sobota, 28 lipca 2012

Bella Muerte



X

Avenged Sevenfold – A little piece of heaven

[GERARD]


    Myślałem o tak wielu rzeczach na raz. Cieszyłem się, że Frank odzyska wolność. Powinien ponownie zasmakować normalnego życia. Z jednej strony dziwiło mnie jednak to, że tak bezproblemowo zostanie wypuszczony. Po części wątpiłem w bezinteresowność Higginsa, a po części chciałem wierzyć w dobroć jego serca. Tylko kim on do cholery jest dla Iero, żeby robić mu takie prezenty? Nie żebym nie chciał, jednakże jestem tym bardzo zaintrygowany. W żadnym więzieniu, nigdy, nie można dostać zwolnienia za wpłaceniem kaucji po tak krótkim okresie przebywania  w nim. W większości przypadków w ogóle nie można go otrzymać. Może jednak w naczelniku zwyciężyła dobroć? Wzruszyła go historia o chorobie matki tego chłopaka? Z tego co się orientuję, to jego własna zmarła na raka trzustki. W sumie nie obchodzi mnie powód, dla którego taka, a nie inna decyzja została podjęta. Cieszę się samym faktem wyjścia Franka zza więziennych murów. Ja i tak nie dałbym mu pełni szczęścia. Zamknięty za tymi karatami w celi trzy na trzy metry nic bym nie zdziałał. W sumie moje dni tutaj i tak są już policzone. Dosłownie. Przeraża mnie jak w dzisiejszych realiach mało warte jest życie człowieka. Sprzedaż na organy, handel żywym towarem, porachunki gangów, narkomania, alkoholizm, pozostałe choroby cywilizacyjne i głód. To wszystko prowadzi do śmierci milionów ludzi. Zazwyczaj sami skazujemy się na taki, a nie inny los obierając złą drogę. Dokonujemy niepoprawnych wyborów, które w późniejszym życiu nas zniszczą, bądź pozbawią tego, co się liczyło najbardziej. Nasz świat jest kruchy, a wszystko inne pozbawione logiki. Za działkę kokainy pan X jest w stanie wydłubać oczy panu Y i z panią H, piec je na ognisku, obserwując jak topią się pod wpływem gorąca. Pani G może pociąć na kawałki swoją sąsiadkę, bo krzywo na nią spojrzała, bądź niecnie uwiodła jej męża. Jestem w stanie przytoczyć milion innych przykładów na podstawie alfabetu, ale myślę, że wszystko jest jasne i przejrzyste. Byłem trochę zły, że Higgins w tak łatwy i nie znoszący sprzeciwu sposób skreślił moją egzystencje. Marna, bo marna, ale zawsze jakaś. Zawsze lepsza niż śmierć.
            Frank tak słodko wygląda jak śpi. To jest jedna z niewielu okazji do patrzenia na jego buźkę podczas snu. Przymknięte oczy, długie wachlarze rzęs, ciche pochrapywanie… Całokształt dodawał mu niesamowitego uroku. Policzki miał z lekka zaróżowione, z powodu ciepła jakie wytwarzały nasze ciała, będące tak blisko siebie. Biła od niego taka niewinność i spokój, które ogarniają nasz organizm zazwyczaj podczas błogiego snu.
Chciało mi się śmiać jak przypomniałem sobie małego Mikeyego. Kiedyś mój brat bał się spać sam, więc prosił mnie, abym mu towarzyszył. Miętosząc wówczas z całych sił moją rękę, zamykał powieki i odpływał w całkiem inny świat. Raz do głowy przyszedł mi z nudów całkiem głupi pomysł. Przyglądając się twarzy malca, skupiłem się na jego oczach. Podniosłem powoli do góry jedną z jego powiek. Bardzo zdziwiłem się, kiedy tym samym nie wyrwałem go z krainy jednorożców i chmurek otoczonych przez tęcze. Obserwowałem jak tęczówka z źrenicą wolno się poruszają to w prawo, to w lewo. Byłem ciekawy co mu się śni. Wędruje gdzieś po fantastycznej krainie, czy może raczej siedzi w miejscu i obserwuje to, co dzieje się dookoła niego. Tajemnica ludzkiego mózgu podczas fazy twardego snu jest jak to tej pory nieznana. Robiłem oczywiście takie doświadczenie niejednokrotnie. Innym wydawałoby się to pewnie niezmiernie nudne, ale mnie fascynowało. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie było. Kusiło mnie często, aby podobne rzeczy  wypróbować na mamie, ale ona najpewniej zbudziłaby się. A jakby mnie dorwała na gorącym uczynku, moja skóra wisiałaby teraz nad jej kominkiem. Kobieta z zasadami, jak to się mówi.
Wraz z przypływem miłych wspomnień, pojawiło to nieprzyjemne. Nie przepadam za tymi retrospekcjami czasowymi. Przychodzą tak całkiem niespodziewanie…

