sobota, 15 września 2012

Bella Muerte


Poprzednio w Bella Muerte:

    - Frank? – ktoś zawołał mnie po imieniu.
Odwróciłem się gwałtownie na pięcie. Moje oczy rozwarły się w geście bezgranicznego niedowierzania. Stojący przede mną mężczyzna, jedynie uśmiechnął się pogodnie. Nie rozumiał, że jego widok, był dla mnie ogromnym szokiem. Chyba potrzebuję psychiatry, bo mam zwidy!
XV

Hey ~~> List


Podziękowania, a zarazem dedykację kieruję do Zombies Detonator. Twój komentarz przywrócił mi wiarę w ludzkość :) No i dla Grzywy, która stwierdziła, że zrobiłam z chłopców cioty  xD


[FRANK]

                - Co się patrzysz jakbyś ducha zobaczył? – zapytał się chłopak, szczerze zdziwiony moją reakcją.
Chwilkę zajęło mi poskładanie myśli w logiczną całość. To było… nieco dziwne spotkanie, zważywszy na okoliczności i miejsce i w jakim się znajdowaliśmy. Czułem jak w gardle narosła mi gula nie do połknięcia, nogi zrobiły się miękkie niczym z waty, serce poczęło szybciej bić, a ucisk za żebrami przybrał na sile.
- Po prostu… jestem… zaskoczony – wydukałem cicho, spuszczając wzrok na buty.
- Jestem Mikey, ale sądząc po twoje reakcji, domyśliłeś się wszystkiego – zaśmiał się i wyciągnął przed siebie dłoń.
Zapraszała wręcz do uścisku, lecz oczywiście rozważyłem centylion wszelkich ‘za’ oraz ‘przeciw’. Zjechałem blondyna o ciemnozielonych  oczach z góry do dołu, uważnie obserwując każdą jego reakcje na wszelkie bodźce zewnętrzne. Miał na sobie długi płaszcz, który przywodził mi na myśl kowboja z Meksyku czy okolic. Nie wyglądał na zboczeńca, bądź pedofila, więc wypuściłem trzymane w płucach powietrze, czemu towarzyszył specyficzny świst, i złączyłem nasz dłonie na naprawdę krótką chwilkę.
- Frank, ale to już na pewno wiesz – mruknąłem ze słabym uśmiechem, błąkającym się gdzieś w kącikach moim ust.
- Gerry dużo o tobie opowiadał. Oczywiście w samych superlatywach.
Dziwiłem mu się, że w dalszym ciągu nie  tracił dobrego humoru i tryskał pozytywną energią. Nie tak reaguje człowiek, któremu zginął jeden z członków rodziny. Mnie ogarnęła głęboka trauma, chociaż nie znałem starszego Waya znowusz tak długo. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że niezwykle krótko. Jednak określę naszą znajomość jako bardzo burzliwy i namiętny okres mojego dotychczasowego życia. Przez myśl mi przeszło, że Mikey nie został o niczym poinformowany… Myśli, że jego brat dalej gnije w więzieniu, ale żyje. Istniała także mało prawdopodobna możliwość, która wiązała się z szokiem. Słyszałem, że niektóre osoby nie dopuszczają do swojej świadomości ogromu straty, jaka ich dotknęła. Sądzą, że zmarła osoba, wciąż egzystuje w świecie żywych, między ludźmi. Potrafią się tak oszukiwać przez bardzo długi okres czasu. Nie jest to zdrowe dla psychiki. Nie chciałem mu wszystkiego uświadamiać. Ranienie samego siebie nieprzyjemnymi wspomnieniami to jedno, ale ranienie innych to całkiem inna sprawa, której ogrom mnie już przytłaczał. Mikeyego mogłoby to dobić dużo mocniej, niż mnie. Tak… więc nic mu nie odpowiedziałem, a jedynie pokiwałem w zrozumieniu głową.
- To chodź – złapał mnie pod ramię.
- Gdzie niby? – wytrzeszczyłem oczy w geście zdziwienia. Ogarnął mnie paraliż kończyn.
- Yyyy… no do mieszkania Gerarda. A ty myślałeś, że gdzie? – podniósł zabawnie jedną ze swoich brwi.
- Nie – pokręciłem przecząco głową. Nigdzie z nim nie pójdę. Zwłaszcza do mieszkania Gerarda. – Muszę się spotkać z mamą. Pewnie mnie szuka i kręci się gdzieś niedaleko – zacząłem błądzić po sylwetkach otaczających mnie ludzi.
- To ja ci nie powiedziałem! – pacnął się w czoło. – Twoja mama pojechała gdzieś  w okolice Prescott w stanie Arizona.
- Po co? – zdziwiłem się.
- Została tam skierowana do pewnej kliniki na radioterapię.
- Po co? – zapytałem ponownie. – I skąd ty w ogóle posiadasz takie informacje? – cofnąłem się o krok do tyłu i przyjrzałem się sceptycznie blondynowi. Gdzieś w środku mnie pojawił się nawet niewielki przestrach.
- Wszystko ci wytłumaczę w domu – westchnął i poprawił palcem wskazującym okulary, które znajdowały się na jego nosie.
Nie byłem co do tego przekonany. W ogóle. Trąciło mi tutaj czymś nieprzyjemnym na kilometr, a ja pragnąłem teraz bardzo szybko znaleźć się daleko stad. Dlaczego przystałem na tę propozycję? Sam nie wiem. Byłem jedynie ciekaw, co przyniosą mi następne minuty Miałem nadzieję, że wyjdę z nich cało.

