XXII
Happysad
~~> Do krwi
A rozdział dedykuję Frerard ♥ Nie
martw się, nie zepsuję im randki :)
No i dzisiaj ostatni taki dzień…
♥ 12.12.12 ♥
[FRANK]
- I co ona na to? – zapytałam, zafascynowany opowieścią
Gerarda.
- A ona
na to, że jak nie znajdę jej sztucznej szczęki, to nie ugotuje mi pierogów –
wybuchł głośnym śmiechem, na co odpowiedziałem mu tym samym. – Może teraz to
wydaje się być niezwykle śmieszne, lecz wtedy dla mnie, jako małego,
siedmioletniego dziecka, było to nie do
pomyślenia. Jak to moja babcia nie zrobi mi pierogów? Tym bardziej, że co jak
co, ale pierogi ruskie to robić potrafiła – uśmiechnął się słabo do wspomnień.
– Wciąż pamiętam jak czekałem do każdych świąt. Zamykała się wtedy w kuchni i
nikogo nie wpuszczała przez wiele, ciągnących się w nieskończoność godzin. W końcu
wieczorem wychodziła ze swojej pieczary w towarzystwie niebiańskich zapachów,
których nie sposób pomylić z jakimikolwiek innymi. Zostawiała na blacie
kuchennym kilka wielkich, wypełnionych
po brzegi pierogami czarnych tac.
-
Miałeś super babcię. Musi ci jej strasznie brakować – stwierdziłem z pełną
powagą oraz skupieniem.
-
Jasne, że brakuje. Nawet bardzo. Nie mogę jednak wciąż tak bardzo tego przeżywać.
Minęło zbyt wiele lat, aby rozpamiętywać to znowu i znowu – zanurzył usta w
czerwonym winie ze swego kieliszka.
Zjedliśmy
obfitą kolację przy świecach, po czym przenieśliśmy się z podłogi na kanapę.
Zasiedliśmy na niej w dość nietypowej pozycji, której raczej nie cechowała
codzienność. Gerard siedział bokiem do mnie, a ja opierałem się plecami o
zagłówek ze stopami na udach mężczyzny. Way przyjął postawę półleżącą.
Częściowo znajdował się na poduszce, a ja, wielce zaabsorbowany jego historią z
dzieciństwa, opierałem się łokciem o tył posłania i wpatrywałem się w twarz
Gerarda ze spokojem i zafascynowaniem jednocześnie. Nadal nie mogłem wyjść z
podziwu, że on to wszystko zorganizował dla mnie. Postarał się i wykazał
inicjatywą, czym ja nie mogłem się pochwalić. W głębi serca łajałem samego
siebie za te wszystkie bezpodstawne podejrzenia o zdradę. To było głupie. Teraz
już to wiem. Zamiast snuć teorie spiskowe, których prawdopodobnie mógł się
podjąć Way, powinienem sam zacząć zastanawiając się nad tym, jak miło spędzić z
nim wieczór.
Trzymaliśmy po kieliszku czerwonego wina w
naszych dłoniach i popijaliśmy je, kiedy
brakło nam odpowiednich słów na opisanie danej sytuacji i potrzebowaliśmy czasu
na ich odpowiedni dobór, bądź zwyczajnie chcieliśmy zwalczyć suchość w gardle,
spowodowaną nagłym natłokiem zdań, które opuszczały nasze usta. Poruszaliśmy
dosłownie każdy temat. Od tego, jakie zwierzęta mieliśmy w dzieciństwie,
przechodziliśmy do takich kwestii jak śmierć naszyć najbliższych, co stanowiło
całkowicie odmienny typ konwersacji.
- Teraz
twoja kolej Frankie – oznajmił mi Way. - Opowiedz mi coś ciekawego, co zmieniło
twoje życie, coś fascynującego.
-
Hmmmmmm… w sumie to nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. Może jest coś, o co sam
chciałbyś zapytać, co chciałbyś się ode mnie dowiedzieć? Jak chcesz, to pytaj o
cokolwiek, opowiem ci o wszystkim, co ciebie ciekawi.
- Jak…
poznałeś Josha? – wypalił nagle. Posłałem mu mordercze spojrzenie. – Ej!
Chciałbym wiedzieć po prostu. Przecież to chyba nie grzech, prawda?
- Niby
nie, ale zwyczajnie nie pałam już do niego zbytnią sympatią – westchnąłem
głośno. Ujrzałem błagającą minę Waya i już wiedziałem, że opowiem mu wszystko
jak to było od początku. – No dooooooobra – przewróciłem teatralnie oczami. – W
sumie to nie jestem w stanie dokładnie ci powiedzieć jak się poznaliśmy, bo sam
nie pamiętam. Serio – zaznaczyłem, gdy mężczyzna popatrzył na mnie z wyraźnym
powątpiewaniem. - W każdym bądź razie
pracowałem wtedy w kawiarni. Stałem za ladą, czasem zmywałem i sprzątałem blaty
stolików oraz zamiatałem podłogę, kiedy był niewielki ruch i mogłem za to
dostać dodatek do pensji. Jeszcze mieszkałem wtedy z mamą, bo twierdziłem, że
najpierw wolę uzbierać trochę kasy, a dopiero potem wynająć mieszkanie. Nie
zachwycała mnie perspektywa głodowania i życia od pierwszego do pierwszego.
