Kiss for my lover
W
życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment, kiedy jego wolny czas przepełnia
stagnacja, a jedynym urozmaiceniem wśród wszechobecnej bezradności i niechęci
do świata jest bezustanne gapienie się we własny sufit. U niektórych trwa
to długo, a u niektórych znacznie krócej.
Trudno
określić jakiego rodzaju myśli krążą po głowie osoby pogrążonej w tym stanie.
Należałem do tej grupy, w której objawy były raczej krótkotrwałe i niewiele
wnosiły czy też zmieniały w życiu codziennym. Głównymi tematami jakie
poruszałem, była otaczająca mnie zewsząd trwoga i niemożność otworzenia do
kogokolwiek własnej gęby, brak zaufania oraz poparcia wśród rówieśników, brak
normalnego życia, śmierć matki i różne inne rozterki osoby w wieku dojrzewania.
Dla
wielu jestem zwykłym, rozpieszczonym, siedemnastoletnim gówniarzem z kupą kasy,
którą w rzeczywistości gardzę. Nikt nie wie, jaki jestem naprawdę, gdyż nikt
nigdy tak naprawdę nie chciał mnie poznać. Byś może jest to wina wielkiego
klosza, pod którym rosnę i dojrzewam niczym jakaś pieprzona roślina z szklarni.
Wszelka swoboda jest mi ograniczana i jedynie w obecności ochroniarza mogę
jakkolwiek poruszać się po mieście, wiec zwyczajnie tego nie robię. Każde
uniesienie czy samowolka są karane i zostaje mi zabrane to, czego w
rzeczywistości i tak nie miałem czy zwyczajnie z tego nie korzystałem.
Oczywiście
nie jest to tak, że nie mam znajomych, bo mam kilku kumpli. Jednak odnoszę
wrażenie, że oni nie są ze mną do końca szczerzy i nie mówią mi prosto w twarz
tego, co o mnie myślą tylko dlatego, że jestem synem zastępcy premiera naszego
kraju, co często staje się przyczyną kłótni między nami. Nie chcę, aby widziano
we mnie Franka, potomka jednego z wyższych urzędników. Pragnę, aby wreszcie
zauważono tego normalnego chłopaka. Franka Iero. Tylko. Bez żadnych
dodatków. Bez żadnych tytułów. Po prostu normalnego mnie.
Czasem
zastanawiam się, dlaczego to wszystko nie jest proste; dlaczego życie nie jest
proste?
Każdy
na pewno zdaje sobie sprawę z własnych słabości oraz wad. Pytanie tylko czy
robimy cokolwiek, aby je zminimalizować bądź zlikwidować całkowicie? Raczej nie
szukamy winy w sobie za to, jacy niedoskonali jesteśmy, lecz w innych, którzy
się do tej niedoskonałości przyczynili. Tak trudno jest obwiniać samego siebie
za własne uszczerbki na zdrowiu psychicznym i relacjach z innymi, a, co za tym
idzie, sprawnym funkcjonowaniu w społeczeństwie. Łatwiej byłoby zrzucić winę i
odpowiedzialność na rodziców, którzy wychowali nas tak, a nie inaczej.
Dorastałem
praktycznie bez matki, która zmarła tuż po moich ósmych urodzinach. Nie mam do
niej o to żalu, gdyż nie stało się to z jej własnej głupoty. Nie władowała się
pod samochód, nie zwiedzała ciemnych zaułków, nie zajeżdżała do podejrzanych
moteli czy też innych lokali. Ciężko chorowała na raka piersi, który rozwinął
się tak gwałtownie, że nawet amputacja jednej z nich nie przyniosłaby efektów.
Kiedy wykryto u niej tę straszna chorobę, zaczęły się pierwsze przerzuty na
kości i już wiadome było dla wszystkich, że zostało jej niewiele czasu. Mimo,
że byłem wówczas bardzo mały, iż praktycznie mógłbym nic nie pamiętać,
dokładnie w mojej głowie zachował się obraz wychudzonej, wątłej postaci matki
bez włosów, z zapadniętymi policzkami i uwydatnionymi kośćmi całego ciała. Taką
ją pamiętam i taka już na zawsze pozostanie w moim sercu. Delikatna, krucha,
bezbronna, podatna na urazy, lecz mimo wszystko nadal pełna miłości, którą
wyrażała głębokim wejrzeniem piwnych oczu w kolorze płynnego złota. Oczu tak
bardzo podobnych do moich, które po niej odziedziczyłem i, dzięki którym ojciec
najprawdopodobniej nie może znieść mojego widoku.
Bywały
chwile, kiedy brakowało mi jej tak bardzo, że aż płakałem z bezsilności.
Stanowcza ręka ojca, w której za grosz delikatności, nigdy nie będzie
troskliwym i pełnym miłości sercem matki, bijącym jedynie dla jej syna. Na
każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że jestem najlepszym, co ją w życiu
spotkało i rozpiera ja duma, że wyrosłem na takiego dzielnego rycerza. Należy
zauważyć, że miałem wówczas z siedem, osiem lat i takie epitety niezwykle
podnosiły moją samoocenę i budowały wewnętrznie.
Gdy
jej zabrakło, zostałem zupełnie sam i w takich też warunkach musiałem się
wychowywać – samotnie. Ojciec stale gdzieś wyjeżdżał i nadal to robi. Pod jego
nieobecność rolę nianiek i służących pełnili ochroniarze, którzy za jakiś czas
rezygnowali z pracy i zmieniali się jak szkiełka w kalejdoskopie.
Jestem
rozwydrzony, samolubny, chamski i wredny. Wiem to, lecz nic z tym nie robię.
Źle mi z takimi cechami charakteru, ale gdy już wychodzą ze mnie na zewnątrz,
nie jestem w stanie ich kontrolować i daję się ponieść emocjom. W efekcie
zachowuję się jak ostatni dupek i kretyn. Dlatego ochrona tak szybko rezygnuje
ze swoich stanowisk i szuka pracy z bardziej przyjaznym klimatem. Przysiągłem
sobie, że następny mężczyzna, którego mój ojciec znajdzie, będzie traktowany
przeze mnie lepiej niż jego poprzednicy.
Obecnie
jestem pozbawiony klosza bezpieczeństwa, które zapewniają mi całkiem obce
osoby, gdyż Krisa postrzeliła jego siostra, kiedy byli na polowaniu w
pobliskich lasach. Biedak dostał w kolano i niezbędna była operacja. Jak się
dowiedziałem niespełna tydzień temu, już nigdy nie będzie w pełni sprawny na
prawą nogę, co wyklucza go z podejmowania czynnej służby i był zmuszony
zrezygnować z obejmowanego stanowiska. A szkoda. Już zdążyłem go w miarę
polubić.
Ludzie
przychodzą i dochodzą niczym ptaki migrujące do ciepłych krajów. Przynajmniej w
moim otoczeniu. To jest powodem, dla którego taktuję ich tak przedmiotowo. Nie
jestem w stanie zachować się inaczej. Mówię sobie, że powinienem być miły, lecz
w efekcie robię całkiem co innego. Zauważam, kiedy ktoś chce coś ugrać na mojej
osobie, a kiedy jest szczery i nie ma nieszlachetnych zamiarów, swoja drogą to
jeszcze nie spotkałem osoby, która miałaby całkowicie czyste intencje wobec
mnie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto dostrzeże pewne korzyści, płynące z bycia
mym ‘opiekunem’ i wykorzysta je do maksimum, po czym odejdzie.