  

            Wraz z wejściem do byłego mieszkania Gerarda pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, były kartony. Masa kartonów. Stały dosłownie wszędzie. Wyglądało to tak, jakby ktoś pragnął otworzyć tutaj bibliotekę i w pudłach przywlókł do domu książki. Chociaż bardziej przywodziło mi to na myśl człowieka, który wyprowadza się i ma całkiem sporo rzeczy. nie mogłem się za bardzo rozejrzeć, ale tym, co sprawiło, że poczułem się bardziej komfortowo, była roznosząca się w powietrzu woń. Nie byłem w stanie konkretnie określić tego zapachu, lecz przyniósł on ze sobą względny spokój.
- Przepraszam za bałagan, ale wyprowadzam się – chłopak rzucił klucze na stół w kuchni, do której się udaliśmy. Jedyne niezagracone pomieszczenie.
- Nie no … spoko – wzruszyłem ramionami. Nie powinno mnie przecież interesować to, jakie decyzje podejmuje. – A co z mieszkaniem? Będziesz je komuś wynajmować?
- Nie.
- To co się z nim stanie? – dociekałem.
- To już nie ode mnie zależy – na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmiech, który nie sposób było odczytać. – Kawy? Herbaty? Czego się napijesz?
- Kawy – odpowiedziałem szybko i zdecydowanie. Rozsiadłem się przy kuchennym stole.
Miałem wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego, lecz teraz coś całkowicie odmiennego zajęło moje myśli. Ważna była tutaj moja mama. Zacząłem się zastanawiać jakim cudem Mikey ma więcej informacji na jej temat jako obcy człowiek, niż ja jako jej własny syn. Stanowiło to nie lada zagwozdkę… Ostatnimi czasy wszelkie dziwactwa, które mnie dotyczą, namnażają się wręcz niepokojąco.
- Toooo… powiedz mi, co moja matka robi na Alasce?
- W Arizonie! – roześmiał się głośno. – Jest na radioterapii.
- A… co jej dokładnie dolega? – czułem się niezwykle głupio, zadając takie pytanie. Przecież jestem jej synem do kurwy nędzy. Powinienem wiedzieć takie rzeczy.
- Ma guza olbrzymiokomórkowego kości – wyjaśnił. – Po badaniach rentgenowskich, rezonansie jądrowym, tomografii komputerowej i badaniach cytopatologicznych, wykryto go u niej i zaklasyfikowano jako łagodną odmianę, możliwą do wyleczenia.
- Skąd wiesz to wszystko? – zapytałem zdławionym szeptem. – Nie chodzi mi o twoją wiedze na temat chorób, tylko o to, skąd wiesz tyle o mojej matce?
- To długa historia – westchnął, drapiąc się po głowie.
- Mam czas, nigdzie się nie wybieram.
Chłopak odwrócił się do mnie plecami i podszedł do kuchennego blatu. Po chwili już zajął miejsce obok mnie, uprzednio podkładając mi pod nos parujący kubek z kawą. Chciał zacząć rozmowę, ale coś go zatkało, a jego wzrok spoczął na wysokości mojego mostka.
- Co? – myślałem, że się czymś ubrudziłem. Albo, że dali mi ufajdane ciuchy jeszcze w Belli Muerte.
Dopiero po sekundzie dotarło do mnie w pełni, co przykuło uwagę młodszego Waya. Moja dłoń automatycznie spoczęła na wisiorku od Gerarda. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Schowałem ten mały skarb tam, gdzie jego właściwe miejsce. Pod koszulkę.
- Jak wiesz – chrząknął cicho. – Twoja mama nie miała wystarczająco pieniędzy na leczenie tego guza – wziął łyka swojej kawy. – Pewne sprawy spowodowały, że Gerard ”sprzedał” swoją galerię – nakreślił w powietrzu łapki, na słowie ‘sprzedał’. – Zafundował twojej mamie leczenie w jednej z najlepszych klinik arizońskich i wyciągnięcie ciebie z paki. Teraz…
