piątek, 2 listopada 2012

Bella Muerte


XIX

Slipknot ~~> Sulfur


Dla Zombies Detonator W końcu martwe koty, fajna rzecz xD


[FRANK]

                Obudziło mnie wpadające przez okno światło księżyca. Pomimo tego, że zasłoniłem zasłony, nie mogłem już zasnąć. Z cichym westchnieniem obróciłem się w stronę twarzy Gerarda. Mimowolnie uśmiechnąłem się odgarniając opuszkiem palca zbłąkany kosmyk jego czarnych włosów. Nie potrafiłem ubrać odpowiednio w słowa tego, jak bardzo go kocham. Naprawdę. Byłbym totalnym głupcem niedoceniając tego, co mam. Spotkało mnie tak wielkie szczęście, którego w pełni sam nie byłem w stanie objąć własnym umysłem. Wtuliłem się w mężczyznę z nadzieją, że w końcu nadejdzie tak upragniony sen. Wpatrywałem się we wszechobecną ciemność, aż zanotowałem z zadowoleniem, iż moje powieki raz po raz opadają bezwładnie. Wtedy za oknem rozpętała się wichura i zaczął padać deszcz, który bił w szybę na tyle głośno, aby rozbudzić mnie na dobre. Zakląłem pod nosem wkurzony na to niefortunne zdarzenie. Zacząłem z uwagą wsłuchiwać się w miarowy oddech Gerarda. Liczyłem przez długą chwilę ilość wdechów oraz wydechów powietrza, które wykonywały jego płuca, lecz ostatecznie i tak wstałem bardzo ostrożnie z łóżka, aby żadna sprężyna nie ważyła się zatrzeszczeć złowrogo i wyszedłem na palcach z sypialni. Naciągnąłem rękawy bluzy na dłonie i udałem się ciemnym korytarzem do salonu, celu mojej nocnej wędrówki. Podszedłem niespiesznie do kanapy, powoli ją okrążyłem. Siadając na zimnej skórze, poczułem przejmujący chłód rozchodzący się po moich pośladkach. Podciągnąłem nogi pod brodę, a następnie objąłem kolana ramionami. Nie pozostało mi w sumie nic innego jak bezmyślnie wpatrywać się w czarny ekran wyłączonego telewizora. Teraz i tak pewnie nie leci nic prócz reklam i jakiś nudnych telezakupów czy seriali dla pań po siedemdziesiątce, które myślą, że cierpią na bezsenność i zasypiają jeszcze na czołówce.
Zegar cyfrowy na dekoderze wskazywał równo trzecią nad ranem, a ja w osamotnieniu zacząłem się zastanawiać nam moją i Gerarda wspólną przyszłością. Jak on to sobie w ogóle wyobraża? Oczywistym jest to, że pragnę spędzić u jego boku resztę swojego życia. Jestem o tyle spokojny w duchu, iż wiem, że on chce tego samego. Jednak czy nasze uczucie przetrwa tyle czasu? Nie oszukujmy się, jesteśmy młodzi. Rzekłbym, że kwiecie wieku. Nawet postanowienia, których wykonania jesteśmy w stu procentach pewni, za kilka lat mogą uledz radykalnej zmianie, a ich pewność zmaleje nawet do piętnastu procent. Same zapewnienia i wyznania miłości mogą nie być długotrwałe i nie utrzymać wszystkiego w jednej kupie. Co jeśli któreś z nas po drodze zakocha się w innej osobie? Mówię tutaj głównie o Wayu, bo swoich uczuć jestem całkowicie pewien i nie ukierunkuje ich na kogoś innego. Mam nadzieję, że on także… Ale jeśli nawet mi coś odbije i zacznę się oglądać za innym facetem? Na pewno będę usiłował zwalczyć w sobie to uczucie i zrzucić to na chwilowe zauroczenie. Życie to taki skurwysyn, że nigdy nic w nim pewne nie jest. Zwyczajnie nie może być i to mnie w tej chwili ubodło najbardziej.
- Frankie… To znowu po nocach siedzisz? – Gerard przetarł zaspane oczy, po czym usiadł obok mnie i przyjrzał się badawczo mojej twarzy. – To już powoli podchodzi pod bezsenność, nie uważasz?
- A ja znowu cię zbudziłem – westchnąłem. – Przepraszam – szepnąłem cicho.
- Już ci mówiłem, że zwyczajnie jestem bardzo wyczulony na brak ciebie obok mnie w łóżku – mruknął sennie przytulając mnie do swojej piersi. – Myślisz o Joshu? – wyczułem w jego głosie nutkę niepokoju i zawodu jednocześnie.
- Nie – zapewniłem ciepło. – Akurat rozmyślałem nad nami, naszym związkiem.
- A co tutaj jest do myślenia? – ucałował z czułością moje czoło. Uwielbiałem, kiedy to robił. – Nasze relacje są chyba jasno określone, prawda? Chyba, że o czymś nie wiem. Jak tak, to zamieniam się w słuch.
- Oczywiście, że wszystko jest okej – bardziej wtuliłem się w jego bok. – Zastanawiałem się jednak, jak wyobrażasz sobie naszą wspólną przyszłość. Czy… w ogóle planujesz jakąś przyszłość… ze mną?
Wolałem wyłożyć karty na stół i powiedzieć mu prosto z mostu, co mnie tak dręczy. To był najlepszy sposób dowiedzenia się wszystkiego i zaprzestania życia w niewiedzy i złudzeniach. Gerard zawsze, od kiedy go znam, był bardzo wyrozumiały i odpowiadał mi szczerze niezależnie od powagi czy… niepowagi sytuacji. Wiedziałem, że choćby nie wiem co, on mnie przenigdy nie okłamie i zawsze podejdzie do sprawy pod innym, lepszym kątem. Miałem świadomość tego, że mężczyzna naprawdę mnie kocha i za wszelką cenę pragnie mego dobra. To właśnie chyba czyniło nasz związek takim silnym. Jednak… skąd zatem ta niepewność?
- Oj Frankie… - mruknął w moje włosy. – Oczywiście, że planuję naszą przyszłość. Jesteś jedyną osobą, z którą chcę ją dzielić – zapewnił. – To cię tak dręczy, że aż budzisz się w nocy, łazisz nam po domu i rozmyślasz do białego rana?
- Nie. To ten księżyc – zmarszczyłem nos. – Walił mi po oczach do tego stopnia, że nie byłem później w stanie w ogóle zasnąć. Nawet zasłony nie pomogły.
Way zaśmiał się cicho i zanurzył nos w zagłębieniu mojej szyi. Zaczął delikatnie masować moje ramiona. Skuliłem się przy nim niczym mała dziewczynka przy swoim ojcu po złym koszmarze, który nawiedził ją w nocy i wybił z rytmu.
- Na pewno już dzisiaj nie zaśniesz? – zapytał z nadzieją w głosie po chwili ciszy.
- Na pewno – oznajmiłem z przekonaniem. – Ale ty się już połóż. Idziesz z rana do pracy i musisz być wypoczęty. Ja zaczynam dopiero jakoś w południe.
- Nie gadaj głupot – westchnął. – Nie wrócę przecież do sypialni bez ciebie – okrył nas szczelnie kocem, który ze sobą przywlókł. – Porozmawiamy sobie spokojnie, a kiedy zmorzy nas sen, to po prostu zaśniemy, dobrze?
- Dobrze – uśmiechnąłem się sam do siebie. – Kocham cię Gerard. Naprawdę – zaznaczyłem dobitnie ostatnie słowo. – Nie wyobrażam sobie normalnego życia bez ciebie.
- Wiem skarbie – jego ręka jeździła w górę i w dół po moich plecach. Uspokajał mnie ten drobny gest. – Ja też ciebie kocham. Nie masz się czego bać. Nie zostawię ciebie. Nigdy.