- Panie Way, niech pan pozwoli, że zaprowadzę pana w pewne miejsce.

Takie oto słowa wypowiedział naczelnik odwiedzając moją cele. Przybył nagle, bez ostrzeżenia, zapowiedzi, wytłumaczenia czy czegokolwiek z tego rodzaju. Było to w pierwszych dniach mojego pobytu tutaj. Pamiętam doskonale, że ogarnęło mnie wówczas bezgraniczne zaskoczenie pomieszane z uczuciem bezsilności i domieszką strachu.

- Proszę za mną.
Szybko podniosłem się z pryczy i poszedłem w ślad za siwym staruszkiem w przydużych okularach. Nie wiedziałem czy mam się czuć wyróżniony czy bać się niewiadomego. Poprowadzono mnie wieloma krętymi, ciemnymi i zatęchłymi korytarzami. Przypominało mi to pewnego rodzaju podziemia, albo kanały ściekowe, z których szczury robią sobie spacerniak. Właśnie te stworzenia wyobraziłem sobie teraz gdzieś tutaj, w pobliżu moich nóg. Najgorsze było to, że panował wszechobecny mrok i nie miałem najmniejszej szansy na ich ewentualne dostrzeżenie. Zewsząd otaczał mnie zapach zgnilizny i wilgoci. W oddali kapała woda, wydając przy tym nieco specyficzne dźwięki. Obraz rodem z horroru nagrodzonego Oscarem. Po drodze nie pytałem o nic. Czułem, że nie tyle nie jest to na miejscu, ile zwyczajnie nie ma potrzeby, gdyż wszystkiego dowiem się w swoim czasie. Zwyczajnie dałem się prowadzić dalej w nieznaną mi głębię ciemności. Czułem się tak samotnie. Co dziwniejsze, nie towarzyszył nam żaden ze strażników. Zostałem zabrany z celi w porze śniadania. Przysługiwała mi na razie kwarantanna, okres izolacji i przystosowania się do panujących tutaj klimatów. Co chwile mijaliśmy jakieś wtapiające się w otoczenie drzwi. Były one zabezpieczone dużych rozmiarów kłódkami. Pod osłoną mroku przedzieraliśmy się w głąb tej nicości. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do celu, gdyż ta pustka z lekka mnie przerażała. Obawiałem się, że coś tam, za rogiem, czai się na mnie. Poczuję wówczas oddech jakiejś kreatury na własnym karku. Przyspieszałem kroku co parę sekund, aby zachować minimalną odległość, jaka oczywiście przystoi, między naszymi ciałami. W przeciwieństwie do mnie, Higgins wiedział, gdzie prowadzi ta droga, tunel czy chuj wie co to jest. Oczywiście utajnione zostało również to, co ta mini wycieczka ma na celu. W końcu dotarliśmy do wielkich, czarnych wrót. Torowały one dalszą drogę i musieliśmy przystanąć.
- Jesteśmy na miejscu, synu.
Nie odpowiedziałem, ale zamiast tego śledziłem z uwagą każdy, najmniejszy ruch czy gest naczelnika, na chwile obecną traktowałem go jak wroga, przeciwnika, podejrzaną osobowość z tajemnicami. Nie czułem się bezpieczny. Oznaczało to, że w razie potrzeby musiałbym o owe bezpieczeństwo swojej osoby zadbać. Higgins wyjął ze swojej kieszeni w garniturze pęk kluczy pokaźnych rozmiarów. Wybrał ten największy z nich i wsadził go do również niemałego zamka. Po tunelu rozniósł się echem chrzęst przekręcanego klucza. Staruszek otworzył drzwi, czemu towarzyszyło straszliwe skrzypnięcie. Gestem ręki nakazał mi podarzenie za nim.
- Nie jest ci pewnie obce, że nasz rząd na szpiegów, kontakty czy agentów za granicą – zaczął mówić. – Wysyła on ich na różnego typu misje. Jednak czasem zdarza się wypadek przy pracy. Zostają oni załapani – zrobił dramatyczną, pełną napięcia pauzę. – Wrogowie poddają ich różnym torturom. Pragną zdobyć jakiekolwiek informacje. Z upływem czasu agenci łamią się i mówią wszystko, co wiedzą. Myślą, że to uratuje ich życie. Są jednak w ogromnym błędzie – zaśmiał się z goryczą. – Oni zostają mordowani.
- Dlaczego… - naczelnik nakazał mi milczenie machnięciem ręki.
Byłem ciekawy, po co on mi to mówi. W jakim celu przekazuje mi te informacje. Przecież one do niczego mi tutaj się nie przydadzą.