Po
pomieszczeniu, w którym się znajdowałem, rozniosło się głośne pukanie do drzwi,
wręcz walenie.
- Co?! – krzyknąłem, zakładając z góry,
że to ojciec sobie przypomniał, że ma syna. No niby któżby inny?
- Nie ‘co’, tylko ‘słucham’ – moje
założenie nie było błędne.
- Nie ważne. Czego chcesz? – zapytałem
opryskliwie, nie otwierając nawet oczu. Jak on do mnie tak i ja do niego. Nie
ma lekko. Szczególnie ze mną. Byłem jedną z osób, które ulubowały sobie
zwisanie z łóżka głową w dół, podczas gdy tułów w dalszym ciągu pozostawał na
materacu. Nazywałem to pozycją myśliciela, gdyż to zazwyczaj w niej zanurzałem
się w czarnych wspomnieniach czy też rozważaniach na temat mojego
beznadziejnego życia i odkładanej od lat wizyty u psychiatry.
- Mówiłem ci, że nie grzeszy nadmierną
sympatią do innych – mruknął, z czego wywnioskowałem, że przyprowadził ze sobą
kogoś. Chociaż jest opcja, że zaczął gadać do siebie. – Frank, pozwól, że
przedstawię ci twojego nowego ochroniarza, Gerarda Waya – zainteresował mnie
tak dogłębnie, że aż uchyliłem jedną z powiek. Serio. Zaintrygował mnie. – Mam
nadzieję, że nie odstraszysz go tak prędko jak i jego poprzedników. Jesteście w
dość zbliżonym wieku, więc być może dogadacie się szybko – westchnął
przeciągle, kręcąc kluczykami od samochodu na palcu wskazującym. – Ja już musze
lecieć. Konferencja prasowa czeka.
- Dobra – mruknąłem do prawie pustej
przestrzeni. – Cud, że poświęciłeś mi aż tak dużo swojego cennego czasu –
zironizowałem.
Tak jak szybko i oficjalnie ojciec się
pojawił, tak szybko i oficjalnie zniknął. Odszukałem wzrokiem mężczyznę, który
został w pomieszczeniu. Przypuszczałem, że zacznie podlizywać się już na
starcie tak, jak inni to robili, ale on widocznie przybrał całkowicie inną
taktykę. Opierał się o ścianę i założonymi rękoma wpatrywał się we mnie
oceniająco, z chłodem oraz rezerwą. Nie był chyba przyjaźnie do mnie
nastawiony. Nie wyglądał również na kogoś, kto jest sam i nie ma dziewczyny,
narzeczonej czy żony. Był po prostu no… za przystojny. Poza tym… ojciec
wybierał raczej typy bez bagażu, jakim niewątpliwie przy tej profesji jest
bliska rodzina. To, co mnie również w nim urzekło, to czarne włosy ułożone w
artystyczny nieład oraz blada cera, dzięki której zielone oczy mężczyzny
wydawały się być bardziej wyraziste i tajemnicze. Całokształtu dopełniała jego
garderoba, gdyż nie odznaczała się ona zbyt zróżnicowaną gamą kolorów. Powiem
nawet, że tej gamy nie było. Od góry do dołu idealnie prezentowała się
nieprzejrzysta czerń bez jakiejkolwiek skazy.
- Cześć – przywitałem się, choć nigdy to
ja nie byłem stroną zaczynającą rozmowę. W tym przypadku jednak czułem potrzebę
bycia tym, który wykona pierwszy krok. – Jestem Frank.
- Cześć – skinął mi głową. – Gerard –
wyciągnął do mnie rękę. Zmierzyłem ją podejrzliwie wzrokiem, po czym niepewnie
uścisnąłem. – Twój ojciec chyba przesadził z tym wiekiem. Między nami jest może
jakoś z sześć lat różnicy i choć nie jest to dużo, nie sadzę, abyśmy znaleźli
wspólne tematy – oznajmił bezbarwnym głosem wypranym z emocji. Wywnioskowałem z
tej opinii, że musiał się o mnie nasłuchać… A przynajmniej poczytać sobie
raporty pozostałych ochroniarzy.
- Dlaczego? – mimo wszystko nieco się
zdziwiłem.
- Jesteśmy całkowicie różni – wyjaśnił
bez ogródek.
- Po czym wnioskujesz? – sam nie do
końca rozumiałem, po co angażuję się w tę całą pogadankę.
- Wystarczy spojrzeć na wystrój twojego
pokoju. Urządziłbym go całkiem inaczej, a uwierz mi, że to jak wygląda czyjś
pokój, wiele o nim mówi. Czyli kwestia naszych gustów jest niezwykle sporna i
nie współgra ze sobą. To z jakim stosunkiem odnosisz się do swojego ojca, też
nie zasługuje na pochwałę. Czyli kolejną przeszkodą jest twój charakter.
Stanowi to również najistotniejszą sprawę, która nie umożliwia nam bliższych
stosunków. Przyjaźń czy koleżeństwo są niemożliwe z osobą, która traktuje ludzi
jak śmieci, a z tego, co słyszałem, ty to właśnie robisz. Wybacz, lecz nie
wykroczymy poza ramy relacji ochroniarz – podopieczny.
- Rozumiem – mruknąłem niechętnie.
- A teraz pójdę zobaczyć swój pokój,
jeżeli pozwolisz.
I tak nie czekał na moją odpowiedź. Po
prostu się ulotnił tak, jak wcześniej zrobił to mój ojciec. Słowa mężczyzny
wywarły na mnie ogromne wrażenie. Nowi pracownicy zazwyczaj starają się już na
początku nawiązać ze mną dobry kontakt i nie wytykają mi na starcie tego, co z
moją osobą jest nie tak, a jak powinno być. Zobaczymy, co przyniosą ze sobą
niesamowicie zapowiadające się dni pobytu tego wielce intrygującego mężczyzny w
moim domu.
***
Pewnego
ranka wyszedłem z pokoju. Nie czułem się najlepiej. Strasznie bolała mnie głowa
i nie podejrzewałem, abym był w stanie udać się do szkoły. I tak za nią nie
przepadałem. Oczywiście uczęszczałem do jej prywatnego odłamu wraz z innymi
bachorami wysokich urzędników, gdyż tak było bezpiecznie i między innymi tego
wymagała ustawa o ochronie członków rodziny ważnych postaci we współczesnej
historii naszego rządu.
Zawsze
zastanawiałem się, jak to jest chodzić do szkoły publicznej. Nie byłem w stanie
zebrać podobnych doświadczeń, więc musiałem opierać się jedynie na filmach.