  

                Z łóżka ściągnął mnie obrzydliwy zapach rozkładającego się mięsa. Usiadłem na krawędzi materaca o rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie, w którym się obecnie znajdowałem, ani trochę nie przypominało wyglądem sypiali mojej i Gerarda. Właśnie… Gerard. Nie zastałem go przy mnie tak, jak było, zanim zmorzył nas sen. Moje serce owładnął niepokój, którego uczucie przybierało na sile, gdy uświadomiłem sobie, iż przebywam w pokoju gościnnym mojej babci. Wszystko byłoby dobrze i na miejscu, gdyby świętej pamięci Cala nie leżała na cmentarzu St. Maria w alejce czwartej, sektorze B.
Postawiłem powoli stopy na chłodnych panelach podłogowych, które zatrzeszczały złowrogo pod ciężarem mojego ciała. Niepokój, który przyprawiał moje serce o szybsze bicie, wzrastał wraz z krokami, które przybliżały mnie do wyjścia z sypialni. Kiedy umiejscowiłem dłoń na lodowatej klamce, me ciało przeszedł potężny dreszcz spowodowany niekoniecznie jedynie samym chłodem. Powoli i niepewnie otworzyłem drzwi prowadzące na korytarz. W jego końcu zaobserwowałem palące się światło. Zastanawiałem się przez chwilę, czy aby nie zawrócić w celu ponownego zakopania się w pielesze i cichego błagania, aby Gerard pojawił się magicznym sposobem tuż obok mnie. Jednak ta głupia, ciekawska natura we mnie zwyciężyła i udałem się w kierunku jasnej poświaty z przyspieszonym biciem serca w piersi oraz zlęknionym wejrzeniem w przestrzeń.
Intuicja podpowiadała mi, że nie zastane tam nic dobrego, nic, co nie przychodziłoby później do mnie w sennych koszmarach. Ta sama głupia intuicja, której obecność odczuwałem za każdym razem, kiedy wydarzy się coś złego, bądź powiem coś nieodpowiedniego.
Uparcie nie oglądałem się za siebie, choć pokusa była ogromna. Nieustające wrażenie, że ktoś lub coś ciebie obserwuje, albo, że podąża bezszelestnie w ślad za tobą, a ty jesteś zbyt spanikowany, aby się obejrzeć, może doprowadzić człowieka do obłędu.
Dalej kroczyłbym pod ścianą, gdyby nie ciecz, w którą wdepnąłem. Zmoczyła moje stopy i z niewiadomych względów napawała mnie wewnętrznym obrzydzeniem. Przypominając sobie nieco rozkład domu zorientowałem się, iż moim celem jest łazienka. Zapewne domownik zapomniał zakręcić wodę, albo wypadło mu coś podobnego, i teraz wylewa się ona hektolitrami na posadzkę. Taka postać rzeczy dodała mi otuchy i raźnym krokiem, z podniesiona głową ruszyłem ku wejściu do tego stosunkowo niewielkiego pomieszczenia.
Swoją drogą, jestem ciekawy, kto chciał kupić dom, którego pierwotny właściciel już nie żyje. Chyba, że agent nieruchomości zataił tę informację przed nowymi nabywcami. Osoby, które wykonują tę profesję często nie stronią od kłamstw, aby jedynie zapisać na swoim koncie kolejną sprzedaną posiadłość. Zawsze mógł wcisnąć jakiejś przemiłej parze kit, że wcześniejsi lokatorzy byli cudownymi staruszkami, którzy na stare lata zapragnęli zmienić scenerię.
Przekraczając próg, stanąłem jak wryty. Moje dłonie bezwiednie powędrowały ku górze i zasłoniły lekko rozchylone usta, a oczy rozwarły się szeroko w geście niedowierzania i bezgranicznego przerażenia. Chciałem krzyczeć, lecz jak na złość żaden dźwięk nie opuścił mojej jamy ustnej. Otóż na końcu grubego sznura zwisającego z sufitu znajdował się przyczepiony do niego za ogon czarny kot. Miał poderznięte gardło, z którego nadal sączyła się niewielkich rozmiarów stróżka krwi. Z rozszarpanego brzucha wyleciała połowa wyprutych trzewi, które krwawo zbroczyły bladoróżowe kafelki posadzki. Wanna, na której mój wzrok skupił się nieco później, była wypełniona po brzegi sierścią martwych zwierząt, których rozbabrane, nagie ciała również w niej zalegały. Umywalkę zastałem splamioną krwią, która zdążyła już zaschnąć do tego stopnia, iż przybrała kolor brudnego brązu o średnio intensywnym kolorycie. Niegdyś biały element wyposażenia łazienkowego był zapełniony dziesiątkami gałek ocznych, które z całą pewnością pasowały do pustych oczodołów futrzaków z wanny.