- A więc… - chrząknął. – Ci którzy nie puszczą pary z ust, nierzadko są uznawani za świetny materiał na szpiegów. Wrogowie tak działają na psychikę, że ulegasz im i robisz to, co oni każą. Uznajesz ich poglądy za słuszne.
- Nie rozumiem… - zacząłem.
- Nie musisz – przerwał mi ostro.
- Ale… - ponowiłem próbę.
- Żadnych ale – została ona jednak udaremniona. – Pokażę ci coś zaraz, Way.
W odpowiedzi pokiwałem jedynie głowa , bo bałem się, że moje słowa zostałyby ponownie zignorowane i nawet nie doszedłbym do polowy mojej wypowiedzi. Wprowadzono mnie do innego, dobrze strzeżonego pomieszczenia. Ta część więzienia była całkowicie odmienna od zatęchłych lochów ze szczurami wielkości opony samochodowej. Tutaj było nowocześnie i ładnie. Tak… rzekłbym pachnąco. Pokój został oświetlony przez ciemnogranatowe lampki, a przede mną znajdowała się ogromna szyba.
- Pozwól tutaj – zaprosił mnie do siebie gestem ręki.
Zgasił światełka i nacisnął jakiś guzik na pilocie, który pojawił się tak nagle w jego dłoni, że nie zarejestrowałem tego momentu. Mój błąd. Powinienem być czujny jak komandos w obliczu zagrożenia. Wraz z rozświetleniem się żarówki, ujrzałem jakby odbicie w lustrze, ale nie ono. Po chwili otarło do mnie, że to jest lustro weneckie, a światło rozbłysło po drugiej stronie, zaraz po odsłonięciu zasłony, która przykrywała szkło. Tam było drugie pomieszczenie. Na środku wyłożonej kafelkami podłogi siedział przywiązany do krzesła mężczyzna. Wyglądał strasznie. Nie osądziłem go tak ze względu na brzydotę czy podobny temu czynnik. W sumie to nawet nie byłbym w stanie tego osądzić przez liczne rany cięte i szarpane oraz niezliczone stróżki krwi płynącej i zakrzepłej. Nagi tors pokrywały duże, fioletowe siniaki. Ramiona zdobiły podłużne szramy, z których wychodziło świeże mięso splamione czerwienią. Głowa tego osobnika zwisała bezwładnie na bok, jakby mięśnie trzymające ją w pionie, nagle zwiotczały i odmówiły napięcia się. Cały ten obraz mnie przerażał. Dookoła mężczyzny wolnym krokiem przechadzał się jeden ze strażników. W dłoni dzierżył nóż, którym energicznie wymachiwał na boki coś mówiąc, lecz nie miałem pojęcia co, gdyż oddzielała nas od siebie dźwiękoszczelna szyba. Na ostrzu odznaczały się rubinowe smugi. Kończyły one swój bieg na końcu noża i skapywały na podłogę.
- O co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem Higginsa.
- Otóż synu chcę ci pokazać jak kończą zdrajcy – powiedział.
- A jakie to ma odniesienie do mojej osoby? – nieustępliwie dociekałem.
- Mam wobec ciebie wielkie play, ale musisz wiedzieć, że do mnie mnie należy być szczerym i wiernym. Nie znoszę fałszu i zdrady – rzekł tajemniczo grobowym tonem.
- Jakie to plany? – byłem ciekawy.
- Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie chłopcze, w swoim czasie…
- A co zrobił ten mężczyzna, że jest tak traktowany?
- Odwrócił się od naszego kraju.
- W jaki sposób? – naczelnik westchnął.
- Został wysłany na misję do Afganistanu – zaczął. – Wpadł na trop grupy poszukiwanych terrorystów. Jednakże nie był dość ostrożny i go złapano. Po trzech latach wrócił do Stanów jako bohater, który przezwyciężył ból związany z torturami wroga. Jednostki specjale naszego kraju odkryły, że pracuje on dla tych, którzy wcześniej go pojmali i znęcali się nad nim. Teraz jak widzisz, usiłujemy wydusić z niego informacje w bardzo humanitarny sposób.
- Doprawdy, niezwykle humanitarny – burknąłem, krzywiąc się.
Akurat mundurowy używał swojego narzędzia pracy. Przejechał nożem po policzku mężczyzny. Ostrze rozcięło skórę więźnia. Stróżka krwi spływała mu swobodnie w dół, wypełniając po drodze krzywizny jego twarzy. Jeniec najprawdopodobniej krzyczał w agonii. Jego jama ustana rozwarła się szeroko. Ujrzałem zęby, a powieki zostały zmrużone. Odwróciłem wzrok. Moja psychika nie była wystarczająco silna, aby w dalszym ciągu znosić ten straszny widok. Nie pojmowałem ich działań. Można to podpisać pod bestialskie czyny.
- Czemuż to odwracasz wzrok?  zapytał starzec niczym wytrawny psycholog.
- To mnie obrzydza – chciał szczerości, to ja ma.
- Cenię twoją prawdomówność – przytaknął kiwnięciem głowy. – A więc oddalmy się stąd.
Wyprowadził mnie z pomieszczenia na chłodny korytarz. Zalała mnie fala przyjemnie zimnej masy morskiego powietrza. Dzięki temu mogłem w spokoju ochłonąć, otrzeźwieć i przywrócić do porządku równowagę zachwianym zmysłom po ujrzanym przedstawieniu. To było zbyt świeże i mój umysł nie był w stanie zaprzestać ciągłemu powtarzaniu tamtych obrazów. Nóż. Cięcie. Krew. Blizny. Siniaki. Żywe mięso. Chyba nigdy już tego nie zapomnę. Nagle ktoś mnie poklepał otwartą dłonią po plecach.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Higgins.
- Tak. Tylko trochę mi słabo – wyznałem z przymkniętymi powiekami.
- Cieszę się.
- A kiedy się dowiem jaki to zamiary ma pan wobec mnie?
- Niebawem – odpowiedział mi zagadkowo.
- Mhm – mruknąłem, nie dowiedziawszy się niczego konkretnego.
- Jutro jeszcze się spotkamy – zakomunikował mi.
- Ale chyba już mnie pan nie przyprowadzi w to miejsce? – zadrżał mi głos.
- Nie. Porozmawiamy na spokojnie, jak ludzie w moim gabinecie – uśmiechnął się lekko. – I mów mi Joseph.
- Dobrze – wypuściłem trzymane w płucach powietrze.
- Nie stresuj się tak chłopie – zaśmiał się cicho. – Jutro do celi przyślę ci naszą więzienną terapeutkę. Porozmawiacie sobie, wyjaśnicie pewne kwestie.
- Nie mam problemów takiej natury. Nie potrzebuję pomocy specjalisty – zapewniłem.
- To podstawowa procedura – oznajmił. – Jesteś nowym więźniem w Bella Muerte, więc taka rozmowa jest niezbędna. Nie bój się, to jedynie formalność.
- Rozumiem – coś mnie gryzło. – Mógłbyś mi tylko wyjaśnić pewną rzecz?
- Pytaj. O co chodzi? – zaciekawił się.
- Dlaczego Bella Muerte?
- W jakim sensie pytasz? – ściągnął brwi.
- ‘Bella Muerte’ to po hiszpański ‘Piękna Śmierć’ – wyjaśniłem. – Dlaczego nazwano tak tę placówkę?
- Sam do końca nie wiem, a pracuje tutaj niemal od trzydziestu pięciu lat – pokręcił głową z zażenowaniem. – To miejsce jest tu od bardzo dawna. Budynek był niegdyś schronem dla głów europejskich państw. Forteca nie do zdobycia – mruknął. – Nie mam pojęcia jak ta nazwa odnosi się do tego wszystkiego… Może ta siedziba miała jeszcze pełnić jakąś inną funkcję, o której nic mi nie wiadomo.
- Oh, okej – zaskoczyła mnie jego wylewność, bo myślałem, że będzie unikał tego tematu, a tu proszę jakie zaskoczenie.
- Chyba to sprawdzę – zamyślił się. – Także nie odprowadzę ciebie do celi, zrobi to ktoś inny.
- Dobrze.
- Cerylise! – krzyknął.
W mgnieniu oka u boku staruszka stanął wysoki blondyn. Jego oczy były koloru wzburzonego morza podczas sztormu. Na sobnie miał zwyczajny mundur, jakie noszą stróże w tym więzieniu. Ustawił się na baczność gotów, aby wysłuchać rozkazu swojego szefa.
- Zaprowadzisz pana Waya do pomieszczenia, które zajmuje – uśmiechnął się przyjaźnie. – Ja mam coś do sprawdzenia.
- Tak, oczywiście – odparł szybko Cerylise.
Pomyślałem, że to musi być bardzo rzadkie imię, gdyż nigdy wcześniej nie było mi dane go usłyszeć, albo rodzice sami mu takowe wymyślili.
- O! Zapomniałbym – wykrzyknął Joseph. – Wszystko co zobaczyłeś i usłyszałeś ma zostać między nami – nakazał.
- Naturalnie – odrzekłem.
- Nie zawiedź mojego zaufania – ostrzegł, pokazując na kierunek, z którego w pośpiechu wyszliśmy kilka minut temu.
- Nie zmierzam – Higgins uśmiechnął się jedynie i zniknął w ciemnościach.
Nie zamieniwszy nawet słowa ze strażnikiem o oryginalnym imieniu, zostałem poprowadzony ku mojej celi.

- Gee? – to krótkie zapytanie wyrwało mnie z wiru wspomnień.
- O, Śpiąca Królewna się obudziła – zażartowałem.
- Nad czym się tak zamyśliłeś? – zapytał troskliwie Frank.
- Nic ciekawego ani miłego to nie było – powiedziałem. – Zaatakowały mnie cienie przeszłości – wyznałem.
- Oh, przepraszam.
- Nie wiem za co, ale przeprosiny przyjęte – zaśmiałem się. – Nie masz przecież powodu ku temu.
- Oj tam – pocałował mnie.
- Wiesz, że wyglądasz taaaak słodko jak śpisz? – ruszyłem zabawnie brwiami.
- Uświadamiałeś mnie już co do tego z jakieś pięć tysięcy razy – teatralnie wywrócił oczami.
- To będę ciebie uświadamiał jeszcze kolejne tyle – mruknąłem uwodzicielsko.
Wpiłem się agresywnie w jego usta. Zostało to przyjęte z wielką aprobatą u mojego chłopaka. Z ochotą pogłębiałem pocałunek i z ochotą został mi on oddany. Ręką błądziłem po plecach Franka, który cicho pojękiwał w moje rozwarte usta. Zwinnie przewróciłem go na plecy i usiadłem okrakiem na jego brzuchu. Powoli zacząłem odpinać suwak jego kombinezonu.
- Powtórka z rozrywki? – zapytał z błyskiem w oku.
- A i owszem – przyznałem radośnie i wróciłem do obdarowywania chłopaka pocałunkami, oraz zmierzając do czegoś więcej.