Sportowcy, którzy leją wszystkich, co znaczą mniej niż własne ego im
podpowiada. Tancereczki tak wredne, że ich matki żałują, że coś takiego w ogóle
wyszło z ich łona. Wredne panienki dobierające się w małe grupki, które patrzą
na wszystkich z góry i pokazują ci na każdym kroku, że jesteś gorszy. Są też
niedoceniani przez szkolne społeczeństwo mózgowcy, Goci, Punki, zamknięci w
sobie outsiderzy, których głosu nigdy nie słyszał nawet najbardziej wymagający
nauczyciel. Nie wydaje mi się, aby tak w rzeczywistości przedstawiały się
realia tych wszystkich ludzi, ale wiedza, którą dysponuję, jest lepsza niż
żadna. Nie znam nikogo z niższych szczebli drabiny społecznej, o którego
relacje mógłbym się wesprzeć i uzupełnić luki.
Zszedłem
powoli po schodach, które zatrzeszczały złowrogo pod ciężarem mojego ciała. Nie
spieszyłem się, gdyż przy każdym gwałtownym ruchu czułem niesamowite łupanie z
tyłu głowy. Dosłownie cała moja czaszka pulsowała tępym bólem. Kiedy
przyłożyłem stopy do chłodnych paneli podłogowych na parterze, zawładnął mną
zimny dreszcz. Gdy wszedłem do kuchni, moim oczom ukazała się postać Gerarda,
czytającego gazetę poranną. Miał niezwykle skupioną minę i zdawał się w ogóle
nie zauważać mojego wejścia.
Był
u nas już dobre trzy miesiące. Nasze relacje na początku nie układały się
najlepiej. Dostałem kilka razy z liścia po twarzy za swoją niewyparzoną gębę i
chamskie zachowanie. Prawiłem mu uszczypliwe uwagi i przyprawiałem jego
wypowiedzi o złośliwe komentarze. Później szereg różnych zdarzeń przyczynił się
do tego, że mieliśmy ciche dni. Jeden nie odzywał się do drugiego przez okrągły
tydzień. Wina w sumie leżała po obu stronach, ale to nie czas teraz na
retrospekcje. Pewna rozmowa mojego ojca z ochroniarzem uświadomiła mi, że
mężczyzna znaczy dla mnie o wiele więcej niż bym się spodziewał. O wiele więcej
niż przystoi. Jego początkowy stosunek do mojej osoby uświadomił mi jednak, że
nie wszystkich w życiu będę w stanie sobie podporządkować. On jest
wyjątkowy, mówiłem sobie niejednokrotnie, podziwiając jego twardy,
nieskażony współczesnym poczuciem wyższości charakter. Również spostrzegłem,
właściwie od tej całej rozmowy, którą podsłuchałem, że jest dla mnie kimś
więcej niż zwykłym ochroniarzem. Nie chodzi nawet o to, że mnie bronił i krył.
Postrzegałem go inaczej niż przyjaciela, którym bądź co bądź wcale nawet nie
był. A to wszystko uświadomiłem sobie dopiero, kiedy mogłem go stracić. Nasze
relacje były nieco ciężkie do określenia. Ja starałem się być dla niego miły, a
on odpowiadał mi dystansem. Ja byłem dla niego wredny, on dawał mi potwarzy.
Całe szczęście to już minęło. Niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że uważa mnie
za głupiego. Opowiadam mu o jakimś zdarzeniu, kiedy wracamy ze szkoły, gdyż do
jego obowiązków należy również niejako funkcja szofera. Chociaż to nazewnictwo
nigdy mi nie przeszkadzało w odniesieniu do poprzednich ochroniarzy, w stosunku
do Gerarda nabierało jak najbardziej obraźliwego wydźwięku. W każdym bądź
razie, kiedy zdaję mu relacje z jakiejś ciekawej rzeczy, która mnie spotkała,
snuję teorie na życiowy temat, albo wyjawiam mu moje stanowisko w danej
sprawie, patrzy na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Jednak mimo to nie mogłem się
powstrzymać przed wyjawieniem mu swoich myśli. Czułem, że zaczynam się do niego
przywiązywać, co bardzo mi się nie podobało. Zazwyczaj właśnie wtedy ludzie
odchodzą. Z różnych powodów. Zostawałem sam. Być może to jest jedna z przyczyn
mojego wewnętrznego zgorzknienia.
- Cześć – przywitałem się zachrypniętym
głosem.
- No hej – odpowiedział. – Gotowy do
szkoły?
- Nie idę do szkoły – mruknąłem słabo. –
Źle się czuję.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niepokojem.
Podszedł szybko i przyłożył chłodną rękę do mojego czoła. Przymknąłem oczy.
Było mi tak gorąco, że bijące od Gerarda zimno, niesamowicie koiło wszelkie
zmysły i równoważyło temperaturę mojej skóry. Spojrzałem na Waya spod
przymrużonych powiek. Uważnie mi się przyglądał, a jego ciemnozielone oczy
przyglądały mi się z wyraźnym zainteresowaniem oraz troską.
- Jesteś cały rozpalony – szepnął,
układając tym razem swoje dłonie na moich policzkach. Przeszedł mnie dreszcz. –
Trzęsiesz się – zauważył.
- Po prostu masz zimne dłonie –
oznajmiłem cicho, patrząc w jego hipnotyzujące oczy. – Ale zostaw. Tak jest lepiej
– zacisnąłem mocno palce na jego rekach, kiedy chciał je zabrać.
Między nami zapanowała cisza przerywana
jedynie naszymi oddechami. Poczułem, jak mężczyzna delikatnie przesuwa raz po
raz swym kciukiem po moim policzku. Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Nie żeby
mi się nie podobało, bo podobało. I to nawet bardzo, co zaczęło mnie
jednocześnie lekko niepokoić. Chodziło bardziej o to, że nie spodziewałem się
takiego gestu z jego strony. Gerard zarumienił się lekko, po czym odwrócił
wzrok. Zaskoczony zarówno jego zachowaniem jak i reakcją mojego własnego ciała
na bliskość drugiego osobnika płci męskiej postanowiłem, że nie poprzestanę na
jednorazowym zbliżeniu do niego. Podsunąłem palec wskazujący pod brodę Waya i
odwróciłem jego twarz na powrót w moja stronę.
Zapewne
musiało to interesująco wyglądać. Dwóch facetów obłapiających się na środku
kuchni.
W
oczach mężczyzny widziałem zaskoczenie. Spojrzałem ukradkiem na jego lekko
rozchylone usta i zacząłem się zastanawiać, dlaczego do cholery chciałbym, aby
on mnie pocałował? Tak szybko jak o tym pomyślałem, tak prędko poczułem wargi
ochroniarza na swoich. Działem instynktownie. Zacisnąłem palce na mankietach
jego koszuli i przyciągnąłem mocno do siebie. Boże wybacz, ale nie
wiem, co czynię, pomyślałem, kiedy moje plecy zderzyły sie z drzwiami
lodówki. Usłyszałem, jak jej szklana zawartość obiła się o siebie, wydając przy
tym specyficzny dźwięk. Co ja kurwa wyrabiam? Całuję się z
ochroniarzem. W dostatku ten ochroniarz jest mężczyzną. Ale czy właśnie
tego nie chciałeś, zapytał chichy głosik w mojej głowie. I właśnie w tym
momencie uświadomiłem sobie, że podświadomie pragnąłem tego już od jakiegoś
czasu. Nie dopuszczałem jedynie do siebie myśli, że podobna wizja może się
ziścić. A tu proszę! Poczułem jak język Gerarda splata się z moim szybko
i gwałtownie. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałem za bardzo, jak mam się
zachować. Jeszcze nigdy się z nikim nie całowałem. Nie czułem z resztą
takiej potrzeby, gdyż nie żywiłem wobec nikogo dostatecznie dużych uczuć, aby
od razu rzucać się na niego z wywalonym językiem. Sam nie wiem, co we mnie
wstąpiło, że przyjmując każdą, nawet najmniejszą pieszczotę ze strony
mężczyzny, czułem niewysłowiona rozkosz. Byłem taki… pełny i uskrzydlony jakby
to, czego mi od dawna brakowało, zostało znalezione i zajęło swoje odpowiednie
miejsce. Jak puzzle. Jęknąłem cicho, gdy jakiś element wyposażenia kuchennego
wbił mi się boleśnie w udo. Nie zwróciłem jednak an to większej uwagi. Nagle w
momencie, w którym dłoń Gerarda zjechała na gumkę moich dresów, zrobiło i się
niewyobrażalnie niedobrze.
