XI
Pencey Prep – Attention Reader
Macie tutaj częściowe
wyjaśnienie sprawy. Pojawia się nowa postać. I to właśnie ona wprowadza Franka
w świat intryg i tajemnicy oraz niewyjaśnionych jak dotąd zniknięć więźniów
w Belli Muerte, a nie, o dziwo, Gerard.No
i dziękuję bardzo za ponad 10 000 wejść. Enjoy!
[GERARD]
Siedziałem sobie spokojnie na ławeczce i wystawiałem twarz ku promieniom
popołudniowego słońca. Była taka piękna pogoda, że nie sposób się nią nie
zachwycać. Rzadko kiedy ta gwiazda raczy nas tak intensywnie swym blaskiem i
nie idzie w parze z porywistym wiatrem. W końcu Bella Muerte jest na oceanie,
więc jako dodatek do odsiadki otrzymujemy kłęby granatowych i szarych chmur
gnanych przez zimne masy powietrza oraz niekiedy ulewne deszcze. Wszystko w tym
miejscu przepełnia bezgraniczny smutek, brud, zapach śmierci i zgnilizny, brak
życia, niestabilność oraz nietrwałość. Nasze życie jest tak samo kruche jak te
mury zżarte przez próchnice i wieloletnie podmywanie przez wody wzburzonego
oceanu. Jednak wciąż tworzą fortecę, która choć nie do zdobycia, roztacza
dookoła siebie mgłę, na którą składa się niezgłębiona tajemnica i niczym
nieuzasadniony przestrach.
Patrząc na własne
drżące od niedoboru wapnia i magnezu dłonie, uświadomiłem sobie jak łatwo można
pozbawić życia drugą istotę. Przyspieszyć moment zaczerpnięcia ostatniego
wdechu czystego powietrza, nie jest to trudne. Wystarczy że zdarzy się
nieszczęśliwy wypadek, przy pracy czy też podczas całkowitego bezruchu. Potrąci
ciebie samochód, ktoś napadnie na ciebie w ciemnym zaułku z pistoletem, bądź nożem.
Nigdy nie wiesz, co przyniesie nowy dzień. Wdasz się z kimś w niewygodną
dyskusję, czy będziesz miał do rozwiązania pewne porachunki i jedną ze stron poniosą
nerwy. Nigdy nie wiesz, co przyniesie nowy dzień. Zawsze też możesz zostać
ofiarą napadu na bank czy porachunków gangów. A tylko chciałeś spokojnie
dotrzeć do domu po męczącej pracy. Pragnąłeś prędko wrócić, aby przywitać się z
rodziną, ucałować żonę, przytulić mocno do piersi syna, bądź córkę, nakarmić
pupila i wytargać go za uszy. Nigdy nie wiesz, co przyniesie dzisiejszy dzień.
Podczas przygotowywania obiadu posmakujesz robionego posiłku, a pokarm wpadnie
nie do tej dziurki co trzeba, woda popłynie niewłaściwym kanałem i udusisz się
z niemożności złapania oddechu. Nigdy nie wiesz, co przyniesie następna
sekunda, minuta czy też godzina. Niczego nie możesz być na sto procent pewien.
W przeszłości moim
życiowym mottem było : „Żyj szybko, umieraj młodo”. Jednak patrząc teraz z
perspektywy tego, co miało miejsce i tego co aktualnie dzieje się w moim światku, nie chcę umierać. Moim
pragnieniem jest jak najdłuższe chodzenie po tej jebanej ziemi i pieprzonej trawie.
Mam przecież dla kogo dalej to wszystko ciągnąć. Niegdyś była to Bandit i po
części Lindsey, ale teraz mam Franka. Dzięki niemu wiem, że nie idę przez to
wszystko sam, że mam przy boku kogoś, kto mnie kocha i na swój sposób
potrzebuje. Nie chcę go opuszczać, nie w ten sposób. Kocham tego chłopaka i
moim życiowym celem nie jest ranienie jego uczuć, lecz podbudowywanie go
emocjonalnie i duchowo. Nie mogę go zostawić, skoro wiem, iż on odwzajemnia
moje uczucie równie mocno i odejście mojej osoby, byłoby dla tej wątłej postaci
wielkim ciosem i chuj wie, czy by zniósł związane z tym powikłania. Mam cichą
nadzieję, że kaucja na jego wyjście wpłynie lada dzień, szybciej niż za jakieś
dwa tygodnie. Tyle właśnie mi zostało. Dwa, nic nie warte, pieprzone tygodnie
usłane cierpieniem, wątpliwościami i wewnętrznym rozdarciem. Egzystencja
przepełniona niesamowitą męką. Jednak kto powiedział, że wszystko zawsze jest
idealne i idzie jak po twarożku ze szczypiorkiem i ziołami? Nie pojmuję w
dalszym ciągu, co te działania mają na celu. Jakby Higgins nie mógł wziąć kogoś
innego zamiast mnie. Podmienić czy coś w ten deseń. Nie chcę umierać tak szybko! Chciało mi się śmiać. Ta myśl zabrzmiała w moje głowie jak rozpaczliwe
błaganie mamy o kolejny kawałek sernika z gruszkami. Mama! I don’t wanna die *.
Wzrokiem odszukałem
Franka. Siedział na drugim końcu spacerniaka z… Robertsonem… Pragnąłem wręcz
wycedzić to imię. Co za parszywy gad! Jakiś pierwotny, homo erectus kurwa.
Kiedyś w galerii mieliśmy wystawę zatytułowaną „PRAHISTORIA
CZŁOWIEKA”. Stąd jestem trochę obeznany w
tych sprawach. Robertson jest żywym dowodem na to, że jednak istota ludzka jest
w stanie się zatrzymać na pewnym etapie rozwoju. Przypomina człowieka
wyprostowanego, który cudownym trafem przeniósł się do współczesności.
Widziałem jak mężczyźni śmieją się z czegoś, co wypłynęło z ust tego
niedorozwiniętego. Co ja mam powiedzieć? Zwyczajnie nie trawię tego faceta.
Jakoś tak dziwnie gapi się na Iero. Musze przyznać, z trudem, bo z trudem, że
jestem odrobinkę zazdrosny, ale tylko ciupkę. Kiedyś po pierdlu rozniosła się
plotka, iż Robertson przystawiał się do Malkovicha. Myślał, że Rusek jest tak
jak i on z innej parafii, ale zaliczył ogromne pudło rozmiarów czarnej dziury.
Na Vladimira w domu czeka żona z synem i córką, a nie mąż z buldogiem oraz
jaszczurką w terrarium. Opanowałem z
trudem przemożoną chęć parsknięcia śmiechem na wspomnienie tegoż incydentu.
Tego pedała otoczenie nie zniszczyło jedynie ze względu na to, czym się
zajmował w przeszłości. Był płatnym mordercą, z resztą świetnym w swoim fachu.
Nie wylądowałby w Bella Muerte, gdyby nie zakochał się we własnej ofierze… Teraz
ta łajza siedzi tam i zarywa do mojego Frania. Kurwica aż mnie strzela.
- Co u ciebie słychać, Way? –
usłyszałem głos naczelnika jakby z oddali.
- Po staremu – mruknąłem bez
grama przyjaznego tonu. Chciałem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, a nuż
opryskliwością to osiągnę?
Higgins zajął miejsce na ławce
zaraz obok mnie i zapatrzył się w przestrzeń. Trwaliśmy tak w milczeniu przez
dobre dziesięć minut. Żadne z nas nie raczyło odezwać się do drugiego nawet
słowem, marną monosylabą. Postanowiłem jednak to przerwać. Joseph wyraźnie
pragnął przeprowadzić ze mną rozmowę na tylko jemu znany temat, a czekał na mój
ruch.
- O co chodzi? – westchnąłem.
- O tego chłopaka – pokazał na
Franka pomarszczoną biegiem lat dłonią.
- Co z nim? – wysiliłem się na
obojętny ton, co wyszło mi jak zwykle doskonale. Ah, ta moja wrodzona sromność.
- Powiedziałeś już mu?
- Nie.
- Dlaczego?
- A po chuj mu to wiedzieć, co?
Nie jest moją matką. Poza tym, jaki masz w tym interes Joseph, hm? – powoli się
już wściekałem.- Jakoś innym nie każesz przeprowadzać podobnych rozmów przed
zniknięciem.
- Mam swoje powody – odrzekł
hardo.
- Naprawdę? Może się nimi ze mną
podzielisz? Będzie fajnie! – zacisnąłem pięści niczym małe dziecko i wyraziłem
fałszywy entuzjazm dla całej tej sytuacji.
- Kiedyś się dowiesz prawdy.
- O ile zdążę – warknąłem.
- Nie bój się, zdążysz – mruknął
pod nosem. – Powiedz mi jeszcze proszę… Co cię łączy z tym Iero? – niby
zwyczajne pytanie, które nie zobowiązuje, lecz mi wydało się jakieś podejrzane
i zawierające drugie dno.
- Nic. A co niby miałoby mnie z
nim łączyć? – stąpasz po cienkim lodzie Gerard, oj cienkim.
- Nie kłam mi tutaj – zaśmiał
się. – Przecież ślepy nie jestem. Nosze okulary, ale całkowicie wzroku nie
straciłem.
- W dalszym ciągu nie jestem w
stanie pojąć do czego ta rozmowa zmierza – odparłem z wymuszoną obojętnością
oraz spokojem.
- No jaaaaasne – pokręcił głowa
z rezygnacją.
- Lubię go i tyle. Wszystko w temacie,
naczelniku.
Nie uzyskałem już
odpowiedzi. Jeżeli nie liczyć cichego pomruku niezadowolenia rzecz jasna.
Ponownie zapadła cisza. Już po raz drugi tego dnia. Tym razem nie zamierzałem
jej przerywać. Pomyślałem, że im dłużej będzie niezręcznie i zabraknie tematów
do rozmowy, tym prędzej on sobie pójdzie w siną dal. Jak na dzisiaj wyczerpał
swój limit przyjemnego spędzania czasu w moim towarzystwie, a ja miałem
wyczerpany limit przyjaznych odzywek i, co bardziej znaczące, cierpliwości. Wyjątkowo
mnie irytował ostatnimi czasy. Te jego całe domysły, zagadki i jeszcze nie
wiadomo co, już mnie wystarczająco męczyły i doprowadzały do pasji… Powoli się
wypalałem, a on powinien to dostrzedz, skoro nie stracił wzroku już
ostatecznie. W końcu siwowłosy staruszek podniósł się do pionu z cichym
stęknięciem i otrzepał płaszcz.
- Masz dwa tygodnie – oznajmił
chłodno i odszedł.
Krótko
i na temat, jakby to powiedziała mojej świętej pamięci babcia od strony ojca.
Wygląda na to, że rozmowa z Frankiem zbliża się krokami Wielkiej Stopy i nie
będzie ona należała do tych najprzyjemniejszych. Chociaż wątpię w to, iż Joseph
faktycznie dowie się o tym czy to, o co mnie prosi zostało wykonane. Tę
możliwość trzeba rozważyć w trybie natychmiastowym. Jeszcze raz spojrzałem w
kierunku chłopaka. Wciąż był pogrążony w rozmowie z Robertsonem. Jednak
wyraźnie przybrała ona inny charakter. Miny obu mężczyzn przybrały poważny
wyraz i siedzieli blisko siebie. Na obliczach nie zagościł nawet cień
wesołości. Korciło mnie, żeby tak po prostu, zwyczajnie tam podejść i zapytać o
co się rozchodzi, ale resztkami silnej woli tego nie uczyniłem i pozostałem na
swoim miejscu. Po chwili uważnej obserwacji czarnej ekspresji na ich twarzach,
ruszyłem wzdłuż spacerniaka wolnym krokiem. Podszedłem do strażnika Kayto.
- Zaprowadzisz mnie już do celi?
– zapytałem.
- Tak szybko? – był wyraźnie
zdziwiony. – Masz jeszcze trochę czasu – oznajmił.
- Jestem zmęczony i musze
poważnie rozważyć parę istotnych rzeczy.
- Rozumiem. Higgins nam
wspominał – posmutniał. – No dobra. Daj ręce.
Posłusznie wykonałem polecenie.
Po sekundzie poczułem zaciskające się na moich nadgarstkach kajdanki. Od
niepamiętnych czasów symbolizują zniewolenie, pozbawienie jakichkolwiek praw,
nierzadko również ból, cierpienie, katusze, liczne tortury oraz rany cięte,
kłute i drapane. Kojarzone z więzieniami
i jasyrem, nie przywodzą na myśl nic sympatycznego. Poczuwszy zimny
metal na skórze, moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zostałem
poprowadzony niespiesznie do wyjścia ze spacerniaka. Gdy się oddalałem, czułem
na sobie spojrzenie Franka. Nie odpowiedziałem mu jednak tym samym. Zwyczajnie
nie mogłem.
[FRANK]
Popatrzyłem z dystansu na Gerarda. Wyglądał dobrze. Jak zawsze z resztą. Nie
przypominam sobie, kiedy on nie był wyluzowany. Nigdy nie okazywał uczuć i
emanował od niego bezbrzeżny spokój. Przynajmniej starał się te pozory utrzymywać.
Miałem świadomość tego, że od pewnego czasu coś go trapi i widocznie nie daje
spokoju. Co raz częściej się zamyśla, całkowicie wyłącza z rzeczywistego
świata. Nie naciskam, bo nie mam zielonego pojęcia o co może chodzić. Boję się,
że przypierając go do ściany, sprawię mu przykrość. Co jeżeli to jakiś drażliwy
temat? Myśli Gerarda, to myśli Gerarda, a nie moja sprawa do wtrącania się.
Way zaczął wystawiać twarz ku
promieniom słońca, jakby chciał zachować to uczucie w pamięci na zawsze. Było w
tym geście cos niemal rozpaczliwego, a może tylko tak mi się wydawało. Westchnąłem cicho, spuszczając głowę w dół.
Skupiłem uwagę na moich butach. Takie o, podarte, zaniedbane, czarne trampki.
Kochałem je jednak nad życie, z uwzględnieniem sznurówek i szarych już czubków.
A-G-L-E-T! Zaśmiałem się w duchu na wspomnienie tego dnia. Właśnie wybierałem z
Lilly telewizor do jej nowego mieszkania, gdy a kilku ekranach odbywała się
transmisja ‘Fineasza i Ferba’. Niby zwykła, głupia bajka dla dzieci, ale gdyby
nie ta zapadająca w pamięć piosenka, w dalszym ciągu nie miałbym pojęcia jak to
gówienko na końcu sznurowadła się nazywa. Dla mnie to był tylko kawałek
plastiku, który przypalałem zapalniczką, kiedy się rozdwajał.
Aktualnie i tak
owego agletu nie posiadałem. Uważałem wielce, aby mi nic z żadnej dziurki nie
wypadło, bo nie posiadałem nawet zapałek w razie czego. Może kiedyś załatwię
problem, jak będę miał dyżur w kuchni. Nagle zastanowiło mnie to, dlaczego
wciąż moje trampki mają sznurówki. Zawsze je zabierają. Zawsze. Obawa o to, że
więzień może popełnić samobójstwo, albo udusić współwięźnia, stanowi za duże
ryzyko. Przeczuwam, że to zwykłe przeoczenie, albo zwyczajnie nie chcieli mi
dawać nowych butów. Chociaż podejrzewam,
że gdyby im bardzo zależało, to biegałbym na skarpetkach, bądź całkiem boso.
- Heja
krasnalu – krzyknął ktoś, jak zakładam do mej osoby.
Ujrzałem
jak w moim kierunku podąża Robertson. Nie, tylko nie on. Ten facet jest jakiś dziwny. Lampi się na mnie jak na
drogocenny eksponat w muzeum. Przypominał mi człowieka pierwotnego z jakiejś
ery kamienia łupanego. Zdecydowanie jego profil nie był jakoś szczególnie
pociągający. Nie chciałem przyjąć do
siebie faktu, że wpadłem mu w oko, co było widać jak na dłoni. Nie podobało mi się
to. Z resztą Gerardowi też nie. Przybliżył mi nieco historię Robertsona i to
podziałało podwójnie na jego niekorzyść. 1602 i jego natarczywy wzrok kierowany pod moim adresem, wywoływały na skórze nieprzyjemne
dreszcze.
- Hej –
odparłem nieco niepewnie.
- Jak
ci się dzionek podoba? – zapytał.
-
Znośnie. Ciepło, słonecznie i w ogóle
- Słyszałeś nowinę, że kościół
chce nam tutaj przysłać zakonnice i paru księży?
Ta
informacja doprawdy mnie zaciekawiła. Chłonąłem plotki niczym starsze panie na
kółku różańcowym nowinki o tym, co nieobecna znajoma ubrała na niedzielną mszę.
Nie wiedziałem tylko na ile te newsy są prawdziwe, a na ile wyssane z palca.
Nie jestem w stanie ocenić, co ten chłopak by wymyślił, aby jedynie zwrócić na
siebie moją uwagę.
-
Serio? – udałem zdziwienie. – Chcą przeprowadzić w stołówce masowe nawracanie
czy jak?
-
Myślę, że to całkiem możliwe – przyznał z szerokim uśmiechem.
Później zaczął gadać coś o swojej rodzinie i przyjaciołach
dalszych oraz tych bliższych. Specjalnie nie przepadałem za tymi jego
‘chwytającymi za serce’ zwierzeniami. Docierało do mnie jedynie co któreś słowo
Bla, bla, bla siostra Carrie. Bla, bla, bla brat Tom. Bla, bla, bla babcia z
dziadkiem. Bla, bla, bla dom spokojnej starości ‘Zielona Wyspa’. Następnie
przeszedł do zarzucania dennymi żartami. Walił mi takie suchary, że co raz
wybuchałem głośnym śmiechem. On myślał, Iż to z doskonałości jego dowcipu i to
mnie najbardziej rozwaliło. Robertson miał w patrzałach walącą wręcz głupotę.
Nie jestem w stanie pojąć jak przez tyle lat mógł być płatnym mordercą i nie
wpaść już za pierwszym razem.
Po jakimś czasie zauważyłem ruch w okolicach ‘siedziska’
Gerarda. Do mojego chłopaka podszedł nie kto inny tylko Higgins. Usiadł obok Waya
i zaczęli rozmawiać na jakiś temat. Na twarzy chłopaka nie zrodziła się żadna
ekspresja czy też cie minimalnego zainteresowania. Jedynie początkowe znudzenie
zastąpiło wyraźne podirytowanie. Ciekawiło mnie o co się rozchodzi, bo nie
wyglądało to jak prośba o zmianę żarówki w składziku na miotły. Młodszy
mężczyzna co raz energiczniej gestykulował chcąc nadać odpowiedniego wyrazu
własnej wypowiedzi. W powietrzu wisiała burza z piorunami. Chwilę potem
naczelnik wskazał na mnie palcem, więc szybko odwróciłem głowę w drugą stronę.
Nie miałem zamiaru wyjść na podglądacza i nie chciałem podpaść. Za jakiś czas
ponownie skierowałem wzrok na tamtą dwójkę. W odpowiedzi na jakieś z pytań
Josepha, Gee wzruszył obojętnie ramionami i nonszalancko oparł się o ścianę za
nim. Ta rozmowa wyraźnie dotyczyła mnie. O kurwa! Co jeżeli Higgins powiedział
się o tym, co łączy mnie i czarnowłosego? Nie… to raczej mało prawdopodobne.
Sekunda. Sekunda i starzec zaśmiał się głośno oraz pokręcił głową z rozbawienia
i … jakby braku zrozumienia u drugiej strony. Następnie każdy obrócił się w
inną stronę. Jakby doszło do kłotni, chociaż znając Gerarda, chciał w ten
sposób szybciej pozbyć się natręta. Nagle naczelnik wstał, skierował w stronę
Gerarda najprawdopodobniej słowa pożegnania i odszedł niespiesznie od miejsca
ich rozmowy.
- Na co
tak patrzysz? – zapytał Robertson przerywając moją obserwację ludzkich
zachowań.
- Na
nic – powiedziałem szybko. – Tylko widziałem naczelnika – dodałem, aby nie
wyglądało to podejrzanie.
-
Ahaaaa – mruknął i zamilkł. – Może nie powieniem ci nic mówić, ale… - zaczął. –
Mój współlokator zniknął.
- Jak
to zniknął? – zapytałem zaskoczony i nieco zbity z tropu.
- No
tak po prostu. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Słuch o nim zaginął – podniósł
dłonie w geście bezczynności.
- Może
trafił do izolatki? – wiedziałem, że to mało prawdopodobne, bo zapanowałaby
wrzawa i taka wiadomość rozniosłaby się po więźniach niczym świeże bułeczki o
poranku.
- I nie
dowiedziałbym się o tym? – popatrzył na mnie ze zwątpieniem. - Już nawet po uwzględnieniu tej całej
izolatki… Słyszałem o podobnych zdarzeniach w blokach C i H.
- Jak
myślisz, co to może być?
- Chodź
no tu bliżej – wyszeptał.
Wiedziałem,
że zrobił to specjalnie. Zwyczajnie nie chciał zachowywać miedzy nami zbędnego w
jego mniemaniu dystansu, widziałem to w jego oczach. Bardzo nie odpowiadała mi
ta bliskość naszych ciał, ale ciekawość wzięła górę. Gdybym nie wykonał jego
polecenia, mógłby się zniechęcić lub, co gorsza, rozmyślić. Nadstawiłem więc
ucha, które jest łase na informacje.
- W
zeszłym roku miało tutaj miejsce to samo – zaczął szeptem. – Więźniowie
znikali. Przepadali i już nie wracali, a słuch o nich zaginął. Każdy bał się, że
jego kolej również nadejdzie niebawem. Żyliśmy wszyscy w strachu, który dało
się wyczuć za każdym stawianym krokiem – zakomunikował. – Zbieraliśmy zatem
informacje we własnym zakresie, jednostkowo. Następnie przekazywaliśmy sobie
to, czego się dowiedzieliśmy. Ci ze zmywaka mówili tym, co odpracowywali dyżur
w kuchni. Kucharze powtarzali wiadomości sprzątającym i dopowiadali to, co sami
wiedzą. Następnie sprzątający szeptali na ucho tym ze stołówki i tam już
wszystko się rozchodziło. Zdarzało się, ale bardzo rzadko, że udało się
nielicznym podsłuchać strzępki rozmów, które prowadzili między sobą strażnicy.
Aż ciężko uwierzyć, że są tacy nieostrożni. Wówczas zrozumieliśmy
najważniejsze…
- Co
takiego? – zapytałem z miną wyrażająca powagę, zaskoczenie, przestrach i
ciekawość jednocześnie.
- Że
oni mają schemat, według którego postępują, działają – wyjaśnił z tajemniczą
nutką, rozbrzmiewającą w jego głosie.
- Jaki
to schemat? – dociekałem, bo niewyobrażalnie mocno ciekawiło mnie, w co
tutejsze władze się bawią, co knują i jakie plany wobec nas mają.
- To wszystko
zależy od układu cel i liczby więźniów – oznajmił. – Jeżeli ktoś sam dzieli
cele, to go omijają, zostawiają w spokoju i nie ma się czym martwić przez
najbliższy rok. Jednak… - zaczął. – Tam, gdzie za kratami jest dwóch facetów,
jeden z nich znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Czasem też zdarzało się,
że strażnicy znienacka wpadają do celi i zabierają jednego z nich –
kontynuował, a mi powoli zaskakiwały na swoje miejsce niektóre trybiki w
głowie. – Wiesz… Ja byłem tutaj w zeszłym roku, więc mogę się teraz podzielić z
tobą tymi informacjami. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.
- Może
eliminują nadwyżkę i robią czystki, bo nowi mają przypłynąć… - zastanowiłem się
głośno. – Mmmmm… - mruknąłem. – Tu wszystko jest takie dziwne.
- Żebyś
wiedział młody – westchnął ciężko. – Nie wiem, dlaczego mnie nie zabrali tylko
Madisona.
- Co
masz na myśli?
-
Zawsze zabierają tych, którzy siedzą tutaj dłużej, a zostawiają młodsze
pokolenie. Drugoroczni i trzecioroczni są likwidowani. Z resztą nie dziwie się
zbytnio, że padło na M. Madis był lekko zwichrowany, zawadzał i pewnie
postanowili się go szybko pozbyć.
Moje źrenice momentalnie rozwarły się szerzej. Zawsze zabierają tych, którzy
siedzą tutaj dłużej, a zostawiają młodsze pokolenie. Drugoroczni i
trzecioroczni są likwidowani. Gerard
cos wspominał, że pewnego dnia może nie wrócić… On doskonale o wszystkim
wiedział! Najwyraźniej nie chciał mnie martwić. Skurwiel… Co on sobie do
cholery myślał? Że mi go zabiorą, a ja będę szczęśliwy i w podskokach zacznę
zdrapywać grzyby z więziennych murów? To się myli. Niedoczekanie, ja pierdole.
Myśl, że mogę go na dniach stracić, uderzyła we mnie z prędkością rozpędzonego
tira. Zabolało. Chyba zrozumiałem przed czym Gerry chciał mnie uchronić. Zbyt
wczesna rozpacz… Postanowiłem odszukać go przynajmniej wzrokiem. Way właśnie
szedł w stronę jednego ze strażników, który w dniu dzisiejszym sprawował pieczę
na spacerniaku. Czarnowłosy zapytał się o coś mundurowego, na co ten tylko
zdziwił się nieco i zadał jakieś pytanie. Gee odpowiedział ze spokojem, które
łudząco przypominało zwyczajne znużenie. Wysoki blondyn pokiwał głową w geście
zrozumienia. Byłem jeszcze świadkiem sceny, jak skuwa chłopaka kajdankami i
wprowadza do budynku. Jezu, tylko nie to! Ne teraz! Nie mogą mi go teraz
zabrać. Rozstanie… Rozstanie… Rozstanie… Nie zniósłbym tego. Odprowadziłem
chłopaka wzrokiem pełnym bólu i niemego błagania o to, aby się odwrócił.
Wystarczyłaby sekundka, oszacowałbym wówczas, czy szanse na ponowne spotkanie z
nim są realne. Rozstanie… Rozstanie… Rozstanie… Ta myśl… była nie do zniesienia. Te słowa…
atakowały moją głowę, bezustannie odbijając się od wewnętrznych ścian mojej czaszki.
Nie jestem gotowy na rozstanie. Odprowadziłem Gerarda wzrokiem, póki jego
sylwetki nie spowił mrok. Poczułem jak moje oczy robią się szkliste.
- Co
się stało? – zapytał mój natrętny kolega, przysuwając się jeszcze bliżej.
-
Myślisz, ze zabrali go tam gdzie resztę? – nie owijałem w bawełnę, bo nie
widziałem w takim działaniu najmniejszego sensu. Wskazałem Robertsonowi drzwi,
za którymi zniknął Way.
-
Poisona? – zaśmiał się. – Raczej nie i szczerze w to wątpię.
- Co
masz na myśli?
-
Jesteś z nim w celi, tak? – pokiwałem głową. – Szybciej pozbyliby się ciebie…
Naczelnik za bardzo lubi tego gnoja – mruknął z niesmakiem. – Poza tym… nie
robią tego, aż tak otwarcie – rzekł, wzruszając ramionami. – Zazwyczaj – dodał
po chwili z nutką grozy w głosie.
- Aha.
Modliłem
się, aby czarnowłosy czekał na mnie w celi, jak wrócę. Cały i zdrowy. Chciałbym
go uściskać i ucałować. Powiedzieć, że jest dla mnie najważniejszą osobą w
życiu. Zawalczę o naszą miłość, bo to nie może się tak zakończyć. To się NIE
skończy w taki sposób. Już moja w tym głowa. Nawet nie zastanowiłem się,
dlaczego Robertson pała taką nienawiścią do Gerarda. Nie na to teraz czas.
*********
*
Queen – Bohemian Rapsody
Przez cały proces tworzenia słuchałam I
Brought You My Bullets, You Brought Me Your Love, więc wyszło, co wyszło xD Jak
w tle leci Drowning Lessons, to nic happy nie może wyjść. Rozdział całkiem
długi, bo 3400 słów. Padało, także miałam przypływ weny. I can’t complain with
the falling rain, soł… Zauważyliście zapewne, że usiłuję dobrać odpowiednią czcionkę.
Byłabym wdzięczna, gdybyście wyrazili swoją opinie na ten temat. Jaka
kolorystycznie Wam odpowiada? Jeżeli powyższa jest w sam raz, również proszę o
zabranie głosu. Dziękuję ♥♥♥
Nie no.. Rozdział zajebisty! A co do czcionki to może być. Fajnie się czyta;]
OdpowiedzUsuńTylko powiedz, co ty chcesz, do cholery, zrobić Gerardowi? Tak, wiem, powtarzam się. Z każdym komentarzem to samo, ale ja chcę się w końcu dowiedzieć! Jesteś zła( Nigdy nam nie powiesz:( Czy dopiero, kiedy Gee bd miał zginąć, czy coś? Nienawidzę cię-_- Ale opo kocham<3 No więc: Pisz dalej, dodawaj szybko xD Pozdro<3
Powinnam chyba nie znosić gościa, ale to ciekawa postać i podoba mi się, serio. Wiele namiesza, wiele wprowadzi, inny punkt widzenia to zawsze dobra rzecz.
OdpowiedzUsuńBoję się o Gerarda. Początkowo sądziłam, że dostał wyrok śmierci, ale teraz zwątpiłam. Czy to zło Bella Muerte, czy faktycznie więźniowie znikają tylko po to, by umrzeć zgodnie z prawem? O rany, nie mogę się doczekać następnego.
xo
Ale to było boskie *-* Żądam wręcz więcej przypływów weny w Twoim wykonaniu, bo po prostu genialność tego rozdziału zagina czasoprzestrzeń.. Tyle opisów, tyle szczegółów, wszystko tak diabelnie dopracowane, matko z córką. Zaczynam się bać o Franka, kurwa. Sory, miałam nie przeklinać, ale nie da się, nu. Boję się o niego! On zniknie, mam rację? ;___; Te liczby do wybrania na fejsie pewnie od tego były, cholera. Idę umierać. Ale serio, serio, gdyby nie to, że ten rozdział był taki piękny, już bym rozpaczała. Ale nie, omnom, daj więcej i w ogóle, pragnę tego! Ok, tyle. Cudo.
OdpowiedzUsuń{ savemesorrow & bulletinyourheart }
Koooocham ten rozdziaaał! ;3
OdpowiedzUsuńCzytałam wczoraj kiedy miałam telefon przy sobie, ale dopiero teraz komentuję, nie obrazisz się, mam nadzieję.
co do czcionki to właśnie taka szara mi się podoba, no a treść... o treści to już nie wspomnę xd
oj, coś mi się zdaje, że Franio musi sobie co nieco wyjaśnić z szanownym panem G. O ile się nie mylę będzie mała kłótnia, ale potem muszą się pieprznąć :D seks na zgodę jest bardzo zdrowy, zapamiętaj (to ci się przyda w naszym pożyciu małżeńskim, bejbe).
No i MASZ MI TUTAJ NIKOGO NIE ZABIJAĆ! No proooszę cię! Niech sobie uciekną z Bella Muerte i gówno mnie obchodzi, że to na środku oceanu, jakoś dopłyną do brzegu ^^ Albo niech za kaucją Franio wyjdzie, a Gerard (jeśli ma być wysłany na jakąś popieprzoną misję) spierdoli stamtąd i dołączy do Frania. I będą żyć długo i szczęśliwie, srając i rzygając tęczą i patatając na jednolozcach po zaczarowanej łące.
Czekamamamam na nexta, skarbie ;3
Przeczytałam w całe Bella Muerte i po prostu padam na kolana przed twoją genialnością! Bije ci pokłony dziewczyno! Dawno nie czytałam tak cudownego, kreatywnego i pisanego zajebistym językiem opowiadania. No po prostu brak mi słów. Wybacz, ze bredzę głupoty, ale po prostu nie mogę wyjść z podziwu. Cała akcja, miejsce, ich zachowania, wszystko tak idealne ze sobą współgra! Wielbię, naprawdę wielbię!. Normalnie cię kocham! <3 Tak się zagłębiłam w tą opowieść, że wszystko przeżywam wraz z nimi. Boję się o Gee, boję się jak Franiu sobie poradzi, czy wybrną z tego jakoś i ich miłość przetrwa? A tego Robertsona obdarzyłam czystą nienawiścią tak samo ja naczelnika. Sukrw*ele. Gerad i Frank są tacy słodcy i cudowni. ^ ^ Chciałabym mieć taką wyobraźnie jak ty *o*. Tylko błagam nie zabija nikogo, bo ja też umrę :c. Jeszcze raz przepraszam za nieskładność xD JA CHCĘ NEXTAAAAA!!! :3
OdpowiedzUsuńCholera, wiesz, że to było cudowne? Tak się zaczytałam, że aż prawie nie zauważyłam jak się rozdział skończył D: No, ale to jest świetne, jak wszystkiego powoli się dowiadujemy. I Frank też, więc to bardzo dobrze, ma być happy end, ot co! I jakieś krwawe, przepełnione cierpieniem i miłością sceny! A czuje, ze coś takiego nam zafundujesz *____________* Ale ty wiesz, że ja takie rzeczy lubię i próbuje je nieudolnie napisać -_- Jednak ten rozdział z pewnością trafia do biblii moich ulubionocudownoepickich rozdziałów, bo serio jest piękny! Dużo deszczu i weny, słońce! <3 [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńNaprawdę udał Ci się ten rozdział, ale to żadna nowość :3 W następnym rozdziale będzie poważna rozmowa pana Iero z panem Wayem, prawda? Oj, będzie się działo. Czyli ty naprawdę zamierzasz zabić Gerarda? D: No i co biedny Frankie pocznie?
OdpowiedzUsuńTen Robertson nie bardzo mi się podoba -.- A Hagginsa znienawidziłam.
Czekam na next.
Pozdrawiam, xoxo.