Poprzednio w Bella Muerte:
- Frank? – ktoś
zawołał mnie po imieniu.
Odwróciłem się gwałtownie na
pięcie. Moje oczy rozwarły się w geście bezgranicznego niedowierzania. Stojący
przede mną mężczyzna, jedynie uśmiechnął się pogodnie. Nie rozumiał, że jego widok,
był dla mnie ogromnym szokiem. Chyba potrzebuję psychiatry, bo mam zwidy!
…
XV
Hey ~~> List
Podziękowania, a zarazem dedykację kieruję do Zombies Detonator. Twój komentarz
przywrócił mi wiarę w ludzkość :) No i dla Grzywy, która stwierdziła, że zrobiłam z chłopców cioty xD
[FRANK]
- Co się patrzysz jakbyś ducha zobaczył? – zapytał się chłopak, szczerze
zdziwiony moją reakcją.
Chwilkę zajęło mi poskładanie
myśli w logiczną całość. To było… nieco dziwne spotkanie, zważywszy na
okoliczności i miejsce i w jakim się znajdowaliśmy. Czułem jak w gardle narosła
mi gula nie do połknięcia, nogi zrobiły się miękkie niczym z waty, serce
poczęło szybciej bić, a ucisk za żebrami przybrał na sile.
- Po prostu… jestem… zaskoczony
– wydukałem cicho, spuszczając wzrok na buty.
- Jestem Mikey, ale sądząc po
twoje reakcji, domyśliłeś się wszystkiego – zaśmiał się i wyciągnął przed
siebie dłoń.
Zapraszała wręcz do
uścisku, lecz oczywiście rozważyłem centylion wszelkich ‘za’ oraz ‘przeciw’. Zjechałem
blondyna o ciemnozielonych oczach z góry
do dołu, uważnie obserwując każdą jego reakcje na wszelkie bodźce zewnętrzne.
Miał na sobie długi płaszcz, który przywodził mi na myśl kowboja z Meksyku czy
okolic. Nie wyglądał na zboczeńca, bądź pedofila, więc wypuściłem trzymane w
płucach powietrze, czemu towarzyszył specyficzny świst, i złączyłem nasz dłonie
na naprawdę krótką chwilkę.
- Frank, ale to już na pewno
wiesz – mruknąłem ze słabym uśmiechem, błąkającym się gdzieś w kącikach moim
ust.
- Gerry dużo o tobie opowiadał.
Oczywiście w samych superlatywach.
Dziwiłem mu się, że w
dalszym ciągu nie tracił dobrego humoru
i tryskał pozytywną energią. Nie tak reaguje człowiek, któremu zginął jeden z
członków rodziny. Mnie ogarnęła głęboka trauma, chociaż nie znałem starszego
Waya znowusz tak długo. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że niezwykle
krótko. Jednak określę naszą znajomość jako bardzo burzliwy i namiętny okres
mojego dotychczasowego życia. Przez myśl mi przeszło, że Mikey nie został o
niczym poinformowany… Myśli, że jego brat dalej gnije w więzieniu, ale żyje.
Istniała także mało prawdopodobna możliwość, która wiązała się z szokiem.
Słyszałem, że niektóre osoby nie dopuszczają do swojej świadomości ogromu
straty, jaka ich dotknęła. Sądzą, że zmarła osoba, wciąż egzystuje w świecie
żywych, między ludźmi. Potrafią się tak oszukiwać przez bardzo długi okres
czasu. Nie jest to zdrowe dla psychiki. Nie chciałem mu wszystkiego
uświadamiać. Ranienie samego siebie nieprzyjemnymi wspomnieniami to jedno, ale
ranienie innych to całkiem inna sprawa, której ogrom mnie już przytłaczał.
Mikeyego mogłoby to dobić dużo mocniej, niż mnie. Tak… więc nic mu nie
odpowiedziałem, a jedynie pokiwałem w zrozumieniu głową.
- To chodź – złapał mnie pod
ramię.
- Gdzie niby? – wytrzeszczyłem
oczy w geście zdziwienia. Ogarnął mnie paraliż kończyn.
- Yyyy… no do mieszkania
Gerarda. A ty myślałeś, że gdzie? – podniósł zabawnie jedną ze swoich brwi.