Odepchnąłem
od siebie delikatnie mężczyznę i zatkałem usta dłonią. Nie namyślając się
sługo, pobiegłem szybko do łazienki. Dotarłem na czas. Ledwo co dopadłem muszli
klozetowej, a zawartość żołądka podeszła mi do gardła. Z mojej jamy ustnej
wyleciała okropnie pachnąca substancja, czemu towarzyszyło nieprzyjemne
pieczenie w przełyku. Dyszałem cicho, opierając się o grube, lodowate szkło.
- Trzymaj – u mojego boku pojawił
czarnowłosy z kawałkiem ręcznika kuchennego do otarcia z ust śliny i innych
substancji, które pospiesznie splunąłem. Nie zdążyłem jednak przyjąć od niego
papieru, gdyż musiałem ponownie nachylić się nad muszlą. Dopiero kiedy z
pieczeniem w gardle i obrzydliwym posmakiem w ustach odsunąłem się od toalety,
spuściłem zalegające w niej wymiociny wymieszane z wodą.
- Chyba się czymś zatrułeś – zauważył
Gerard ze współczująca miną.
- Na to wygląda – szepnąłem, zanim
zacząłem płukać usta. Wyplułem wodę. – Czuję jakby przegalopowało po mnie stado
bawołów.
- Idź się połóż do łóżka. Zaraz
przyniosę ci jakieś tabletki czy syrop i herbatę z miodem.
- Bez miodu – posłałem mu niemrawy
uśmiech. – Jestem uczulony – wyjaśniłem.
- No to bez miodu – westchnął. – Już,
zasuwaj. Zaraz przyjdę
- Dobra – mruknąłem, wymijając go
ostrożnie w drzwiach.
Niechcący otarłem się palcami o jego
dłoń. Serce zabiło mi szybciej, lecz postanowiłem udać, że niczego nie
zauważyłem i przeszedłem dalej, nie zatrzymując się ani na sekundę. Co
ja wyprawiam? Pytanie to zadawałem już sobie po raz setny tego dnia.
przecież teraz nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy. Dobra, stało się. Jednak
nie sądzę, że będę w stanie przejść po tym spokojnie do codziennej rutyny.
Powoli człapałem się do pokoju i wślizgnąłem pod kołdrę, gdy dotarłem do łóżka.
Nie minęło dużo czasu, może zaledwie kilka minut, a usłyszałem pukanie do
drzwi.
- Wchodź, wchodź – krzyknąłem, wiedząc,
kto się za nimi znajduje.
- Nie macie za dobrze wyposażonej
apteczki – oznajmił mężczyzna już na wejściu. – Znalazłem jedynie jakiś syrop
na zbicie gorączki, ale był przeterminowany, więc musiałem wynaleźć tabletki.
Nie jestem w stanie zapewnić cię, że pomogą, ale możemy mieć zawsze taką
nadzieję – oznajmił, podając mi kubek z parującą herbatą. – Popij sobie. Bez
miodu.
- Dziękuję – szepnąłem, nie mając
dostatecznej odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. Między nami zapanowała niezręczna
cisza. Oboje byliśmy w pełni świadomi tego, dlaczego milczymy i nie wypowiadamy
jakiegokolwiek słowa. Rozmowę zaczął Gerard.
- Frank… - westchnął przeciągle. – To,
co stało się na dole…
- Wiem – przerwałem mu. – Nie powinno
się zdarzyć – dokończyłem za niego.
- Dokładnie – podsumował. – To znacznie
komplikuje wszystko… Przepraszam. Nie powinienem…
- Po prostu postarajmy się puścić to w
niepamięć, dobrze? – zapytałem, choć doskonale wiedziałem, że sam nie będę w
stanie spełnić swojej propozycji. Ten pocałunek znaczył dla mnie
zdecydowanie za wiele.
- Właśnie to chciałem powiedzieć. Bo
widzisz… Zależy mi na tym, abyśmy utrzymywali normalne stosunki.
- Mi też… - odpowiedziałem niemrawo. -
Mogę mieć do ciebie pytanie? – odezwałem się po chwili.
- Jasne – oznajmił, czując, że odbiegamy
tym samym od tematu zdarzenia z parteru.
- Usiądź – poklepałem miejsce w nogach
mojego łóżka. Kiedy zrobił to, o co go poprosiłem, usadowiłem się wygodnie z
gorącym kubkiem pod nosem. – Chodziłeś do szkoły publicznej, prawda? –
potwierdził z uśmiechem. – Powiedz mi, jak jest w takiej szkole?
- Cóż… - zaśmiał się cicho. – To zależy
od środowiska. W jednym będą ułożeni ludzie, a w drugim banda oszołomów. Ja
akurat można powiedzieć, że nie miałem łatwo. Są różne podziały w hierarchii
szkolnej. W liceach ludzie dzielą się na różne grupy, nie ma takiego pojęcia
jak jedność irówność ogółu. Tak zawsze było i podobnie
na pewno będzie także teraz. Jednak nie jest również tak jak w tych wszystkich
filmach. Reżyserzy niekiedy solidnie naciągają fakty – westchnął. – Mięśniacy
nie znęcają się na ogromną skalę nad biednymi kujonkami z segregatorami pod
pachą i okularami na nosie. Od czasu do czasu chłystki zaczepią kogoś dla
popisu czy zabawy… Nie jest to raczej nagminne, ale w niektórych rocznikach
znajdzie się taki gość, który będzie terroryzował tych z mniejszości. Ktoś
zawsze wróci poturbowany z siniakami i rozcięta wargą. A jeżeli taki typ
zaszaleje, to nawet można nabawić się blizn i wylądować w szpitalu – mówił to z
taką miną i nieobecnym wzrokiem, że wywnioskowałem, iż podobne doświadczenia
zebrał w swoim licealnym życiu i on. Być może dlatego przeszedł szkolenia i
został ochroniarzem. Nie wnikałem w to głębiej, gdyż podejrzewam, że to mogłoby
przywołać więcej niemiłych wspomnień. – No ale pewnie u was czegoś takiego nie
ma.
