czwartek, 9 sierpnia 2012

Bella Muerte


XI

Pencey Prep – Attention Reader

Macie tutaj częściowe wyjaśnienie sprawy. Pojawia się nowa postać. I to właśnie ona wprowadza Franka w świat intryg i tajemnicy oraz niewyjaśnionych jak dotąd zniknięć więźniów w  Belli Muerte, a nie, o dziwo, Gerard.No i dziękuję bardzo za ponad 10 000 wejść. Enjoy!

[GERARD]

                Siedziałem sobie spokojnie na ławeczce i wystawiałem twarz ku promieniom popołudniowego słońca. Była taka piękna pogoda, że nie sposób się nią nie zachwycać. Rzadko kiedy ta gwiazda raczy nas tak intensywnie swym blaskiem i nie idzie w parze z porywistym wiatrem. W końcu Bella Muerte jest na oceanie, więc jako dodatek do odsiadki otrzymujemy kłęby granatowych i szarych chmur gnanych przez zimne masy powietrza oraz niekiedy ulewne deszcze. Wszystko w tym miejscu przepełnia bezgraniczny smutek, brud, zapach śmierci i zgnilizny, brak życia, niestabilność oraz nietrwałość. Nasze życie jest tak samo kruche jak te mury zżarte przez próchnice i wieloletnie podmywanie przez wody wzburzonego oceanu. Jednak wciąż tworzą fortecę, która choć nie do zdobycia, roztacza dookoła siebie mgłę, na którą składa się niezgłębiona tajemnica i niczym nieuzasadniony przestrach.
Patrząc na własne drżące od niedoboru wapnia i magnezu dłonie, uświadomiłem sobie jak łatwo można pozbawić życia drugą istotę. Przyspieszyć moment zaczerpnięcia ostatniego wdechu czystego powietrza, nie jest to trudne. Wystarczy że zdarzy się nieszczęśliwy wypadek, przy pracy czy też podczas całkowitego bezruchu. Potrąci ciebie samochód, ktoś napadnie na ciebie w ciemnym zaułku z pistoletem, bądź nożem. Nigdy nie wiesz, co przyniesie nowy dzień. Wdasz się z kimś w niewygodną dyskusję, czy będziesz miał do rozwiązania pewne porachunki i jedną ze stron poniosą nerwy. Nigdy nie wiesz, co przyniesie nowy dzień. Zawsze też możesz zostać ofiarą napadu na bank czy porachunków gangów. A tylko chciałeś spokojnie dotrzeć do domu po męczącej pracy. Pragnąłeś prędko wrócić, aby przywitać się z rodziną, ucałować żonę, przytulić mocno do piersi syna, bądź córkę, nakarmić pupila i wytargać go za uszy. Nigdy nie wiesz, co przyniesie dzisiejszy dzień. Podczas przygotowywania obiadu posmakujesz robionego posiłku, a pokarm wpadnie nie do tej dziurki co trzeba, woda popłynie niewłaściwym kanałem i udusisz się z niemożności złapania oddechu. Nigdy nie wiesz, co przyniesie następna sekunda, minuta czy też godzina. Niczego nie możesz być na sto procent pewien.
W przeszłości moim życiowym mottem było : „Żyj szybko, umieraj młodo”. Jednak patrząc teraz z perspektywy tego, co miało miejsce i tego co aktualnie dzieje się w  moim światku, nie chcę umierać. Moim pragnieniem jest jak najdłuższe chodzenie po tej jebanej ziemi i pieprzonej trawie. Mam przecież dla kogo dalej to wszystko ciągnąć. Niegdyś była to Bandit i po części Lindsey, ale teraz mam Franka. Dzięki niemu wiem, że nie idę przez to wszystko sam, że mam przy boku kogoś, kto mnie kocha i na swój sposób potrzebuje. Nie chcę go opuszczać, nie w ten sposób. Kocham tego chłopaka i moim życiowym celem nie jest ranienie jego uczuć, lecz podbudowywanie go emocjonalnie i duchowo. Nie mogę go zostawić, skoro wiem, iż on odwzajemnia moje uczucie równie mocno i odejście mojej osoby, byłoby dla tej wątłej postaci wielkim ciosem i chuj wie, czy by zniósł związane z tym powikłania. Mam cichą nadzieję, że kaucja na jego wyjście wpłynie lada dzień, szybciej niż za jakieś dwa tygodnie. Tyle właśnie mi zostało. Dwa, nic nie warte, pieprzone tygodnie usłane cierpieniem, wątpliwościami i wewnętrznym rozdarciem. Egzystencja przepełniona niesamowitą męką. Jednak kto powiedział, że wszystko zawsze jest idealne i idzie jak po twarożku ze szczypiorkiem i ziołami? Nie pojmuję w dalszym ciągu, co te działania mają na celu. Jakby Higgins nie mógł wziąć kogoś innego zamiast mnie. Podmienić czy coś w ten deseń. Nie chcę umierać tak szybko! Chciało mi się śmiać. Ta myśl zabrzmiała w moje głowie jak rozpaczliwe błaganie mamy o kolejny kawałek sernika z gruszkami. Mama! I don’t wanna die *.
Wzrokiem odszukałem Franka. Siedział na drugim końcu spacerniaka z… Robertsonem… Pragnąłem wręcz wycedzić to imię. Co za parszywy gad! Jakiś pierwotny, homo erectus kurwa. Kiedyś w galerii mieliśmy wystawę zatytułowaną „PRAHISTORIA CZŁOWIEKA”. Stąd jestem trochę obeznany w tych sprawach. Robertson jest żywym dowodem na to, że jednak istota ludzka jest w stanie się zatrzymać na pewnym etapie rozwoju. Przypomina człowieka wyprostowanego, który cudownym trafem przeniósł się do współczesności. Widziałem jak mężczyźni śmieją się z czegoś, co wypłynęło z ust tego niedorozwiniętego. Co ja mam powiedzieć? Zwyczajnie nie trawię tego faceta. Jakoś tak dziwnie gapi się na Iero. Musze przyznać, z trudem, bo z trudem, że jestem odrobinkę zazdrosny, ale tylko ciupkę. Kiedyś po pierdlu rozniosła się plotka, iż Robertson przystawiał się do Malkovicha. Myślał, że Rusek jest tak jak i on z innej parafii, ale zaliczył ogromne pudło rozmiarów czarnej dziury. Na Vladimira w domu czeka żona z synem i córką, a nie mąż z buldogiem oraz jaszczurką w terrarium. Opanowałem  z trudem przemożoną chęć parsknięcia śmiechem na wspomnienie tegoż incydentu. Tego pedała otoczenie nie zniszczyło jedynie ze względu na to, czym się zajmował w przeszłości. Był płatnym mordercą, z resztą świetnym w swoim fachu. Nie wylądowałby w Bella Muerte, gdyby nie zakochał się we własnej ofierze… Teraz ta łajza siedzi tam i zarywa do mojego Frania. Kurwica aż mnie strzela.
- Co u ciebie słychać, Way? – usłyszałem głos naczelnika jakby z oddali.
- Po staremu – mruknąłem bez grama przyjaznego tonu. Chciałem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, a nuż opryskliwością to osiągnę?
Higgins zajął miejsce na ławce zaraz obok mnie i zapatrzył się w przestrzeń. Trwaliśmy tak w milczeniu przez dobre dziesięć minut. Żadne z nas nie raczyło odezwać się do drugiego nawet słowem, marną monosylabą. Postanowiłem jednak to przerwać. Joseph wyraźnie pragnął przeprowadzić ze mną rozmowę na tylko jemu znany temat, a czekał na mój ruch.
- O co chodzi? – westchnąłem.
- O tego chłopaka – pokazał na Franka pomarszczoną biegiem lat dłonią.
- Co z nim? – wysiliłem się na obojętny ton, co wyszło mi jak zwykle doskonale. Ah, ta moja wrodzona sromność.
- Powiedziałeś już mu?
- Nie.
- Dlaczego?
- A po chuj mu to wiedzieć, co? Nie jest moją matką. Poza tym, jaki masz w tym interes Joseph, hm? – powoli się już wściekałem.- Jakoś innym nie każesz przeprowadzać podobnych rozmów przed zniknięciem.
- Mam swoje powody – odrzekł hardo.
- Naprawdę? Może się nimi ze mną podzielisz? Będzie fajnie! – zacisnąłem pięści niczym małe dziecko i wyraziłem fałszywy entuzjazm dla całej tej sytuacji.
- Kiedyś się dowiesz prawdy.
- O ile zdążę – warknąłem.
- Nie bój się, zdążysz – mruknął pod nosem. – Powiedz mi jeszcze proszę… Co cię łączy z tym Iero? – niby zwyczajne pytanie, które nie zobowiązuje, lecz mi wydało się jakieś podejrzane i zawierające drugie dno.
- Nic. A co niby miałoby mnie z nim łączyć? – stąpasz po cienkim lodzie Gerard, oj cienkim.
- Nie kłam mi tutaj – zaśmiał się. – Przecież ślepy nie jestem. Nosze okulary, ale całkowicie wzroku nie straciłem.
- W dalszym ciągu nie jestem w stanie pojąć do czego ta rozmowa zmierza – odparłem z wymuszoną obojętnością oraz spokojem.
- No jaaaaasne – pokręcił głowa z rezygnacją.
- Lubię go i tyle. Wszystko w temacie, naczelniku.
Nie uzyskałem już odpowiedzi. Jeżeli nie liczyć cichego pomruku niezadowolenia rzecz jasna. Ponownie zapadła cisza. Już po raz drugi tego dnia. Tym razem nie zamierzałem jej przerywać. Pomyślałem, że im dłużej będzie niezręcznie i zabraknie tematów do rozmowy, tym prędzej on sobie pójdzie w siną dal. Jak na dzisiaj wyczerpał swój limit przyjemnego spędzania czasu w moim towarzystwie, a ja miałem wyczerpany limit przyjaznych odzywek i,  co bardziej znaczące, cierpliwości. Wyjątkowo mnie irytował ostatnimi czasy. Te jego całe domysły, zagadki i jeszcze nie wiadomo co, już mnie wystarczająco męczyły i doprowadzały do pasji… Powoli się wypalałem, a on powinien to dostrzedz, skoro nie stracił wzroku już ostatecznie. W końcu siwowłosy staruszek podniósł się do pionu z cichym stęknięciem i otrzepał płaszcz.
- Masz dwa tygodnie – oznajmił chłodno i odszedł.
            Krótko i na temat, jakby to powiedziała mojej świętej pamięci babcia od strony ojca. Wygląda na to, że rozmowa z Frankiem zbliża się krokami Wielkiej Stopy i nie będzie ona należała do tych najprzyjemniejszych. Chociaż wątpię w to, iż Joseph faktycznie dowie się o tym czy to, o co mnie prosi zostało wykonane. Tę możliwość trzeba rozważyć w trybie natychmiastowym. Jeszcze raz spojrzałem w kierunku chłopaka. Wciąż był pogrążony w rozmowie z Robertsonem. Jednak wyraźnie przybrała ona inny charakter. Miny obu mężczyzn przybrały poważny wyraz i siedzieli blisko siebie. Na obliczach nie zagościł nawet cień wesołości. Korciło mnie, żeby tak po prostu, zwyczajnie tam podejść i zapytać o co się rozchodzi, ale resztkami silnej woli tego nie uczyniłem i pozostałem na swoim miejscu. Po chwili uważnej obserwacji czarnej ekspresji na ich twarzach, ruszyłem wzdłuż spacerniaka wolnym krokiem. Podszedłem do strażnika Kayto.
- Zaprowadzisz mnie już do celi? – zapytałem.
- Tak szybko? – był wyraźnie zdziwiony. – Masz jeszcze trochę czasu – oznajmił.
- Jestem zmęczony i musze poważnie rozważyć parę istotnych rzeczy.
- Rozumiem. Higgins nam wspominał – posmutniał. – No dobra. Daj ręce.
Posłusznie wykonałem polecenie. Po sekundzie poczułem zaciskające się na moich nadgarstkach kajdanki. Od niepamiętnych czasów symbolizują zniewolenie, pozbawienie jakichkolwiek praw, nierzadko również ból, cierpienie, katusze, liczne tortury oraz rany cięte, kłute i drapane. Kojarzone z więzieniami  i jasyrem, nie przywodzą na myśl nic sympatycznego. Poczuwszy zimny metal na skórze, moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zostałem poprowadzony niespiesznie do wyjścia ze spacerniaka. Gdy się oddalałem, czułem na sobie spojrzenie Franka. Nie odpowiedziałem mu jednak tym samym. Zwyczajnie nie mogłem.

[FRANK]

            Popatrzyłem z dystansu na Gerarda.  Wyglądał dobrze. Jak zawsze z resztą. Nie przypominam sobie, kiedy on nie był wyluzowany. Nigdy nie okazywał uczuć i emanował od niego bezbrzeżny spokój. Przynajmniej starał się te pozory utrzymywać. Miałem świadomość tego, że od pewnego czasu coś go trapi i widocznie nie daje spokoju. Co raz częściej się zamyśla, całkowicie wyłącza z rzeczywistego świata. Nie naciskam, bo nie mam zielonego pojęcia o co może chodzić. Boję się, że przypierając go do ściany, sprawię mu przykrość. Co jeżeli to jakiś drażliwy temat? Myśli Gerarda, to myśli Gerarda, a nie moja sprawa do wtrącania się.
            Way zaczął wystawiać twarz ku promieniom słońca, jakby chciał zachować to uczucie w pamięci na zawsze. Było w tym geście cos niemal rozpaczliwego, a może tylko tak mi się wydawało.  Westchnąłem cicho, spuszczając głowę w dół. Skupiłem uwagę na moich butach. Takie o, podarte, zaniedbane, czarne trampki. Kochałem je jednak nad życie, z uwzględnieniem sznurówek i szarych już czubków. A-G-L-E-T! Zaśmiałem się w duchu na wspomnienie tego dnia. Właśnie wybierałem z Lilly telewizor do jej nowego mieszkania, gdy a kilku ekranach odbywała się transmisja ‘Fineasza i Ferba’. Niby zwykła, głupia bajka dla dzieci, ale gdyby nie ta zapadająca w pamięć piosenka, w dalszym ciągu nie miałbym pojęcia jak to gówienko na końcu sznurowadła się nazywa. Dla mnie to był tylko kawałek plastiku, który przypalałem zapalniczką, kiedy się rozdwajał.
 Aktualnie i tak owego agletu nie posiadałem. Uważałem wielce, aby mi nic z żadnej dziurki nie wypadło, bo nie posiadałem nawet zapałek w razie czego. Może kiedyś załatwię problem, jak będę miał dyżur w kuchni. Nagle zastanowiło mnie to, dlaczego wciąż moje trampki mają sznurówki. Zawsze je zabierają. Zawsze. Obawa o to, że więzień może popełnić samobójstwo, albo udusić współwięźnia, stanowi za duże ryzyko. Przeczuwam, że to zwykłe przeoczenie, albo zwyczajnie nie chcieli mi dawać nowych butów. Chociaż  podejrzewam, że gdyby im bardzo zależało, to biegałbym na skarpetkach, bądź całkiem boso.
- Heja krasnalu – krzyknął ktoś, jak zakładam do mej osoby.
Ujrzałem jak w moim kierunku podąża Robertson. Nie, tylko nie on. Ten facet jest jakiś dziwny. Lampi się na mnie jak na drogocenny eksponat w muzeum. Przypominał mi człowieka pierwotnego z jakiejś ery kamienia łupanego. Zdecydowanie jego profil nie był jakoś szczególnie pociągający. Nie  chciałem przyjąć do siebie faktu, że wpadłem mu w oko, co było widać jak na dłoni. Nie podobało mi się to. Z resztą Gerardowi też nie. Przybliżył mi nieco historię Robertsona i to podziałało podwójnie na jego niekorzyść. 1602 i jego natarczywy  wzrok kierowany pod moim  adresem, wywoływały na skórze nieprzyjemne dreszcze.
- Hej – odparłem nieco niepewnie.
- Jak ci się dzionek podoba? – zapytał.
- Znośnie. Ciepło, słonecznie i w ogóle
- Słyszałeś nowinę, że kościół chce nam tutaj przysłać zakonnice i paru księży?
Ta informacja doprawdy mnie zaciekawiła. Chłonąłem plotki niczym starsze panie na kółku różańcowym nowinki o tym, co nieobecna znajoma ubrała na niedzielną mszę. Nie wiedziałem tylko na ile te newsy są prawdziwe, a na ile wyssane z palca. Nie jestem w stanie ocenić, co ten chłopak by wymyślił, aby jedynie zwrócić na siebie moją uwagę.
- Serio? – udałem zdziwienie. – Chcą przeprowadzić w stołówce masowe nawracanie czy jak?
- Myślę, że to całkiem możliwe – przyznał z szerokim uśmiechem.
Później zaczął gadać coś o swojej rodzinie i przyjaciołach dalszych oraz tych bliższych. Specjalnie nie przepadałem za tymi jego ‘chwytającymi za serce’ zwierzeniami. Docierało do mnie jedynie co któreś słowo Bla, bla, bla siostra Carrie. Bla, bla, bla brat Tom. Bla, bla, bla babcia z dziadkiem. Bla, bla, bla dom spokojnej starości ‘Zielona Wyspa’. Następnie przeszedł do zarzucania dennymi żartami. Walił mi takie suchary, że co raz wybuchałem głośnym śmiechem. On myślał, Iż to z doskonałości jego dowcipu i to mnie najbardziej rozwaliło. Robertson miał w patrzałach walącą wręcz głupotę. Nie jestem w stanie pojąć jak przez tyle lat mógł być płatnym mordercą i nie wpaść już za pierwszym razem.
Po jakimś czasie zauważyłem ruch w okolicach ‘siedziska’ Gerarda. Do mojego chłopaka podszedł nie kto inny tylko Higgins. Usiadł obok Waya i zaczęli rozmawiać na jakiś temat. Na twarzy chłopaka nie zrodziła się żadna ekspresja czy też cie minimalnego zainteresowania. Jedynie początkowe znudzenie zastąpiło wyraźne podirytowanie. Ciekawiło mnie o co się rozchodzi, bo nie wyglądało to jak prośba o zmianę żarówki w składziku na miotły. Młodszy mężczyzna co raz energiczniej gestykulował chcąc nadać odpowiedniego wyrazu własnej wypowiedzi. W powietrzu wisiała burza z piorunami. Chwilę potem naczelnik wskazał na mnie palcem, więc szybko odwróciłem głowę w drugą stronę. Nie miałem zamiaru wyjść na podglądacza i nie chciałem podpaść. Za jakiś czas ponownie skierowałem wzrok na tamtą dwójkę. W odpowiedzi na jakieś z pytań Josepha, Gee wzruszył obojętnie ramionami i nonszalancko oparł się o ścianę za nim. Ta rozmowa wyraźnie dotyczyła mnie. O kurwa! Co jeżeli Higgins powiedział się o tym, co łączy mnie i czarnowłosego? Nie… to raczej mało prawdopodobne. Sekunda. Sekunda i starzec zaśmiał się głośno oraz pokręcił głową z rozbawienia i … jakby braku zrozumienia u drugiej strony. Następnie każdy obrócił się w inną stronę. Jakby doszło do kłotni, chociaż znając Gerarda, chciał w ten sposób szybciej pozbyć się natręta. Nagle naczelnik wstał, skierował w stronę Gerarda najprawdopodobniej słowa pożegnania i odszedł niespiesznie od miejsca ich rozmowy.
- Na co tak patrzysz? – zapytał Robertson przerywając moją obserwację ludzkich zachowań.
- Na nic – powiedziałem szybko. – Tylko widziałem naczelnika – dodałem, aby nie wyglądało to podejrzanie.
- Ahaaaa – mruknął i zamilkł. – Może nie powieniem ci nic mówić, ale… - zaczął. – Mój współlokator zniknął.
- Jak to zniknął? – zapytałem zaskoczony i nieco zbity z tropu.
- No tak po prostu. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Słuch o nim zaginął – podniósł dłonie w geście bezczynności.
- Może trafił do izolatki? – wiedziałem, że to mało prawdopodobne, bo zapanowałaby wrzawa i taka wiadomość rozniosłaby się po więźniach niczym świeże bułeczki o poranku.
- I nie dowiedziałbym się o tym? – popatrzył na mnie ze zwątpieniem. -  Już nawet po uwzględnieniu tej całej izolatki… Słyszałem o podobnych zdarzeniach w blokach C i H.
- Jak myślisz, co to może być?
- Chodź no tu bliżej – wyszeptał.
Wiedziałem, że zrobił to specjalnie. Zwyczajnie nie chciał zachowywać miedzy nami zbędnego w jego mniemaniu dystansu, widziałem to w jego oczach. Bardzo nie odpowiadała mi ta bliskość naszych ciał, ale ciekawość wzięła górę. Gdybym nie wykonał jego polecenia, mógłby się zniechęcić lub, co gorsza, rozmyślić. Nadstawiłem więc ucha, które jest łase na informacje.
- W zeszłym roku miało tutaj miejsce to samo – zaczął szeptem. – Więźniowie znikali. Przepadali i już nie wracali, a słuch o nich zaginął. Każdy bał się, że jego kolej również nadejdzie niebawem. Żyliśmy wszyscy w strachu, który dało się wyczuć za każdym stawianym krokiem – zakomunikował. – Zbieraliśmy zatem informacje we własnym zakresie, jednostkowo. Następnie przekazywaliśmy sobie to, czego się dowiedzieliśmy. Ci ze zmywaka mówili tym, co odpracowywali dyżur w kuchni. Kucharze powtarzali wiadomości sprzątającym i dopowiadali to, co sami wiedzą. Następnie sprzątający szeptali na ucho tym ze stołówki i tam już wszystko się rozchodziło. Zdarzało się, ale bardzo rzadko, że udało się nielicznym podsłuchać strzępki rozmów, które prowadzili między sobą strażnicy. Aż ciężko uwierzyć, że są tacy nieostrożni. Wówczas zrozumieliśmy najważniejsze…
- Co takiego? – zapytałem z miną wyrażająca powagę, zaskoczenie, przestrach i ciekawość jednocześnie.
- Że oni mają schemat, według którego postępują, działają – wyjaśnił z tajemniczą nutką, rozbrzmiewającą w jego głosie.
- Jaki to schemat? – dociekałem, bo niewyobrażalnie mocno ciekawiło mnie, w co tutejsze władze się bawią, co knują i jakie plany wobec nas mają.
- To wszystko zależy od układu cel i liczby więźniów – oznajmił. – Jeżeli ktoś sam dzieli cele, to go omijają, zostawiają w spokoju i nie ma się czym martwić przez najbliższy rok. Jednak… - zaczął. – Tam, gdzie za kratami jest dwóch facetów, jeden z nich znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Czasem też zdarzało się, że strażnicy znienacka wpadają do celi i zabierają jednego z nich – kontynuował, a mi powoli zaskakiwały na swoje miejsce niektóre trybiki w głowie. – Wiesz… Ja byłem tutaj w zeszłym roku, więc mogę się teraz podzielić z tobą tymi informacjami. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.
- Może eliminują nadwyżkę i robią czystki, bo nowi mają przypłynąć… - zastanowiłem się głośno. – Mmmmm… - mruknąłem. – Tu wszystko jest takie dziwne.
- Żebyś wiedział młody – westchnął ciężko. – Nie wiem, dlaczego mnie nie zabrali tylko Madisona.
- Co masz na myśli?
- Zawsze zabierają tych, którzy siedzą tutaj dłużej, a zostawiają młodsze pokolenie. Drugoroczni i trzecioroczni są likwidowani. Z resztą nie dziwie się zbytnio, że padło na M. Madis był lekko zwichrowany, zawadzał i pewnie postanowili się go szybko pozbyć.
Moje źrenice momentalnie rozwarły się szerzej. Zawsze zabierają tych, którzy siedzą tutaj dłużej, a zostawiają młodsze pokolenie. Drugoroczni i trzecioroczni są likwidowani. Gerard cos wspominał, że pewnego dnia może nie wrócić… On doskonale o wszystkim wiedział! Najwyraźniej nie chciał mnie martwić. Skurwiel… Co on sobie do cholery myślał? Że mi go zabiorą, a ja będę szczęśliwy i w podskokach zacznę zdrapywać grzyby z więziennych murów? To się myli. Niedoczekanie, ja pierdole. Myśl, że mogę go na dniach stracić, uderzyła we mnie z prędkością rozpędzonego tira. Zabolało. Chyba zrozumiałem przed czym Gerry chciał mnie uchronić. Zbyt wczesna rozpacz… Postanowiłem odszukać go przynajmniej wzrokiem. Way właśnie szedł w stronę jednego ze strażników, który w dniu dzisiejszym sprawował pieczę na spacerniaku. Czarnowłosy zapytał się o coś mundurowego, na co ten tylko zdziwił się nieco i zadał jakieś pytanie. Gee odpowiedział ze spokojem, które łudząco przypominało zwyczajne znużenie. Wysoki blondyn pokiwał głową w geście zrozumienia. Byłem jeszcze świadkiem sceny, jak skuwa chłopaka kajdankami i wprowadza do budynku. Jezu, tylko nie to! Ne teraz! Nie mogą mi go teraz zabrać. Rozstanie… Rozstanie… Rozstanie… Nie zniósłbym tego. Odprowadziłem chłopaka wzrokiem pełnym bólu i niemego błagania o to, aby się odwrócił. Wystarczyłaby sekundka, oszacowałbym wówczas, czy szanse na ponowne spotkanie z nim są realne. Rozstanie… Rozstanie… Rozstanie… Ta  myśl… była nie do zniesienia. Te słowa… atakowały moją głowę, bezustannie odbijając się od wewnętrznych ścian mojej czaszki. Nie jestem gotowy na rozstanie. Odprowadziłem Gerarda wzrokiem, póki jego sylwetki nie spowił mrok. Poczułem jak moje oczy robią się szkliste.
- Co się stało? – zapytał mój natrętny kolega, przysuwając się jeszcze bliżej.
- Myślisz, ze zabrali go tam gdzie resztę? – nie owijałem w bawełnę, bo nie widziałem w takim działaniu najmniejszego sensu. Wskazałem Robertsonowi drzwi, za którymi zniknął Way.
- Poisona? – zaśmiał się. – Raczej nie i szczerze w to wątpię.
- Co masz na myśli?
- Jesteś z nim w celi, tak? – pokiwałem głową. – Szybciej pozbyliby się ciebie… Naczelnik za bardzo lubi tego gnoja – mruknął z niesmakiem. – Poza tym… nie robią tego, aż tak otwarcie – rzekł, wzruszając ramionami. – Zazwyczaj – dodał po chwili z nutką grozy w głosie.
- Aha.
Modliłem się, aby czarnowłosy czekał na mnie w celi, jak wrócę. Cały i zdrowy. Chciałbym go uściskać i ucałować. Powiedzieć, że jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Zawalczę o naszą miłość, bo to nie może się tak zakończyć. To się NIE skończy w taki sposób. Już moja w tym głowa. Nawet nie zastanowiłem się, dlaczego Robertson pała taką nienawiścią do Gerarda. Nie na to teraz czas.

*********
*  Queen – Bohemian Rapsody

Przez cały proces tworzenia słuchałam I Brought You My Bullets, You Brought Me Your Love, więc wyszło, co wyszło xD Jak w tle leci Drowning Lessons, to nic happy nie może wyjść. Rozdział całkiem długi, bo 3400 słów. Padało, także miałam przypływ weny. I can’t complain with the falling rain, soł… Zauważyliście zapewne, że usiłuję dobrać odpowiednią czcionkę. Byłabym wdzięczna, gdybyście wyrazili swoją opinie na ten temat. Jaka kolorystycznie Wam odpowiada? Jeżeli powyższa jest w sam raz, również proszę o zabranie głosu. Dziękuję ♥♥♥

7 komentarzy:

  1. Nie no.. Rozdział zajebisty! A co do czcionki to może być. Fajnie się czyta;]
    Tylko powiedz, co ty chcesz, do cholery, zrobić Gerardowi? Tak, wiem, powtarzam się. Z każdym komentarzem to samo, ale ja chcę się w końcu dowiedzieć! Jesteś zła( Nigdy nam nie powiesz:( Czy dopiero, kiedy Gee bd miał zginąć, czy coś? Nienawidzę cię-_- Ale opo kocham<3 No więc: Pisz dalej, dodawaj szybko xD Pozdro<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnam chyba nie znosić gościa, ale to ciekawa postać i podoba mi się, serio. Wiele namiesza, wiele wprowadzi, inny punkt widzenia to zawsze dobra rzecz.
    Boję się o Gerarda. Początkowo sądziłam, że dostał wyrok śmierci, ale teraz zwątpiłam. Czy to zło Bella Muerte, czy faktycznie więźniowie znikają tylko po to, by umrzeć zgodnie z prawem? O rany, nie mogę się doczekać następnego.
    xo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to było boskie *-* Żądam wręcz więcej przypływów weny w Twoim wykonaniu, bo po prostu genialność tego rozdziału zagina czasoprzestrzeń.. Tyle opisów, tyle szczegółów, wszystko tak diabelnie dopracowane, matko z córką. Zaczynam się bać o Franka, kurwa. Sory, miałam nie przeklinać, ale nie da się, nu. Boję się o niego! On zniknie, mam rację? ;___; Te liczby do wybrania na fejsie pewnie od tego były, cholera. Idę umierać. Ale serio, serio, gdyby nie to, że ten rozdział był taki piękny, już bym rozpaczała. Ale nie, omnom, daj więcej i w ogóle, pragnę tego! Ok, tyle. Cudo.

    { savemesorrow & bulletinyourheart }

    OdpowiedzUsuń
  4. Koooocham ten rozdziaaał! ;3
    Czytałam wczoraj kiedy miałam telefon przy sobie, ale dopiero teraz komentuję, nie obrazisz się, mam nadzieję.
    co do czcionki to właśnie taka szara mi się podoba, no a treść... o treści to już nie wspomnę xd
    oj, coś mi się zdaje, że Franio musi sobie co nieco wyjaśnić z szanownym panem G. O ile się nie mylę będzie mała kłótnia, ale potem muszą się pieprznąć :D seks na zgodę jest bardzo zdrowy, zapamiętaj (to ci się przyda w naszym pożyciu małżeńskim, bejbe).
    No i MASZ MI TUTAJ NIKOGO NIE ZABIJAĆ! No proooszę cię! Niech sobie uciekną z Bella Muerte i gówno mnie obchodzi, że to na środku oceanu, jakoś dopłyną do brzegu ^^ Albo niech za kaucją Franio wyjdzie, a Gerard (jeśli ma być wysłany na jakąś popieprzoną misję) spierdoli stamtąd i dołączy do Frania. I będą żyć długo i szczęśliwie, srając i rzygając tęczą i patatając na jednolozcach po zaczarowanej łące.
    Czekamamamam na nexta, skarbie ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam w całe Bella Muerte i po prostu padam na kolana przed twoją genialnością! Bije ci pokłony dziewczyno! Dawno nie czytałam tak cudownego, kreatywnego i pisanego zajebistym językiem opowiadania. No po prostu brak mi słów. Wybacz, ze bredzę głupoty, ale po prostu nie mogę wyjść z podziwu. Cała akcja, miejsce, ich zachowania, wszystko tak idealne ze sobą współgra! Wielbię, naprawdę wielbię!. Normalnie cię kocham! <3 Tak się zagłębiłam w tą opowieść, że wszystko przeżywam wraz z nimi. Boję się o Gee, boję się jak Franiu sobie poradzi, czy wybrną z tego jakoś i ich miłość przetrwa? A tego Robertsona obdarzyłam czystą nienawiścią tak samo ja naczelnika. Sukrw*ele. Gerad i Frank są tacy słodcy i cudowni. ^ ^ Chciałabym mieć taką wyobraźnie jak ty *o*. Tylko błagam nie zabija nikogo, bo ja też umrę :c. Jeszcze raz przepraszam za nieskładność xD JA CHCĘ NEXTAAAAA!!! :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Cholera, wiesz, że to było cudowne? Tak się zaczytałam, że aż prawie nie zauważyłam jak się rozdział skończył D: No, ale to jest świetne, jak wszystkiego powoli się dowiadujemy. I Frank też, więc to bardzo dobrze, ma być happy end, ot co! I jakieś krwawe, przepełnione cierpieniem i miłością sceny! A czuje, ze coś takiego nam zafundujesz *____________* Ale ty wiesz, że ja takie rzeczy lubię i próbuje je nieudolnie napisać -_- Jednak ten rozdział z pewnością trafia do biblii moich ulubionocudownoepickich rozdziałów, bo serio jest piękny! Dużo deszczu i weny, słońce! <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę udał Ci się ten rozdział, ale to żadna nowość :3 W następnym rozdziale będzie poważna rozmowa pana Iero z panem Wayem, prawda? Oj, będzie się działo. Czyli ty naprawdę zamierzasz zabić Gerarda? D: No i co biedny Frankie pocznie?
    Ten Robertson nie bardzo mi się podoba -.- A Hagginsa znienawidziłam.
    Czekam na next.
    Pozdrawiam, xoxo.

    OdpowiedzUsuń