- Nie – pokręciłem przecząco
głową. Nigdzie z nim nie pójdę. Zwłaszcza do mieszkania Gerarda. – Muszę się spotkać
z mamą. Pewnie mnie szuka i kręci się gdzieś niedaleko – zacząłem błądzić po
sylwetkach otaczających mnie ludzi.
- To ja ci nie powiedziałem! –
pacnął się w czoło. – Twoja mama pojechała gdzieś w okolice Prescott w stanie Arizona.
- Po co? – zdziwiłem się.
- Została tam skierowana do
pewnej kliniki na radioterapię.
- Po co? – zapytałem ponownie. –
I skąd ty w ogóle posiadasz takie informacje? – cofnąłem się o krok do tyłu i
przyjrzałem się sceptycznie blondynowi. Gdzieś w środku mnie pojawił się nawet
niewielki przestrach.
- Wszystko ci wytłumaczę w domu
– westchnął i poprawił palcem wskazującym okulary, które znajdowały się na jego
nosie.
Nie byłem co do tego
przekonany. W ogóle. Trąciło mi tutaj czymś nieprzyjemnym na kilometr, a ja
pragnąłem teraz bardzo szybko znaleźć się daleko stad. Dlaczego przystałem na
tę propozycję? Sam nie wiem. Byłem jedynie ciekaw, co przyniosą mi następne
minuty Miałem nadzieję, że wyjdę z nich cało.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Wraz
z wejściem do byłego mieszkania Gerarda pierwszym, co rzuciło mi się w oczy,
były kartony. Masa kartonów. Stały dosłownie wszędzie. Wyglądało to tak, jakby
ktoś pragnął otworzyć tutaj bibliotekę i w pudłach przywlókł do domu książki.
Chociaż bardziej przywodziło mi to na myśl człowieka, który wyprowadza się i ma
całkiem sporo rzeczy. nie mogłem się za bardzo rozejrzeć, ale tym, co sprawiło,
że poczułem się bardziej komfortowo, była roznosząca się w powietrzu woń. Nie
byłem w stanie konkretnie określić tego zapachu, lecz przyniósł on ze sobą
względny spokój.
- Przepraszam za bałagan, ale
wyprowadzam się – chłopak rzucił klucze na stół w kuchni, do której się
udaliśmy. Jedyne niezagracone pomieszczenie.
- Nie no … spoko – wzruszyłem
ramionami. Nie powinno mnie przecież interesować to, jakie decyzje podejmuje. –
A co z mieszkaniem? Będziesz je komuś wynajmować?
- Nie.
- To co się z nim stanie? –
dociekałem.
- To już nie ode mnie zależy –
na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmiech, który nie sposób było odczytać. –
Kawy? Herbaty? Czego się napijesz?
- Kawy – odpowiedziałem szybko i
zdecydowanie. Rozsiadłem się przy kuchennym stole.
Miałem wrażenie, że
nie powiedział mi wszystkiego, lecz teraz coś całkowicie odmiennego zajęło moje
myśli. Ważna była tutaj moja mama. Zacząłem się zastanawiać jakim cudem Mikey
ma więcej informacji na jej temat jako obcy człowiek, niż ja jako jej własny
syn. Stanowiło to nie lada zagwozdkę… Ostatnimi czasy wszelkie dziwactwa, które
mnie dotyczą, namnażają się wręcz niepokojąco.
- Toooo… powiedz mi, co moja
matka robi na Alasce?
- W Arizonie! – roześmiał się
głośno. – Jest na radioterapii.
- A… co jej dokładnie dolega? –
czułem się niezwykle głupio, zadając takie pytanie. Przecież jestem jej synem
do kurwy nędzy. Powinienem wiedzieć takie rzeczy.
- Ma guza olbrzymiokomórkowego
kości – wyjaśnił. – Po badaniach rentgenowskich, rezonansie jądrowym,
tomografii komputerowej i badaniach cytopatologicznych, wykryto go u niej i
zaklasyfikowano jako łagodną odmianę, możliwą do wyleczenia.
- Skąd wiesz to wszystko? –
zapytałem zdławionym szeptem. – Nie chodzi mi o twoją wiedze na temat chorób,
tylko o to, skąd wiesz tyle o mojej matce?
- To długa historia – westchnął,
drapiąc się po głowie.
- Mam czas, nigdzie się nie
wybieram.