*******************

Po kolejnych 2 tygodniach dodaję takie coś… Ten upał mi szczególnie nie służy. Przepraszam.


13 komentarzy:

  1. omomom ciekawy ten rozdział *.* aczkolwiek nie za bardzo wiem do czego zmierzasz. uwielbiam Twój styl pisania! czekam z niecierpliwością na następny.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. O>O Wreszcie! WRESZCIE! Ey.. Nie no nie spodziewałam się. I fuckin love you <3. Kocham to.. Kooocham. Nie wiem do czego zmierzasz i to jest piękne. Trzymasz mnie w tej cholernej niewiedzy. Arr kocham i szanuję <3 Czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  3. ohoho, jak ładnie <3 ta historia Gee, boże, aleś to ślicznie opisała! *-* no i aww, końcówka <33

    { savemesorrow & bulletinyourheart }

    OdpowiedzUsuń
  4. O jezu, to wspomnienie Gerdzia jest straszne D: Naprawdę, no! I… czy jemu zrobią to samo, co tamtemu gościowi? :< Boże, jestem pod cholernym wrażeniem i to jest piękne, ot co. Tak mi się to podoba, ze normalnie brak słów <3 Chcę następny! *_* [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  5. Bosssko!<3 Tylko czemu Franiu musi wyjść z więzienia?:( Z jednej strony chcę jak najlepiej do niego, a z drugiej nie chcę, żeby zostawiał Gee:( I ZNOWU, powtarzam ZNOWU, nam nie powiedziałaś o co chodzi! Przyjdę do ciebie i wyciągnę to z cb siłą! muhahahahahaha xD Moje psychiczne "Ja" daje o sobie znać. Dobra, nieważne. Masz nam jak najszybciej powiedzieć, co oni chcą zrobić Gerardowi!!!!!!! Zrozumiano? Czekam z niecierpliwością na każdy kolejny rozdział i za każdym razem nie dowiaduję się o tym! Jeszcze chwila i wpadnę w depresję...Ale kogo to obchodzi xD Daj szybko nexta *_*. Ładnie prosimyyyyyy :* Kochamy cię <3
    ~Frerard~~

    OdpowiedzUsuń
  6. NIECH ON NIE WYCHODZI Z TEGO PIERDLA. WSZYSCY WIEMY, ŻE MU SIĘ TAM PODOBA. ooooou, jaki śliczny wygląd bloga, pochwalam, pochwalam <3 jezu, jak tak porównam Twoje pisanie, to Ty tak... wyewulowałaś, że nie wiem <3 naprawdę. teraz jak patrzę, jak piszesz, to po prostu jeden wielki nadludzki zachwyt <3 I WIEM JUŻ O GERARDZIE. MAM NA NIEGO HAKA.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, jejku, jejku! *.*
    Najpierw się pozachwycam cudownym szablonem, a później Ci powiem, że lepiej by było, gdybyś zmieniła kolor tekstu, ładniej będzie :P
    No i powiem Ci, że mnie wystraszyłaś - bo co to ma być z tym Gerardem? Każą mu wyjechać na taką misję? A może będzie musiał kogoś torturować? Niefajne, oj niefajne... Higgins to dupek, oh yeah.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rany, jaki śliczny szablon <33 Zmień jeszcze kolor czcionek i będzie git :D
    To wspomnienie Gerarda, jak torturowali tamtego gościa... o matko. Mam nadzieje, że wyjaśnisz jakie to "wielkie plany" miał wobec Gerarda Haggins.
    A! No i znowu nie powiedziałaś dlaczego jego dni są policzone. Co oni chcą mu zrobić?! Chyba nie to samo, co tamtemu panu?
    Ta końcówka, aww *.*

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak zawsze cudowny... i znowu ta niepewność, mam nadzieje że w końcu się wyjaśni o co chodzi z Gerardem i czemu ja mam jakies złe przeczucia, w ogóle te wspomnienia i ... jakie plany ma wobec niego ten facet, po co mu pokazywał jak torturuja tamtego gościa... To opowiadanie robi się coraz ciekawsze...
    I jeszcze Frano wychodzi z wiezienia, z jednej strony happy z drugiej nie bo rozdzielą się z Gerrym...
    Troche nieskładny ten komentarz, wybacz ale w taki stan mnie wprowadził ten rozdz... i teraz będę się ślinić nad monitorem w oczekiwaniu na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  11. Ach zapomniałam... Sliczny szablon ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepraszam, że pisze dopiero teraz, ale jakoś tak wyszło. Zupełnie nie potrafię wymyślić niczego sensownego, więc po prostu powiem, że uwielbiam to, jak piszesz :3 Weny życzę ^ ^

    A! I oczywiście bardzo ładny szablon c;

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń