poniedziałek, 24 grudnia 2012

One - shot

Kiss for my lover







W życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, kiedy jego wolny czas przepełnia stagnacja, a jedynym urozmaiceniem wśród wszechobecnej bezradności i niechęci do świata jest bezustanne gapienie się we własny sufit.  U niektórych trwa to długo, a u niektórych znacznie krócej.
Trudno określić jakiego rodzaju myśli krążą po głowie osoby pogrążonej w tym stanie. Należałem do tej grupy, w której objawy były raczej krótkotrwałe i niewiele wnosiły czy też zmieniały w życiu codziennym. Głównymi tematami jakie poruszałem, była otaczająca mnie zewsząd trwoga i niemożność otworzenia do kogokolwiek własnej gęby, brak zaufania oraz poparcia wśród rówieśników, brak normalnego życia, śmierć matki i różne inne rozterki osoby w wieku dojrzewania.
Dla wielu jestem zwykłym, rozpieszczonym, siedemnastoletnim gówniarzem z kupą kasy, którą w rzeczywistości gardzę. Nikt nie wie, jaki jestem naprawdę, gdyż nikt nigdy tak naprawdę nie chciał mnie poznać. Byś może jest to wina wielkiego klosza, pod którym rosnę i dojrzewam niczym jakaś pieprzona roślina z szklarni. Wszelka swoboda jest mi ograniczana i jedynie w obecności ochroniarza mogę jakkolwiek poruszać się po mieście, wiec zwyczajnie tego nie robię. Każde uniesienie czy samowolka są karane i zostaje mi zabrane to, czego w rzeczywistości i tak nie miałem czy zwyczajnie z tego nie korzystałem.
Oczywiście nie jest to tak, że nie mam znajomych, bo mam kilku kumpli. Jednak odnoszę wrażenie, że oni nie są ze mną do końca szczerzy i nie mówią mi prosto w twarz tego, co o mnie myślą tylko dlatego, że jestem synem zastępcy premiera naszego kraju, co często staje się przyczyną kłótni między nami. Nie chcę, aby widziano we mnie Franka, potomka jednego z wyższych urzędników. Pragnę, aby wreszcie zauważono tego normalnego chłopaka. Franka Iero. Tylko.  Bez żadnych dodatków. Bez żadnych tytułów. Po prostu normalnego mnie.
Czasem zastanawiam się, dlaczego to wszystko nie jest proste; dlaczego życie nie jest proste?
Każdy na pewno zdaje sobie sprawę z własnych słabości oraz wad. Pytanie tylko czy robimy cokolwiek, aby je zminimalizować bądź zlikwidować całkowicie? Raczej nie szukamy winy w sobie za to, jacy niedoskonali jesteśmy, lecz w innych, którzy się do tej niedoskonałości przyczynili. Tak trudno jest obwiniać samego siebie za własne uszczerbki na zdrowiu psychicznym i relacjach z innymi, a, co za tym idzie, sprawnym funkcjonowaniu w społeczeństwie. Łatwiej byłoby zrzucić winę i odpowiedzialność na rodziców, którzy wychowali nas tak, a nie inaczej.
Dorastałem praktycznie bez matki, która zmarła tuż po moich ósmych urodzinach. Nie mam do niej o to żalu, gdyż nie stało się to z jej własnej głupoty. Nie władowała się pod samochód, nie zwiedzała ciemnych zaułków, nie zajeżdżała do podejrzanych moteli czy też innych lokali. Ciężko chorowała na raka piersi, który rozwinął się tak gwałtownie, że nawet amputacja jednej z nich nie przyniosłaby efektów. Kiedy wykryto u niej tę straszna chorobę, zaczęły się pierwsze przerzuty na kości i już wiadome było dla wszystkich, że zostało jej niewiele czasu. Mimo, że byłem wówczas bardzo mały, iż praktycznie mógłbym nic nie pamiętać, dokładnie w mojej głowie zachował się obraz wychudzonej, wątłej postaci matki bez włosów, z zapadniętymi policzkami i uwydatnionymi kośćmi całego ciała. Taką ją pamiętam i taka już na zawsze pozostanie w moim sercu. Delikatna, krucha, bezbronna, podatna na urazy, lecz mimo wszystko nadal pełna miłości, którą wyrażała głębokim wejrzeniem piwnych oczu w kolorze płynnego złota. Oczu tak bardzo podobnych do moich, które po niej odziedziczyłem i, dzięki którym ojciec najprawdopodobniej nie może znieść mojego widoku.
Bywały chwile, kiedy brakowało mi jej tak bardzo, że aż płakałem z bezsilności. Stanowcza ręka ojca, w której za grosz delikatności, nigdy nie będzie troskliwym i pełnym miłości sercem matki, bijącym jedynie dla jej syna. Na każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że jestem najlepszym, co ją w życiu spotkało i rozpiera ja duma, że wyrosłem na takiego dzielnego rycerza. Należy zauważyć, że miałem wówczas z siedem, osiem lat i takie epitety niezwykle podnosiły moją samoocenę i budowały wewnętrznie.
Gdy jej zabrakło, zostałem zupełnie sam i w takich też warunkach musiałem się wychowywać – samotnie. Ojciec stale gdzieś wyjeżdżał i nadal to robi. Pod jego nieobecność rolę nianiek i służących pełnili ochroniarze, którzy za jakiś czas rezygnowali z pracy i zmieniali się jak szkiełka w kalejdoskopie.
Jestem rozwydrzony, samolubny, chamski i wredny. Wiem to, lecz nic z tym nie robię. Źle mi z takimi cechami charakteru, ale gdy już wychodzą ze mnie na zewnątrz, nie jestem w stanie ich kontrolować i daję się ponieść emocjom. W efekcie zachowuję się jak ostatni dupek i kretyn. Dlatego ochrona tak szybko rezygnuje ze swoich stanowisk i szuka pracy z bardziej przyjaznym klimatem. Przysiągłem sobie, że następny mężczyzna, którego mój ojciec znajdzie, będzie traktowany przeze mnie lepiej niż jego poprzednicy.
Obecnie jestem pozbawiony klosza bezpieczeństwa, które zapewniają mi całkiem obce osoby, gdyż Krisa postrzeliła jego siostra, kiedy byli na polowaniu w pobliskich lasach. Biedak dostał w kolano i niezbędna była operacja. Jak się dowiedziałem niespełna tydzień temu, już nigdy nie będzie w pełni sprawny na prawą nogę, co wyklucza go z podejmowania czynnej służby i był zmuszony zrezygnować z obejmowanego stanowiska. A szkoda. Już zdążyłem go w miarę polubić.
Ludzie przychodzą i dochodzą niczym ptaki migrujące do ciepłych krajów. Przynajmniej w moim otoczeniu. To jest powodem, dla którego taktuję ich tak przedmiotowo. Nie jestem w stanie zachować się inaczej. Mówię sobie, że powinienem być miły, lecz w efekcie robię całkiem co innego. Zauważam, kiedy ktoś chce coś ugrać na mojej osobie, a kiedy jest szczery i nie ma nieszlachetnych zamiarów, swoja drogą to jeszcze nie spotkałem osoby, która miałaby całkowicie czyste intencje wobec mnie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto dostrzeże pewne korzyści, płynące z bycia mym ‘opiekunem’ i wykorzysta je do maksimum, po czym odejdzie.
Po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem, rozniosło się głośne pukanie do drzwi, wręcz walenie.
- Co?! – krzyknąłem, zakładając z góry, że to ojciec sobie przypomniał, że ma syna. No  niby któżby inny?
- Nie ‘co’, tylko ‘słucham’ – moje założenie nie było błędne.
- Nie ważne. Czego chcesz? – zapytałem opryskliwie, nie otwierając nawet oczu. Jak on do mnie tak i ja do niego. Nie ma lekko. Szczególnie ze mną. Byłem jedną z osób, które ulubowały sobie zwisanie z łóżka głową w dół, podczas gdy tułów w dalszym ciągu pozostawał na materacu. Nazywałem to pozycją myśliciela, gdyż to zazwyczaj w niej zanurzałem się w czarnych wspomnieniach czy też rozważaniach na temat mojego beznadziejnego życia i odkładanej od lat wizyty u psychiatry.
- Mówiłem ci, że nie grzeszy nadmierną sympatią do innych – mruknął, z czego wywnioskowałem, że przyprowadził ze sobą kogoś. Chociaż jest opcja, że zaczął gadać do siebie. – Frank, pozwól, że przedstawię ci twojego nowego ochroniarza, Gerarda Waya – zainteresował mnie tak dogłębnie, że aż uchyliłem jedną z powiek. Serio. Zaintrygował mnie. – Mam nadzieję, że nie odstraszysz go tak prędko jak i jego poprzedników. Jesteście w dość zbliżonym wieku, więc być może dogadacie się szybko – westchnął przeciągle, kręcąc kluczykami od samochodu na palcu wskazującym. – Ja już musze lecieć. Konferencja prasowa czeka.
- Dobra – mruknąłem do prawie pustej przestrzeni. – Cud, że poświęciłeś mi aż tak dużo swojego cennego czasu – zironizowałem.
Tak jak szybko i oficjalnie ojciec się pojawił, tak szybko i oficjalnie zniknął. Odszukałem wzrokiem mężczyznę, który został w pomieszczeniu. Przypuszczałem, że zacznie podlizywać się już na starcie tak, jak inni to robili, ale on widocznie przybrał całkowicie inną taktykę. Opierał się o ścianę i założonymi rękoma wpatrywał się we mnie oceniająco, z chłodem oraz rezerwą. Nie był chyba przyjaźnie do mnie nastawiony. Nie wyglądał również na kogoś, kto jest sam i nie ma dziewczyny, narzeczonej czy żony. Był po prostu no… za przystojny. Poza tym… ojciec wybierał raczej typy bez bagażu, jakim niewątpliwie przy tej profesji jest bliska rodzina. To, co mnie również w nim urzekło, to czarne włosy ułożone w artystyczny nieład oraz blada cera, dzięki której zielone oczy mężczyzny wydawały się być bardziej wyraziste i tajemnicze. Całokształtu dopełniała jego garderoba, gdyż nie odznaczała się ona zbyt zróżnicowaną gamą kolorów. Powiem nawet, że tej gamy nie było. Od góry do dołu idealnie prezentowała się nieprzejrzysta czerń bez jakiejkolwiek skazy.
- Cześć – przywitałem się, choć nigdy to ja nie byłem stroną zaczynającą rozmowę. W tym przypadku jednak czułem potrzebę bycia tym, który wykona pierwszy krok. – Jestem Frank.
- Cześć – skinął mi głową. – Gerard – wyciągnął do mnie rękę. Zmierzyłem ją podejrzliwie wzrokiem, po czym niepewnie uścisnąłem. – Twój ojciec chyba przesadził z tym wiekiem. Między nami jest może jakoś z sześć lat różnicy i choć nie jest to dużo, nie sadzę, abyśmy znaleźli wspólne tematy – oznajmił bezbarwnym głosem wypranym z emocji. Wywnioskowałem z tej opinii, że musiał się o mnie nasłuchać… A przynajmniej poczytać sobie raporty pozostałych ochroniarzy.
- Dlaczego? – mimo wszystko nieco się zdziwiłem.
- Jesteśmy całkowicie różni – wyjaśnił bez ogródek.
- Po czym wnioskujesz? – sam nie do końca rozumiałem, po co angażuję się w tę całą pogadankę.
- Wystarczy spojrzeć na wystrój twojego pokoju. Urządziłbym go całkiem inaczej, a uwierz mi, że to jak wygląda czyjś pokój, wiele o nim mówi. Czyli kwestia naszych gustów jest niezwykle sporna i nie współgra ze sobą. To z jakim stosunkiem odnosisz się do swojego ojca, też nie zasługuje na pochwałę. Czyli kolejną przeszkodą jest twój charakter. Stanowi to również najistotniejszą sprawę, która nie umożliwia nam bliższych stosunków. Przyjaźń czy koleżeństwo są niemożliwe z osobą, która traktuje ludzi jak śmieci, a z tego, co słyszałem, ty to właśnie robisz. Wybacz, lecz nie wykroczymy poza ramy relacji ochroniarz – podopieczny.
- Rozumiem – mruknąłem niechętnie.
- A teraz pójdę zobaczyć swój pokój, jeżeli pozwolisz.
I tak nie czekał na moją odpowiedź. Po prostu się ulotnił tak, jak wcześniej zrobił to mój ojciec. Słowa mężczyzny wywarły na mnie ogromne wrażenie. Nowi pracownicy zazwyczaj starają się już na początku nawiązać ze mną dobry kontakt i nie wytykają mi na starcie tego, co z moją osobą jest nie tak, a jak powinno być. Zobaczymy, co przyniosą ze sobą niesamowicie zapowiadające się dni pobytu tego wielce intrygującego mężczyzny w moim domu.


***

Pewnego ranka wyszedłem z pokoju. Nie czułem się najlepiej. Strasznie bolała mnie głowa i nie podejrzewałem, abym był w stanie udać się do szkoły. I tak za nią nie przepadałem. Oczywiście uczęszczałem do jej prywatnego odłamu wraz z innymi bachorami wysokich urzędników, gdyż tak było bezpiecznie i między innymi tego wymagała ustawa o ochronie członków rodziny ważnych postaci we współczesnej historii naszego rządu.
Zawsze zastanawiałem się, jak to jest chodzić do szkoły publicznej. Nie byłem w stanie zebrać podobnych doświadczeń, więc musiałem opierać się jedynie na filmach. Sportowcy, którzy leją wszystkich, co znaczą mniej niż własne ego im podpowiada. Tancereczki tak wredne, że ich matki żałują, że coś takiego w ogóle wyszło z ich łona. Wredne panienki dobierające się w małe grupki, które patrzą na wszystkich z góry i pokazują ci na każdym kroku, że jesteś gorszy. Są też niedoceniani przez szkolne społeczeństwo mózgowcy, Goci, Punki, zamknięci w sobie outsiderzy, których głosu nigdy nie słyszał nawet najbardziej wymagający nauczyciel. Nie wydaje mi się, aby tak w rzeczywistości przedstawiały się realia tych wszystkich ludzi, ale wiedza, którą dysponuję, jest lepsza niż żadna. Nie znam nikogo z niższych szczebli drabiny społecznej, o którego relacje mógłbym się wesprzeć i uzupełnić luki.
Zszedłem powoli po schodach, które zatrzeszczały złowrogo pod ciężarem mojego ciała. Nie spieszyłem się, gdyż przy każdym gwałtownym ruchu czułem niesamowite łupanie z tyłu głowy. Dosłownie cała moja czaszka pulsowała tępym bólem. Kiedy przyłożyłem stopy do chłodnych paneli podłogowych na parterze, zawładnął mną zimny dreszcz. Gdy wszedłem do kuchni, moim oczom ukazała się postać Gerarda, czytającego gazetę poranną. Miał niezwykle skupioną minę i zdawał się w ogóle nie zauważać mojego wejścia.
Był u nas już dobre trzy miesiące. Nasze relacje na początku nie układały się najlepiej. Dostałem kilka razy z liścia po twarzy za swoją niewyparzoną gębę i chamskie zachowanie. Prawiłem mu uszczypliwe uwagi i przyprawiałem jego wypowiedzi o złośliwe komentarze. Później szereg różnych zdarzeń przyczynił się do tego, że mieliśmy ciche dni. Jeden nie odzywał się do drugiego przez okrągły tydzień. Wina w sumie leżała po obu stronach, ale to nie czas teraz na retrospekcje. Pewna rozmowa mojego ojca z ochroniarzem uświadomiła mi, że mężczyzna znaczy dla mnie o wiele więcej niż bym się spodziewał. O wiele więcej niż przystoi. Jego początkowy stosunek do mojej osoby uświadomił mi jednak, że nie wszystkich w życiu będę w stanie sobie podporządkować. On jest wyjątkowy, mówiłem sobie niejednokrotnie, podziwiając jego twardy, nieskażony współczesnym poczuciem wyższości charakter. Również spostrzegłem, właściwie od tej całej rozmowy, którą podsłuchałem, że jest dla mnie kimś więcej niż zwykłym ochroniarzem. Nie chodzi nawet o to, że mnie bronił i krył. Postrzegałem go inaczej niż przyjaciela, którym bądź co bądź wcale nawet nie był. A to wszystko uświadomiłem sobie dopiero, kiedy mogłem go stracić. Nasze relacje były nieco ciężkie do określenia. Ja starałem się być dla niego miły, a on odpowiadał mi dystansem. Ja byłem dla niego wredny, on dawał mi potwarzy. Całe szczęście to już minęło. Niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że uważa mnie za głupiego. Opowiadam mu o jakimś zdarzeniu, kiedy wracamy ze szkoły, gdyż do jego obowiązków należy również niejako funkcja szofera. Chociaż to nazewnictwo nigdy mi nie przeszkadzało w odniesieniu do poprzednich ochroniarzy, w stosunku do Gerarda nabierało jak najbardziej obraźliwego wydźwięku. W każdym bądź razie, kiedy zdaję mu relacje z jakiejś ciekawej rzeczy, która mnie spotkała, snuję teorie na życiowy temat, albo wyjawiam mu moje stanowisko w danej sprawie, patrzy na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Jednak mimo to nie mogłem się powstrzymać przed wyjawieniem mu swoich myśli. Czułem, że zaczynam się do niego przywiązywać, co bardzo mi się nie podobało. Zazwyczaj właśnie wtedy ludzie odchodzą. Z różnych powodów. Zostawałem sam. Być może to jest jedna z przyczyn mojego wewnętrznego zgorzknienia.
- Cześć – przywitałem się zachrypniętym głosem.
- No hej – odpowiedział. – Gotowy do szkoły?
- Nie idę do szkoły – mruknąłem słabo. – Źle się czuję.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niepokojem. Podszedł szybko i przyłożył chłodną rękę do mojego czoła. Przymknąłem oczy. Było mi tak gorąco, że bijące od Gerarda zimno, niesamowicie koiło wszelkie zmysły i równoważyło temperaturę mojej skóry. Spojrzałem na Waya spod przymrużonych powiek. Uważnie mi się przyglądał, a jego ciemnozielone oczy przyglądały mi się z wyraźnym zainteresowaniem oraz troską.
- Jesteś cały rozpalony – szepnął, układając tym razem swoje dłonie na moich policzkach. Przeszedł mnie dreszcz. – Trzęsiesz się – zauważył.
- Po prostu masz zimne dłonie – oznajmiłem cicho, patrząc w jego hipnotyzujące oczy. – Ale zostaw. Tak jest lepiej – zacisnąłem mocno palce na jego rekach, kiedy chciał je zabrać.
Między nami zapanowała cisza przerywana jedynie naszymi oddechami. Poczułem, jak mężczyzna delikatnie przesuwa raz po raz swym kciukiem po moim policzku. Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Nie żeby mi się nie podobało, bo podobało. I to nawet bardzo, co zaczęło mnie jednocześnie lekko niepokoić. Chodziło bardziej o to, że nie spodziewałem się takiego gestu z jego strony. Gerard zarumienił się lekko, po czym odwrócił wzrok. Zaskoczony zarówno jego zachowaniem jak i reakcją mojego własnego ciała na bliskość drugiego osobnika płci męskiej postanowiłem, że nie poprzestanę na jednorazowym zbliżeniu do niego. Podsunąłem palec wskazujący pod brodę Waya i odwróciłem jego twarz na powrót w moja stronę.
Zapewne musiało to interesująco wyglądać. Dwóch facetów obłapiających się na środku kuchni.
W oczach mężczyzny widziałem zaskoczenie. Spojrzałem ukradkiem na jego lekko rozchylone usta i zacząłem się zastanawiać, dlaczego do cholery chciałbym, aby on mnie pocałował? Tak szybko jak o tym pomyślałem, tak prędko poczułem wargi ochroniarza na swoich. Działem instynktownie. Zacisnąłem palce na mankietach jego koszuli i przyciągnąłem mocno do siebie. Boże wybacz, ale nie wiem, co czynię, pomyślałem, kiedy moje plecy zderzyły sie z drzwiami lodówki. Usłyszałem, jak jej szklana zawartość obiła się o siebie, wydając przy tym specyficzny dźwięk. Co ja kurwa wyrabiam? Całuję się z ochroniarzem. W dostatku ten ochroniarz jest mężczyzną. Ale czy właśnie tego nie chciałeś, zapytał chichy głosik w mojej głowie. I właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, że podświadomie pragnąłem tego już od jakiegoś czasu. Nie dopuszczałem jedynie do siebie myśli, że podobna wizja może się ziścić. A tu proszę! Poczułem jak język Gerarda splata się z  moim szybko i gwałtownie. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałem za bardzo, jak mam się zachować. Jeszcze nigdy się z nikim nie całowałem. Nie czułem z  resztą takiej potrzeby, gdyż nie żywiłem wobec nikogo dostatecznie dużych uczuć, aby od razu rzucać się na niego z wywalonym językiem. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło, że przyjmując każdą, nawet najmniejszą pieszczotę ze strony mężczyzny, czułem niewysłowiona rozkosz. Byłem taki… pełny i uskrzydlony jakby to, czego mi od dawna brakowało, zostało znalezione i zajęło swoje odpowiednie miejsce. Jak puzzle. Jęknąłem cicho, gdy jakiś element wyposażenia kuchennego wbił mi się boleśnie w udo. Nie zwróciłem jednak an to większej uwagi. Nagle w momencie, w którym dłoń Gerarda zjechała na gumkę moich dresów, zrobiło i się niewyobrażalnie niedobrze.
 Odepchnąłem od siebie delikatnie mężczyznę i zatkałem usta dłonią. Nie namyślając się sługo, pobiegłem szybko do łazienki. Dotarłem na czas. Ledwo co dopadłem muszli klozetowej, a zawartość żołądka podeszła mi do gardła. Z mojej jamy ustnej wyleciała okropnie pachnąca substancja, czemu towarzyszyło nieprzyjemne pieczenie w przełyku. Dyszałem cicho, opierając się o grube, lodowate szkło.
- Trzymaj – u mojego boku pojawił czarnowłosy z kawałkiem ręcznika kuchennego do otarcia z ust śliny i innych substancji, które pospiesznie splunąłem. Nie zdążyłem jednak przyjąć od niego papieru, gdyż musiałem ponownie nachylić się nad muszlą. Dopiero kiedy z pieczeniem w gardle i obrzydliwym posmakiem w ustach odsunąłem się od toalety, spuściłem zalegające w niej wymiociny wymieszane z wodą.
- Chyba się czymś zatrułeś – zauważył Gerard ze współczująca miną.
- Na to wygląda – szepnąłem, zanim zacząłem płukać usta. Wyplułem wodę. – Czuję jakby przegalopowało po mnie stado bawołów.
- Idź się połóż do łóżka. Zaraz przyniosę ci jakieś tabletki czy syrop i herbatę z miodem.
- Bez miodu – posłałem mu niemrawy uśmiech. – Jestem uczulony – wyjaśniłem.
- No to bez miodu – westchnął. – Już, zasuwaj. Zaraz przyjdę
- Dobra – mruknąłem, wymijając go ostrożnie w drzwiach.
Niechcący otarłem się palcami o jego dłoń. Serce zabiło mi szybciej, lecz postanowiłem udać, że niczego nie zauważyłem i przeszedłem dalej, nie zatrzymując się ani na sekundę. Co ja wyprawiam? Pytanie to zadawałem już sobie po raz setny tego dnia. przecież teraz nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy. Dobra, stało się. Jednak nie sądzę, że będę w stanie przejść po tym spokojnie do codziennej rutyny. Powoli człapałem się do pokoju i wślizgnąłem pod kołdrę, gdy dotarłem do łóżka. Nie minęło dużo czasu, może zaledwie kilka minut, a usłyszałem pukanie do drzwi.
- Wchodź, wchodź – krzyknąłem, wiedząc, kto się za nimi znajduje.
- Nie macie za dobrze wyposażonej apteczki – oznajmił mężczyzna już na wejściu. – Znalazłem jedynie jakiś syrop na zbicie gorączki, ale był przeterminowany, więc musiałem wynaleźć tabletki. Nie jestem w stanie zapewnić cię, że pomogą, ale możemy mieć zawsze taką nadzieję – oznajmił, podając mi kubek z parującą herbatą. – Popij sobie. Bez miodu.
- Dziękuję – szepnąłem, nie mając dostatecznej odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. Między nami zapanowała niezręczna cisza. Oboje byliśmy w pełni świadomi tego, dlaczego milczymy i nie wypowiadamy jakiegokolwiek słowa. Rozmowę zaczął Gerard.
- Frank… - westchnął przeciągle. – To, co stało się na dole…
- Wiem – przerwałem mu. – Nie powinno się zdarzyć – dokończyłem za niego.
- Dokładnie – podsumował. – To znacznie komplikuje wszystko… Przepraszam. Nie powinienem…
- Po prostu postarajmy się puścić to w niepamięć, dobrze? – zapytałem, choć doskonale wiedziałem, że sam nie będę w stanie spełnić swojej propozycji. Ten  pocałunek znaczył dla mnie zdecydowanie za wiele.
- Właśnie to chciałem powiedzieć. Bo widzisz… Zależy mi na tym, abyśmy utrzymywali normalne stosunki.
- Mi też… - odpowiedziałem niemrawo. - Mogę mieć do ciebie pytanie? – odezwałem się po chwili.
- Jasne – oznajmił, czując, że odbiegamy tym samym od tematu zdarzenia z parteru.
- Usiądź – poklepałem miejsce w nogach mojego łóżka. Kiedy zrobił to, o co go poprosiłem, usadowiłem się wygodnie z gorącym kubkiem pod nosem. – Chodziłeś do szkoły publicznej, prawda? – potwierdził z uśmiechem. – Powiedz mi, jak jest w takiej szkole?
- Cóż… - zaśmiał się cicho. – To zależy od środowiska. W jednym będą ułożeni ludzie, a w drugim banda oszołomów. Ja akurat można powiedzieć, że nie miałem łatwo. Są różne podziały w hierarchii szkolnej. W liceach ludzie dzielą się na różne grupy, nie ma takiego pojęcia jak jedność irówność ogółu. Tak zawsze było i podobnie na pewno będzie także teraz. Jednak nie jest również tak jak w tych wszystkich filmach. Reżyserzy niekiedy solidnie naciągają fakty – westchnął. – Mięśniacy nie znęcają się na ogromną skalę nad biednymi kujonkami z segregatorami pod pachą i okularami na nosie. Od czasu do czasu chłystki zaczepią kogoś dla popisu czy zabawy… Nie jest to raczej nagminne, ale w niektórych rocznikach znajdzie się taki gość, który będzie terroryzował tych z mniejszości. Ktoś zawsze wróci poturbowany z siniakami i rozcięta wargą. A jeżeli taki typ zaszaleje, to nawet można nabawić się blizn i wylądować w szpitalu – mówił to z taką miną i nieobecnym wzrokiem, że wywnioskowałem, iż podobne doświadczenia zebrał w swoim licealnym życiu i on. Być może dlatego przeszedł szkolenia i został ochroniarzem. Nie wnikałem w to głębiej, gdyż podejrzewam, że to mogłoby przywołać więcej niemiłych wspomnień. – No ale pewnie u was czegoś takiego nie ma.
- Coś ty – uśmiechnąłem się niemrawo. – Wszędzie jest ochrona, a reguły są takie sztywne jak dobrze wykrochmalone prześcieradło – zaśmiał się, uroczo spoglądając na mnie zza grzywki. – Mundurki, zero kolczyków, zero tatuaży, zero farbowanych włosów i wzorowe zachowanie oraz wysokie wyniki w nauce – wyliczałem na palcach. – Musimy być wobec siebie uprzejmi, ale oczywiście nikt tego nie robi. Jak tylko nauczycieli nie ma w pobliżu, to ci co odważniejsi poniżają siebie słownie na każdym kroku. Czasem wyciągają na wierzch takie sprawy, które są aż niesmaczne i ogólnie nie wzbudzają uśmiechu na twarzy – podrapałem się za uchem. – Czasami zastanawiam się, co jest ideą tej szkoły. Nie mam pojęcia czy przygotowują nas do normalnego życia w społeczeństwie, czy jeszcze bardziej izolują nas i uzależniają od siebie. Wiem, że chcę żyć normalnie. Chcę być wolny. Jednak to w jakiej rodzinie się urodziłem, mi tego nie umożliwia – szepnąłem.
- Nie martw się, pewnie jeszcze zaznasz tego wszystkiego. Ale to wymaga czasu. Musisz być pełnoletni i samowystarczalny. Wątpię jednak, że pozbędziesz się ochrony – potargał mi włosy, które zacząłem od razu przyklepywać.
- Gerard… Dlaczego byłeś dla mnie takie niemiły? Nie mówię o tym później, ale no wiesz… na samym początku – zadałem mu pytanie, które dręczyło mnie już od dawna. – Przecież nic ci nie zrobiłem, a ty tak od razu skreśliłeś – wymruczałem z niezadowoleniem.
- Bo… Zwyczajnie kierowałem się tym, co powiedzieli mi na twój temat inni, a to nie było zbyt… przychylne – ważył słowa. Doskonale to widziałem. – Jednak idealnie można zastosować tutaj powiedzenie, nie oceniaj po okładce – zaśmiał się speszony.
- Inni, czyli mój ojciec – pokiwałem głową w potwierdzeniu samemu sobie.
- Frank…
- Nie ma sprawy – uciąłem. – Wiem przecież jakiego mam ojca – wzruszyłem ramionami. – Nigdy się mną nie zajmował, a od czasu… - chciałem powiedzieć, że od śmierci mamy, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Chyba nie jestem w stanie jeszcze o tym tak otwarcie mówić. – Po prostu od dawna nie poświęcił mi więcej niż kilka minut uwagi i odzywa się tylko wtedy, kiedy to było całkowicie niezbędne – kiwnąłem głową na znak, że skończyłem te wywód.
To było smutne jednak tak bardzo prawdziwe, że aż bolało… Chciało mi się płakać na samą myśl, że mam aż tak zrąbane dzieciństwo. Ojca, który więcej jest poza domem niż w nim, tak naprawdę wcale ojcem nazwać nie można. Przyjaciele… Jacy przyjaciele? Jedyna moją przyjaciółką na dzień dzisiejszy jest poduszka. Bardziej chyba mógłbym ich nazwać znajomymi, którzy nie zamieniają ze mną zbyt wielu słów w skali dnia, a nasze jakże wyczerpujące konwersacje ograniczają się do krótkiego ‘cześć’ i to jeszcze nie zawsze. Za plecami śmieją się ze mnie, że los pozbawił mnie matki. Ale czy tutaj naprawdę jest się z czego śmiać? Czy czyjaś śmierć doprawdy jest aż tak zabawna? Nie pojmuję jak można kpić z tego, że zostałem sierotą. To chore.
- Frank – poczułem szturchnięcie. – Słuchasz mnie w ogóle? – pokręciłem głową w zaprzeczeniu z przepraszającym wzrokiem. – Połóż się i spróbuj zasnąć – uśmiechnął się lekko i podszedł do drzwi.
- Gerard? – zaczepiłem go, zanim zdążył wyjść. – Ten pokój urządzała moja mama, nie ja.
Odwróciłem się na drugi bok. Nie wiedziałem, po co to powiedziałem. Czułem po prostu, że powinienem wyjaśnić tę sprawę. Na podstawie wyglądu mojego pokoju stwierdził kiedyś, że jesteśmy całkowicie różni, gdyż on nie urządziłby go w ten sposób. Nie wiedział tylko, że wystrój wnętrza tego pomieszczenia zaprojektowała moja mama, a ja go nie zmieniałem ze względu na to, że była to jedna z nielicznych pamiątek, które mi po niej zostały. Nie wiedziałem, po co to wszystko powiedziałem Wayowi, naprawdę. Chyba chciałem zwyczajnie zwrócić jego uwagę na siebie i pokazać mu, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż myśli. Chociaż wydaje mi się, że sam już zdążył do tego dojść.
            ‘Czułem’ jak Gerard stoi przy drzwiach i wpatruje się w moje plecy. Było mi trochę nieswojo z tej racji, dopóki nie opuścił mojego pokoju z cichym ‘śpij dobrze’. Wiedziałem, że sen i tak nie spłynie na moje powieki. Nie byłem śpiący. Gerard cały czas siedział w mojej głowie. Bezustannie myślałem o tym, co poczułem przy naszym małym zbliżeniu w kuchni. Nigdy nie sądziłem, że na widok innego mężczyzny przyspieszy mi serce, a spodnie zrobią się bardziej ciasne niż zazwyczaj, dłonie będą drżeć, podczas gdy nogi staną się miękkie jak nigdy dotąd i same patrzenie w jego błyszczące oczy, sprawi mi niewyobrażalną przyjemność.
            Na chwile wróciłem myślami do tego pocałunku. Nie mogłem powstrzymać małego uśmiechu, który naznaczył moje usta. Zwinąłem się w kłębek. Zachowywałem się jak zakochany nastolatek. Ale… czy właśnie tak nie było? Czy czasem się nie zakochałem? Coś czułem, że wszystko na to wskazuje. I to uczucie było niesamowite. Mam nadzieję, że nie jest to jedynie miłość platoniczne. W końcu… doszło do zbliżenia. Czyż nie?


***

            - Witam was wszystkich bardzo serdecznie – nie zabrzmiało to tak, jakby był szczęśliwy. – Jestem pan Penner, wasz nowy nauczyciel fizyki.
Po klasie rozeszły się ciche szepty. Mężczyzna wyglądał na takiego, co nie przepada za młodzieżą i będzie nas tępił, gdyż jest nieszczęśliwy.
Siedziałem w ławce z Luną, córką mecenasa Hathawaya. Nasze więzi nie były jakiś mocne, ale wystarczające, aby dzielić ze sobą czas na przerwach i załapać na tyle dobry kontakt, żeby móc rozmawiać na jakieś mało konkretne tematy. Podobnie jak i ja nie pałała sympatią do reguł obowiązujących w tej szkole i potępia tych wszystkich wywyższających się dupków. Jest niezwykle wrażliwa i bardzo łatwo ją zranić, bądź zagrać na jej nerwach. Uważa, że we wszystkich krajach powinna być akceptowana wolność słowa, wolność religijna oraz seksualna. Słucha jazzu oraz muzyki klasycznej i operowej. Interesuje się sztuką. Często bywa w galeriach, muzeach oraz teatrach, w wolnych chwilach uczęszcza na lekcje rysunku oraz gry na skrzypcach. Jest niezwykle inteligenta i potrafi udzielać wyszarpującej odpowiedzi na każdy podany jej temat. Mimo licznych zdolności, które są wpisane w jej naturę, nie bierze udziału w klasowych dyskusjach. Może właśnie dlatego tak dobrze czujemy się we własnym towarzystwie.  Artystyczna dusza. Bardzo cenie takie osobowości i najlepiej spędzam swoje wolne chwile w obecności ich posiadaczy. Nie czuję potrzeby odzywania się do niej podczas lekcji, aby tylko zagadać, ale tez nie czuje się nieswojo, trwając z nią w ciszy. Tak samo mam z Gerardem.
- Już go nie lubię – szepnęła do mnie blondynka. – Ma złe spojrzenie.
Przyznałem jej rację krótkim skinieniem głowy. Doskonale wiedziałem, co ma na myśli. Tęczówki nowego fizyka emanowały negatywnym nastawieniem do nauczanej młodzieży. Patrzał na nas z wyższością i wstrętem jednocześnie. Miałem wrażenie, że porównuje nas w myślach do karaluchów, które trzeba wytępić i pokazać im ich miejsce na ziemi. Albo pod nią. Moje przypuszczenia co do jego osoby potwierdził sposób, w jaki odczytywał nasze nazwiska z listy obecności, dodając do każdego jakiś złośliwy komentarz.
- Haram – warknął.
- Obecny! – Drake podniósł rękę ku górze, aby profesor go dostrzegł, chociaż w głębi serca wcale pewnie tego nie chciał.
- Który to? – fizyk zerknął na klasę znad szkieł swoich okularów z prostokątnymi szkłami.
- To ja – odezwał się niepewnie chłopak, czekając, aż straszy mężczyzna obdaruje go ciętą ripostą.
- Tak myślałem, że to ty jesteś pulchny człowieku. Takiego grubasa trudno nie zauważyć – mruknął nieprzyjemnie. – Twój ojciec także nie grzeszy swoją posturą. To pewnie u was dziedziczne – mlasnął. - Hathaway.
- Jestem – odparła cicho blondynka, siedząca obok mnie.
- To twoja mama prowadzi stadninę koni, nieprawdaż? – zapytał nauczyciel z miną, wyrażającą dogłębne zniesmaczenie.
- Zgadza się – odparła niczym niewzruszona  dziewczyna.
- Kto wie, jakich gości tam przyjmuje. Słyszałem różne rzeczy. Cuchnie mi to łajnem na kilometr.
- A mi cuchnie prostactwem – burknąłem pod nosem, lecz nie na tyle chicho, aby umknęło to uwadze nauczyciela.
- Twoje nazwisko chłopcze – wskazał na mnie swym palcem.
- Iero – odparłem chłodno.
- Masz coś do powiedzenia osierocony gówniarzu? Brak matczynej reki wyraźnie się u ciebie zarysowuje – jak ten śmieć ma czelność mówić o mojej mace?
- Wspominanie zmarłych za to wyraźnie zarysowuje pańskie buractwo i brak jakichkolwiek manier – oczy wszystkich zebranych w klasie uczniów, momentalnie skupiły się na naszej dwójce. – Ubliżanie uczniom podnosi pańską samoocenę, a mieszanie nas z błotem sprawia panu chorą satysfakcję? A może sam pan nie miał szczęśliwego dzieciństwa, skoro ubliża pan każdemu z osobna?
- Frank, przestań. Będziesz miał kłopoty – Luna szepnęła, kładąc mi rękę na udzie.
- Grabisz sobie chłopcze. Nie myśl, że z racji tego, iż jutro zaczyna się przerwa świąteczna, to  zapomnę o twoim haniebnym wybryku – wstał zza biurka. – Nie obchodzi mnie to, że ci matka zdechła, a ojciec najprawdopodobniej nie ma dla ciebie czasu, bo coś kiepsko u ciebie z wychowaniem – poczułem jak narasta we mnie złość, a łzy zbierają się powoli w moich oczach. Czułem na sobie palący wzrok całej klasy, która usłyszała o moich skrzętnie chowanych problemach, co jedynie potęgowało moje wewnętrzne rozgoryczenie. Jak wytrawnym pedagogiem musi być ten mężczyzna, aby trafić w sedno moich wewnętrznych rozterek? – Wszyscy tutaj jesteście tak samo zmanierowani i niekochani przez rodziców, że aż spaczeni. Jednocześnie macie tak wysokie poczucie własnej wartości jedynie przez to, że wasi starzy są wysoko postawionymi urzędnikami, iż aż wam się w dupach poprzewracało – zacisnąłem mocno szczęki, aby słone krople nie wylały się moje policzki. – Jesteście zwykłymi szczeniakami, tyle wam powiem. Myślicie, że jak ktoś wam kopnie w kalendarz, to jesteście niesamowicie nieszczęśliwi.
- Mówimy teraz o nas czy o panu, bo już przestałem dostrzegać różnicę – spojrzałem na niego wyżywająco, hamując się resztkami silnej woli od wybuchnięcia histerycznym płaczem.
- Słuchaj – pochylił się nad moją i Luny ławką. – Może i umarła ci matka, a ja mam to głęboko  dupie, ale nie staraj się być bardziej inteligentny niż jesteś w rzeczywistości – syknął. – To, że tatuś cie nie kocha, nie jest już moją winą.
- A moją winą nie jest to, że teraz wychodzę  z klasy – mruknąłem, łapiąc plecak i zarzucając go na ramię. – Nie będę znosił obecności takiego prostaka – warknąłem, wymaszerowując z pomieszczenia.
Wraz z trzaśnięciem drzwi, z moich oczu pociekły tak długo hamowane łzy. Nie lubiłem, kiedy ktoś wspominał o mojej matce. Tym bardziej jeżeli słowa na jej temat nie były  pochlebne. W sumie mogłem poprzestać na zwykłym burknięciu, nie drążyć dalej tematu, ale zwyczajnie nie mogłem znieść tego, jak ten mężczyzna odnosił do uczniów. Krisowi oznajmił, że jego ojciec lubi, jak ktoś po ciuchu daje mu w dupę. Nawiązywał oczywiście do zeszłorocznego artykułu prasowego, który mówił o domniemanym homoseksualizmie sędziego Adamsa. Gilbertowi zaczął prawić ‘komplementy’ o bracie kongresmenie, który handluje dziwkami. Każdemu z nas świadomie zadawał ból psychiczny, czego podłoża nie byłem w stanie zlokalizować. Przecież musiał sobie zdawać sprawę z tego, że za takie podejście do uczniów może wylecieć szybciej ze szkoły, niż się w niej pojawił. Dlaczego zatem dalej brnął w tę wredotę? Nie mam pojęcia. Zakładam, że znajdowało to swoje źródło w jego życiu prywatnym.
Wybiegłem  ze szkoły, potykając się o własne nogi i udałem się szybkim krokiem do własnego domu. Nie zamierzałem spędzić w tej szkole ani godziny dłużej. Czułem jak narasta we mnie niepohamowana złość. I co z tego, że ojciec mnie nie kocha i nie poświęca mi swojego wolnego czasu? Co z tego, że moja matka nie żyje i nie mam przy sobie nikogo, kto poświęcałby mi swoja uwagę i skupiał się na moich potrzebach? Czy fakt, że jestem sam jak palec, czyni mnie złym człowiekiem, czyni mnie kimś gorszym? Wciągnąłem gwałtownie powietrze przez jamę ustną, gdyż głęboki szloch, który mną wstrząsnął, nie pozwalał mi na zaczerpnięcie go przez nos. Chciałem jak najszybciej znaleźć się we własnym pokoju. Sam na sam ze swoją poduszką, której mógłbym wypłakać się w samotności. Jutro i tak zapowiadają się wspaniałe święta. Z ojcem twarzą w twarz.  Pewnie znowu będziemy spożywać kolację we względnym milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Na koniec złożymy sobie sztywne życzenia i rozejdziemy się w swoje kąty. Otarłem wierzchem dłoni mokry policzek. Jestem facetem. Faceci nie płaczą. Nie powinienem okazywać słabości nawet wtedy, gdy jestem głęboko zraniony. Nigdy. To jedyne czego nauczył mnie ojciec.


***

Powoli zawieszałem bombki oraz lampki na świątecznej choince Johna Iero. Nie sadziłem, że jest aż takim skurwysynem, aby zostawiać syna samego prawie na miesiąc z uwzględnieniem Wigilii. Czy naprawdę interesy są dla niego ważniejsze niż własny dzieciak? To się Frank zdziwi, jak mu powiem, że najprawdopodobniej święta będzie musiał spędzić w moim towarzystwie. Nie sądzę, aby był zadowolony. Pewnie święta to jedyny czas, kiedy może normalnie spędzić miłe chwile ze swoim ojcem i pogadać z nim jak facet z facetem. Czułem się niczym piąte koło u wozu, jakbym wpychał się tam, gdzie mnie nie chcą. Poza tym cały czas rozpamiętuję to, co stało się nie tak długi czas temu między mną a Frankiem.
Nie mam pojęcia, co mnie napadło, że zacząłem go całować. Bo to ja to zapoczątkowałem, a nie on. Chociaż gdyby tego nie chciał, nie odwdzięczyłby mi się tym samym. Nie. Fakt faktem. Całowaliśmy się, może doszłoby nawet do czegoś więcej i dzięki bogu, że nie doszło. To jest syn zastępcy premiera, w dodatku niepełnoletni, i zapewne sam nie do końca wie, czego chce. Nie mogę sobie więcej pozwalać na takie wyskoki. Może i mi się podoba, widzę w nim kogoś więcej niż tego rozkapryszonego chama, którym był na początku. Zakładam, że to jego system obronny, sposób na to aby nie pokazać innym, w jak bardzo złym stanie jest jego kondycja psychiczna. Dusi w sobie wszystko, co złego go spotkało, wiele negatywnych emocji, zmartwień, tego co go dręczy i przyprawia o łzy. Odnoszę wrażenie, że pewnego dnia wyrzuci z siebie to wszystko, gdyż nie wytrzyma pod natłokiem kumulujących się w nim nieprzyjemnych odczuć. To straszne jak ten chłopak jest znerwicowany i jednocześnie tak bardzo zamknięty w sobie. Mimo, że nasze relacje znacznie się poprawiły od kiedy zacząłem tutaj pracować, ani myślał o tym, aby się przede mną otworzyć. Miał tyle okazji ku temu, lecz postanowił, że nie powie nic.
Uśmiechnąłem się smutno, wieszając dużą bombkę z rozradowanym mikołajem. Czy kiedykolwiek zobaczę, jak Frank się śmieje tak szczerze i od serca? Mam nadzieje. Przecież ostatnio spędzamy ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę, dużo rozmawiamy, a on zdobył się tylko na nikły uśmiech zaledwie kilkakrotnie. I pomyśleć, że nasze początki były aż tak fatalne. Wina leżała w sumie po obu stronach. Ja byłem milczący, a on wredny. Raz mnie poniosło i wtedy zobaczyłem autentyczny strach w jego oczach. Wiedziałem już, że nigdy nie zrobię tego ponownie…

Mięły dopiero trzy dni, a ja już miałem dość tego gówniarza. Wszystko w jego postawie mnie irytowało. Protekcjonalny ton, ironia i sarkazm nieodłącznie razem, wyzywająca postawa ciała i wredny uśmieszek. Nie obyło się bez tego, aby do mojej wypowiedzi nie doczepił kąśliwego komentarza. W mniemaniu tego chłopaka jestem tutaj sprzątaczką, szoferem, niańką i służącym na etacie. Takie trzy w jednym.
- Zrób mi kawę – powiedział młody Iero, siadając na blacie stołu kuchennego. Nie była to prośba czy też insynuacja przyjacielskiej przysługi. To był rozkaz i w mniemaniu Franka musze go wykonać.
- Ile? – spytałem znużonym głosem.
- Ile kaw? -  znów ta niepotrzebna ironia, która towarzyszy mu na każdym kroku. – No chyba jedna geniuszu. Więcej nie wypiję – a teraz sarkazm dla urozmaicenia dnia. Bawienie się moim nieodpowiednio dobranym słownictwem, najwyraźniej zapewnia mu niewysłowioną rozrywkę.
- Ile łyżeczek kawy? – poprawiłem się, udając przed nim, że pozostaje niewzruszony na jego postawę wobec mnie, chociaż w środku aż się cały gotowałem.
- Dwie – odparł radośnie, machając nogami w powietrzu. Raz nawet ‘przez przypadek’ mnie kopnął, ale nie zareagowałem. – Masz żonę? – zapytał z kpiną.
- Nie – odparłem spokojnie, bez jakiegokolwiek zainteresowania zadanym pytaniem. To był mój system działania. Chociaż co raz to częściej zawodził, bo co raz częściej miałem ochotę mu przywalić.
- Narzeczoną?
- Nie.
- Dziewczynę?
- Nie.
- A może jesteś gejem?
- Może.
Mimo, iż trafił w sedno, odpowiedziałem mu tak samo chłodno i obojętnie jak na wcześniej zadane pytania. Zapanowała między nami tak długo wyczekiwana przeze mnie cisza. W końcu zamknął jadaczkę i przestał ględzić. Patrzałem z wyczekiwaniem, aż lampka na czajniku zgaśnie i będę mógł mu zalać tę cholerną kawę, aby pójść sobie zwyczajnie do pokoju. Niedługo weekend, wrócę sobie spokojnie do domu i zasmakować błogiej ciszy swoich czterech ścian. Być może wyskoczę w bratem do jakiegoś baru wieczorem, aby zrelaksować się przed kolejnym, męczącym tygodniem z tym potworem. Zacząłem w pewnym sensie rozważać moją rezygnację z podjętego stanowiska, chociaż nie przepracowałem nawet czterech dni, jednym słowem zacząłem rozumieć tych wszystkich ochroniarzy, którzy zwiewali stąd w popłochu.
- Masz ojca? – zaczął kolejną serię niewygodnych pytań. Westchnąłem ciężko.
- Nie.
- Matkę?
- Nie.
- Rodzeństwo?
- Tak.
- Siostrę?
- Nie.
- Brata?
- Owszem.
- Psa?
- Nie.
- Kota?
- Nie.
- Złotą rybkę?
- Nie – lampka zgasła. – Dzięki ci panie – mruknąłem i zacząłem zalewać kubek z ziarenkami rozpuszczalnej kawy. – Do dna! – krzyknąłem  i wyszedłem szybkim krokiem z pomieszczenia.
Czułem, że muszę się odstresować, także wziąłem długi, gorący prysznic z dużą ilością aromatycznego żelu. Byłem wykończony, że aż rozważyłem sen, ale niestety nie mogłem sobie odpocząć. Jeszcze aby mi dokuczyć, ten gnojek jakąś krzywdę sobie zrobi i byłoby, że go nie dopilnowałem. Na złość mamie złamię rękę. Zaśmiałem się, kręcąc przy tym głową i wyszedłem z łazienki owinięty w pasie białym ręcznikiem, a drugim wycierałem sobie włosy. Przystanąłem na chwilę, kiedy zobaczyłem siedzącego na moim łóżku Franka. Dobry humor natychmiast się ulotnił.
- Czego chcesz? – zapytałem, nurkując w torbie z ubraniami, którą ze sobą w poniedziałek rano przytachałem.
- T… Tak sobie – mruknął, spuszczając głowę. – Nie myślałem, że…
- To nie myśl, bo to nie jest twoją mocną stroną – mruknąłem, zarzucając sobie koszulę na ramię.
- Dlaczego jesteś taki niemiły?
- Nie będę miły dla kogoś, kto traktuje mnie jak szmatę – oznajmiłem, szukając drugiej skarpetki do pary.
- A nie jesteś nią? – zakpił. Nie wytrzymałem. Po prostu nie wytrzymałem. Wziąłem go za koszulę i wytargałem siłą z tego łóżka, przyduszając gwałtownie do ściany. Jego oczy rozszerzyły się, a w tęczówkach zagościł autentyczny strach oraz niedowierzanie. – C… Co ty robisz? – wydukał, usiłując oderwać od siebie moje zaciśnięte mocno w pięści dłonie.
- Co ja robię?! Słuchaj no gówniarzu. Nie do mnie takie odzywki. Mam serdecznie dość twojego paskudnego charakteru i chamskich odzywek. W dupie mam to, kim jesteś – wygarnąłem mu prosto w twarz. – Zrozum w końcu, że nie jestem ani twoją sprzątaczką, ani służącą czy tez niańką i kolegą z podwórka do zabaw w ninja. Jak chcesz, to leć do swojego tatusia i złóż mu na mnie skargę. Jak mnie wyleje, to się nawet ucieszę. Nie wiem, czy chodzi ci o to, abym się zwolnił i odszedł? Jak tak bardzo tego chcesz, to powiedz. Nie będę męczył ani ciebie, ani siebie – puściłem go gwałtownie, na skutek czego nieznacznie się zachwiał. – A teraz wynocha. Mam na dzisiaj już dość twojego towarzystwa.
Po wyjściu, a raczej szybkim wybiegnięciu, Iero zacząłem żałować tego, co zrobiłem. Chciałem mu jedynie uświadomić kilka istotnych rzeczy, a  nie nastraszyć, co osiągnąłem w efekcie tego nagłego wybuchu. No, ale kurde. Gówniarz nie będzie mnie sobie od szmat wyzywał. Mimo wszystko czułem, że postąpiłem niewłaściwie, a problem mogłem rozwiązać inną drogą.

            Od tamtej pamiętnej chwili minął tydzień, zanim zaczęliśmy się do siebie odzywać. Przynajmniej miałem święty spokój. Zawoziłem Franka do szkoły, odbierałem go z niej, a następnie każdy rozchodził się w swoim kierunku.
Ku memu zdziwieniu chłopak nigdzie nie wychodził wieczorami ani nawet w weekendy, jak to ja miałem niekiedy w zwyczaju. Nie zajęło mi wiele czasu wydedukowanie, że zwyczajnie nie ma z kim, a sam przecież nie może. Znaczy się może, ale wtedy musiałby zaciągnąć mnie ze sobą, czego honor mu nie pozwalał uczynić. Raz czy dwa w odwiedziny przyszła taka ładna dziewczyna, blondynka, która poruszała się z gracją. Bardzo uprzejma, ale stosunkowo milcząca. Nie odzywała się za wiele. Robili wtedy wspólnie jakiś projekt na historię o człowieku pierwotnym, teorii Darwina jak i samych Darwinistów. Pamiętam to dokładnie, gdyż wtedy właśnie koleżanka Franka zwróciła się do mnie o pomoc. Zapytała, jakie stanowisko zajmuję w teorii powstania człowieka. Następnie zaprowadziła nie na górę do pokoju Iero i poprosiła, abym powiedział, jak odbieram wizualnie ich prezentacje multimedialną. Frank nie odezwał się do mnie ani słowem. Nawet nie spojrzał w moim kierunku. Wówczas cała ta sytuacja zaczęła mi okropnie ciążyć. Nie chodziło mi o to, aby zaczął mnie ignorować tylko o to, żeby zmienił swoje nastawienie wobec mnie.
Pewnego dnia pan Iero poprosił mnie do siebie na rozmowę. Było to dokładnie po dwunastu dniach mojej pracy.

Idąc do gabinetu mojego pracodawcy, przechodziłem obok pokoju Franka. Kiedy chłopak zauważył poruszenie na korytarzu, a miał otwarte drzwi, podniósł głowę znad czytanej książki. Zacząłem się zastanawiać, czy dzisiaj nie przepracuję czasem mojego ostatniego dnia w tym domu.
- Proszę usiąść – John Iero wskazał mi fotel przed jego biurkiem. – Chciałbym zamienić z panem słówko na temat obecnie wykonywanego zadania – kiwnąłem głową na znak, że rozumiem i może kontynuować. – Mam nadzieję, że nie było żadnych kłopotów z Frankiem. Bywa nieznośny, lecz ostatnio przysparza mi jakoś mniej zmartwień niż zazwyczaj – mruknął jakby do siebie.
- Nie… Jest… Nie sprawia kłopotów – chrząknąłem, gdyż jasnym było, że kłamię.
- Jak pan wie, panie Way, nie jest pan jedynym ochroniarzem na terenie naszej posesji.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
- Jest pan jednak jedyną osobą, przebywającą w domu i mająca bezpośredni kontakt z moim synem. Z tym teraz będzie się wiązało mojej kolejne zapytanie. Dokładnie za dwa dni kończą się pana dwa tygodnie okresu próbnego. Zatem chciałbym się dowiedzieć, czy obecne warunki panu odpowiadają, czy czuje się pan na tyle swobodnie, aby podjąć dalszą pracę? – zapanowała chwila milczenia. – Rozumiem, że może się pan wahać. Znam charakter swojego syna, a także mam szczegółowe raporty pana poprzedników, którzy w wypowiedzeniu stawiali jego osobę jako główną przyczynę rezygnacji. Uważam jednak, że nadaje się pan idealnie do tej roboty. Posiada pan takie cechy jak odpowiedzialność oraz sumienność w wykonywanych obowiązkach, co cenię w swoich pracownikach najbardziej.
- Czy zatem mógłbym prosić o czas do namysłu? – zapytałem niepewnie. – Relacje między mną, a pańskim synem, ostatnimi czasy z lekka się skomplikowały, co po części jest również moją winą, musiałbym to wszystko przemyśleć i dać panu ewentualnie odpowiedź za te dwa dni.
- Rozumiem… Dobrze, dobrze. Rozumiem… - mruczał w wyraźnym niezadowoleniu. – Czy mógłbym jednak zapytać… Czy odpowiedź na dzień dzisiejszy jest bardziej odmowna czy bliska akceptacji?
- Na dzień dzisiejszy… - zakryłem twarz dłońmi. – Na dzień dzisiejszy raczej…  odmowna – wydusiłem w końcu z siebie. – Jednak, jak powiedziałem, muszę całokształt intensywnie przemyśleć. Rozważyć wszelkie za i przeciw dalszej współpracy.
- Rozumiem… Tak, tak. Rozumiem… Mam nadzieje jednak, że zmieni pan swoje  stanowisko w tej sprawie. Żal byłoby stracić tak dobrego pracownika – odparł nieco sztywno. Widać, że moja odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. – Przepraszam teraz, ale muszę wykonać waży telefon.
- Oczywiście – oznajmiłem i, podawszy mu rękę na pożegnanie, wyszedłem z gabinetu.
Kiedy opuściłem biuro pana Iero, pod drzwiami natknąłem się na tego młodszego. Uświadomiłem sobie, że musiał wszystko słyszeć, gdyż patrzał na mnie z wyraźnym bólem w lśniących bynajmniej nie od nagłego  porywu wiatru oczach. Otworzyłem usta, aby przeprosić go za zaistniałą sytuacje, lecz żadne słowa nie opuściły moich ust. Opadły mi z bezsilności ręce, bowiem ostatnim czego chciałem, było zranienie tego chłopaka. Wystarczy już, że swoim ostatnim wybrykiem sprawiłem mu przykrość. Jednak powiedziałem mu prawdę. Powiedziałem mu to, co już od dawna leżało mi na sercu. Mimo wszystko żałowałem, ale nie potrafiłem się do tego przed nim przyznać.
Westchnąłem cicho i odwróciłem się do niego plecami, udając się wolnym krokiem do swojego pokoju. Zanim wszedłem, z ręką na klamce ostatni raz spojrzałem na Franka. Stał przy drzwiach gabinetu swojego ojca i wpatrywał się we mnie z żalem. Jednak nic nie poradzę na to, że zwyczajnie nie chciałem pracować w takich warunkach. Nie miałem z nim jakiegokolwiek kontaktu, pomijając te pierwsze kilka dni, w których byłem stale obrażany.
Odwróciłem wzrok i wszedłem do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Miałem kompletny mętlik w głowie. Nie wiedziałem, jaką decyzję podjąć. Z jednej strony nie chciałem zostawiać tego chłopaka, ale z drugiej cała ta sytuacja była co najmniej nienormalna i niezdrowa. Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie czekałem długo, aż zza drewnianej płyty wychyliła się głowa źródła moich wewnętrznych rozterek.
- Mogę wejść? – zapytał szeptem.
- Emmmmm… - Jasne. Tak, wchodź.
- Nie odchodź – oznajmił, nie ruszając się ani na krok spod drzwi. – Proszę – dodał cicho.
- Frank… To nie jest takie proste…
- Ależ jest – zaczął nerwowo podrygiwać w miejscu, maltretując palcami krawędź swojej mocno za dużej koszulki. – Zostań – jego oczy się wyraźnie zaszkliły.
- Frank… - zacząłem spokojnie.
- Ja się zmienię – znowu mi przerwał. – Naprawdę – zacinał mocno usta, nie przestając niespokojnie stąpać w miejscu.
- Posłuchaj… - wstałem z łóżka, pochodząc powoli do roztrzęsionego chłopaka.
- Zostań – jęknął, a z jego oczu pociekły pierwsze łzy. – Zostań, proszę – zwróciłem uwagę na to, że drżą mu dłonie.
- Uspokój się – szepnąłem.
- Zostań – powtórzył już któryś raz z kolei, kręcąc głową na boki. Westchnąłem ciężko i odwróciłem wzrok. Tak trudno było mi patrzeć na jego łzy. – Zostaniesz? - wyjęczał żałośnie.
- A przestaniesz się mazać? – potwierdził energicznie, machając głową. – To zostanę – uśmiechnąłem się niemrawo.
- Dziękuję – pociągnął nosem, rzucając mi się na szyję. – I przepraszam, przepraszam za wszystko – szepnął w moje ramię.
- Dlaczego ci tak bardzo na tym zależy Frank? – zapytałem, otaczając go ramionami.
- Bo… Bo wszyscy mnie zostawiają – mruknął. – Przynajmniej ty zostań. Nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię – pogłaskałem go lekko po głowie.

            Wtedy poczułem właśnie to, czego czuć nie powinienem. Zakochałem się w nim. Zakochałem się w tej małej kruszynie z ogromnymi kompleksami i problemami psychicznymi. Stał się dla mnie kimś bardzo ważnym, a incydent z kuchni mogę zawdzięczyć jedynie temu, że nie byłem w stanie już dłużej tego w sobie dusić. Tym bardziej, że był tak blisko mnie.
Nigdy nie potrafiłem   trzymać za długo w sobie tego, co mnie trapiło. Zawsze zwracałem się wtedy do babci albo do brata, kiedy jej zabrakło. Frank miał o tyle źle, że nie miał się komu wyżalić. Znaczy… Zawsze byłem pod ręką, zawsze byłem dla niego. Jednak sadzę, że problemy i rozterki chłopaka za bardzo się nawarstwiły, żeby on sam był w stanie podjąć taką decyzję. On jest…
Nagle po domu rozniósł się głośny trzask drzwi. Chłopak jak burza wparował do salonu, a  gdy rzucił plecak na ziemię, pobiegł natychmiast na górę. Kolejne trząśniecie drzwi zasygnalizowało mi jedynie, że musiało wydarzyć się coś poważnego. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła dwunasta, a zajęcia kończyły się szesnastej. Co stało się, że Frank wrócił sam do domu i  to o tak wczesnej porze?
Westchnąłem cicho, odkładając sznur choinkowy na ziemię. Powoli wspiąłem się po schodach. Zapukałem do pokoju chłopaka.
- Frank? Co się stało?
- Zostaw mnie – krzyknął. Łatwo było poznać, że płakał.
- Wpuść mnie – powiedziałem, kiedy zorientowałem się, że są zamknięte na klucz. – Frank do cholery, otwieraj mi! – zacząłem walić w drzwi. Odpowiedział mi stłumiony szloch i odgłos lądujących na ziemi plastikowych butelek. – Kurwa, to nie jest śmieszne! – w moim sercu zaczął narastać niepokój. – Otwieraj te jebane drzwi! – pierwszy raz użyłem w stosunku do niego takich przekleństw. Pokazywało to tylko, jak bardzo zmartwiony i zdenerwowany jestem.
- NIEEEEEEE!!!!
Nagle usłyszałem odgłos tłuczonego szkła. No i poszło lustro w tym domu.
            Zbiegłem szybko na dół do kuchni. W jednej z szuflad są zapasowe klucze do wszystkich pomieszczeń w tym domu oprócz gabinetu pana Johna. Czy ja aby nie wspominałem, że kiedyś ten chłopak nieoczekiwanie wybuchnie? Chyba właśnie nadszedł ten moment.
            Złapałem za zieloną zawieszkę, która symbolizowała sypialnię Franka i w zastraszającym tempie pokonałem odległość dzielącą mnie od zamka. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, wbiegłem szybko do pomieszczenia. Mimo, że w łazience paliło się światło, nie musiałem się nim kierować, aby wiedzieć, że to tam właśnie powinienem szukać chłopaka. Siedział w rogu pomieszczenia  zaraz obok prysznica. Na podłodze lśniło od większych i mniejszych drobinek szkła, które niewątpliwe stanowiły resztki zbitego lustra.
- Frank… - szepnąłem, podbiegając do chłopaka. Jego prawa ręka była cała we krwi, zaciśnięte pięści mocno przymały włosy, a głowę schował między nogami. Jego ciałem wyraźnie wstrząsał spazmatyczny szloch, a cała zwinięta w kłębek postura kiwała się to w przód to w tył. – Frank… - powtórzyłem, łapiąc go za zaciśnięte dłonie. – Frank… Co się stało?  - zapytałem spokojnie, chociaż trzęsłem się na równie z nim. Siłą odciągnąłem jego palce od włosów i zerknąłem na zakrwawioną rękę. Nie było aż tak źle, jak mi się wydawało. Rany były płytkie i nie zagrażały jego życiu. Wystarczyło je tylko trochę przemyć i opatrzyć. – Spójrz na mnie – ująłem jego warz w dłonie. – Co się stało? – szepnął coś, czego nie zrozumiałem. – Słucham?
- Nie zostawiaj mnie – powtórzył cicho. – Oni wszyscy odchodzą. Nie zostawiaj mnie,
- Nie zostawię cię. Nigdy - byłem zdruzgotany. Nie sadziłem, że aż tak bardzo jest z nim źle. – Pamiętasz? Już ci kiedyś to obiecałem.
Podniósł na mnie swoje zmęczone, zaszklone oczy. Umazana krwią twarz dodawała jego aparycji nieco koszmarnego wyglądu. Wyciągnąłem do niego ręce. Chciałem stąd wyjść. To miejsce zaczęło mi się źle kojarzyć. Chłopak niepewnie przylgnął do mnie całym swoim ciałem. Zarzucił mi ręce na szyję, wtulił twarz w jej zagłębienie, a nogi skrzyżował na moich plecach. W takiej pozycji nie było mi łatwo wstać, ale jakoś musiałem sobie poradzić. Gdy zacząłem podnosić się z chłodnej posadzki, jedna z dłoni Franka zacisnęła się na moich włosach. Pogładziłem go lekko po plecach i, trzymając jego ciało mocno w ramionach, poszedłem do swojej sypialni.
Frank był wyczerpany, więc zakładałem, że zaśnie dość szybko, a budząc się, na pewno nie chciałby zastać widoku krwi i rozbitego szkła, poza tym musiałem tam trochę posprzątać i robiłbym hałas. Ułożyłem go powoli na moim łóżku tak, aby nie zabrudzić pościeli krwią. Jeden z odłamków musiał się otrzeć o policzek Iero, także w tamtym miejscu widniało malutkie rozcięcie.
- Zaraz wracam - szepnąłem, całując go w czoło.
Poszedłem szybko do swojej łazienki po apteczkę. Kiedy wróciłem, Frank już ledwo co kontaktował, a powieki raz po raz mu opadały. Zacząłem szybko przemywać wodą nacięcia na jego prawej ręce. Po dokładnym zabandażowaniu wszelkich ran skóry, oczyściłem z krwi jego policzek i nakleiłem plaster w miejscu ranky. Z zadowoleniem spostrzegłem, że chłopak całkowicie odpłynął już w krainę snów, podszedłem prędko do torby z moimi rzeczami i wyciągnąłem pierwszą lepszą parę dresów i koszulę z długimi rękawami. Pozbyłem się ubrudzonych ciuchów Franka i przebrałem go szybko w świeże. Starałem się przy tym nie zwracać uwagi na jego nagie ciało. Udało mi się to połowicznie. Spodnie wraz z koszulą były na niego za duże, ale to chyba nawet dobrze. Przynajmniej będzie mu ciepło.
            Musze posprzątać po tym całym wyskoku. Jeszcze tylko brakuje mu tego, aby ojciec się dowiedział o całym zajściu. Najpierw jednak należałoby wymienić lustro. No i zadzwonić do Johna Iero.


***

            Obudziłem się, kiedy za oknami było już ciemno. Podniosłem się na łokciu, lecz natychmiast tego pożałowałem. Podwinąłem rękaw bluzy, która bynajmniej do mnie nie należałam i spojrzałem z kwaśną miną na bandaż, który rozciągał się na całej długości mojego przedramienia. Usiadłem powoli i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego jestem w sypialni Gerarda. Boże… Zrobiłem coś głupiego? Moje serce zabiło szybciej na samą myśl o tym, że mógłbym wyczynić jakąś rzecz niegodną podziwu. Odrzuciłem na bok koc, który mnie przykrywał i stanąłem na podłodze. Trochę bolała mnie głowa, ale nie przywiązywałem do tego większej uwagi i poszedłem do łazienki. Wraz z zapaleniem światła pożałowałem, że kiedykolwiek zawisło tutaj lustro. Widać było dokładnie, jak bardzo zmęczone są moje oczy, a częściowo odklejony plaster, który zwisał mi z policzka, jedynie mnie dołował. Oderwałem całkowicie niepotrzebny opatrunek i zobaczyłem, niewielką ranę zdobiącą moja skórę.
Nie chciałem stawać przed Gerardem ale wiedziałem, że będę musiał zejść na dół i wszystko mu wytłumaczyć. Ale chyba jestem gotowy. Jestem gotowy pierwszy raz od bardzo dawna. W głębi serca czułem również strach. Jutro jest Wigilia. Do domu wraca ojciec i na pewno nie ujdzie jego uwadze bandaż na mojej ręce. Chociaż… Może jakbym się dobrze schował… w szafie na przykład. Franka tutaj nie ma! Aż sam się zaśmiałem z własnej głupoty. Jasne, że zauważy. Będziemy siedzieć we dwoje jak jakieś posągi przy stole i jeść w milczeniu nasz świąteczny posiłek. Nie będzie na miejscu Gerarda, który mógłby mnie ochronić w razie czego przed gniewem starego Iero. Way jedzie do domu, aby zwyczajnie spędzić swój wolny czas z rodziną.
Momentalnie zakuło mnie serce. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę miał normalnych świąt ani nawet normalnie spędzonego czasu z jakiejkolwiek okazji. Dobra, czas się ogarnąć i powiedzieć ochroniarzowi, co jest nie tak z moją banią.
Wyszedłem po cichu z pokoju. Potykałem się trochę o za długie nogawki dresów, które także nie należały do mnie. Aż zrobiłem się cały czarowny na myśl o tym, że Gerard mnie przebierał i widział zdecydowanie za dużo. Przynajmniej więcej niż powinien. Zszedłem schodami na parter. Zrobiłem kilka wolnych wdechów i wydechów, po czym wszedłem do salonu. Tak jak podejrzewałem, Gerard na mnie czekał. Wprawdzie nie wyglądało to tak, jakby sam Hitler miał na mnie wykonać wyrok, słuchając przy tym arii operowych i świecąc mi po oczach gestapówką, ale tak właśnie się czułem. Przystanąłem na chwilę. Way siedział na kanapie i pił coś ciepłego, wpatrując się jednocześnie w świeczki, które paliły się na stole przed nim. Głęboko nad czymś myślał i z całych sił pragnąłem, abym to nie ja był tematem tych rozważań. Podszedłem  cicho do kanapy i usiałem na jej drugim końcu, podkulając nogi pod brodę i wbijając się w jej oparcie. Patrzałem na Waya z szeroko otwartymi oczami i z zapartym tchem czekałem, aż coś powie.
- Jak ja mam rozumieć to, co stało się dzisiaj po południu? – zapytał, nawet nie spoglądając w moim kierunku. Milczałem. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Na dodatek nie do końca się pozbierałem i moje oczy z lekka się zaszkliły. – Frank… - odłożył kubek na blat stołu. – Muszę wiedzieć, co ci strzeliło do głowy – zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. W tym momencie miałem ochotę zapaść się pod ziemie. – No słucham – przekrzywił twarz tak, że patrzał teraz w moje oczy z uwagą i… cholera. To było współczucie.
- Nie będziesz mnie oceniał? Nie wyśmiejesz mnie? – zapytałem drżącym głosem.
- Jestem tutaj, żeby cię wysłuchać, zrozumieć i pomóc, a nie jeszcze bardziej zdołować.
- Serio?
- Tak, serio – zaśmiał się przyjaźnie. – Mów. Przecież wiesz, że ciebie nie potępię.
- No bo… To głupie. Nie chcę o tym mówić.
- Wiedz, że rozmawiałem z twoim ojcem – schowałem głowę między kolanami. No to już po mnie. – Jeżeli wyjaśnisz mi, co się stało, to wyjawię ci, jakie stanowisko zajmuje on w tej sprawie. Jak nie, to będziesz musiał sam się z nim zmierzyć nie wiedząc, co cię czeka.
- Blefujesz… - szepnąłem, mając nadzieję, że to, co mu w tej chwili zarzucam, jest prawdą.
- Nie blefuję Frank – odparł całkiem poważnie.
- Bo… - zacząłem niepewnie. W sumie… nic nie tracę. – Bo mamy w szkole takiego nowego fizyka, który wszystkim na okrągło ubliża i w ogóle nie jest miły. Niby to całkiem świeży nauczyciel, ale widać, że nas nie lubi. No i zaczął mówić, jacy to jesteśmy żałośni, więc wygarnąłem mu, co o nim myślę i… - zacząłem wyrzucać z siebie jedną informację za drugą, póki Gerard mi nie przewał.
- A co o nim myślisz?
- Że jest zwykłym burakiem i prostakiem, który się nad nami znęca psychicznie, bo sam nie miał w życiu lekko.  Że się na nas wyżywa i jest głupi i… Ale on zaczął mówić o mojej matce. Nie były to miłe rzeczy dla mnie, więc wstałem i wyszedłem z klasy. Ja mam dość! Dość tego wszystkiego. Po prostu dość… - szepnąłem, chowając się we własnych ramionach.
- A to  lustrem? Z zamykaniem się w pokoju? Wiesz, że gdyby nie było drugiego klucza w domu, a rany byłyby poważne, to nawet mógłbyś się wykrwawić? Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak – odszepnąłem. – Przepraszam. Nie myślałem, że…
- A ja już ci kiedyś powiedziałem, żebyś nie myślał, bo to nie jest twoją mocną stroną – odrzekł twardo. Z moich oczu zaczęły wylewać się łzy. Wiedziałem że zrobiłem źle, ale czy to jest powód, aby tak się wobec mnie zachowywać? – Wiesz jak się martwiłem, kiedy dobijałem się do ciebie do pokoju, a później znalazłem cię całego umazanego we krwi? – odetchnął głęboko. – Nigdy więcej tego nie rób Frank – jęknął żałośnie. – Słyszysz? Nigdy więcej – zakończył cichym, niewyraźnym mruknięciem.
- Przepraszam – spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Nie chciałem, aby ktokolwiek przeze mnie cierpiał. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że ktoś może się mną interesować, że kogoś obchodzę. – To… jak zareagował mój ojciec? Bardzo mam przestane? – przełknąłem ślinę. Już oczami wyobraźni widziałem siebie w szkole z internatem, albo w psychiatryku za kratami.
- Nijak zareagował, bo mu nie powiedziałem – mruknął Way ze złością. – Zdajesz sobie sprawę z tego Frank, że potrzebujesz pomocy? – przyjrzał mi się uważnie. - Najlepiej kogoś bliskiego albo psychiatry. To, że dusisz w sobie tyle emocji nie jest dla ciebie dobre. W końcu popadniesz w depresje, albo całkiem zwariujesz.
- Wiem – szepnąłem. – I dziękuję – przysunąłem się do niego trochę. – Ale i tak doskonale wiesz, że jutro przyjedzie ojciec i zobaczy bandaż i potłuczone szkło. Prędzej czy później zamknie mnie w zakładzie. Jak nie dla mojego dobra to dla własnego spokoju.
- Nie zobaczy. Jest w Moskwie w delegacji. Miałem ci o tym powiedzieć, ale jakoś wolałeś zamykać się w pokoju i rozbijać lustra. Wraca w połowie stycznia – burknął.
- Dlaczego mnie oszukałeś, że do niego dzwoniłeś?
- Nie oszukałem. Dzwoniłem tylko w innym celu.
- W jakim niby?
- Miałem zostać tutaj na święta, ale mam też swoja rodzinę i nie mogę jej zostawić. Musze tam jutro być – oznajmił rzeczowo.
- Rozumiem – szepnąłem, odwracając wzrok w drugą stronę.
- Dlatego jutro jedziesz ze mną Frank. Nie zostawię się tutaj samego, a myślę, że zmiana otoczenia na kilka dni dobrze ci zrobi.
Popatrzałem na niego lekko zszokowany. Po chwili uśmiechnąłem się szeroko i, co najważniejsze, uśmiechnąłem się szczerze. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ten mężczyzna robi dla mnie tak wiele. Wskoczyłem na niego w geście niepohamowanej radości.
- Dziękuję – wyszeptałem mu do ucha. – Bardzo ci dziękuję – poczułem, jak obejmuje mnie rękami w pasie i mocno do siebie przytula.
- Nie rób mi więcej takich rzeczy - poprosił.
- Nie będę – schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi. Cieszyłem się, że go mam że mam kogoś takiego jak Gerard. – Powiedziałeś, że potrzebuję pomocy, albo psychiatry, albo osoby bliskiej. – oznajmiłem, odchylając się odrobinę do tyłu i popatrzałem mu w oczy. Potwierdził krótkim skinieniem głowy. – Zatem pomóż mi Gerard – szepnąłem. – Jesteś  mi najbliższy z wszystkich osób, które znam.
- Dobrze – wytarł kciukiem mój mokry policzek. – Pomogę ci.
- Spojrzałem na niego z miłością. Tak, z miłością. Kochałem tego faceta i nic na to nie poradzę. Wiem, że to źle i jakby wyszło na jaw, to miałbym ostro przejebane i został uznany za czubka, ale nie obchodziło mnie to.
            Jako, że siedziałem na kolanach Gerarda okrakiem, byłem ponad nim. Aż grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, która się nadarzyła. Nachyliłem się nieznacznie i przyłożyłem swoje usta do jego ust. Nie czekałem długo na odpowiedź. Prawie natychmiast Gerard przyciągnął mnie do siebie i zjechał swoimi dłońmi na moje uda. Tym razem to ja zacząłem i tym razem nie pozwolę mu przerwać. Położyłem swoje ręce na jego klatce piersiowej i gładziłem palcami kołnierzyk koszuli mężczyzny, którą najwyraźniej zmienił, gdyż była czarna, a nie biała z plamami mojej krwi. Jęknąłem chicho, gdy zahaczyłem bandażem o guzik jednego z mankietów. Gerard zdawał się tego nie zauważyć, co niezmiernie mnie ucieszyło. Wiedziałem doskonale czego chciałem i do czego dążyłem. Chciałem jego. Rozpiąłem pierwszy guzik koszuli Waya, nie rozłączając naszych, napierających na siebie ust. Poczułem, jak palce mężczyzny zaciskają się ma moich nadgarstkach i przyciągają bardziej do siebie. Syknąłem z bólu.
- Przepraszam – szepnął.
- Nie szkodzi – ponownie natarłem na jego usta.
Nie chciałem, abyśmy się rozłączali. Będąc z nim blisko, czułem się pełny. Wiedziałem, że już niczego mi nie brakuje, a zagubionym elementem była miłość drugiej osoby. Pociągnąłem subtelnie mężczyznę w bok tak, aby leżał na mnie. To było dziwne a zarazem miłe doświadczenie. Pierwszy raz znajdowałem się w takiej sytuacji. Ręka Waya zjechała na moje biodro, a druga znalazła swoje miejsce na moim karku. Tak jak na początku pocałunki były agresywne, tak teraz stały się powolne i czułe. Ciepły oddech Gerarda owiewał moją twarz,  kiedy przenosił się z moich warg na policzki bądź tez linię szczęki. Te lekkie muśnięcia właśnie najbardziej przyprawiały o dreszcze. Ciszę między nami przerywały jedynie pojedyncze mlaśnięcia oraz ciche jęki i ciężkie, urywane oddechy. Zacząłem powoli odpinać guziki koszuli czarnowłosego, aż kiedy byłem w połowie, wszystko się skończyło, a moje dłonie zostały powstrzymane.
- Nie możemy – wyszeptał, dotykając lekko mojego policzka. Teraz zebrało mu się na morale?
- Możemy – odpowiedziałem mu zdecydowanie. Bo byłem zdecydowany. Podniosłem się lekko na łokciach tak, aby być blisko jego twarzy. – Możemy – powtórzyłem dobitnie. – Kocham cię Gerard – powiedziałem cicho, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi, aby ukryć zażenowanie.
Nagle mężczyzna odciągnął mnie od siebie jednym, stanowczym ruchem. Spodziewałem się dosłownie wszystkiego od policzkowanie po wyzwiska i trzaskanie drzwiami. Jednak Way całkowicie mnie zaskoczył, wypowiadając miękko trzy słowa, które sprawiły, że moje serce szybciej zabiło.
- Ja ciebie też – złożył krótkiego całusa na moim czole. – To nie zmienia jednak faktu, że nie możemy.
- Dlaczego? – zapytałem szczerze zdumiony.
- Jesteś niepełnoletni Frank – popatrzałem na niego z bólem w oczach.
- W takim razie… Zrezygnuj z pracy – burknąłem, zaciskając szczęki. – Nie zamierzam się męczyć, patrząc na ciebie codziennie ze świadomością, że czujesz do mnie to samo, a nawet nie mogę cię dotknąć w sposób, w który bym chciał – oznajmiłem.
- Jezu, Frank…
- Po prostu zrezygnuj – odepchnąłem do od siebie i udałem się wolnym krokiem na górę.
Chciałem pobiec, ale moim celem nie było wyjście na niestabilną emocjonalnie nastolatkę.
Rzuciłem się w chłodne posłanie. Skoro wiedział, że nie możemy być razem, nie powinien robić mi nadziei. Takim sposobem rani nas oboje. Czułem się trochę głupio, gdyż mimo wszystko do przyjazdu ojca zostało sporo czasu. Mnie nie zostawi samego, a nowego ochroniarza nie przydzieli mi na odległość. Tak czy inaczej będę musiał męczyć się z czarnowłosy kilka tygodni. Jęknąłem cicho. Zwyczajnie będę go unikał tak długo, jak się da.
Usłyszałem ciche skrzypnięcie zawiasów.
- Wyjdź – burknąłem, chowając się głębiej pod kocem. Poczułem jak mężczyzna wsuwa się obok mnie pod przykrycie. – Nie chce tu ciebie – mruknąłem.
- Obaj wiemy, że to nieprawda- oznajmił, przyciągając mnie do siebie, obejmując w pasie. – Nie zrezygnuję z ciebie Frank – czułem jego gorący oddech na swoim karku.
- Mówiłeś przecież, że nie możemy być razem – wytknąłem mu to ciągłe niezdecydowanie, odwracając się do niego przodem.
- Nie wiesz o mnie jednej, niezwykle znaczącej rzeczy.
- Jakiej?
- Niekiedy potrafię być strasznym egoistą – odparł, pochylając się nade mną i złączył ponownie nasze usta.
Nie czekałem na ponowne zaproszenie, tylko od razu przystąpiłem do działania, wiedząc, że podobna okazja może już się nie powtórzyć.
Kiedy moje spodnie spadły gdzieś obok łóżka, wiedziałem już, że żadne z nas się nie wycofa. Wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. Przynajmniej dla mnie był to i tak ogromny krok na przód. Podczas gdy nasze języki leniwie łączyły się ze sobą, moje palce zaczęły majstrować przy pasku od spodni Gerarda. Co za głupie ustrojstwo. Że też go dzisiaj musiał założyć. Way, widząc moje nieumiejętne próby pozbycia się jednego z elementów jego garderoby, zaśmiał się cicho i sam rozpiął sprzączkę. Lekko się zarumieniłem, jednak byłem mu niesamowicie wdzięczny, iż usunął jedną z przeszkód, które stały nam drodze do poczynienia odpowiednich kroków w naszej relacji.
- Wiesz do czego to wszystko zmierza? – zapytał cicho, podnosząc się razem ze mną do siadu.
- Mhm – pokiwałem głową na potwierdzenie.
- Chcesz tego Frank?
- Mhm.
- Odpowiadaj rzesz kurwa normalnie
- Tak – zaśmiałem się radośnie. Jego irytacja była taka zabawna. – Niczego nie byłem w życiu bardziej pewien – mężczyzna westchnął tylko ciężko i pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – Nie marudź już – przyłożyłem powoli swoje usta do jego.
Uważam, że jakiekolwiek słowa w tym momencie są zbędne. Liczą się czyny
            Dłonie Gerarda wniknęły pod moją koszulę. Delikatnie i z uwagą wodził palcami po mojej skórze. Nagle jednym, zwinnym ruchem pozbył się ze mnie zbędnego materiału i zostałem w samych bokserkach. Poczułem się trochę nieswojo, zważywszy chociażby na to, że mężczyzna nadal był w pełni ubrany. Way zauważył moje wahanie i bezbłędnie odczytał jego powód, gdyż pospiesznie zsunął swoje spodnie, a  ja już dokończyłem rozpinać guziki jego koszuli.
            Nagle zacząłem sobie uświadamiać, że przecież za chwilę będę całkowicie nagi. Jeszcze nigdy przed nikim nie rozebrałem się do tego stopnia.  Chyba jednak nie byłem aż tak bardzo gotowy, aby stanąć przed nim tak, jak mnie matka natura stworzyła. Aby odwrócić uwagę mężczyzny od tego jakże znaczącego szczegółu, zacząłem umiejętnie miażdżyć jego wargi. Wplotłem palce we włosy mężczyzny  i przyciągnąłem bliżej siebie. Nagle Way zjechał z pocałunkami na moją klatkę piersiową i dotarł aż do pępka. Serce przyspieszyło mi na samą myśl o tym, co zaraz się stanie. Jednak, ku memu wielkiemu zdziwieniu, mężczyzna zabrał się za pieszczenie skóry mojej szyi. Odchyliłem zapraszająco głowę na bok, ale jednocześnie zjechałem powoli dłońmi po gładkich plecach Gerarda, aż dotarłem do gumki jego bokserek. Podważyłem ją delikatnie palcami wskazującymi i na tym etapie poprzestałem, gdyż nasze języki ponownie się ze sobą złączyły. Natarłem na Gerarda mocniej, bardziej intensywnie i wręcz gwałtownie. Chciałem wyjść poza ramy gdy wstępnej czy początkowych czułości. Pragnąłem poczuć prawdziwa namiętność oraz pożądanie na takim poziomie, na jakim jeszcze nigdy nie byłem w stanie tego doświadczyć.  Chciałem zapomnieć o wstydzie, zażenowaniu oraz wszelkich wątpliwościach.
Wraz z nadaniem naszym  pieszczotom odpowiedniego tępa poczułem, jak zalewają mnie pojedyncze fale przyjemności, a penis co raz to bardziej twardnieje. Jęknąłem prosto w usta ukochanego, kiedy jego udo niechcący otarło się o moje krocze. Poczułem jak mężczyzna uśmiecha się nieznacznie, nie przerywając naszego pocałunku. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego, ale było to niesamowite doznanie. Wyzbyłem się wszelkich hamulców, gdyż stwierdziłem, że dłużej już nie wytrzymam rosnącego we mnie napięcia. Jednym, zdecydowanym ruchem ściągnąłem bokserki z tyłka Gerarda, które o następnie skopał gdzieś w nogi łóżka. Wiedziałem, że teraz nastąpi moja kolej, lecz nie przejmowałem się tym tak bardzo jak wcześniej. Pozwoliłem, aby to moje były następne i po chwili obaj byliśmy całkowicie nadzy. Otworzyłem zamknięte do tej pory oczy i napotkałem palący wzrok Gerarda. Oddychaliśmy ciężko i nierówno. Ale byliśmy szczęśliwi.
- Zaczynajmy – wydyszałem wprost w jego rozchylone wargi.
W odpowiedzi kiwnął mi jedynie głową. Zamiast przejść od razu do rzeczy, ponownie wrócił do kosztowania moich warg. W międzyczasie poczułem, jak jego wcześniej zwilżone palce wsuwają się w mój odbyt. Nie bolało tak bardzo, jak się spodziewałem. Jedynie nieco dziwnie czułem się z rozpychającymi mnie od wewnątrz częściami dłoni Waya. Kiedy jednak wsunął w mnie swojego członka, nie mogłem się potrzymać i krzyknąłem cicho, wypychając jednocześnie biodra do przodu i chowając twarz w zgłębieniu szyi ukochanego. To już bolało znacznie bardziej.
- Jak tak ma być przez cały czas, to ja chyba podziękuję – zdobyłem się na wypowiedzenie jednego zdania, które na dodatek było przerywane w trakcie sapaniem.
- To tylko na początku – pogłaskał opuszkami moje plecy. – Bardzo bolało?
- Trochę. Niedużo – skłamałem, posyłając mu lekki uśmiech.
Nie mam pojęcia czy ten gest z mojej strony dostatecznie do przekonał, lecz zaczął się we mnie powoli poruszać. Bez pośpiechu. Oddychałem głęboko, jednak z czasem przyzwyczaiłem się do niemiłego uczucia pieczenia w okolicach odbytu. Zaczęły zalewać mnie fale przyjemnych doznań wraz z przyspieszeniem ruchów po stronie Gerarda. Nie minęło wiele czasu, aż przestrzeń między nami wypełniła się ciężkimi sapaniami oraz jękami które były wywołane zarówno przyjemnością jak i wyczerpaniem. W efekcie tego, że moja rozpalona skóra wytwarzała zimny pot, przez moje ciało przechodziły dreszcze. Oderwałem się od szyi Gerarda i wpiłem się z mocą w jego wargi. Okazało się to całkiem dobrym pomysłem, gdyż na krótko po złączeniu naszych ust, Way poruszył się we mnie bardziej gwałtownie i zalała mnie fala niewysłowionej przyjemności, której nie byłem w stanie zachować dla siebie. Jeszcze tylko tego nam brakowało, aby pozostali ochroniarze usłyszeli bliżej nieokreślone dźwięki, dobiegające z domu.
            Gerard przejechał powoli dłońmi z moich łopatek na biodro, po czym oplótł palcami mojego członka i wprawił rękę w ruch. Kto by pomyślał, że taki niewielki gest potrafi sprawić tyle przyjemności. Poczułem mrowienie w okolicach podbrzusza.
- Gee – szepnąłem cicho, nie kontrolując samego siebie.
W odpowiedzi otrzymałem jedynie przeciągły jęk, po czym poczułem jak po moim wnętrzu rozchodzi się  płynna substancja.  Nie zajęło także to wiele czasu, abym osiągnął spełnienie. Przez najbliższe trzydzieści sekund po szczytowaniu, trwaliśmy w jednej pozycji, nie będąc w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Moje ciało ogarnęło kompletne zwiotczenie mięśni oraz wyczerpanie. Nie widziałem, aby Gerard był równie wyczerpany co ja, lecz również oddychał ciężko i szybko. W końcu wysunął się mnie ostrożnie i nachylił się, aby złączyć nasze usta. Po chwili wymieniania się czułościami, zszedłem z łóżka i zacząłem przeczesywać podłogę w poszukiwaniu bokserek.
- Tu są twoje gacie geniuszu – zaśmiał się Way, rzucając mi granatowy materiał.
- Dzięki – mruknąłem, zauważając przykryte odpowiednia częścią garderoby przyrodzenie mężczyzny.
Wdrapałem się powoli na posłanie i padłem twarzą w miękką poduszkę. Dopiero teraz, gdy opadły wszelkie emocje oraz podniecenie, okolice odbytu dały o sobie wyraźnie znać w postaci niemałego dyskomfortu. Poczułem jak Gerard przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej. Odetchnąłem głęboko. Mimo, że można pomyśleć, iż stosunek płciowy zbliżył nas do siebie w pewien sposób, czułem się zażenowany. Jak nie patrzeć, uprawiałem seks z mężczyzną. Między nami zapanowała długa cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami, które zdążyły się uspokoić.
- O czym myślisz? – zapytał Gerard, całując lekko mój kark.
- O świętach – skłamałem gładko. – Jak ty je sobie wyobrażasz?
- No normalnie – przeczesał palcami moje włosy na głowie. – Spędzisz miły wieczór u mnie w domu w towarzystwie mojego brata i jego dziewczyny. Pozostałe kilka dni już jakoś sobie sami zagospodarujemy.
- A ojciec? – mruknąłem, odwracając się do mężczyzny przodem.
- Twój ojciec żyje w przekonaniu, że się tobą odpowiednio zajmę i jakoś przetrwamy do połowy stycznia. I ma racje – zaśmiał się. – Raczej nie sądzę, aby obchodziło go to, jak tego dokonam – już chciałem mu cos odpowiedzieć, ale dostrzegłem za oknem unoszące się w powietrzu płatki śniegu.
- Patrz! – poderwałem się gwałtownie do siadu. – Śnieg pada! – wystartowałem szybko do okna. Dotarłem do drzwi balkonowych, potykając się o własne nogi.
- Spokojnie – zaśmiał się Way, zachodząc mnie od tyłu. – Nie znikną przecież tak nagle – ułożył dłonie na moich biodrach, a brodę oparł mi na ramieniu.
- Tego nie wiesz – szepnąłem, dotykając opuszkiem palca szyby w miejscu, do którego przylgnął jeden z płatków.
- Znowu masz ten melancholijny nastrój – przejechał palcami wzdłuż mojej ręki, po czym splótł je z moimi. – Nie podoba mi się to. Jesteś młody, powinieneś cieszyć się życiem – zauważył.
- Nie mam powodów do radości.
- Jak to nie? – zapytał zaskoczony. – Jak to nie?
Zaczął mnie łaskotać tak, że moje gardło opuścił głośny śmiech i zgiąłem się w pół. Mężczyzna wziął mnie na ręce i wskoczył ze mną na łóżko, nie zaprzestając pieszczot. Śmiałem się w niebogłosy, aż brzuch mnie rozbolał od nadmiernego napięcia mięsni brzucha. Zacząłem błagać o litość i wyrywać się, gdy błagania nie były wystarczające. Zdałem sobie sprawę z tego, że musze zacząć działać podstępem, aby ten wariat nie załaskotał mnie na śmierć. Gdy nadarzyła się sposobność, odszukałem szybko jego wargi i się w nich zatopiłem. Oczywiście uzyskałem zamierzony cel, gdyż dłonie Waya spoczęły na moim brzuchu  i już się stamtąd nie ruszyły.
- Sprytne gówniarzu – zaśmiał się, kiedy siedziałem okrakiem na jego biodrach, podczas gdy on leżał pode mną.
- Wiem – mruknąłem mu do ucha, pochylając się do przodu…


***

            - Coś ty taki rozmowny dzisiaj? - zapytał Gerard, wręczając mi kubek z gorącą czekoladą. Usiał zaraz obok mnie na parapecie.
- Jakoś tak – szepnąłem, machając nogami w powietrzu.
Przed kilkoma godzinami dojechaliśmy do domu Waya. W istocie nie odzywałem się przez całą drogę do piętrowego budynku, którego właścicielem jest mężczyzna. Nie odzywałem się praktycznie w ogóle od pobudki nad ranem.
Miałem wiele rzeczy do przemyślenia. Na przykład sprawą, która wybiegała przed wszystkie inne, była reakcja mojego ojca na dowiedzenie się o mnie i jednym z jego ochroniarzy. Nie chciałem, aby nasz związek ujrzał światło dzienne. Zrobiłaby się z tego niezła afera i na pewno nie powstrzymałoby się przed tym, aby podobną rewelacje umieścić w gazecie. Obawiam się jedynie, że Gerard nie będzie zachwycony ukrywaniem relacji która się między nami narodziła. Istnieje możliwość, że będzie miał mi to za złe. Kolejną rzeczą, która mnie dręczy i solidnie wgryzła się w mój umysł, jest kwestia tego, że sam nie wiedziałem jak określić to, co nawiązało się między mną a Wayem. Nie rozmawialiśmy wiele o wydarzeniach z dnia poprzedniego. Nie wiedziałem jak postrzegać nasza dwójkę. Chciałem wiedzieć czy traktuje to wszystko poważnie. Głupio mi było zapytać o to tak po prostu.
- Miałem ci pomagać, pamiętasz? – szturchnął mnie ramieniem. – Nie mogę tego jednak robić, jeżeli nie wiem, co cię gryzie. Chodzi o wczorajszą noc? – posłałem mu wymowne spojrzenie. – Czyli tak – westchnął. – Jeżeli uważasz to za błąd, albo myślisz, że wszystko poszło za szybko to zrozumiem to. Masz prawo to tego – zsunął się z parapetu.
- Nie – szepnąłem. Złapałem go za rękę, zmuszając tym samym, aby na mnie spojrzał. – Nie uważam tego za błąd, nie jestem tylko pewien…
- No mów – pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku.
- Nie jestem pewien jak ty odbierasz to, co się stało. Chcę wiedzieć, czy traktowałeś to poważnie.
- Oczywiście, że tak – odparł spokojnie. – Miałeś ku temu jakieś wątpliwości? – niepewnie potwierdziłem kiwnięciem głowy. – Całkiem niepotrzebnie.
- To… Jak nazwałbyś nasze… no relacje?
- A jak ty je postrzegasz? – zapytał tonem wytrawnego psychiatry.
- Ja… Ja… No dla mnie to cos poważnego myślę  - podrapałem się z uchem. Taki tik nerwowy. – Chciałbym wiedzieć, na czym stoję, bo… zaangażowałem się w to emocjonalnie i… chciałbym to nazwać poważnym związkiem. Nie wiem, czy w ogóle w moim wieku mogę mówić o czymś poważnym, jeżeli chodzi o sferę uczuciową, ale czuję, że to jest to… - przyłożyłem rękę do serca. – Nigdy się  tak nie czułem Gerard, wiec nie chce się rozczarować… chyba w końcu… Jestem pełny – posłałem mu niepewny uśmiech.
- To wiedz, że czuję to samo – wziął moją dłoń i przyłożył ją do lewej górnej strony swojej klatki piersiowej.
Pochyliłem się do przodu tak, aby opierać się na ramieniu mężczyzny. Odetchnąłem głęboko. Czyli jeden z moich problemów już zniknął. Pozostawała kwestia tego, czy akceptuje to, że chcę się z tym kryć. To chyba zrozumiałe zwarzywszy na okoliczności. Jestem licealistą, a moje pochodzenie ogranicza mi dobór kandydatów na potencjalnych partnerów.
- Odnoszę wrażenie, że jest coś jeszcze – oznajmił po chwili.
- Nic nie ma – szepnąłem bez większego przekonania nadal wtulony w jego bark.
- Frankie… - drgnąłem nerwowo na to zdrobnienie mojego imienia. – Co jest? - zapytał, wyczuwając dreszcz.
- Nic… po prostu… tak mówiła do mnie moja mama… Dawno temu. – chrząknąłem, dając mu tym samym do zrozumienia, że to niewygodny dla mnie temat.
- A ta druga sprawa? – mruknął, obejmując mnie w pasie.
- Nie będziesz zły?
- Jeszcze nie wiem, o co chodzi - mruknął. – No raczej nie – westchnął po chwili mojego milczenia.
- Bo… nie za bardzo chcę, aby to co nas łączy, ujrzało światło dzienne. Mój ojciec… I te sprawy… Nie to żebym nie chciał, ale zrozum mnie…
- Ja też się nie palę, aby to rozgłaszać. Rodzina okej. Ale… Jak nie patrzeć, twój ojciec jest osobą medialną i… też nie chcę, aby zaczęto to naświetlać. Jesteś niepełnoletni i mogliby mi postawić zarzuty. Poza tym kocham cię i nie chcę, abyś też miał przez to kłopoty – spojrzał na mnie z uczuciem, co w pełni odwzajemniłem. – I uśmiechnij się w końcu. Mamy święta kochanie.
Wygiąłem nieznacznie kąciki ust ku górze i ściągnąłem go do siebie na dół za kołnierzyk koszuli i mocno pocałowałem, odstawiając uprzednio kubek na parapet. Nadal czułem nieznaczny dyskomfort w pewnym strategicznym miejscu po odbytym wczoraj stosunku. Także kiedy Gerard rozszerzył moje nogi, chicho jęknąłem. Szybko zarzuciłem, ręce na jego szyję, a łydki zaplotłem na jego plecach tak, aby ułatwić mu podniesienie mnie i przetransportowanie na kanapę, która znajdowała się nieopodal. Usiałem na nim, przerywając pocałunek. Dotknąłem ostrożnie jego blady policzek ; odgarnąłem mu z twarzy przydługi kosmyk włosów.
- A twój brat o nas wie? – zapytałem po chwili ciszy.
- Wie, wie – zaśmiał się. – Nie mamy przed sobą tajemnic.
- Chyba będę się czuł nieco niezręcznie w jego towarzystwie…
- To pomyśl dopiero jak się zachowa jego dziewczyna, skoro będzie jedyną kobietą przy stole.
- Niby racja – wzruszyłem ramionami.
Wcisnąłem się między oparcie kanapy a mężczyznę tak, aby zwinąć się w kłębek u jego boku. Położyłem dłoń na jego piersi, podczas gdy on obejmował mnie ramieniem i delikatnie przejeżdżał palcami po moim biodrze. Przymknąłem oczy. Było mi niewyobrażalnie dobrze w takiej pozycji. Na chwilę obecną nie marzyłem o niczym innym, jak o śnie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek odnajdę spokój u boku mężczyzny. Jak widać serce nie sługa, a to powiedzenie idealnie potwierdza swoją treść w odniesieniu do naszej dwójki. Czuję, że przy Gerardzie pustka w moim sercu została zapełniona. Sądziłem,  że nic nie zaleczy powstałych po śmierci mojej matki ran. Myliłem się. Jednak rozczarowanie to jest niezwykle przyjemne. Czułem się kochany, czułem, że komuś a mnie zależy i nie opuści mnie, bo mnie kocha. Gerard dał mi coś, czego nikt inny do tej pory nie był w stanie…


… miłość.


***




Wesołych świąt kochani lepiej późno niż wcale! Przed nami w końcu jeszcze pierwszy dzień świąt i drugi. W mojej głowie całokształt tego shota zarysowywał się o wiele lepiej… No cóż… :3 WESOŁYCH!

24 komentarze:

  1. Jej, to było tak urocze i piękne, uwielbiam cię za to. Idealny świateczny akcent i prezent na ten czas. Lubię krótkie formy a ta była naprawdę udana. Jesteś wielka. Tak urocze, tak fajne. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie tutaj Gerda jako czerwonowłosego. Nie pamiętam, czy wyjaśniałaś tu tą kwestie, ale moim zdaniem, on musiał mieć czerwone włosy. Przynajmniej w mojej głowie

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku.. to jest piękne. Uwielbiam! Takie emocjonalne. Można było sobie wszystko wyobrazić. Cudne opowiadanie, chyba najlepszy shot jaki czytałam. :'D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ochroniarz.? Gerard.? Ghsdahdfsjkdjkllkd... Taaaaaaak.! Strasznie mi się to podoba. ;p
    Szczerze mówiąc pałam sympatią do tekstów, w których Frank i Gerard wcielają się w przeróżne postacie, o przeróżnych zawodach, podejściach do wielu spraw, jednak wciąż można bardzo dobrze odczuć, iż to właśnie ci sami bohaterowie, których dobrze znamy. I to właśnie odnalazłam w tym shocie.
    Ochroniarz - podopieczny. Niby taki typowy schemat używany w romansach, kanon... Ale jaka radość podczas czytania takiej historii, gdzie główne role odgrywane są przez Frerarda... Niesamowite. Nie wiem, co powiedzieć więcej. Po prostu niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  4. Heloł heloł C;
    Po pierwsze primo: Świetny shot, serio świetny.
    Po drugie primo: Wszystkie twoje shoty są świetne. Czytam twojego bloga od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zebrałam się na dodanie komentarza.
    Po trzecie primo: Dam cię u siebie w polecanych, jeśli nie jest to jakiś kłopot, myślę, że nie C;
    I pozwolę sobie się zareklamować: http://dryyoureyesandstartbelieving.blogspot.com/
    Ściskam z całych sił i pozdrawiam C:

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak długo czekałam na tego shota...A gdy go w końcu dostałam, mam ochotę się rozpłakać. Dlaczego to musiało się tak szybko skończyć? Boże! Przegenialnie opisane, bardzo długie, jednak dla mnie niewystarczające xD Jakiś czuję niedosyt, mimo tego, że wszystko tam było, co być powinno. A najbardziej rozbawiła mnie scena, gdzie Gerard z frankiem się całowali w kuchni i Frank nagle do łazienki pobiegł. Epickie...xD No ale tak ogólnie to mi się bardzo podobało. Zwłaszcza Gee na początku, taki niedostępny. Mogłabyś spokojnie z tego zrobić ciąg dalszy, jak ojciec Frania dowiedziałby się o tym, że oni są razem *u* I by wyrzucił Gerarda, a Frank może jakaś załamka psychiczna? ( w sumie to nie lubię jak ktoś ma takie problemy jakie Frankie miał w tym shocie, no ale w końcu od czego ma się ukochaną osobę... :3) Albo nie, nie, lepiej: jak już pan Iero wyrzuciłby Gerarda, to Frank by mu pokazał, że umie postawić na swoim i dalej spotykałby się z Gerardem xD I całował go na oczach ojca. +pokazał ładnie środkowy palec i wyjechałby z Way'em gdziekolwiek, byle na zawsze razem...Oh tak, uwielbiam Frerardowe love story takie do porzygania tęczą. A ta twoja scena, sama wiesz o którą mi chodzi... Cudo. Aż mam ochotę napisać jakiegoś shota. Nie moja wina, że ty i twoja wena tak na mnie działacie. I smutno mi z tego powodu, że wczoraj nie przeczytałam tej pięknej noci, bo zabroniono mi włączać kompa "przy Wigilii", a na dodatek czepiała się cała rodzina, że "jeszcze rok temu byłam inna". Także ten...Dzięki tobie znów mam świetny humor i jestem ci za to wdzięczna <3 Wybacz, trochę się rozpisałam (wraz z tymi niepotrzebnymi planami na kontynuacje, ale nie mogłam się powstrzymać xD) Wesołych Świąt oraz weny ci życzę!

    P.S. Może jednak pomyślisz nad napisaniem dalszej części? *u* Może być krótka...Dla mnie *ładnie prosi*

    OdpowiedzUsuń
  6. asdfghjk *_____________________* ja pierdole... jakim cudem napisałaś co tak cudownego? kurna, uśmiecham się do siebie jak debil po przeczytaniu tego. Miałam nawet łzy w oczach gdyż tak mną to wstrząsnęło. Tyle emocji , matko. Epickie. Najlepszy shot *.* Cudowny. Idealny. Wspaniały. Mi również poprawił on humor <3 jezu, jezu, jezu kocham Cię za tą twórczość *-* ♥ nie jestem w stanie napisać nic więcej... życzę dużo weny~! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. To takie... kochane? Ale nam śliczny gwiazdkowy prezent zrobiłaś <3 Btw, bardzo długi szot, i o to chodzi, oby tak dalej. :D Gerard moim zdaniem ze swoim wyglądem nie nadaje się na ochroniarza, ale no cóż.. ciekawe, ciekawe. A swoją drogą to ojciec Franka to bezduszny egoista, który chyba nigdy nie chciał mieć dziecka. Dobrze, że przy najmniej był Gee, który zachował się jak superbohater i uratował Frania. <3 Więcej takich słodkich szotów! (okej nie był cały słodki,ale ważne, że hapy end!) No to mery kristmas! xd

    Ps. jeszcze raz dziękuję za kartkę świąteczną. To takie miłe jak przychodzi taka kartka. <3 Dziękuję! :**

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejuszku! No cudo po prostu. Nie wiem, czy mogło by to wyglądać lepiej. Shocik idealnie słodki i taki... budujący? Tak to chyba dobre słowo. Jakoś mnie podbudował. Wszystko co w życiu przesrane zawsze może, się polepszyć. Dziękuje ci za to :3 Bardzo fajowo, że taki długi, pełen emocji. Uśmiecham się do monitora. Dzięki tobie mam dobry humor. Super Gee ratuje biedactwo Frania. A no i oczywiście SEKSIK! Kocham porno w twoim wydaniu xD Wybacz to, co tu pisze, ale moja wena wyczerpała się na rozdział ;_; Po prostu ja cię uwielbiam, wiesz to? <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Darsa... Nie będę oryginalna, ale powiem, że po przeczytaniu czegoś takiego naprawdę, naprawdę poważnie wątpię we własne umiejętności... Nie wiem jak ty to robisz, ale... Zbudowałaś piękny, wyjątkowy klimat w tym shocie. Uwaga, będę chwalić: Czytało mi się lekko, płynnie, nie musiałam się zatrzymywać żeby przeczytać coś jeszcze raz... Bardzo, bardzo ładnie ♥

    Drugą sprawą jest odważny wątek fabularny, za który masz u mnie duży plus. W końcu opisując taki związek, jaki łączył Gerarda z Frankiem trzeba trochę serca w to włożyć. Uważam, że ty to zrobiłaś, że wyszło naturalnie, autentycznie.

    Postacie dobrze wykreowałaś, Gerard od razu przypadł mi do gustu, Frank nieco później, ale również. Zrozumiałam go, wczułam się w jego postać, spróbowałam go zrozumieć i polubiłam. Jednak i tak to właśnie Gerard, moim zdaniem, jest w tym najlepszy. Ale szacunek za tak szczegółowe skupienie się na wnętrzu młodego Iero. Bez tego shot byłby pusty - z tym niczego mu nie brakuje.

    Kolejną rzeczą jest długość. Nie za krótki, nie za obszerny, a taki, jak ma być. Jak już wspomniałam, łatwy w odbiorze, zrozumiały. Żałuję, że wyegzekwowałam czas na przeczytanie go dopiero teraz, dwa dni od wstawienia bo jest... Po prostu zachwycająco dobry ♥

    Mimo, że święta dobiegają już końca (jak dla mnie na szczęście c:) życzę Ci wszystkiego dobrego i przede wszystkim pokładów weny równych temu, jaki musiał cię nawiedzić podczas pisania "Kiss for my Lover" ♥

    + Dziękuję za karteczkę, Skarbie. Staram się jak mogę, by moi czytelnicy dostawali odcinki w miarę szybko, jednak wiele czynników wpływa na takie terminy, jakie są... Pomijając, dziękuję jeszcze raz. Jeśli chodzi natomiast o "przyszłość wizualną Twojego bloga" - jeśli tylko moje natchnienie na photoshopa będzie łaskawe, gdy będziesz potrzebowała szablonu, możesz na mnie liczyć.

    OdpowiedzUsuń
  10. przyznam, że w pewnym momencie łzy mi w oczach stanęły (i niemal zrujnowały mi makijaż, dziękuję Ci bardzo ;p). za dedykację dziękuję, skarbie mój ;*
    pomysł jest bossssski (choć ubolewam, że tego z SamaWieszCzego z księdzem nie dokończyłaś), oryginalny, uroczy, słodki... no, po prostu idealny prezent na święta.
    podczas lektury zjadłam pół czekolady i wypiłam taaaaaaaki ogromny kubek kawy. bo to jeden z tych tekstów, które można czytać wyłącznie przy takim zestawie.
    i choć szczerze przyznać muszę, że INTERPUNKCJA nie wszędzie idealna, to i tak masz w sobie coś takiego, że nijak nie można się od Twoich tekstów oderwać. Nie mam bladego pojęcia, jak Ty to robisz. Nie, nie zdradzaj nam swojego sekreciku - niech pozostanie słodką tajemnicą.
    Jestem dumna, że mam tak wspaniałą narzeczoną. Darsa, jesteś moim mistrzem! *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. Jej! Darsa, kocham Cię!

    Bardzo spodobała mi się w tym szocie postać Luny. Między innymi dlatego, że nazywa się właśnie Luna. ^^

    Ogółem ten szot jest tak idealnie napisany... Ani nie przesłodzony, ani nie bez uczuć. Naprawdę zazdroszczę talentu. ;)

    Życzenia 'Wesołych Świąt' to już tak niezbyt, więc udanego Sylwestra i szczęścia w nowym roku życzę. :*

    Twoja fanka, luna.

    OdpowiedzUsuń
  12. Yaaay, jakie to było kochane *_* Frank, taki rozpieszczony, niekochany dzieciak i Gerdo-twardy i rozważny ;__; Jak te dwie postacie do siebie pasują! Ale to głównie twoja zasługa, bo przecież trzeba umieć przedstwić; prosto, ale jednocześnie tak magicznie! No i... brak mi słów -_- Darsuniu, jak ty ładnie piszesz! *le łzy w oczach* Naprawdę, cholernie zazdroszczę ci talentu, bo każde twoje dzieło opływa w świetność. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękne <3 Cudownie to napisałaś, to było takie...Inne, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Bardzo spodobała mi się postać Gerarda-twardego-ochroniarza, który jednak lubi tego Małego-gnojka-Franka. Podziwiam twoją twórczość i życzę udanego Nowego Roku :*
    xoxo Zoombie

    OdpowiedzUsuń
  14. Zupełnie nie wiem co napisać... Do kurwy, miałam zacząć pisać wreszcie swoje opowiadanie, ale jak większość osób po przeczytaniu tego dzieła wątpię w swoje możliwości i zdolności, serio.
    Nie zmienia to jednak faktu, że za dedykację bardzo ale to bardzo dziękuję.
    Gnojek z jakiego był na samym początku Frank wkurwiał mnie, nie ukrywam. Obiecał jednak, że się zmieni i dotrzymał słowa. A Gerd też mnie lekko irytował swoim zachowaniem, ale również zmienił swoje postępowanie w stosunku do swojego podopiecznego. Ach, no tak! Czym byłby shot bez cudownego opisu seksu?! Tak, tak. To twój najlepszy shocik, bez dwóch zdań.

    Na ten nowy rok życzę ci Darsiu dużo, dużo weny. Zdrowia, szczęścia, pomyślności i jeszcze raz morza weny :3

    OdpowiedzUsuń
  15. BOSKIEBOSKIEBOSKIE <3
    Powiedz mi, jak Ty to zrobiłaś, że ten shot jest taki cudowny? Bardzo cudowny, aż zbyt cudowny.
    Gerard - pokochałam go całym sercem, o ile można pokochać fikcyjnego bohatera tak naprawdę. Mimo że spokojny, uporządkowany i szlachetny, to jednak charakterny, co pokazał na samym początku. A Frank? W sumie też go polubiłam, ale dopiero, gdy zrozumiałam sytuację, w jakiej się znalazł. Podobała mi się ta sytuacja, gdy wypytywał Gerarda o rodzinę, dziewczynę; zachowywał się jak mały dzieciak : D

    OdpowiedzUsuń
  16. luuuubię to :3 jakoś od początku, kiedy wspomniałaś, że Franek ma ochroniarzy wiedziałam, że jeden to będzie Gee i że będą mieć romansss~ bardzo fajnie ci to wyszło, przyjemnie, sympatycznie.. bardzo podobał mi się moment, kiedy Frank się wkurzył i w ogóle.. kocham sceny z rozbijanym lustrem, nie wiem, czemu, ale cholernie mi się to podoba i tyle razy marzę, żeby to u siebie wpleść, ale nigdy nie pasuje.. huh! Gerard wyszedł mega milusi, chociaż przez krótką chwilę myślałam, że będzie niewyżytym perwersem... zresztą, wszyscy to zboczone perwersy ;_; no ale, nie umniejszając, śliczny szot, bardzo uroczy i przyjemnie romantyczny <3 a teraz idę nadrabiać bellę~

    OdpowiedzUsuń
  17. CHCESZ MNIE ZABIĆ MOJA DROGA JA BYM CHCIAŁA MIEĆ SPRAWNE SERCE, A TERAZ WIDZĘ, ŻE TO NIEMOŻLIWE, ZA DUŻO UCZUĆ NARAZ, ONO SOBIE NIE RADZI NOOOOO...
    Jezu ten komentarz będzie chaosem, kocham Cię, tak dawno nie czytałam czegoś tak pięknego, błagam, zrób jakiś ciąg dalszy tAK JA WIEM, ŻE TO SHOT, ale napisz coś więcej! To jest tak absolutnie piękne i niesamowite, że chce mi się śmiać i płakać, i po prostu UGH umarłam chyba.
    Wszyscy powinni to przeczytać, dlatego na moim blogu kazałam wszystkim tu przyjść i to przeczytać. Napisz książkę i ją wydaj, a ja przyjadę do Ciebie po autograf i wytatuuję sobie Twoje imię na ciele i zrobię Ci ołtarzyk w moim pokoju, jezu chyba oszalałam, ale nadmiar uczuć źle na mnie działa.
    Kocham Gerarda, kocham to, że był zimny, ale przyszła wiosna do jego serca, kocham Franka, kocham to, że był rozwydrzony, ale nauczył się kochać kogoś innego poza sobą, kocham to, że się znaleźli i nie wiem, idę umrzeć w tej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  18. ladne ladne *_* *cierpi na syndrom nieumieniapisaniakomentarzy*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W OGOLE WEZ, KARTKA NIE DOSZLA, NIE PRZYSZLA, WTF

      Usuń
    2. D: daj spokój, do mnie żadna nie przyszła... DOSŁOWNIE ŻADNA. Przesyłki normalnie, ok, ale kartek to nie łaska... Ja nie wiem co z tą poczta jest nie tak :/

      Usuń
  19. Oh, cholera, płacze. Może to nie twój styl muzyczny ale piosenka 1D- Little Things cudownie pasuje do tego shota :3 Powiem szczerze że jakoś nigdy twoje opowiadania nie rzucały mi sie w oczy, choć przyznam że są dobre, nawet bardzo (nie przejmuj sie, czytam opowiadania różnych studentek, które mają więcej doświadczenia, więc też lepiej piszą), ale ten shot jest taki sdfhawsaswkjds omg ;_; mistrzostwo, nadal płacze, dziękuję :*
    PS. Pisz tak dalej <3
    pacialovesgaysx

    OdpowiedzUsuń
  20. Boże jakie to piękne <3 serio nie maam jakiegoś specjalnego talentu do pisania kom. Więc bd. Się musiała zadowolić takimi :) serio nie mam kompletnie pomysłow co napisać. Kocham kocham tego shota i wgl. Twój styl jak piszesz masz talent dziewczyno. Xoxo P.S. To chyba najdłuższy shot jaki czytałam xd no nic pisz tam mi dalej :** wesołych wzajemnie :3

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie, usunęłam tamten komentarz, bo muszę napisać coś bardziej sensownego niż "askjfhdgjdf". TEN SHOT MNIE ZABIŁ. O matko jedyna, jakie to było piękne. Twój styl pisania, dobór słów i specyficzne ułożenie wyrazów jest jak dzieło sztuki, nie mówiąc już o fabule i uwielbianych przeze mnie retrospekcjach <3. Czytałam tego shota na komórce do 2 rano :D. Ale opłacało się. Niesamowicie osłodziłaś mi końcówkę roku. No i ta piękna scena +18, wzruszyłam się (tak, wzruszam się na porno xD). A w dodatku taki długi...(ee...w sensie że shot, a nie wiadomo co :>). Zgadzam się z opiniami poprzedniczek i również odczuwam kompleksy na tle pisania, ale to tak nawiasem. Czuję się zaspokojona, kocham cię, dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Boże, jakie bydle. *__* Twoje shoty są chyba najdłuższe i najlepiej opisane ze wszystkich, które czytałam (nie obrażając innych, którzy też oczywiście pięknie piszą ;) ) I naprawdę przepraszam, że nie napisałam wcześniej. Nie wiem, co się dzieje z moim blogiem, ale na liście polecanych twój blog powinien wskoczyć na pierwszą pozycję, kiedy dodałaś shota, a nic takiego się nie stało... Także dowiedziałam się o nim parę dni po, a gdy chciałam napisać to mi prąd wyłączyli. Cały świat przeciwko mnie... ;/ No nic, to powiem tyle, że cudownie piszesz, ale to chyba wiesz bo powtarzam to w każdym komentarzu. Po prostu podziwiam cię za talent, ale i jednocześnie mam ochotę udusić, bo wpędzasz mnie w kompleksy. ;___;

    Wracając. Czy tylko ja się nie skapnęłam, że ochroniarzem będzie Gee? Tak tak, naprawdę uważałam, że Frank będzie chodził na randki z Gee, a za nimi będzie się szwendał jakiś napakowany goryl. Ale to tylko moja wizja.

    A ta scena +18. Dziewczyno, napisałaś już tyle tych scen i nadal masz pomysły na kolejne? Szacun. :3

    Fun Puppy :3
    ~until-the-end-of-everything.blogspot.com~

    OdpowiedzUsuń