napotkał mnie – O, cześć. Frank, co nie?
- Tak – wstałem. – Lindsey? – gdy kiwnęła głową, podałem jej rękę. – Miło mi.
- Mi również – uśmiechnęła się promiennie.
- Zrobimy u Franka remont – oznajmił jej mężczyzna.
- Ale właśnie Alex chciał… - zaczęła.
- Alex?! – zapytał podniesionym głosem.
- Noooo.
- Nie – uciął.
- Ale…
- Nie. Nie będę dalej na ten temat dyskutował – zacisnął powieki. – Ban śpi w salonie. Przenieś ją do jej pokoju.
Gdy kobieta z niepocieszoną miną zniknęła za rogiem, trzymając córkę w ramionach, odważyłem się spojrzeć na Waya. Opierał się o blat i tępo w niego wpatrywał.
- Coś się stało? – zapytałem niepewnie.
- Nie, wszystko dobrze – szepnął. – To co? Widzimy się jutro? Dzisiaj i tak już nic nie ustalimy, a tym bardziej nie zdziałamy – powiedział.
- Jasne – mruknąłem.
- Odprowadzę cię.
W milczeniu udaliśmy się do korytarza. Ubrałem kurtkę i założyłem buty w żółwim tempie. Cały czas zastanawiałem się intensywnie, co tak trapi mojego towarzysza. Gerard otworzył przede mną drzwi. Już miałem przez nie przechodzić, ale nie zastanawiając się długo, odwróciłem się w stronę czarnowłosego i mocno go do siebie przytuliłem. Musiałem stanąć na palcach, aby zrealizować to, gdyż różniliśmy się znacznie wzrostem. Z początku chyba był nieco zszokowany, ale po paru sekundach objął mnie w pasie i ułożył swoją głowę na moim ramieniu.
- Nie wiem, co cię gryzie, ale wszystko się ułoży – szepnąłem mu do ucha.
- Dzięki – odpowiedział równie cicho i odsunął się. – Do jutra.
- Pa – odpowiedziałem i udałem się w kierunku swojego samochodu, wciąż czując przejmujące ciepło oraz przyjemne mrowienie w dolnym odcinku pleców, które pozostawiły jego dłonie.


***


            - Jutro zaczynamy pracę – oznajmił mi Gerard.
- To dobrze – mruknąłem.
Istotnie, wszystko było już gotowe do rozpoczęcia remontu. Wszelkie sprzęty elektryczne, meble i podłoga zostały przykryte folią, aby się nie zabrudziły. Obrazy ze ścian zdjęto i zaniesiono na poddasze. Patrząc teraz na moje mieszkanie, zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem, decydując się w końcu na to wszystko. Uzmysłowiłem sobie jednak, że dzięki temu zbliżyłem się do Gerarda, a o to chyba w tym wszystkim chodziło. Aktualnie siedzimy sobie w mojej kuchni i popijamy kawę. Przebywaliśmy sami, gdyż ekipa już rozeszła się po swoich domach. Wnieśli farby, pędzle i drabiny, a potem odjechali. Nie wiem dlaczego, ale Gerard został. Zrobiło mi automatycznie cieplej na sercu z tego powodu. Jednak teraz moją głowę zaprzątało coś innego. Mianowicie, za dwa tygodnie moja firma ma zacząć negocjacje z bardzo ważnym klientem. Od tego może zależeć cała przyszłość mojego interesu. Jak odniesiemy klęskę, stracimy grube miliony. Mam szczęście, że przynajmniej całkowita upadek nam nie zagraża. Zastanowiłem się jak się do tego przygotować, napisać mowę. W prawdzie pobazgrałem już parę kartek, ale przeczucie, iż to nie jest wystarczająco, było silniejsze.
- Co się dzieje Frank? – zapytał mnie Gerard.
- Nic takiego – mruknąłem patrząc w kubek z ciemną cieczą.
- No przecież widzę – wstał i usiadł obok mnie. – Mów – zachęcił.
- Za dwa tygodnie do firmy przyjeżdża Serij Jugodovic. Będziemy negocjować kontrakt i całkowicie nie wiem jak się do tego zabrać – jęknąłem żałośnie, opierając się czołem o blat stołu.
- Nie martw się. Wszystko się uda – położył mi rękę na plecach, a moje ciało odebrało z to z przyjemnym dreszczykiem. – Pomogę ci się jakoś przygotować.
Od pewnego czasu mam wrażenie, że reaguję na obecność Gerarda gwałtowniej, intensywniej, bardziej emocjonalnie. Uspokajam się, gdy czuję jego ciało blisko mojego. Stanowi moją melisę na zszargane nerwy i potrafi mnie uspokoić. Przez ostatni miesiąc ustalania malunków, kolorystyki farb i kupowania przyrządów do wykonania pracy, spędziliśmy wspólnie bardzo dużo czasu. Nie jestem jeszcze do końca pewien, ale chyba powoli się zakochiwałem. Uczucie, przed którym się tak zażarcie broniłem przez tyle czasu, dopadło mnie ze zdwojoną siłą. Jeżeli miłością można nazwać przyspieszone bicie serca na widok danej osoby, obfite rumienienie się przy zerkaniu na nią czy nawet zwykła potrzeba ciągłego spędzania czasu w jej towarzystwie, to wpadłem po uszy.
- Dzięki – szepnąłem patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – Zrobić ci jeszcze kawy?
- Nie. Już późno. Na rano idę do pracy.
- Nie możesz sobie przynajmniej raz zrobić dnia wolnego?
- Nie. Mam za dużo pracy – zaprzeczyłem kategorycznie. – Ten klient jest niesłychanie ważny. Albo zarobimy dzięki niemu miliony, albo je stracimy – odstawiłem kubki do zlewu.
- Dobra– westchnął przeciągle i podszedł do mnie. – Ale obiecaj mi jedno – umiejscowił swoje dłonie na moich biodrach. – Jak tylko skończysz tą sprawę z tym całym Serijem, weźmiesz sobie urlop – popatrzał na mnie intensywnie.
- No okej – powiedziałem w końcu.
- To się cieszę, że się rozumiemy – uśmiechnął się triumfalnie. – To ja już lecę, pa – pocałował mnie w policzek i znikł.
Zszokowany tym gestem stałem jeszcze przez chwilę w miejscu, opierając się plecami o blat i z rozszerzonymi oczami trzymałem dłoń w miejscu, gdzie znalazły się wcześniej usta Waya.