Cofnąłem się spanikowany kręcąc głową w niedowierzaniu, aż nagle moje ciało zatrzymało się na drewnianej balustradzie. Chociaż usilnie starałem się nie wpatrywać w nasnute mgłą oczy kota na sznurze, nie byłem w stanie tego uczynić. Czułem jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła, lecz nie zwymiotowałem. Zamiast tego, ogarnięty paniką, zbiegłem po schodach na parter odbijając się od ściany i poręczy na zmianę. Zauważyłem tam siedzącą na bujanym fotelu postać. Łudząco przypominała mi ona jakąś znajomą osobę, która odegrała istotną rolę we wczesnych latach mego dzieciństwa.
- Babciu? – zapytałem zdławionym szeptem niedowierzając do końca własnym oczom. Przecież moja babcia od dawna nie żyje. To niemożliwe. – Babciu, to ty? – ponowiłem pytanie podchodząc do niej powoli. Gdy nie otrzymałem jakiegokolwiek odzewu ze strony kobiety, okrążyłem fotel. – O mój boże… - szepnąłem.
Przede mną rzeczywiście znajdowała się znajoma twarz staruszki, a raczej to, co z niej zostało. Puste oczodoły kobiety straszyły swoim wejrzeniem. Jej policzki zostały przypięte agrafkami do płatków uszu dając tym samym efekt koszmarnej parodii uśmiechu. Skóra jej policzków w niektórych miejscach zatraciła swą ciągłość. W podłużnych ranach, które powstały na skutek odpadnięcia naskórka, oprócz zgniłego, sinego mięsa, znajdowały się także białe oraz czerwone  larwy much. Rozwarte usta obryzgane dookoła krwią ziały pustką, natomiast język, który został dokładnie wycięty z jamy ustnej staruszki, znalazł swoje miejsce na jej czole, przybity do czaszki gwoździem idealnie po środku.
Z moich oczu poleciały pierwsze łzy. Łzy kompletnego zrezygnowania. Gdzie ja jestem? Co to za koszmar? Ja chcę do domu, do własnego łóżka, poduszki i Gerarda!
Pobiegłem do przedsionka ile sił miałem w rozedrganych, miękkich nogach. Wybiegłem na patio przez ledwo trzymające się zawiasów drzwi. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że otacza mnie gęsta, nieprzejrzysta mgła. Rozejrzałem się po okolicy spłoszonym wzrokiem i ruszyłem powoli przed siebie. Nie wiedziałem gdzie idę, lecz na pewno było tam znacznie lepiej niż w tym domu straszydeł. Do moich uszu dotarł odgłos krakania wron, a po chwili usłyszałem jeszcze trzepot ptasich skrzydeł. Spojrzałem w szare, zamglone do granic możliwości niebo. Z niepokojem doszedłem do wniosku, iż jakaś bliżej niezidentyfikowana, czarna kropka zbliża się co raz to bardziej ku mnie. Zanim zidentyfikowałem dokładnie, czym jest obce ciało, spadło one wprost na moją twarz, po czym osunęło się na ziemię. Spojrzałem pod moje nogi. Zastałem tam rozpruta wronę bez głowy z wnętrznościami na widoku. Przejechałem drżącą z nerwów dłonią po mokrym policzku. Znajdowałem się na skraju załamania nerwowego, a czerwona maź wraz z galaretowata substancją tylko znacznie mnie przybliżyła do krawędzi tej przepaści.
Chciałem krzyknąć. Krzyknąć tak, aby usłyszano mnie w najodleglejszych zakątkach globu ziemskiego, lecz z mojego gardła wydobył się jedynie przeciągły jęk sygnalizujący kompletne zrezygnowanie postacią rzeczywistości. Moje zmysły na powrót się wyczuliły, kiedy usłyszałem dobiegający z niedaleka bliżej niezidentyfikowany dźwięk, który przywodził swym brzmieniem na myśl człowieka, który wszedł w kałużę z głośnym chlupnięciem. Obejrzałem się za siebie, a tam znajdowało się kolejne ciało martwego ptaka z wyprutymi trzewiami. Już drugi raz tego… dnia? Nocy? Nie byłem w stanie określić nawet jaka pora nastała. W każdym bądź razie ponownie spojrzałem w niebo. Jak na komendę w zasięgu mojego wzroku pojawiło się kilkadziesiąt ciemnych pocisków. Wysyłałem jasne i klarowne sygnały do ośrodków mojego mózgu z wiadomością, że pragnę uciec. Uciec stąd jak najdalej. Dlaczego zatem w dalszym ciągu stałem w miejscu? Strach i niemoc zawładnęły mną bez reszty uniemożliwiając mi tym samym uruchomienie funkcji racjonalnego myślenia. Gdy kropki robiły się co raz to większe i bardziej wyraźne, a tym samym w pełni możliwe do zaobserwowania, moje serce gwałtownie przyspieszyło swoje obroty niemalże rozsadzając moją klatkę piersiowa i przyprawiając mnie o zawroty głowy. Kiedy niektóre z ptaków rozchlapały się o ziemię, a ich krew obryzgała mi ubranie oraz skórę, zakryłem uszy dłońmi i po raz pierwszy tego dnia z moich ust wydobył się głośny, donośny krzyk, który nie zwiastował nic przyjemnego.

