X
Avenged Sevenfold
– A little piece of heaven
[GERARD]
Myślałem o tak wielu rzeczach
na raz. Cieszyłem się, że Frank odzyska wolność. Powinien ponownie zasmakować normalnego
życia. Z jednej strony dziwiło mnie jednak to, że tak bezproblemowo zostanie wypuszczony.
Po części wątpiłem w bezinteresowność Higginsa, a po części chciałem wierzyć w
dobroć jego serca. Tylko kim on do cholery jest dla Iero, żeby robić mu takie
prezenty? Nie żebym nie chciał, jednakże jestem tym bardzo zaintrygowany. W
żadnym więzieniu, nigdy, nie można dostać zwolnienia za wpłaceniem kaucji po
tak krótkim okresie przebywania w nim. W
większości przypadków w ogóle nie można go otrzymać. Może jednak w naczelniku
zwyciężyła dobroć? Wzruszyła go historia o chorobie matki tego chłopaka? Z tego
co się orientuję, to jego własna zmarła na raka trzustki. W sumie nie obchodzi
mnie powód, dla którego taka, a nie inna decyzja została podjęta. Cieszę się
samym faktem wyjścia Franka zza więziennych murów. Ja i tak nie dałbym mu pełni
szczęścia. Zamknięty za tymi karatami w celi trzy na trzy metry nic bym nie
zdziałał. W sumie moje dni tutaj i tak są już policzone. Dosłownie. Przeraża
mnie jak w dzisiejszych realiach mało warte jest życie człowieka. Sprzedaż na
organy, handel żywym towarem, porachunki gangów, narkomania, alkoholizm,
pozostałe choroby cywilizacyjne i głód. To wszystko prowadzi do śmierci
milionów ludzi. Zazwyczaj sami skazujemy się na taki, a nie inny los obierając
złą drogę. Dokonujemy niepoprawnych wyborów, które w późniejszym życiu nas
zniszczą, bądź pozbawią tego, co się liczyło najbardziej. Nasz świat jest
kruchy, a wszystko inne pozbawione logiki. Za działkę kokainy pan X jest w
stanie wydłubać oczy panu Y i z panią H, piec je na ognisku, obserwując jak
topią się pod wpływem gorąca. Pani G może pociąć na kawałki swoją sąsiadkę, bo
krzywo na nią spojrzała, bądź niecnie uwiodła jej męża. Jestem w stanie przytoczyć
milion innych przykładów na podstawie alfabetu, ale myślę, że wszystko jest
jasne i przejrzyste. Byłem trochę zły, że Higgins w tak łatwy i nie znoszący
sprzeciwu sposób skreślił moją egzystencje. Marna, bo marna, ale zawsze jakaś.
Zawsze lepsza niż śmierć.
Frank
tak słodko wygląda jak śpi. To jest jedna z niewielu okazji do patrzenia na
jego buźkę podczas snu. Przymknięte oczy, długie wachlarze rzęs, ciche
pochrapywanie… Całokształt dodawał mu niesamowitego uroku. Policzki miał z
lekka zaróżowione, z powodu ciepła jakie wytwarzały nasze ciała, będące tak
blisko siebie. Biła od niego taka niewinność i spokój, które ogarniają nasz
organizm zazwyczaj podczas błogiego snu.
Chciało mi się śmiać jak
przypomniałem sobie małego Mikeyego. Kiedyś mój brat bał się spać sam, więc
prosił mnie, abym mu towarzyszył. Miętosząc wówczas z całych sił moją rękę,
zamykał powieki i odpływał w całkiem inny świat. Raz do głowy przyszedł mi z
nudów całkiem głupi pomysł. Przyglądając się twarzy malca, skupiłem się na jego
oczach. Podniosłem powoli do góry jedną z jego powiek. Bardzo zdziwiłem się,
kiedy tym samym nie wyrwałem go z krainy jednorożców i chmurek otoczonych przez
tęcze. Obserwowałem jak tęczówka z źrenicą wolno się poruszają to w prawo, to w
lewo. Byłem ciekawy co mu się śni. Wędruje gdzieś po fantastycznej krainie, czy
może raczej siedzi w miejscu i obserwuje to, co dzieje się dookoła niego.
