piątek, 30 listopada 2012

Bella Muerte


XX

Bright Eyes ~~> First Day Of My Life

Myślę, że powyższa piosenka dobrze oddaje przynajmniej początkową część tekstu.

[GERARD]

    Za oknem padał deszcz, a jego nieprzyjemny odgłos dudnienia o szybę nie pozwalał mi się w pełni skupić na wykonywanym aktualnie zadaniu. Musiałem policzyć wszystkie wydatki na galerie z ostatnich dwóch miesięcy, ale, szczerze powiedziawszy, nie wychodziło mi to najlepiej. W dodatku naprzeciwko mnie siedział Frank, przez to moja uwaga skupiała się w większym stopniu na jego osobie. Czy on musi wyglądać tak seksownie? To wręcz nieprzyzwoite.
            Jako, że dzisiaj jest niedziela, a co za tym idzie dzień wolny od pracy w biurach oraz prywatnych instytucjach, obaj zamierzaliśmy się relaksować i nie przejmować prawdopodobnymi trudami dnia następnego. Chłopak postanowił zatem ubrać się w luźniejsze ciuchy, które nie krępują ruchów i zapewniają swobodę wszystkim kończynom. Były to szare, nieco już rozciągnięte dresy i sporo za duża, czarna bluza z białymi ściągaczami i zamkiem. Co chwile spoglądałem na niego dyskretnie jak czytał książkę. Jakiś kryminał pochłonął go do tego stopnia, że nawet nie zauważył jak okulary zsunęły mu się z nosa. Swoją drogą, niezwykle zabawnie w nich wyglądał. Jednak zdążyłem się już przyzwyczaić to tego widoku. Nie nosił ich często. Tylko do czytania i oglądania telewizji. Popijał sobie ciepłą herbatę wcinając jakieś kruche ciastka. Miałem wielką ochotę zaciągnąć go do sypialni w tej chwili, bez dłuższego zwlekania, bez zbędnych wstępów i delikatności. Jednakże coś, nie jestem w stanie określić co dokładnie, w jego postawie mnie powstrzymywało od wykonania ruchu, aby zrealizować plan, którego kolejne punkty narastały w mojej głowie wraz z upływającym czasem. Wydawał mi się być taki kruchy i nieprzystępny, a jednocześnie niezwykle pochłonięty lekturą, że aż żal było mi go od niej odrywać. Westchnąłem cicho i zabierając pusty kubek z blatu kuchennego stołu, podszedłem do czajnika, aby zagotować sobie wodę na kawę.
- Gerard? – zapytał przymilnie Frank, nie podnosząc nawet, jak zakładam, głowy znad stronic książki. – Mi też byś zrobił? – o dziwo wypowiedział te słowa przyglądając mi się znad czarnych oprawek prostokątnych szkieł. Mrrrrr… profesorsko. Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić nieprzyzwoite myśli.
- Jasne – przyjąłem od niego pusty kubek z uśmiechem. – Owocowa czy zwykła?
- Ta taka wiśniowo – waniliowa. Tam z górnej półki – pokazał palcem na jakąś szafkę.
- To my taką w ogóle mamy? – szczerze się zdziwiłem. – Gdzie ona jest, bo nie widzę – zacząłem się rozglądać po wnętrzu mebla, co chwilę przesuwając jakieś torebeczki i chuj wie co.
- Ehhhhh… Jakbyś robił zakupy, to byś wiedział – westchnął i zaraz poczułem jego ciepłe dłonie na swoich biodrach. – Pozwól, że już sam sobie wyjmę – odsunął mnie na bok.
Stanął na placach i starał się ze wszystkich sił dosięgnąć kolorowego pudełka na samej górze. Wyglądało to nieco komicznie zwarzywszy chociażby an to, że przy jego stosunkowo niskim wzroście jak na mężczyznę, nie wszędzie jest w stanie zajrzeć. Ja sam w tym momencie musiałem stanąć na palcach, a co dopiero on. Chyba krzesło musiałby sobie podstawić. Jaki debil zaprojektował tak idiotyczne rozmieszczenie szafek? Ah no tak, ja. To by wyjaśniało wszystko.
- Które to jest, to ci podam – zaśmiałem się cicho, stając tuż za nim.
- Takie czerwono – żółte – mruknął zawstydzony i odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość. Zaczął wyglądać za okno z wielce zatroskaną miną. – Głupio mi, że nie jestem w stanie poradzić sobie z tak trywialnymi rzeczami – wyżalił się. – Jestem kurna taki niski.