  

            Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Podniosłem się na łokciu mrużąc oczy od światła dziennego, które wdarło się do pomieszczenia. Przypomniałem sobie, że rozmawiałem  wczoraj z Gerardem do późna w nocy. Widocznie usnęliśmy na tej kanapie. Tyle, że teraz leżałem w salonie sam, nakryty kocem, ale sam. Rozejrzałem się dookoła, aż zawiesiłem dłużej wzrok na siedzącym za stołem i popijającym kawę Gerardem.
- Cześć – przywitałem się lekko zachrypniętym głosem.
- Hej – uśmiechnął się do mnie subtelnie.
Chwycił kubek oburącz i wgramolił się do mnie pod koc. Nie krępując się zbytnio położyłem mu swoje nogi na kolanach i oparłem się plecami o dość wysoki zagłówek kanapy.
- Zaraz wychodzę – oznajmił mężczyzna upijając łyka ciemnej cieczy z naczynia, które dzierżył w dłoniach. – Za półtora godziny mam przedszkolaków i trzeba im zorganizować jakieś zajęcia plastyczne, a wieczorem przychodzą studenci na wykład o sztuce…
- Cóż za różnorodność – zaśmiałem się patrząc jednocześnie z pożądaniem na jego kawę. – Ja wychodzę dopiero jakoś koło południa. Mogę wpaść do ciebie po pracy? – zapytałem przymilnie
- Jasne – Gerard zlustrował mnie przenikliwym spojrzeniem od góry do doły, a potem uśmiechnął się pod nosem. – Trzymaj – podał mi kubek z ciepłym napojem. – Zaraz mi ją wyrwiesz tym swoim łaknącym kofeiny wejrzeniem. I tak już miałem lecieć – powiedziawszy to wstał i wolnym krokiem udał się do korytarza.
- Czekaj! – krzyknąłem biegnąc za nim do wyjścia.
- Co się stało? – spytał owijając sobie szalik wokół szyi.
- A buziak dla kochającego chłopaka to co? – burknąłem oburzony.
Way przewrócił oczami i zakładając czarny płaszcz, powoli złożył słodki pocałunek na moich wargach, oczywiście ja jestem bardzo nienasyconym człowiekiem jeżeli chodzi o te sprawy, więc złapałem do za klapy ubrania i przyciągnąłem bliżej.
- Może zostaniesz jednak dzisiaj w domku i nie pójdziesz nigdzie? – zaproponowałem.
- Frank – mruknął między pocałunkami. – Wiesz żebym chciał, ale nie mogę… Praca to… praca. Już idę… - przytulił mnie na krótko i obdarowując na koniec mój nos całusem zaniknął za drzwiami.
Z wielkim jak stodoła uśmiechem na twarzy założyłem łańcuch i zamknąłem mieszkanie na klucz. Obróciłem się na piecie, a tym, co mnie przywitało, była całkiem pusta przestrzeń. Westchnąłem głośno. Nie będę siedział tutaj bezczynnie całkiem sam. Postanowiłem, że przed pracą zajdę jeszcze do Gerarda i popatrzę sobie, jak mu wychodzi opieka nad dziećmi. Tak, to był całkiem dobry pomysł. Pobiegłem szybko do łazienki, aby się ogarnąć i wyjść niebawem z domu.


  


            Zmiatałem z lady wszelkie pozostałości po kwiatach, które dzisiaj sprzedałem, do wielkiego, zielonego kubła. Nie sadziłem, że ta praca aż tak bardzo przypadnie mi do gustu. Na początku było trochę trudno, bo nie miałem wprawy w przyrządzaniu różnych kompozycji kwiatowych i pierwsi klienci wyszli raczej z mieszanymi odczuciami w stosunku do jakości tej kwiaciarni. Jednak po kilu godzinach i wielu ranach, które kolce róż porobiły mi na palcach i nadgarstkach, opanowałem sztukę, jaką było okiełznanie tych roślin i zmuszenie do współpracy.
Zamiatając podłogę przypomniałem sobie Gerarda, który usiłował wytłumaczyć przedszkolakom jak narysować kota. To było takie śmieszne… Część z tych maluchów nie wiedziała nawet jak narysować poprawnie koło, a co dopiero o reszcie mowa. Jednak bardzo dobrze opanowały sztukę taplania palców w farbie i rzucania się na mężczyznę przy każdej sposobności. Na skutek dzikich akrobacji tych praszczurów, ubrania Waya z czarnych zrobiły się kolorowe. Całe szczęście, że na zapleczu zawsze miał komplet czystych, które zostawiał tam na wszelki wypadek. Zacząłem się z niego śmiać, że przypomina cyrkowego clowna. Musiałem się po tych słowach niezwłocznie ewakuować, gdyż stwierdził, że bardzo byłoby miło jakbym dał mu się przytulić.
Skończyłem już na dzisiaj pracę i mogłem podsumować całokształt jako satysfakcjonujący. Zaszedłem jeszcze do kantorka po torbę i wyjąłem ostrożnie za łodyżkę z wazonu czerwonego goździka. Uśmiechnąłem się wąchając jego dorodny kwiat. Przypomniało mi się jednak coś, co spowodowało, że mina mi na chwilę zrzedła.
Na tych zajęciach… było dziecko, któremu Gerard poświęcał więcej uwagi niż pozostałym. Ta dziewczynka była strasznie podobna do Bandit. Zauważyłem to, chociaż nie wykazuję się dużą spostrzegawczością. W czach Waya widziałem smutek. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie jest i nigdy nie będzie jego córka. Oczywistym było, że cierpi wewnątrz cały czas, lecz pierwszy raz od dłuższego czasu dane mi było zaobserwować przejawy zewnętrzne. Pokręciłem ze smutkiem głową i wyszedłem z budynku.
Udałem się wolnym krokiem do galerii uprzednio zabezpieczając oczywiście dokładnie kwiaciarnie. Z tego, co pamiętam, to Gerard miał na dzisiejszy wieczór zaplanowaną grupę studentów z pobliskiej uczelni i jego zadaniem było przestawienie im jakiś dzieł z fowizmu, ekspresjonizmu, kubizmu i bodajże futuryzmu. Nie znam się na tym tak dobrze jak on, a części nazw nawet nie kojarzę i nie znam ich definicji, więc jeżeli będę sporo przed czasem zakończenia tych zajęć, to z chęcią posłucham sobie nieco o tej całej sztuce. W końcu człowiek uczy się przez całe życie, jak mawiają.
Obejrzałem się powoli za siebie. Odnosiłem dziwne wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Jednak moje odczucia mogą być mylne zważywszy chociażby na to, że zapadał mrok, było stosunkowo ciemno dookoła, a w dzieciństwie naoglądałem się za dużo horrorów. Oczywiście zaobserwowałem jeszcze kilku przechodniów, ale ulice po większości były puste. Nie lubiłem tego uczucia, kiedy odnosiłem wrażenie, że jestem obserwowany.
Naraz przypomniał mi się mój ostatni sen. Tylu zwierzęcych zwłok nie było mi dane widzieć na żadnym filmie. Potęgowało to jedynie mój strach i uczucie bezradności. Westchnąłem cicho mówiąc sobie, że za rogiem nic się nie czai i jestem całkowicie bezpieczny. Nieświadomie zacisnąłem mocniej palce na łodyżce goździka. Jednak opanowałem się w porę i nie złamałem jej. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem przez szklane ściany budynku, Gerarda z dość pokaźną liczbą studentów. Wszedłem po cichu do środka, aby pozostać niezauważonym. Nie udało mi się to zbytnio, gdyż Way od razu mnie przyuważył. Uśmiechnął się szeroko kiwając mi na przywitanie głową. Kilkoro z uczniów obejrzało się za siebie. Ja tym czasem stanąłem sobie z boczku chowając kwiat za plecami.
- Ekspresjonizm będzie ostatnim nurtem, jaki omówimy dzisiejszego dnia – objaśnił rzeczowo mężczyzna. – Artyści tworzący w ekspresjonizmie byli zafascynowani kolorem oraz jego wyrazistością podobnie jak fowiści, o których rozmawialiśmy uprzednio. Malarze tacy jak Vincent van Gogh (czyt. Gog) oraz Paul Gauguin (czyt. Pol Gogę) inspirowali się między innymi dorobkiem sztuki afrykańskiej oraz późnogotyckimi drzeworytami, co wzbudzało kontrowersję w tamtejszych czasach. Było to coć nowego i niebanalnego. Wzbudzało u jednej grupy zachwyt, a u drugiej wręcz przeciwne, bardzo negatywne odczucia – Gerard żywo gestykulował, co nadawało jego wypowiedzi szczególny charakter. – Dla spotęgowania siły wyrazu ekspresjoniści używali intensywnych barw. Kładli je na płótno dużymi plamami, zestawianymi kontrastowo, często obwodzili je czarnym bądź czerwonym konturem. Malowane postacie i obiekty niezwykle upraszczali, a także deformowali. Nierzadko dochodziło do tego, że były one wręcz oszpecane, co budziło mieszane uczucia co do takich dzieł pośród ich odbiorców. Artyści za pomocą wyrazistej mimiki i gestów pokazywali bardzo silne emocje, które nimi wewnętrznie targały, a nie byli w stanie ich się pozbyć. Były to kolejno wielka radość, euforia, melancholia, rozpacz, ale także przerażenie i strach. Jak zapewne zwróciliście uwagę, są to dość skrajne emocje. Dlatego też malarzy zza czasów ekspresjonizmu uważano za nie do końca zrównoważonych umysłowo – po sali rozległ się zbiorowy śmiech. – Artystom tamtych czasów nie zależało na dekoracyjności oraz wielkim urozmaiceniu czy broń boże statyczności i harmonii jak w klasycyzmie. Ważna dla nich była natomiast siła oddziaływania. Zależało im na tym, aby ludzie dostrzegli to, co w nich siedzi. Te skrajne emocje. Ekspresjonizm ma to do siebie, że w jego okresie zrezygnowano z pionów i poziomów w kompozycji. Dla nich to było za nudne, za spokojne, bez wyrazu i głębszych wartości – zrobił zniesmaczoną minę. – To byli wariaci moi drodzy. Dlatego chyba ekspresjonizm jest jednym z moich ulubionych nurtów – uśmiechnął się niepewnie do zebranych. – Są może jakieś pytania? – odpowiedziało mu zgodne milczenie i ciche pomruki zaprzeczenia. – Skoro brak pytań, to za tydzień poznamy dogłębnie tajniki secesji określanej również mianem awangardy dziewiętnastego wieku. Dziękuje wam bardzo za uwagę.
Gdy ostatni student opuścił budynek, kicnąłem – dosłownie – do Gerarda i rzuciłem mu się na szyję, kiedy ledwo co zdążył odwrócić się do mnie przodem. Dopasowałem błyskawicznie swoje usta so jego warg uśmiechając się przy tym subtelnie. Nieco zszokowany na początku czarnowłosy mężczyzna, szybko odwzajemnił pocałunek kładąc swoje dłonie na moich biodrach.
- Witaj mój przystojniaku. Ktoś ci mówił, że jesteś świetnym mówcą? – wyszczerzyłem się odrywając się od jego ust. – Mam dla ciebie kwiatka – podsunąłem mu pod nos czerwonego goździka.
- A dziękuję bardzo – szepnął mi uwodzicielsko do ucha. – A co my mamy dzisiaj taki wyborny humor?
- Gerard… - zacząłem niepewnie spuszczając wzrok. – Ja widziałem dzisiaj jak ty na nią patrzyłeś…
- Nie zaczynaj tego tematu… - szepnął, a w jego oczach zalśniły łzy.
- Ale…
- Proszę… Frank. Ja nie chcę do tego wracać. Nie chcę tego rozdrapywać – odsunął się ode mnie kawałek.
- Spokojnie… Dobrze. Nie było tematu – udałem, że zamykam sobie buzię, a kluczyk wyrzucam za siebie, - A teraz… Mamy jakieś plany na wieczór? – usiłowałem rozładować sytuację. Trafiłem celnie.
- Może tak… może nie… - przyciągnął mnie na powrót do siebie, ale w jego oczach dalej widziałem pozostałości smutku. – Zależy od tego, czy noc też brałeś pod uwagę.
- Owszem, owszem – mruknąłem wspinając się na palcach. Ponownie złączyłem nasze usta.

[JOSH]

            Myślałem, że wraz z dymem papierosowym moje zmartwienia znikną. Lecz myliłem się. Oparty o ścianę budynku usytuowanego naprzeciwko galerii tego całego Waya, obserwowałem to, co działo się w środku.
Najpierw Frank zdychał jak jakiś nieszczęśliwy i wpatrywał się w tego pedała jak w obrazek, a potem zaczęli się miziać jak zgraja kujońskich studentów wysypała się z budynku  niczym stado bawołów na wybieg w zoo.
 Odwróciłem wzrok od tej jakże przepięknej sceny wyznania miłości. Rzygam. Zauważyłem, że ostatnio zrobiłem się strasznie zgorzkniały i cyniczny. Ciekawe dlaczego… 
Z początku myślałem, że Frank się zgrywa, że chce, abym był zazdrosny. Jednak dotarło do mnie z czasem, że on naprawdę kocha Gerarda. I to mnie boli. Dlatego też muszę zmienić postać rzeczy. Niby nic do Waya nie mam. Wydawał mi się nawet spoko gościem jak nawiązywaliśmy współpracę. Ale teraz on jest z moim młodym, a to zmienia całkowicie moje postrzeganie świata. Zacząłem z zawiścią wpatrywać się w ich zacieszone mordy i złączone usta.
- Piękny obrazek, nieprawdaż? – obok mnie pojawił się wysoki, napakowany mężczyzna. Więcej mięśni niż mózgu.
- Spieprzaj Jo – warknąłem. – Zamknij paszczę, bo przez twojego gnijącego w glebie, jebanego brata teraz mam na co patrzeć. Aż żałuję, że to szczenię odjebało mu łeb.
- Sam go pieprzyłeś, więc nie gadaj teraz – zaśmiał się gardłowo. – Ten czarny to co to za jeden?
- Jego facet. Jest z Belli od Higginsa. Pracuje z nami. Nie mogę go jawnie zapierdolić.
Staliśmy przez chwilę w zupełnej ciszy.
- Tu trzeba sprytu Josh. Sprytu – zaznaczył Jo. – Załatwić sprawę? – zaproponował.
- Nie – zaprzeczyłem. – To moja gra – rzuciłem peta na ziemię. – Rozegram to według moich zasad i na moim polu – przydeptałem go butem. – Ten mały skurwiel będzie jeszcze mój.
- A jak nie będzie?
- To nie będzie należał do nikogo – odepchnąłem się od zimnej ściany i odszedłem stamtąd układając w głowie plan… Zemsty.


***
„ Sitting in the dark, I can’t forget. Even now, I realize the time I’ll never get. Another story of the Bitter Pills of Fate. I can’t go back again. (…) The Other Me is dead. I hear his voice inside my head… We were never alive and we won’t be born again. But I’ll never survive with dead memories in my heart.”

Slipknot ~~> Dead Memories

***********


Chciałam bardzo przeprosić za klimat, który zbudowałam w ostatnim rozdziale. Moim celem nie było zniesmaczenie kogokolwiek przebiegiem sytuacji *ma na myśli scenę + 18*.  Być może Gerard powinien dać na wstrzymanie, lecz nie chciałam z niego robić też mażącej się baby, która użala się nad sobą i nad tym jaki świat jest niesprawiedliwy przez 94375 rozdziałów X’D. Dorośli faceci na ogół podnoszą się bardzo szybko po stracie *pacza znacząco na własnego ojca przez ścianę*, czego o nastolatkach powiedzieć nie można. Jak nie patrzeć, u mnie w opowiadaniu oni młodzi aż tak bardzo nie są, a dodatkowo mają za sobą dość traumatyczne przeżycia, także zemarcie matki nie jest jakoś bardzo wstrząsające :D. Zważywszy jeszcze na to, że Way nie był z nią szczególnie związany, obraz nie przedstawia się nadzwyczaj dramatycznie.  Mam nadzieję, że wybaczycie mi to niedociągnięcie.  Ameno

7 komentarzy:

  1. och, och, och <3 Josh, bogu mój <3 tak, musisz mi go oddać, nie ma uproś, koniec kropka <3 za to masz tą moją L.. tajemniczą dziewczynę, będziecie udaną parą >D
    Rozdział jak zwykle udany. Wiesz, że ty tylko takie piszesz, więc co tu dużo mówić... Rozpisy piękne, dialogi też, całus *-* ok, tyle, bo zaczynam fazować, a jeszcze jakbym przypomniała sobie o Joshu.. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestę hejterę, nienawidzę Josha. Niech się nareszcie odwali od nich, no! Giń, przepadnij, siło nieczysta! *krzyczy na Josha i groźnie wymachuje rękami, aby go przestraszyć*
    Ale, tak swoją drogą, jestem ciekawa, co ten facet kombinuje. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział : 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj... co mam napisać? Jak zawsze było super. Josh mnie strasznie denerwuje. Jestemciekawa co ten gość wymyśli, o jaką zemstę mu chodzi. Mam nadzieje, że nie zrobi krzywdy Gerardowi *obejmuje opiekuńczo ramionami Gee i Franka* ani Frankowi.
    Żadnych błędów ortograficznych nie zauważyłam, gdzieś zjadłaś jedną literkę, ale jest dobrze. Opisy świetne, zwłaszcza sen Franka :-)
    Przepraszam, wiem, że poprzednich rozdziałów nie komentowałam, ale czasu nie miałam.
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Czuję, że będzie się dziać.
    Anonim :***

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurczę! (Ta, słitaśne wielkanocne kurczaczki *_*) (jak coś to tego w pierwszym nawiasie nie było xD zapomnij xD) No więc teraz napiszę mój spokojny i jakże opanowany komentarz:
    nlk h etlimhtjilh j!nhonhmhr t5k5!!!!nigo5jyi5ngdlfk!!! KREHBREKN BGEROGJIREJH HENHNE!niorjij rh! weiogn4ehoiieorjgh5nuh!NOREHJGIOERJHGIERJMOIBH! LGW4TIOHTIHUB! ORIHRM ,OI!joe hgreoi! nfonoignowiergn!
    dziękuje za uwagę ^^ I teraz jeszcze raz: Co to miało być? Czytając ten koszmar Franka sama oglądałam się kilka razu do tyłu, za siebie...Straszne. Szkoda, że nie było sceny, kiedy Gee pociesza Frania. Takie urocze :3 Na pewno sobie to wyobrażę ^^ Ale wracając: Josh...Mam się bać? No oczywiście, że mam się bać! Co to w ogóle ma być? Zemsta? Na kim? Na Franiu...? :( Ależ on nic nie zrobił! I tekst:
    "Ten mały skurwiel będzie jeszcze mój."
    Myślałam, że Josh kocha Franka, a tu takie coś... Ja ostrzegam! Jeżeli ten koleś tknie Franka, albo Gerarda, to osobiście mu coś zrobię! I już teraz w tej chwili idę obmyślić plan zemsty! Nie będzie to trudne! Po prostu, jak to powiada moja mama, "nogi z dupy powyrywam" xD Wybacz, musiałam to napisać. Nie wiem, rozwala mnie dzisiaj :D I dlatego też piszę oto taki zacny komentarz, którego nikt nie zrozumie ^^ Ale mniejsza o to. Szkoda mi Gerarda :( Wcale nie zachowuje się jak baba...Ciężko mu po stracie Bandit. Jest wrażliwy, a to cecha, którą posiada niewielu mężczyzn. No i to jest na plus. A Frank...Nie wiem, niby jest szczęśliwy, ale nie jest. To znaczy ja mam takie wrażenie. Boje się o nich obu. I to wszystko przez tego Josha, bo w ich związek raczej nie wątpię. :D A tak naprawdę to liczę, że coś zuego się stanie xD Jestem psychiczna, wiem, ale no nie moja wina... :( Kocham twoje rozdzialiki, takie omnomnom :3 Po prostu pięęęękne <3 Przepraszam za taki, według mnie, niepoukładany komentarz, ale takie emocje, że nie mogłem nic innego wymyślić. No to ten... Byle do soboty :D Albo wcześniej...Wiem, że ciągle to piszę, ale ty i tak nigdy nie dodasz wcześniej :( Rozumiem, nauka, ale na twoje opo mogę czekać :* Kochamy <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię Josha, jest genialny. Pełnokrwisty bohater, buzujący emocjami. Świetnie ci on wyszedł. Jak już wspominałam to naprawdę, nie wiem jak to skomentować i mam bakłażany w myślach. Ale rozdział jest bardzo dobry nawet, przeskoki między bohaterami były widoczne, człowiek wiedział, w kogo głowie jest. Szkoła szkoła, jebana szkoła, wszyscy się nią wymigują, zresztą ja też. Odbiera siły i wenę, której ci aż nadmiaru życzę. Mam nadzieję, że szybko będzie kolejna część, którą uczynisz jeszcze lepszą niż poprzednie. Trzymam za to kciuki. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaka schiza, ja pierdolę XD Nie no, ale tak na serio nagraj taki horror razem z Zombie Detonator pt."Kocie wnętrzności". Będzie zajebisty, na pewno!
    Gerard, jakiś ty inteligenty! Zazdroszczę Frankowi takiego partnera, na serio. Josh mnie denerwuje, serialnie -.- Ale zaczynam się go też trochę bać... On będzie chciał zabić Gerda? O nie. O nie! O NIE! Myśli, że w ten sposób zdobędzie Franka?! Wtedy go raczej znienawidzi i ukatrupi, no ale cóż.
    Rozdział świetny. Opis tego koszmaru najlepszy z całą pewnością <3
    Pozdrawiam, XOXO

    OdpowiedzUsuń
  7. No, wreszcie przeczytałam :D I sorry, że dopiero teraz wstawiam komentarz, ale szkoła wymęcza mnie na wszystkie możliwie sposoby XD Tak czy inaczej, rozdział świetny. Tylko ty oczywiście musisz im pokomplikować życie Joshem. Choć... może być ciekawie 8D Franio z goździkiem był przesłodki i moja wyobraźnia jeszcze szaleję na ten temat. W końcu cukru nigdy nie za dużo! <3 W ogóle Gerard wykładający sztukę jest taki seksowny... Dobra, bo zaczynam zachowywać się jak zakochany Frank XD No i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń