XIX
Slipknot
~~> Sulfur
Dla Zombies Detonator ♥ W końcu martwe koty,
fajna rzecz xD
[FRANK]
Obudziło mnie wpadające przez okno światło księżyca. Pomimo tego, że
zasłoniłem zasłony, nie mogłem już zasnąć. Z cichym westchnieniem obróciłem się
w stronę twarzy Gerarda. Mimowolnie uśmiechnąłem się odgarniając opuszkiem
palca zbłąkany kosmyk jego czarnych włosów. Nie potrafiłem ubrać odpowiednio w
słowa tego, jak bardzo go kocham. Naprawdę. Byłbym totalnym głupcem
niedoceniając tego, co mam. Spotkało mnie tak wielkie szczęście, którego w
pełni sam nie byłem w stanie objąć własnym umysłem. Wtuliłem się w mężczyznę z
nadzieją, że w końcu nadejdzie tak upragniony sen. Wpatrywałem się we
wszechobecną ciemność, aż zanotowałem z zadowoleniem, iż moje powieki raz po
raz opadają bezwładnie. Wtedy za oknem rozpętała się wichura i zaczął padać
deszcz, który bił w szybę na tyle głośno, aby rozbudzić mnie na dobre. Zakląłem
pod nosem wkurzony na to niefortunne zdarzenie. Zacząłem z uwagą wsłuchiwać się
w miarowy oddech Gerarda. Liczyłem przez długą chwilę ilość wdechów oraz
wydechów powietrza, które wykonywały jego płuca, lecz ostatecznie i tak wstałem
bardzo ostrożnie z łóżka, aby żadna sprężyna nie ważyła się zatrzeszczeć
złowrogo i wyszedłem na palcach z sypialni. Naciągnąłem rękawy bluzy na dłonie
i udałem się ciemnym korytarzem do salonu, celu mojej nocnej wędrówki.
Podszedłem niespiesznie do kanapy, powoli ją okrążyłem. Siadając na zimnej
skórze, poczułem przejmujący chłód rozchodzący się po moich pośladkach.
Podciągnąłem nogi pod brodę, a następnie objąłem kolana ramionami. Nie
pozostało mi w sumie nic innego jak bezmyślnie wpatrywać się w czarny ekran
wyłączonego telewizora. Teraz i tak pewnie nie leci nic prócz reklam i jakiś
nudnych telezakupów czy seriali dla pań po siedemdziesiątce, które myślą, że cierpią
na bezsenność i zasypiają jeszcze na czołówce.
Zegar cyfrowy na
dekoderze wskazywał równo trzecią nad ranem, a ja w osamotnieniu zacząłem się
zastanawiać nam moją i Gerarda wspólną przyszłością. Jak on to sobie w ogóle
wyobraża? Oczywistym jest to, że pragnę spędzić u jego boku resztę swojego
życia. Jestem o tyle spokojny w duchu, iż wiem, że on chce tego samego. Jednak
czy nasze uczucie przetrwa tyle czasu? Nie oszukujmy się, jesteśmy młodzi.
Rzekłbym, że kwiecie wieku. Nawet postanowienia, których wykonania jesteśmy w
stu procentach pewni, za kilka lat mogą uledz radykalnej zmianie, a ich pewność
zmaleje nawet do piętnastu procent. Same zapewnienia i wyznania miłości mogą
nie być długotrwałe i nie utrzymać wszystkiego w jednej kupie. Co jeśli któreś
z nas po drodze zakocha się w innej osobie? Mówię tutaj głównie o Wayu, bo
swoich uczuć jestem całkowicie pewien i nie ukierunkuje ich na kogoś innego.
Mam nadzieję, że on także… Ale jeśli nawet mi coś odbije i zacznę się oglądać
za innym facetem? Na pewno będę usiłował zwalczyć w sobie to uczucie i zrzucić
to na chwilowe zauroczenie. Życie to taki skurwysyn, że nigdy nic w nim pewne
nie jest. Zwyczajnie nie może być i to mnie w tej chwili ubodło najbardziej.
- Frankie… To znowu po nocach
siedzisz? – Gerard przetarł zaspane oczy, po czym usiadł obok mnie i przyjrzał
się badawczo mojej twarzy. – To już powoli podchodzi pod bezsenność, nie
uważasz?
- A ja znowu cię zbudziłem –
westchnąłem. – Przepraszam – szepnąłem cicho.
- Już ci mówiłem, że zwyczajnie
jestem bardzo wyczulony na brak ciebie obok mnie w łóżku – mruknął sennie
przytulając mnie do swojej piersi. – Myślisz o Joshu? – wyczułem w jego głosie
nutkę niepokoju i zawodu jednocześnie.
- Nie – zapewniłem ciepło. –
Akurat rozmyślałem nad nami, naszym związkiem.
- A co tutaj jest do myślenia? –
ucałował z czułością moje czoło. Uwielbiałem, kiedy to robił. – Nasze relacje
są chyba jasno określone, prawda? Chyba, że o czymś nie wiem. Jak tak, to
zamieniam się w słuch.
- Oczywiście, że wszystko jest okej
– bardziej wtuliłem się w jego bok. – Zastanawiałem się jednak, jak wyobrażasz
sobie naszą wspólną przyszłość. Czy… w ogóle planujesz jakąś przyszłość… ze
mną?
Wolałem wyłożyć karty
na stół i powiedzieć mu prosto z mostu, co mnie tak dręczy. To był najlepszy
sposób dowiedzenia się wszystkiego i zaprzestania życia w niewiedzy i
złudzeniach. Gerard zawsze, od kiedy go znam, był bardzo wyrozumiały i
odpowiadał mi szczerze niezależnie od powagi czy… niepowagi sytuacji. Wiedziałem,
że choćby nie wiem co, on mnie przenigdy nie okłamie i zawsze podejdzie do
sprawy pod innym, lepszym kątem. Miałem świadomość tego, że mężczyzna naprawdę
mnie kocha i za wszelką cenę pragnie mego dobra. To właśnie chyba czyniło nasz
związek takim silnym. Jednak… skąd zatem ta niepewność?
- Oj Frankie… - mruknął w moje
włosy. – Oczywiście, że planuję naszą przyszłość. Jesteś jedyną osobą, z którą
chcę ją dzielić – zapewnił. – To cię tak dręczy, że aż budzisz się w nocy,
łazisz nam po domu i rozmyślasz do białego rana?
- Nie. To ten księżyc –
zmarszczyłem nos. – Walił mi po oczach do tego stopnia, że nie byłem później w
stanie w ogóle zasnąć. Nawet zasłony nie pomogły.
Way zaśmiał się cicho i zanurzył
nos w zagłębieniu mojej szyi. Zaczął delikatnie masować moje ramiona. Skuliłem
się przy nim niczym mała dziewczynka przy swoim ojcu po złym koszmarze, który
nawiedził ją w nocy i wybił z rytmu.
- Na pewno już dzisiaj nie
zaśniesz? – zapytał z nadzieją w głosie po chwili ciszy.
- Na pewno – oznajmiłem z
przekonaniem. – Ale ty się już połóż. Idziesz z rana do pracy i musisz być
wypoczęty. Ja zaczynam dopiero jakoś w południe.
- Nie gadaj głupot – westchnął.
– Nie wrócę przecież do sypialni bez ciebie – okrył nas szczelnie kocem, który
ze sobą przywlókł. – Porozmawiamy sobie spokojnie, a kiedy zmorzy nas sen, to
po prostu zaśniemy, dobrze?
- Dobrze – uśmiechnąłem się sam
do siebie. – Kocham cię Gerard. Naprawdę – zaznaczyłem dobitnie ostatnie słowo.
– Nie wyobrażam sobie normalnego życia bez ciebie.
- Wiem skarbie – jego ręka
jeździła w górę i w dół po moich plecach. Uspokajał mnie ten drobny gest. – Ja
też ciebie kocham. Nie masz się czego bać. Nie zostawię ciebie. Nigdy.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Z łóżka ściągnął mnie obrzydliwy zapach rozkładającego się mięsa. Usiadłem
na krawędzi materaca o rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie, w którym się
obecnie znajdowałem, ani trochę nie przypominało wyglądem sypiali mojej i
Gerarda. Właśnie… Gerard. Nie zastałem go przy mnie tak, jak było, zanim
zmorzył nas sen. Moje serce owładnął niepokój, którego uczucie przybierało na
sile, gdy uświadomiłem sobie, iż przebywam w pokoju gościnnym mojej babci.
Wszystko byłoby dobrze i na miejscu, gdyby świętej pamięci Cala nie leżała na
cmentarzu St. Maria w alejce czwartej, sektorze B.
Postawiłem powoli
stopy na chłodnych panelach podłogowych, które zatrzeszczały złowrogo pod
ciężarem mojego ciała. Niepokój, który przyprawiał moje serce o szybsze bicie,
wzrastał wraz z krokami, które przybliżały mnie do wyjścia z sypialni. Kiedy
umiejscowiłem dłoń na lodowatej klamce, me ciało przeszedł potężny dreszcz
spowodowany niekoniecznie jedynie samym chłodem. Powoli i niepewnie otworzyłem
drzwi prowadzące na korytarz. W jego końcu zaobserwowałem palące się światło.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy aby nie zawrócić w celu ponownego zakopania
się w pielesze i cichego błagania, aby Gerard pojawił się magicznym sposobem
tuż obok mnie. Jednak ta głupia, ciekawska natura we mnie zwyciężyła i udałem
się w kierunku jasnej poświaty z przyspieszonym biciem serca w piersi oraz
zlęknionym wejrzeniem w przestrzeń.
Intuicja podpowiadała
mi, że nie zastane tam nic dobrego, nic, co nie przychodziłoby później do mnie w
sennych koszmarach. Ta sama głupia intuicja, której obecność odczuwałem za
każdym razem, kiedy wydarzy się coś złego, bądź powiem coś nieodpowiedniego.
Uparcie nie
oglądałem się za siebie, choć pokusa była ogromna. Nieustające wrażenie, że
ktoś lub coś ciebie obserwuje, albo, że podąża bezszelestnie w ślad za tobą, a
ty jesteś zbyt spanikowany, aby się obejrzeć, może doprowadzić człowieka do
obłędu.
Dalej kroczyłbym
pod ścianą, gdyby nie ciecz, w którą wdepnąłem. Zmoczyła moje stopy i z
niewiadomych względów napawała mnie wewnętrznym obrzydzeniem. Przypominając
sobie nieco rozkład domu zorientowałem się, iż moim celem jest łazienka.
Zapewne domownik zapomniał zakręcić wodę, albo wypadło mu coś podobnego, i
teraz wylewa się ona hektolitrami na posadzkę. Taka postać rzeczy dodała mi
otuchy i raźnym krokiem, z podniesiona głową ruszyłem ku wejściu do tego
stosunkowo niewielkiego pomieszczenia.
Swoją drogą,
jestem ciekawy, kto chciał kupić dom, którego pierwotny właściciel już nie
żyje. Chyba, że agent nieruchomości zataił tę informację przed nowymi
nabywcami. Osoby, które wykonują tę profesję często nie stronią od kłamstw, aby
jedynie zapisać na swoim koncie kolejną sprzedaną posiadłość. Zawsze mógł
wcisnąć jakiejś przemiłej parze kit, że wcześniejsi lokatorzy byli cudownymi
staruszkami, którzy na stare lata zapragnęli zmienić scenerię.
Przekraczając
próg, stanąłem jak wryty. Moje dłonie bezwiednie powędrowały ku górze i
zasłoniły lekko rozchylone usta, a oczy rozwarły się szeroko w geście
niedowierzania i bezgranicznego przerażenia. Chciałem krzyczeć, lecz jak na
złość żaden dźwięk nie opuścił mojej jamy ustnej. Otóż na końcu grubego sznura
zwisającego z sufitu znajdował się przyczepiony do niego za ogon czarny kot.
Miał poderznięte gardło, z którego nadal sączyła się niewielkich rozmiarów
stróżka krwi. Z rozszarpanego brzucha wyleciała połowa wyprutych trzewi, które
krwawo zbroczyły bladoróżowe kafelki posadzki. Wanna, na której mój wzrok
skupił się nieco później, była wypełniona po brzegi sierścią martwych zwierząt,
których rozbabrane, nagie ciała również w niej zalegały. Umywalkę zastałem
splamioną krwią, która zdążyła już zaschnąć do tego stopnia, iż przybrała kolor
brudnego brązu o średnio intensywnym kolorycie. Niegdyś biały element
wyposażenia łazienkowego był zapełniony dziesiątkami gałek ocznych, które z
całą pewnością pasowały do pustych oczodołów futrzaków z wanny.
Cofnąłem się
spanikowany kręcąc głową w niedowierzaniu, aż nagle moje ciało zatrzymało się
na drewnianej balustradzie. Chociaż usilnie starałem się nie wpatrywać w
nasnute mgłą oczy kota na sznurze, nie byłem w stanie tego uczynić. Czułem jak
zawartość żołądka podchodzi mi do gardła, lecz nie zwymiotowałem. Zamiast tego,
ogarnięty paniką, zbiegłem po schodach na parter odbijając się od ściany i
poręczy na zmianę. Zauważyłem tam siedzącą na bujanym fotelu postać. Łudząco
przypominała mi ona jakąś znajomą osobę, która odegrała istotną rolę we
wczesnych latach mego dzieciństwa.
- Babciu? – zapytałem zdławionym
szeptem niedowierzając do końca własnym oczom. Przecież moja babcia od dawna
nie żyje. To niemożliwe. – Babciu, to ty? – ponowiłem pytanie podchodząc do niej
powoli. Gdy nie otrzymałem jakiegokolwiek odzewu ze strony kobiety, okrążyłem
fotel. – O mój boże… - szepnąłem.
Przede mną rzeczywiście
znajdowała się znajoma twarz staruszki, a raczej to, co z niej zostało. Puste
oczodoły kobiety straszyły swoim wejrzeniem. Jej policzki zostały przypięte
agrafkami do płatków uszu dając tym samym efekt koszmarnej parodii uśmiechu.
Skóra jej policzków w niektórych miejscach zatraciła swą ciągłość. W podłużnych
ranach, które powstały na skutek odpadnięcia naskórka, oprócz zgniłego, sinego
mięsa, znajdowały się także białe oraz czerwone
larwy much. Rozwarte usta obryzgane dookoła krwią ziały pustką,
natomiast język, który został dokładnie wycięty z jamy ustnej staruszki,
znalazł swoje miejsce na jej czole, przybity do czaszki gwoździem idealnie po
środku.
Z moich oczu
poleciały pierwsze łzy. Łzy kompletnego zrezygnowania. Gdzie ja jestem? Co to
za koszmar? Ja chcę do domu, do własnego łóżka, poduszki i Gerarda!
Pobiegłem do
przedsionka ile sił miałem w rozedrganych, miękkich nogach. Wybiegłem na patio
przez ledwo trzymające się zawiasów drzwi. Dopiero po chwili zdałem sobie
sprawę z tego, że otacza mnie gęsta, nieprzejrzysta mgła. Rozejrzałem się po
okolicy spłoszonym wzrokiem i ruszyłem powoli przed siebie. Nie wiedziałem
gdzie idę, lecz na pewno było tam znacznie lepiej niż w tym domu straszydeł. Do
moich uszu dotarł odgłos krakania wron, a po chwili usłyszałem jeszcze trzepot
ptasich skrzydeł. Spojrzałem w szare, zamglone do granic możliwości niebo. Z
niepokojem doszedłem do wniosku, iż jakaś bliżej niezidentyfikowana, czarna
kropka zbliża się co raz to bardziej ku mnie. Zanim zidentyfikowałem dokładnie,
czym jest obce ciało, spadło one wprost na moją twarz, po czym osunęło się na
ziemię. Spojrzałem pod moje nogi. Zastałem tam rozpruta wronę bez głowy z
wnętrznościami na widoku. Przejechałem drżącą z nerwów dłonią po mokrym
policzku. Znajdowałem się na skraju załamania nerwowego, a czerwona maź wraz z
galaretowata substancją tylko znacznie mnie przybliżyła do krawędzi tej
przepaści.
Chciałem krzyknąć.
Krzyknąć tak, aby usłyszano mnie w najodleglejszych zakątkach globu ziemskiego,
lecz z mojego gardła wydobył się jedynie przeciągły jęk sygnalizujący kompletne
zrezygnowanie postacią rzeczywistości. Moje zmysły na powrót się wyczuliły,
kiedy usłyszałem dobiegający z niedaleka bliżej niezidentyfikowany dźwięk,
który przywodził swym brzmieniem na myśl człowieka, który wszedł w kałużę z
głośnym chlupnięciem. Obejrzałem się za siebie, a tam znajdowało się kolejne
ciało martwego ptaka z wyprutymi trzewiami. Już drugi raz tego… dnia? Nocy? Nie
byłem w stanie określić nawet jaka pora nastała. W każdym bądź razie ponownie
spojrzałem w niebo. Jak na komendę w zasięgu mojego wzroku pojawiło się
kilkadziesiąt ciemnych pocisków. Wysyłałem jasne i klarowne sygnały do ośrodków
mojego mózgu z wiadomością, że pragnę uciec. Uciec stąd jak najdalej. Dlaczego
zatem w dalszym ciągu stałem w miejscu? Strach i niemoc zawładnęły mną bez
reszty uniemożliwiając mi tym samym uruchomienie funkcji racjonalnego myślenia.
Gdy kropki robiły się co raz to większe i bardziej wyraźne, a tym samym w pełni
możliwe do zaobserwowania, moje serce gwałtownie przyspieszyło swoje obroty
niemalże rozsadzając moją klatkę piersiowa i przyprawiając mnie o zawroty
głowy. Kiedy niektóre z ptaków rozchlapały się o ziemię, a ich krew obryzgała
mi ubranie oraz skórę, zakryłem uszy dłońmi i po raz pierwszy tego dnia z moich
ust wydobył się głośny, donośny krzyk, który nie zwiastował nic przyjemnego.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Podniosłem się na łokciu
mrużąc oczy od światła dziennego, które wdarło się do pomieszczenia.
Przypomniałem sobie, że rozmawiałem
wczoraj z Gerardem do późna w nocy. Widocznie usnęliśmy na tej kanapie.
Tyle, że teraz leżałem w salonie sam, nakryty kocem, ale sam. Rozejrzałem się
dookoła, aż zawiesiłem dłużej wzrok na siedzącym za stołem i popijającym kawę
Gerardem.
- Cześć – przywitałem się lekko
zachrypniętym głosem.
- Hej – uśmiechnął się do mnie
subtelnie.
Chwycił kubek oburącz i
wgramolił się do mnie pod koc. Nie krępując się zbytnio położyłem mu swoje nogi
na kolanach i oparłem się plecami o dość wysoki zagłówek kanapy.
- Zaraz wychodzę – oznajmił
mężczyzna upijając łyka ciemnej cieczy z naczynia, które dzierżył w dłoniach. –
Za półtora godziny mam przedszkolaków i trzeba im zorganizować jakieś zajęcia
plastyczne, a wieczorem przychodzą studenci na wykład o sztuce…
- Cóż za różnorodność –
zaśmiałem się patrząc jednocześnie z pożądaniem na jego kawę. – Ja wychodzę
dopiero jakoś koło południa. Mogę wpaść do ciebie po pracy? – zapytałem
przymilnie
- Jasne – Gerard zlustrował mnie
przenikliwym spojrzeniem od góry do doły, a potem uśmiechnął się pod nosem. –
Trzymaj – podał mi kubek z ciepłym napojem. – Zaraz mi ją wyrwiesz tym swoim
łaknącym kofeiny wejrzeniem. I tak już miałem lecieć – powiedziawszy to wstał i
wolnym krokiem udał się do korytarza.
- Czekaj! – krzyknąłem biegnąc
za nim do wyjścia.
- Co się stało? – spytał
owijając sobie szalik wokół szyi.
- A buziak dla kochającego
chłopaka to co? – burknąłem oburzony.
Way przewrócił oczami i
zakładając czarny płaszcz, powoli złożył słodki pocałunek na moich wargach,
oczywiście ja jestem bardzo nienasyconym człowiekiem jeżeli chodzi o te sprawy,
więc złapałem do za klapy ubrania i przyciągnąłem bliżej.
- Może zostaniesz jednak dzisiaj
w domku i nie pójdziesz nigdzie? – zaproponowałem.
- Frank – mruknął między
pocałunkami. – Wiesz żebym chciał, ale nie mogę… Praca to… praca. Już idę… -
przytulił mnie na krótko i obdarowując na koniec mój nos całusem zaniknął za
drzwiami.
Z wielkim jak stodoła
uśmiechem na twarzy założyłem łańcuch i zamknąłem mieszkanie na klucz.
Obróciłem się na piecie, a tym, co mnie przywitało, była całkiem pusta
przestrzeń. Westchnąłem głośno. Nie będę siedział tutaj bezczynnie całkiem sam.
Postanowiłem, że przed pracą zajdę jeszcze do Gerarda i popatrzę sobie, jak mu
wychodzi opieka nad dziećmi. Tak, to był całkiem dobry pomysł. Pobiegłem szybko
do łazienki, aby się ogarnąć i wyjść niebawem z domu.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Zmiatałem
z lady wszelkie pozostałości po kwiatach, które dzisiaj sprzedałem, do
wielkiego, zielonego kubła. Nie sadziłem, że ta praca aż tak bardzo przypadnie
mi do gustu. Na początku było trochę trudno, bo nie miałem wprawy w
przyrządzaniu różnych kompozycji kwiatowych i pierwsi klienci wyszli raczej z
mieszanymi odczuciami w stosunku do jakości tej kwiaciarni. Jednak po kilu
godzinach i wielu ranach, które kolce róż porobiły mi na palcach i nadgarstkach,
opanowałem sztukę, jaką było okiełznanie tych roślin i zmuszenie do współpracy.
Zamiatając podłogę
przypomniałem sobie Gerarda, który usiłował wytłumaczyć przedszkolakom jak
narysować kota. To było takie śmieszne… Część z tych maluchów nie wiedziała
nawet jak narysować poprawnie koło, a co dopiero o reszcie mowa. Jednak bardzo
dobrze opanowały sztukę taplania palców w farbie i rzucania się na mężczyznę
przy każdej sposobności. Na skutek dzikich akrobacji tych praszczurów, ubrania
Waya z czarnych zrobiły się kolorowe. Całe szczęście, że na zapleczu zawsze
miał komplet czystych, które zostawiał tam na wszelki wypadek. Zacząłem się z
niego śmiać, że przypomina cyrkowego clowna. Musiałem się po tych słowach
niezwłocznie ewakuować, gdyż stwierdził, że bardzo byłoby miło jakbym dał mu
się przytulić.
Skończyłem już na
dzisiaj pracę i mogłem podsumować całokształt jako satysfakcjonujący. Zaszedłem
jeszcze do kantorka po torbę i wyjąłem ostrożnie za łodyżkę z wazonu czerwonego
goździka. Uśmiechnąłem się wąchając jego dorodny kwiat. Przypomniało mi się
jednak coś, co spowodowało, że mina mi na chwilę zrzedła.
Na tych zajęciach…
było dziecko, któremu Gerard poświęcał więcej uwagi niż pozostałym. Ta
dziewczynka była strasznie podobna do Bandit. Zauważyłem to, chociaż nie
wykazuję się dużą spostrzegawczością. W czach Waya widziałem smutek. Doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że to nie jest i nigdy nie będzie jego córka.
Oczywistym było, że cierpi wewnątrz cały czas, lecz pierwszy raz od dłuższego
czasu dane mi było zaobserwować przejawy zewnętrzne. Pokręciłem ze smutkiem
głową i wyszedłem z budynku.
Udałem się wolnym
krokiem do galerii uprzednio zabezpieczając oczywiście dokładnie kwiaciarnie. Z
tego, co pamiętam, to Gerard miał na dzisiejszy wieczór zaplanowaną grupę
studentów z pobliskiej uczelni i jego zadaniem było przestawienie im jakiś
dzieł z fowizmu, ekspresjonizmu, kubizmu i bodajże futuryzmu. Nie znam się na
tym tak dobrze jak on, a części nazw nawet nie kojarzę i nie znam ich definicji,
więc jeżeli będę sporo przed czasem zakończenia tych zajęć, to z chęcią
posłucham sobie nieco o tej całej sztuce. W końcu człowiek uczy się przez całe
życie, jak mawiają.
Obejrzałem się powoli
za siebie. Odnosiłem dziwne wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Jednak moje odczucia
mogą być mylne zważywszy chociażby na to, że zapadał mrok, było stosunkowo
ciemno dookoła, a w dzieciństwie naoglądałem się za dużo horrorów. Oczywiście
zaobserwowałem jeszcze kilku przechodniów, ale ulice po większości były puste.
Nie lubiłem tego uczucia, kiedy odnosiłem wrażenie, że jestem obserwowany.
Naraz przypomniał mi
się mój ostatni sen. Tylu zwierzęcych zwłok nie było mi dane widzieć na żadnym
filmie. Potęgowało to jedynie mój strach i uczucie bezradności. Westchnąłem
cicho mówiąc sobie, że za rogiem nic się nie czai i jestem całkowicie
bezpieczny. Nieświadomie zacisnąłem mocniej palce na łodyżce goździka. Jednak
opanowałem się w porę i nie złamałem jej. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem
przez szklane ściany budynku, Gerarda z dość pokaźną liczbą studentów. Wszedłem
po cichu do środka, aby pozostać niezauważonym. Nie udało mi się to zbytnio,
gdyż Way od razu mnie przyuważył. Uśmiechnął się szeroko kiwając mi na
przywitanie głową. Kilkoro z uczniów obejrzało się za siebie. Ja tym czasem
stanąłem sobie z boczku chowając kwiat za plecami.
- Ekspresjonizm będzie ostatnim
nurtem, jaki omówimy dzisiejszego dnia – objaśnił rzeczowo mężczyzna. – Artyści
tworzący w ekspresjonizmie byli zafascynowani kolorem oraz jego wyrazistością
podobnie jak fowiści, o których rozmawialiśmy uprzednio. Malarze tacy jak
Vincent van Gogh (czyt. Gog) oraz Paul Gauguin (czyt. Pol Gogę) inspirowali się
między innymi dorobkiem sztuki afrykańskiej oraz późnogotyckimi drzeworytami,
co wzbudzało kontrowersję w tamtejszych czasach. Było to coć nowego i
niebanalnego. Wzbudzało u jednej grupy zachwyt, a u drugiej wręcz przeciwne,
bardzo negatywne odczucia – Gerard żywo gestykulował, co nadawało jego
wypowiedzi szczególny charakter. – Dla spotęgowania siły wyrazu ekspresjoniści
używali intensywnych barw. Kładli je na płótno dużymi plamami, zestawianymi
kontrastowo, często obwodzili je czarnym bądź czerwonym konturem. Malowane
postacie i obiekty niezwykle upraszczali, a także deformowali. Nierzadko
dochodziło do tego, że były one wręcz oszpecane, co budziło mieszane uczucia co
do takich dzieł pośród ich odbiorców. Artyści za pomocą wyrazistej mimiki i
gestów pokazywali bardzo silne emocje, które nimi wewnętrznie targały, a nie
byli w stanie ich się pozbyć. Były to kolejno wielka radość, euforia,
melancholia, rozpacz, ale także przerażenie i strach. Jak zapewne zwróciliście
uwagę, są to dość skrajne emocje. Dlatego też malarzy zza czasów ekspresjonizmu
uważano za nie do końca zrównoważonych umysłowo – po sali rozległ się zbiorowy
śmiech. – Artystom tamtych czasów nie zależało na dekoracyjności oraz wielkim
urozmaiceniu czy broń boże statyczności i harmonii jak w klasycyzmie. Ważna dla
nich była natomiast siła oddziaływania. Zależało im na tym, aby ludzie
dostrzegli to, co w nich siedzi. Te skrajne emocje. Ekspresjonizm ma to do
siebie, że w jego okresie zrezygnowano z pionów i poziomów w kompozycji. Dla
nich to było za nudne, za spokojne, bez wyrazu i głębszych wartości – zrobił
zniesmaczoną minę. – To byli wariaci moi drodzy. Dlatego chyba ekspresjonizm
jest jednym z moich ulubionych nurtów – uśmiechnął się niepewnie do zebranych.
– Są może jakieś pytania? – odpowiedziało mu zgodne milczenie i ciche pomruki
zaprzeczenia. – Skoro brak pytań, to za tydzień poznamy dogłębnie tajniki
secesji określanej również mianem awangardy dziewiętnastego wieku. Dziękuje wam
bardzo za uwagę.
Gdy ostatni student
opuścił budynek, kicnąłem – dosłownie – do Gerarda i rzuciłem mu się na szyję,
kiedy ledwo co zdążył odwrócić się do mnie przodem. Dopasowałem błyskawicznie
swoje usta so jego warg uśmiechając się przy tym subtelnie. Nieco zszokowany na
początku czarnowłosy mężczyzna, szybko odwzajemnił pocałunek kładąc swoje
dłonie na moich biodrach.
- Witaj mój przystojniaku. Ktoś
ci mówił, że jesteś świetnym mówcą? – wyszczerzyłem się odrywając się od jego
ust. – Mam dla ciebie kwiatka – podsunąłem mu pod nos czerwonego goździka.
- A dziękuję bardzo – szepnął mi
uwodzicielsko do ucha. – A co my mamy dzisiaj taki wyborny humor?
- Gerard… - zacząłem niepewnie
spuszczając wzrok. – Ja widziałem dzisiaj jak ty na nią patrzyłeś…
- Nie zaczynaj tego tematu… -
szepnął, a w jego oczach zalśniły łzy.
- Ale…
- Proszę… Frank. Ja nie chcę do
tego wracać. Nie chcę tego rozdrapywać – odsunął się ode mnie kawałek.
- Spokojnie… Dobrze. Nie było
tematu – udałem, że zamykam sobie buzię, a kluczyk wyrzucam za siebie, - A
teraz… Mamy jakieś plany na wieczór? – usiłowałem rozładować sytuację. Trafiłem
celnie.
- Może tak… może nie… -
przyciągnął mnie na powrót do siebie, ale w jego oczach dalej widziałem
pozostałości smutku. – Zależy od tego, czy noc też brałeś pod uwagę.
- Owszem, owszem – mruknąłem
wspinając się na palcach. Ponownie złączyłem nasze usta.
[JOSH]
Myślałem,
że wraz z dymem papierosowym moje zmartwienia znikną. Lecz myliłem się. Oparty
o ścianę budynku usytuowanego naprzeciwko galerii tego całego Waya,
obserwowałem to, co działo się w środku.
Najpierw Frank
zdychał jak jakiś nieszczęśliwy i wpatrywał się w tego pedała jak w obrazek, a
potem zaczęli się miziać jak zgraja kujońskich studentów wysypała się z
budynku niczym stado bawołów na wybieg w
zoo.
Odwróciłem wzrok od tej jakże przepięknej
sceny wyznania miłości. Rzygam. Zauważyłem, że ostatnio zrobiłem się strasznie
zgorzkniały i cyniczny. Ciekawe dlaczego…
Z początku myślałem, że
Frank się zgrywa, że chce, abym był zazdrosny. Jednak dotarło do mnie z czasem,
że on naprawdę kocha Gerarda. I to mnie boli. Dlatego też muszę zmienić postać
rzeczy. Niby nic do Waya nie mam. Wydawał mi się nawet spoko gościem jak
nawiązywaliśmy współpracę. Ale teraz on jest z moim młodym, a to zmienia
całkowicie moje postrzeganie świata. Zacząłem z zawiścią wpatrywać się w ich
zacieszone mordy i złączone usta.
- Piękny obrazek, nieprawdaż? –
obok mnie pojawił się wysoki, napakowany mężczyzna. Więcej mięśni niż mózgu.
- Spieprzaj Jo – warknąłem. –
Zamknij paszczę, bo przez twojego gnijącego w glebie, jebanego brata teraz mam
na co patrzeć. Aż żałuję, że to szczenię odjebało mu łeb.
- Sam go pieprzyłeś, więc nie
gadaj teraz – zaśmiał się gardłowo. – Ten czarny to co to za jeden?
- Jego facet. Jest z Belli od
Higginsa. Pracuje z nami. Nie mogę go jawnie zapierdolić.
Staliśmy przez chwilę w zupełnej
ciszy.
- Tu trzeba sprytu Josh. Sprytu
– zaznaczył Jo. – Załatwić sprawę? – zaproponował.
- Nie – zaprzeczyłem. – To moja
gra – rzuciłem peta na ziemię. – Rozegram to według moich zasad i na moim polu
– przydeptałem go butem. – Ten mały skurwiel będzie jeszcze mój.
- A jak nie będzie?
- To nie będzie należał do
nikogo – odepchnąłem się od zimnej ściany i odszedłem stamtąd układając w
głowie plan… Zemsty.
***
„ Sitting in
the dark, I can’t forget. Even now, I realize the time I’ll never get. Another
story of the Bitter Pills of Fate. I can’t go back again. (…) The Other Me is
dead. I hear his voice inside my head… We were never alive and we won’t be born
again. But I’ll never survive with dead memories in my heart.”
Slipknot ~~> Dead
Memories
***********
Chciałam bardzo przeprosić za klimat,
który zbudowałam w ostatnim rozdziale. Moim celem nie było zniesmaczenie
kogokolwiek przebiegiem sytuacji *ma na myśli scenę + 18*. Być może Gerard powinien dać na wstrzymanie, lecz
nie chciałam z niego robić też mażącej się baby, która użala się nad sobą i nad
tym jaki świat jest niesprawiedliwy przez 94375 rozdziałów X’D. Dorośli faceci
na ogół podnoszą się bardzo szybko po stracie *pacza znacząco na własnego ojca
przez ścianę*, czego o nastolatkach powiedzieć nie można. Jak nie patrzeć, u
mnie w opowiadaniu oni młodzi aż tak bardzo nie są, a dodatkowo mają za sobą
dość traumatyczne przeżycia, także zemarcie matki nie jest jakoś bardzo
wstrząsające :D. Zważywszy jeszcze na to, że Way nie był z nią szczególnie
związany, obraz nie przedstawia się nadzwyczaj dramatycznie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to
niedociągnięcie. Ameno ♥
och, och, och <3 Josh, bogu mój <3 tak, musisz mi go oddać, nie ma uproś, koniec kropka <3 za to masz tą moją L.. tajemniczą dziewczynę, będziecie udaną parą >D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle udany. Wiesz, że ty tylko takie piszesz, więc co tu dużo mówić... Rozpisy piękne, dialogi też, całus *-* ok, tyle, bo zaczynam fazować, a jeszcze jakbym przypomniała sobie o Joshu.. <3
Jestę hejterę, nienawidzę Josha. Niech się nareszcie odwali od nich, no! Giń, przepadnij, siło nieczysta! *krzyczy na Josha i groźnie wymachuje rękami, aby go przestraszyć*
OdpowiedzUsuńAle, tak swoją drogą, jestem ciekawa, co ten facet kombinuje. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział : 3
Aj... co mam napisać? Jak zawsze było super. Josh mnie strasznie denerwuje. Jestemciekawa co ten gość wymyśli, o jaką zemstę mu chodzi. Mam nadzieje, że nie zrobi krzywdy Gerardowi *obejmuje opiekuńczo ramionami Gee i Franka* ani Frankowi.
OdpowiedzUsuńŻadnych błędów ortograficznych nie zauważyłam, gdzieś zjadłaś jedną literkę, ale jest dobrze. Opisy świetne, zwłaszcza sen Franka :-)
Przepraszam, wiem, że poprzednich rozdziałów nie komentowałam, ale czasu nie miałam.
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Czuję, że będzie się dziać.
Anonim :***
O kurczę! (Ta, słitaśne wielkanocne kurczaczki *_*) (jak coś to tego w pierwszym nawiasie nie było xD zapomnij xD) No więc teraz napiszę mój spokojny i jakże opanowany komentarz:
OdpowiedzUsuńnlk h etlimhtjilh j!nhonhmhr t5k5!!!!nigo5jyi5ngdlfk!!! KREHBREKN BGEROGJIREJH HENHNE!niorjij rh! weiogn4ehoiieorjgh5nuh!NOREHJGIOERJHGIERJMOIBH! LGW4TIOHTIHUB! ORIHRM ,OI!joe hgreoi! nfonoignowiergn!
dziękuje za uwagę ^^ I teraz jeszcze raz: Co to miało być? Czytając ten koszmar Franka sama oglądałam się kilka razu do tyłu, za siebie...Straszne. Szkoda, że nie było sceny, kiedy Gee pociesza Frania. Takie urocze :3 Na pewno sobie to wyobrażę ^^ Ale wracając: Josh...Mam się bać? No oczywiście, że mam się bać! Co to w ogóle ma być? Zemsta? Na kim? Na Franiu...? :( Ależ on nic nie zrobił! I tekst:
"Ten mały skurwiel będzie jeszcze mój."
Myślałam, że Josh kocha Franka, a tu takie coś... Ja ostrzegam! Jeżeli ten koleś tknie Franka, albo Gerarda, to osobiście mu coś zrobię! I już teraz w tej chwili idę obmyślić plan zemsty! Nie będzie to trudne! Po prostu, jak to powiada moja mama, "nogi z dupy powyrywam" xD Wybacz, musiałam to napisać. Nie wiem, rozwala mnie dzisiaj :D I dlatego też piszę oto taki zacny komentarz, którego nikt nie zrozumie ^^ Ale mniejsza o to. Szkoda mi Gerarda :( Wcale nie zachowuje się jak baba...Ciężko mu po stracie Bandit. Jest wrażliwy, a to cecha, którą posiada niewielu mężczyzn. No i to jest na plus. A Frank...Nie wiem, niby jest szczęśliwy, ale nie jest. To znaczy ja mam takie wrażenie. Boje się o nich obu. I to wszystko przez tego Josha, bo w ich związek raczej nie wątpię. :D A tak naprawdę to liczę, że coś zuego się stanie xD Jestem psychiczna, wiem, ale no nie moja wina... :( Kocham twoje rozdzialiki, takie omnomnom :3 Po prostu pięęęękne <3 Przepraszam za taki, według mnie, niepoukładany komentarz, ale takie emocje, że nie mogłem nic innego wymyślić. No to ten... Byle do soboty :D Albo wcześniej...Wiem, że ciągle to piszę, ale ty i tak nigdy nie dodasz wcześniej :( Rozumiem, nauka, ale na twoje opo mogę czekać :* Kochamy <3
Lubię Josha, jest genialny. Pełnokrwisty bohater, buzujący emocjami. Świetnie ci on wyszedł. Jak już wspominałam to naprawdę, nie wiem jak to skomentować i mam bakłażany w myślach. Ale rozdział jest bardzo dobry nawet, przeskoki między bohaterami były widoczne, człowiek wiedział, w kogo głowie jest. Szkoła szkoła, jebana szkoła, wszyscy się nią wymigują, zresztą ja też. Odbiera siły i wenę, której ci aż nadmiaru życzę. Mam nadzieję, że szybko będzie kolejna część, którą uczynisz jeszcze lepszą niż poprzednie. Trzymam za to kciuki. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJaka schiza, ja pierdolę XD Nie no, ale tak na serio nagraj taki horror razem z Zombie Detonator pt."Kocie wnętrzności". Będzie zajebisty, na pewno!
OdpowiedzUsuńGerard, jakiś ty inteligenty! Zazdroszczę Frankowi takiego partnera, na serio. Josh mnie denerwuje, serialnie -.- Ale zaczynam się go też trochę bać... On będzie chciał zabić Gerda? O nie. O nie! O NIE! Myśli, że w ten sposób zdobędzie Franka?! Wtedy go raczej znienawidzi i ukatrupi, no ale cóż.
Rozdział świetny. Opis tego koszmaru najlepszy z całą pewnością <3
Pozdrawiam, XOXO
No, wreszcie przeczytałam :D I sorry, że dopiero teraz wstawiam komentarz, ale szkoła wymęcza mnie na wszystkie możliwie sposoby XD Tak czy inaczej, rozdział świetny. Tylko ty oczywiście musisz im pokomplikować życie Joshem. Choć... może być ciekawie 8D Franio z goździkiem był przesłodki i moja wyobraźnia jeszcze szaleję na ten temat. W końcu cukru nigdy nie za dużo! <3 W ogóle Gerard wykładający sztukę jest taki seksowny... Dobra, bo zaczynam zachowywać się jak zakochany Frank XD No i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :3
OdpowiedzUsuń