Tajemnica ludzkiego mózgu podczas fazy twardego snu jest jak to tej pory
nieznana. Robiłem oczywiście takie doświadczenie niejednokrotnie. Innym
wydawałoby się to pewnie niezmiernie nudne, ale mnie fascynowało. Nie wiem
dlaczego, ale tak właśnie było. Kusiło mnie często, aby podobne rzeczy wypróbować na mamie, ale ona najpewniej
zbudziłaby się. A jakby mnie dorwała na gorącym uczynku, moja skóra wisiałaby
teraz nad jej kominkiem. Kobieta z zasadami, jak to się mówi.
Wraz z przypływem miłych
wspomnień, pojawiło to nieprzyjemne. Nie przepadam za tymi retrospekcjami
czasowymi. Przychodzą tak całkiem niespodziewanie…
- Panie Way, niech pan pozwoli, że zaprowadzę pana w pewne
miejsce.
Takie oto słowa wypowiedział
naczelnik odwiedzając moją cele. Przybył nagle, bez ostrzeżenia, zapowiedzi,
wytłumaczenia czy czegokolwiek z tego rodzaju. Było to w pierwszych dniach
mojego pobytu tutaj. Pamiętam doskonale, że ogarnęło mnie wówczas bezgraniczne
zaskoczenie pomieszane z uczuciem bezsilności i domieszką strachu.
- Proszę za mną.
Szybko
podniosłem się z pryczy i poszedłem w ślad za siwym staruszkiem w przydużych
okularach. Nie wiedziałem czy mam się czuć wyróżniony czy bać się niewiadomego.
Poprowadzono mnie wieloma krętymi, ciemnymi i zatęchłymi korytarzami.
Przypominało mi to pewnego rodzaju podziemia, albo kanały ściekowe, z których
szczury robią sobie spacerniak. Właśnie te stworzenia wyobraziłem sobie teraz
gdzieś tutaj, w pobliżu moich nóg. Najgorsze było to, że panował wszechobecny
mrok i nie miałem najmniejszej szansy na ich ewentualne dostrzeżenie. Zewsząd
otaczał mnie zapach zgnilizny i wilgoci. W oddali kapała woda, wydając przy tym
nieco specyficzne dźwięki. Obraz rodem z horroru nagrodzonego Oscarem. Po drodze
nie pytałem o nic. Czułem, że nie tyle nie jest to na miejscu, ile zwyczajnie
nie ma potrzeby, gdyż wszystkiego dowiem się w swoim czasie. Zwyczajnie dałem
się prowadzić dalej w nieznaną mi głębię ciemności. Czułem się tak samotnie. Co
dziwniejsze, nie towarzyszył nam żaden ze strażników. Zostałem zabrany z celi w
porze śniadania. Przysługiwała mi na razie kwarantanna, okres izolacji i
przystosowania się do panujących tutaj klimatów. Co chwile mijaliśmy jakieś
wtapiające się w otoczenie drzwi. Były one zabezpieczone dużych rozmiarów
kłódkami. Pod osłoną mroku przedzieraliśmy się w głąb tej nicości. Chciałem jak
najszybciej dotrzeć do celu, gdyż ta pustka z lekka mnie przerażała. Obawiałem
się, że coś tam, za rogiem, czai się na mnie. Poczuję wówczas oddech jakiejś
kreatury na własnym karku. Przyspieszałem kroku co parę sekund, aby zachować minimalną
odległość, jaka oczywiście przystoi, między naszymi ciałami. W przeciwieństwie
do mnie, Higgins wiedział, gdzie prowadzi ta droga, tunel czy chuj wie co to
jest. Oczywiście utajnione zostało również to, co ta mini wycieczka ma na celu.
W końcu dotarliśmy do wielkich, czarnych wrót. Torowały one dalszą drogę i
musieliśmy przystanąć.
- Jesteśmy
na miejscu, synu.
Nie
odpowiedziałem, ale zamiast tego śledziłem z uwagą każdy, najmniejszy ruch czy
gest naczelnika, na chwile obecną traktowałem go jak wroga, przeciwnika,
podejrzaną osobowość z tajemnicami. Nie czułem się bezpieczny. Oznaczało to, że
w razie potrzeby musiałbym o owe bezpieczeństwo swojej osoby zadbać. Higgins
wyjął ze swojej kieszeni w garniturze pęk kluczy pokaźnych rozmiarów. Wybrał
ten największy z nich i wsadził go do również niemałego zamka. Po tunelu
rozniósł się echem chrzęst przekręcanego klucza. Staruszek otworzył drzwi, czemu
towarzyszyło straszliwe skrzypnięcie. Gestem ręki nakazał mi podarzenie za nim.