Josh przychodził do tej kawiarni z różnymi podejrzanymi typkami, którzy już na
pierwszy rzut oka wyglądali jak wyciągnięci z kryminału. Jak potem się okazało,
wcale się nie myliłem. Byli to członkowie rosyjskiej mafii. Nie wiedziałem o
tym na początku. Dowiedziałem się znacznie później… - westchnąłem cicho i
pokręciłem głową. – Ale o tym w swoim czasie. Później…
- Wiesz
co? – zagadnął Gerard. – Nie musisz mi tego opowiadać. Widzę, że nie za bardzo
leży ci ten temat.
- Jak
już zacząłem, to skończę – oznajmiłem. Napotkałem jego współczujące spojrzenie.
– Serio. Jestem zdania, że powinienem opowiedzieć ci o tym już znacznie
wcześniej. Niepotrzebnie wszystko w
sobie dusiłem. Byłoby mi znacznie łatwiej, kiedy wyjawiłbym ci jak to
właściwie z tym Joshem się zaczęło.
-
Jesteś pewien? – przyjrzał mi się uważnie.
- Tak.
Jestem pewien – przysunąłem się odrobinę do niego, aby złączyć na krótko nasze
wargi i przyjąć poprzednią pozycje. – Więc później zauważyłem, że również
upodobał sobie to miejsce także na przebywanie w samotności. Jakiś czas po jego
częstych odwiedzinach bez towarzystwa, dowiedziałem się, że przychodził tam dla
mnie. Dokładnie zaobserwował i zanotował kiedy mam zmiany – przeczesałem sobie
włosy wolną ręką. – Jak jakiś zboczeniec czy pedofil – zaśmiałem się bez cienia
wesołości. - Zaczęliśmy rozmawiać,
spotykać się, aż w końcu się ustatkowałem i zamieszkaliśmy razem. Tak to chyba
mniej więcej się zaczęło. A jak skończyło to sam wiesz… - mruknąłem,
wykrzywiając twarz w niemiłym grymasie.
- Czyli
wielka miłość z fatalnym zakończeniem – oznajmił Gerard z nutką melancholii.
- Ta,
coś w tym stylu – odetchnąłem głęboko. – Ale to chyba nas łączy, co nie?
- Na to
wygląda – wzruszył ramionami. – Tak się czasem zastanawiam… - zaczął po chwili
w głębokim zamyśleniu. – W sumie to nieważne. To głupie i nie było pytania –
rozlał nam wina do kieliszków.
- Mów.
Nie ma głupich pytań – zapewniłem. – tym bardziej, że ,nie możesz pytać o co
zechcesz.
- Nie
Frankie. Jeszcze pomyślisz, że całkowicie zidiociałem i zostanę sam do końca
życia ze zgrają rozpasionych kotów i bujanym fotelem – zaśmiał się.
-
Gerard – mruknąłem nieco podirytowany.
- Oj
dobra. Byłem po prostu ciekawy, czy gdybym… gdybym popełnił taki błąd… jak
Josh… czy byś mi wybaczył Frank? Tylko tyle chciałbym wiedzieć – zarumienił się
ze wstydu.
- Czy
ja czasem o czymś nie wiem? – i w tym momencie wizja z Sonią w roli głównej
nabierała kolorytu.
- Broń
boże! Frank, przestań mi tu snuć jakieś opowieści dziwnej treści, bo to nie to
– powiedział żywo, wręcz z oburzeniem. – Nigdy ciebie nie zdradziłem i nie
dradze. To pewne. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć, ale
uwierz, że całkowicie nie to miałem na myśli. Spokojnie. Pytałem tak z
ciekawości… Sam nie mam pojęcia dlaczego.
- Nie
wiem – oznajmiłem. – Nie jestem pewien czy byłbym w stanie.
Nie
powiedziałem tego całkiem szczerze. W głębi serca wiedziałem, że Gerardowi
wybaczyłbym wszystko. Może byśmy się ostro pokłócili i jakiś czas nie
odzywałbym się do niego, ale nie mógłbym rozstać się z nim już tak na dobre.
Różnica między nim a Joshem jest zasadnicza. Gerard dużo
lepiej mnie traktuje i widzę, że mnie kocha i jest dla mnie w każdej chwili, do
czego Savinski nie był zdolny w najmniejszym stopniu, kiedy oficjalnie już się
ze sobą związaliśmy. Way nigdy nie podniósł na mnie reki, ani ze mnie nie
szydził, jak miał zły humor. Przynajmniej nie tak, aby zrobić mi celowo na
złość, czy upokorzyć, co niestety Joshowi zdarzało się stosunkowo często. W
ogóle patrząc teraz, z perspektywy czasu dostrzegam to, jak wielkim dupkiem był
mój były chłopak. Cały czas nie mogłem wyjść z podziwu, że go kochałem. Jak
można kochać takiego potwora? Takiego tyrana? Jednak na początku naszego
związku nie był taki. Wszystko się zmieniło wraz z wspólnym zamieszkaniem. To
wtedy zaczęły się problemy.
