wtorek, 4 września 2012

Bella Muerte


XIV

Evanescence ~~> The other side


[FRANK]

                Nagle do naszej celi wtargnął naczelnik. Wiele myśli na raz próbowało odnaleźć swoje miejsce w mojej głowie, lecz ich ogromny natłok na to nie pozwolił. Najbardziej przeraził mnie fakt, że żadna z wizji, które zaistniały mi w wyobraźni, nie była pozytywna i nie napawała zbytnim optymizmem. Dotarło do mnie, że nadeszła ta chwila, której obydwoje, ja i Gerard, tak się baliśmy. Mężczyzna o siwych włosach stanął pewnie w nieznacznym rozkroku. U jego boku pojawili się dwaj strażnicy. Byli z rodzaju tych, którzy nie znoszą sprzeciwów i każdy się im podporządkowuje. Gdyby nie okoliczności, zapewne pękałbym ze śmiechu. Naczelnik był osobą małą i trochę roztytą, zaś mundurowi przedstawiali sobą ludzi, którzy chodzą często na siłownie i z powodzeniem mogliby grać zawodowo w koszykówkę. Nawet jeden z nich był murzynem. A nie, przepraszam. Afroamerykaninem, bo za publiczne nazwanie murzyna… murzynem mógłbym wylądować w więzieniu. Zaraz… ja już w nim jestem.
- Nadszedł twój czas, Way – oznajmił Higgins z zadowolonym z siebie uśmiechem. Jak ja go nie znosiłem w tym momencie. - Pakuj manatki i wio! A nie… - ściągnął brwi, jakby nad czymś bardzo intensywnie rozmyślał. Wiedziałem idealnie, że toczy właśnie z nami jakąś grę, do której za nic bym się nie przyłączył. - Ty nie masz żadnych manatków. Tym lepiej – zatarł ręce. - Panowie… - kiwnięciem głowy zachęcił strażników do podążenia w naszym kierunku. Niczym w jakimś kryminale.
Prawda jest taka, że w myślach mogłem sobie żartować, lecz w rzeczywistości byłem sparaliżowany. Nieziemsko. Mój mózg jakby nagle odmówił współpracy. Miałem tę świadomość, że powinienem cos zrobić, że wręcz muszę coś zrobić, lecz ciało nadal nie wykonywało jakichkolwiek ruchów, poza nieustannym gapieniem się na rozgrywającą się przede mną sytuacje.
            Spojrzałem ukradkiem na twarz Gerarda. Wyrażała wszystkie dostępne emocje, które należały do negatywnej gamy. Od strachu, poprzez niedowierzanie do bezgranicznej bezsilności. Nie dam głowy, ale chyba dostrzegłem także nienawiść z domieszką rozpaczy. Jego usta poruszyły się niewyraźnie jakby zmawiał modlitwę przed ostatecznym wyrokiem. Jednak po chwili dotarło do mnie to, co dokładnie wypowiedział. „ Jezu. Nie. ” Gdybym był w stanie, wykrzyczałbym to na cały blok, a nawet na całe więzienie.
- O tak! – Joseph wyraźnie świetnie się bawił.
Te słowa sprawiły, że akcja potoczyła się niezwykle szybko. Goryle rzuciły  się na Waya jak dzikie zwierza na świeże mięso. Wszystkie trybiki nagle mi zaskoczyły i zerwałem się w popłochu z łóżka. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zdziałam za wiele. Dlatego zniżyłem się do poziomu, do którego jest mi najbliżej. Uwiesiłem się przy nodze czarnoskórego mięśniaka i zacząłem go szczypać po łydce. Gdy to nie przyniosło pożądanych skutków, wbiłem z całej siły zęby w piszczel mundurowego. Warknął rozwścieczony i kopnął mnie mocno w brzuch. Przez chwilę mrok oddzielił moje rzeczywiste spojrzenie na świat czarną niczym węgiel poświatą. Poczułem jak moje plecy zderzają się z czymś niesłychanie twardym, co zapewne było ścianą. Jak tylko wszystkie moje zmysły zaczęły poprawnie współpracować ze sobą nawzajem, podniosłem się do pionu i wybiegłem przed siebie. Za późno. Moje rozedrgane dłonie spoczęły na chłodnych kratach celi. Zacząłem trząść stalowymi prętami z całych moich sił. Wiem, że krzyczałem. Nie mam pojęcia co, wiem , że zdzierałem sobie gardło w potężnym okrzyku rozpaczy. Zacisnąłem szczęki i trzęsłem kratami, choć wiedziałem doskonale, że nie ustąpią, a tym bardziej nie otworzą się magicznym sposobem. Czułem, iż za niedługą chwile stanę na krawędzi depresji. Moje oczy zaszkliły się nieznacznie, sprawiając, że obraz stał się niewyraźny.
- Pamiętaj Frank, co mi obiecałeś! – wykrzyknął Gerard łamiącym się już głosem. Również wyczuwał, że chwila naszego rozstania jest bliska. – Pamiętaj, pro… - po korytarzu rozniósł się okrzyk bólu. Jeden ze strażników wbił w udo Waya strzykawkę i wpuścił w jego żyły jasnoniebieską substancję. - … szę. – dokończył niemrawo opadając na ziemie, a ja wraz z nim.
Z bezsilności osunąłem się po kratach na posadzkę, a mój policzek oznaczyła pojedyncza łza. Nikt nie zadbał o to, aby podtrzymać chłopaka. Pozwolono jego ciału zwyczajnie opaść bezwładnie na lodowatą podłogę. Kiedy jego oczy już ostatecznie się zamknęły, moim ciałem wstrząsnął potężny dreszcz.
- Nie! – wykrzyczałem donośnie. – Gerard!
- Wiecie, gdzie go zabrać, chłopcy – oznajmił Higgins, którego w ogóle nie poruszył mój nagły wybuch rozżalenia.
- Nie… - szepnąłem, ledwo poruszając wargami.
Oparłem lekko policzek o chłodne kraty mojej celi. Właśnie… mojej. Już nie naszej… Oczy ponownie nabiegły mi łzami, które zaczęły powoli spływać po moich polikach. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Przecież zaledwie minutę temu wszystko było w jak najlepszym porządku. Nic nie zapowiadało się na to, że sprawy przyjmą taki obrót. Zwyczajnie rozmawialiśmy… Nic się nie zapowiadało… Nic się nie… Odwróciłem się tyłem do korytarza. Wstrząsnął mną szloch, nad którym natychmiast postarałem się zapanować. Nie mogłem okazać słabości. Wciąż pamiętam nasze rozważania o marzeniach i planach na przyszłość… Chociaż wspomnienie tego nadal było świeże, w rzeczywistości pozostała po tym tylko mglista wizja przeszłości. Nie chciałem, aby nasza historia miała taki koniec… Nie zasłużyliśmy na to do cholery! Jednak czego mogłem się spodziewać? Nasze życie to nie komedia romantyczna. Bliżej nam było do Romea i Julii czy Tristana oraz Izoldy niż do szczęśliwej pary ze spokojnym życiem. W końcu poznaliśmy się w więzieniu, czego tutaj można by więcej oczekiwać?
- Będzie dobrze, synu – naczelnik poklepał mnie po ramieniu.
Zacząłem się poważnie zastanawiać czy ten człowiek ma serce. Przecież założył rodzinę, chyba wie, co to miłość, prawda? Jak może mówić, że będzie dobrze, skoro ja wiem, że będzie wręcz przeciwnie? Faktem jest także to, że Higgins nie ma pojęcia o tym, co mnie łączyło z Wayem. Dla niego Gerard mógł być jedynie moim przyjacielem z celi i nikim więcej. Czy ja już zacząłem mówić o moim ukochanym w czasie przeszłym? To nie wróży nic dobrego.
- Nie będzie – oznajmiłem z przekonaniem. Głos mi się odrobinę łamał, lecz to z powodu tych wszystkich negatywnych emocji, które mnie przepełniają.
- Nie masz pojęcia, co przyniesie następny dzień – zniżył głos do szeptu. – Niczego w życiu nie możesz być pewien Frank. Nasza egzystencja to jedna wielka niewiadoma z dużą ilością prezentów na drodze i to od ciebie zależy, czy te paczuszki będą zawierały coś dobrego czy wręcz przeciwnie.
- Wiem, co przyniesie następny dzień. Pustkę.
- Spotkacie się jeszcze – zapewnił. – Niedługo. Tyle mogę ci obiecać – westchnął.
- Jak to? – przeraził mnie przekaz tej informacji.
- Niebawem się przekonasz – powiedział i odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Nie miałem stu procentowej pewności, ale czułem wewnętrznie, że Higgins mi groził. Dał mi obietnicę dołączenia do Gerarda na drugiej stronie. I to niedługo. Jednak co z moją kaucją? Czy nie miałem czasem zostać wypuszczony na prośbę mojej rodzicielki? Złapałem się oburącz za czaszkę i głośno jęknąłem. Ja już nic nie wiem, nie mam pojęcia, co tu się dzieje …
- Dlaczego to wszystko dzieje się właśnie mnie? – zapytałem płaczliwie samego siebie. Doskonale wiedziałem, że nie otrzymam odpowiedzi. Zostałem sam, całkowicie sam.
            Podniosłem się chwiejnie do pionu i poczłapałem wolno do łóżka. Usiadłem na skraju pryczy i pochylając się do przodu, zakryłem twarz dłońmi. Właśnie przeżywałem zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Chciałem płakać… Chciałem uzewnętrznić jakiekolwiek emocje, lecz nie mogłem. Czułem kompletną pustkę, z której nie byłem w stanie wykrzesać nic poza pustym spojrzeniem skierowanym na ścianę. Z wzbierającej we mnie bezsilności, postanowiłem ułożyć się w pozycji leżącej do spania. Kiedy kładłem głowę na poduszce, wyczułem jakąś twardą grudę pod uchem. Zaintrygowany podniosłem poszewkę napełnioną perzem, a moim oczom ukazała się średnich rozmiarów biała koperta. Miała zniszczone końce i do najczystszych również nie należała. Wiedziałem, że wypchana jest po brzegi zdjęciami. Gerard trzymał tam kiedyś wszystko, co mogło by mu przypomnieć rodzinę. Skarciłem się w myślach za to, że zapomniałem o tym. Teraz sięgnąłem po kopertę i obróciłem ją w palcach. W końcu odważyłem się zerknąć do środka. Nie było to łatwe posunięcie, zważywszy na to, że znajdowały się tam wszystkie wspomnienia mojego chłopaka.
 Pierwsze kilka fotografii przedstawiało Bandit lub dziewczynkę wraz z ojcem. Na większości pozostałych także pojawiała się ta dwójka. No cóż mam się dziwić.  Córka dla Gerarda była jedną z najważniejszych osób jeżeli i nie najważniejszą. Westchnąłem cicho i przerzuciłem beznamiętnie kolejne zdjęcie, odkładając je tym samym na kupkę tuż koło mojego  uda. Kolejna fotografia prezentowała dwie uśmiechnięte twarze. W jednym z mężczyzn rozpoznałem Gerarda, jednakże ten drugi pozostawał dla mnie zagadką. Way obejmował okularnika ramieniem i szczerzył się niczym głupi, czego ten obok nie odwzajemniał. Przynajmniej nie z takim zaangażowanie. W oczach Gerarda można było dostrzedz szczęście i jeszcze kilka innych, bardzo pozytywnych emocji. Poczułem ukłucie zazdrości w sercu. Czyżby już wcześniej przejawiał większą ‘sympatię’ w stosunku do tej samej płci? Chwytając kolejne zdjęcie w palce, dostrzegłem ponownie naszą parę. Tym razem, Way przyciskał mocno swoje usta do policzka towarzysza. Okularnik teatralnie wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia czy niezadowolenia i przymknął oko.
Dotykając opuszkami palców po fotografii, wyczułem nieznaczną nierówność na odwrocie. Z zaciekawieniem obróciłem trzymaną rzecz.  Ujrzałem w dolnym prawym rogu ozdobny napis. „Gerard i Mikey 2005”. Pacnąłem się otwartą ręką w czoło. Przecież to brat czarnowłosego. Ja też jestem niezły. Wykrzywiłem usta w nędznej parodii uśmiechu i pozbierałem wszystko, co wyjąłem i wsadziłem tam, gdzie było, czyli do koperty. Jednakże zanim to uczyniłem, dostrzegłem, że nie każda rzecz ujrzała światło dzienne. Otóż teraz w mojej dłoni spoczęło prostokątne pudełko. Na środku widniał napis: „Frankie”. Trochę się zdziwiłem, bo jak sięgam pamięcią, nie widziałem tego tutaj. Zaciekawiony podniosłem wieczko. Wewnątrz znajdowała się wielokrotnie złożona karteczka. Po chwili wahania, zerknąłem do środka.

Kochany Frankie!
            A więc doszło do tego, że czytasz ten list. O ile go czytasz… W każdym bądź razie, mnie z Tobą wówczas nie ma. Chciałbym, żebyś był w pełni świadom tego, że nigdy nie żałowałem, iż połączyło mnie z Tobą coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. Uczucie, które mnie wypełniało, kiedy znajdowałem się u Twego boku, było wyjątkowe. Byłeś najlepszym co mnie spotkało. Po śmierci Bandit nie sądziłem, że odnajdę szczęście. Nie spodziewałem się tego, że połączy mnie uczucie  tak silne z kimkolwiek, a w szczególności z mężczyzną.
            W pudełeczku znajdziesz coś, co kiedyś należało do mnie. W sumie to dwie rzeczy.  Pierwszą z nich, zapewne domyślisz się jaką, chciałbym, abyś przekazał to mojemu bratu, Mikeyemu (New Age Street 143, Nowy Jork). Druga jest dla Ciebie. Pragnę, by coś ci przypominało o mojej osobie. Jeżeli nie zechcesz tego przyjąć, zrozumiem. Być może wraz z wyjściem z więzienia postanowisz zacząć całkiem nowe życie pozbawione ciężaru przeszłości.
Musze kończyć, bo Higgins mnie pogania… Patrz jaki dobry dziadek, dał mi kartkę papieru i długopis.

                                                                                  XOXO
                                                                                Twój Gee

W dalszym ciągu wpatrywałbym się w podpis ukochanego, lecz uniemożliwiła mi to skapująca na papier łza. Rozmazała atrament i tym samym sprawiła, że został nieczytelny. Trzęsącą się ręką, uniosłem ponownie pudełeczko i zerknąłem, co zawiera jego wnętrze. Ująłem delikatnie w palce rzemyk, którego zawieszka prezentowała sobą malutką całą nutę. Zaśmiałem się cicho pociągając, nosem. Jak mógł pomyśleć, że kiedykolwiek o nim zapomnę? Przecież to niedorzeczne. Przypomniałem sobie, że wspominał również o czymś dla brata. Po chwili grzebania w pudełeczku, moim oczom ukazała się złota obrączka. Ah, no tak! Gerry wspominał, że Mikey bierze ślub z jakąś dziewczyną. Ostatni podarunek dla rodziny…  Zawiesiłem sobie mój prezent na szyi, a wszystko co zostało, wsadziłem do koperty. Wróciła na swoje miejsce, czyli pod poduszkę. Ułożyłem na niej wygodnie głowę i poddałem się myślom.
Pragnąłem wyjść stąd jak najszybciej. Praca to chyba jedyne, co będzie mnie trzymać przy zdrowych zmysłach. Jednakże jest mały problem. Kto podpisze jakąkolwiek umowę z byłym więźniem Belli Muerte? Z początku przez głowę przeszła mi myśl, aby poprosić brata Gerarda o posadę w Galerii. Jednak po sekundzie, wybiłem sobie to z głowy. Za dużo rzeczy przypominałoby mi tam starszego z braci. Ta opcja już odpada. Trzeba wziąć się w garść. Ale to jutro… po moim policzku ponownie spłynęła łza, podążając po zaschniętych śladach swojej poprzedniczki. Po niej poszły także następne i następne. Cierpiałem i marzyłem o tym, aby to cierpienie skrócić. Lecz wówczas powróciło do mnie wspomnienie rozmowy z ukochanym.

- Ej, Frank? – zapytał.  – A jakby coś mi się stało, to spróbuj żyć tak jak wcześniej. Nie rób sobie krzywdy.
- Dlaczego sądzisz, że coś miałoby się stać?
- Tak tylko mówię. Czasem ludzie tutaj znikają mały. Życie jest nieprzewidywalne. Najgorsze jest to, że nikt kto rozpływa się w powietrzu, już nie wraca – wyszeptał. – Obiecaj Frank.
- Pod jednym warunkiem – rzekłem twardo.
- Jakim? – zapytał zaskoczony.
- Obiecaj mi to samo – zażądałem.
- To umowa stoi – pocałował mnie lekko w usta.

  

Zacząłem się rozglądać po dziedzińcu. Szukałem Boba. Był jedynym człowiekiem, który mógł wiedzieć cokolwiek o tym, kiedy wyjdę na wolność. Jednak nigdzie go nie widziałem. Miałem czym zapłacić. Nie chciałem żebrać. Powiedziałem sobie kiedyś, że nie zniżę się do tego poziomu. Gerard zostawił po sobie oprócz zdjęć, paczkę czerwonych Malboro.
- Kogo tak namiętnie szukasz? – znajomy głos szepnął mi do ucha.
- Robertson! Do kurwy nędzy! Przez ciebie to ja przedwcześnie zejdę na zawał – wysapałem, autentycznie przerażony.
- Kogo szukasz? – zadał ponownie to samo pytanie.
- Białego – oznajmiłem, podając więzienną ksywkę poszukiwanego obiektu.
- Zniknął wczoraj – wzruszyła ramionami.
- Skąd wiesz?
- Strażnicy coś paplali o tym, jak przechodziłem – zaśmiał się. – Nie potrafią trzymać języka na wodzy. Ponoć zeszłej nocy przyszedł po niego sam naczelnik. Ma wobec niego jakieś plany.
- Oh, no trudno – sapnąłem zrezygnowany.
- A gdzie Poison? – uniósł wysoko brwi i rozejrzał się dookoła w zadumie.
- Też go zlikwidowali – szepnąłem, patrząc w beton pod sobą. – Wczoraj – przeczesałem włosy prawą ręką.
Nie chciałem, aby było po mnie widać, że jestem na skraju załamania nerwowego. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze tylko problemów związanych z moją orientacją seksualną. Plotki szybko by się rozniosły, a Robertson jest jak megafon na giełdzie pełnej kupców. Wszystko wypaple.
- To grubo… Powoli czyszczą cele.
- Za rok nasza kolej – powiedziałem półszeptem.
- A no…

  

[JOSEPH HIGGINS]

            Nie ma to jak wzburzone fale oceanu o poranku. Widok z mojego okna przedstawia sobą doprawdy niesamowity obraz. Wzburzone fale rozbijające się o skały, to coś czego jestem wielbicielem. Wciągnąłem zachłannie świeże powietrze w nozdrza, po czym powoli opróżniłem płuca w spokojnym wydechu.
- Chciał mnie pan widzieć, naczelniku? – do gabinetu wszedł dobrze znany mi mężczyzna.
- Teraz wyjdź i zapukaj – powiedziałem, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.
No daj palec, a wezmą ci całą rękę. Niektórzy więźniowie są tak bezczelni, że robi mi się słabo. Dyscyplina musi być, ponieważ w innym razie wlezą mi na łeb. Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
- Proszę! – uśmiechnąłem się  pod nosem.
- Chciał mnie pan widzieć, naczelniku – stwierdził mój  gość ze znużeniem.
- Owszem – pokiwałem na potwierdzenie głową. – Siadaj Bob – wskazałem dłonią na krzesło. – Wychodzisz dzisiaj na wolność.
- Ale… że tak teraz? Po tylu latach? – zapytał wielce zszokowany.
- Taaaaaak. Jesteś potrzebny naszemu rządowi – wyjaśniłem.
- Czyli nie jestem tak całkiem wolny – westchnął z rezygnacja.
- Nie – potwierdziłem. – W nocy zostaniesz przetransportowany na ląd. Będzie tam na ciebie czekał jeden z naszych agentów. Znasz go  - mruknąłem. – Przekaże ci instrukcje co do dalszego postępowania. Pokaże ci wspólną przykrywkę, będziecie wspólnikami.
- Czyli nie dowiem się teraz absolutnie niczego?
- Nie.
- A gdzie będę mieszkać?
- W Nowym Jorku. Niedługo dołączą do was inni. Zostaniecie rozsypani po całym mieście. Każdy z was otrzyma nową tożsamość. Zaczniecie całkiem nowe życie.
- Rozumiem – odparł. Podoba mi się takie podejście. Słuchający typ człowieka.
- Mam taką nadzieję.
- A z kim będę współpracować?
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.

  

[FRANK]

- Brawo Iero. Już niedługo zasmakujesz wolności – zakpił naczelnik.
- Coś w tym stylu – mruknąłem niewyraźnie.
Przy wyjściu otrzymałem paczkę ze swoimi rzeczami, w których mnie tutaj przywieziono. Mile zaskoczył mnie fakt, że zostały wyprane i do moich nozdrzy nie docierał nieprzyjemny zapach. Jako, że schudłem przez ostatnie tygodnie, bluza na mnie wisiała, a spodnie zlatywały. Całe szczęście, że miałem do nich pasek, bo w przeciwnym razie, byłbym zmuszony do ciągłego trzymania ich w garści.
- Nie cieszysz się? – zdziwił się mój rozmówca. – Spotkasz starych znajomych.
- Nie  mam znajomych – odburknąłem nieprzyjemnie.
- Na pewno spotkasz jakąś znajomą twarz – zapewnił.
- Nie sadzę – wziąłem w garść czarną torbę z całym moi więziennym dobytkiem i kopertą od Gerarda.
Marzyłem, aby już postawić stopy na stałym lądzie. Uściskać czekającą na mnie w porcie  matkę i zacząć szukać pracy. Należy zebrać się w sobie, wziąć się w garść i spróbować uporać się z cieniami przeszłości.
- Masz jeszcze ten kwitek – powiedział Higgins, wręczając mi świstek.
- Co to? – zapytałem.
- Potwierdzenie wpłynięcia kaucji za twoją osobę.
            Zostałem wepchnięty na statek bez słowa pożegnania. W sumie to czego ja się spodziewałem? Silnik motorówki zawarczał groźnie i ruszyliśmy wodami. Do domu. Lodowate podmuchy wiatru mierzwiły mi włosy. Zatopiłem się we własnych myślach. Zastanowiłem się, gdzie najpierw zacznę szukać pracy, czy ktokolwiek będzie chciał ze na nawiązać współpracę i, co najważniejsze, w jakiej wysokości otrzymam wypłatę. Leki są drogie, a ja nie jestem pewien czy na zakup ich wszystkich starczy mi funduszy. Cała sprawa pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie zarejestrowałem momentu, w którym zacumowaliśmy w porcie.
             Wkroczyłem niepewnie w gąszcz ludzi. Zacząłem wypatrywać znajomą, kobiecą twarz w rozbieganym tłumie. Niektórzy wyjeżdżali, inni przyjeżdżali, bądź czekali na kogoś, kto właśnie miał przybyć. Znaleźli się też tacy, którzy żegnali bliskich i życzyli im udanej podróży. Nie zabrakło łez i ciepłych uśmiechów także  mało nie było. Stanąłem na palcach, lecz nie byłem w stanie nic dostrzedz.
- Frank? – ktoś zawołał mnie po imieniu.
Odwróciłem się gwałtownie na pięcie. Moje oczy rozwarły się w geście bezgranicznego niedowierzania. Stojący przede mną mężczyzna, jedynie uśmiechnął się pogodnie. Nie rozumiał, że jego widok, był dla mnie ogromnym szokiem. Chyba potrzebuję psychiatry, bo mam zwidy!

***
„ Count to seventeen and close your eyes. I’ll keep you safe inside.


                                                              ~My Chemical Romance „S/C/A/R/E/C/R/O/W”


***********

HARD NEWS -> tam znajdziecie bieżące informacje oraz postępy w tworzeniu kolejnych części (pod licznikiem wejść).

7 komentarzy:

  1. Ja cie uduszę! Dobrze? Wiem, że mi pozwolisz.. A jak nie ty, to inni, za to, że skończyłaś akurat teraz! No jak możesz?! Czy ty wiesz, że będzie mnie to męczyć przez ten czas, póki nie dodasz kolejnego? Wiesz?! Może to Mikey... Chociaż i tak mam nadzieje, że to Gee. Bo chyba Frank jest w Nowym Jorku, nie? I z tym, że może Bob ma pracować z Gee. Dobra, kończę z tymi wszystkimi przypuszczeniami, bo za dużo emocji i mogę coś "przez przypadek" rozwalić. Prawie się popłakałam, jak Frankie siedział sam w ten celi i przeglądał te fotki:( Biedny:( To ja może przytulę^^ A i obiecaj , że dodasz szybko następny. I tak się obraziłam, że skończyłaś w takim momencie;] Ale jak niedługo dostanę nexta, to się "odbrażę" (... Ciekawe, ciekawe...Me gusta wymyślać nowe słowa xD No, może to nie takie nowe xD) Kochamy cię;* Dodaj! Dodaaaaaaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Naczelnik ma jednak serce? Nie musimy go zabijać, za ukatrupienie Gerarda? Naprawdę mam ogromną nadzieję, że tak właśnie jest! Chociaż, jakby się wczytać dokładniej w tekst to sam Joseph powiedział przecież, że "niedługo się spotkają", a później powiedział, że Bob będzie w współpracy z kimś kogo zna. Więęęęęęc... wszystkie znaki na niebie wskazują, że to Gee :D A jak to nie on, to się poryczę. Bo oni zasługują na happy end moim skromnym zdaniem.
    Zgadzam się z frerard: KOCHAMY CIĘ :*
    Pisz szybko następną część, dobrze?
    Pozdrawiam i weny życzę!
    XOXO

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby na końcu rozdziału tą tajemniczą osobą, jakimś cudem był Gerard? NO, JAK MOGŁAŚ NAM NIE NAPISAĆ, KTÓŻ TO JEST! D: Ej, bo teraz jestem ciekawa, a wiem, że w czasie roku szkolnego rozdziały będą pojawiać się rzadko -_- I cholera, kocham to, co napisałaś! *______* Chyba sobie książkę wydam (nie, nie razem z pornolami, bo byłaby taaaaka duża, tylko osobno XD) z smutasnymi rzeczami i tam właśnie ten rozdział będzie, słońce. Dobra, to były takie tam moje marzenia 8D A, i obyś miała ogrom czasu! <333 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  4. BOZIU POWIEDZ, ŻE TO GERARD! POWIEDZ, ZE TO ON! o rany już myślałam, że Gerdzio wącha kwiatki od spodu, ale przecież ten naczelnik mówił, że się spotkają, wiec to na pewno Gerard!. Nieładnie kończyć w takim miejscu! teraz będę ciągle nad tym myśleć, no :< Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;w;

    OdpowiedzUsuń
  5. BORZE SZUMIĄCY TO GERARD PRAWDA??!! TO MUSI BYĆ ON!! Taki miły począteczek musiałam wyrazić swoja radość :D A teraz przeprosziny. PRZE-PRA-SZAM! Wybacz, ze komentuje dopiero teraz, ale 3 klasa w gimbusiarni a w dodatku kuratoryjny z historii i 4 godziny w soboty w szkole na historyczny kole to nic fajnego o_O Okej koniec żałosnych wyjaśnień. Rozdział!
    Perspektywa Frania po raz kolejny sprawiła, że się popłakałam. Nie no serio mówię, napisanie to z perspektywy pokrzywdzonego uczuciowo to jak byś drugi raz rozpierdalała nas uczuciowo TT_TT Higgins to szczfana bestia jednak jest. Ciekawe co Bob ma z tym wszystkim wspólnego i co to za misja... Nie wiem jeszcze czy mam się bać czy cieszyć? Mam nadzieje, ze oczywista genialność jest znana? :D I MAM NADZIEJE, ŻE TO GERARD BO JAK MNIE 3 RAZ ROZWALISZ TO SIĘ NIE POZBIERAM :<

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam przepraszam i jeszcze raz przepraszam, że tak późno! Zwlekałam z czytaniem, wybacz kochana, ale w końcu się za to wzięłam. Tyle tego, że pozwoliłam sobie zanotować uwagi co do poszczególnych rozdziałów które mi się spodobały. IV- normalnie padłam przy końcówce i nie mogłam wytrzymać z niewiedzy, jak i dlaczego zabił Lyn-z. Wobec tego kliknęłam następny rozdział. Dotarłam do VI. I CO, JAK, DLACZEGO, PO CO, DLACZEGO TAK PODLE UŚMIERCIŁAŚ BANDIT!!!!! MOJĄ UKOCHANĄ BANDIT! (bo z takimi rodzicami, musi być cudownym dzieckiem) NORMALNIE POZABIJAM! Ale dobrze, że Gerard zrobił to za mnie. I jeszcze ten 'jeden miesciąc.' Udusić, ugotować i zjeść. Czytam dalej. VII- uwielbiam wyznania miłosne ze słowem 'chyba'. Przeuroczo. VIII- hahaha przypomina mi się jak kiedyś przytulałam się u mnie w pokoju z chłopakiem i mama wróciła do domu xD IX-,,Jak zaczniesz wydziwiać i przenosić Krzywą Wieżę z Pizdy…
    - Pizy – poprawił mnie odruchowo, jak za dawnych lat.
    - Chuj to – machnąłem ręką. '' hahahahahahaha przewróciłam się po prostu. w XI przypomniało mi się, że powinnam teraz poważnie uczyć się na historię. Kit z tym. XII JAKDLACZEGOOMATKOOMATKOAH jak ja lubię takie popaprane załatwianie ludzi! Handel organami wymiata! XIII- po raz kolejny powtarzam: zabiję cię. Ale kocham to kocham to kocham! (jakie ja inteligentne opinie daję) XIV umaaaaaarłaaaaaam kocham cię. Nie, nie zabiję cię, wręcz wyściskam. I przepraszam jeszcze raz, że nie zwróciłam wcześniej uwagi. Biję się za to w pierś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak przeczytałam swój komentarz, to stwierdziłam, że ze mnie ciulowy prymityw.

      Usuń