- Frankie, Frankie… - mruknąłem wkładając woreczek z herbatą do jego kubka. – Nie jesteś wcale aż taki niski. To po pierwsze. Poza tym… takiego właśnie ciebie kocham i nie chcę żebyś się zmieniał – przytuliłem go od tyłu. – Twój wzrost nie gra wielkiej roli. Mówię poważnie.
- Oj gra, gra – powiedział twardo. – Zawsze mi dokuczano z tego powodu. Czułem się gorszy… Po prostu inny.
- Całkowicie niepotrzebnie słońce – ucałowałem jego miękki policzek. – Jesteś absolutnie fantastyczny – mruknąłem mu do ucha.
            Nie mam pojęcia skąd u niego wzięło się to nagłe zdołowanie. Być może nastrój mężczyzny wynikał z tej dzisiejszej, dość nieciekawej pogody. Człowiek robi się senny i markotny. W sumie to mi też zbierało się na różnego rodzaju retrospekcje i wypominanie sobie samemu własnych porażek oraz wszelkich mniejszych niepowodzeń, których następstwa wyznaczały niewłaściwe tory, którymi niestety jednak decydowałem się podążać. Powodem, dla którego tego nie zdecydowałem się ostatecznie zrobić, była ta mała kruszyna, gdyż w pełni pochłaniała moją uwagę. Uwielbiam trzymać go w ramionach. Daje tyle ciepełka!
- Jesteś dużym dzieciaczkiem i nie masz się czym przejmować – zakołysałem się z nim to w prawo, to w lewo… i tak kilka razy. – Z resztą co obchodzi ciebie opinia innych?
- Teraz to już właściwie nic – mruknął. – Ale to nie zmienia faktu, że jestem niski – dalej trzymał uparcie na swoim.
- No masz! – z bezradności aż opadły mi ręce. – Frank do cholery jasnej! Jakie to ma znaczenie? Przecież liczy się twoje wnętrze, które bądź co bądź jest piękne, a nie to ile mierzysz we wzroście. Ja cie kocham takiego, jaki jesteś i nie mają dla mnie znaczenia takie drobiazgi.
- Niech ci będzie – obrócił się do mnie przodem. – Jeszcze się pokłócimy, a ja się kłócić nie chcę. Tego nam tylko brakuje – stanął na palcach i szybko złączył nasz wargi w krótkim pocałunku.
Przez chwilę wpatrywałem się w jego błyszczące, złociste oczy. Mierzyliśmy się spojrzeniami tak długo, aż chłopak w końcu zmiękł robiąc minę zbitego psa. Uśmiechnął się słabo półgębkiem jak o miał w zwyczaju i wyminął mnie  z gracją.
- Rób tą herbatę – dał mi klapsa w tyłek, aby następnie z zadowoloną miną zasiąść ponownie za stołem przy książce. – Gerard? – zagadnął mnie po chwili wcinając ciastko. – Powiedz mi jak to właściwie jest. Mam chłopaka artystę i nigdy nie widziałem jak on maluje – oparł głowę na zgiętej ręce i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
- No nie wiem… - mruknąłem stawiając przed nim kubek z parującą herbatą. – Nie malowałem od dawna… i w sumie nie jestem w tym jakoś znowusz specjalnie dobry – wzruszyłem lekceważąco ramionami.
            Nigdy nie lubiłem jak ktoś zaczynał mówić o namalowanych przeze mnie obrazach. Spotykały się one z niezwykle pochlebnymi komentarzami. Jednak słysząc tak pozytywne opinie raz za razem zwyczajnie peszyłem się. Mikey twierdził, że to jakiś syndrom wyparcia, a ja nazywałem to zwyczajnie wrodzoną skromnością. Było w malowaniu coś, co kochałem. Niegdyś tworzyłem jedynie dla siebie i bardzo nie lubiłem jak ktoś zachwycał się którymkolwiek z mych dzieł, które dawałem do oglądu publicznego. Z czasem zacząłem umieszczać na wystawie obrazy pod pseudonimem. Wówczas gdy ktoś wypytywał o tajemniczego autora pracy, odpowiadałem, iż to jeden ze studentów pobliskiej uczelni ją nadesłał. Osobiste odbieranie jakichkolwiek gratulacji było aż nader krępujące.
- A pozwolisz, że ja to ocenię? – uśmiechnął się przebiegle.
- Tyle, że ja nie mam w domu potrzebnych farb. Ani nawet pasteli nie mam ! – próbowałem wykręcić się na wszelkie dostępne sposoby. – I w ogóle to nie jest najlepszy pomysł.
- Masz ołówek mój drogi. Myślę, że długopisem także dałbyś radę, gdybyś tylko miał ku temu chęci – fuknął.
- Ale ja naprawdę chcę – skłamałem. – Uwierz mi na słowo, że podstawą do jakiegokolwiek tworzenia są właśnie pastele, albo farba. Złośliwy los akurat chciał, abym nie miał takiego sprzętu pod ręką, więc nie jestem w stanie stworzyć nic a nic – może trochę przesadziłem z kwiecistością języka, ale wydaje mi się, że nie wypadłem aż tak źle.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami – ja wyrażającym fałszywą do granic możliwości szczerość, a Frank całkowicie niedowierzającym w każde słowo, które wypowiedziałem, lecz całkowicie ustępliwym i poddańczym. W końcu chłopak westchnął cicho i powrócił do czytania swojego kryminału. Z uczuciem małego triumfu w sercu, zmobilizowałem się i w końcu zacząłem podliczać wydatki z tych ostatnich dwóch miesięcy. Podsumowałem dokładnie ilość pieniędzy do zapłaty za zużycie prądu, którego rachunek jak zwykle odznaczał się swą wysokością na tle innych. W końcu cały budynek musiał być bardzo dobrze oświetlony wewnątrz, gdzie są wystawy oraz na zewnątrz. W szczególności teraz wzrosło zapotrzebowanie na przejrzystość przed galerią, gdyż co raz to szybciej się ściemnia. Za gaz i wodę rachunki przychodzą najmniejsze. Pracownicy nie korzystają jakoś bardzo intensywnie z zasobów naszej kuchni, więc koszta za zużycie tych surowców są raczej znikome. Osoby, które zatrudniam nie obijają się i znaczną większość czasu przeznaczonego na pracę, spędzają właśnie pracując. Nie wykorzystują mojego zaufania, którym ich darzę i nie nadużywają wolności oraz swobody, która w tym zakładzie panuje. Kiedy zacząłem zliczać wydatki na wszystkie kampanie, imprezy oraz zbiórki charytatywne, które wbrew wszelkim pozorom wcale takie do końca charytatywne nie są, ususzałem stanowczy głos Franka.
- Zbieraj  się, wychodzimy – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Gdzie? – ściągnąłem brwi w nic nie rozumiejącym geście.
- Do papierniczego słońce – uśmiechnął się zadziornie, zdejmując okulary z nosa. – Zakupimy ci wszystko, czego potrzebujesz, aby spełnić się artystycznie. Widzisz jak twój chłopak dba o rozwój duchowy swojego misiaczka? – zamrugał słodko oczętami jak w jakiejś tandetnej kreskówce.
- Frankie… złotko – uśmiechnąłem się z politowaniem. – Dzisiaj niedziela. Wszystkie sklepy tego typu są pozamykane – oznajmiłem mu spokojnie, ciesząc się w duchu jak nie wiem co.
Chłopak usiadł na krześle z miną niezadowolonego z otrzymanego prezentu dziecka. Wyglądało to przekomicznie, także nie mogłem się powstrzymać przed śmiechem. Gdy Iero podniósł na mnie swe mordujące dosłownie wszystko w promieniu kilometra spojrzenie, zacząłem udawać, że kaszlę. Obaj doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jestem ani chory, ani się niczym nie zakrztusiłem, lecz moje zachowanie rozluźniło trochę atmosferę między nami.
- Nie myśl sobie, że tak łatwo ci odpuszczę farciarzu. Jutro… - nie dokończył swej mrożącej krew w żyłach groźby, gdyż przerwał mu dzwonek do drzwi. Odszedłem od stołu, przy którym siedzieliśmy, z zamiarem otworzenia przybyszowi i ewentualnego wpuszczenia go do środka.
- Tak, tak skarbie. Jutro – pocałowałem chłopaka w czoło i rozczochrałem mu włosy na znak, iż w ogóle się go nie boję. Udałem się do korytarza i odbezpieczając drzwi ze wszelkich zamknięć, otworzyłem je. Moim oczom ukazała się osoba, której w życiu nie spodziewałbym się teraz tutaj zobaczyć – Cześć Josh – uśmiechnąłem się fałszywie. – Co cię do nas sprowadza w to jakże malownicze, niedzielne popołudnie?
- Mogę wejść? – zapytał szybko, zaglądając mi przez ramię.
‘Nie’ – to właśnie odpowiednia partykuła, której chciałem uczyć, odpowiadając temu natrętowi. Już ja się domyślam po co przylazł. Nie podoba mi się to, że cały czas wisi na Franku i nie daje mu chwili wytchnienia, stale go nachodząc to w pracy, to teraz w domu. Zuchwalec wie, że, po pierwsze, Iero na już kogoś, a po drugie, go nie chce. Najchętniej wywaliłbym go za drzwi, ale razem pracujemy i w znacznym stopniu skomplikowałoby to sprawę. Tak, jestem zazdrosny, a co!
- Jasne – mruknąłem.
 Przepuściłem mężczyznę w progu, chociaż z całych sił pragnąłem, aby za nim został. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Frank nie będzie zachwycony wizytą swojego byłego chłopaka na naszych salonach, ale co ja mu na to poradzę. Mi też się to nie podoba. Nie jestem jednak aż tak chamski, żeby mu otwarcie oznajmić, iż ma wypierdalać i więcej nie pokazywać się ze swoją mordą w zasięgu mojego wzroku.
- Wejdź do kuchni – pokazałem mu niewielkie pomieszczenie otwierające się na salon.
- Cześć Frank – przywitał się mężczyzna z rozbrajającym uśmiechem.
- Spieprzaj – oznajmił tylko bezbarwnie ten drugi w odpowiedzi, nie fatygując się nawet, aby oderwać wzrok od treści czytanej książki.
Zaśmiałem się w duchu, gdyż zdecydowanie było z czego. Josh usiadł tuż obok Franka, bo jakby inaczej, a ja zająłem miejsce naprzeciwko tej dwójki. Nie zaproponowałem przybyłemu mężczyźnie nic do picia, gdyż z góry założyłem, że nie zabawi on u nad długo. Iero zauważywszy, że chłopak usiadł odrobinę za blisko niż normalnie wypada, wziął krzesło pod pachę, podszedł do mnie, a następnie usadowił się plecami do Savinskiego. Scena rodem z jakiejś tandetnej komedii romantycznej. Tak mi się to właśnie skojarzyło.
Chociaż podobne zachowanie ze strony bruneta było niezmiernie szczeniackie i bynajmniej nie świadczyło o jego dojrzałości, stanowiło obrazek niezmiernie zabawny, cieszący oko. W pewien sposób takie odnoszenie się do Josha przez Franka, mile mnie łechtało. Uważam to za całkiem normalną reakcję. Wiedziałem wówczas, że między tą dwójką wszystko jest skończone i nie zapowiada się, aby sytuacja mogła się poprawić.
- Co zatem się stało, że musiałeś nas odwiedzić i nie mogło to poczekać do jutra? – zagadnąłem przybysza. Swoją drogą nogi Franka, które wwalił mi na uda, zaczynały nieco obciążać mi mięśnie.
- Otóż… - niespiesznie oderwał wzrok od pleców Iero. – Higgins schodzi na ląd. Ma podobno jakąś ważną sprawę niecierpiącą zwłoki i nadciągnie niczym pierdolony wyż lada dzień.
- Ciekawe po co przypływa… - mruknąłem w zamyśleniu.
- Gerard… - usłyszałem ściszony głos Franka. – Może on chce nas zabrać do Belli? – ujrzałem, jak w jego oczach maluje się autentyczne przerażenie.
- Skądże skarbie – pocałowałem go w czoło. – A nawet jeśli, to nie pozwoliłbym na to – moje słowa wyraźnie go uspokoiły, ale nie wymazały całkowicie z jego oczu efektów tej ponurej wizji. Dopiero gdy pomasowałem jego udo pod stołem w pocieszającym geście, zatopił się ponownie w swej lekturze.
- To nie to – zaprzeczył żywo Josh. – Myślę, że to coś związanego z więziennymi laboratoriami. A może bunt osadzonych? Chociaż nie jestem w stanie pojąć, po co byście byli mu potrzebni w wypadku buntu…
- Tak czy inaczej on coś chce. Chce tego tak bardzo, że schodzi na ląd ze swojej małej, przytulnej wysepki.
            Higgins jest wyrafinowaną jednostką społeczną o skomplikowanej strukturze myślenia. Niekiedy jego intencje są tak banalne i oczywiste, ze aż nikt nie spodziewałby się po nim takiego zagrania. Trudno wyczuć moment, w którym z pozycji myśliciela oraz ostoi spokoju przeradza się w agresywną osobę. Dane było mi zaobserwować w niego podobne zachowania, gdy osobiście przeprowadzał przesłuchanie więzionego w podziemiach agenta. Wówczas unikał z nim kontaktu cielesnego, a zamiast tortur przewiercał tamtego mężczyznę swym lodowatym, przenikliwym spojrzeniem, robiąc mu tym samym spuściznę na psychice. On nie brudził rąk. On wydawał rozkazy i czekał, aż zostaną wykonane przez innych. Zadaniem Higginsa zawsze było jedynie rozstrajanie nerwowe przetrzymywanego osobnika, uważanego za zdrajcę oraz podłamywanie go psychicznie. U mnie napotkał pewną barierę, która nie pozwoliła mu na wniknięcie w mój umysł. Dzięki temu zapewne teraz tutaj jestem. Jak to mówią, trafił swój na swojego. Ta moja cecha wzbudzała w nim zarówno zachwyt jak i rozdrażnienie oraz niemoc. Dlatego obawiałem się, że w przyszłości trafię na takie tortury. Usiądę na krzesełku i będę czekał na wykonanie wyroku. Świadomość tego nie jest zadowalająca.
- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek czytał Frank – Savinski przerwał panująca w pomieszczeniu ciszę. Usiłował ponownie nawiązać jakąkolwiek rozmowę z Iero.
- Bo mi nie pozwalałeś – uciął krótko brunet.
- Ale…
- Morda. Nie mogę się skupić – mruknął pod nosem. – Dasz mi ciastko? – zapytał mnie szeptem. Przewróciłem oczami, a następnie podsunąłem chłopakowi cały talerz z łakociami.
- To ja już się zbieram. Powiedziałem wam to, co miałem do powiedzenia. Nie będę was nachodził przez jakiś czas, bo wyjeżdżam do Oslo na misje, szczegółów nie mogę zdradzić.
- Nikt cie o nie pyta. Zegnaj, nie będę tęsknić. Fajnie też by było jakbyś zmienił zdanie : ‘Nie będę was nachodził przez jakiś czas.’ na : ‘Nie będę was w ogóle nachodził.’ – pacnąłem Franka w łydkę. Trochę się chyba zagalopował. – Ała! Przecież to prawda! Co będę kłamał?! – oznajmił oburzonym tonem.
- Gerard, Gerard. Bijesz własnego chłopaka? – zapytał Josh z przebiegłym uśmieszkiem pod nosem. Najbardziej wkurzyło mnie w jego postawie to, że wymówił te słowa, jakbym popełnił największą i najokropniejszą ze zbrodni możliwych do popełnienia. No i mówił to całkiem poważnie.
- O co ci teraz chodzi? – zapytałem oschle, nie  rozumiejąc do końca sensu jego wypowiedzi.
- O nic – wzruszył nonszalancko ramionami. – tylko chyba zdajesz sobie sprawę z tego, ze to można podpiąć pod przemoc domową?
- Grozisz mi? – warknąłem nieprzyjaźnie.
- Nic z tych rzeczy, ale wiesz… Strzeż się – zmierzył mnie wzrokiem, po czym opuścił nasze mieszkanie z głośnym trzaśnięciem drzwiami.
- Co to było? – zapytał mocno zdezorientowany Frank.
- Mnie się pytasz? – posłałem mu zdziwione spojrzenie. – Ja nawet nie wiem po co on tu przylazł. Równie dobrze mógł zadzwonić. Ma mój numer, a to, co nam powiedział wiele nie wniosło i jakoś nie posiadało specjalnie konstruktywnej treści.
- To jasne, że chciał zobaczyć twojego pięknego mężczyznę – zatrzepotał filuternie rzęsami. Zaśmiałem się.
- Dobra ty mój piękny mężczyzno. Zabieraj te syry z moich nóg. Intruz opuścił naszą strefę.
- Ale mi tak wygodnie! – jęknął w ramach protestu.
- A mi nie, bo uda mam odrętwiałe – oznajmiłem, spuszczając stopy chłopaka na kuchenne kafelki.
- Pożałujesz tego Way – spojrzał na mnie z całkiem poważną miną, co w jego przypadku jest prawdziwą rzadkością.
- Grozisz mi? – zapytałem z rozbawieniem.
- Być może… - wzruszył ramionami i przyjął beztroską postawę.
- To kiedy mam się spodziewać tej jakże brutalnej i krwawej kary?
- Nie znasz dnia ani godziny - odparł filozoficznie  z palcem wskazującym uniesionym ku górze.
Pokręciłem głową w geście kompletnego zrezygnowania. Nie wiem, co te małe gówienko knuło, ale ja też mam w zanadrzu świetny plan. Może jest on nieco milszy niż te rozpruwanie, które chce wprowadzić w życie Frank, ale dostarczy na pewno wiele pozytywnych emocji nam obojgu.

  

Za nic nie mogłem zasnąć. Wciąż przewracałem się z boku na bok, a moje myśli nie skupiały się na niczym konkretnym. Bezwiednie dotknąłem opuszkiem palca nagich, rozgrzanych pleców Franka. Zacząłem rysować na powierzchni jego skóry przeróżne skomplikowane wzory. Zaprzestałem swoich działań dopiero, gdy chłopak poruszył się niespokojnie i wypuścił głośno powietrze przez nos. Mimo późnej godziny, złapałem za telefon i wystukałem szybko wiadomość do mojej koleżanki z pracy, Soni.

<< Twoja mama prowadzi restaurację, prawda?

            Nie oczekiwałem nawet, że otrzymam odpowiedź. Najwyżej odpisze nad ranem. Aż tak bardzo mi się nie spieszy. Obmówię z nią szczegóły w pracy. Otóż chciałem zrobić Frankowi niespodziankę w postaci takiej domowej randki. Uświadomiłem sobie, że takowej jeszcze nigdy nie mieliśmy. Zacząłem się zastanawiać, czy Iero wpadł już na to i uzmysłowił sobie, że nie spędziliśmy we dwoje wieczoru z takim romantycznym klimatem. Zakładam z góry, że zapewne jego myśli już zdążyły powędrować w tym kierunku i byłem na siebie zły, że nie wpadłem na to już wcześniej. W końcu odkąd… Jesteśmy tutaj razem, minęły ponad dwa miesiące. nagle usłyszałem, , a także poczułem wibracje. Zdziwiłem się, gdy ujrzałem na ekranie ikonkę z imieniem : Sonia. Dlaczego nie śpi o takiej porze?

            << No tak :) A dlaczego pytasz?
            << Pomyślałem sobie… Nie porozmawiałabyś z nią może, żeby zrobiła dwa dania na wynos? Takie domowe, które idealnie nadawałyby się na randkę przy świecach? Mniej więcej tak na jutrzejszy wieczór?

            Zrobiło mi się  trochę głupio, że tak otwarcie wychodzę do niej z podobną propozycją. Jednak co miałem zrobić? Kucharz ze mnie jakiś wybitny to nie jest. Za to mając pod ręką takie koło ratunkowe, aż grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Sonia wie, jak układają się relacje między mną a Frankiem i nie ma nic przeciwko naszemu związkowi.

            << Frank? :D Słuchaj, nie ma sprawy. Jeżeli organizujesz coś większego, to ci pomogę  wszystko zorganizować.
            << Dzięki wielkie :)  W sumie to tylko taka symboliczna kolacyjka ma być. Nie chcę wydziwiać, a zamiast tego ma być przytulnie i no wiesz… nastrojowo :P
            << No okej x) To jeszcze w pracy dokładnie obgadamy szczegóły. Wiesz, że na nie zawsze możesz liczyć. Dobranoc :*

            Nie odpisałem. Uznałem, że nie ma takiej potrzeby. Sonia jest samotnie wychowującą dziecko kobietą. Jej zaledwie siedmioletni syn, Simon, widzi się z ojcem w weekendy. Rozstała się ze swoim mężem w typowych dla wielu amerykańskich rodzin okolicznościach. Facet znalazł sobie dużo młodszą babkę i zostawił sonie dla tej siksy. Nie rozumiem. Czy takie postępowanie jest warunkowane tym, że mężczyzna mając u boku taką… dziewczynę, czuje się bardziej dowartościowany? A może jest to kwesta tego, że odnosi wrażenie, iż jest taki młody i piękny niczym Adonis? Nie pojmuję tego tym bardziej, gdyż Sonia jest naprawdę świetną kobietą. Bardzo towarzyska z niej osoba. Nigdy nie krytykuje innych bezpodstawnie. Zawsze stara się znaleźć odpowiednie rozwiązanie z korzyścią dla obu stron, gdy dojdzie do kłótni, a także nie szuka dziury w całym, jak to mają w zwyczaju robić niektóre przedstawicielki płci pięknej. Stanowi wzór idealnej przyjaciółki, która zawsze będzie przy tobie w trudnych chwilach i nigdy nie zawiedzie twojego zaufania. Gdyby moje losy potoczyły się inaczej i nie poznałbym Franka, na pewno zabiegałbym o jej względy. Jednakże Iero jest dla mnie na chwilę obecną najważniejszy i nie mam takich planów, które uwzględniałyby nasze ewentualne rozstanie. Chłopak nadał jakby nowy sens mojemu życiu, upiększając je nowymi kolorami, których nie dane mi było wcześniej zobaczyć. Sprawił, że wszystko zrobiło się nagle bardziej przejrzyste. Myślę nawet, że nie ogarnęłaby mnie rozpacz, gdyby wybuchła III wojna światowa i musielibyśmy się chować, aby armia wroga nie dopadła nas w swoje ręce. Być może Sonia i jest idealną osobą do nawiązania przyjaźni, ale Frank za to jest moim światełkiem w tunelu oraz jedynym człowiekiem, z którym pragnę wszystko dzielić. Już na zawsze.

           
***
„ Siedzę i tonę, tonę we łzach. Bo jest mi smutno. Bo jestem sam. Dławi mnie strach. Samotność to taka straszna trwoga. Ogarnia mnie, przenika mnie. Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że… że nie ma Boga, nie ma, nie. Nie ma Boga, nie…”

Dżem ~~> List do mamy

***********

Odbija mi O.o słucham ‘She will be loved’ Maroon 5 i się jeszcze nad tym rozczulam… źle ze mną… x(

                Yay! W końcu coś dodaję, nie? I mam takie malutkie ogłoszono. Wysyłam kartki na świeta i mam związane z tym pytanie. Czy ci, którzy chcą pocztóweczkę, są skłonni do wysłani mi swojego adresu zamieszkania na maila (hands.stained.red@wp.pl)? Oczywiście już pominę tych, z którymi korespondowałam na fb XD Czekam do poniedziałku :> Ah! No i wysyłam Ci, War, Josha. To Oslo to tylko taka przykrywka :P Przepraszam, że tak późno, ale musiał się spakować :D

9 komentarzy:

  1. Wreszcie doczekałam się nowego rozdziału. I to na dodatek tak wspaniałego! Cieszę się, że w końcu do nas wróciłaś, bo zdążyłam się już na prawdę stęsknić. Co do rozdziału-piękny jak zawsze, tylko znowu ten Josh...Ugh...Wkurza mnie, przychodząc tylko po to, żeby zobaczyć Frania. To znaczy oczywiście, że Franula jest taka oh i ah i wszyscy chcą na niego paczać, ale...No ale wiesz. Pomimo wszystko, kocham twoje opowiadanie i bardzo mi cię brakowało. Ale cieszę się że już jesteś z powrotem i...Co mogę powiedzieć? Weny dużo życzę <3 Kocham *_*

    -> and-we-could-run-away <-

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jesteś z powrotem :-) i że dodałaś nowy, wspaniały rozdział.Można powiedzieć, że się stęskniłam.
    Rany, co ten Higgins od nich chce? To jest coraz ciekawsze!
    Josh mnie zaczyna denerwować... Po co do nich przylazł, jak mógł zadzwonić?! A niech tylko coś zrobi Frankowi lub Gerardowi... dorwę go wtedy!
    Kocham to opowiadanie *.*
    Duuużo weny życzę,
    Anonim :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uuuu, piękne *u* Ale ten John wszystko psuje XD

    Nawet nie wiesz jak się cieszę z tej notki ^^
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam już w nocy, ale jakoś nie miałam głowy do komentowania. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam w końcu nowy rozdział, do tego taki pozytywny... z Frankiem-profesorkiem. :3 Musiało to uroczo wyglądać. I takie jedno pytanko: Czy Gerard nie mógł wziąć Franka pod boki i go podnieść, kiedy ten się męczył z dosięgnięciem herbaty? Byłoby uroczo a biedny Iero nie byłby aż tak skrępowany. ;C Co by tu jeszcze... Ah tak! Będzie randka, będzie randka. *___* Mam tylko nadzieję, że Franiowi albo Joshowi nie odwali i nie będą chcieli "karać" Gerarda akurat w dniu tej randki. ;c


    ~ youll-be-my-detonator-frerard.blogspot.com ~

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, dziękuję! *3* Jooshuu, chodź do mnie, kiciu ♥ A ty nadal masz tą moją tajemniczą panią. Możesz ją potrzymać maksymalnie do 17-18 odcinka. Potem będzie potrzebna >D

    Ogólnie, ładnie opisujesz Gerardem. Tak płynnie; mam wrażenie, że nie sprawia Ci to najmniejszego kłopotu, a wręcz powiedziałabym, że idzie Ci to łatwo. Mogę się mylić, ale... Takie mam wrażenie po przeczytaniu ♥

    Frank serio zachowuje się jak szczeniak. Ja rozumiem, Josh zachował się wobec niego jak dziwka, ale... Przecież to o nim samym świadczy, Iero powinien zachowywać się inaczej, bez względu na wszystko. A Way mu jeszcze w duchu przyklaskuje. Oj, głupi jesteś, Gerardzik. Głupi. I ty Franuś też. Zły Joshu i jego partnerka War Machine powyrywają wam nogi z dupy ~

    A tak zupełnie serio... Randka, oww. Na pewno będzie słodko i jak znam życie wpadnie Josh albo Higgins. Albo Higgins przyjdzie, a Josh zadzwoni 8D Ale to nic, cud, miód, orzeszki ♥

    ~ savemesorrow

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeeej, to było świetne <3 Takie słodko-gorzkie, idealnie do czytania pod wieczór *_* Franio taki słodki, obrażony na Josha, jak takie małe dziecko <3 W dodatku te pomysły, jak zmusić Gerda do malowania :) I naprawdę ładniutko to napisałaś, więc mam ochotę poczytać jeszcze więcej :D Dlatego mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na następny rozdział :3 A nawet jeśli, to wiedz, że i tak cię wielbię, kotek <3

    OdpowiedzUsuń
  7. O rany, dzisiejszy dzień jest pełen niespodzianek! Dopiero teraz odkryłam, że coś napisałaś, strasznie dużo czasu zajęło mi to odkrywanie, szczerze mówiąc. Cieszę się, nareszcie tu coś zamieściłaś!
    Dziewczyno, uwielbiam Cię. Jesteś przecudowna w tym, co robisz! No i ciekawi mnie, jak będzie wyglądać intryga Josha, więc, jeśli możesz, no weź się pospiesz xD
    Okej, żartuję. Będę cierpliwie czekać na następny rozdział. Hej, hej, tez mogę kartkę? : D

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam na Josha =w=
    Reakcje Franka są zarąbiste xD
    Sory, ale w pisaniu jestem jak widać beznadziejna q.q

    OdpowiedzUsuń