Chłopak odwrócił się do mnie
plecami i podszedł do kuchennego blatu. Po chwili już zajął miejsce obok mnie,
uprzednio podkładając mi pod nos parujący kubek z kawą. Chciał zacząć rozmowę,
ale coś go zatkało, a jego wzrok spoczął na wysokości mojego mostka.
- Co? – myślałem, że się czymś
ubrudziłem. Albo, że dali mi ufajdane ciuchy jeszcze w Belli Muerte.
Dopiero po sekundzie dotarło do
mnie w pełni, co przykuło uwagę młodszego Waya. Moja dłoń automatycznie
spoczęła na wisiorku od Gerarda. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Schowałem ten mały
skarb tam, gdzie jego właściwe miejsce. Pod koszulkę.
- Jak wiesz – chrząknął cicho. –
Twoja mama nie miała wystarczająco pieniędzy na leczenie tego guza – wziął łyka
swojej kawy. – Pewne sprawy spowodowały, że Gerard ”sprzedał” swoją galerię –
nakreślił w powietrzu łapki, na słowie ‘sprzedał’. – Zafundował twojej mamie
leczenie w jednej z najlepszych klinik arizońskich i wyciągnięcie ciebie z
paki. Teraz…
Jego wypowiedź
przerwał przeciągły sygnał nadchodzącego połączenia. Mikey spojrzał na
wyświetlacz, po czym uśmiechnął się krzywo, ściągnął brwi i mruknął cos na
kształt: „O wilku mowa”.
- Halo? – przywitał się kimś po drugiej stronie słuchawki nieco
znudzonym tonem. – Spokojnie – zaśmiał się cicho, najprawdopodobniej stopując
nieco rozgorączkowanego znajomego. – Ale, że za godzinę? – zapytał.
Nie wsłuchiwałem się dłużej w tą rozmowę. Po pierwsze, to nie moja
sprawa, a po drugie, nawet mnie to nie interesowało jakoś specjalnie. Jednym
słowem, szybko się wyłączyłem. Zacząłem zataczać kubkiem koła, powodując tym
samym koliste ruchy cieczy wewnątrz niego. Kawa była taka… czarna. Nie można
jej przejrzeć na wylot. To tak jak z życiem. Jest nieprzewidywalne. Jednego
dnia tracę osobę, która kocham nad własne życie, a chwilę później wychodzę z
więzienia i przesiaduję w mieszkaniu Gerarda wraz z jego nieco dziwnym bratem. To
tak jak z śmiercią i miłością. Miłość uskrzydla, ale gdy się kończy jesteśmy
bardziej bliscy śmierci. Jakiej… to zależy już od nas. Niektórzy umierają
wewnętrznie, inni popełniają samobójstwo… Dodatkowo przejmowałem się mamą i jej
pobytem w tej klinice na Alasce… O! Przepraszam najmocniej, w Arizonie.
- Oczywiście Jason – chłopak,
który znajdował sie niedaleko, wybuchł głośnym śmiechem. – Wyślę tam z całą
pewnością mojego nowego przyjaciela – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Posłałem mu zdziwione
spojrzenie. Czyżby chodziło o mnie? Najwyraźniej. Pomasowałem sobie kark prawą dłonią. Ja już nic tutaj nie rozumiałem. Pogubiłem sie we wszystkim.
- Do zobaczenia – odparł po
chwili do rozmówcy. – Kiedyś tam – dodał i zakończył rozmowę poprzez
naciśnięcie na jakaś ikonę w ekranie telefonu.
Nagle olśniło mnie.
Przypomniałem sobie, że przecież coś dla niego mam. Podniosłem się powoli z
krzesła i udałem do korytarza, gdzie zostawiłem swoją torbę. Wyjąłem z jej
bocznej kieszeni białą kopertę. Wyszukałem pudełeczko w jej wnętrzu, a
następnie wróciłem z nim do kuchni. Podszedłem niepewnie do Mikeyego i położyłem
przed nim własność Gerarda, która teraz on miał przejąć na własność.
- Gee kazał mi to tobie dać – chrząknąłem.
- Ah, tak. Dziękuję - uśmiechnął się promiennie, przyjmując pudełko
i zniknął z nabytkiem gdzieś za rogiem.
