XIV
Evanescence
~~> The other side
[FRANK]
Nagle do naszej celi wtargnął
naczelnik. Wiele myśli na raz próbowało odnaleźć swoje miejsce w mojej głowie,
lecz ich ogromny natłok na to nie pozwolił. Najbardziej przeraził mnie fakt, że
żadna z wizji, które zaistniały mi w wyobraźni, nie była pozytywna i nie
napawała zbytnim optymizmem. Dotarło do mnie, że nadeszła ta chwila, której
obydwoje, ja i Gerard, tak się baliśmy. Mężczyzna o siwych włosach stanął
pewnie w nieznacznym rozkroku. U jego boku pojawili się dwaj strażnicy. Byli z
rodzaju tych, którzy nie znoszą sprzeciwów i każdy się im podporządkowuje.
Gdyby nie okoliczności, zapewne pękałbym ze śmiechu. Naczelnik był osobą małą i
trochę roztytą, zaś mundurowi przedstawiali sobą ludzi, którzy chodzą często na
siłownie i z powodzeniem mogliby grać zawodowo w koszykówkę. Nawet jeden z nich
był murzynem. A nie, przepraszam. Afroamerykaninem, bo za publiczne nazwanie
murzyna… murzynem mógłbym wylądować w więzieniu. Zaraz… ja już w nim jestem.
- Nadszedł twój czas, Way –
oznajmił Higgins z zadowolonym z siebie uśmiechem. Jak ja go nie znosiłem w tym
momencie. - Pakuj manatki i wio! A nie… - ściągnął brwi, jakby nad czymś bardzo
intensywnie rozmyślał. Wiedziałem idealnie, że toczy właśnie z nami jakąś grę,
do której za nic bym się nie przyłączył. - Ty nie masz żadnych manatków. Tym
lepiej – zatarł ręce. - Panowie… - kiwnięciem głowy zachęcił strażników do
podążenia w naszym kierunku. Niczym w jakimś kryminale.
Prawda jest taka, że
w myślach mogłem sobie żartować, lecz w rzeczywistości byłem sparaliżowany. Nieziemsko.
Mój mózg jakby nagle odmówił współpracy. Miałem tę świadomość, że powinienem
cos zrobić, że wręcz muszę coś zrobić, lecz ciało nadal nie wykonywało
jakichkolwiek ruchów, poza nieustannym gapieniem się na rozgrywającą się przede
mną sytuacje.
Spojrzałem
ukradkiem na twarz Gerarda. Wyrażała wszystkie dostępne emocje, które należały
do negatywnej gamy. Od strachu, poprzez niedowierzanie do bezgranicznej
bezsilności. Nie dam głowy, ale chyba dostrzegłem także nienawiść z domieszką
rozpaczy. Jego usta poruszyły się niewyraźnie jakby zmawiał modlitwę przed
ostatecznym wyrokiem. Jednak po chwili dotarło do mnie to, co dokładnie
wypowiedział. „ Jezu. Nie. ” Gdybym był w stanie, wykrzyczałbym to na cały
blok, a nawet na całe więzienie.
- O tak! – Joseph wyraźnie
świetnie się bawił.
Te słowa sprawiły, że
akcja potoczyła się niezwykle szybko. Goryle rzuciły się na Waya jak dzikie zwierza na świeże
mięso. Wszystkie trybiki nagle mi zaskoczyły i zerwałem się w popłochu z łóżka.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zdziałam za wiele. Dlatego zniżyłem się do
poziomu, do którego jest mi najbliżej. Uwiesiłem się przy nodze czarnoskórego
mięśniaka i zacząłem go szczypać po łydce. Gdy to nie przyniosło pożądanych
skutków, wbiłem z całej siły zęby w piszczel mundurowego. Warknął rozwścieczony
i kopnął mnie mocno w brzuch. Przez chwilę mrok oddzielił moje rzeczywiste
spojrzenie na świat czarną niczym węgiel poświatą. Poczułem jak moje plecy
zderzają się z czymś niesłychanie twardym, co zapewne było ścianą. Jak tylko wszystkie
moje zmysły zaczęły poprawnie współpracować ze sobą nawzajem, podniosłem się do
pionu i wybiegłem przed siebie. Za późno. Moje rozedrgane dłonie spoczęły na
chłodnych kratach celi. Zacząłem trząść stalowymi prętami z całych moich sił.