- Nie jest
ci pewnie obce, że nasz rząd na szpiegów, kontakty czy agentów za granicą –
zaczął mówić. – Wysyła on ich na różnego typu misje. Jednak czasem zdarza się
wypadek przy pracy. Zostają oni załapani – zrobił dramatyczną, pełną napięcia
pauzę. – Wrogowie poddają ich różnym torturom. Pragną zdobyć jakiekolwiek
informacje. Z upływem czasu agenci łamią się i mówią wszystko, co wiedzą.
Myślą, że to uratuje ich życie. Są jednak w ogromnym błędzie – zaśmiał się z
goryczą. – Oni zostają mordowani.
- Dlaczego…
- naczelnik nakazał mi milczenie machnięciem ręki.
Byłem
ciekawy, po co on mi to mówi. W jakim celu przekazuje mi te informacje.
Przecież one do niczego mi tutaj się nie przydadzą.
- A więc… -
chrząknął. – Ci którzy nie puszczą pary z ust, nierzadko są uznawani za świetny
materiał na szpiegów. Wrogowie tak działają na psychikę, że ulegasz im i robisz
to, co oni każą. Uznajesz ich poglądy za słuszne.
- Nie
rozumiem… - zacząłem.
- Nie
musisz – przerwał mi ostro.
- Ale… -
ponowiłem próbę.
- Żadnych
ale – została ona jednak udaremniona. – Pokażę ci coś zaraz, Way.
W
odpowiedzi pokiwałem jedynie głowa , bo bałem się, że moje słowa zostałyby
ponownie zignorowane i nawet nie doszedłbym do polowy mojej wypowiedzi.
Wprowadzono mnie do innego, dobrze strzeżonego pomieszczenia. Ta część więzienia
była całkowicie odmienna od zatęchłych lochów ze szczurami wielkości opony
samochodowej. Tutaj było nowocześnie i ładnie. Tak… rzekłbym pachnąco. Pokój
został oświetlony przez ciemnogranatowe lampki, a przede mną znajdowała się
ogromna szyba.
- Pozwól tutaj
– zaprosił mnie do siebie gestem ręki.
Zgasił
światełka i nacisnął jakiś guzik na pilocie, który pojawił się tak nagle w jego
dłoni, że nie zarejestrowałem tego momentu. Mój błąd. Powinienem być czujny jak
komandos w obliczu zagrożenia. Wraz z rozświetleniem się żarówki, ujrzałem
jakby odbicie w lustrze, ale nie ono. Po chwili otarło do mnie, że to jest
lustro weneckie, a światło rozbłysło po drugiej stronie, zaraz po odsłonięciu
zasłony, która przykrywała szkło. Tam było drugie pomieszczenie. Na środku
wyłożonej kafelkami podłogi siedział przywiązany do krzesła mężczyzna. Wyglądał
strasznie. Nie osądziłem go tak ze względu na brzydotę czy podobny temu
czynnik. W sumie to nawet nie byłbym w stanie tego osądzić przez liczne rany
cięte i szarpane oraz niezliczone stróżki krwi płynącej i zakrzepłej. Nagi tors
pokrywały duże, fioletowe siniaki. Ramiona zdobiły podłużne szramy, z których
wychodziło świeże mięso splamione czerwienią. Głowa tego osobnika zwisała
bezwładnie na bok, jakby mięśnie trzymające ją w pionie, nagle zwiotczały i
odmówiły napięcia się. Cały ten obraz mnie przerażał. Dookoła mężczyzny wolnym
krokiem przechadzał się jeden ze strażników. W dłoni dzierżył nóż, którym
energicznie wymachiwał na boki coś mówiąc, lecz nie miałem pojęcia co, gdyż
oddzielała nas od siebie dźwiękoszczelna szyba. Na ostrzu odznaczały się
rubinowe smugi. Kończyły one swój bieg na końcu noża i skapywały na podłogę.
- O co w
tym wszystkim chodzi? – zapytałem Higginsa.
- Otóż synu
chcę ci pokazać jak kończą zdrajcy – powiedział.
- A jakie
to ma odniesienie do mojej osoby? – nieustępliwie dociekałem.
- Mam wobec
ciebie wielkie play, ale musisz wiedzieć, że do mnie mnie należy być szczerym i
wiernym. Nie znoszę fałszu i zdrady – rzekł tajemniczo grobowym tonem.
- Jakie to
plany? – byłem ciekawy.
-
Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie chłopcze, w swoim czasie…
- A co
zrobił ten mężczyzna, że jest tak traktowany?
- Odwrócił
się od naszego kraju.
- W jaki
sposób? – naczelnik westchnął.
- Został
wysłany na misję do Afganistanu – zaczął. – Wpadł na trop grupy poszukiwanych
terrorystów. Jednakże nie był dość ostrożny i go złapano. Po trzech latach
wrócił do Stanów jako bohater, który przezwyciężył ból związany z torturami
wroga. Jednostki specjale naszego kraju odkryły, że pracuje on dla tych, którzy
wcześniej go pojmali i znęcali się nad nim. Teraz jak widzisz, usiłujemy
wydusić z niego informacje w bardzo humanitarny sposób.
- Doprawdy,
niezwykle humanitarny – burknąłem, krzywiąc się.
Akurat
mundurowy używał swojego narzędzia pracy. Przejechał nożem po policzku
mężczyzny. Ostrze rozcięło skórę więźnia. Stróżka krwi spływała mu swobodnie w
dół, wypełniając po drodze krzywizny jego twarzy. Jeniec najprawdopodobniej
krzyczał w agonii. Jego jama ustana rozwarła się szeroko. Ujrzałem zęby, a
powieki zostały zmrużone. Odwróciłem wzrok. Moja psychika nie była
wystarczająco silna, aby w dalszym ciągu znosić ten straszny widok. Nie
pojmowałem ich działań. Można to podpisać pod bestialskie czyny.
- Czemuż to
odwracasz wzrok? zapytał starzec niczym
wytrawny psycholog.
- To mnie
obrzydza – chciał szczerości, to ja ma.
- Cenię
twoją prawdomówność – przytaknął kiwnięciem głowy. – A więc oddalmy się stąd.
Wyprowadził
mnie z pomieszczenia na chłodny korytarz. Zalała mnie fala przyjemnie zimnej
masy morskiego powietrza. Dzięki temu mogłem w spokoju ochłonąć, otrzeźwieć i przywrócić
do porządku równowagę zachwianym zmysłom po ujrzanym przedstawieniu. To było
zbyt świeże i mój umysł nie był w stanie zaprzestać ciągłemu powtarzaniu
tamtych obrazów. Nóż. Cięcie. Krew. Blizny. Siniaki. Żywe mięso. Chyba nigdy
już tego nie zapomnę. Nagle ktoś mnie poklepał otwartą dłonią po plecach.
- Dobrze
się czujesz? – zapytał Higgins.
- Tak.
Tylko trochę mi słabo – wyznałem z przymkniętymi powiekami.
- Cieszę
się.
- A kiedy
się dowiem jaki to zamiary ma pan wobec mnie?
- Niebawem
– odpowiedział mi zagadkowo.
- Mhm –
mruknąłem, nie dowiedziawszy się niczego konkretnego.
- Jutro
jeszcze się spotkamy – zakomunikował mi.
- Ale chyba
już mnie pan nie przyprowadzi w to miejsce? – zadrżał mi głos.
- Nie.
Porozmawiamy na spokojnie, jak ludzie w moim gabinecie – uśmiechnął się lekko.
– I mów mi Joseph.
- Dobrze –
wypuściłem trzymane w płucach powietrze.
- Nie
stresuj się tak chłopie – zaśmiał się cicho. – Jutro do celi przyślę ci naszą
więzienną terapeutkę. Porozmawiacie sobie, wyjaśnicie pewne kwestie.
- Nie mam
problemów takiej natury. Nie potrzebuję pomocy specjalisty – zapewniłem.
- To
podstawowa procedura – oznajmił. – Jesteś nowym więźniem w Bella Muerte, więc
taka rozmowa jest niezbędna. Nie bój się, to jedynie formalność.
- Rozumiem
– coś mnie gryzło. – Mógłbyś mi tylko wyjaśnić pewną rzecz?
- Pytaj. O
co chodzi? – zaciekawił się.
- Dlaczego
Bella Muerte?
- W jakim
sensie pytasz? – ściągnął brwi.
- ‘Bella
Muerte’ to po hiszpański ‘Piękna Śmierć’ – wyjaśniłem. – Dlaczego nazwano tak
tę placówkę?
- Sam do
końca nie wiem, a pracuje tutaj niemal od trzydziestu pięciu lat – pokręcił
głową z zażenowaniem. – To miejsce jest tu od bardzo dawna. Budynek był niegdyś
schronem dla głów europejskich państw. Forteca nie do zdobycia – mruknął. – Nie
mam pojęcia jak ta nazwa odnosi się do tego wszystkiego… Może ta siedziba miała
jeszcze pełnić jakąś inną funkcję, o której nic mi nie wiadomo.
- Oh, okej
– zaskoczyła mnie jego wylewność, bo myślałem, że będzie unikał tego tematu, a
tu proszę jakie zaskoczenie.
- Chyba to
sprawdzę – zamyślił się. – Także nie odprowadzę ciebie do celi, zrobi to ktoś
inny.
- Dobrze.
- Cerylise!
– krzyknął.
W mgnieniu
oka u boku staruszka stanął wysoki blondyn. Jego oczy były koloru wzburzonego
morza podczas sztormu. Na sobnie miał zwyczajny mundur, jakie noszą stróże w
tym więzieniu. Ustawił się na baczność gotów, aby wysłuchać rozkazu swojego
szefa.
- Zaprowadzisz
pana Waya do pomieszczenia, które zajmuje – uśmiechnął się przyjaźnie. – Ja mam
coś do sprawdzenia.
- Tak,
oczywiście – odparł szybko Cerylise.
Pomyślałem,
że to musi być bardzo rzadkie imię, gdyż nigdy wcześniej nie było mi dane go
usłyszeć, albo rodzice sami mu takowe wymyślili.
- O!
Zapomniałbym – wykrzyknął Joseph. – Wszystko co zobaczyłeś i usłyszałeś ma
zostać między nami – nakazał.
-
Naturalnie – odrzekłem.
- Nie
zawiedź mojego zaufania – ostrzegł, pokazując na kierunek, z którego w
pośpiechu wyszliśmy kilka minut temu.
- Nie
zmierzam – Higgins uśmiechnął się jedynie i zniknął w ciemnościach.
Nie
zamieniwszy nawet słowa ze strażnikiem o oryginalnym imieniu, zostałem
poprowadzony ku mojej celi.
- Gee? – to krótkie zapytanie wyrwało mnie z wiru
wspomnień.
- O, Śpiąca Królewna się obudziła – zażartowałem.
- Nad czym się tak zamyśliłeś? – zapytał
troskliwie Frank.
- Nic ciekawego ani miłego to nie było – powiedziałem.
– Zaatakowały mnie cienie przeszłości – wyznałem.
- Oh, przepraszam.
- Nie wiem za co, ale przeprosiny przyjęte –
zaśmiałem się. – Nie masz przecież powodu ku temu.
- Oj tam – pocałował mnie.
- Wiesz, że wyglądasz taaaak słodko jak śpisz? –
ruszyłem zabawnie brwiami.
- Uświadamiałeś mnie już co do tego z jakieś pięć
tysięcy razy – teatralnie wywrócił oczami.
- To będę ciebie uświadamiał jeszcze kolejne tyle
– mruknąłem uwodzicielsko.
Wpiłem się agresywnie w jego usta. Zostało to
przyjęte z wielką aprobatą u mojego chłopaka. Z ochotą pogłębiałem pocałunek i
z ochotą został mi on oddany. Ręką błądziłem po plecach Franka, który cicho
pojękiwał w moje rozwarte usta. Zwinnie przewróciłem go na plecy i usiadłem
okrakiem na jego brzuchu. Powoli zacząłem odpinać suwak jego kombinezonu.
- Powtórka z rozrywki? – zapytał z błyskiem w oku.
- A i owszem – przyznałem radośnie i wróciłem do
obdarowywania chłopaka pocałunkami, oraz zmierzając do czegoś więcej.
*******************
Po kolejnych
2 tygodniach dodaję takie coś… Ten upał mi szczególnie nie służy. Przepraszam.
omomom ciekawy ten rozdział *.* aczkolwiek nie za bardzo wiem do czego zmierzasz. uwielbiam Twój styl pisania! czekam z niecierpliwością na następny.
OdpowiedzUsuńxoxo
O>O Wreszcie! WRESZCIE! Ey.. Nie no nie spodziewałam się. I fuckin love you <3. Kocham to.. Kooocham. Nie wiem do czego zmierzasz i to jest piękne. Trzymasz mnie w tej cholernej niewiedzy. Arr kocham i szanuję <3 Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńohoho, jak ładnie <3 ta historia Gee, boże, aleś to ślicznie opisała! *-* no i aww, końcówka <33
OdpowiedzUsuń{ savemesorrow & bulletinyourheart }
AAAAAAAA JARAM SIĘ!
OdpowiedzUsuńO jezu, to wspomnienie Gerdzia jest straszne D: Naprawdę, no! I… czy jemu zrobią to samo, co tamtemu gościowi? :< Boże, jestem pod cholernym wrażeniem i to jest piękne, ot co. Tak mi się to podoba, ze normalnie brak słów <3 Chcę następny! *_* [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńBosssko!<3 Tylko czemu Franiu musi wyjść z więzienia?:( Z jednej strony chcę jak najlepiej do niego, a z drugiej nie chcę, żeby zostawiał Gee:( I ZNOWU, powtarzam ZNOWU, nam nie powiedziałaś o co chodzi! Przyjdę do ciebie i wyciągnę to z cb siłą! muhahahahahaha xD Moje psychiczne "Ja" daje o sobie znać. Dobra, nieważne. Masz nam jak najszybciej powiedzieć, co oni chcą zrobić Gerardowi!!!!!!! Zrozumiano? Czekam z niecierpliwością na każdy kolejny rozdział i za każdym razem nie dowiaduję się o tym! Jeszcze chwila i wpadnę w depresję...Ale kogo to obchodzi xD Daj szybko nexta *_*. Ładnie prosimyyyyyy :* Kochamy cię <3
OdpowiedzUsuń~Frerard~~
NIECH ON NIE WYCHODZI Z TEGO PIERDLA. WSZYSCY WIEMY, ŻE MU SIĘ TAM PODOBA. ooooou, jaki śliczny wygląd bloga, pochwalam, pochwalam <3 jezu, jak tak porównam Twoje pisanie, to Ty tak... wyewulowałaś, że nie wiem <3 naprawdę. teraz jak patrzę, jak piszesz, to po prostu jeden wielki nadludzki zachwyt <3 I WIEM JUŻ O GERARDZIE. MAM NA NIEGO HAKA.
OdpowiedzUsuńJejku, jejku, jejku! *.*
OdpowiedzUsuńNajpierw się pozachwycam cudownym szablonem, a później Ci powiem, że lepiej by było, gdybyś zmieniła kolor tekstu, ładniej będzie :P
No i powiem Ci, że mnie wystraszyłaś - bo co to ma być z tym Gerardem? Każą mu wyjechać na taką misję? A może będzie musiał kogoś torturować? Niefajne, oj niefajne... Higgins to dupek, oh yeah.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRany, jaki śliczny szablon <33 Zmień jeszcze kolor czcionek i będzie git :D
OdpowiedzUsuńTo wspomnienie Gerarda, jak torturowali tamtego gościa... o matko. Mam nadzieje, że wyjaśnisz jakie to "wielkie plany" miał wobec Gerarda Haggins.
A! No i znowu nie powiedziałaś dlaczego jego dni są policzone. Co oni chcą mu zrobić?! Chyba nie to samo, co tamtemu panu?
Ta końcówka, aww *.*
Rozdział jak zawsze cudowny... i znowu ta niepewność, mam nadzieje że w końcu się wyjaśni o co chodzi z Gerardem i czemu ja mam jakies złe przeczucia, w ogóle te wspomnienia i ... jakie plany ma wobec niego ten facet, po co mu pokazywał jak torturuja tamtego gościa... To opowiadanie robi się coraz ciekawsze...
OdpowiedzUsuńI jeszcze Frano wychodzi z wiezienia, z jednej strony happy z drugiej nie bo rozdzielą się z Gerrym...
Troche nieskładny ten komentarz, wybacz ale w taki stan mnie wprowadził ten rozdz... i teraz będę się ślinić nad monitorem w oczekiwaniu na następny rozdział
Ach zapomniałam... Sliczny szablon ;*
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że pisze dopiero teraz, ale jakoś tak wyszło. Zupełnie nie potrafię wymyślić niczego sensownego, więc po prostu powiem, że uwielbiam to, jak piszesz :3 Weny życzę ^ ^
OdpowiedzUsuńA! I oczywiście bardzo ładny szablon c;
Pozdrawiam :*