Uznałem to za świetną
okazję do rozejrzenia się po mieszkaniu. Z tego, co Gerard kiedyś mi
powiedział, wiedziałem, że nie przebywał tu za często. Nocował w mieszkaniu
tylko wtedy, gdy miał ciężki dzień i nie był w stanie wrócić do Lindsey i
Bandit, albo gdy miał ważnych gości kilka dni pod rząd. Te skromne
kilkadziesiąt metrów kwadratowych dzielił z bratem i to właśnie Mikey sprawował
nad nimi piecze, gdy Gee poszedł siedzieć. Nie planował wówczas ślubu, a miał
problem ze znalezieniem w miarę normalnego lokum. Można powiedzieć, że i tak posiadał
je na wyłączność, bo starszy Way odwiedzał je sporadycznie. Zakładam, że Mikes
i tak będzie je komuś wynajmował, tylko wstydzi mi się do tego przyznać. Nie
oszukujmy się, dochody z tego są całkiem spore, a pieniądze się każdemu
przydadzą. Przemknąłem zgrabnie między kartonami w salonie i przedostałem się tym
samym do średniej długości korytarza. Po prawej stronie zaobserwowałem dwie
pary drzwi, naprzeciwko mnie jedną i na lewo także pojedynczą. Moją uwagę
jednak przykuły najbardziej te, na których widniał duży, jasnozielony ‘X’.
Wyglądał tak, jakby został namalowany farbą, a jej nadmiar porobił zacieki.
Przez chwilę mierzyłem je z zaciekawieniem wzrokiem, lecz w końcu ciekawość wzięła
nade mną górę i nacisnąłem klamkę. Myślałem, że może nie ustąpić, ale stało się
inaczej. Wszedłem do pokoju, w którym panował wszechobecny mrok. Wyglądało na
to, że był pozbawiony okiem. Zacząłem po omacku szukać włącznika światła, lecz
na próżno. Przecież musi być gdzieś tutaj!
- Nie znajdziesz go – szepnął mi
do ucha Mikey.
Przeraziłem się do tego stopnia,
że z mojego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Moje serce przyspieszyło.
Czułem, jakbym był intruzem i robił coś bardzo niewłaściwego, a zachowywałem
się, jakby przyłapano mnie na przestępstwie.
- Czy ty chcesz, abym padł
trupem na tej wykładzinie? – zapytałem chłopaka z wyrzutem. – Dlaczego tutaj do
cholery nie ma światła?
- Gerard przesiaduje w tym
pokoju mnóstwo czasu, kiedy musi zebrać myśli, czy się wyciszyć. Dawno temu
szukał natchnienia w wszechobecnym mroku. Twierdził, że wena twórcza lubi do
niego przychodzić w egipskich ciemnościach, że czuje się wówczas bardziej
swobodna i ośmielona – wyjaśnił cicho. – To brzmi jak gadanie świra, ale on na
serio tak uważał i nie jestem pewien, czy aby na pewno przestał rozumować w ten
sposób nawet teraz.
- Mhm – mruknąłem i wyszedłem do
jasności i światła, które mnie trochę poraziło po oczach. Zamrugałem, aby zniwelować
to nieprzyjemne uczucie.
Pominąłem zgrabnie
fakt, że Mikey wypowiadał się o Gerardzie w czasie teraźniejszym. Postanowiłem,
że lepiej dla niego i wygodniej dla mnie będzie, kiedy puszczę tę wiadomość
mimo uszu.
- Słuchaj… - poczułem się nieco
niezręcznie. – Mógłbym wziąć prysznic? – wydusiłem w końcu, lekko się przy tym
rumieniąc.
- Jasne. Weź swoje graty i jak
coś, to tam jest łazienka – wskazał mi palcem jedyne białe drzwi, jakie tutaj
były.
- Dzięki…. Za wszystko.
- Nie ma sprawy – klepnął mnie
po przyjacielsku w plecy i zniknął w pokoju naprzeciwko.
Pobiegłem szybko do
korytarza i chwyciłem swoją torbę z rzeczami w rękę. Nie rozumiem, po co kazali
mi zabrać ze sobą ubrania na zmianę do więzienia, skoro i tak mi je
skonfiskowano, by potem zakryć każdy skrawek ciała pomarańczowym, więziennym
kombinezonem. Swoją drogą, już nigdy nie polubię tego koloru. Czuję dla niego wewnętrzne
obrzydzenie.
Nie wnikając głębiej
w tę jakże zawiłą sprawę, wszedłem niepewnie do łazienki. Pragnąłem z całego
serca, wgramolić się pod prysznic i zalać się gorącą wodą. Ta w Belli Muerte
była co najwyżej letnia. Mogli się postarać, bo i tak odwiedzaliśmy prysznic
raz na dwa do trzech dni. Zniósłbym już tą częstotliwość gdyby nie to, że były
to zbiorówki. Wpychano nas, dwudziestu chłopa, pod natryski z chłodną cieczą. Szczerze
dziwiłem się, że nikt w takich warunkach nie chorował.
W powietrzu, które
wypełniało pomieszczenie, bardzo wyraźnie można było wyczuć woń mango i jakby…
arbuza. Niemniej, bardzo sympatyczny zapach. Szybko zrzuciłem z siebie ubrania
i już chciałem wskakiwać pod prysznic, gdy zobaczyłem odbicie swojego ciała w
tafli lustra. Wyglądałem mizernie, a nawet i to określenie w pełni nie oddawało
stanu rzeczywistego. Kości miednicy wyraźnie odznaczały się na tle reszty. Żebra
i obojczyk także tworzyły wyraźnie widoczne wypuklenia. Do anoreksji to jeszcze
sporo mi brakowało, ale do przeciętnej budowy ciała również blisko nie miałem.
Z cichym westchnieniem wkroczyłem pod prysznic. Poczułem lekkie szczypanie,
kiedy gorąca woda oblała moje ciało. Po chwili przyzwyczaiłem się w pełni do
ciepła, które mną owładnęło i poczułem się bardzo swobodnie. Pierwszy raz od
dłuższego czasu, w moim sercu zapanował spokój. Namydliłem ciało żelem pod
prysznic, co stanowiło już nie lada rarytas, bo w więzieniu to nawet na
domestos nie mógłbym liczyć.
Gdy
wyszedłem z łazienki, czułem się bardzo rozluźniony. Ze spokojem mógłbym się poddać
rozważaniom na temat mojej przyszłości i tego, gdzie się zatrzymam. Może porozmawiałbym
z Mikeyem o wynajmie mieszania? To nie wydawał się być aż taki zły pomysł.
Musiałem też przedyskutować z chłopakiem
na spokojnie pewne kwestie i uzyskać więcej informacji na temat mojej
rodzicielki. Postanowiłem go znaleźć, lecz jak tylko prześlizgnąłem się miedzy
kartonami w salonie, zauważyłem postać szczupłego blondyna w korytarzu, przy
drzwiach wyjściowych. Obierał właśnie jakąś paczkę od kuriera. Tym, co mnie
zdziwiło, był fakt iż ta osoba wcale nie wyglądała jak kurier czy nawet
listonosz… Wątpię w to, że ich uniformy zmieniły się przez ten czas, co mnie
nie było, ale… wszystko jest możliwe.
- Dziękuję, dowidzenia - Way uprzejmie pożegnał się z mężczyzną. Czyli jednak kurier.
- Co to? – zapytałem z
ciekawości. Po chwili dotarło do mnie, że takie wtrącenie nie było na miejscu.
- To… jest powód, dla którego
musze ciebie prosić o pomoc.
- Słucham – za ten prysznic to
ja mógłbym nawet wywieść jego babkę z Kambodży. Albo Korei Północnej. Jak kto
woli.
Po sekundzie skarciłem się w
myślach. To było lekko niestosowne, zważywszy na to, że jego babcia nie żyje.
Dobrze, iż nie wypowiedziałem tego na głos, co chciałem na początku uczynić.
- Zaniesiesz tą przesyłkę do
galerii?
- Tej…
Gerarda? – wykrztusiłem.
-
Dokładnie. Dam ci adres i klucze –
oznajmił.
- Nie ma sprawy. Daj mi chwilkę.
Po pięciu minutach
szedłem już uliczkami Nowego Jorku z przesyłką pod pachą. To miasto chyba
zawsze tętniło życiem. Ruch miejski w dalszym ciągu nie ustawał, mimo późnej
godziny. W akompaniamencie trąbienia i pisków opon dotarłem do dużego,
szklanego budynku. Cały jego wygląd zewnętrzny zrobił na mnie nie lada
wrażenie. Wsadziłem klucz w zamek i otworzyłem drzwi. Według instrukcji,
których udzielił mi Mikey, miałem zostawić paczkę w jakimś kantorku na tyłach
budynku. Już prawie byłem u celu, gdy usłyszałem rozmowę, prowadzoną przez
dwóch mężczyzn.
- Jutro po południu przyjedzie
Knockovic, kryptonim ‘Lód’. Będzie miał niebieską teczkę. Poznasz go bez
problemu – oznajmił ktoś, kogo głos poznawałem. Mógłbym przysiądz, że kiedyś miałem z nim styczność.
- Dobra.
Zdobędziemy to, nie ma innej opcji – za to ten głos znałem z
całą pewnością.
Pchany złością i
niedowierzaniem, z bijącym sercem podbiegłem do drewnianych drzwi. Złapałem za klamkę
i jednym, gwałtownym ruchem je otworzyłem. Gdy wkroczyłem do pomieszczenia,
prowadzona rozmowa zamarła, a spojrzenia dwóch mężczyzn skupiły się na mnie.
- Frank?
- Gerard?
- Frank?
- Bob?!
***
“ I wanna be free! From this ball and chain. Be
free! From this life of pain. “
~ Papa Roach ~~> Be free
***********
OD DNIA DZISIEJSZEGO WPROWADZAM ZASADĘ 10 KONSTRUKTYWNYCH KOMENTARZY. NIE MA
KOMENTARZY -> NIE MA ROZDZIAŁU, PROSTE.
Rozdział krótki, bo krótki. Motywacji brak, bo brak komentarzy.
Zaznaczam, że dwa komentarze od jednej osoby się NIE liczą.
Dziewczyno dziękuję że piszesz. Jesteś wspaniała. Najlepsza akcja na koniec. Zajebista ale można było się domyśleć że się w końcu spotkają. Nie przestawaj pisać! I cieszę się że w miare długie są rozdziały-jest co czytać ;D Do następnego.
OdpowiedzUsuńP.S Sorry,że ostatnio nie komentowałam ale czytałam wszystko na telefonie i za każdym razem musiałam się logować a to trochę męczące jest.
Ojejuuś!!! Wiesz, w sumie to nie mam pojęcia jak to skomentować. Po pierwsze cieszę się za wariatka, za te podniosłe słowa na początku tego rozdziału 'Zombies Detonator, ta co przywraca wiarę w ludzi'. I to było strasznie miłe! A co do rozdziału, zauważyłam jeden mały błędzik ortograficzny, ale całość jak zwykle świetna. Ale umieram, bo w końcu to frerard, jakto tak, że nie ma gerarda już! Ja tak nie chcę! Noale... uczynisz, jak zechcesz ja i tak będę to czytać. AMEN! (a gdybym zrobiła inaczej, kopnij mnie w tyłek i obrzuć zgniłymi jajami)
OdpowiedzUsuńoh, nie zauważyłam tego, że tam było dwóch facetów, czyli jednak jest Gerard!
UsuńNo wiesz... Udusić to napraaaaaawdę za mało. I znowu kończysz w takim momencie! Jak możesz?! Chcesz, żebym zeszła na zawał?! Boże...Mikey taki miluśki dla Frania, a jednak coś mi nie pasuje... *zastanawia się* hm... No cóż, nieważne;] Z pewnością dowiemy się ZA NIEDŁUGO! Komentować, komentować! Bo przecież wszyscy chcemy rozdział jak najszybciej! Powodzenia w pisaniu (i w dodawaniu ;P) Mam nadzieję, że się postaramy i rozdzialik będzie za jakieś 2-3 dni ;] Kochamy cię;**
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to co napiszę jest konstruktywne. CHYBA MAM ZAWAŁ! Czemu zawsze kończysz w takich momentach?! Chyba nie wytrzymam emocjonalnie do następnego rozdziału. Pisz go szybko, no. (Jest, Gerard! Jest Gerard!)
OdpowiedzUsuńCzudowne jak zwykle. Kocham to opowiadanie (i nawet komentuje! <3)
No powiem ci, ze mnie zabiłaś. Totalny zaskok! Pomińmy kwestię, że udusić ciebie za tą końcówkę to za mało. No ale, od początku Mikey! No nie spodziewałam się tego zupełnie! No szok po prostu! I bardzo dobrze, o to chodzi by zaskakiwać i szokować :D Dobry facecik z tego młodego Way'a szczerze mówiąc, a jaki tajemniczy! Biedny zagubiony Franio, musiał dostać niezłego wkurwa jak zobaczył nieumarłego Gerarda. A no właśnie GERARD ŻYJE! Czy ty wiesz, że ja cię kocham? Wszak do przewidzenia było, że jednak może ożyje, jednak spodziewałam się obu opcji, że jednak nie. Ale żyje i chyba ma się dobrze, no dopóki Franiu nie zrobi z nim porządku. Wkurzony Franio, nawet ja się boję. A mój ulubiony Bobik też jest. :3 niezmiernie się cieszę, że go postanowiłaś tu wcisnać fajny gościu z niego. :D Ja nie wiem czy to jest konstruktywne no ale piszę, bo łaknę kontynuacji gniewu-franiowego <3 także tego wiesz, że cię kocham? <3 :3
OdpowiedzUsuńW tej chwili mam ochotę wrzucić cię do lodówki. Jak możesz przerywać w takim momencie? D: Ale przynajmniej wiemy, że Gerard ma się dobrze. Albo będzie się miał dopóki Frank nie wkurzy się na niego. :3 I tak w ogóle to kocham cię za to opowiadanie. <3
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak poprawiłaś tym mój stan psychiczny. Tego się nawet nie da opisać, ale nie ważne, nie ważne. Bo po raz kolejny jest po prostu pięknie. Strasznie lubię to opowiadanie, postacie, wszystko, po prostu wszystko jest takie dopracowane i.. fajne! Tak jakoś mnie tym na duchu podniosłaś, czy jak to tam nazwać, no.. Po prostu to takie miłe dowiedzieć się, że jednak wszystko z nimi w porządku. Dialogi masz strasznie dziwne momentami, przez co Mikey wydaje mi się taki dziwny, ale to chyba wina mojego spaczonego mózgu.. No. Bywa. I ogólnie, ty nas nie szantażuj, bo się zdenerwuję. No. XD Weny. I daj kolejny! <3
OdpowiedzUsuńWiesz co? Za długość tego rozdziału mam ochotę cię udusić! Jak mogłaś przerywać w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńZacznijmy od początku. Trochę mnie zbiłaś z tropu. Pomyślałam sobie, że Gee naprawdę już nie żyje. A później znowu poczułam się dziwnie, czytając, że Mikey zachowywał się wesoło i beztrosko. "Czy ten facet nie kocha własnego brata?" - tak sobie pomyślałam. A jeszcze później, że młodszy Way wyprowadza się z domu Gerry'ego. Coś mi tu nie pasowało. No, a na końcu się okazuje, że on żyje! Yay! Czyli jest szansa na Happy End ;D
Ogółem: rozdział naprawdę dobry. Tylko ta długość, grrr.
BM dobiega końca, a ja mam nadzieję, że napiszesz całą masę frerardów :D
Pozdrowienia, morza weny życzę.
To opowiadanie jest super! Nie moge się doczkeać następnego rozdziału! Tak sie ciesze, że jednak Gee żyje :-) I dlaczego zawsze kończysz rozdział w takich momentach?!
OdpowiedzUsuńRozdział - świetny, jak zawsze. Jedyny minus to długość.
Nie zauwazyłam żadnych błędów.
Weny życze! :-)
Z tym Majkim, to sprawiłaś, że myślałam, że Gerd naprawdę umarł… ty spryciaro, żeby nas tak wprowadzać w błąd XD W dodatku, jak mogłaś skończyć rozdział w takim momencie?! Czy ty się źle czujesz? Dobra, nie czytaj tego. Kieruję się jedynie emocjami, więc… XD No, ale powracając do tematu, to, że niby Gerd z Bobem zostali jakimiś tajnymi agenciakami? Biedny Franio, a on się już zamartwia D: Jestem ciekawa, jak to rozwiniesz, bejbe, więc pisz, ku chwalę Frerarda! [fools-for-love.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńI could not resist commenting. Perfectly written!
OdpowiedzUsuńFeel free to surf to my webpage ... Chanel sunglasses clothing sale
Hi, yes this article is truly good and I have learned lot of things from it on the topic
OdpowiedzUsuńof blogging. thanks.
Also visit my web site :: website *comparecarinsurancee.com*