Wiem, że krzyczałem. Nie mam pojęcia co, wiem , że zdzierałem sobie gardło w
potężnym okrzyku rozpaczy. Zacisnąłem szczęki i trzęsłem kratami, choć
wiedziałem doskonale, że nie ustąpią, a tym bardziej nie otworzą się magicznym
sposobem. Czułem, iż za niedługą chwile stanę na krawędzi depresji. Moje oczy
zaszkliły się nieznacznie, sprawiając, że obraz stał się niewyraźny.
- Pamiętaj Frank, co mi
obiecałeś! – wykrzyknął Gerard łamiącym się już głosem. Również wyczuwał, że
chwila naszego rozstania jest bliska. – Pamiętaj, pro… - po korytarzu rozniósł
się okrzyk bólu. Jeden ze strażników wbił w udo Waya strzykawkę i wpuścił w
jego żyły jasnoniebieską substancję. - … szę. – dokończył niemrawo opadając na
ziemie, a ja wraz z nim.
Z bezsilności osunąłem się po
kratach na posadzkę, a mój policzek oznaczyła pojedyncza łza. Nikt nie zadbał o
to, aby podtrzymać chłopaka. Pozwolono jego ciału zwyczajnie opaść bezwładnie
na lodowatą podłogę. Kiedy jego oczy już ostatecznie się zamknęły, moim ciałem
wstrząsnął potężny dreszcz.
- Nie! – wykrzyczałem donośnie.
– Gerard!
- Wiecie, gdzie go zabrać,
chłopcy – oznajmił Higgins, którego w ogóle nie poruszył mój nagły wybuch
rozżalenia.
- Nie… - szepnąłem, ledwo
poruszając wargami.
Oparłem lekko
policzek o chłodne kraty mojej celi. Właśnie… mojej. Już nie naszej… Oczy
ponownie nabiegły mi łzami, które zaczęły powoli spływać po moich polikach. Nie
mogłem w to wszystko uwierzyć. Przecież zaledwie minutę temu wszystko było w
jak najlepszym porządku. Nic nie zapowiadało się na to, że sprawy przyjmą taki
obrót. Zwyczajnie rozmawialiśmy… Nic się nie zapowiadało… Nic się nie…
Odwróciłem się tyłem do korytarza. Wstrząsnął mną szloch, nad którym
natychmiast postarałem się zapanować. Nie mogłem okazać słabości. Wciąż
pamiętam nasze rozważania o marzeniach i planach na przyszłość… Chociaż
wspomnienie tego nadal było świeże, w rzeczywistości pozostała po tym tylko
mglista wizja przeszłości. Nie chciałem, aby nasza historia miała taki koniec…
Nie zasłużyliśmy na to do cholery! Jednak czego mogłem się spodziewać? Nasze życie
to nie komedia romantyczna. Bliżej nam było do Romea i Julii czy Tristana oraz
Izoldy niż do szczęśliwej pary ze spokojnym życiem. W końcu poznaliśmy się w
więzieniu, czego tutaj można by więcej oczekiwać?
- Będzie dobrze, synu –
naczelnik poklepał mnie po ramieniu.
Zacząłem się poważnie
zastanawiać czy ten człowiek ma serce. Przecież założył rodzinę, chyba wie, co
to miłość, prawda? Jak może mówić, że będzie dobrze, skoro ja wiem, że będzie
wręcz przeciwnie? Faktem jest także to, że Higgins nie ma pojęcia o tym, co
mnie łączyło z Wayem. Dla niego Gerard mógł być jedynie moim przyjacielem z celi
i nikim więcej. Czy ja już zacząłem mówić o moim ukochanym w czasie przeszłym?
To nie wróży nic dobrego.
- Nie będzie – oznajmiłem z przekonaniem.
Głos mi się odrobinę łamał, lecz to z powodu tych wszystkich negatywnych
emocji, które mnie przepełniają.
- Nie masz pojęcia, co
przyniesie następny dzień – zniżył głos do szeptu. – Niczego w życiu nie możesz
być pewien Frank. Nasza egzystencja to jedna wielka niewiadoma z dużą ilością
prezentów na drodze i to od ciebie zależy, czy te paczuszki będą zawierały coś
dobrego czy wręcz przeciwnie.
- Wiem, co przyniesie następny
dzień. Pustkę.
- Spotkacie się jeszcze –
zapewnił. – Niedługo. Tyle mogę ci obiecać – westchnął.
- Jak to? – przeraził mnie
przekaz tej informacji.
- Niebawem się przekonasz –
powiedział i odszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Nie miałem stu
procentowej pewności, ale czułem wewnętrznie, że Higgins mi groził. Dał mi obietnicę
dołączenia do Gerarda na drugiej stronie. I to niedługo. Jednak co z moją
kaucją? Czy nie miałem czasem zostać wypuszczony na prośbę mojej rodzicielki?
Złapałem się oburącz za czaszkę i głośno jęknąłem. Ja już nic nie wiem, nie mam
pojęcia, co tu się dzieje …
- Dlaczego to wszystko dzieje
się właśnie mnie? – zapytałem płaczliwie samego siebie. Doskonale wiedziałem,
że nie otrzymam odpowiedzi. Zostałem sam, całkowicie sam.
Podniosłem
się chwiejnie do pionu i poczłapałem wolno do łóżka. Usiadłem na skraju pryczy
i pochylając się do przodu, zakryłem twarz dłońmi. Właśnie przeżywałem
zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Chciałem płakać… Chciałem
uzewnętrznić jakiekolwiek emocje, lecz nie mogłem. Czułem kompletną pustkę, z
której nie byłem w stanie wykrzesać nic poza pustym spojrzeniem skierowanym na
ścianę. Z wzbierającej we mnie bezsilności, postanowiłem ułożyć się w pozycji
leżącej do spania. Kiedy kładłem głowę na poduszce, wyczułem jakąś twardą grudę
pod uchem. Zaintrygowany podniosłem poszewkę napełnioną perzem, a moim oczom
ukazała się średnich rozmiarów biała koperta. Miała zniszczone końce i do
najczystszych również nie należała. Wiedziałem, że wypchana jest po brzegi
zdjęciami. Gerard trzymał tam kiedyś wszystko, co mogło by mu przypomnieć rodzinę.
Skarciłem się w myślach za to, że zapomniałem o tym. Teraz sięgnąłem po kopertę
i obróciłem ją w palcach. W końcu odważyłem się zerknąć do środka. Nie było to
łatwe posunięcie, zważywszy na to, że znajdowały się tam wszystkie wspomnienia
mojego chłopaka.
Pierwsze kilka fotografii przedstawiało Bandit
lub dziewczynkę wraz z ojcem. Na większości pozostałych także pojawiała się ta
dwójka. No cóż mam się dziwić. Córka dla
Gerarda była jedną z najważniejszych osób jeżeli i nie najważniejszą.
Westchnąłem cicho i przerzuciłem beznamiętnie kolejne zdjęcie, odkładając je
tym samym na kupkę tuż koło mojego uda.
Kolejna fotografia prezentowała dwie uśmiechnięte twarze. W jednym z mężczyzn
rozpoznałem Gerarda, jednakże ten drugi pozostawał dla mnie zagadką. Way
obejmował okularnika ramieniem i szczerzył się niczym głupi, czego ten obok nie
odwzajemniał. Przynajmniej nie z takim zaangażowanie. W oczach Gerarda można
było dostrzedz szczęście i jeszcze kilka innych, bardzo pozytywnych emocji.
Poczułem ukłucie zazdrości w sercu. Czyżby już wcześniej przejawiał większą
‘sympatię’ w stosunku do tej samej płci? Chwytając kolejne zdjęcie w palce,
dostrzegłem ponownie naszą parę. Tym razem, Way przyciskał mocno swoje usta do
policzka towarzysza. Okularnik teatralnie wykrzywił twarz w grymasie
obrzydzenia czy niezadowolenia i przymknął oko.
Dotykając opuszkami
palców po fotografii, wyczułem nieznaczną nierówność na odwrocie. Z
zaciekawieniem obróciłem trzymaną rzecz.
Ujrzałem w dolnym prawym rogu ozdobny napis. „Gerard i Mikey 2005”.
Pacnąłem się otwartą ręką w czoło. Przecież to brat czarnowłosego. Ja też
jestem niezły. Wykrzywiłem usta w nędznej parodii uśmiechu i pozbierałem
wszystko, co wyjąłem i wsadziłem tam, gdzie było, czyli do koperty. Jednakże
zanim to uczyniłem, dostrzegłem, że nie każda rzecz ujrzała światło dzienne.
Otóż teraz w mojej dłoni spoczęło prostokątne pudełko. Na środku widniał napis:
„Frankie”. Trochę się zdziwiłem, bo jak sięgam pamięcią, nie widziałem tego
tutaj. Zaciekawiony podniosłem wieczko. Wewnątrz znajdowała się wielokrotnie
złożona karteczka. Po chwili wahania, zerknąłem do środka.
Kochany Frankie!
A więc doszło do tego, że
czytasz ten list. O ile go czytasz… W każdym bądź razie, mnie z Tobą wówczas
nie ma. Chciałbym, żebyś był w pełni świadom tego, że nigdy nie żałowałem, iż
połączyło mnie z Tobą coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. Uczucie, które mnie
wypełniało, kiedy znajdowałem się u Twego boku, było wyjątkowe. Byłeś
najlepszym co mnie spotkało. Po śmierci Bandit nie sądziłem, że odnajdę szczęście.
Nie spodziewałem się tego, że połączy mnie uczucie tak silne z kimkolwiek, a w szczególności z
mężczyzną.
W pudełeczku znajdziesz
coś, co kiedyś należało do mnie. W sumie to dwie rzeczy. Pierwszą z nich, zapewne domyślisz się jaką,
chciałbym, abyś przekazał to mojemu bratu, Mikeyemu (New Age Street 143, Nowy
Jork). Druga jest dla Ciebie. Pragnę, by coś ci przypominało o mojej osobie.
Jeżeli nie zechcesz tego przyjąć, zrozumiem. Być może wraz z wyjściem z
więzienia postanowisz zacząć całkiem nowe życie pozbawione ciężaru przeszłości.
Musze kończyć, bo Higgins mnie pogania… Patrz jaki dobry dziadek, dał mi
kartkę papieru i długopis.
XOXO
Twój Gee
W dalszym ciągu
wpatrywałbym się w podpis ukochanego, lecz uniemożliwiła mi to skapująca na
papier łza. Rozmazała atrament i tym samym sprawiła, że został nieczytelny.
Trzęsącą się ręką, uniosłem ponownie pudełeczko i zerknąłem, co zawiera jego wnętrze.
Ująłem delikatnie w palce rzemyk, którego zawieszka prezentowała sobą malutką
całą nutę. Zaśmiałem się cicho pociągając, nosem. Jak mógł pomyśleć, że
kiedykolwiek o nim zapomnę? Przecież to niedorzeczne. Przypomniałem sobie, że
wspominał również o czymś dla brata. Po chwili grzebania w pudełeczku, moim
oczom ukazała się złota obrączka. Ah, no tak! Gerry wspominał, że Mikey bierze
ślub z jakąś dziewczyną. Ostatni podarunek dla rodziny… Zawiesiłem sobie mój prezent na szyi, a wszystko
co zostało, wsadziłem do koperty. Wróciła na swoje miejsce, czyli pod poduszkę.
Ułożyłem na niej wygodnie głowę i poddałem się myślom.
Pragnąłem wyjść stąd
jak najszybciej. Praca to chyba jedyne, co będzie mnie trzymać przy zdrowych
zmysłach. Jednakże jest mały problem. Kto podpisze jakąkolwiek umowę z byłym
więźniem Belli Muerte? Z początku przez głowę przeszła mi myśl, aby poprosić
brata Gerarda o posadę w Galerii. Jednak po sekundzie, wybiłem sobie to z
głowy. Za dużo rzeczy przypominałoby mi tam starszego z braci. Ta opcja już
odpada. Trzeba wziąć się w garść. Ale to jutro… po moim policzku ponownie
spłynęła łza, podążając po zaschniętych śladach swojej poprzedniczki. Po niej poszły
także następne i następne. Cierpiałem i marzyłem o tym, aby to cierpienie
skrócić. Lecz wówczas powróciło do mnie wspomnienie rozmowy z ukochanym.
- Ej,
Frank? – zapytał. – A jakby coś mi się stało, to spróbuj żyć tak jak
wcześniej. Nie rób sobie krzywdy.
- Dlaczego
sądzisz, że coś miałoby się stać?
- Tak
tylko mówię. Czasem ludzie tutaj znikają mały. Życie jest nieprzewidywalne.
Najgorsze jest to, że nikt kto rozpływa się w powietrzu, już nie wraca –
wyszeptał. – Obiecaj Frank.
- Pod
jednym warunkiem – rzekłem twardo.
- Jakim?
– zapytał zaskoczony.
-
Obiecaj mi to samo – zażądałem.
- To
umowa stoi – pocałował mnie lekko w usta.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Zacząłem się rozglądać
po dziedzińcu. Szukałem Boba. Był jedynym człowiekiem, który mógł wiedzieć
cokolwiek o tym, kiedy wyjdę na wolność. Jednak nigdzie go nie widziałem. Miałem czym zapłacić. Nie chciałem żebrać. Powiedziałem sobie kiedyś, że nie zniżę się do tego
poziomu. Gerard zostawił po sobie oprócz zdjęć, paczkę czerwonych Malboro.
- Kogo tak namiętnie szukasz? –
znajomy głos szepnął mi do ucha.
-
Robertson! Do kurwy nędzy! Przez ciebie to ja przedwcześnie
zejdę na zawał – wysapałem, autentycznie przerażony.
- Kogo szukasz? – zadał ponownie
to samo pytanie.
- Białego – oznajmiłem, podając
więzienną ksywkę poszukiwanego obiektu.
- Zniknął wczoraj – wzruszyła ramionami.
- Skąd wiesz?
- Strażnicy coś paplali o tym,
jak przechodziłem – zaśmiał się. – Nie potrafią trzymać języka na wodzy. Ponoć zeszłej
nocy przyszedł po niego sam naczelnik. Ma wobec niego jakieś plany.
- Oh, no trudno – sapnąłem zrezygnowany.
- A gdzie Poison? – uniósł wysoko
brwi i rozejrzał się dookoła w zadumie.
- Też go zlikwidowali – szepnąłem,
patrząc w beton pod sobą. – Wczoraj – przeczesałem włosy prawą ręką.
Nie chciałem, aby było po mnie
widać, że jestem na skraju załamania nerwowego. Do pełni szczęścia brakowało mi
jeszcze tylko problemów związanych z moją orientacją seksualną. Plotki szybko
by się rozniosły, a Robertson jest jak megafon na giełdzie pełnej kupców. Wszystko
wypaple.
- To grubo… Powoli czyszczą
cele.
- Za rok nasza kolej –
powiedziałem półszeptem.
- A no…
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
[JOSEPH HIGGINS]
Nie
ma to jak wzburzone fale oceanu o poranku. Widok z mojego okna przedstawia sobą
doprawdy niesamowity obraz. Wzburzone fale rozbijające się o skały, to coś
czego jestem wielbicielem. Wciągnąłem zachłannie świeże powietrze w nozdrza, po
czym powoli opróżniłem płuca w spokojnym wydechu.
- Chciał mnie pan widzieć,
naczelniku? – do gabinetu wszedł dobrze znany mi mężczyzna.
- Teraz wyjdź i zapukaj –
powiedziałem, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem.
No daj palec, a wezmą ci całą
rękę. Niektórzy więźniowie są tak bezczelni, że robi mi się słabo. Dyscyplina musi
być, ponieważ w innym razie wlezą mi na łeb. Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk
pukania do drzwi.
- Proszę! – uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chciał mnie pan widzieć,
naczelniku – stwierdził mój gość ze
znużeniem.
- Owszem – pokiwałem na potwierdzenie
głową. – Siadaj Bob – wskazałem dłonią na krzesło. – Wychodzisz dzisiaj na
wolność.
- Ale…
że tak teraz? Po tylu latach? – zapytał wielce
zszokowany.
- Taaaaaak. Jesteś potrzebny naszemu
rządowi – wyjaśniłem.
- Czyli nie jestem tak całkiem
wolny – westchnął z rezygnacja.
- Nie – potwierdziłem. – W nocy
zostaniesz przetransportowany na ląd. Będzie tam na ciebie czekał jeden z
naszych agentów. Znasz go - mruknąłem. –
Przekaże ci instrukcje co do dalszego postępowania. Pokaże ci wspólną
przykrywkę, będziecie wspólnikami.
- Czyli nie dowiem się teraz
absolutnie niczego?
- Nie.
- A
gdzie będę mieszkać?
- W
Nowym Jorku. Niedługo dołączą do was inni. Zostaniecie
rozsypani po całym mieście. Każdy z was otrzyma nową tożsamość. Zaczniecie całkiem
nowe życie.
- Rozumiem – odparł. Podoba mi
się takie podejście. Słuchający typ człowieka.
- Mam taką nadzieję.
- A z kim będę współpracować?
- Dowiesz się wszystkiego w
swoim czasie.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
[FRANK]
- Brawo Iero. Już
niedługo zasmakujesz wolności – zakpił naczelnik.
- Coś w tym stylu – mruknąłem niewyraźnie.
Przy wyjściu otrzymałem paczkę
ze swoimi rzeczami, w których mnie tutaj przywieziono. Mile zaskoczył mnie
fakt, że zostały wyprane i do moich nozdrzy nie docierał nieprzyjemny zapach.
Jako, że schudłem przez ostatnie tygodnie, bluza na mnie wisiała, a spodnie
zlatywały. Całe szczęście, że miałem do nich pasek, bo w przeciwnym razie,
byłbym zmuszony do ciągłego trzymania ich w garści.
- Nie cieszysz się? – zdziwił się
mój rozmówca. – Spotkasz starych znajomych.
- Nie mam znajomych – odburknąłem nieprzyjemnie.
- Na pewno spotkasz jakąś znajomą
twarz – zapewnił.
- Nie sadzę – wziąłem w garść
czarną torbę z całym moi więziennym dobytkiem i kopertą od Gerarda.
Marzyłem, aby już postawić stopy
na stałym lądzie. Uściskać czekającą na mnie w porcie matkę i zacząć szukać pracy. Należy zebrać się
w sobie, wziąć się w garść i spróbować uporać się z cieniami przeszłości.
- Masz jeszcze ten kwitek –
powiedział Higgins, wręczając mi świstek.
- Co to? – zapytałem.
- Potwierdzenie wpłynięcia
kaucji za twoją osobę.
Zostałem
wepchnięty na statek bez słowa pożegnania. W sumie to czego ja się
spodziewałem? Silnik motorówki zawarczał groźnie i ruszyliśmy wodami. Do domu. Lodowate
podmuchy wiatru mierzwiły mi włosy. Zatopiłem się we własnych myślach. Zastanowiłem
się, gdzie najpierw zacznę szukać pracy, czy ktokolwiek będzie chciał ze na nawiązać
współpracę i, co najważniejsze, w jakiej wysokości otrzymam wypłatę. Leki są
drogie, a ja nie jestem pewien czy na zakup ich wszystkich starczy mi funduszy.
Cała sprawa pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie zarejestrowałem momentu, w
którym zacumowaliśmy w porcie.
Wkroczyłem niepewnie w gąszcz ludzi. Zacząłem wypatrywać
znajomą, kobiecą twarz w rozbieganym tłumie. Niektórzy wyjeżdżali, inni przyjeżdżali,
bądź czekali na kogoś, kto właśnie miał przybyć. Znaleźli się też tacy, którzy
żegnali bliskich i życzyli im udanej podróży. Nie zabrakło łez i ciepłych
uśmiechów także mało nie było. Stanąłem na
palcach, lecz nie byłem w stanie nic dostrzedz.
- Frank? – ktoś zawołał mnie po
imieniu.
Odwróciłem się gwałtownie na
pięcie. Moje oczy rozwarły się w geście bezgranicznego niedowierzania. Stojący przede
mną mężczyzna, jedynie uśmiechnął się pogodnie. Nie rozumiał, że jego widok,
był dla mnie ogromnym szokiem. Chyba potrzebuję psychiatry, bo mam zwidy!
***
„ Count to seventeen and close your eyes. I’ll keep you safe inside.”
~My Chemical Romance „S/C/A/R/E/C/R/O/W”
***********
HARD NEWS -> tam znajdziecie bieżące
informacje oraz postępy w tworzeniu kolejnych części (pod licznikiem wejść).
Ja cie uduszę! Dobrze? Wiem, że mi pozwolisz.. A jak nie ty, to inni, za to, że skończyłaś akurat teraz! No jak możesz?! Czy ty wiesz, że będzie mnie to męczyć przez ten czas, póki nie dodasz kolejnego? Wiesz?! Może to Mikey... Chociaż i tak mam nadzieje, że to Gee. Bo chyba Frank jest w Nowym Jorku, nie? I z tym, że może Bob ma pracować z Gee. Dobra, kończę z tymi wszystkimi przypuszczeniami, bo za dużo emocji i mogę coś "przez przypadek" rozwalić. Prawie się popłakałam, jak Frankie siedział sam w ten celi i przeglądał te fotki:( Biedny:( To ja może przytulę^^ A i obiecaj , że dodasz szybko następny. I tak się obraziłam, że skończyłaś w takim momencie;] Ale jak niedługo dostanę nexta, to się "odbrażę" (... Ciekawe, ciekawe...Me gusta wymyślać nowe słowa xD No, może to nie takie nowe xD) Kochamy cię;* Dodaj! Dodaaaaaaj!
OdpowiedzUsuńNaczelnik ma jednak serce? Nie musimy go zabijać, za ukatrupienie Gerarda? Naprawdę mam ogromną nadzieję, że tak właśnie jest! Chociaż, jakby się wczytać dokładniej w tekst to sam Joseph powiedział przecież, że "niedługo się spotkają", a później powiedział, że Bob będzie w współpracy z kimś kogo zna. Więęęęęęc... wszystkie znaki na niebie wskazują, że to Gee :D A jak to nie on, to się poryczę. Bo oni zasługują na happy end moim skromnym zdaniem.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z frerard: KOCHAMY CIĘ :*
Pisz szybko następną część, dobrze?
Pozdrawiam i weny życzę!
XOXO
Czyżby na końcu rozdziału tą tajemniczą osobą, jakimś cudem był Gerard? NO, JAK MOGŁAŚ NAM NIE NAPISAĆ, KTÓŻ TO JEST! D: Ej, bo teraz jestem ciekawa, a wiem, że w czasie roku szkolnego rozdziały będą pojawiać się rzadko -_- I cholera, kocham to, co napisałaś! *______* Chyba sobie książkę wydam (nie, nie razem z pornolami, bo byłaby taaaaka duża, tylko osobno XD) z smutasnymi rzeczami i tam właśnie ten rozdział będzie, słońce. Dobra, to były takie tam moje marzenia 8D A, i obyś miała ogrom czasu! <333 [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńBOZIU POWIEDZ, ŻE TO GERARD! POWIEDZ, ZE TO ON! o rany już myślałam, że Gerdzio wącha kwiatki od spodu, ale przecież ten naczelnik mówił, że się spotkają, wiec to na pewno Gerard!. Nieładnie kończyć w takim miejscu! teraz będę ciągle nad tym myśleć, no :< Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;w;
OdpowiedzUsuńBORZE SZUMIĄCY TO GERARD PRAWDA??!! TO MUSI BYĆ ON!! Taki miły począteczek musiałam wyrazić swoja radość :D A teraz przeprosziny. PRZE-PRA-SZAM! Wybacz, ze komentuje dopiero teraz, ale 3 klasa w gimbusiarni a w dodatku kuratoryjny z historii i 4 godziny w soboty w szkole na historyczny kole to nic fajnego o_O Okej koniec żałosnych wyjaśnień. Rozdział!
OdpowiedzUsuńPerspektywa Frania po raz kolejny sprawiła, że się popłakałam. Nie no serio mówię, napisanie to z perspektywy pokrzywdzonego uczuciowo to jak byś drugi raz rozpierdalała nas uczuciowo TT_TT Higgins to szczfana bestia jednak jest. Ciekawe co Bob ma z tym wszystkim wspólnego i co to za misja... Nie wiem jeszcze czy mam się bać czy cieszyć? Mam nadzieje, ze oczywista genialność jest znana? :D I MAM NADZIEJE, ŻE TO GERARD BO JAK MNIE 3 RAZ ROZWALISZ TO SIĘ NIE POZBIERAM :<
Przepraszam przepraszam i jeszcze raz przepraszam, że tak późno! Zwlekałam z czytaniem, wybacz kochana, ale w końcu się za to wzięłam. Tyle tego, że pozwoliłam sobie zanotować uwagi co do poszczególnych rozdziałów które mi się spodobały. IV- normalnie padłam przy końcówce i nie mogłam wytrzymać z niewiedzy, jak i dlaczego zabił Lyn-z. Wobec tego kliknęłam następny rozdział. Dotarłam do VI. I CO, JAK, DLACZEGO, PO CO, DLACZEGO TAK PODLE UŚMIERCIŁAŚ BANDIT!!!!! MOJĄ UKOCHANĄ BANDIT! (bo z takimi rodzicami, musi być cudownym dzieckiem) NORMALNIE POZABIJAM! Ale dobrze, że Gerard zrobił to za mnie. I jeszcze ten 'jeden miesciąc.' Udusić, ugotować i zjeść. Czytam dalej. VII- uwielbiam wyznania miłosne ze słowem 'chyba'. Przeuroczo. VIII- hahaha przypomina mi się jak kiedyś przytulałam się u mnie w pokoju z chłopakiem i mama wróciła do domu xD IX-,,Jak zaczniesz wydziwiać i przenosić Krzywą Wieżę z Pizdy…
OdpowiedzUsuń- Pizy – poprawił mnie odruchowo, jak za dawnych lat.
- Chuj to – machnąłem ręką. '' hahahahahahaha przewróciłam się po prostu. w XI przypomniało mi się, że powinnam teraz poważnie uczyć się na historię. Kit z tym. XII JAKDLACZEGOOMATKOOMATKOAH jak ja lubię takie popaprane załatwianie ludzi! Handel organami wymiata! XIII- po raz kolejny powtarzam: zabiję cię. Ale kocham to kocham to kocham! (jakie ja inteligentne opinie daję) XIV umaaaaaarłaaaaaam kocham cię. Nie, nie zabiję cię, wręcz wyściskam. I przepraszam jeszcze raz, że nie zwróciłam wcześniej uwagi. Biję się za to w pierś.
Jak przeczytałam swój komentarz, to stwierdziłam, że ze mnie ciulowy prymityw.
Usuń