środa, 12 grudnia 2012

Bella Muerte


XXII

Happysad ~~> Do krwi


A rozdział dedykuję Frerard Nie martw się, nie zepsuję im randki :)
No i dzisiaj ostatni taki dzień… 12.12.12

[FRANK]

- I co ona na to? – zapytałam, zafascynowany opowieścią Gerarda.
- A ona na to, że jak nie znajdę jej sztucznej szczęki, to nie ugotuje mi pierogów – wybuchł głośnym śmiechem, na co odpowiedziałem mu tym samym. – Może teraz to wydaje się być niezwykle śmieszne, lecz wtedy dla mnie, jako małego, siedmioletniego dziecka, było to  nie do pomyślenia. Jak to moja babcia nie zrobi mi pierogów? Tym bardziej, że co jak co, ale pierogi ruskie to robić potrafiła – uśmiechnął się słabo do wspomnień. – Wciąż pamiętam jak czekałem do każdych świąt. Zamykała się wtedy w kuchni i nikogo nie wpuszczała przez wiele, ciągnących się w nieskończoność godzin. W końcu wieczorem wychodziła ze swojej pieczary w towarzystwie niebiańskich zapachów, których nie sposób pomylić z jakimikolwiek innymi. Zostawiała na blacie kuchennym kilka wielkich, wypełnionych  po brzegi pierogami czarnych tac.
- Miałeś super babcię. Musi ci jej strasznie brakować – stwierdziłem z pełną powagą oraz skupieniem.
- Jasne, że brakuje. Nawet bardzo. Nie mogę jednak wciąż tak bardzo tego przeżywać. Minęło zbyt wiele lat, aby rozpamiętywać to znowu i znowu – zanurzył usta w czerwonym winie ze swego kieliszka.
Zjedliśmy obfitą kolację przy świecach, po czym przenieśliśmy się z podłogi na kanapę. Zasiedliśmy na niej w dość nietypowej pozycji, której raczej nie cechowała codzienność. Gerard siedział bokiem do mnie, a ja opierałem się plecami o zagłówek ze stopami na udach mężczyzny. Way przyjął postawę półleżącą. Częściowo znajdował się na poduszce, a ja, wielce zaabsorbowany jego historią z dzieciństwa, opierałem się łokciem o tył posłania i wpatrywałem się w twarz Gerarda ze spokojem i zafascynowaniem jednocześnie. Nadal nie mogłem wyjść z podziwu, że on to wszystko zorganizował dla mnie. Postarał się i wykazał inicjatywą, czym ja nie mogłem się pochwalić. W głębi serca łajałem samego siebie za te wszystkie bezpodstawne podejrzenia o zdradę. To było głupie. Teraz już to wiem. Zamiast snuć teorie spiskowe, których prawdopodobnie mógł się podjąć Way, powinienem sam zacząć zastanawiając się nad tym, jak miło spędzić z nim wieczór.
             Trzymaliśmy po kieliszku czerwonego wina w naszych dłoniach i popijaliśmy  je, kiedy brakło nam odpowiednich słów na opisanie danej sytuacji i potrzebowaliśmy czasu na ich odpowiedni dobór, bądź zwyczajnie chcieliśmy zwalczyć suchość w gardle, spowodowaną nagłym natłokiem zdań, które opuszczały nasze usta. Poruszaliśmy dosłownie każdy temat. Od tego, jakie zwierzęta mieliśmy w dzieciństwie, przechodziliśmy do takich kwestii jak śmierć naszyć najbliższych, co stanowiło całkowicie odmienny typ konwersacji.
- Teraz twoja kolej Frankie – oznajmił mi Way. - Opowiedz mi coś ciekawego, co zmieniło twoje życie, coś fascynującego.
- Hmmmmmm… w sumie to nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. Może jest coś, o co sam chciałbyś zapytać, co chciałbyś się ode mnie dowiedzieć? Jak chcesz, to pytaj o cokolwiek, opowiem ci o wszystkim, co ciebie ciekawi.
- Jak… poznałeś Josha? – wypalił nagle. Posłałem mu mordercze spojrzenie. – Ej! Chciałbym wiedzieć po prostu. Przecież to chyba nie grzech, prawda?
- Niby nie, ale zwyczajnie nie pałam już do niego zbytnią sympatią – westchnąłem głośno. Ujrzałem błagającą minę Waya i już wiedziałem, że opowiem mu wszystko jak to było od początku. – No dooooooobra – przewróciłem teatralnie oczami. – W sumie to nie jestem w stanie dokładnie ci powiedzieć jak się poznaliśmy, bo sam nie pamiętam. Serio – zaznaczyłem, gdy mężczyzna popatrzył na mnie z wyraźnym powątpiewaniem. -  W każdym bądź razie pracowałem wtedy w kawiarni. Stałem za ladą, czasem zmywałem i sprzątałem blaty stolików oraz zamiatałem podłogę, kiedy był niewielki ruch i mogłem za to dostać dodatek do pensji. Jeszcze mieszkałem wtedy z mamą, bo twierdziłem, że najpierw wolę uzbierać trochę kasy, a dopiero potem wynająć mieszkanie. Nie zachwycała mnie perspektywa głodowania i życia od pierwszego do pierwszego. Josh przychodził do tej kawiarni z różnymi podejrzanymi typkami, którzy już na pierwszy rzut oka wyglądali jak wyciągnięci z kryminału. Jak potem się okazało, wcale się nie myliłem. Byli to członkowie rosyjskiej mafii. Nie wiedziałem o tym na początku. Dowiedziałem się znacznie później… - westchnąłem cicho i pokręciłem głową. – Ale o tym w swoim czasie. Później…
- Wiesz co? – zagadnął Gerard. – Nie musisz mi tego opowiadać. Widzę, że nie za bardzo leży ci ten temat.
- Jak już zacząłem, to skończę – oznajmiłem. Napotkałem jego współczujące spojrzenie. – Serio. Jestem zdania, że powinienem opowiedzieć ci o tym już znacznie wcześniej. Niepotrzebnie wszystko w  sobie dusiłem. Byłoby mi znacznie łatwiej, kiedy wyjawiłbym ci jak to właściwie z tym Joshem się zaczęło.
- Jesteś pewien? – przyjrzał mi się uważnie.
- Tak. Jestem pewien – przysunąłem się odrobinę do niego, aby złączyć na krótko nasze wargi i przyjąć poprzednią pozycje. – Więc później zauważyłem, że również upodobał sobie to miejsce także na przebywanie w samotności. Jakiś czas po jego częstych odwiedzinach bez towarzystwa, dowiedziałem się, że przychodził tam dla mnie. Dokładnie zaobserwował i zanotował kiedy mam zmiany – przeczesałem sobie włosy wolną ręką. – Jak jakiś zboczeniec czy pedofil – zaśmiałem się bez cienia wesołości. -  Zaczęliśmy rozmawiać, spotykać się, aż w końcu się ustatkowałem i zamieszkaliśmy razem. Tak to chyba mniej więcej się zaczęło. A jak skończyło to sam wiesz… - mruknąłem, wykrzywiając twarz w niemiłym grymasie.
- Czyli wielka miłość z fatalnym zakończeniem – oznajmił Gerard z nutką melancholii.
- Ta, coś w tym stylu – odetchnąłem głęboko. – Ale to chyba nas łączy, co nie?
- Na to wygląda – wzruszył ramionami. – Tak się czasem zastanawiam… - zaczął po chwili w głębokim zamyśleniu. – W sumie to nieważne. To głupie i nie było pytania – rozlał nam wina do kieliszków.
- Mów. Nie ma głupich pytań – zapewniłem. – tym bardziej, że ,nie możesz pytać o co zechcesz.
- Nie Frankie. Jeszcze pomyślisz, że całkowicie zidiociałem i zostanę sam do końca życia ze zgrają rozpasionych kotów i bujanym fotelem – zaśmiał się.
- Gerard – mruknąłem nieco podirytowany.
- Oj dobra. Byłem po prostu ciekawy, czy gdybym… gdybym popełnił taki błąd… jak Josh… czy byś mi wybaczył Frank? Tylko tyle chciałbym wiedzieć – zarumienił się ze wstydu.
- Czy ja czasem o czymś nie wiem? – i w tym momencie wizja z Sonią w roli głównej nabierała kolorytu.
- Broń boże! Frank, przestań mi tu snuć jakieś opowieści dziwnej treści, bo to nie to – powiedział żywo, wręcz z oburzeniem. – Nigdy ciebie nie zdradziłem i nie dradze. To pewne. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć, ale uwierz, że całkowicie nie to miałem na myśli. Spokojnie. Pytałem tak z ciekawości… Sam nie mam pojęcia dlaczego.
- Nie wiem – oznajmiłem. – Nie jestem pewien czy byłbym w stanie.
Nie powiedziałem tego całkiem szczerze. W głębi serca wiedziałem, że Gerardowi wybaczyłbym wszystko. Może byśmy się ostro pokłócili i jakiś czas nie odzywałbym się do niego, ale nie mógłbym rozstać się z nim już tak na dobre.
Różnica między nim a Joshem jest zasadnicza. Gerard dużo lepiej mnie traktuje i widzę, że mnie kocha i jest dla mnie w każdej chwili, do czego Savinski nie był zdolny w najmniejszym stopniu, kiedy oficjalnie już się ze sobą związaliśmy. Way nigdy nie podniósł na mnie reki, ani ze mnie nie szydził, jak miał zły humor. Przynajmniej nie tak, aby zrobić mi celowo na złość, czy upokorzyć, co niestety Joshowi zdarzało się stosunkowo często. W ogóle patrząc teraz, z perspektywy czasu dostrzegam to, jak wielkim dupkiem był mój były chłopak. Cały czas nie mogłem wyjść z podziwu, że go kochałem. Jak można kochać takiego potwora? Takiego tyrana? Jednak na początku naszego związku nie był taki. Wszystko się zmieniło wraz z wspólnym zamieszkaniem. To wtedy zaczęły się problemy.
- Ale wiesz co? – zapytałem Gerarda, siadając na nim okrakiem. – Coś czuje, że raczej puściłbym to w niepamięć. Tylko nie waż mi się tutaj nadużywać mych względów, bo mi się odmieni.
- No ba! – prychnął. – Gdzieżbym śmiał. Z reszta nie poznałem nikogo bardziej niesamowitego od ciebie – mruknął, po czym pocałował mnie namiętnie.
- A Sonia? – po prostu nie mogłem się powstrzymać. – Widziałem jak na nią patrzysz… I jest podobna do Lindsey. Wręcz niezaprzeczalnie.
- Oj Frankie. Sonia jest tylko moją przyjaciółką i nie łączy mnie z nią nic więcej. Przynajmniej nie to, o co mnie podejrzewasz – pokręcił energiczne głową. A to, że jest Podobna do Lindsey powinno raczej działaś na jej niekorzyść, nieprawdaż? Owszem, ma piękne rysy twarzy i jej charakter jest także niesamowity, ale to tylko kumpela, Frank – spojrzał mi głęboko w oczy. – Z resztą pomogła mi to wszystko przygotować na dzisiejszy wieczór. Zawdzięczamy jej wspaniałą randkę. Nie szukaj dziury w całym, bo to takie… kobiece.
- Dobra – poddałem się.
Schowałem twarz w zagłębieniu szyi Waya, a on delikatnie przejeżdżał palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, co wywoływało przyjemne dreszcze. Trwaliśmy w tej pozycji jedynie oddychając i ciesząc się swoją bliskością. Mimo, że nie siedzieliśmy tak jakoś bardzo długo, bo szybko przeszliśmy do konkretnych rzeczy, dało to nam poczucie, że zawsze jeden może liczyć na drugiego. Że jesteśmy tu dla siebie.
            Gerard niespiesznie przewrócił mnie na plecy, aby po sekundzie już nakryć mnie własnym ciałem. Odstawiliśmy pospiesznie naczynia z winem na stolik obok. Wyszła nam ta czynność nieco pokracznie, zważywszy chociażby na to, że żaden z nas nie mógł trafić na blat stołu. Ostatecznie do naszych uszu dobiegł odgłos głuchego upadku kieliszka o dywan. Oderwaliśmy się od siebie z cichym westchnieniem rozdrażnienia, a spojrzenia powędrowały na średnich rozmiarów plamę. Plamę, która już nigdy się nie spierze. Momentalnie zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam – zakryłem sobie usta dłonią, gdyż to ewidentnie był mój pukal. – Nie wywabimy już tego.
- Nie przejmuj się – mruknął Way. – I tak za nim nie przepadałem – wrócił do ponownego kosztowania moich warg.
Nie potrafiłem dłużej myśleć o ciemnoczerwonej cieczy, gdy mężczyzna zajmował się mną w ten sposób. Jęknąłem cicho, gdy chłodne ręce Gerarda zanurkowały pod moim górnym odzianiem, a moje wplątały się w jego czarne włosy. Uśmiechnąłem się subtelnie, kiedy palce Waya zaczęły rozpinać guziki mojej koszuli.

  

„Miasto miało twarz przerażoną,
Masyw dziwnie odarty i goły,
Patrzyły w ulicę puste okna,
Jak martwe oczodoły.”*

            Szedłem opustoszałymi uliczkami wymarłego miasta. Gdzieniegdzie szyby budynków były powybijane i straszyły swoim wejrzeniem. Wejrzeniem nicości. Nagły podmuch zimnego wiatru spowodował, że moje ciało przeszły dreszcze. Przysiągłbym, że usłyszałem nawet wycie wilka z lasu, którego linia drzew majaczyła się w oddali. Brakowało jedynie róży jerychońskiej gnanej przez wiatr, aby ukazać pełen obraz dramaturgii.
Nagle usłyszałem chrobotanie za moimi plecami. Odruchowo obejrzałem się za siebie. Moim oczom ukazał się duży, choć wychudzony pies, który trzymał w pysku ludzkie zwłoki. Mimo, że widać po nim, iż nie jadł nic od dłuższego czasu, wykazywał się sporą siłą.
To był mężczyzna. Mężczyzna posturą przypominający boksera bądź rosłego drwala. Pies wywlókł go bez problemu na schodki prowadzące ku wejściu do kamienicy, z której się uprzednio wyłonił.
Postanowiłem nie dawać znaku życia i nie ruszać się. We wszystkich filmach mówią, aby nie dać po siebie poznać, że się boimy, aby nie uciekać i stać w miejscu tak długo, aż zagrożenie zupełnie minie. Zwierzę zaczęło obwąchiwać denata, po czym przystanęło nad jego piwnym brzuchem i poczęło w niego wbijać potężne kły. Białe zębiska zaraz pokryły się krwią, która wylewała się strumieniem spod ofiary, brudząc betonowe stopnie. To mogło świadczyć tylko o jednym. Ten człowiek nie umarł dawno, został zagryziony całkiem krótką chwilę temu. Podczas następnych pięciu minut ujrzałem wszystkie wnętrzności jakie kiedykolwiek miałem okazję znaleźć w podręczniku od biologii w szkole średniej. Zebrało mi się na wymioty, lecz dalej dzielnie stałem w miejscu i nie poruszyłem się ani o milimetr. Między innymi dlatego właśnie nie poszedłem na medycynę, jak kazała mi mama. To było obrzydliwe.
Pies zaczął przełykać wyprute jelita. Nie były one chyba łatwe do spożycia, bo raz po raz pomagał sobie łapami i ukazywał swoje dziąsła, warcząc w niezadowoleniu. W końcu zaniechał starań w kwestii spożycia tej części ludzkiego układu pokarmowego i przerzucił się na coś większego i bardziej rozbudowanego oraz okazałego. Nie byłem w stanie dokładnie określić, co to było z tej odległości. Jednak mógłbym zgadywać, że to… wątroba. Zmrużyłem oczy, zawężając tym samym pole widzenia i poprawiając widoczność. Tak… to zdecydowanie był wątroba. Zakryłem sobie usta dłonią i zamknąłem szczelnie oczy. Jeszcze gdybym mógł, to ochroniłbym uszy przed odgłosem tych mlaśnięć i pacnięć. Byłoby wspaniale. Chociaż gdybym to uczynił, to nie zorientowałbym się w porę po przeciągłym warczeniu, że stałem się nowym celem dzikiego zwierzęcia. Nieustraszony pies zbliżał się powoli w moim kierunku, obnażając kły. Jego morda była cała umazana czerwoną, lepką krwią, a ma nosie nadal pozostawały resztki spożytego przed chwilą posiłku.
Nie wiem, co mną kierowało, ale obróciłem się szybko na pięcie i, mimo drżących nóg, zacząłem biec przed siebie ile sił miałem w dolnych kończynach. Niegdyś osiągałem dobre wyniki w biegach na sto metrów. Jednak to było dawno temu… kiedyś… Coś w mojej głowie oznajmiło mi zwyczajnie, że mam podjąć nagłą decyzję o ucieczce, gdyż w przeciwnym razie zginę marnie. Przecież to zwierzę jest tak głodne, że na pewno nie powstrzyma się przed zagryzieniem mnie nawet jeżeli jestem żywy. Czułem wręcz oddech zipiącego, gnanego wściekłością psa na swoich plecach. Przed oczami zamajaczyło mi ogrodzenie, które oddzielało bloki, to opuszczone osiedle od lasu. Moje nadzieje na przetrwanie rosły w miarę przybliżania się do płotu. Jeszcze tylko trochę, mówiłem sobie, chociaż mięśnie odmawiały mi całkowitego posłuszeństwa i wyraźnie odczuwałem zmęczenie. Zipałem niezmiernie, a ciągłe powarkiwanie dzikiego zwierzęcia, które najprawdopodobniej ma wściekliznę, jedynie mnie napędzało. Dopadłem w końcu ogrodzenia, wspinając się od razu po nim na górę. Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że zaraz ten pies chwyci mnie swoimi zębiskami za nogę i ściągnie na dół. Będzie po mnie. Ku mojemu zaskoczeniu nic takiego się nie stało i bezpiecznie dotarłem na druga stronę. Zasapany rzuciłem się na zieloną trawę i w akompaniamencie głośnego szczekania i zipania, spojrzałem w błękit nieba. Zacząłem się zastanawiać, gdzie ja do chuja pana jestem? Co to za jakiś pieprzony Czarnobyl?
Wstałem powoli z ziemi i wszedłem głębiej w las, który rozpościerał się kilka kroków przede mną. Im dalej się tam zapuszczałem, tym drzewa rosły gęściej i robiło się ciemno. Usłyszałem radosny, dziewczęcy śmiech. Rozniósł się on echem po najbliższej okolicy. Moim oczom ukazała się ciemnowłosa kobieta w białej, zwiewnej sukience na ramiączkach. Sięgała jej ona do kolan i podkreślała zgrabne nogi oraz bose stopy. Podskakiwała niczym nimfa wyłaniająca się z tafli jeziora. Mimo, że było stosunkowo zimno, dziewczyna nosiła tak skąpy strój i wydawało jej się to nie przeszkadzać. Czułem się zwodzony. Taka scenka w różnego typu horrorach niekoniecznie kończy się dobrze dla mężczyzny. Nierzadko znika on w gęstej toni bagna.
- Chodź za mną Frank – wyszeptała uwodzicielsko.
- Pojebało chyba – mruknąłem i podążyłem w całkowicie odwrotnym kierunku.
- Chodź za mną Frank – powtórzyła melodyjnie, nie zrażając się w ogóle moi tonem. – Chodź za mną – czułem jak mnie śledzi. Jak za mną podąża krok w krok. Natrętna jakaś.
- Jestem gejem. Nie uwiedziesz mnie – rzuciłem przez ramię, kiedy zaczęła na mnie patrzeć spod długich rzęs i zarzucać włosami na boki.
Czułem jak wgryza się w  mój umysł i podsyła mi nierealne obrazy, które ukazują nagość jej ciała. Przyspieszyłem kroku. Czy to czasem Odyseusza nie zwodziły piękne kobiety pod postacią syren? Jedynie dzięki swojemu sprytowi nie został zwiedziony i przeżył. Ja również zamierzałem przeżyć. Może i jestem głupi, uciekając, gdyż dziewczyna może wcale nie mieć złych zamiarów, ale wolę się ubezpieczyć na wszelki wypadek.
- Frank? – zapytał płaczliwy, kobiecy głos. Głos, który znałem.
- Lilly? – stanąłem w miejscu, lecz nie zdobyłem się na to, aby się obrócić. To jakaś paranoja chyba.
Za bardzo przerażała mnie perspektywa tego, co mógłbym ujrzeć. Prawdopodobny ból w jej oczach byłby nie do zniesienia. Ciągłe poczucie winy tkwiło we mnie od długiego czasu. Było bardzo silnie zakorzenione. Kiedy poznałem Gerarda, byłem w stanie zapomnieć o zmorach z przeszłości. Przynajmniej na chwilę.
- Fraaaaank – poczułem cuchnący odór, który wydobył się z ust kobiety za moimi plecami. Chwilę później poczułem jak grunt usuwa mi się spod stóp, a szyję przecina okropny ból. To coś… wysysało ze mnie krew. Umierałem…

  

            Obudziły mnie promienie wstającego słońca, które przebijały się przez okno. Mimo, że pogoda była typowa dla obecnie panującej pory roku, czułem się wspaniale. Może to zasługa ostatniej nocy? Tak, to na pewno to. Uśmiechnąłem się subtelnie do samego siebie. Podniosłem się lekko na łokciach. Gerarda nie było już obok mnie. Ściągnąłem brwi. Nie lubiłem się budzić sam, a już w szczególności po upojnej nocy, którą spędziłem z ukochanym. Westchnąłem cicho. Postanowiłem, że mimo wszystko nic nie zepsuje tego dnia. Wczoraj miałem swoją pierwszą w życiu randkę, nie licząc lizaka od koleżanki z przedszkola oraz wspólnie spędzonego czasu na stołówce, i zamierzałem pokazać światu jak bardzo się z tego cieszę.
            Wstałem z łóżka, czemu towarzyszyło lekkie ociąganie. Już miałem wychodzić z sypialni, ale usłyszałem dwa, podniesione męskie głosy, które brzmiały dość spornie. Kto nas odwiedził o tak wczesnej porze? Uchyliłem nieznacznie drzwi, aby docierały do mnie wypowiedziane między nimi słowa.
- Wiesz dlaczego pozwoliłem temu małemu zejść na ląd? Bo wiedziałem, że bez gwarancji, iż będziecie razem nic byś nie zdziałał i wolał dalej siedzieć w pierdlu oby blisko niego – usłyszałem głośny trzask. Najprawdopodobniej Gerard uderzył pięścią w stół. – Nie patrz na mnie, jakbym ci matkę kapciem zabił. Taka jest prawda Way. W rzeczywistości on nie jest nam do niczego potrzebnym
- Mi jest potrzebny – warknął Gee, Oczami wyobraźni widziałem, jak zaciska pięści oraz szczęki.
- Niby do czego? Do pieprzenia?
- Do życia Higgins, do życia. I nie pozwalaj sobie – mruknął nieprzyjemnie. -  Może ty  jesteś ze swoją żoną jedynie dla seksu, ale dla mnie liczy się coś więcej. Coś ponad to. Ja go kocham, więc weź w końcu przyswój sobie tę informację. Twoje ciągłe pretensje nie sprzyjają mojej pracy.
Zatkało mnie. Higgins. Tutaj. W naszym mieszkaniu. Czego kurwa jeszcze od nas chciał? Albo raczej od Gerarda.
- Sprawa byłaby prostsza, jakbyś przyjechał do Belli, kiedy ciebie prosiłem jakiś czas temu. Wszystko byśmy na spokojnie obgadali.
- Nie mam zamiaru. Skoro Frank nie może, to ja także się nigdzie nie wybieram – Gerard twardo obstawiał przy swoim.
- Jesteś żałosny Way. Frank to, Frank tamto. Zaczynam w ogóle żałować, że jego cudne oczęta ponownie ujrzały miasto. Zrobił z ciebie jakiegoś flaka. Nie jesteś już tym zimnym, bezwzględnym draniem, którego sprowadziłem niegdyś w lochy. Straciłeś zdolność przeglądania ludzi na wylot. Jesteś słaby. Przez niego.
- A ty jesteś śmieszny. To, że jestem szczęśliwy, nie oznacza, że stałem się słaby. W twoich oczach widzę wszystko. Widzę wiele rzeczy w oczach każdego, kogo spotykam. Nie oznacza to jednak, że jestem zobowiązany do dzielenia się zdobytą wiedzą z napotkanymi na ulicy ludźmi.
Właśnie uświadomiłem sobie to, że Gerard mnie boni. Mimo wszystko zabolał mnie fakt, iż w rzeczywistości nie byłem potrzebny, byłem zwykłym pionkiem, który może zostać w każdej chwili zbity. Pionkiem, który stanowi zapchaj dziurę, element, który należy wpasować na odpowiednie miejsce, aby zaczęła się partia, ale nie gra żadnej, ważnej roli w całym rozegraniu. Taka świadomość boli, ale mimo wszystko Gerard stanął po mojej stronie. Stanął, chociaż  w głębi serca sam pewnie czuje, że staruch ma rację. Do niczego się nie nadaję i  w ogóle jestem niepotrzebny.
- To co widzisz w moich oczach cwaniaku? – zagadnął z ironią Higgins.
-  Naprawdę chcesz wiedzieć? – Gerard zaśmiał się gorzko. – Dobrze – na chwilę zapadła między nami cisza. – Boli cię to, że straciłeś nade mną bezpośrednią kontrolę, że nie masz mnie cały czas na oku. Byłem przez jakiś czas niczym słowik, którego trzymałeś w klatce, aby ci śpiewał, ale ten śpiew się skończył. Myślisz, że nie wiem, dlaczego od zawsze traktowałeś mnie inaczej? Wiem o Peterze. Przyzwyczaj się w końcu do tego, że ja wiem wszystko – zrobił pauzę. – Ale wiesz co? Ja nie jestem twoim zmarłym synem. I kurwa… - załamał mu się głos, jakby był bliski płaczu. – Byłeś mi przez chwilę jak ojciec, którego nie miałem. A teraz co? Usiłujesz mnie w nieudolny sposób, przez domysły szantażować. Zastanów się, jak to o tobie świadczy. Ja się nie ugnę, a to, co nas łączyło, właśnie legło w gruzach. Gadaj, po co tutaj przyszedłeś, bo w pokoju obok czeka na mnie osoba, co do której uczuć jestem przynajmniej pewien. Wiem, że mnie nie zawiedzie w przeciwieństwie do ciebie.
Odnosiłem wrażenie, że nie wiem o Gerardzie tak wielu rzeczy. Jakby nie był tym samym człowiekiem, którego kiedyś poznałem. Miał… tajemnice, o które normalnie bym go nie podejrzewał. Myślałem, że jesteśmy ze sobą całkowicie szczerzy i nic przed sobą nie ukrywamy. Spuściłem głowę na dół, ale nadal nasłuchiwałem.
- Mam dla ciebie zadanie – odezwał się zachrypniętym głosem Higgins, jakby ta wymiana zdań była dla niego równie emocjonalna, co i dla Gerarda. – Proszę, to teczka. Tam wszystko jest – na chwilę zapanowała cisza. – Gówniarz ma o tym nie wiedzieć, Gerry. Nie żartuję.
- Chyba całkowicie zgłupiałeś, jeżeli sądzisz, że mu nie powiem. Nie zapominaj, że to mój chłopak. Nie okłamię go.
- To wystarczy, że przemilczysz pewne fakty – Gerard prychnął pogardliwie. – Jeśli nie zastosujesz się do mich uwag, ogłoszę, że jest spalony, a ktoś go usunie – oznajmił grobowym tonem. Zamarłem. U… usunąć? Ale, że mnie?
- A co to ma być? Grozisz mi teraz czy jak?
- Nazwij to jak chcesz, ale ja nie żartuję. Chyba lepiej okłamać kogoś, kogo się kocha niż stracić go bezpowrotnie, prawda? Zastosuj się do tego. Trafię do wyjścia, nie musisz się fatygować.
Minęła chwila, a usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwi. To wszystko było… takie dziwne… Powinienem być zły na Gerarda? Przecież chce mi powiedzieć tylko nie może, no nie? Zależy mu na moim bezpieczeństwie, życiu, więc to przemilczy. Czyli tak jakby… dba o mnie. No, ale w sumie patrząc na całokształt sytuacji w miarę logicznie, to co miałby mi powiedzieć?
Był sobie Higgins, zlecił mu zadanie i powiedział, że jestem niesamowicie beznadziejny, że aż po prostu zajebisty i nie mogę się o niczym dowiedzieć, bo mnie zabije? To nie ma najmniejszego sensu.
            Nagle usłyszałem głośny trzask łamanego drewna. Drgnąłem nerwowo. Od razu przypomniały mi się awantury ojca z matką. Jak jeszcze byłem bardzo mały, kłócili się o bzdety, ale kłócili się konkretnie. Zazwyczaj chodziło o to, że matka nie kupiła ojcu piwa. Ale jednak z takich błahostek wychodziły największe awantury.
-  Kurwa – Gerard zaklął. – Pierdole to – po domu rozległy się szybkie kroki.
Spanikowany prędko pobiegłem do łóżka. Położyłem się na brzuchu i starałem wyrównać oddech. Zacząłem dziękować w duchu tym wszystkim chwilom, kiedy rodzicielka zostawiała mnie u wujka, gdy miałem może z dziewięć lat. Chodziła na nocne zmiany i często brała nadgodziny, a wówczas opiekę przejmował nade mną Steven, jej straszy brat. Szybko się nauczyłem, że muszę chodzić wcześnie spać podczas jego obecności w naszym domu. Lubił się nade mną znęcać, także jak tylko słyszałem, że wtacza się do mojego pokoju, udawałem, że śpię.
Na przestrzeni lat wypracowałem tę sztukę do perfekcji. Nawet jeżeli ktoś robiłby mi krzywdę, jestem w stanie opanować się na tyle, aby wyglądało to naturalnie. Wiem, jaki próg bólu jest w stanie wytrzymać ciało, pogrążone w fazie głębokiego snu i jakie dźwięki wydaje osoba nim pochłonieta. Także kiedy Gerard wszedł do naszej sypialni, zamieniłem się w drzemiący głaz. Usłyszałem ciche kroki Waya, który podszedł do naszego łóżka od strony mojej poduszki.
- Oh Frankie… - szepnął, odgarniając mi włosy z twarzy. Nie bardzo odpowiadało to mojemu obecnemu położeniu. – Nawet nie wiesz jak ciężko jest mi ze świadomością, że muszę ciebie okłamywać. To nie jest element, który chciałbym zawrzeć w naszym związku – westchnął.
Poczułem jego wargi na moim czole. Postanowiłem wykonać jakiś ruch. Mruknąłem więc niczym wytracona z równowagi osoba śpiąca i przewróciłem się na drugi bok. Geniusz. Geniusz, a nie Frank. Way cicho się zaśmiał, usłyszałem jeszcze jak otwiera naszą szafę i coś w niej grzebie. Na pewno była to ta teczka, którą Higgins kazał mu odpowiednio zabezpieczyć.
- Idę sprzątać ten burdel – mruknął sam do siebie, wychodząc z sypialni i zamykając za sobą drzwi.
Nie miałem pojęcia jak rozumieć całą tą sytuację. Z jednej strony Way mnie okłamuje, ale z drugiej mamy tutaj pełne uzasadnienie dla jego przewinienia. Higgins groził mu moja śmiercią. Nikt tam nie wie, do czego jest zdolny.
Z pomieszczenia obok dobiegały szury.
Ale co ja niby mam zrobić ze zdobytą wiedzą…? Jak mam to niby zachować w sekrecie i udawać, że nic nie wiem? Przecież to ogromna sprawa, a ja nawet nie mogę pokazać po sobie, że czegokolwiek się domyślam. Gerard natychmiast to wywęszy. Usiadłem po turecku na łóżku. Wszystko się teraz między nami znacznie bardziej skomplikowało. Spojrzałem w kierunku szafy. Kusiło mnie, aby tam zajrzeć i dowiedzieć się dokładnie o kogo i o co chodzi. Jednak nie zrobiłem tego. Ale z całą pewnością zrobię. Jak zniknie ryzyko, że Gerard może wparować do sypialni w dosłownie każdej chwili.


***

„ A note by the door, simply explains. It’s all that remains. It’s no wonder why I have not slept in days. The dust on the floor, piled up from the years. All those scars and souvenirs. Now that you’re gone, it’s easy to see, but so hard to believe. By the way, you left without saying ‘goodbye’ to me. Now that you’re gone away, all I can think about is you and me.”

Theory of a deadman ~~> By the way

***********
* Władysław Szlengel „Kartka z dziennika „Akcji””
 Całkiem długi mi wyszedł ten rozdział… Powyższy cytat  bardziej odnosi się do sfery mentalnej, jeżeli nawiązując do rozdziału.

8 komentarzy:

  1. No, no, zaczyna robić się ciekawie. Jeszcze bardziej ciekawe jest, co też ten Higgins zlecił Gerardowi i w jakich sprawach Gerdziu okłamuje Franka. Aww, nie mogę się doczekać następnego rozdziału! : D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, mord na Higginsie, kurwa! Jak tak można grozić Gerdowi, że zabije Franka? No jak?! Pytam się! To mi się coraz mniej podoba, na serio. No i jeszcze ten Josh, ech...
    Frankie ma coraz lepsze sny, hahahaha! XD Współczuję mu jednak takich koszmarów.
    Pisz, pisz! I to szyyyybko! Muszę wiedzieć co dalej ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybacz, że dopiero dzisiaj komentuję, ale w końcu udało mi się przeczytać to całe...I kurde. Czy my naprawdę musimy myśleć tak samo? Akcja, że frank zostawał u wujka...Czytałam pewne opowiadanie o tym i postanowiłam wykorzystać motyw, a proszę...Prawie to samo u ciebie :D No dobra, przechodząc do najzajebistszego rozdziału ever:
    Randka strasznie urocza :3 Porozmawiali sobie trochę, pomacali się...Wszystko idealnie. Ale potem...Jeszcze w dodatku ten koszmar frania :( I ten pierdolony Higgins...Nienawidzę go. I coś czuję, że Frank sobie poczyta o "tajnym zadaniu", a potem Gee i tak mu o tym powie, bo się dowie, że Frank to przeczytał. (jeśli zrozumiałaś powyższe zdanie, to gratulacje. Jesteś jedną z niewielu xD) No mam takie straszne wrażenie, że stanie się coś złego. Frankowi :'( (A tak na serio, to mam nadzieję, że będzie jakaś ciekawa akcja, ale żeby wszystko skończyło się happy endem. I nie będzie mnie obchodzić, czy masz zły humor, czy nie xD Ma być szczęśliwie <3) Dodaaaaj szybko, bo już po prostu ciekawość mnie zżera :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak czytałam wczoraj Twój rozdział i też paczę na tego wujka i w bekę X'D Przynajmniej różnili się nieco charakterami :)

      W końcu... Musi być źle, aby było dobrze :D Albo jeszcze gorzej. No... anyway. Wszystko w swoim czasie :3

      Usuń
  4. Słoki jezu! Po pierwsze DZIĘKUJE ZA POCZTÓWECZKĘ! <3 Do ciebie tez niedługo powinno coś dojść ;) No i mam nadzieję, że jakoś rozwiążemy tą kwestię pogduszek :D Przepraszm, że tak komentuję rzadko, ale dostęp do kampa mam tylko w weekendy :c Co do rozdziału, no po prostu miodzio! Uwielbiam jak długo piszesz, ale nie wybaczę ci tego, że OPUŚCIŁAŚ SCENE SEKSU! No foszek ;__; Mówiłam ci już, że te schizowe sny Franka to moja ulubiona część zaraz po seksie? Są perfekcyjne, no po prostu mega faza, tylko nadal nie mogę rozkiminić co one mają na celu... Ale nie martw się ja się dowiem! :D "matkę kapciem zabił" no rozwaliło mnie to, leże i kwiczę X'D A co do Higginsa to "chuj ci w dupę Hig" nie lubię drania. A te moroczne Gerardowe sekreciki? No mam nadzieję, ze nas niedługo nimi nakarmisz :D Franio sprytna besta ja też bym się nie powstrzymała XD Ale mam nadzieje, że nic mu nie zrobisz prawda? :c No więc jeszcze raz JEN-CU-YEH <3 i jaramy się The Light Behind Your Eyes....

    OdpowiedzUsuń
  5. Yaaay, jakie to cudowne *_____________________________* I co chwila zastanawia mnie, jakie zadanie ma do wykonania Gerd. Tylko oby mu się przy tym nic nie stało, bo to będzie straszne :o Franek by z tego powodu bardzo cierpiał... no, ale nie można gdybać, trzeba grzecznie zaczekać na rozwój akcji :3 A Higgins jest denerwujący, ot co. Choć Gerdzio mu mocno dowalił, że ma żonę tylko do pieprzenia <3 Normalnie, uwielbiam ten odcinek :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Oh! Dedykacja dla mnie! *___* Dzięki, dzięki, dzięki, kochana jesteś. Awwww, ta randka była taka urocza, kiedy żaden wyskakujący z szafy psychol z siekierą nie chciał jej przerwać. I nawet seks był *___* Ale tak jak osoba wyżej wyżej, przyczepię się, że opuściłaś ich upojną noc. No jak tak można?! ;c Przecież to takie fajne, no... Od teraz cię hejcę jak Kot Hejcik, bo nie napisałaś tej jakże pięknej sceny ;c SEKS *___*
    Nie wiem czy zauważyłaś, ale ostatnio wszystkie mamy fazę na dręczenie Franka jakimiś koszmarami? Chociaż i tak nic nie przebije:
    "- Chodź za mną Frank – wyszeptała uwodzicielsko.
    - Pojebało chyba " Hahah, padłam jak to przeczytałam :D
    A Higgins... grrr, co ten cwel robi w ich uroczym, małym świecie wolnym od takich chujów jak on? :C A ta teczka chyba źle wróży... Nie zabijaj mi tam Frania przypadkiem :(


    Wesołych świąt :3 (nieważne, że jeszcze nie nadeszły xD )

    ~youll-be-my-detonator-frerard.blogspot.com~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twojego wieszaka nic nie przebije! X'D A brak jako takiego seksu wynagrodzę wszystkim oburzonym w świątecznym shocie :D Aj noł, aj noł... Hig to cwel, ale cóż... nie wyobrażam sobie bez niego opowiadanie :3

      Usuń