Jego wypowiedź przerwał przeciągły sygnał nadchodzącego połączenia. Mikey spojrzał na wyświetlacz, po czym uśmiechnął się krzywo, ściągnął brwi i mruknął cos na kształt: „O wilku mowa”.
- Halo? – przywitał się  kimś po drugiej stronie słuchawki nieco znudzonym tonem. – Spokojnie – zaśmiał się cicho, najprawdopodobniej stopując nieco rozgorączkowanego znajomego. – Ale, że za godzinę? – zapytał.
Nie wsłuchiwałem się  dłużej w tą rozmowę. Po pierwsze, to nie moja sprawa, a po drugie, nawet mnie to nie interesowało jakoś specjalnie. Jednym słowem, szybko się wyłączyłem. Zacząłem zataczać kubkiem koła, powodując tym samym koliste ruchy cieczy wewnątrz niego. Kawa była taka… czarna. Nie można jej przejrzeć na wylot. To tak jak z życiem. Jest nieprzewidywalne. Jednego dnia tracę osobę, która kocham nad własne życie, a chwilę później wychodzę z więzienia i przesiaduję w mieszkaniu Gerarda wraz z jego nieco dziwnym bratem. To tak jak z śmiercią i miłością. Miłość uskrzydla, ale gdy się kończy jesteśmy bardziej bliscy śmierci. Jakiej… to zależy już od nas. Niektórzy umierają wewnętrznie, inni popełniają samobójstwo… Dodatkowo przejmowałem się mamą i jej pobytem w tej klinice na Alasce… O! Przepraszam najmocniej, w Arizonie.
- Oczywiście Jason – chłopak, który znajdował sie niedaleko, wybuchł głośnym śmiechem. – Wyślę tam z całą pewnością mojego nowego przyjaciela – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Czyżby chodziło o mnie? Najwyraźniej. Pomasowałem sobie kark prawą dłonią. Ja już nic tutaj nie rozumiałem. Pogubiłem sie we wszystkim.
- Do zobaczenia – odparł po chwili do rozmówcy. – Kiedyś tam – dodał i zakończył rozmowę poprzez naciśnięcie na jakaś ikonę w ekranie telefonu.
Nagle olśniło mnie. Przypomniałem sobie, że przecież coś dla niego mam. Podniosłem się powoli z krzesła i udałem do korytarza, gdzie zostawiłem swoją torbę. Wyjąłem z jej bocznej kieszeni białą kopertę. Wyszukałem pudełeczko w jej wnętrzu, a następnie wróciłem z nim do kuchni. Podszedłem niepewnie do Mikeyego i położyłem przed nim własność Gerarda, która teraz on miał przejąć na własność.
- Gee kazał  mi to tobie dać – chrząknąłem.
- Ah, tak. Dziękuję -  uśmiechnął się promiennie, przyjmując pudełko i zniknął z nabytkiem gdzieś za rogiem.
Uznałem to za świetną okazję do rozejrzenia się po mieszkaniu. Z tego, co Gerard kiedyś mi powiedział, wiedziałem, że nie przebywał tu za często. Nocował w mieszkaniu tylko wtedy, gdy miał ciężki dzień i nie był w stanie wrócić do Lindsey i Bandit, albo gdy miał ważnych gości kilka dni pod rząd. Te skromne kilkadziesiąt metrów kwadratowych dzielił z bratem i to właśnie Mikey sprawował nad nimi piecze, gdy Gee poszedł siedzieć. Nie planował wówczas ślubu, a miał problem ze znalezieniem w miarę normalnego lokum. Można powiedzieć, że i tak posiadał je na wyłączność, bo starszy Way odwiedzał je sporadycznie. Zakładam, że Mikes i tak będzie je komuś wynajmował, tylko wstydzi mi się do tego przyznać. Nie oszukujmy się, dochody z tego są całkiem spore, a pieniądze się każdemu przydadzą. Przemknąłem zgrabnie między kartonami w salonie i przedostałem się tym samym do średniej długości korytarza. Po prawej stronie zaobserwowałem dwie pary drzwi, naprzeciwko mnie jedną i na lewo także pojedynczą. Moją uwagę jednak przykuły najbardziej te, na których widniał duży, jasnozielony ‘X’. Wyglądał tak, jakby został namalowany farbą, a jej nadmiar porobił zacieki. Przez chwilę mierzyłem je z zaciekawieniem wzrokiem, lecz w końcu ciekawość wzięła nade mną górę i nacisnąłem klamkę. Myślałem, że może nie ustąpić, ale stało się inaczej. Wszedłem do pokoju, w którym panował wszechobecny mrok. Wyglądało na to, że był pozbawiony okiem. Zacząłem po omacku szukać włącznika światła, lecz na próżno. Przecież musi być gdzieś tutaj!
- Nie znajdziesz go – szepnął mi do ucha Mikey.
Przeraziłem się do tego stopnia, że z mojego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Moje serce przyspieszyło. Czułem, jakbym był intruzem i robił coś bardzo niewłaściwego, a zachowywałem się, jakby przyłapano mnie na przestępstwie.
- Czy ty chcesz, abym padł trupem na tej wykładzinie? – zapytałem chłopaka z wyrzutem. – Dlaczego tutaj do cholery nie ma światła?
- Gerard przesiaduje w tym pokoju mnóstwo czasu, kiedy musi zebrać myśli, czy się wyciszyć. Dawno temu szukał natchnienia w wszechobecnym mroku. Twierdził, że wena twórcza lubi do niego przychodzić w egipskich ciemnościach, że czuje się wówczas bardziej swobodna i ośmielona – wyjaśnił cicho. – To brzmi jak gadanie świra, ale on na serio tak uważał i nie jestem pewien, czy aby na pewno przestał rozumować w ten sposób nawet teraz.
- Mhm – mruknąłem i wyszedłem do jasności i światła, które mnie trochę poraziło po oczach. Zamrugałem, aby zniwelować to nieprzyjemne uczucie.
Pominąłem zgrabnie fakt, że Mikey wypowiadał się o Gerardzie w czasie teraźniejszym. Postanowiłem, że lepiej dla niego i wygodniej dla mnie będzie, kiedy puszczę tę wiadomość mimo uszu.
- Słuchaj… - poczułem się nieco niezręcznie. – Mógłbym wziąć prysznic? – wydusiłem w końcu, lekko się przy tym rumieniąc.
- Jasne. Weź swoje graty i jak coś, to tam jest łazienka – wskazał mi palcem jedyne białe drzwi, jakie tutaj były.
- Dzięki…. Za wszystko.
- Nie ma sprawy – klepnął mnie po przyjacielsku w plecy i zniknął w pokoju naprzeciwko.
Pobiegłem szybko do korytarza i chwyciłem swoją torbę z rzeczami w rękę. Nie rozumiem, po co kazali mi zabrać ze sobą ubrania na zmianę do więzienia, skoro i tak mi je skonfiskowano, by potem zakryć każdy skrawek ciała pomarańczowym, więziennym kombinezonem. Swoją drogą, już nigdy nie polubię tego koloru. Czuję dla niego wewnętrzne obrzydzenie.
Nie wnikając głębiej w tę jakże zawiłą sprawę, wszedłem niepewnie do łazienki. Pragnąłem z całego serca, wgramolić się pod prysznic i zalać się gorącą wodą. Ta w Belli Muerte była co najwyżej letnia. Mogli się postarać, bo i tak odwiedzaliśmy prysznic raz na dwa do trzech dni. Zniósłbym już tą częstotliwość gdyby nie to, że były to zbiorówki. Wpychano nas, dwudziestu chłopa, pod natryski z chłodną cieczą. Szczerze dziwiłem się, że nikt w takich warunkach nie chorował.
W powietrzu, które wypełniało pomieszczenie, bardzo wyraźnie można było wyczuć woń mango i jakby… arbuza. Niemniej, bardzo sympatyczny zapach. Szybko zrzuciłem z siebie ubrania i już chciałem wskakiwać pod prysznic, gdy zobaczyłem odbicie swojego ciała w tafli lustra. Wyglądałem mizernie, a nawet i to określenie w pełni nie oddawało stanu rzeczywistego. Kości miednicy wyraźnie odznaczały się na tle reszty. Żebra i obojczyk także tworzyły wyraźnie widoczne wypuklenia. Do anoreksji to jeszcze sporo mi brakowało, ale do przeciętnej budowy ciała również blisko nie miałem. Z cichym westchnieniem wkroczyłem pod prysznic. Poczułem lekkie szczypanie, kiedy gorąca woda oblała moje ciało. Po chwili przyzwyczaiłem się w pełni do ciepła, które mną owładnęło i poczułem się bardzo swobodnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu, w moim sercu zapanował spokój. Namydliłem ciało żelem pod prysznic, co stanowiło już nie lada rarytas, bo w więzieniu to nawet na domestos nie mógłbym liczyć.
            Gdy wyszedłem z łazienki, czułem się bardzo rozluźniony. Ze spokojem mógłbym się poddać rozważaniom na temat mojej przyszłości i tego, gdzie się zatrzymam. Może porozmawiałbym z Mikeyem o wynajmie mieszania? To nie wydawał się być aż taki zły pomysł. Musiałem też przedyskutować  z chłopakiem na spokojnie pewne kwestie i uzyskać więcej informacji na temat mojej rodzicielki. Postanowiłem go znaleźć, lecz jak tylko prześlizgnąłem się miedzy kartonami w salonie, zauważyłem postać szczupłego blondyna w korytarzu, przy drzwiach wyjściowych. Obierał właśnie jakąś paczkę od kuriera. Tym, co mnie zdziwiło, był fakt iż ta osoba wcale nie wyglądała jak kurier czy nawet listonosz… Wątpię w to, że ich uniformy zmieniły się przez ten czas, co mnie nie było, ale… wszystko jest możliwe.
- Dziękuję, dowidzenia -  Way uprzejmie pożegnał się z mężczyzną. Czyli jednak kurier.
- Co to? – zapytałem z ciekawości. Po chwili dotarło do mnie, że takie wtrącenie nie było na miejscu.
- To… jest powód, dla którego musze ciebie prosić o pomoc.
- Słucham – za ten prysznic to ja mógłbym nawet wywieść jego babkę z Kambodży. Albo Korei Północnej. Jak kto woli.
Po sekundzie skarciłem się w myślach. To było lekko niestosowne, zważywszy na to, że jego babcia nie żyje. Dobrze, iż nie wypowiedziałem tego na głos, co chciałem na początku uczynić.
- Zaniesiesz tą przesyłkę do galerii?
- Tej… Gerarda? – wykrztusiłem.
- Dokładnie. Dam ci adres i klucze – oznajmił.
- Nie ma sprawy. Daj mi chwilkę.
Po pięciu minutach szedłem już uliczkami Nowego Jorku z przesyłką pod pachą. To miasto chyba zawsze tętniło życiem. Ruch miejski w dalszym ciągu nie ustawał, mimo późnej godziny. W akompaniamencie trąbienia i pisków opon dotarłem do dużego, szklanego budynku. Cały jego wygląd zewnętrzny zrobił na mnie nie lada wrażenie. Wsadziłem klucz w zamek i otworzyłem drzwi. Według instrukcji, których udzielił mi Mikey, miałem zostawić paczkę w jakimś kantorku na tyłach budynku. Już prawie byłem u celu, gdy usłyszałem rozmowę, prowadzoną przez dwóch mężczyzn.
- Jutro po południu przyjedzie Knockovic, kryptonim ‘Lód’. Będzie miał niebieską teczkę. Poznasz go bez problemu – oznajmił ktoś, kogo głos poznawałem. Mógłbym przysiądz, że kiedyś miałem z nim styczność.
- Dobra. Zdobędziemy to, nie ma innej opcji – za to ten głos znałem z całą pewnością.
Pchany złością i niedowierzaniem, z bijącym sercem podbiegłem do drewnianych drzwi. Złapałem za klamkę i jednym, gwałtownym ruchem je otworzyłem. Gdy wkroczyłem do pomieszczenia, prowadzona rozmowa zamarła, a spojrzenia dwóch mężczyzn skupiły się na mnie.
- Frank?
- Gerard?
- Frank?
- Bob?!

            ***
“ I wanna be free! From this ball and chain. Be free! From this life of pain. “

~ Papa Roach ~~> Be free

***********

OD DNIA DZISIEJSZEGO WPROWADZAM ZASADĘ  10 KONSTRUKTYWNYCH KOMENTARZY. NIE MA KOMENTARZY -> NIE MA ROZDZIAŁU, PROSTE.


Rozdział krótki, bo krótki. Motywacji brak, bo brak komentarzy. Zaznaczam, że dwa komentarze od jednej osoby się NIE liczą.

13 komentarzy:

  1. Dziewczyno dziękuję że piszesz. Jesteś wspaniała. Najlepsza akcja na koniec. Zajebista ale można było się domyśleć że się w końcu spotkają. Nie przestawaj pisać! I cieszę się że w miare długie są rozdziały-jest co czytać ;D Do następnego.

    P.S Sorry,że ostatnio nie komentowałam ale czytałam wszystko na telefonie i za każdym razem musiałam się logować a to trochę męczące jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejuuś!!! Wiesz, w sumie to nie mam pojęcia jak to skomentować. Po pierwsze cieszę się za wariatka, za te podniosłe słowa na początku tego rozdziału 'Zombies Detonator, ta co przywraca wiarę w ludzi'. I to było strasznie miłe! A co do rozdziału, zauważyłam jeden mały błędzik ortograficzny, ale całość jak zwykle świetna. Ale umieram, bo w końcu to frerard, jakto tak, że nie ma gerarda już! Ja tak nie chcę! Noale... uczynisz, jak zechcesz ja i tak będę to czytać. AMEN! (a gdybym zrobiła inaczej, kopnij mnie w tyłek i obrzuć zgniłymi jajami)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oh, nie zauważyłam tego, że tam było dwóch facetów, czyli jednak jest Gerard!

      Usuń
  3. No wiesz... Udusić to napraaaaaawdę za mało. I znowu kończysz w takim momencie! Jak możesz?! Chcesz, żebym zeszła na zawał?! Boże...Mikey taki miluśki dla Frania, a jednak coś mi nie pasuje... *zastanawia się* hm... No cóż, nieważne;] Z pewnością dowiemy się ZA NIEDŁUGO! Komentować, komentować! Bo przecież wszyscy chcemy rozdział jak najszybciej! Powodzenia w pisaniu (i w dodawaniu ;P) Mam nadzieję, że się postaramy i rozdzialik będzie za jakieś 2-3 dni ;] Kochamy cię;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czy to co napiszę jest konstruktywne. CHYBA MAM ZAWAŁ! Czemu zawsze kończysz w takich momentach?! Chyba nie wytrzymam emocjonalnie do następnego rozdziału. Pisz go szybko, no. (Jest, Gerard! Jest Gerard!)
    Czudowne jak zwykle. Kocham to opowiadanie (i nawet komentuje! <3)

    OdpowiedzUsuń
  5. No powiem ci, ze mnie zabiłaś. Totalny zaskok! Pomińmy kwestię, że udusić ciebie za tą końcówkę to za mało. No ale, od początku Mikey! No nie spodziewałam się tego zupełnie! No szok po prostu! I bardzo dobrze, o to chodzi by zaskakiwać i szokować :D Dobry facecik z tego młodego Way'a szczerze mówiąc, a jaki tajemniczy! Biedny zagubiony Franio, musiał dostać niezłego wkurwa jak zobaczył nieumarłego Gerarda. A no właśnie GERARD ŻYJE! Czy ty wiesz, że ja cię kocham? Wszak do przewidzenia było, że jednak może ożyje, jednak spodziewałam się obu opcji, że jednak nie. Ale żyje i chyba ma się dobrze, no dopóki Franiu nie zrobi z nim porządku. Wkurzony Franio, nawet ja się boję. A mój ulubiony Bobik też jest. :3 niezmiernie się cieszę, że go postanowiłaś tu wcisnać fajny gościu z niego. :D Ja nie wiem czy to jest konstruktywne no ale piszę, bo łaknę kontynuacji gniewu-franiowego <3 także tego wiesz, że cię kocham? <3 :3

    OdpowiedzUsuń
  6. W tej chwili mam ochotę wrzucić cię do lodówki. Jak możesz przerywać w takim momencie? D: Ale przynajmniej wiemy, że Gerard ma się dobrze. Albo będzie się miał dopóki Frank nie wkurzy się na niego. :3 I tak w ogóle to kocham cię za to opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie wiesz jak poprawiłaś tym mój stan psychiczny. Tego się nawet nie da opisać, ale nie ważne, nie ważne. Bo po raz kolejny jest po prostu pięknie. Strasznie lubię to opowiadanie, postacie, wszystko, po prostu wszystko jest takie dopracowane i.. fajne! Tak jakoś mnie tym na duchu podniosłaś, czy jak to tam nazwać, no.. Po prostu to takie miłe dowiedzieć się, że jednak wszystko z nimi w porządku. Dialogi masz strasznie dziwne momentami, przez co Mikey wydaje mi się taki dziwny, ale to chyba wina mojego spaczonego mózgu.. No. Bywa. I ogólnie, ty nas nie szantażuj, bo się zdenerwuję. No. XD Weny. I daj kolejny! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz co? Za długość tego rozdziału mam ochotę cię udusić! Jak mogłaś przerywać w takim momencie?!
    Zacznijmy od początku. Trochę mnie zbiłaś z tropu. Pomyślałam sobie, że Gee naprawdę już nie żyje. A później znowu poczułam się dziwnie, czytając, że Mikey zachowywał się wesoło i beztrosko. "Czy ten facet nie kocha własnego brata?" - tak sobie pomyślałam. A jeszcze później, że młodszy Way wyprowadza się z domu Gerry'ego. Coś mi tu nie pasowało. No, a na końcu się okazuje, że on żyje! Yay! Czyli jest szansa na Happy End ;D
    Ogółem: rozdział naprawdę dobry. Tylko ta długość, grrr.
    BM dobiega końca, a ja mam nadzieję, że napiszesz całą masę frerardów :D
    Pozdrowienia, morza weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  9. To opowiadanie jest super! Nie moge się doczkeać następnego rozdziału! Tak sie ciesze, że jednak Gee żyje :-) I dlaczego zawsze kończysz rozdział w takich momentach?!
    Rozdział - świetny, jak zawsze. Jedyny minus to długość.
    Nie zauwazyłam żadnych błędów.
    Weny życze! :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Z tym Majkim, to sprawiłaś, że myślałam, że Gerd naprawdę umarł… ty spryciaro, żeby nas tak wprowadzać w błąd XD W dodatku, jak mogłaś skończyć rozdział w takim momencie?! Czy ty się źle czujesz? Dobra, nie czytaj tego. Kieruję się jedynie emocjami, więc… XD No, ale powracając do tematu, to, że niby Gerd z Bobem zostali jakimiś tajnymi agenciakami? Biedny Franio, a on się już zamartwia D: Jestem ciekawa, jak to rozwiniesz, bejbe, więc pisz, ku chwalę Frerarda! [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  11. I could not resist commenting. Perfectly written!

    Feel free to surf to my webpage ... Chanel sunglasses clothing sale

    OdpowiedzUsuń
  12. Hi, yes this article is truly good and I have learned lot of things from it on the topic
    of blogging. thanks.

    Also visit my web site :: website *comparecarinsurancee.com*

    OdpowiedzUsuń