- Ale
wiesz co? – zapytałem Gerarda, siadając na nim okrakiem. – Coś czuje, że raczej
puściłbym to w niepamięć. Tylko nie waż mi się tutaj nadużywać mych względów,
bo mi się odmieni.
- No
ba! – prychnął. – Gdzieżbym śmiał. Z reszta nie poznałem nikogo bardziej
niesamowitego od ciebie – mruknął, po czym pocałował mnie namiętnie.
- A
Sonia? – po prostu nie mogłem się powstrzymać. – Widziałem jak na nią patrzysz…
I jest podobna do Lindsey. Wręcz niezaprzeczalnie.
- Oj
Frankie. Sonia jest tylko moją przyjaciółką i nie łączy mnie z nią nic więcej.
Przynajmniej nie to, o co mnie podejrzewasz – pokręcił energiczne głową. A to,
że jest Podobna do Lindsey powinno raczej działaś na jej niekorzyść,
nieprawdaż? Owszem, ma piękne rysy twarzy i jej charakter jest także
niesamowity, ale to tylko kumpela, Frank – spojrzał mi głęboko w oczy. – Z
resztą pomogła mi to wszystko przygotować na dzisiejszy wieczór. Zawdzięczamy
jej wspaniałą randkę. Nie szukaj dziury w całym, bo to takie… kobiece.
- Dobra
– poddałem się.
Schowałem
twarz w zagłębieniu szyi Waya, a on delikatnie przejeżdżał palcami wzdłuż
mojego kręgosłupa, co wywoływało przyjemne dreszcze. Trwaliśmy w tej pozycji
jedynie oddychając i ciesząc się swoją bliskością. Mimo, że nie siedzieliśmy
tak jakoś bardzo długo, bo szybko przeszliśmy do konkretnych rzeczy, dało to
nam poczucie, że zawsze jeden może liczyć na drugiego. Że jesteśmy tu dla
siebie.
Gerard niespiesznie przewrócił mnie
na plecy, aby po sekundzie już nakryć mnie własnym ciałem. Odstawiliśmy
pospiesznie naczynia z winem na stolik obok. Wyszła nam ta czynność nieco
pokracznie, zważywszy chociażby na to, że żaden z nas nie mógł trafić na blat
stołu. Ostatecznie do naszych uszu dobiegł odgłos głuchego upadku kieliszka o
dywan. Oderwaliśmy się od siebie z cichym westchnieniem rozdrażnienia, a
spojrzenia powędrowały na średnich rozmiarów plamę. Plamę, która już nigdy się
nie spierze. Momentalnie zrobiło mi się głupio.
-
Przepraszam – zakryłem sobie usta dłonią, gdyż to ewidentnie był mój pukal. –
Nie wywabimy już tego.
- Nie
przejmuj się – mruknął Way. – I tak za nim nie przepadałem – wrócił do
ponownego kosztowania moich warg.
Nie
potrafiłem dłużej myśleć o ciemnoczerwonej cieczy, gdy mężczyzna zajmował się
mną w ten sposób. Jęknąłem cicho, gdy chłodne ręce Gerarda zanurkowały pod moim
górnym odzianiem, a moje wplątały się w jego czarne włosy. Uśmiechnąłem się
subtelnie, kiedy palce Waya zaczęły rozpinać guziki mojej koszuli.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
„Miasto miało twarz przerażoną,
Masyw dziwnie odarty i goły,
Patrzyły w ulicę puste okna,
Jak martwe oczodoły.”*
Szedłem opustoszałymi uliczkami
wymarłego miasta. Gdzieniegdzie szyby budynków były powybijane i straszyły
swoim wejrzeniem. Wejrzeniem nicości. Nagły podmuch zimnego wiatru spowodował,
że moje ciało przeszły dreszcze. Przysiągłbym, że usłyszałem nawet wycie wilka
z lasu, którego linia drzew majaczyła się w oddali. Brakowało jedynie róży
jerychońskiej gnanej przez wiatr, aby ukazać pełen obraz dramaturgii.
Nagle usłyszałem chrobotanie za moimi plecami. Odruchowo
obejrzałem się za siebie. Moim oczom ukazał się duży, choć wychudzony pies,
który trzymał w pysku ludzkie zwłoki. Mimo, że widać po nim, iż nie jadł nic od
dłuższego czasu, wykazywał się sporą siłą.
To był mężczyzna. Mężczyzna posturą przypominający boksera
bądź rosłego drwala. Pies wywlókł go bez problemu na schodki prowadzące ku
wejściu do kamienicy, z której się uprzednio wyłonił.
Postanowiłem nie dawać znaku życia i nie ruszać się. We
wszystkich filmach mówią, aby nie dać po siebie poznać, że się boimy, aby nie
uciekać i stać w miejscu tak długo, aż zagrożenie zupełnie minie. Zwierzę
zaczęło obwąchiwać denata, po czym przystanęło nad jego piwnym brzuchem i poczęło
w niego wbijać potężne kły. Białe zębiska zaraz pokryły się krwią, która
wylewała się strumieniem spod ofiary, brudząc betonowe stopnie. To mogło
świadczyć tylko o jednym. Ten człowiek nie umarł dawno, został zagryziony
całkiem krótką chwilę temu. Podczas następnych pięciu minut ujrzałem wszystkie
wnętrzności jakie kiedykolwiek miałem okazję znaleźć w podręczniku od biologii
w szkole średniej. Zebrało mi się na wymioty, lecz dalej dzielnie stałem w
miejscu i nie poruszyłem się ani o milimetr. Między innymi dlatego właśnie nie
poszedłem na medycynę, jak kazała mi mama. To było obrzydliwe.
Pies zaczął przełykać wyprute jelita. Nie były one chyba
łatwe do spożycia, bo raz po raz pomagał sobie łapami i ukazywał swoje dziąsła,
warcząc w niezadowoleniu. W końcu zaniechał starań w kwestii spożycia tej
części ludzkiego układu pokarmowego i przerzucił się na coś większego i
bardziej rozbudowanego oraz okazałego. Nie byłem w stanie dokładnie określić,
co to było z tej odległości. Jednak mógłbym zgadywać, że to… wątroba. Zmrużyłem
oczy, zawężając tym samym pole widzenia i poprawiając widoczność. Tak… to
zdecydowanie był wątroba. Zakryłem sobie usta dłonią i zamknąłem szczelnie
oczy. Jeszcze gdybym mógł, to ochroniłbym uszy przed odgłosem tych mlaśnięć i
pacnięć. Byłoby wspaniale. Chociaż gdybym to uczynił, to nie zorientowałbym się
w porę po przeciągłym warczeniu, że stałem się nowym celem dzikiego zwierzęcia.
Nieustraszony pies zbliżał się powoli w moim kierunku, obnażając kły. Jego
morda była cała umazana czerwoną, lepką krwią, a ma nosie nadal pozostawały
resztki spożytego przed chwilą posiłku.
Nie wiem, co mną kierowało, ale obróciłem się szybko na
pięcie i, mimo drżących nóg, zacząłem biec przed siebie ile sił miałem w
dolnych kończynach. Niegdyś osiągałem dobre wyniki w biegach na sto metrów.
Jednak to było dawno temu… kiedyś… Coś w mojej głowie oznajmiło mi zwyczajnie,
że mam podjąć nagłą decyzję o ucieczce, gdyż w przeciwnym razie zginę marnie.
Przecież to zwierzę jest tak głodne, że na pewno nie powstrzyma się przed
zagryzieniem mnie nawet jeżeli jestem żywy. Czułem wręcz oddech zipiącego,
gnanego wściekłością psa na swoich plecach. Przed oczami zamajaczyło mi
ogrodzenie, które oddzielało bloki, to opuszczone osiedle od lasu. Moje
nadzieje na przetrwanie rosły w miarę przybliżania się do płotu. Jeszcze tylko
trochę, mówiłem sobie, chociaż mięśnie odmawiały mi całkowitego posłuszeństwa i
wyraźnie odczuwałem zmęczenie. Zipałem niezmiernie, a ciągłe powarkiwanie
dzikiego zwierzęcia, które najprawdopodobniej ma wściekliznę, jedynie mnie
napędzało. Dopadłem w końcu ogrodzenia, wspinając się od razu po nim na górę.
Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że zaraz ten pies chwyci mnie swoimi
zębiskami za nogę i ściągnie na dół. Będzie po mnie. Ku mojemu zaskoczeniu nic
takiego się nie stało i bezpiecznie dotarłem na druga stronę. Zasapany rzuciłem
się na zieloną trawę i w akompaniamencie głośnego szczekania i zipania,
spojrzałem w błękit nieba. Zacząłem się zastanawiać, gdzie ja do chuja pana
jestem? Co to za jakiś pieprzony Czarnobyl?
Wstałem powoli z ziemi i wszedłem głębiej w las, który
rozpościerał się kilka kroków przede mną. Im dalej się tam zapuszczałem, tym
drzewa rosły gęściej i robiło się ciemno. Usłyszałem radosny, dziewczęcy
śmiech. Rozniósł się on echem po najbliższej okolicy. Moim oczom ukazała się
ciemnowłosa kobieta w białej, zwiewnej sukience na ramiączkach. Sięgała jej ona
do kolan i podkreślała zgrabne nogi oraz bose stopy. Podskakiwała niczym nimfa
wyłaniająca się z tafli jeziora. Mimo, że było stosunkowo zimno, dziewczyna
nosiła tak skąpy strój i wydawało jej się to nie przeszkadzać. Czułem się
zwodzony. Taka scenka w różnego typu horrorach niekoniecznie kończy się dobrze
dla mężczyzny. Nierzadko znika on w gęstej toni bagna.
-
Chodź za mną Frank – wyszeptała uwodzicielsko.
-
Pojebało chyba – mruknąłem i podążyłem w całkowicie odwrotnym kierunku.
-
Chodź za mną Frank – powtórzyła melodyjnie, nie zrażając się w ogóle moi tonem.
– Chodź za mną – czułem jak mnie śledzi. Jak za mną podąża krok w krok.
Natrętna jakaś.
-
Jestem gejem. Nie uwiedziesz mnie – rzuciłem przez ramię, kiedy zaczęła na mnie
patrzeć spod długich rzęs i zarzucać włosami na boki.
Czułem
jak wgryza się w mój umysł i podsyła mi
nierealne obrazy, które ukazują nagość jej ciała. Przyspieszyłem kroku. Czy to
czasem Odyseusza nie zwodziły piękne kobiety pod postacią syren? Jedynie dzięki
swojemu sprytowi nie został zwiedziony i przeżył. Ja również zamierzałem
przeżyć. Może i jestem głupi, uciekając, gdyż dziewczyna może wcale nie mieć
złych zamiarów, ale wolę się ubezpieczyć na wszelki wypadek.
-
Frank? – zapytał płaczliwy, kobiecy głos. Głos, który znałem.
-
Lilly? – stanąłem w miejscu, lecz nie zdobyłem się na to, aby się obrócić. To jakaś
paranoja chyba.
Za
bardzo przerażała mnie perspektywa tego, co mógłbym ujrzeć. Prawdopodobny ból w
jej oczach byłby nie do zniesienia. Ciągłe poczucie winy tkwiło we mnie od
długiego czasu. Było bardzo silnie zakorzenione. Kiedy poznałem Gerarda, byłem
w stanie zapomnieć o zmorach z przeszłości. Przynajmniej na chwilę.
-
Fraaaaank – poczułem cuchnący odór, który wydobył się z ust kobiety za moimi
plecami. Chwilę później poczułem jak grunt usuwa mi się spod stóp, a szyję
przecina okropny ból. To coś… wysysało ze mnie krew. Umierałem…
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Obudziły mnie promienie wstającego
słońca, które przebijały się przez okno. Mimo, że pogoda była typowa dla
obecnie panującej pory roku, czułem się wspaniale. Może to zasługa ostatniej
nocy? Tak, to na pewno to. Uśmiechnąłem się subtelnie do samego siebie.
Podniosłem się lekko na łokciach. Gerarda nie było już obok mnie. Ściągnąłem
brwi. Nie lubiłem się budzić sam, a już w szczególności po upojnej nocy, którą spędziłem
z ukochanym. Westchnąłem cicho. Postanowiłem, że mimo wszystko nic nie zepsuje
tego dnia. Wczoraj miałem swoją pierwszą w życiu randkę, nie licząc lizaka od
koleżanki z przedszkola oraz wspólnie spędzonego czasu na stołówce, i
zamierzałem pokazać światu jak bardzo się z tego cieszę.
Wstałem z łóżka, czemu towarzyszyło
lekkie ociąganie. Już miałem wychodzić z sypialni, ale usłyszałem dwa,
podniesione męskie głosy, które brzmiały dość spornie. Kto nas odwiedził o tak
wczesnej porze? Uchyliłem nieznacznie drzwi, aby docierały do mnie
wypowiedziane między nimi słowa.
- Wiesz
dlaczego pozwoliłem temu małemu zejść na ląd? Bo wiedziałem, że bez gwarancji,
iż będziecie razem nic byś nie zdziałał i wolał dalej siedzieć w pierdlu oby
blisko niego – usłyszałem głośny trzask. Najprawdopodobniej Gerard uderzył
pięścią w stół. – Nie patrz na mnie, jakbym ci matkę kapciem zabił. Taka jest
prawda Way. W rzeczywistości on nie jest nam do niczego potrzebnym
- Mi
jest potrzebny – warknął Gee, Oczami wyobraźni widziałem, jak zaciska pięści
oraz szczęki.
- Niby
do czego? Do pieprzenia?
- Do
życia Higgins, do życia. I nie pozwalaj sobie – mruknął nieprzyjemnie. - Może ty
jesteś ze swoją żoną jedynie dla seksu, ale dla mnie liczy się coś
więcej. Coś ponad to. Ja go kocham, więc weź w końcu przyswój sobie tę
informację. Twoje ciągłe pretensje nie sprzyjają mojej pracy.
Zatkało
mnie. Higgins. Tutaj. W naszym mieszkaniu. Czego kurwa jeszcze od nas chciał? Albo
raczej od Gerarda.
-
Sprawa byłaby prostsza, jakbyś przyjechał do Belli, kiedy ciebie prosiłem jakiś
czas temu. Wszystko byśmy na spokojnie obgadali.
- Nie
mam zamiaru. Skoro Frank nie może, to ja także się nigdzie nie wybieram –
Gerard twardo obstawiał przy swoim.
-
Jesteś żałosny Way. Frank to, Frank tamto. Zaczynam w ogóle żałować, że jego
cudne oczęta ponownie ujrzały miasto. Zrobił z ciebie jakiegoś flaka. Nie jesteś
już tym zimnym, bezwzględnym draniem, którego sprowadziłem niegdyś w lochy.
Straciłeś zdolność przeglądania ludzi na wylot. Jesteś słaby. Przez niego.
- A ty
jesteś śmieszny. To, że jestem szczęśliwy, nie oznacza, że stałem się słaby. W
twoich oczach widzę wszystko. Widzę wiele rzeczy w oczach każdego, kogo
spotykam. Nie oznacza to jednak, że jestem zobowiązany do dzielenia się zdobytą
wiedzą z napotkanymi na ulicy ludźmi.
Właśnie
uświadomiłem sobie to, że Gerard mnie boni. Mimo wszystko zabolał mnie fakt, iż
w rzeczywistości nie byłem potrzebny, byłem zwykłym pionkiem, który może zostać
w każdej chwili zbity. Pionkiem, który stanowi zapchaj dziurę, element, który
należy wpasować na odpowiednie miejsce, aby zaczęła się partia, ale nie gra
żadnej, ważnej roli w całym rozegraniu. Taka świadomość boli, ale mimo wszystko
Gerard stanął po mojej stronie. Stanął, chociaż
w głębi serca sam pewnie czuje, że staruch ma rację. Do niczego się nie
nadaję i w ogóle jestem niepotrzebny.
- To co
widzisz w moich oczach cwaniaku? – zagadnął z ironią Higgins.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – Gerard zaśmiał
się gorzko. – Dobrze – na chwilę zapadła między nami cisza. – Boli cię to, że
straciłeś nade mną bezpośrednią kontrolę, że nie masz mnie cały czas na oku.
Byłem przez jakiś czas niczym słowik, którego trzymałeś w klatce, aby ci
śpiewał, ale ten śpiew się skończył. Myślisz, że nie wiem, dlaczego od zawsze
traktowałeś mnie inaczej? Wiem o Peterze. Przyzwyczaj się w końcu do tego, że
ja wiem wszystko – zrobił pauzę. – Ale wiesz co? Ja nie jestem twoim zmarłym
synem. I kurwa… - załamał mu się głos, jakby był bliski płaczu. – Byłeś mi
przez chwilę jak ojciec, którego nie miałem. A teraz co? Usiłujesz mnie w
nieudolny sposób, przez domysły szantażować. Zastanów się, jak to o tobie
świadczy. Ja się nie ugnę, a to, co nas łączyło, właśnie legło w gruzach.
Gadaj, po co tutaj przyszedłeś, bo w pokoju obok czeka na mnie osoba, co do
której uczuć jestem przynajmniej pewien. Wiem, że mnie nie zawiedzie w
przeciwieństwie do ciebie.
Odnosiłem
wrażenie, że nie wiem o Gerardzie tak wielu rzeczy. Jakby nie był tym samym
człowiekiem, którego kiedyś poznałem. Miał… tajemnice, o które normalnie bym go
nie podejrzewał. Myślałem, że jesteśmy ze sobą całkowicie szczerzy i nic przed
sobą nie ukrywamy. Spuściłem głowę na dół, ale nadal nasłuchiwałem.
- Mam
dla ciebie zadanie – odezwał się zachrypniętym głosem Higgins, jakby ta wymiana
zdań była dla niego równie emocjonalna, co i dla Gerarda. – Proszę, to teczka.
Tam wszystko jest – na chwilę zapanowała cisza. – Gówniarz ma o tym nie
wiedzieć, Gerry. Nie żartuję.
- Chyba
całkowicie zgłupiałeś, jeżeli sądzisz, że mu nie powiem. Nie zapominaj, że to
mój chłopak. Nie okłamię go.
- To
wystarczy, że przemilczysz pewne fakty – Gerard prychnął pogardliwie. – Jeśli
nie zastosujesz się do mich uwag, ogłoszę, że jest spalony, a ktoś go usunie –
oznajmił grobowym tonem. Zamarłem. U… usunąć? Ale, że mnie?
- A co
to ma być? Grozisz mi teraz czy jak?
-
Nazwij to jak chcesz, ale ja nie żartuję. Chyba lepiej okłamać kogoś, kogo się
kocha niż stracić go bezpowrotnie, prawda? Zastosuj się do tego. Trafię do
wyjścia, nie musisz się fatygować.
Minęła
chwila, a usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwi. To wszystko było… takie dziwne…
Powinienem być zły na Gerarda? Przecież chce mi powiedzieć tylko nie może, no
nie? Zależy mu na moim bezpieczeństwie, życiu, więc to przemilczy. Czyli tak
jakby… dba o mnie. No, ale w sumie patrząc na całokształt sytuacji w miarę
logicznie, to co miałby mi powiedzieć?
Był
sobie Higgins, zlecił mu zadanie i powiedział, że jestem niesamowicie
beznadziejny, że aż po prostu zajebisty i nie mogę się o niczym dowiedzieć, bo
mnie zabije? To nie ma najmniejszego sensu.
Nagle usłyszałem głośny trzask
łamanego drewna. Drgnąłem nerwowo. Od razu przypomniały mi się awantury ojca z
matką. Jak jeszcze byłem bardzo mały, kłócili się o bzdety, ale kłócili się
konkretnie. Zazwyczaj chodziło o to, że matka nie kupiła ojcu piwa. Ale jednak
z takich błahostek wychodziły największe awantury.
- Kurwa – Gerard zaklął. – Pierdole to – po
domu rozległy się szybkie kroki.
Spanikowany
prędko pobiegłem do łóżka. Położyłem się na brzuchu i starałem wyrównać oddech.
Zacząłem dziękować w duchu tym wszystkim chwilom, kiedy rodzicielka zostawiała
mnie u wujka, gdy miałem może z dziewięć lat. Chodziła na nocne zmiany i często
brała nadgodziny, a wówczas opiekę przejmował nade mną Steven, jej straszy
brat. Szybko się nauczyłem, że muszę chodzić wcześnie spać podczas jego
obecności w naszym domu. Lubił się nade mną znęcać, także jak tylko słyszałem,
że wtacza się do mojego pokoju, udawałem, że śpię.
Na przestrzeni lat wypracowałem tę sztukę do perfekcji.
Nawet jeżeli ktoś robiłby mi krzywdę, jestem w stanie opanować się na tyle, aby
wyglądało to naturalnie. Wiem, jaki próg bólu jest w stanie wytrzymać ciało,
pogrążone w fazie głębokiego snu i jakie dźwięki wydaje osoba nim pochłonieta.
Także kiedy Gerard wszedł do naszej sypialni, zamieniłem się w drzemiący głaz.
Usłyszałem ciche kroki Waya, który podszedł do naszego łóżka od strony mojej
poduszki.
- Oh
Frankie… - szepnął, odgarniając mi włosy z twarzy. Nie bardzo odpowiadało to
mojemu obecnemu położeniu. – Nawet nie wiesz jak ciężko jest mi ze świadomością,
że muszę ciebie okłamywać. To nie jest element, który chciałbym zawrzeć w
naszym związku – westchnął.
Poczułem
jego wargi na moim czole. Postanowiłem wykonać jakiś ruch. Mruknąłem więc
niczym wytracona z równowagi osoba śpiąca i przewróciłem się na drugi bok. Geniusz.
Geniusz, a nie Frank. Way cicho się zaśmiał, usłyszałem jeszcze jak otwiera
naszą szafę i coś w niej grzebie. Na pewno była to ta teczka, którą Higgins
kazał mu odpowiednio zabezpieczyć.
- Idę
sprzątać ten burdel – mruknął sam do siebie, wychodząc z sypialni i zamykając
za sobą drzwi.
Nie
miałem pojęcia jak rozumieć całą tą sytuację. Z jednej strony Way mnie
okłamuje, ale z drugiej mamy tutaj pełne uzasadnienie dla jego przewinienia.
Higgins groził mu moja śmiercią. Nikt tam nie wie, do czego jest zdolny.
Z
pomieszczenia obok dobiegały szury.
Ale co
ja niby mam zrobić ze zdobytą wiedzą…? Jak mam to niby zachować w sekrecie i
udawać, że nic nie wiem? Przecież to ogromna sprawa, a ja nawet nie mogę
pokazać po sobie, że czegokolwiek się domyślam. Gerard natychmiast to wywęszy.
Usiadłem po turecku na łóżku. Wszystko się teraz między nami znacznie bardziej
skomplikowało. Spojrzałem w kierunku szafy. Kusiło mnie, aby tam zajrzeć i
dowiedzieć się dokładnie o kogo i o co chodzi. Jednak nie zrobiłem tego. Ale z
całą pewnością zrobię. Jak zniknie ryzyko, że Gerard może wparować do sypialni
w dosłownie każdej chwili.
***
„ A note by
the door, simply explains. It’s all that remains. It’s no wonder why I have not
slept in days. The dust on the floor, piled up from the years. All those scars
and souvenirs. Now that you’re gone, it’s easy to see, but so hard to believe.
By the way, you left without saying ‘goodbye’ to me. Now that you’re gone away,
all I can think about is you and me.”
Theory of a deadman ~~> By the way
***********
* Władysław Szlengel „Kartka z dziennika „Akcji””
Całkiem długi mi wyszedł
ten rozdział… Powyższy cytat bardziej
odnosi się do sfery mentalnej, jeżeli nawiązując do rozdziału.
No, no, zaczyna robić się ciekawie. Jeszcze bardziej ciekawe jest, co też ten Higgins zlecił Gerardowi i w jakich sprawach Gerdziu okłamuje Franka. Aww, nie mogę się doczekać następnego rozdziału! : D
OdpowiedzUsuńEch, mord na Higginsie, kurwa! Jak tak można grozić Gerdowi, że zabije Franka? No jak?! Pytam się! To mi się coraz mniej podoba, na serio. No i jeszcze ten Josh, ech...
OdpowiedzUsuńFrankie ma coraz lepsze sny, hahahaha! XD Współczuję mu jednak takich koszmarów.
Pisz, pisz! I to szyyyybko! Muszę wiedzieć co dalej ;3
Wybacz, że dopiero dzisiaj komentuję, ale w końcu udało mi się przeczytać to całe...I kurde. Czy my naprawdę musimy myśleć tak samo? Akcja, że frank zostawał u wujka...Czytałam pewne opowiadanie o tym i postanowiłam wykorzystać motyw, a proszę...Prawie to samo u ciebie :D No dobra, przechodząc do najzajebistszego rozdziału ever:
OdpowiedzUsuńRandka strasznie urocza :3 Porozmawiali sobie trochę, pomacali się...Wszystko idealnie. Ale potem...Jeszcze w dodatku ten koszmar frania :( I ten pierdolony Higgins...Nienawidzę go. I coś czuję, że Frank sobie poczyta o "tajnym zadaniu", a potem Gee i tak mu o tym powie, bo się dowie, że Frank to przeczytał. (jeśli zrozumiałaś powyższe zdanie, to gratulacje. Jesteś jedną z niewielu xD) No mam takie straszne wrażenie, że stanie się coś złego. Frankowi :'( (A tak na serio, to mam nadzieję, że będzie jakaś ciekawa akcja, ale żeby wszystko skończyło się happy endem. I nie będzie mnie obchodzić, czy masz zły humor, czy nie xD Ma być szczęśliwie <3) Dodaaaaj szybko, bo już po prostu ciekawość mnie zżera :D
Właśnie tak czytałam wczoraj Twój rozdział i też paczę na tego wujka i w bekę X'D Przynajmniej różnili się nieco charakterami :)
UsuńW końcu... Musi być źle, aby było dobrze :D Albo jeszcze gorzej. No... anyway. Wszystko w swoim czasie :3
Słoki jezu! Po pierwsze DZIĘKUJE ZA POCZTÓWECZKĘ! <3 Do ciebie tez niedługo powinno coś dojść ;) No i mam nadzieję, że jakoś rozwiążemy tą kwestię pogduszek :D Przepraszm, że tak komentuję rzadko, ale dostęp do kampa mam tylko w weekendy :c Co do rozdziału, no po prostu miodzio! Uwielbiam jak długo piszesz, ale nie wybaczę ci tego, że OPUŚCIŁAŚ SCENE SEKSU! No foszek ;__; Mówiłam ci już, że te schizowe sny Franka to moja ulubiona część zaraz po seksie? Są perfekcyjne, no po prostu mega faza, tylko nadal nie mogę rozkiminić co one mają na celu... Ale nie martw się ja się dowiem! :D "matkę kapciem zabił" no rozwaliło mnie to, leże i kwiczę X'D A co do Higginsa to "chuj ci w dupę Hig" nie lubię drania. A te moroczne Gerardowe sekreciki? No mam nadzieję, ze nas niedługo nimi nakarmisz :D Franio sprytna besta ja też bym się nie powstrzymała XD Ale mam nadzieje, że nic mu nie zrobisz prawda? :c No więc jeszcze raz JEN-CU-YEH <3 i jaramy się The Light Behind Your Eyes....
OdpowiedzUsuńYaaay, jakie to cudowne *_____________________________* I co chwila zastanawia mnie, jakie zadanie ma do wykonania Gerd. Tylko oby mu się przy tym nic nie stało, bo to będzie straszne :o Franek by z tego powodu bardzo cierpiał... no, ale nie można gdybać, trzeba grzecznie zaczekać na rozwój akcji :3 A Higgins jest denerwujący, ot co. Choć Gerdzio mu mocno dowalił, że ma żonę tylko do pieprzenia <3 Normalnie, uwielbiam ten odcinek :D
OdpowiedzUsuńOh! Dedykacja dla mnie! *___* Dzięki, dzięki, dzięki, kochana jesteś. Awwww, ta randka była taka urocza, kiedy żaden wyskakujący z szafy psychol z siekierą nie chciał jej przerwać. I nawet seks był *___* Ale tak jak osoba wyżej wyżej, przyczepię się, że opuściłaś ich upojną noc. No jak tak można?! ;c Przecież to takie fajne, no... Od teraz cię hejcę jak Kot Hejcik, bo nie napisałaś tej jakże pięknej sceny ;c SEKS *___*
OdpowiedzUsuńNie wiem czy zauważyłaś, ale ostatnio wszystkie mamy fazę na dręczenie Franka jakimiś koszmarami? Chociaż i tak nic nie przebije:
"- Chodź za mną Frank – wyszeptała uwodzicielsko.
- Pojebało chyba " Hahah, padłam jak to przeczytałam :D
A Higgins... grrr, co ten cwel robi w ich uroczym, małym świecie wolnym od takich chujów jak on? :C A ta teczka chyba źle wróży... Nie zabijaj mi tam Frania przypadkiem :(
Wesołych świąt :3 (nieważne, że jeszcze nie nadeszły xD )
~youll-be-my-detonator-frerard.blogspot.com~
Twojego wieszaka nic nie przebije! X'D A brak jako takiego seksu wynagrodzę wszystkim oburzonym w świątecznym shocie :D Aj noł, aj noł... Hig to cwel, ale cóż... nie wyobrażam sobie bez niego opowiadanie :3
Usuń