piątek, 24 sierpnia 2012

Bella Muerte


XIII

My Chemical Romance – Famous last words

Z dedykacją dla Frerarda. Przepraszam dziewczyny, że krucho z mojej strony z komentarzami, ale Onet mnie nie słucha :( Dziękuję również Chemical Rainbow. Złotko, wykorzystałam twój tekst :D Nanie, House of wolves, Grzywie i war machine za wspaniałe wypowiedzi. Specjalnie dla Was Gee na rożnie :]

Enjoy/ Unenjoy :D

[GERARD]

 Usiedliśmy z Frankiem na ławce w cieniu. Spacerniak był dość duży i każdy miał własną przestrzeń oraz spore pole do popisu. Całość została wykonana z betonu i tylko co poniektóre ławki wyłożono drewnem. Oczywiście to wszystko tak misternie posklejano i poprzybijano, aby nikt nie mógł oderwać desek od szarej podstawy i naskoczyć z bronią na innego więźnia, bądź strażnika. Nikt nie chciał niepotrzebnych incydentów czy zagrożeń życia pozostałych mieszkańców więzienia. Każda stworzona sytuacja warunkująca niebezpieczeństwo w zakładzie odbija się poważnie na naczelniku i ponosi on konsekwencje naszych czynów. Mimo, że Bella Muerte nie jest ekspozyturą, Higgins ma kogoś nad sobą, a ten ktoś zapewne też taką osobę posiada. Pewne wymaganie wobec Josepha odbijają się na warunkach naszego bytu w więzieniu. Wpływa na to, co jemy, pijemy, gdzie śpimy oraz jakie kary otrzymujemy za przewinienia. Naczelnik musi się strać, aby w placówce panował rygor i każdy więzień poddawał się bez oporu odgórnym wymogom i nakazom. Oczywiście od wszystkiego są odstępstwa i oczywiście niektóre zlecenia przeważnie nie mają odniesienia w działaniach.
Dookoła kręcili się strażnicy, którzy pilnowali porządku. Ta opieka to wyglądała tak, że jak im się chciało to ruszali dupy i interweniowali, gdy ktoś lub coś wywołało bójkę, niszczono mienie, ale głównie ignorowali pewne postępki. Czasem przez ich zaniedbanie dochodziło do incydentów ze skutkiem śmiertelnym. Gdy wszystko odpowiednio zostało zatuszowane w papierach, wracaliśmy do porządku dziennego i nikt nie przejmował się wydarzeniami z wczoraj czy przedwczoraj. Każdy martwił się o siebie i o to, czy jutro przeżyje, a czasem los nie zechce, aby wypadło na niego. Niekiedy jakiemuś więźniowi udało się przemycić nóż czy widelec, które zazwyczaj były plastikowe, ale zawsze narobiły kłopotów, których władze chciały uniknąć. My też tego pragnęliśmy. No bo kto chce zostać przypadkową ofiara potyczek dwóch napalonych na krwawy mord samców? Oczywiście sztućce nie były zabierane ze stołówki. Co to, to nie. Na koniec każdego posiłku wszystkie łyżki i tym podobne graty są liczone przy wyjściu. Biada temu, kto nie zwróci pełnego kompletu wyposażenia kuchennego, który otrzymał. Tylko nieliczni wiedzą gdzie znajduje się źródło przemytu i wewnętrznego handlu. Jednak żaden więzień nie ma pojęcia jak narzędzia trafiają w ręce tych, którzy się owym rozprzestrzenianiem na średnią skale zajmują. Ostre przyrządy są dostępne w bibliotece. Należy tylko trafić na odpowiednia zmianę odpowiedniego człowieka. Aby otrzymać rzecz, o którą się rozchodzi, należy nie tyle wypowiedzieć odpowiednią sekwencję słów, ile być osobą godną zaufania, wiarygodną i mającą dobre dojścia. Wystarczy być godnym skurwysynem i tyle. Siać respekt i sprawiać, że narody przed tobą klękają. Przemyt następuje w książkach. Przedmiot nie może być wciśnięty miedzy strony, gdyż strażnicy kartkują każde dzieło literackie z dokładnością, zanim dana persona wyjdzie z biblioteki. Do przekazania towaru wyznaczone są książki z grubą, solidną oprawą i idealnymi warunkami do przechowania niebezpiecznego, wręcz zakazanego narzędzia. Przemytnicy dysponują szeroka gamą podobnych dzieł. Nigdy nóż czy łyżka nie zostają podane jednemu więźniowi dwa razy. Nikt nie chce ryzykować zdemaskowaniem, bo to grozi zniknięciem, bądź publiczną ‘egzekucją’. Inne towary, w których się nie orientuję, można nabyć w pralni czy też podczas sprzątania. Sądzę, że wmieszani są w to wszystko strażnicy. Ba! Nawet jestem pewien. Ale czy mnie to obchodzi? Jakoś nie za bardzo, ponieważ nigdy nie korzystałem z żadnej z usług jakie ma to więzienie do zaoferowania i raczej już nie skorzystam. Z resztą nic za darmo nie ma. Przynajmniej nie w świecie Belli Muerte. Cennika nie znam, ale doszły mnie słuchy, że handlarze bardzo wysoko sobie liczą.
W kuchni często zdarzają się wypadki. Raz, już świętej pamięci bracia Simmons wydobywali informacje o podziemnych tunelach od Hopkinsa, który obecnie również goli korzonki stokrotek. Tak się składa, że owy Jack, Jack Hopkins był zaufaną wtyczką Higginsa. Podobnie jak ja, tylko z tą różnicą, że nie wsypuję więźniów tak jak to robił J.H. Nie udało mi się wyciągnąć od staruszka, dlaczego współpracował z tym mężczyzną, ale domyślam się. Jack Hopkins i Joseph Higgins… dostrzegacie podobieństwo? Jot Ha, Jot Ha. Siwowłosy lubi takie zależności. Idiota. Facet za wszelką cenę usiłował być wiernym naczelnikowi. Nie zdradził tajemnicy ukrytych przejść, które prowadziły na zewnątrz, na wolność. Oddanie czy… kompletna głupota? Zasadniczo to drugie. Biedny, biedny Jack. Los chciał, aby miał właśnie dyżur w kuchni przy krajalnicy do mięsa… A bracia byli tuż, tuż. A uściślając, zajmowali się gotowaniem kaszy na stanowisku obok. Starszy z Simmonsów wsadził Hopkinsowi dłoń pod ostrze, tnące właśnie chleb. Nie było mnie na miejscu zdarzenia, ale podobno zjawisko przestawiało obraz z strasznie dużą ilością krwi na posadzce i krzyku poszkodowanego. Zbroczył posoką samego siebie i wszyściutko dookoła. Strażnicy kotłowali się w pomieszczeniu przepełnieni kompletną bezradnością i niedowierzaniem zaistniałą sytuacją. Biegali w tą i z powrotem wokół rannego, który wił się w agonii i kurczowo trzymał kikut swojej prawej ręki. Widzów wszędzie pełno. Tak i tutaj pozostali więźniowie zatoczyli krąg dookoła toczącej się akcji. Ostatecznie i tak zostali rozpędzeni do cel, ale przez chwilkę mogli sobie pooglądać scenę rodem ze starożytnych igrzysk za panowania Nerona. Gdy chaos został zażegnany, a w kuchni posprzątano, jedzenie dostarczono nam do ‘pokoi’. Wieść, że to bracia za tym stoją rozeszła się szybko. Z reszta było to oczywiste. Nikt nie bawił się w szukanie winowajcy. Claude i  Amon zniknęli już dnia następnego. Nikt o nich nie pytał. Nikt nie był zainteresowany. Przynajmniej z pozoru. Nikt o tym nie rozmawiał. Wszyscy się bali… że ich kolej nadejdzie wkrótce.
- Popytajmy trochę – poprosił Frank. – Może ktoś zniknął? – wyrwał mnie tym samym z ciągu nieprzyjemnych wspomnień.
- Dobry pomysł – przyznałem. – Nie zaszkodziłoby, a ja wiem od kogo możemy zacząć. Bob to dobry materiał na biuro informacyjne.
- Okeeeej… - mruknął nie do końca pewnie.
- O co chodzi? – wyłapałem natychmiast nutę niepokoju w jego głosie.
- On mnie trochę… jakby to ująć… przeraża – zająknął się. – Jest taki wiecznie sam i nikt nawet nie pomyśli żeby go tknąć, a to już zasługuje na uwagę. I cały czas patrzy w dół. Nigdy nie widziałem żeby patrzał rozmówcy w oczy. Pomińmy fakt, że mało kto z nim rozmawia. Zwyczajnie mnie przeraża.
- Bob? – zaśmiałem się. – Nie przesadzaj – machnąłem ręką. – Co prawda jest trochę dziwny i nie odzywa się za dużo, ale to całkiem sympatyczny gość – wyjaśniłem mu. – No i wie to, co my chcemy również wiedzieć. Ma informacje, o których zwykłemu więźniowi może się jedynie śnić – zaznaczyłem.
- Idealny przykład na to, że cicha woda brzegi rwie – mruknął. – Wręcz podręcznikowo kurwa. No dobra – westchnął ciężko. – Chodź do niego.
Bob rzeczywiście jest niespotykaną istotą. Podręcznikowym przykładem, jak to ujął Frank. Jego niezwykła wiedza nie jest jedynym czynnikiem warunkującym to stwierdzenie. Siedzi w Belli nieprzerwanie od 1998. Jakimś cudem uniknął corocznej selekcji, celę dzieli przez te wszystkie lata tę samą i co najważniejsze SAM. Podobno wie więcej niż ktokolwiek inny. Wie więcej nawet niż Higgins. Tyle przynajmniej słyszałem. Naczelnik kiedyś mi wspomniał, że Bob jest geniuszem, którego przetrzymują w Belli na zlecenie rządu. Geniuszem z kryminalną przeszłością.
- Biały – przywitałem się z mężczyzną.
- Poison – kiwnął na mnie głową. Usiadłem powoli po jego prawej, a w moje ślady zaraz poszedł Frank, który niespiesznie przycupnął tuż obok mnie.
- Co tam słychać w wielkim świecie? – spytałem patrząc w niebo. – Nasz glob jest taki… niebezpieczny.
-Nic ciekawego w sumie – mruknął. – Dobre rzeczy też się zdarzają. - Na przykład w Brunswick na świat przyszły ośmioraczki.
- Ośmioraczki? – spojrzałem na niego z rozszerzonymi trwogą oczami.
- Owszem. W Gorgi aż nastąpiło przeludnienie – powiedział z sarkazmem. – Mam wrażenie, że nastąpi całkowita nadwyżka osób w tym stanie.
- To nieciekawie… - Frank patrzał na nas jak na idiotów, ale teraz nie czas na wyjaśnienia. – Coś jeszcze ciekawego obiło ci się o uszy?
- W Chicago miał miejsce napad na lombard. Wzięto czterech zakładników, a sprawców nie złapano. Najprawdopodobniej zabili już pojmanych – podrapał się po brodzie. -  W  Detroid zamordowano młode małżeństwo w wesołym miasteczku, a po Atlantic City grasuje seryjny morderca. Nie wiadomo ile ofiar ma jeszcze przed sobą. W najbliższych dniach tamtejsza policja najpewniej odnajdzie nawet do siedmiu ciał.
- To niespotykane, że tyle zła dzieje się w naszym kraju.
- A jak tam idzie interes twojej babci? – zapytał. – Jej kwiaty nadal są takie wspaniałe, świeże i dorodne? Z chęcią kupiłbym z cztery wyrośnięte okazy dowolnego gatunku.
- Emmmm… Gerard? – zapytał Frank, ale uciszyłem go unosząc palec wskazujący ku górze.
- Jej kwiaciarnia trzyma się świetnie. Tylko podniosła ostatnio jakoś cenę z niewiadomych mi powodów – odparłem z przekąsem, na co Bob się zaśmiał.
- Kwiaty w dzisiejszych czasach są na wagę złota – posłał mi rozbawione spojrzenie. Przewróciłem teatralnie oczami.
- Najwięcej ostatnimi czasy idzie jej róż. Czerwone róże – odpowiedziałem i zacząłem grzebać po kieszeniach spodni. W końcu wyczułem to, czego szukałem i skrzętnie ukryłem w dłoni. – To trzymaj się stary – wyciągnąłem do niego rękę na pożegnanie, którą uścisnął odrobinę dłużej niż by wypadało. Wydaje mi się jednak, że nikt tego nie zauważył.
- Dzięki… i do zobaczenia – odrzekł z przejmująca powagą, aż zmroziło mi krew w żyłach.
            Po naszym odejściu zaczął wpatrywać się nic nie widzącym wzrokiem w pustą przestrzeń. Miał za sobą dość burzliwą przeszłość. Śmierć syna i brata wywarła ogromny wpływ na lekkie spaczenie jego psychiki. Pomińmy to, że właśnie on odebrał im życie. Takie rzeczy zmieniają ludzi nie do poznania. Z tego, co mi wiadomo, Bob był wówczas pijany. Tym, co przelało czarę goryczy i złości, stało się zastanie własnego brata z żoną Białego w dość…  nietypowej sytuacji. Mały synek został jedynie niewinną ofiarą w tym wszystkim. Żona natomiast wyszła z całego zajścia w jednym kawałku. No prawie… Ponoć pozbawił ją lewej dłoni.
            - Co to miało być? – Frank naskoczył na mnie. – Pogadanka o pogodzie? Bo równie dobrze właśnie tym moglibyście się wymienić!
- No nie załamuj mnie – wzniosłem oczu ku górze. – Serio nic nie zrozumiałeś? Ani trochę?
- Zrozumiałem wystarczająco – prychnął. – Powiedz mi – zażądał. – Co ciebie do kurwy nędzy interesuje jakaś babka wypychająca osiem bachorów pochwą czy psychol z Atlantic City?
Zaśmiałem się głośno. Czasem jego głupota mnie dobijała. Albo to nieświadome walenie żartami na prawo i lewo. Objąłem Iero ramieniem i przytuliłem lekko.
- Na jaką literę zaczyna się to miasto, słońce? – zapytałem ze spokojem.
- To podchwytliwe pytanie? – uniósł jedną brew do góry. – Bo jak tak to nie wchodzę w tą grę.
- Nie – parsknąłem. – Zwyczajnie odpowiedz mi.
- No… A?
- Dokładnie – pochwaliłem jego wysiłek. – A o ilu seryjniakach wspominał nasz kochany kolega?
- O jednym.
- Brawo! Z tego wynika, że…? – chciałem żeby w końcu zakumał.
- Że… - westchnąłem z bezradności widząc jego nic nierozumiejącą minę.
- Z bloku A zniknął jeden więzień, mózgu – poczochrałem jego i tak nieogarniętą czuprynę.
- Aaaaaaa – zajarzył. – Czyli w bloku C ubyło czworo ludzi, w D dwoje, a w B ośmioro?
- Jestem z ciebie bardzo dumny – wykrzyknąłem, aż paru wyrostków się na nas spojrzało. – Blok B ma być najprawdopodobniej całkowicie wyczyszczony i zamknięty. Natomiast w A może nawet na dniach ubyć siedmioro ludzi. To chyba na tyle. Wszystko, co powinieneś wiedzieć.
- A co do tego przepraszam ma twoja babcia, kwiaciarnia i czerwone róże?
- Myślałeś, że takie usługi są za darmo? – odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie.
- Twoja babcia mu płaci? – otworzył szerzej oczy.  – Czerwonymi różami w dodatku?
- Moja babcia nie żyje – spochmurniałem.
- Oh… sorki. Nie miałem pojęcia – spuścił wzrok na swoje trampki.
- Ej – szturchnąłem go łokciem w bok. – Nic się przecież nie stało.
- To co z tymi różami?
- Czerwone róże oznaczają czerwone Malboro – wyjaśniłem. – Za każde informacje, jakich Bob mi udziela, daję mu papierosy. To jest jego waluta. Ilość fajek zależy od wagi wiadomości, które mi przekaże i od jego humoru. Dzisiaj zdarł ze mnie strasznie, ale chyba warto było. Może wpadł w ten swój melancholijny nastrój… Chuj go wie – splunąłem nadmiar śliny gdzieś na bok.
- A skąd w ogóle masz papierosy i dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytał zdziwiony Frank.
- Tego to już musisz się sam domyślić – posłałem mój chytry uśmiech numer trzynaście.
Chłopak popatrzał na mnie jakoś dziwnie. Chciał zapewne użyć tych swoich sztuczek oczami, ale ja tylko zaśmiałem się cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Usiedliśmy we wnęce między ławkami, a betonowym murem. Było tutaj tak cicho i, co ważniejsze, nikt nie miał prawa nas zobaczyć. Frank usiadł naprzeciwko mnie. Przygryzał lekko dolną wargę i ściągnął brwi. Stwierdziłem, że trochę myślenia nie zaszkodzi mu zbytnio. W międzyczasie ułożyłem się na plecach i spojrzałem w niebo. Białe obłoki leniwie sunęły po niebieskim sklepieniu. Nigdzie się nie spieszyły. Dla nich czas nie miał znaczenia, był nieistotny. Dzisiaj chmury nie tworzyły jakiś wymyślnych czy ciekawych kształtów. Można  rzec, że nie przyjmowały żadnych figur. Jak zwykle prezentowały sobą białą, nieciekawą breję utrzymująca się wysoko, wysoko w górze. Przymknąłem niespiesznie powieki. Moje oczy zmęczyły się ciągłym wpatrywaniem w błękit utytłany na wpół przezroczystymi plamami. Czułem jak lekki wiaterek owiewa moją twarz. Szczypał nieznacznie w policzki i nos, ale to przypominało wciąż, że jednak żyję. Nagle moimi ustami zawładnęło przyjemne ciepło. Frank niespodziewanie wpił się w moje wargi. Przygarnąłem go prędko, wręcz machinalnie, ogruchowo ramieniem i pogłębiłem pieszczotę. Swoje dłonie umieściłem pod łopatkami chłopaka podczas gdy jego własne wplątały się w moje włosy.
- Higgins – wysapał, odrywając się ode mnie.
- Mądra głowa – szepnąłem i przywarłem na powrót do jego ciała.
Z czułością odgarnąłem kosmyki włosów, które przylegały mu do twarzy i założyłem je za ucho. Zaraz potem przeniosłem dłoń na kark Iero, aby tym samym pogłębić pocałunek. Podczas gdy ja byłem całkowicie pochłonięty smakowaniem warg chłopaka, ten zaczął powoli odpinać mój kombinezon. Wyczułem przez materiał ubrania,  że nieźle się już nakręcił. Jednak ja nie odbiegałem zbytnio od mojego towarzysza. Naumyślnie podniosłem nogę, sprawiając tym samym, że moje kolano otarło się o jego krocze. Frank wydał z siebie jęk, który za wszelką cenę usiłował w sobie zdusić. Uśmiechnąłem się lekko nie przerywając smakowania jego ust, których byłem co raz to bardziej spragniony. Moje palce migiem powędrowały do zamka jego stroju. Nagle jakby zapomnieliśmy o otaczającym nas świecie. Postanowił on jednakże o sobie przypomnieć. Przestrzeń rozdarł głośny i przeciągły zarazem dźwięk syreny, ogłaszającej, że należy stawić się na dziedzińcu.
- Dlaczego właśnie teraz – mruknął niezadowolony chłopak.
- Nie rozpaczaj tak – zaśmiałem się. – W celi jest wygodniej.
- Przejdzie mi ochota zanim nas tam dowloką – zażartował.
- No już, skarbie. Ruszaj ten swój zgrabny tyłek, bo będziemy mieć przesrane – wyciągnąłem do niego dłoń, którą natychmiast ujął. Jednak nie puścił jej. Nie od razu. Przylgnął do mnie i zachłannie skosztował mych warg.
- Choooodź – mruknąłem, odrywając się od niego. Pokierowałem Iero prosto na zbiórkę idąc tuż za nim niczym cień za własną ‘ofiarą’.

  

            Wydaliśmy z siebie ostatnie, zduszone przez poduszkę odgłosy spełnienia, aby w końcu także opaść obok siebie. Ciszyliśmy się niesamowicie tym, co zaszło, ale wiązało się z tym również zmęczenie i przyspieszony oddech oraz częściowa wiotkość niektórych kończyn. Przeważała jednak radość. Pieprzona radość po radosnym pieprzeniu. Zaśmiałem się cicho na to porównania, na co Frank posłał mi zdziwione spojrzenie. Pokręciłem lekko głową i zająłem się obcałowywaniem jego szyi. Następnie powędrowałem ustami na linię szczęki, aby już po sekundzie zasmakować jego warg. Położył chłodne dłonie na mojej klatce piersiowej i zaangażowaniem oddawał każdą, najmniejszą pieszczotę, chociaż w jakimś stopniu obydwoje byliśmy zmęczeni.
- A mówiłeś, że przejdzie ci ochota… - położyłem się na nim.
- Ale jak zauważyłem twój zgrabny tyłek to powróciła – uśmiechnął się zadziornie, na co pocałowałem go w nos i zacząłem wkładać ubrania, które porzuciliśmy przy łóżku dążąc do SamiWiemyCzego.
- Zagrajmy w pytania – poprosił Frank, kładąc się obok mnie w pełni ubrany.
- Kochanie, ile ty masz lat? – popatrzyłem na niego z politowaniem.
- Ej! – oburzył się. – Uświadomiłem sobie, że nie wiem o tobie paru rzeczy.
- No dobra – westchnąłem. – Zaczynaj – poprosiłem.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? – uśmiechnął się tylko i usiadł z miną dziecka wyczekującego wielgachnego prezentu, co mnie doszczętnie rozbroiło.
- Serio? – rzuciłem z kpiną, na co zostałem skarcony wrogim spojrzeniem. Przewróciłem teatralnie oczami. – Czarny – odpowiedziałem bez namysłu.
- No… - ponaglił gestem dłoni. – Teraz ty mnie o coś zapytaj.
- To tak to działa – mruknąłem.
- A myślałeś, że jak? Że będę zasypywać się pytaniami do momentu, w którym spuchnie ci język i nie będziesz mógł mielić jadaczką? – przybrał sarkastyczny ton, który nie za bardzo lubiłem w jego wykonaniu.
- Spokojnie – wzruszyłem ramionami. – To… co najbardziej lubisz, bądź lubiłeś robić. Wedle uznania.
- Całowanie ciebie to zdecydowanie czynność, którą lubię robić najbardziej – starał się rozładować napięcie. I kurde… krasnalowi się udało.
- Jakie to słodkie – szepnąłem, machając zalotnie rzęsami. – Takie do porzygania – zaśmiałem się i obdarzyłem chłopaka pocałunkiem.
Gdy miałem się oddalać, Frank przyciągnął mnie do siebie za kołnierz. Pchany pożądaniem, usiadł na mnie okrakiem i objął za szyję. Odsunąłem się od ust mężczyzny i wtuliłem twarz w jego włosy.
- Co jest twoim największym marzeniem Gee? – wyszeptał mi zmysłowo do ucha, przygryzając je lekko.
- Ty Franki – odparłem bez namysłu. – Stałeś się moim największym marzeniem i wciąż nim jesteś.
- Ja już jestem twój – zaśmiał się. – W dodatku cały twój. Wymyślaj coś innego – zarządził władczo.
- Uciec z tobą daleko od tego miejsca. Ukrylibyśmy się w jakiejś chatce na odludziu i pieprzyli bez końca – odparłem po chwili namysłu. – Jedynymi świadkami naszych całodobowych igraszek były zwierzęta i inne stworzonka.
- Wariat z ciebie – ucałował mój policzek. – Jednak nie odmówię tej propozycji kuszącego klimatu.
- Ja to wiem mój drogi – odparłem z rozbrajająca pewnością siebie.
- Myślisz, że to możliwe? – zapytał cicho, patrząc mi w oczy głęboko i uważnie zarazem.
- Nie – pokręciłem ze smutkiem głową. – Stąd nie ma drogi ucieczki.
- Nikt nigdy nie próbował zwiać? – emanowało z niego zwątpienie co do tej tezy.
- Próbowali Frank, oczywiście, że próbowali. Bez spektakularnych ucieczek nie byłoby więzienia – oparłem czoło o to, które należało do niego.
- I co? Co się z nimi stało?
- Złapali ich, a co dalej… tego już nikt nie wie – zgasiłem w nim ostatni, tlący się płomyk nadziei.
- No chyba, że tak – burknął.
- Nie smutaj się – poprosiłem całując jego powieki. Swoją drogą, to te długie rzęsy strasznie mnie łaskotały w usta.
- Czego żałujesz najbardziej w swoim dotychczasowym życiu Gerard? – zapytał tak nagle, że chwilowo byłem zdezorientowany.
- Wszystkiego – rzekłem powoli i po dogłębnym przemyśleniu całego pytania. - Ty, Bandit i założenie galerii to jedyne, czego nie zrobiłem źle, moje najlepsze decyzje.
W odpowiedzi otrzymałem mocny pocałunek prosto w rozchylone usta.
 - Co było twoim największym marzeniem w młodości? Chodzi mi o okres nastoletni, bo stary to ty nie jesteś – zaśmiałem się.
- To trudne pytanie, bo miałem wiele marzeń, których niestety nie udało mi się zrealizować – posmutniał. – Nie byłem w stanie.
- To powiedz mi, które najbardziej chciałeś wprowadzić w życie? Jakie pragnąłeś, aby się naprawdę ziściło?
- Hmmmm… Zawsze w sumie marzyłem o zostaniu kierowcą rajdowym – zaśmiał się. - Ale praca lekarza też nie byłaby zła. Tyle, że nie nigdy nie byłem w stanie zdobyć odpowiedniego wykształcenia.
- Wiesz o czym ja zawsze marzyłem? O tym, aby pokazać tym, którzy we mnie nie wierzyli od początku, że jestem coś warty. Udało mi się osiągnąć ten… cel właściwie, a nie marzenie. Jednak nie w pełni. Zawsze znaleźni się ludzie, którzy krytykowali moje zachowania i nigdy nie zdołali w pełni pochwalić moich decyzji, albo nawet częściowo – wzruszyłem ramionami. – A wykształcenie lekarza zawsze możesz zdobyć Frank – usiedliśmy naprzeciwko siebie po turecku. Tylko musiałbyś znaleźć odpowiednią uczelnię i zawalczyć o stypendium. Nie byłoby to trudne, zważywszy na to, że szczwana z ciebie i inteligentna bestia. Jestem przekonany, że znajdą się ludzie, którzy…
Moją wypowiedź przerwał brzęk rozsuwanych krat celi. Automatycznie cała nasza uwaga skupiła się u źródła dźwięku. Ludzie, których tam zobaczyłem, przyprawili  mnie o szybsze bicie serca. Strach zawładnął całością mojego  ciała. Wiedziałem, co za chwilę nastąpi. Nieuchronny koniec.
- Nadszedł twój czas, Way – oznajmił mi naczelnik z uśmiechem na twarzy. – Pakuj manatki i wio! A nie… - zrobił minę człowieka, który się pomylił. – Ty nie masz żadnych manatków. Tym lepiej – powiedział radośnie. – Panowie… - wskazał strażnikom moją sylwetkę ruchem głowy.
- Jezu… nie – wyszeptałem przerażony ogółem sytuacji.
- O tak – wypowiedział te słowa z grozą.
Zostałem siłą wyciągnięty z celi przez barczystych mundurowych. Kątem oka zauważyłem jak Frank usiłuje protestować. Używał wszystkich chwytów, jakie był w stanie wykonać, aby powstrzymać froterujących mną posadzkę goryli. W końcu któryś z nich się zirytował i kopnął Iero prosto w brzuch, aż ten wylądował pod przeciwległą ścianą. Krew się we mnie zagotowała. Nikt nie będzie w ten sposób traktował mojego Franka. Wyrywałem się i szarpałem tyle na ile pozwoliły mi moje siły. Zanim Frank zdołał się podnieść, kraty celi wróciły na swoje miejsce, odgradzając nas od siebie. Chłopak rozpaczliwie się ich złapał. Zaczął nimi trząść z zaangażowaniem, choć wiedział, że to i tak nie ma sensu, że to nic nie da.
- Pamiętaj Frank, co mi obiecałeś! – wykrzyknąłem desperacko. – Pamiętaj, pro… - poczułem okropny ból w udzie. - …szę – dokończyłem usilnie starając się zapanować nad opadającymi powiekami. Grunt nagle usunął mi się spod nóg i opadłem na chłodną posadzkę. Ostatnim, co było dane mi widzieć, to zapłakana twarz Franka, który zdzierał sobie gardło, krzycząc słowa, których ja już nigdy nie miałem usłyszeć. Nadszedł mój koniec…


***

  „(…) Nie, bo tu nie ma nieba. Jest prześwit między wieżowcami. No a serce… To nie serce. To tylko kawał mięsa. No a życie... Jakie życie? Poprzecinana linia na dłoniach. A Bóg… Nie ma Boga. Są tylko krzyże przy drogach (…)”                                                                                                                                                ~ happysad „Nie ma nieba”

*********************

Ej, co się dzieje z komentarzami? Zaczynam się powoli o nie martwić… To działa niezwykle demotywująco. Niegdyś pod postem potrafiło się pojawić nawet ponad 10 komentarzy, a ostatnio nawet tych 10 nie ma…

10 komentarzy:

  1. Tak! W końcu doczekałyśmy się kolejnego, zacnego rozdziału! Kochamy cię!!! A jak chcesz, to jestem gotowa napisać ci tu teraz nawet 100 komentarzy! Ale dlaczego...?:( Dlaczego zabrali Gee?:( Jeszcze chwila, a bym rozwaliła monitor. O tak, wkurzyłam się na tych strażników. I biedny Franiu:( Jak sobie wyobraziłam jak tam stał i garnął się do Gee, to naprawdę zrobiło mi się go żal. Nie możesz nam tego zrobić. Franie się załamie, albo gorzej... A raczej nie chciałabym, żeby zrobił coś głupiego np. samobójstwo(albo sprowokuje jakiegoś z więźniów i on go zabije...) Nie wiem, byle tak nie zrobił. Bo co będzie jak Gee wróci? I się dowie, że Frank nie żyje? Zawsze jest opcja, że potem oboje będą sobie razem jeździć na jednorożcach wśród chmurek, ale jednak wole,żeby żyli sobie długo i szczęśliwie w Bella Muerte;] Bo Gee wróci, prawda? Musi wrócić! Musi...
    A rozdział przeczytałam z zaciekawieniem w kilka minut. To było naprawdę zajebiste. Chyba najlepszy rozdział. (Dobra, nie. Najlepszy to był 7;] If you know what i mean... Ta, mam ochot przeczytać jakąś zboczoną scenkę. I na pewno wrócę do twojego 7 rozdziału xD) Pisz, bo się nie możemy już doczekać! Kochamy cię i bardzo, bardzo dziękujemy za dedykację;] Weny, weny! ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przejmuj się komentarzami, każdy teraz to przeżywa. Cóż, wakacje, wakacje... Tak, to prawda, kochamy cię i nie możemy się doczekać kolejnego. Frerard ma rację. <3
    NO JA WAS NIE MOGĘ KURWA PIERDOLONA MAĆ, wybacz. Musiałam wyrzucić z siebie frustrację spowodowaną zaistniałą sytuacją. Gerard, żyj, lecę po ciebie! ;_________; sprzedam Higginsa na czarnym rynku. albo lepiej. zabiję, poćwiartuję i sprzedam organy a resztę oddam murzynom. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiesz co? Przez ciebie się popłakałam. I jeszcze Famous Last Word w tle. Nie, kurwa nie. Zabili/zabiją Gerarda. Ryczeć mi się chce! DDDDDDDDDDDD;
    Kto przyłącza się do akcji "Zabijmy Hagginsa?".
    Czekam na next, xoxo.
    Pozdrawiam i morza weny życzę!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogarnęłam się już trochę i ochłonęłam. Spk, zacznijmy od początku. Bob kopalnia wiedzy, hehe. Ten szyfr... Całkiem nieźle obmyślone! A później SamiWiemyCo xDD I ta gra w pytania. Taka rozczulona byłam, a tu kurwa wpadają ci goście i zabierają Gerarda. Dramatyzm tej sceny, ochy i achy.
      BM dobiega końca, nieprawdaż? Mam nadzieję, że napiszesz jeszcze całą masę frerardów :DD

      Usuń
  4. Pierwsze wrażenie w tym rozdziale: hihihi, jaki ten Franio jest napalony na SamiWiemyCo xd
    No a później tak miło się zrobiło, gdy rozmawiali o swojej przeszłości, marzeniach, planach... I nagle... bum! Wiem, nie powinnam się spodziewać, że aż tak długo będzie wszystko cacy, ale naprawdę to był ten moment, w którym najmniej się spodziewałam takiego obrotu sprawy. Od strony technicznej rzecz biorąc - niespodziewany zwrot akcji to bardzo dobry zabieg. Jednak, gdy bierzemy pod uwagę NASZE PRAWDZIWE PIERDOLONE UCZUCIA, to.. no kurwa, jak mogłaś?! Nie, nie i jeszcze raz nie! To nie może się tak skończyć! Oni naprawdę mają zamieszkać w tej chatce na odludziu i pieprzyć się do usranej śmierci! ;c proszęproszęproszęproszę, uratuj ich! Niech Higgins okaże serce i pokaże Gee to sekretne przejście, niech Franio wyjdzie za kaucją święcie przekonany, że Gerard nie żyje, a później Pan G go odnajdzie i będzie mój ukochany słit hepi end. No proooooszęęę *trzepocze rzęsami*
    Ta historia zmierza już ku końcowi, prawda? To mnie cholernie dobija, bo... tak jak już kiedyś Ci mówiłam - nie chcę, by Bella Muerte się kończyła, a z drugiej strony po prostu nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. No i mam dylemat, bo jednocześnie chcę wiedzieć, co dalej i nie chcę, żeby to się skończyło za kilka rozdziałów.
    P.S.: Miłego wieczoru panieńskiego i pamiętaj: 30 sierpnia, kiedy tylko dowiesz się, co i jak, powiadamiasz Ilonkę, która usycha tutaj usycha z tęsknoty.
    P.S.2: Jeśli coś pójdzie nie tak, znienawidzę ZUS do końca mego marnego żywota -,-

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu, to było… takie strasznie smutne! Było pieprzenie się na pożegnanie i potem go zabrali! D: Ale z drugiej strony tak mi się to podobało, że normalnie aż dodałaś mi weny! *_*Ale to chyba dlatego, że ja ogólnie lubię takie tragedię XD Ale wiesz, jak już wcześniej pisałam, liczę na to, że Frankie go uratuje. Chcę happy end, choć jeśli tak nie będzie, to nie będę zła, bo każdy pisarz musi umieć napisać i smutne i wesołe rzeczy. Ale jak na razie idzie ci świetnie, więc nie masz się czym martwić <3 Weny, słońce! [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  6. house of wolves... znaczy się mnie? a w mojej wypowiedzi było coś mądrego? dla mnie wszystkie moje komentarze są do bani i ujawniają mnie jako seryjnego głupka xd dobra, teraz opieprz. masz przesrane, wiesz o tym? ostrzegałam, zostaw gee w spokoju, ale niee, ale niee, bo co się słuchać house of wolves, nie no, nieposłuszna jesteś. teraz to jakoś odkręć. nie wiem, jak, myśl, Ty tu jesteś od myślenia, ja od głupich komentarzy xd ale masz to odkręcić. bo inaczej się wezmę zryczę ;.;

    OdpowiedzUsuń
  7. Osz w mordziawkę *u* Ta część jest tak świetna, że aż zmusiła mnie do napisania komentarza (to duży komplement bo mój zazwyczaj leń zabrania mi pisania komentarzy)
    Noale. Z racji tego, że komentuję, u Ciebie pierwszy raz (chyba) to najpierw porozpływam się nad Twoim stylem pisania, który mnie niezwykle przypadł do gustu i przyprawił o skręcanie wnętrzności z zazdrości, że ja takich pisarskich zdolności nie mam :D Bosko piszesz i tyle.
    A co do samej treści to możesz sobie przypisać zasługę mojego ponownego zakochania się w Frerardach. Swego czasu miałam ich dość, ale Twój absolutnie odmienił moje zdanie...
    Aaa no scena z pytaniami była kochana :3 I aż mi serducho ścisnęło gdy zabrali Gerdzia i mam nadzieję, że to nie skończy się tak źle jak podpowiada mi rozbujała wyobraźnia. masz mu nic nie robić i ma być hepi :C
    A no i moje zboczenie rośnie w siłę. Więc zapytuję dlaczego zmarnowałaś tak dobrą okazję do sceny +18 i nie opisałaś SamiWiemyCzego? :C *głódmiłościdajeosobieznać*

    OdpowiedzUsuń
  8. Okej przepraszam, ochłonęłam, piszę komentarz jeszcze raz. Powoli.
    Bob to kurde sprytna bestyjka jest, w ogóle jak pomyślę o Bobie to mi się płakać chce ._. BOB WRÓĆ! Dobra już ogar. Dalej. Jakie to uroczę jak się Franiu garnę do Gerarda, to takie słodkie <3 Moje zboczenie ma do ciebie żal, ze pominęłaś SamiWiemyCo. Ty tak genialnie piszesz sceny +18! :D Potem te ich rozkminy życiowe, to jak się zwierzali i w ogóle popieram poprzedniczki to był najgorszy moment na zabranie Gerarda. Normalnie wbiłaś Franiowi i mi nóż w serce. Ja sie po tym nie pozbieram. Zaryczłam się. Jak babcię w kapcię się popłakałam. Takie nerwy przed rozpoczęciem 3 klasy gimbazy to nie najlepszy pomysł wiesz? Masz mi zwrócić Gerardaaaaaaa .____. Ja chce ten ich hapi end, ten domek na odludziu, pieprzenie się całymi dniami i patatające jednorożce. NIE ZGADZAM SIĘ! AKCJA ZABIJMY HIGGINSA! Zło wcielone ten człowiek, ja mam nadzieje, że jakoś ich uratujesz. W tobie nadzieja. Ten komentarz nie lepszy od poprzedniego, napradwe nie potrafię dziś myśleć. To tak na koniec pitolenia, oczywista genialność rozdziału jasna tak? Okej to po prostu wiedz, że cię kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdzie oni go zabrali? Tak nie można, przecież Gerard niczego jeszcze Franiowi nie wyjaśnił. Rozdział jak zawsze jest cudowny i proszę o następny... Tsa i niech oddadzą Gerarda.... ;)

    OdpowiedzUsuń