***

             Z utęsknieniem wyczekiwałem przyjazdu czarnowłosego. Sam stwierdziłem, że to już przerodziło się w jakąś obsesję. Codziennie rano stałem w kuchni i z bezpiecznej odległości wypatrywałem pojazdu ekipy remontowej, a szczególnie Gerarda. Od ponad tygodnia, dzień w dzień, z bijącym sercem obserwowałem podjazd w poszukiwaniu czarnej furgonetki. Oczywiście kiedy przyjeżdżali, udawałem, iż to nic takiego i normalnie szykowałem się do pracy. Chociaż na zewnątrz wyglądałem spokojnie, w środku aż cały skakałem z radości. Tak było i tym razem. Widząc nadjeżdżające auto, wyszczerzyłem się do granic możliwości, aby potem przybrać maskę opanowania. Dzisiaj w firmie był wielki dzień. Wyjeżdżałem tego ranka wcześniej do pracy niż zwykle. W południe przyjeżdża Serij. Oznajmi nam czy przyjmuje warunki jakie mu postawimy czy też nie i mamy iść się jebać. Także jak tylko ekipa przekroczyła próg mojego domu, zwarty i gotowy wyruszałem na wojnę o meble. Zacząłem szukać Waya, ale nigdzie go nie zobaczyłam. Za to była Lindsey. Aż zanadto widoczna.
- Gdzie Gerard? – zapytałem ją.
- Będzie trochę później. Pojechał na spotkanie z Alexem. Przekazać mu coś jak już dotrze?
Gdzieś słyszałem to imię… Chyba dziewczyna wspomniała jego osobę, jak pierwszy raz byłem u Gee w domu. Nie przypominam sobie, aby tryskał zbytnim entuzjazmem, gdy został wspomniany. Nigdy raczej nie dowiedziałem się, cóż to jest za tajemnicza kreatura.
- Nie, nie. Tylko daj mu klucz od mojego domu – wręczyłem jej wcześniej wspomnianą rzecz. - Powiedz, że będę dzisiaj późno. Nie zdążę na wasz odjazd, więc niech wszystko tutaj pozamyka, a jutro mi je odda jak przyjedziecie – już miałem wychodzić, ale moja ciekawość zwyciężyła. – Lindsey, kto to jest ten cały Alex?
- Gerard ci nie mówił? – uniosła brwi w zdziwieniu. – To jego w  prawdzie były chłopak, ale kto ich tam wie. Cały czas do siebie wracają i rozstaja się na nowo – machnęła ręką w poddańczym geście. – A idź mi z nimi.
- Aha – mruknąłem. – To ja lecę, pa.
- Pa.
Nagle posmutniałem. Szczerze mówiąc myślałem, że miedzy mną, a Wayem coś się dzieje, ale najwyraźniej odniosłem mylne wrażenie. Nawet słowem nie wspomniał o jakimś tam swoim chłopaku. Aż zakuło mnie w sercu na samą wzmiankę o tym. Poczułem się w pewnym sensie okłamany i zdradzony. Najwyraźniej uczucia jakimi darze czarnowłosego, są ukierunkowane jednostronnie i nie zostają odwzajemnione. No cóż… Nie będę się teraz tym zamartwiał. Musze wynegocjować ważny kontrakt. Wieczorem wypłaczę się poduszkę i poużalam się nad moim beznadziejnym życiem. Wsiadłem do samochodu, odpaliłem silnik i ruszyłem do firmy, przekonać się, czy plony, które zbiorę, będą korzystne czy też dam dupy.


***


            Nie dowierzałem temu, co się stało. W głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa Jugodovica. „ Warunki, które zawarł pan w umowie są w miarę korzystne. Jednak placówka, którą pan dysponuje, panie Iero, nie jest, według mnie, wystarczająca. Pod tym względem mój norweski klient bije pańska firmę na głowę. Żegnam.”. Jadąc do domu patrzałem tępo na ulicę. Moje życie straciło w tej chwili sens i całkowicie podupadło. Nie podpisałem umowy, a facet moich snów ma kogoś innego. Z bezsilności chciało mi się płakać. Zapowiedziałem już w firmie, że nie będzie mnie przez jakiś czas, najprawdopodobniej tydzień. Potrzebuję chwili, aby dojść do siebie. Rozważałem nawet zwolnienie ekipy oraz zaprzestanie remontu, ale głupio by to wyszło. Zrezygnowany wszedłem do domu trzaskając drzwiami. Mocnym szarpnięciem poluzowałem sobie krawat i rozczochrałem włosy. Oblizałem palca, na którym pojawiła się malutka ranka z minimalną ilością krwi, gdyż przeciąłem sobie skórę zbyt mocnym rozsupłaniem dodatku do garnituru. Pewnie wyglądałem teraz jak jakiś żur spod monopolowego, ale we wszystko mam już wyjebane. Zapaliłem światło w kuchni i podszedłem do szafki z talerzami. Chciałem sobie zrobić coś do jedzenia, ale odechciało mi się jak stanęła mi przed oczami wizja pewnych dwóch mężczyzn. Walnąłem z całej siły pięścią w blat.
- Kurwa! Dlaczego wszystko mi się jebie! – krzyknąłem sam do siebie. – Pierdolony burdel!.
Złapałem pierwszy z brzegu talerz i rzuciłem nim o ziemię. Następnie osunąłem się na podłogę i ukryłem twarz w dłoniach. Przepełniała mnie bezsilność. Tak po prostu zacząłem płakać.
- Frank?! – usłyszałem zdziwiony głos, a podniósłszy  głowę, ujrzałem Gerarda.
- Co tutaj robisz? – wyszeptałem z goryczą.
- Czekałem aż wrócisz – rozejrzał się po kuchni. – Byłem ciekawy jak konferencja i… - spuścił wzrok. – Chciałem z tobą porozmawiać.
- Nie mam nastroju – burknąłem.
- Właśnie widzę – westchnął i usiadł obok mnie. – Co się stało? – szturchnął mnie ramieniem.
- Zwaliłem to – zaszlochałem chowając głowę między kolanami i trzymając włosy w garściach. – Spieprzyłem wszystko.
- To nie koniec świata – zapewnił tuląc mnie do siebie.
Znałem odpowiedź. Mimo wszystko miło by było usłyszeć to od niego. O ile zdobędzie się na prawdę. To był test i wyczekiwanie na wyrok w jednym.
- Byłem u mojego byłego chłopaka, Alexa – zaczął ostrożnie. – Kiedyś nasze relacje były lepsze, byliśmy ze sobą blisko. Jednak z czasem to wszystko stało się chore – kontynuował przyciszonym głosem. – Alex uważał, że ciągle go zdradzam – wywrócił oczami. – Oczywiście to było nieprawdą, ale komuś takiemu nie wbijesz do łba – prychnął. – Nasze kłótnie rosły do rozmiarów awantur, aż w końcu odchodziłem od niego. Potem on mnie przepraszał i zaczynaliśmy od nowa. Niezdrowy związek.
- Więc po co do niego dzisiaj poszedłeś? – zapytałem. – Znowu do siebie wróciliście?
- Nie… - pokręcił głową. – Zakończyłem te nienormalne relacje raz na zawsze. Myślałem o tym już od dawna. Ostatnio kogoś poznałem – zaczął ostrożnie. – To tylko przyspieszyło moją decyzję.
- To fajnie – ziewnąłem. – Pozwól, że się już położę w takim razie.
Zrywa z jednym, ma już drugiego. Co za człowiek. Byłem wkurzony, ale senność to niwelowała. Chciałem już jak najprędzej się położyć, bo jeszcze cos palnę i będę tego później  żałować. A może nie będę? Pokręciłem głową. Zdecydowanie zmęczenie już mną ostro zapanowało.
- Czekaj – mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu. – Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
- Nie, nie będę świadkiem na waszym ślubie – zironizowałem ze znużeniem.
- Nie zgrywaj się – warknął. – Chodziło mi o ciebie. Poznałem ciebie, Frank.
Obróciłem się do niego przodem i spojrzałem jak na wariata.
- Żartujesz teraz sobie ze mnie czy jak? – spytałem zdziwiony.
- Nie – odparł całkiem poważnie. – Ostatnio spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu i… Zrozumiałem co do ciebie tak naprawdę czuję. Stałeś się dla mnie ważny. Ja … ciebie kocham.
Stałem tak przez dłuższą chwile wpatrując się w pełne nadziei oczy czarnowłosego. Miałem mętlik w głowie. Chciałem go zdzielić za to, że musiałem snuć tak podłe myśli na jego temat. Jednak nieodparta potrzeba zasmakowania jego warg we mnie zwyciężyła. Podszedłem szybko do Waya i zarzuciłem mu ręce na szyję, wtulając się w nią.
- Spierdoliłeś mi dzień – mruknąłem.
Gerard natomiast w odpowiedzi jedynie westchnął i schował twarz w moim karku, obejmując mnie w pasie.
- Moja mała kruszynka – szepnął.
W istocie poczułem się taki mały w jego ramionach. Niczym dziecko. Ufnie przylgnąłem do gerardowego ciała i nie zamierzałem w najbliższym czasie się od niego oderwać. Tak bardzo potrzebowałem w tym momencie czyjegoś uścisku, czyjejś miłości. Właśnie ją otrzymywałem, a czas zdawał się stanąć w miejscu.
- Idziemy spać? – Gerard przerwał trwającą ciszę.
- Taaaaak. To był męczący dzień – powoli splotłem palce naszych dłoni ze sobą. – Chodź – pociągnąłem go na górę w kierunku sypialni.
- Czekaj – poprosił mężczyzna, gdy już wspiąłem się na pierwszy schodek.
- Co jest? – zapytałem zaniepokojony jego zachowaniem.
- Nie, nic – szepnął głaszcząc mnie po policzku. – Tylko… - zaczął.
- Tylko co?
Zaczynałem się powoli bać. Myśleć, że może chcieć skończyć to, co ledwo zdążył zapoczątkować. To byłoby zwykłe chamstwo, a ze mną byłoby krucho. Rozpadłbym się całkiem. Straciłem tak ważny kontrakt przez głupie myśli, które nie potrafiły przestać bezustannie krążyć dookoła czarnowłosego. Także nie zniósłbym ponownie kolejnego rozczarowania. Moje wszelkie obawy zostały rozwiane wraz z poczuciem warg chłopaka na tych, należących do mnie. Wspaniałe uczucie. Wplotłem palce we włosy Waya i przyciągnąłem do bardziej do siebie pogłębiając pocałunek. Serce zaczęło walić mi w klatce piersiowej jak nigdy dotąd. Kiedy nasze języki spotkały się ze sobą, wszystkie doznania rosły. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Oderwałem się od Gerarda i spojrzałem mu głęboko w oczy.
- Chciałem to zrobić już wcześniej, ale się bałem  - wyznał po chwili.
- Niby czego? – zapytałem nieco zszokowany.
- Odrzucenia – szepnął powoli, łącząc ponownie nasze wargi.
- To dobrze, że w końcu się przełamałeś, bo ja jestem zbyt płochliwy – zaśmiałem się wchodząc do sypialni.
- Dlaczego Serij nie przyjął waszego kontraktu? – zaciekawił się.
- Podobno za mała powierzchnia placówki – zasępiłem się. – Mam nadzieję, że będą następni klienci – powiedziałem ściągając koszulę. – Jak ich nie będzie, to zbankrutujemy. Straszna, ale jednak prawda – obróciłem się przodem do Waya.
Zacząłem go ukradkiem obserwować. Właśnie był w trakcie zdejmowania koszulki.
- Na pewno będą następni – zapewnił stłumionym przez ciuch głosem. – To tylko kwestia czasu, aż posypią się różne oferty.
- Chciałbym w to wierzyć – zmusiłem się do odwrócenia wzroku od jego dobrze zbudowanego ciała i wszedłem pod kołdrę.
Położyłem się na brzuchu i wsunąłem ręce pod poduszkę. Wygodnie ułożyłem głowę na miękkim materiale. Sekundę później poczułem jak nakrycie unosi się i ciepło drugiego ciała jest wyczuwalne. Fajnie jednak jest mieć kogoś, z kim mogłoby się dzielić czas. Bycie wiecznie samotnym nie jest fajne. Dobrze, że przestałem żyć z przekonaniem, że jestem samowystarczalny i nikogo nie potrzebuję do szczęścia. Pomyśleć, iż jeszcze dwa miesiące temu chciałem odrzucić mężczyznę, którym dzielę teraz łóżko. Nie mam pojęcia jak mogłem być aż takim idiotą, aby nie być w stanie dostrzedz plusów posiadania drugiej połówki. Poczułem jak Gerard przysuwa się do mnie i układa swoją głowę na moich plecach, oplatając rękoma w pasie.
-  O czym myślisz? – zapytał z nienacka szeptem.
- Że dzielenie łóżka samemu było straszne. Zasypianie się i budzenie bez nikogo, czyniło moje życie pustym – aż mnie samego zaskoczyła moja sczezłość. – Boje się samotności. Dopiero teraz to sobie uświadomiłem.
- Oh Frankie, skąd takie straszne myśli się rodzą w twojej głowie? – złożył krótki pocałunek między moimi łopatkami, na co zadrżałem. – Ale to prawda. Ja też się tego bałem. Do dzisiaj – poczułem jak się uśmiecha.
- Dobranoc Gee – ziewnąłem
Trudy dnia dzisiejszego zdecydowanie odbiły się na moim wigorze życia. Wycisnęły ze mnie prawie wszystko co pozytywne. Ale teraz będę miał trochę wolnego. Może zregeneruję utracone siły. Jeszcze mam Gerarda.
- Dobranoc – szepnął mocniej mnie do siebie przyciągając.


***

            Obudziły mnie poranne promienie słońca, które zwiastowały wstanie nowego dnia. Przeciągnąłem się niczym kot i rozejrzałem się po pokoju. Obok mnie nie znalazłem mężczyzny, z którym zasypiałem poprzedniego wieczora. Czyżby  tak zwyczajnie się zmył? Zerknąłem na zegarek cyfrowy, stojący na szafce nocnej obok łóżka. Uhu! To sobie konkretnie pospałem. Była już dwunasta w południe. Widać odespałem cały tydzień. Chciałem jak najszybciej zobaczyć Gerarda, a założyłem, że znajdę go na dole, wiec nie fatygując się ubraniem koszulki, wciągnąłem jedynie spodnie na tyłek i zbiegłem na parter. Zachowywałem niczym zakochana nastolatka, chociaż nie zrobiliśmy nic ‘nieprzyzwoitego’. Stojąc u szczytu schodów, usłyszałem głośne rozmowy i ujrzałem ekipę remontową. Na śmierć zapomniałem, że dzisiaj także przyjeżdżają.
- Cześć Frank – przywitała mnie Lindsey.
- Cześć.
- A ty nie w pracy?
- Wziąłem sobie wolne – odparłem niepewnie, czując się goło.
- Chyba, że tak – mruknęła wracając do malowania ściany.
Poszedłem do kuchni w celu napicia się i odszukania mojej zguby. Jak tylko wkroczyłem do pomieszczenia, zobaczyłem Gerarda, który stał na drabinie i zawzięcie coś malował na ścianie. Miał na sobie, tradycyjnie z resztą, granatowy kombinezon utytłany farbą. W lewej ręce trzymał paletę z różnymi kolorami. Zastanawiałem się jak teraz będą wyglądały nasze wzajemne relacje. Będzie tak jak dawniej, czy zaczniemy coś całkiem nowego razem, bądź osobno. Miał czyste ubrania, co oznaczało, że był z rana w domu.
- Hej – przywitałem się na co mężczyzna od razu się odwrócił w moją stronę, przerywając wykonywaną uprzednio czynność.
- Cześć – uśmiechnął się promiennie, schodząc z drabiny.
Odwróciłem się do niego plecami i zacząłem nalewać wodę do szklanki. Zakręciłem butelkę i upiłem łyk. Poczułem jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie. Oczywiście znałem właściciele podbródka, który właśnie spoczął na moim ramieniu.
- Jesteś mięciutki – szepnął mi do ucha.
- Przestań, łaskoczesz – zaśmiałem się i odepchnąłem do, gdy zaczął mnie gilgać włosami.
- A co ty tak paradujesz bez koszulki, co? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.
- Zapomniałem założyć.
- Taaa jasne. Drażnisz moje zmysły – zaśmiał się łącząc nasze wargi.
Nie namyślając się długo, a raczej wcale, wpuściłem jego język głębiej, a ręce zarzuciłem na szyję chłopaka. Sapiąc cicho, podniósł mnie i posadził na blacie. Ułożył swoje dłonie na moich biodrach, a ja oplotłem go nogami w pasie. Starałem się zapomnieć i ekipie, która w każdej chwili może nam przeszkodzić, ale nie potrafiłem. Także odsunąłem się od Waya.
- Zaraz ktoś może tutaj sobie wdreptać – wyjaśniłem moje zachowanie.
- No i co z tego?
- Nie siejmy demoralizacji – zaśmiałem się. – No i tak poza tym to wracaj do pracy cwaniaku.
- Tak jest – zasalutował mi.
Wrócił się jednak i złożył ostatni, słodki pocałunek na moich wargach.
Następnie wdrapał się z widocznym ociąganiem na drabinę i wrócił to malowania.
- Chcesz coś do picia? – zapytałem.
- Soku możesz mi nalać – odparł machając pędzlem.
- Co to jest tak właściwie?
- Bluszcz. Będzie tak ładnie pokrywać tą część ściany.
- Byłeś dzisiaj w domu?  - zagadnąłem nieco wścibsko, sięgając po arbuzowy napój.
- Nie – odparł. - A czemu pytasz?
- Bo masz inne ciuchy niż wczoraj, a ja nie mam takich w swojej szafie jakbyś chciał w razie czego pożyczyć.
Poczułem się głupio. O co ja go wypytuje? Z resztą i tak jestem za mały i by się nie zmieścił w to, co ubieram na co dzień. To nie jest przesłuchanie.
- Lindsey mi przywiozła – odparł.
- Nie pytała o nic?
- Nie. I tak już coś wcześniej wyniuchała. Jak to kobieta – wzruszył ramionami. – Przed nimi nic się nie ukryje – zaśmiał się.
Fajnie, że Gerard ma kogoś, kto go nie potępia. Ja nie posiadałem niestety tyle szczęścia. Rodzice nie zaakceptowali tego, kim jestem, jakby to była najgorsza z chorób. Można powiedzieć, że mnie wyklęli. Ale nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem, żeby tylko ich zadowolić. Miałem na tyle rozumu, żeby wyjawić swój sekret dopiero po ukończeniu studiów. Zapewne nawet  wtedy by mnie wywalili, a sam z opłacaniem czesnego nie poradziłbym sobie.
- Ej, Frankie? Przeniósłbyś się do mnie na ten tydzień? – zapytał, ważąc słowa.
- Czemu niby? – zdziwiłem się.
- Bo chcę ci zrobić niespodziankę, a  z twoją obecnością tutaj to raczej niewykonalne.
- Nooo. Okej – powiedziałem po namyśle. – Jak ci pasuje to czemu nie.
- Świetnie – wyszczerzył się – Mikes się w końcu pogodził z Ali i wrócił na stare śmieci, Lindsey wyjeżdża z Ban na wieś do matki, także będzie spokój.
- Jakieś szatańskie pomysły? – wybuchłem śmiechem.
- Cała masa – zawtórował mi tym samym.


***

            - Ostrożnie, powoli – szeptał Gerard do mojego ucha.
Wchodziliśmy po schodach na górę mojego domu. Mężczyzna starał się usilnie pokazać mi tą całą jego niespodziankę, którą przygotowywał przez ostatni miesiąc. Na początku była mowa o tygodniu, ale coś mu się przeciągnęło. Zawinął mi chustą oczy, abym przedwcześnie nic nie ujrzał. Owinął wszystko welonem tajemnicy. Przez cały ten czas, kiedy tworzył, pomieszkiwałem u niego. Już  nawet nie wspomnę o rzeczach, które robiliśmy, bo na samą myśl robi mi się słabo z podniecenia. W końcu poczułem, że ktoś mnie kocha i odnalazłem miłość, tak długo wyczekiwane zainteresowanie. Poświęciłbym dla tego mężczyzny wszystko i wiem, że on również zrobiłby dla mnie wiele. Chciałbym z nim spędzić resztę życia, lecz nie mam pojęcia jak mu to wyznać. Zbieram się już od jakiegoś czasu, aby wyjawić mu moje przemyślenia, ale w dalszym ciągu nie znajduję w sobie odpowiednich pokładów odwagi. Z rozmyślań wyrwało mnie potknięcie się. Niemal wyrżnąłem głową w schody, ale w samą porę zostałem podtrzymany przez Gerarda.
- Fiu – sapnął. – Mało brakowało i zbierałbyś swoje ząbki z podłogi.
- Ile jeszcze? – zdenerwowałem się.
- Już chwilkę, parę stopni i jesteśmy.
Gdy wyszliśmy na płaszczyznę, zrobiliśmy kilka kroków i po skręceniu w prawo, weszliśmy do pokoju. Z tego co orientowałem się w rozpisce mojego własnego domu, to znajdowaliśmy się w sypialni. Poczułem jak czarnowłosy rozsupłuje węzeł z tyłu mojej głowy. Serce szybciej mi zabiło. Tak długo na to czekałem, że teraz aż nie byłem pewien, czy chcę to tak nagle ujrzeć. Gdy przykrycie odsłoniło moje oczy, wciągnąłem głośno powietrze. To, co zobaczyłem, było spełnieniem moich najskrytszych oczekiwań. Wszystkie cztery ściany pokrywały niesamowicie realistyczne malowidła. Widziałem różne sprzęty muzyczne. Na czarnych ścianach Gerard namalował białą farbą gitarę, bębny, wzmacniacze i mikrofony. Znalazłem również scenę z rozszalałym tłumem tuż pod nią. Wszystko, co miało coś wspólnego ze światem rocka było właśnie tutaj. Do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia.  Skurczybyk zawsze wiedział o czym marzyłem, jak byłem gówniarzem. Nie miałem pojęcia jak mu się odwdzięczę. Spojrzałem rozpromieniony na zamyślonego towarzysza.
- To jest wspaniałe – szepnąłem.
 - Co mówiłeś? – zapytał, a gdy napotkał mój karcący wzrok, szybko dodał. – No przepraszam! Zamyśliłem się.
- Właśnie zauważyłem – mruknąłem, lecz ekspresowo wrócił mi dobry humor. – Mówiłem, że to jest cudowne i dziękuję.
- Nie ma za co – schylił się i złączył ze sobą nasze usta.
- Może spróbujemy w końcu na łóżku? – zapytałem.
–  Kiedyś trzeba – zaśmiał się, popychając mnie we wiadomym kierunku.
Prawda była taka, że dogadzaliśmy sobie już niemal wszędzie. W łazience pod prysznicem i na pralce, w kuchni na blacie i przelotnie w zlewie, w salonie gdzie przekonałem się, że dywan jest bardzo miękki, graciarni, spiżarni, w korytarzu, a nawet w pracowni Waya. O dziwo ani razu nie uprawialiśmy jeszcze seksu na łóżku. Było to co najmniej dziwne. Jednak przyznajmy szczerze i bez bicia. Z Gerardem nie może być normalnie i za to właśnie tak bardzo go kocham. Sprężyny donośnie zatrzeszczały, gdy wylądowaliśmy półnadzy na materacu. Łapczywie kosztując swoich warg, niezdarnie zdejmowaliśmy spodnie z bokserkami. Zacząłem wodzić dłońmi po torsie ukochanego, podczas gdy on gładził z delikatnością skórę moich pleców. Gdy nasze krocza przypadkowo o siebie otarły, głośno jęknęliśmy.
- Frank, zacznij działać, bo zwariuję.
- Mhm – wyjęczałem.
Umieściłem dłonie na biodrach mężczyzny i lekko się na nich uniosłem szukając jego członka. Gdy go wypatrzyłem, nabiłem się na niego donośnie jęcząc z rozkoszy i bólu jednocześnie. Poczucie jego twardej męskości w sobie przyprawiło mnie prawie o palpitację serca. Niemalże natychmiast Gerard zaczął energicznie poruszać biodrami do góry. Podskakiwałem nieznacznie na nim i wyrażałem bardzo głośno swoje zadowolenie. Nagle Way zmienił trochę pozycję. Położył mnie na plecach, a sam zaczął we mnie wchodzić. Obecna pozycja o wiele bardziej mi odpowiadało niż poprzednia, choć na żadną nigdy nie narzekam. Czułem jak moje ciało zaczyna pokrywać się kropelkami potu. Nasze języki mieszały się ze sobą i tworzyły jedność tak jak nasze połączone ciała. Zacisnąłem z całej siły dłonie na prześcieradle, poddając się całkowicie trwającej chwili. Płynne ruchy mężczyzny doprowadzały mnie do szaleństwa. Gdy trafił w ten jeden, niesamowicie czuły punkt, wykrzyczałem jego imię. Nie zdziwiłbym się, gdyby magle przybiegli moi sąsiedzi, sprawdzić czy aby ktoś mnie nie napadł. Ponawiając jeszcze te czynność parokrotnie, miałem już zdarte gardło i niesamowity pakiet pięknych doznań na kącie. Po chwili jedna z dłoni Gerarda znalazła się na moim biodrze, a druga zajęła się należącym do mnie penisem. Czułem niewysłowioną rozkosz. Gdy poczułem, że jestem blisko spełnienia, byłem w stanie jedynie krzyczeć, aby mój ukochany przyspieszył i stał się bardziej gwałtowny w tym, co robi. Podczas, gdy wygiąłem się w łuk w ekstazie i wytrysnąłem na nasze spocone klatki piersiowe, jemu wystarczyły jeszcze dwa, solidne pchnięcia, aby również się w pełni zaspokoić. Cali zdyszani, pozostaliśmy w takich pozycjach, w jakich zakończyliśmy stosunek.
- Łóżko nie jest takie złe – zaśmiał się słabo czarnowłosy.
- Mówiłem ci.
- Wciąż jednak obstaje przy dywanie w moim salonie.
Prychnąłem, udając oburzenie. Chociaż te frędzle stanowiły niezły dodatek. Ich miękkie i długie włosia potęgowały doznania seksualne, których wtedy doświadczaliśmy. Wykładzina ta była również na tyle miękka i gruba, że mogłaby zastępować kołdrę. Niestety później trzeba było go prać…
- Te frędzelki – mruknął mi uwodzicielsko do ucha i zawarczał w moją szyję niczym pies, który dostrzeże złodzieja.
Zapiszczałem jak na damę w opresji przystało i zacząłem przebierać nogami w powietrzu, gdyż Gerard zaczął mnie łaskotać.
- Prze… Przestań! – wyrzuciłem z siebie między napadami gwałtownego śmiechu.
- Bo co? – zamruczał.
- Bo cię skrzywdzę – wydusiłem.
- Grozisz mi? – uniósł rozbawiony brew ku górze.
- Właściwie to… tak – rzuciłem się na niego.
Zacząłem obcałowywać twarz Gerarda, szyję, tors i zjeżdżałem co raz to niżej. Jego przyjaciel podróży odbywał już na baczność swoją wartę. Kąciki moich ust powędrowały do góry. Zacząłem zataczać językiem kółka na jego podbrzuszu.
- Może jeszcze raz? – zapytałem z cwaniackim uśmieszkiem.
- Koniecznie – wysapał.- Teraz ty na górze.




10 komentarzy:

  1. Darsa,mówiłam ci że kocham to co piszesz ? Nie ?
    KOCHAM TO CO PISZESZ <3
    Małemu Zboczeńcowi się podobało i chce więcej takich rzeczy :33

    OdpowiedzUsuń
  2. Jojojoj ;3
    Kiedy tylko pojawiła się wzmianka o portretach, już wiedziałam - Geeeeee! ♥ A dalej było już tylko lepiej.
    Majki wcinający kiełbasę, no nie wyrabiam :D
    Powtórzę się, no ale... zacne porno, milordzie :)
    Oby więcej takich shot'ów!
    A gdzie to się wybierasz, kochanie? Swojej własnej narzeczonej wypadałoby powiedzieć, nie sądzisz? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahahahahaha. "jebiesz kiełbasą" hahhahahaha. nie mogę, padnę zaraz xD albo:"W łazience pod prysznicem i na pralce, w kuchni na blacie i przelotnie w zlewie, w salonie gdzie przekonałem się, że dywan jest bardzo miękki, graciarni, spiżarni, w korytarzu, a nawet w pracowni Waya. O dziwo ani razu nie uprawialiśmy jeszcze seksu na łóżku." Hahahahahhaha, niezły tekst xD fajnie by było, jakbyś to wszystko opisała. Tak, mam ochotę na TAKIE scenki i przyznaję się bez bicia, że jestem zboczona xD(z resztą, jak każda z nas...) Co do shota: ZAJEBISTE*_* Chce takich więcej! Boskie było!
    btw.
    Tylko nie wyjeżdżaj na długo:( Nie wytrzymamy bez ciebie:( Kochamy i wielbimy cię(xD), Pozdro;] I dodaj szybko nowego rozdziała<3
    ~~Frerard~~
    http://youll-be-my-detonator-frerard.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. O jezuuuu... KOCHAM! To było ZAJEBISTEEE! Przegenialne! cuuudowne, urocze, boskie! Jak Ty tak megaa dobrze piszesz?! To jest nierealne. Jeszcze raz KOCHAM! ♥.♥
    nie wytrzymam bez tego bloga długo więc szybko wracaj!
    xoxo.

    OdpowiedzUsuń
  5. ja Cię pierdzielę *.* jako iż zboczone ze mnie dziecko, modlę się do tego rozdziału. znaczy jeśli chodzi o Twoje to zawsze się do nich modlę... no ale to jest takie rozkoszne, no! przeurocze, i pod koniec taki cukiereczek, i owww, wyobraźnia zboczuszka szaleje, te wszystkie miejsca, mrał xd
    dobra, to ja się teraz idę martwic, co będzie, jak ojciec sprawdzi historię na swoim kompie i co mi po tym fakcie zrobi. bo on ma służbowy i tu się za chuja nie da jej wykasowac.. warto, kurna xd

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest zajebiste i koniec kropka, ot. Jestem pod tak dużym wrażeniem, ze nawet nie wiem, co napisać w komentarzu. Serio, to było takie… no, słodkie! I taki Franek biedny był! A Gerard artystyczny dusza i te sprawy. Boże, to było piękne! I wybacz, za tak nieskładny komentarz, ale kocham tego szota <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Najlepsza była akcja z Majkojem : D LOVE IT :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Mikey jest zajebisty <3 ale nie, całość jest zajebista. boże, kocham to, wiesz? <3 więęęceeej takich <3

    { savemesorrow & bulletinyourheart }

    OdpowiedzUsuń
  9. Hahahahhahh, jebiesz kiełbachą <3 Czytałam to dwa razy, boskie, a pomysłowe przede wszystkim. A teraz dawaj rozdział kolejny.

    /heartfalling

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle nie mam nic mądrego do powiedzenia. Zawsze jak czytam twoje opowiadania, to potem nie potrafię sklecić w miarę modrego, logicznego zdania, odnoszącego się do twojego tekstu. Uwielbiam twój styl pisania. Czyta się bardzo przyjemnie i opowiadania są bardzo wciągające.


    http://yaoi-by-kayo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń