czwartek, 16 sierpnia 2012

Bella Muerte


XII

Evanescence – made of stone

Z dedykacja dla Revenge i Califfo w podzięce za podnoszące na duchu komentarze

[FRANK]

                Nie mogłem uwierzyć, że Gerard mnie okłamywał przez taki szmat czasu, albo przynajmniej nie mówił całej prawdy. Nosiło mnie, żeby pobiec to tej celi, przycisnąć Waya do ściany i zażądać, aby wyjawił wszystko, co wie. Bez zbędnych kłamstw. Bez pomówień. Tylko szczera rozmowa. Już korciło mnie, aby popędzić prowadzących mnie i kilku innych więźniów do lokum strażników. Jak na mój gust to straszliwie wolno się poruszali. Było to niesłychanie irytujące. Może oni i mieli kupę czasu, ale ja nie. Przed powiedzeniem im paru słów do słuchu, powstrzymywała mnie jedynie ich postawa oraz postura. Mężczyźni ci mierzyli z dobre dwa metry i mogli się spokojnie pochwalić rozpiętością klatki piersiowej. Należeli również to tych agresywnych, którzy od razu załatwiali sprawę jak coś im się nie spodobało. Simon z bloku D przekonał się już, z jaką siłą powalają na ziemię wielkie łapska tych braci.
            Jak wiadomo w każdym więzieniu ludzie dzielą się na grupy. W zależności od preferencji mogą to być osobno mordercy, osobno dusiciele i osobno gwałciciele. Niekiedy pod uwagę bierze się wzrost, wygląd i budowę ciała. Najgroźniejsze ekipy powstają wtedy, gdy najbrutalniejsze i najbardziej podejrzane typy zaczynają się ze sobą dogadywać i odbierać te same fale, które ociekają przemocą i rządzą mordu. Rzadko kiedy dane grupy wchodzą sobie w drogę. Jeżeli dojdzie już do takiej sytuacji, to lepiej chować się po kątach i mieć nadzieję, że nie zostaniesz dostrzeżony. Biada jednak tym, którzy nie zdołali się dopasować do żadnej z nich. Stają się łatwym celem do schwytania i ubicia na miejscu. Dlatego nikt nie chce zostać na lodzie. Strach przepełnia każdego, kto dookoła siebie widzi pustkę i zewsząd owiewa go chłód. Grupy są otwarte. Oznacza to, że każdy może do nich dołączyć jeżeli spodoba się obecnym członkom. Ale wszystko jest do czasu. Z biegiem dni, tygodni, bądź miesięcy, więzi między ludźmi w danych zgrupowaniach stają się na tyle mocne, że do swojego kręgu nie wpuszczają już nikogo. Nigdy. Należy mieć to wyczucie i wiedzieć, kiedy taki moment następuje. Wyłaniany jest szef, przywódca, wódz. Nikt nie ma na tyle odwagi, aby mu się sprzeciwić zarówno jawnie jak i potajemnie. Rozsiewa dookoła siebie respekt i decyduje o wszystkim, co robi jego ‘wataha’. Wówczas odrzutki, zostają odrzutkami na stałe i nie mają prawa naruszać świętych nici splatających ze sobą członków danej grupy. Można powiedzieć, że tak samo jest ze strażnikami. Mają swoją własną, oddzielną klitkę. Nikt nie śmie wchodzić im w drogę. W sumie, to zależy również od człowieka, jego charakteru. Ci dwoje za mną, to prawdziwi łamacze lodu. Nie można się im nie podporządkować. Simon znalazł się jakoś po środku. Był odrzutkiem, który pragnął gdzieś przynależeć. Na jego nieszczęście brak mu było wyczucia. Starał się wkupić w łaski zamkniętej od dawna  grupy. Jej boss zamiast wydać natychmiastowy wyrok, jak to miał w zwyczaju, postanowił się zabawić i popatrzeć jak chłopakowi dzieje się krzywda z innej ręki niż jego. Dając mu złudną nadzieję przynależności do jego grupy, nakreślił mu ultimatum. Musiał postawić się braciom Picock. Oczywiście Simon był wręcz zachwycony tą perspektywą. Myślał, że ostatecznie znajdzie miejsce wśród ‘swoich’ i nie będzie wystawiony na ciągłe niebezpieczeństwo. Podszedł więc do dwumetrowych strażników i z cwaniackim uśmiechem na twarzy, splunął im pod stopy, gdy byli w trakcie rozmowy. Nieco zdziwieni przerwali spokojną wymianę zdań i spojrzeli z góry na biednego mieszkańca bloku D. Odpuściliby mu, gdyby nie zaczął się głupio śmiać i ich wyzywać. Tego było za wiele. Nie mogli sobie pozwolić na zmieszanie reputacji, którą zdobyli z błotem. Cios po niżej pasa. Wiedzieli, że jak dadzą temu chłystkowi zielone światło na zakwestionowanie ich respektowania, będzie to poważny uszczerbek na męskiej dumie dla Picocków. Simon oberwał kilka razy pałką policyjną po nogach, dostał kopniaka w brzuch i wylądował w izolatce. Cała grupa pod dowództwem Richarda Jonesa, wybuchła gromkim śmiechem i zaczęła przybijać sobie piątki. Zapytani przez strażników o to, czy mieli cokolwiek z tym wspólnego, oczywiście zaprzeczyli. Określili to jako zwykły kazus, który mógłby się przydarzyć każdemu lekkomyślnemu idiocie. Mimo tego, iż każdy zdawał sobie sprawę po której stronie leżała wina i intencje wyrostków były oczywiste, nikt nie mógł z tym nic zrobić. Więźniowie nie śmieli się sprzeciwić, a strażnicy mieli swojego winowajcę. Później Simon robił wszystko, aby przesiadywać w izolatce jak najdłużej… To było szmat czasu temu. Teraz już go z nami nie ma…
             Cała ta akcja rozegrała się na moich i Gerarda oczach. Właśnie rozmawialiśmy o tych zależnościach międzygrupowych. Zauważyłem, że potworzyły się takie klitki i byłem ciekawy jak to działa. Podczas gdy Way wprowadzał mnie w świat intryg, przemocy i zasad wśród więźniów, oto ‘podręcznikowy’ przykład sam wystawił się na niebezpieczeństwo. Zapytałem czarnowłosego dlaczego nic z tym nie zrobi i da się Simonowi ośmieszyć i zmieszać z błotem.
- Zasada numer jeden : ‘Nie wchodź innym w drogę’ – odpowiedział. – Z gangiem Jonesa żyję w jako takiej zgodzie, mamy własne układy i kryjemy się nawzajem. Pomoc temu idiocie równałaby się z samozagładą. Ja jestem jeden, ich jest siedmiu. Przez wypracowany szacunek jeszcze nie leżę pod stopą Dużego R. Simon sam sobie winien. Doskonale wie, że to grupa zamknięta od dawna – zerknął w niebo. – Nie pomogę mu, Frank. Każdy pisze tutaj na nowo scenariusz swojego życia. Tobie też radzę to zrobić. A od Richarda trzymaj się z daleka dla własnego bezpieczeństwa – następnie odszedł, wołany przez ‘Dużego R.’.
            Jednak sądząc po rozmowie jaką teraz prowadzą bracia Picock, to trudno powiedzieć, że stanowią jakiekolwiek zagrożenie dla nas, ludzi z niższego szczebla.. Takich plotek to jeszcze wśród strażników nie słyszałem.
- Małej już dwa ząbki wyrosły – pochwalił się jeden.
- Oh, bardzo się cieszę. Niedługo wyrośnie na naszych oczach młoda dama. A co u Suzan? Dawno żeśmy się nie widzieli – pożalił się drugi.
- Długo dochodziła do siebie po porodzie, więc nie było okazji ku temu. Tym bardziej, że jeszcze później dopadła ją Salmonelloza, ale teraz wszystko się uregulowało i wyszło na prostą – zapewnił ciepło. – A co u Timmiego? Jak przebiega mu nauka na uniwersytecie?
- Oh, cudownie. Rysuje się przed nim świetlana przyszłość. – wyczułem dumę w głosie jednego z potężnych braci. I tak dalej… I tak dalej…
            W końcu dotarliśmy pod celę. Wpuszczono nas hurtem do odpowiednich pomieszczeń i zapadła cisza. Pierwsze, co przykuło moją uwagę po wejściu do środka, była twarz Gerarda. Oddychał spokojnie. Jednak jeden element mi tutaj nie pasował. Po szczelnym okryciu kocem jego ciała, skupiłem pełnię swojej uwagi na zapuchniętych oczach chłopaka. Zaschnięte ślady łez na policzkach Waya jedynie pozwoliły mi na uzyskanie pełnego obrazu sytuacji. Płakał. Aż zrobiło mi się głupio z powodu tych wszystkich podejrzeń i nieprzyjemnych myśli.  Nie patrzałem na tę całą sprawę z takiej perspektywy. Nie brałem pod uwagę tego, że jemu także mogło być z tym wszystkim źle i wyczajnie ciężko. Przecież lada dzień mieli go najprawdopodobniej zabrać… Dusił to w sobie od dłuższego czasu bez możliwości wyżalenia się komukolwiek. Zbliżyłem dłoń do jego twarzy. Opuszkami palców delikatnie odgarnąłem mu z czoła kilka niesfornych włosów w kolorze hebanowej czerni. Wyglądał teraz tak niewinnie. Przywodził mi na myśl małego, zagubionego chłopca, który stracił z widoku rodziców w środku wesołego miasteczka. Serce mi się krajało w piersi jak uzmysłowiłem sobie, że jeszcze chwilę temu miałem zamiar wyładować na Gerardzie całą, ogarniającą mnie frustrację. Wpełzłem powoli pod koc obok chłopaka i przylgnąłem do jego ciała. Chciałbym, żebyśmy już trwali w takiej pozycji nieskończenie długo. Połączeni. Scaleni. Po prostu na zawsze razem. Leciutko przeczesywałem jego włosy. Powoli także zaczął mnie morzyć sen. Powieki same mi się zamykały. Ostatnim, co pamiętam przed zaśnięciem, to moja ręka zsuwająca się z wolna z głowy Waya na jego ramię.

  

                - Frankie… - usłyszałem jakby z oddali  stłumione wołanie. – Frank – powtórzone już dość wyraźnie.
Powoli otworzyłem zaspane oczy. Obraz z każdą kolejną sekunda stawał się co raz to bardziej wyrazisty. Przed sobą, a raczej nad sobą, ujrzałem zarysy twarzy Gerarda. Moje oczy napotkały jego duże patrzałki.
- Sorki, przysnąłem – wymamrotałem.
- Przecież nic się nie stało –zaśmiał się cicho i zostałem obdarowany najbardziej czułym pocałunkiem pod słońcem. – Niepotrzebnie ciebie budziłem. Śpij dalej, jak chcesz.
- Jakoś mi się odechciało.
Przypomniałem sobie to, o czym chciałem z nim porozmawiać. Układałem w głowie w miarę spójny plan dotyczący tego, jak zacząć rozmowę i jak spokojnie ją przeprowadzić. Postanowiłem, że nie dopuszczę do jakichkolwiek gwałtownych wybuchów z mojej strony, a jego ewentualne uniesienia zignoruję.
- Dlaczego płakałeś? – zadałem pytanie, które wydało mi się najbardziej odpowiednie na początek.
- J… Ja?
- Nie, Carl z celi obok – zironizowałem.
- Jak już to Bert – zauważył sprytnie, odwracając wzrok.
- Nie łap mnie za słówka do cholery, tylko powiedz co się dzieje – zażądałem. Moja silna wola zachowania spokoju runęła w dół niczym domek z kart.
- Nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać – burknął i obrócił się na plecy. Jakby  nigdy nic, zaczął obserwować sufit.
- Ale będziesz – oznajmiłem i usiadłem mu na brzuchu. – Martwię się o ciebie – westchnąłem, przykładając dłoń do jego policzka.
- Rozumiem Frankie, ale… Nie ma takiej potrzeby.
Zapanowała miedzy nami głucha cisza. Chciałem ją jakoś przerwać, lecz nie miałem pojęcia w jaki sposób. Pokrętne dążenie do celu jak zauważyłem, nie przynosiło skutków. Prosto z mostu też nie mogę, bo tym samym skreślę całkowicie swoje szanse. Postanowiłem objąć inną taktykę.
- Rozmawiałem z Robertsonem… - zacząłem ostrożnie.
- Zauważyłem – mruknął. – Widziałem też, jak blisko siebie siedzieliście i jak się na ciebie lampił.
- Nie będziesz mi chyba odwalał teraz sceny zazdrości – zaśmiałem się.
- A jeżeli nawet to co?
- Nie wygłupiaj się. Przecież wiesz, że ja kocham tylko ciebie – powiedziałem.
- No wiem… - westchnął – Ja ciebie też – umiejscowił swoje dłonie na moich biodrach. – To o czym ta tak namiętnie rozmawialiście?
- O czystkach w poszczególnych blokach – wyjaśniłem. – Ludzie znikają i nie wracają – kątem oka uważnie śledziłem jego każdą, nawet tą najmniejszą reakcję. – Wiesz coś może na ten temat? – zapytałem podstępnie. Przynajmniej tak sądziłem do czasu, aż Way mnie nie zgasił.
- Przecież wiesz, że wiem. Po co te podchody – zaśmiał się groźnie, dodając do tego ironiczny uśmieszek. – Inaczej byś mnie nie dręczył. Z resztą – mruknął. – Wszystko widać na twojej twarzy – pomachał mi palcem przed oczami. – Powiedz ile wiesz.
- Zasadniczo to niewiele. Tyle tylko, że ludzie znikają i, że zostawiają więźniów, którzy są w celach sami, albo dopiero co tutaj przybyli.
- To rzeczywiście niewiele wiesz – chrząknął w pięść.
- W takim razie oświeć mnie!
- Nie.
- Nie?
- Nie.
- Powiedz mi! – atakuję go frustracją.
- Nie – odpowiada mi względnym spokojem.
- Nie będę się do ciebie odzywać – zagroziłem.
- Trudno. Jakoś przeżyję – wzruszył ramionami.
- Twój wybór – warknąłem i przysiadłem w najodleglejszym od mężczyzny kącie pomieszczenia.
Jestem niesamowicie uparty i jak mi na czymś bardzo zależy, to robię wszystko, aby to osiągnąć. Postanowiłem nie ustępować za wszelką cenę. Wiem, że przy ultimatum, które postawiłem Wayowi, będzie mnie samemu trudno zachować silną wolę, ale albo mi wyjaśni o co chodzi, albo nie odezwę się do niego już ani słowem. Niewzruszony moją postawą Gerard, obrócił się twarzą do przeciwległej ściany i nakrył szczelnie kocem. Nie wiem czy to za sprawą tego, że mózg lubi działać mi na przekór czy też nie, ale momentalnie w pomieszczeniu zrobiło się nieco chłodniej, przynajmniej w moim odczuciu. Siedziałem na lodowatej posadzce bez jakiegokolwiek nakrycia. Chyba trafiłem na godnego siebie przeciwnika, bo Way nawet nie drgnął od czasu, gdy ostatnie słowa zawisły w powietrzu. Po paru godzinach bezustannego wyczekiwania  powieki same zaczęły mi się zamykać. Uparcie walczyłem z ogarniającym mnie zmęczeniem, ale marnie to wychodziło mojemu organizmowi. Gdyby w którejś z kieszeni więziennego kombinezonu, znajdowały się zapałki, najpewniej użyłbym ich jako podpórek pod powieki niczym z ołowiu. Niestety niczego takiego nie posiadałem, więc po chwili przegrałem walkę ze snem.

  

            - To co chcesz wiedzieć? – zapytał Gerard.
- Może na dobry początek… Co się dzieje z tymi, którzy znikają? – zacząłem wycierać mokrą twarz jakąś szmatką.
Miałem doprawdy bardzo fajną pobudkę. A jakże suchą! Ostatnio cos mi się często na sarkazm zbiera. No, ale cóż mam na to poradzić? Way wyrwał mnie brutalnie z krainy snów za pomocą chluśnięcia w twarz lodowatą wodą. Z buzi skapywała mi na kombinezon ta zimna ciecz i sprawiała, że ubranie przybierało ciemno pomarańczową barwę. Mężczyzna przeczesał ręką swoje przydługie już włosy i westchnął.
- Są oni zabierani do podziemi – wyjaśnił. – Pod Bella Muerte jest cała sieć tunelów i korytarzy. Znajduje się tam na dole takie pomieszczenie, jakby laboratorium. Zakupili do niego bardzo dobry i nowoczesny sprzęt – spuścił wzrok na własne kolana. – Z tego co mi wiadomo, dziennie znika jeden więzień.
- Co tam robią w tym całym laboratorium, że nas wykorzystują.
Gerard zamilkł i zaczął się we mnie wpatrywać zbolałym wzrokiem. Zgaduję, że nie chce nawet słyszeć odpowiedzi na to pytanie, ale ciekawość jest silniejsza od czegokolwiek. Przynajmniej moja. Niczym nieposkromiony zwierz.
- Gerard? – ponagliłem go zarówno spojrzeniem jak i tonem głosu, który przybrałem.
- Eksperymenty – wyszeptał.
- Że co? – byłem w szoku.
- Robią na nas eksperymenty Frank. Takie doświadczenia, które później są wykorzystywane w niewiadomym mi celu.
- Przecież tak nie można! – oburzyłem się. – To nieludzkie. Tak nie można… – powtórzyłem to niczym mą mantrę.
- Jak widać władzom wszystko można i nasze zdanie nie ma w tym wypadku nic do rzeczy.
- Przecież my jesteśmy ludźmi, istotami żywymi, które czują – w moim głosie wyraźnie pobrzmiewała kompletna bezsilność, a przede wszystkim szok.
- Wątpię w to, że oni kierują się zasadami humanitaryzmu i prawami człowieka – prychnął z niesmakiem.
- Czy jak mówiłeś… że pewnego dnia możesz zniknąć… to ty już wiedziałeś, że na ciebie wypadło? – byłem roztrzęsiony.
- Wiedziałem – wyszeptał.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- To nie takie łatwe… nie chciałem ci mówić, bo byś cierpiał. Nie byłbym w stanie na to patrzeć. To za dużo. Wystarczy, że ja już musze się z tym męczyć. Gdyby nie ten przeklęty Robertson, dowiedziałbyś się dopiero za jakieś półtora tygodnia – podrapał się po karku. – Zrozum, że chciałem dla ciebie jak najlepiej. Pragnąłem oszczędzić ci tego wszystkiego. Był też strach. Zwyczajnie się bałem, że mnie zostawisz, wyprzesz się czy coś w ten deseń – przetarł zmęczone powieki. – Jednak przeważnie chodziło o to właśnie, że nie chciałem stawiać ciebie przed faktem dokonanym za wcześnie. Za bardzo ciebie kocham, żeby patrzeć jak jesteś wewnętrznie rozdarty. Rozumiesz co mam na myśli?
- Rozumiem… - między nami zapanowała chwilowa cisza, którą przerwałem pytaniem, nurtującym mnie najbardziej. - A więźniowie… są tam torturowani? – zapytałem zlękniony.
- Nie. To szybka śmierć – wyjaśnił. – Coś wstrzykują ci w żyły, a po chwili wszelkie funkcje życiowe twojego organizmu ustają bezpowrotnie. Po kilku minutach twoje ciało zaczyna rozkładać się od wewnątrz. W tym czasie stosują jakieś preparaty na tkankach, włosach, paznokciach czy skórze poszczególnych części ciała.
- A skąd ty to wszystko wiesz? – ściągnąłem brwi w skupieniu.
- Higgins mi powiedział – oznajmił bez ogródek.
Szczerze? Zdziwiłem się nieco. Z jakiej paki sam naczelnik miałby dzielić się takimi rzeczami z osobami postronnymi? Tajne sekrety, mroczne tajemnice, najgorsze fakty i strach przed tym, że ujrzy to światło dzienne i Joseph mówi o tym więźniowi. Przecież to chore. Nie ma co, temat do kawki i ciasteczek. O tajnych rzeczach się nie dyskutuje, bo są… no tajne. Fakt. Poison jest więźniem, który cieszy się sporym szacunkiem wśród tutejszej społeczności, ale dla takiej persony jak Higgins w rzeczywistości nie powinien wiele znaczyć. No właśnie… nie powinien. Widocznie jest całkiem inaczej.
- A od kiedy to ty jesteś tak blisko z tym staruszkiem, co? – zironizowałem.
- Praktycznie od samego początku. Od pierwszego dnia pobytu w tym miejscu – odparł poważnie z zadumą w głosie.
- Coś was … łączy? – w moim gardle pojawiła się sporych rozmiarów klucha nie do przełknięcia. Obawiałem się, że w ich relacjach może być coś więcej niż Gerard jest mi skłonny wyjawić.
- Na pewno nie to, o czym teraz myślisz – wybuchł niepohamowanym śmiechem, a gdy się uspokoił przysunął się do mnie.
- To co? – burknąłem zawstydzony i położyłem głowę na jego kolanach.
- Sam nie jestem do końca pewny – zaczął przeczesywać moje włosy swoimi smukłymi palcami. – Myślę, że przypominam mu kogoś. Ta osoba zapewne była lub jest dla niego ważna. Być może nie żyje, wyjechała i jest bardzo daleko, pokłócił się z nią i nie może dojść do zgody. Jest wiele różnych opcji. Jestem do niej podobny z charakteru, wyglądu czy czegoś innego. Nigdy go o to nie pytałem i myślę, że nawet jakbym to uczynił, nie otrzymałbym w pełni satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Mimo wszystko te podejrzenia, które wysnułem wydają się być w miarę sensowne i prawdopodobne – powiedział. – On sam, jako osoba, także nie jest zły. Lubię z nim niekiedy porozmawiać. Czasem nawet zaprasza mnie do swojego gabinetu na kawę czy papierosa. Nie jest zły – powtórzył.
- Skoro taki równy z niego gość, to dlaczego mi ciebie zabiera?
- Nie mam pojęcia… - poczułem jego wargi na moim policzku. – Nie zostawisz mnie teraz? Prawda?
-  Nie rozumiem jak taka myśl mogła ci przejść przez głowę idioto? – warknąłem. – Jesteś dla mnie najważniejszy. Pamiętaj o tym – zażądałem.
- Dobrze, będę – przyrzekł. – Możemy pogadać o czymś innym? To się już robi męczące – wyznał.
- Możemy. A o czym chcesz rozmawiać?
- Nie wiem… może o nas?
- Chyba w naszych relacjach wszystko jest wyraźnie nakreślone, nie? – zaśmiałem się i pocałowałem go mocno.
- Tak jakby… - zapatrzył się przed siebie. – Kocham cie mały – wyszeptał po chwili.
- Ja ciebie też, ale nie nazywaj mnie tak – zrobiłem obrażoną minę.
- Co będziesz robił jak już stąd wyjdziesz? – zmienił szybko tor rozmowy.
- Znajdę pracę, to pewne. Raczej oferty się nie posypią, bo ciężko mi będzie w ogóle znaleźć co kol wiek po wczasach w pudle. Będę pomagał również mamie w zdobywaniu tych wszystkich drogich leków, aby mogła wyzdrowieć. Nie zdradziła mi na co jest chora. Ważne jednak, że można to w jakiś sposób wyleczyć. Potrzebna jest tylko odpowiednia opieka medyczna – uśmiechnąłem się krzywo. – Na razie takowej ona nie posiada. Chcę jej ją zapewnić – oznajmiłem.
- Jesteś niezwykły – mruknął mi do ucha lekko przygryzając jego płatek.
- Już to od ciebie słyszałem – powiedziałem z udawanym znużeniem. W rzeczywistości jego słowa mi niezwykle schlebiały.
- I będziesz słyszeć jeszcze miliony razy – walnął swoją podstawowa śpiewkę.
Po jakimś czasie usnąłem ukołysany masażem Waya, przeprowadzonym na moich plecach. Ważne było to, że większość spraw już sobie wyjaśniliśmy i mogliśmy porozmawiać na te tematy, które wcześniej były otoczone żółta taśmą z napisem : MIEJSCE PRZESTĘPSTWA. PROSZĘ ODEJŚĆ.

**********

Kolejny rozdział Belli wlatuje na Wasze monitorki ponownie przed czasem. Ostatnio coś bardziej krucho z komentarzami niż zazwyczaj, ale zwale to na trwające wakacje :P A co tam! Znajcie mą dobroć :] Tak, Darsa ma dobry humorek, choć dla normalnego człowieka graniczyłoby to z depresją xD



9 komentarzy:

  1. Jeszcze raz dziękuje za słitaśną różową dedykacje <3 <3 a co z rozdziałem? Kocham cię za to, ze tak szybko dodałaś :D Dobrze, że Gerard wyjaśnił wszystko Franiowi, jednak nadal nie mogę znieść myśli, że ty mi go tu zabijesz! To nie jest dobre, to jest złe! Nie daj mu umrzeć dobraa? TT^TT przecież my z Franiem się zapłaczeeeemyy... :C Swoją drogą ciekawe ty nam tu intrygi wymyślasz, jestem coraz bardziej, żądna i ciekawa co się w tej główce ci uroiło :D To niezmiernie ciekawe, te wszystkie eksperymenty i w ogóle.. ^ ^ Czekam na nexta! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czarny Kocie, kocham ten rozdział! ♥
    Chociaż nie było tak burzliwej kłótni, o jaką chłopaków posądzałam, ani pieprzenia na zgodę (nad czym ubolewam, ale cóż, nie można mieć wszystkiego), było jak zawsze świetnie.
    Nadal mam nadzieję, że jednak uda się coś zrobić, żeby wszyscy pozostali cali i zdrowi, żeby Franio mógł z Gerdziem wieść spokojne życie za murami Bella Muerte, że będą jak te jednorożce hasać po łące w towarzystwie Tencusi i jej Aniołka... Chce, żeby wszystko było cacy.
    Czekam na nexta, chociaż szczerze powiedziawszy, trochę się boję, co wymyślisz w następnym rozdziale. ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. No! Nareszcie się wszystko wyjaśniło! Ale nie chciałam, żeby tak było:( Nie możesz zabić Gerarda;( Nie, nie, nie.... Nie zgadzam się! Nie zrobisz nam tego, prawda? Okażże serce i nie rób nic Gee ani Frankowi. Albo razem sobie uciekną z Bella Muerte *___* Nie wiem, jak, ale wszystko jest możliwe xD Rozdzialik oczywiście zarąbisty i szybko dodałaś, za co dziękujemy i klękamy przed tobą;] No, oby ten dobry humorek, czy tam depresja długo ci się utrzymywały;* Dodaj szybko, bo chcemy wiedzieć co dalej. Tyle tu tych... no, nazwijmy to, niewyjaśnionych spraw... To jest aż za ciekawe i przez to nie możemy się doczekać nextów;]No to: weny i depresji(tzn. humorku) życzymy;] Kochamy cię<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Patrze w moją listę czytelniczą i widzę, że się pojawiła nowa notka na Twoim blogu. No to wchodzę i co widzę? Różowiutką dedykację for mUa. Dziękuję, dziękuję.
    Ale teraz wracamy do komentowania rozdziału. Czyli ty jednak zabijesz Gerarda? Buu, zaryczę się razem z innymi fanami tego opowiadania. Nie będzie happy endu!
    Ja tu się spodziewałam histerii, krzyku i ryku oraz rzucanych przedmiotów, a tu było całkiem spokojnie. Gerard był trochę głupi, myśląc, że Frank go rzuci po tym jak mu powie, że już długo ze sobą nie pobędą. Jak się kogoś bardzo kocha, to się z nim jest do samego końca.
    Czekam na next.
    Pozdrawiam serdecznie i weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. COOOO? CO TY ZAMIERZASZ ROBIĆ Z GERARDEM? ZABRANIAM CI, WIESZ? ZABRANIAM. spróbujesz i już jestem u Ciebie z jakimś ostrym narzędziem. nienienienie. nie pozwalam. weź, teraz siedzę zestresowana. błagam, weź go oszczędź, niech coś się nagle stanie,zrobią podkop plastikową łyżeczką, o, na przykład, ale no weeeeź D: bo zniszczysz mi dzieciństwo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wredny dziad. Jak zabiorą Gerda to idę się pociąć. Moje życie straciło sens. CO ONI SOBIE MYŚLĄ W OGÓLE, CO?! No kurwa. Nie ma tak dobrze, Frerard kurwa, nie pozwalam wam. Spalcie się. Darsa, mówię poważnie kobieto. Oni mnie wkurwiają, zabierz ich stąd.
    Ok, koniec, leków nie wzięłam.
    A tak serio, to faktycznie jak coś mu zrobisz to.. to.. coś na pewno! ;_;!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezu, nie mogą tam zabrać Gerda! On musi żyć, pieprzyć Frania i te sprawy. Przecież nasz kochany Iero bez niego nie wytrzyma! :< No, ale w duchu liczę na jakąś akcję w stylu: „Franio ratuję świat” XD No, bo… ten rozdział był taki smutny, a jednocześnie przesycony wesołością! <3 Dobra, czekam na następny, słońce :* [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. No kurwa! Darsa! Nie! Nie zabijaj Gerarda! Nie w taki sposób! Ogólnie rozdział mi się podoba... wiesz, że ja cię kocham i twojego Frerarda również.. Oj, tak. Fajnie by było gdyby Majki pomógł matce Franka. To by było takie miłe ze strony tego... Majkela naszego. No to tyle. Nie przynudzam.
    Grzywa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak możesz zabijać Gerarda ??!!
    no dobra, rób co chcesz. To twoja bajka.
    Czekam na kolejny rozdział.:>

    OdpowiedzUsuń