- Coś ty – uśmiechnąłem się niemrawo. –
Wszędzie jest ochrona, a reguły są takie sztywne jak dobrze wykrochmalone
prześcieradło – zaśmiał się, uroczo spoglądając na mnie zza grzywki. –
Mundurki, zero kolczyków, zero tatuaży, zero farbowanych włosów i wzorowe
zachowanie oraz wysokie wyniki w nauce – wyliczałem na palcach. – Musimy być
wobec siebie uprzejmi, ale oczywiście nikt tego nie robi. Jak tylko nauczycieli
nie ma w pobliżu, to ci co odważniejsi poniżają siebie słownie na każdym kroku.
Czasem wyciągają na wierzch takie sprawy, które są aż niesmaczne i ogólnie nie
wzbudzają uśmiechu na twarzy – podrapałem się za uchem. – Czasami zastanawiam
się, co jest ideą tej szkoły. Nie mam pojęcia czy przygotowują nas do
normalnego życia w społeczeństwie, czy jeszcze bardziej izolują nas i
uzależniają od siebie. Wiem, że chcę żyć normalnie. Chcę być wolny. Jednak to w
jakiej rodzinie się urodziłem, mi tego nie umożliwia – szepnąłem.
- Nie martw się, pewnie jeszcze zaznasz
tego wszystkiego. Ale to wymaga czasu. Musisz być pełnoletni i
samowystarczalny. Wątpię jednak, że pozbędziesz się ochrony – potargał mi
włosy, które zacząłem od razu przyklepywać.
- Gerard… Dlaczego byłeś dla mnie takie
niemiły? Nie mówię o tym później, ale no wiesz… na samym początku – zadałem mu
pytanie, które dręczyło mnie już od dawna. – Przecież nic ci nie zrobiłem, a ty
tak od razu skreśliłeś – wymruczałem z niezadowoleniem.
- Bo… Zwyczajnie kierowałem się tym, co
powiedzieli mi na twój temat inni, a to nie było zbyt… przychylne – ważył
słowa. Doskonale to widziałem. – Jednak idealnie można zastosować tutaj
powiedzenie, nie oceniaj po okładce – zaśmiał się speszony.
- Inni, czyli mój ojciec – pokiwałem
głową w potwierdzeniu samemu sobie.
- Frank…
- Nie ma sprawy – uciąłem. – Wiem
przecież jakiego mam ojca – wzruszyłem ramionami. – Nigdy się mną nie zajmował,
a od czasu… - chciałem powiedzieć, że od śmierci mamy, ale w ostatniej chwili
się powstrzymałem. Chyba nie jestem w stanie jeszcze o tym tak otwarcie mówić.
– Po prostu od dawna nie poświęcił mi więcej niż kilka minut uwagi i odzywa się
tylko wtedy, kiedy to było całkowicie niezbędne – kiwnąłem głową na znak, że
skończyłem te wywód.
To było smutne jednak tak bardzo
prawdziwe, że aż bolało… Chciało mi się płakać na samą myśl, że mam aż tak
zrąbane dzieciństwo. Ojca, który więcej jest poza domem niż w nim, tak naprawdę
wcale ojcem nazwać nie można. Przyjaciele… Jacy przyjaciele? Jedyna moją
przyjaciółką na dzień dzisiejszy jest poduszka. Bardziej chyba mógłbym ich
nazwać znajomymi, którzy nie zamieniają ze mną zbyt wielu słów w skali dnia, a
nasze jakże wyczerpujące konwersacje ograniczają się do krótkiego ‘cześć’ i to
jeszcze nie zawsze. Za plecami śmieją się ze mnie, że los pozbawił mnie matki.
Ale czy tutaj naprawdę jest się z czego śmiać? Czy czyjaś śmierć doprawdy jest
aż tak zabawna? Nie pojmuję jak można kpić z tego, że zostałem sierotą. To
chore.
- Frank – poczułem szturchnięcie. –
Słuchasz mnie w ogóle? – pokręciłem głową w zaprzeczeniu z przepraszającym
wzrokiem. – Połóż się i spróbuj zasnąć – uśmiechnął się lekko i podszedł do
drzwi.
- Gerard? – zaczepiłem go, zanim zdążył
wyjść. – Ten pokój urządzała moja mama, nie ja.
Odwróciłem się na drugi bok. Nie
wiedziałem, po co to powiedziałem. Czułem po prostu, że powinienem wyjaśnić tę
sprawę. Na podstawie wyglądu mojego pokoju stwierdził kiedyś, że jesteśmy
całkowicie różni, gdyż on nie urządziłby go w ten sposób. Nie wiedział tylko,
że wystrój wnętrza tego pomieszczenia zaprojektowała moja mama, a ja go nie
zmieniałem ze względu na to, że była to jedna z nielicznych pamiątek, które mi
po niej zostały. Nie wiedziałem, po co to wszystko powiedziałem Wayowi,
naprawdę. Chyba chciałem zwyczajnie zwrócić jego uwagę na siebie i pokazać mu,
że mamy ze sobą więcej wspólnego niż myśli. Chociaż wydaje mi się, że sam już
zdążył do tego dojść.
‘Czułem’ jak Gerard stoi przy drzwiach i wpatruje się w moje plecy. Było mi
trochę nieswojo z tej racji, dopóki nie opuścił mojego pokoju z cichym ‘śpij
dobrze’. Wiedziałem, że sen i tak nie spłynie na moje powieki. Nie byłem
śpiący. Gerard cały czas siedział w mojej głowie. Bezustannie myślałem o tym,
co poczułem przy naszym małym zbliżeniu w kuchni. Nigdy nie sądziłem, że na
widok innego mężczyzny przyspieszy mi serce, a spodnie zrobią się bardziej
ciasne niż zazwyczaj, dłonie będą drżeć, podczas gdy nogi staną się miękkie jak
nigdy dotąd i same patrzenie w jego błyszczące oczy, sprawi mi niewyobrażalną
przyjemność.
Na chwile wróciłem myślami do tego pocałunku. Nie mogłem powstrzymać małego
uśmiechu, który naznaczył moje usta. Zwinąłem się w kłębek. Zachowywałem się
jak zakochany nastolatek. Ale… czy właśnie tak nie było? Czy czasem się nie
zakochałem? Coś czułem, że wszystko na to wskazuje. I to uczucie było
niesamowite. Mam nadzieję, że nie jest to jedynie miłość platoniczne. W końcu…
doszło do zbliżenia. Czyż nie?
***
-
Witam was wszystkich bardzo serdecznie – nie zabrzmiało to tak, jakby był
szczęśliwy. – Jestem pan Penner, wasz nowy nauczyciel fizyki.
Po klasie rozeszły się ciche szepty.
Mężczyzna wyglądał na takiego, co nie przepada za młodzieżą i będzie nas tępił,
gdyż jest nieszczęśliwy.
Siedziałem
w ławce z Luną, córką mecenasa Hathawaya. Nasze więzi nie były jakiś mocne, ale
wystarczające, aby dzielić ze sobą czas na przerwach i załapać na tyle dobry
kontakt, żeby móc rozmawiać na jakieś mało konkretne tematy. Podobnie jak i ja
nie pałała sympatią do reguł obowiązujących w tej szkole i potępia tych
wszystkich wywyższających się dupków. Jest niezwykle wrażliwa i bardzo łatwo ją
zranić, bądź zagrać na jej nerwach. Uważa, że we wszystkich krajach powinna być
akceptowana wolność słowa, wolność religijna oraz seksualna. Słucha jazzu oraz
muzyki klasycznej i operowej. Interesuje się sztuką. Często bywa w galeriach,
muzeach oraz teatrach, w wolnych chwilach uczęszcza na lekcje rysunku oraz gry
na skrzypcach. Jest niezwykle inteligenta i potrafi udzielać wyszarpującej
odpowiedzi na każdy podany jej temat. Mimo licznych zdolności, które są wpisane
w jej naturę, nie bierze udziału w klasowych dyskusjach. Może właśnie dlatego
tak dobrze czujemy się we własnym towarzystwie. Artystyczna dusza. Bardzo
cenie takie osobowości i najlepiej spędzam swoje wolne chwile w obecności ich
posiadaczy. Nie czuję potrzeby odzywania się do niej podczas lekcji, aby tylko
zagadać, ale tez nie czuje się nieswojo, trwając z nią w ciszy. Tak samo mam z
Gerardem.
- Już go nie lubię – szepnęła do mnie
blondynka. – Ma złe spojrzenie.
Przyznałem jej rację krótkim skinieniem
głowy. Doskonale wiedziałem, co ma na myśli. Tęczówki nowego fizyka emanowały
negatywnym nastawieniem do nauczanej młodzieży. Patrzał na nas z wyższością i wstrętem
jednocześnie. Miałem wrażenie, że porównuje nas w myślach do karaluchów, które
trzeba wytępić i pokazać im ich miejsce na ziemi. Albo pod nią. Moje
przypuszczenia co do jego osoby potwierdził sposób, w jaki odczytywał nasze
nazwiska z listy obecności, dodając do każdego jakiś złośliwy komentarz.
- Haram – warknął.
- Obecny! – Drake podniósł rękę ku
górze, aby profesor go dostrzegł, chociaż w głębi serca wcale pewnie tego nie
chciał.
- Który to? – fizyk zerknął na klasę
znad szkieł swoich okularów z prostokątnymi szkłami.
- To ja – odezwał się niepewnie chłopak,
czekając, aż straszy mężczyzna obdaruje go ciętą ripostą.
- Tak myślałem, że to ty jesteś pulchny
człowieku. Takiego grubasa trudno nie zauważyć – mruknął nieprzyjemnie. – Twój
ojciec także nie grzeszy swoją posturą. To pewnie u was dziedziczne – mlasnął.
- Hathaway.
- Jestem – odparła cicho blondynka,
siedząca obok mnie.
- To twoja mama prowadzi stadninę koni,
nieprawdaż? – zapytał nauczyciel z miną, wyrażającą dogłębne zniesmaczenie.
- Zgadza się – odparła niczym
niewzruszona dziewczyna.
- Kto wie, jakich gości tam przyjmuje.
Słyszałem różne rzeczy. Cuchnie mi to łajnem na kilometr.
- A mi cuchnie prostactwem – burknąłem
pod nosem, lecz nie na tyle chicho, aby umknęło to uwadze nauczyciela.
- Twoje nazwisko chłopcze – wskazał na
mnie swym palcem.
- Iero – odparłem chłodno.
- Masz coś do powiedzenia osierocony
gówniarzu? Brak matczynej reki wyraźnie się u ciebie zarysowuje – jak ten śmieć
ma czelność mówić o mojej mace?
- Wspominanie zmarłych za to wyraźnie
zarysowuje pańskie buractwo i brak jakichkolwiek manier – oczy wszystkich
zebranych w klasie uczniów, momentalnie skupiły się na naszej dwójce. –
Ubliżanie uczniom podnosi pańską samoocenę, a mieszanie nas z błotem sprawia
panu chorą satysfakcję? A może sam pan nie miał szczęśliwego dzieciństwa, skoro
ubliża pan każdemu z osobna?
- Frank, przestań. Będziesz miał kłopoty
– Luna szepnęła, kładąc mi rękę na udzie.
- Grabisz sobie chłopcze. Nie myśl, że z
racji tego, iż jutro zaczyna się przerwa świąteczna, to zapomnę o twoim
haniebnym wybryku – wstał zza biurka. – Nie obchodzi mnie to, że ci matka
zdechła, a ojciec najprawdopodobniej nie ma dla ciebie czasu, bo coś kiepsko u
ciebie z wychowaniem – poczułem jak narasta we mnie złość, a łzy zbierają się
powoli w moich oczach. Czułem na sobie palący wzrok całej klasy, która
usłyszała o moich skrzętnie chowanych problemach, co jedynie potęgowało moje
wewnętrzne rozgoryczenie. Jak wytrawnym pedagogiem musi być ten mężczyzna, aby
trafić w sedno moich wewnętrznych rozterek? – Wszyscy tutaj jesteście tak samo
zmanierowani i niekochani przez rodziców, że aż spaczeni. Jednocześnie macie
tak wysokie poczucie własnej wartości jedynie przez to, że wasi starzy są
wysoko postawionymi urzędnikami, iż aż wam się w dupach poprzewracało –
zacisnąłem mocno szczęki, aby słone krople nie wylały się moje policzki. –
Jesteście zwykłymi szczeniakami, tyle wam powiem. Myślicie, że jak ktoś wam
kopnie w kalendarz, to jesteście niesamowicie nieszczęśliwi.
- Mówimy teraz o nas czy o panu, bo już
przestałem dostrzegać różnicę – spojrzałem na niego wyżywająco, hamując się
resztkami silnej woli od wybuchnięcia histerycznym płaczem.
- Słuchaj – pochylił się nad moją i Luny
ławką. – Może i umarła ci matka, a ja mam to głęboko dupie, ale nie
staraj się być bardziej inteligentny niż jesteś w rzeczywistości – syknął. –
To, że tatuś cie nie kocha, nie jest już moją winą.
- A moją winą nie jest to, że teraz
wychodzę z klasy – mruknąłem, łapiąc plecak i zarzucając go na ramię. –
Nie będę znosił obecności takiego prostaka – warknąłem, wymaszerowując z
pomieszczenia.
Wraz z trzaśnięciem drzwi, z moich oczu
pociekły tak długo hamowane łzy. Nie lubiłem, kiedy ktoś wspominał o mojej
matce. Tym bardziej jeżeli słowa na jej temat nie były pochlebne. W sumie
mogłem poprzestać na zwykłym burknięciu, nie drążyć dalej tematu, ale
zwyczajnie nie mogłem znieść tego, jak ten mężczyzna odnosił do uczniów.
Krisowi oznajmił, że jego ojciec lubi, jak ktoś po ciuchu daje mu w dupę.
Nawiązywał oczywiście do zeszłorocznego artykułu prasowego, który mówił o
domniemanym homoseksualizmie sędziego Adamsa. Gilbertowi zaczął prawić
‘komplementy’ o bracie kongresmenie, który handluje dziwkami. Każdemu z nas
świadomie zadawał ból psychiczny, czego podłoża nie byłem w stanie
zlokalizować. Przecież musiał sobie zdawać sprawę z tego, że za takie podejście
do uczniów może wylecieć szybciej ze szkoły, niż się w niej pojawił. Dlaczego
zatem dalej brnął w tę wredotę? Nie mam pojęcia. Zakładam, że znajdowało to
swoje źródło w jego życiu prywatnym.
Wybiegłem
ze szkoły, potykając się o własne nogi i udałem się szybkim krokiem do własnego
domu. Nie zamierzałem spędzić w tej szkole ani godziny dłużej. Czułem jak
narasta we mnie niepohamowana złość. I co z tego, że ojciec mnie nie kocha i
nie poświęca mi swojego wolnego czasu? Co z tego, że moja matka nie żyje i nie
mam przy sobie nikogo, kto poświęcałby mi swoja uwagę i skupiał się na moich
potrzebach? Czy fakt, że jestem sam jak palec, czyni mnie złym człowiekiem,
czyni mnie kimś gorszym? Wciągnąłem gwałtownie powietrze przez jamę ustną, gdyż
głęboki szloch, który mną wstrząsnął, nie pozwalał mi na zaczerpnięcie go przez
nos. Chciałem jak najszybciej znaleźć się we własnym pokoju. Sam na sam ze
swoją poduszką, której mógłbym wypłakać się w samotności. Jutro i tak
zapowiadają się wspaniałe święta. Z ojcem twarzą w twarz. Pewnie znowu
będziemy spożywać kolację we względnym milczeniu, nawet na siebie nie patrząc.
Na koniec złożymy sobie sztywne życzenia i rozejdziemy się w swoje kąty.
Otarłem wierzchem dłoni mokry policzek. Jestem facetem. Faceci nie płaczą. Nie
powinienem okazywać słabości nawet wtedy, gdy jestem głęboko zraniony. Nigdy.
To jedyne czego nauczył mnie ojciec.
***
Powoli
zawieszałem bombki oraz lampki na świątecznej choince Johna Iero. Nie sadziłem,
że jest aż takim skurwysynem, aby zostawiać syna samego prawie na miesiąc z
uwzględnieniem Wigilii. Czy naprawdę interesy są dla niego ważniejsze niż
własny dzieciak? To się Frank zdziwi, jak mu powiem, że najprawdopodobniej
święta będzie musiał spędzić w moim towarzystwie. Nie sądzę, aby był
zadowolony. Pewnie święta to jedyny czas, kiedy może normalnie spędzić miłe
chwile ze swoim ojcem i pogadać z nim jak facet z facetem. Czułem się niczym
piąte koło u wozu, jakbym wpychał się tam, gdzie mnie nie chcą. Poza tym cały
czas rozpamiętuję to, co stało się nie tak długi czas temu między mną a
Frankiem.
Nie
mam pojęcia, co mnie napadło, że zacząłem go całować. Bo to ja to
zapoczątkowałem, a nie on. Chociaż gdyby tego nie chciał, nie odwdzięczyłby mi
się tym samym. Nie. Fakt faktem. Całowaliśmy się, może doszłoby nawet do czegoś
więcej i dzięki bogu, że nie doszło. To jest syn zastępcy premiera, w dodatku
niepełnoletni, i zapewne sam nie do końca wie, czego chce. Nie mogę sobie więcej
pozwalać na takie wyskoki. Może i mi się podoba, widzę w nim kogoś więcej niż
tego rozkapryszonego chama, którym był na początku. Zakładam, że to jego system
obronny, sposób na to aby nie pokazać innym, w jak bardzo złym stanie jest jego
kondycja psychiczna. Dusi w sobie wszystko, co złego go spotkało, wiele
negatywnych emocji, zmartwień, tego co go dręczy i przyprawia o łzy. Odnoszę
wrażenie, że pewnego dnia wyrzuci z siebie to wszystko, gdyż nie wytrzyma pod
natłokiem kumulujących się w nim nieprzyjemnych odczuć. To straszne jak ten
chłopak jest znerwicowany i jednocześnie tak bardzo zamknięty w sobie. Mimo, że
nasze relacje znacznie się poprawiły od kiedy zacząłem tutaj pracować, ani
myślał o tym, aby się przede mną otworzyć. Miał tyle okazji ku temu, lecz
postanowił, że nie powie nic.
Uśmiechnąłem
się smutno, wieszając dużą bombkę z rozradowanym mikołajem. Czy kiedykolwiek
zobaczę, jak Frank się śmieje tak szczerze i od serca? Mam nadzieje. Przecież
ostatnio spędzamy ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę, dużo rozmawiamy, a on
zdobył się tylko na nikły uśmiech zaledwie kilkakrotnie. I pomyśleć, że nasze
początki były aż tak fatalne. Wina leżała w sumie po obu stronach. Ja byłem
milczący, a on wredny. Raz mnie poniosło i wtedy zobaczyłem autentyczny strach
w jego oczach. Wiedziałem już, że nigdy nie zrobię tego ponownie…
Mięły
dopiero trzy dni, a ja już miałem dość tego gówniarza. Wszystko w jego postawie
mnie irytowało. Protekcjonalny ton, ironia i sarkazm nieodłącznie razem,
wyzywająca postawa ciała i wredny uśmieszek. Nie obyło się bez tego, aby do
mojej wypowiedzi nie doczepił kąśliwego komentarza. W mniemaniu tego chłopaka
jestem tutaj sprzątaczką, szoferem, niańką i służącym na etacie. Takie trzy w
jednym.
- Zrób mi kawę – powiedział młody Iero, siadając
na blacie stołu kuchennego. Nie była to prośba czy też insynuacja
przyjacielskiej przysługi. To był rozkaz i w mniemaniu Franka musze go wykonać.
- Ile? – spytałem znużonym głosem.
- Ile kaw? - znów ta niepotrzebna
ironia, która towarzyszy mu na każdym kroku. – No chyba jedna geniuszu. Więcej
nie wypiję – a teraz sarkazm dla urozmaicenia dnia. Bawienie się moim
nieodpowiednio dobranym słownictwem, najwyraźniej zapewnia mu niewysłowioną
rozrywkę.
- Ile łyżeczek kawy? – poprawiłem się,
udając przed nim, że pozostaje niewzruszony na jego postawę wobec mnie, chociaż
w środku aż się cały gotowałem.
- Dwie – odparł radośnie, machając
nogami w powietrzu. Raz nawet ‘przez przypadek’ mnie kopnął, ale nie
zareagowałem. – Masz żonę? – zapytał z kpiną.
- Nie – odparłem spokojnie, bez
jakiegokolwiek zainteresowania zadanym pytaniem. To był mój system działania.
Chociaż co raz to częściej zawodził, bo co raz częściej miałem ochotę mu
przywalić.
- Narzeczoną?
- Nie.
- Dziewczynę?
- Nie.
- A może jesteś gejem?
- Może.
Mimo, iż trafił w sedno, odpowiedziałem
mu tak samo chłodno i obojętnie jak na wcześniej zadane pytania. Zapanowała
między nami tak długo wyczekiwana przeze mnie cisza. W końcu zamknął jadaczkę i
przestał ględzić. Patrzałem z wyczekiwaniem, aż lampka na czajniku zgaśnie i
będę mógł mu zalać tę cholerną kawę, aby pójść sobie zwyczajnie do pokoju.
Niedługo weekend, wrócę sobie spokojnie do domu i zasmakować błogiej ciszy
swoich czterech ścian. Być może wyskoczę w bratem do jakiegoś baru wieczorem,
aby zrelaksować się przed kolejnym, męczącym tygodniem z tym potworem. Zacząłem
w pewnym sensie rozważać moją rezygnację z podjętego stanowiska, chociaż nie
przepracowałem nawet czterech dni, jednym słowem zacząłem rozumieć tych
wszystkich ochroniarzy, którzy zwiewali stąd w popłochu.
- Masz ojca? – zaczął kolejną serię
niewygodnych pytań. Westchnąłem ciężko.
- Nie.
- Matkę?
- Nie.
- Rodzeństwo?
- Tak.
- Siostrę?
- Nie.
- Brata?
- Owszem.
- Psa?
- Nie.
- Kota?
- Nie.
- Złotą rybkę?
- Nie – lampka zgasła. – Dzięki ci panie
– mruknąłem i zacząłem zalewać kubek z ziarenkami rozpuszczalnej kawy. – Do
dna! – krzyknąłem i wyszedłem szybkim krokiem z pomieszczenia.
Czułem, że muszę się odstresować, także
wziąłem długi, gorący prysznic z dużą ilością aromatycznego żelu. Byłem
wykończony, że aż rozważyłem sen, ale niestety nie mogłem sobie odpocząć.
Jeszcze aby mi dokuczyć, ten gnojek jakąś krzywdę sobie zrobi i byłoby, że go
nie dopilnowałem. Na złość mamie złamię rękę. Zaśmiałem się, kręcąc przy tym
głową i wyszedłem z łazienki owinięty w pasie białym ręcznikiem, a drugim
wycierałem sobie włosy. Przystanąłem na chwilę, kiedy zobaczyłem siedzącego na
moim łóżku Franka. Dobry humor natychmiast się ulotnił.
- Czego chcesz? – zapytałem, nurkując w
torbie z ubraniami, którą ze sobą w poniedziałek rano przytachałem.
- T… Tak sobie – mruknął, spuszczając
głowę. – Nie myślałem, że…
- To nie myśl, bo to nie jest twoją
mocną stroną – mruknąłem, zarzucając sobie koszulę na ramię.
- Dlaczego jesteś taki niemiły?
- Nie będę miły dla kogoś, kto traktuje
mnie jak szmatę – oznajmiłem, szukając drugiej skarpetki do pary.
- A nie jesteś nią? – zakpił. Nie
wytrzymałem. Po prostu nie wytrzymałem. Wziąłem go za koszulę i wytargałem siłą
z tego łóżka, przyduszając gwałtownie do ściany. Jego oczy rozszerzyły się, a w
tęczówkach zagościł autentyczny strach oraz niedowierzanie. – C… Co ty robisz?
– wydukał, usiłując oderwać od siebie moje zaciśnięte mocno w pięści dłonie.
- Co ja robię?! Słuchaj no gówniarzu.
Nie do mnie takie odzywki. Mam serdecznie dość twojego paskudnego charakteru i
chamskich odzywek. W dupie mam to, kim jesteś – wygarnąłem mu prosto w twarz. –
Zrozum w końcu, że nie jestem ani twoją sprzątaczką, ani służącą czy tez niańką
i kolegą z podwórka do zabaw w ninja. Jak chcesz, to leć do swojego tatusia i
złóż mu na mnie skargę. Jak mnie wyleje, to się nawet ucieszę. Nie wiem, czy
chodzi ci o to, abym się zwolnił i odszedł? Jak tak bardzo tego chcesz, to
powiedz. Nie będę męczył ani ciebie, ani siebie – puściłem go gwałtownie, na
skutek czego nieznacznie się zachwiał. – A teraz wynocha. Mam na dzisiaj już
dość twojego towarzystwa.
Po wyjściu, a raczej szybkim
wybiegnięciu, Iero zacząłem żałować tego, co zrobiłem. Chciałem mu jedynie
uświadomić kilka istotnych rzeczy, a nie nastraszyć, co osiągnąłem w
efekcie tego nagłego wybuchu. No, ale kurde. Gówniarz nie będzie mnie sobie od
szmat wyzywał. Mimo wszystko czułem, że postąpiłem niewłaściwie, a problem
mogłem rozwiązać inną drogą.
Od tamtej pamiętnej chwili minął tydzień, zanim
zaczęliśmy się do siebie odzywać. Przynajmniej miałem święty spokój. Zawoziłem
Franka do szkoły, odbierałem go z niej, a następnie każdy rozchodził się w
swoim kierunku.
Ku
memu zdziwieniu chłopak nigdzie nie wychodził wieczorami ani nawet w weekendy,
jak to ja miałem niekiedy w zwyczaju. Nie zajęło mi wiele czasu wydedukowanie,
że zwyczajnie nie ma z kim, a sam przecież nie może. Znaczy się może, ale wtedy
musiałby zaciągnąć mnie ze sobą, czego honor mu nie pozwalał uczynić. Raz czy
dwa w odwiedziny przyszła taka ładna dziewczyna, blondynka, która poruszała się
z gracją. Bardzo uprzejma, ale stosunkowo milcząca. Nie odzywała się za wiele.
Robili wtedy wspólnie jakiś projekt na historię o człowieku pierwotnym, teorii
Darwina jak i samych Darwinistów. Pamiętam to dokładnie, gdyż wtedy właśnie
koleżanka Franka zwróciła się do mnie o pomoc. Zapytała, jakie stanowisko
zajmuję w teorii powstania człowieka. Następnie zaprowadziła nie na górę do
pokoju Iero i poprosiła, abym powiedział, jak odbieram wizualnie ich prezentacje
multimedialną. Frank nie odezwał się do mnie ani słowem. Nawet nie spojrzał w
moim kierunku. Wówczas cała ta sytuacja zaczęła mi okropnie ciążyć. Nie
chodziło mi o to, aby zaczął mnie ignorować tylko o to, żeby zmienił swoje
nastawienie wobec mnie.
Pewnego
dnia pan Iero poprosił mnie do siebie na rozmowę. Było to dokładnie po dwunastu
dniach mojej pracy.
Idąc
do gabinetu mojego pracodawcy, przechodziłem obok pokoju Franka. Kiedy chłopak
zauważył poruszenie na korytarzu, a miał otwarte drzwi, podniósł głowę znad
czytanej książki. Zacząłem się zastanawiać, czy dzisiaj nie przepracuję czasem
mojego ostatniego dnia w tym domu.
- Proszę usiąść – John Iero wskazał mi
fotel przed jego biurkiem. – Chciałbym zamienić z panem słówko na temat obecnie
wykonywanego zadania – kiwnąłem głową na znak, że rozumiem i może kontynuować.
– Mam nadzieję, że nie było żadnych kłopotów z Frankiem. Bywa nieznośny, lecz
ostatnio przysparza mi jakoś mniej zmartwień niż zazwyczaj – mruknął jakby do
siebie.
- Nie… Jest… Nie sprawia kłopotów –
chrząknąłem, gdyż jasnym było, że kłamię.
- Jak pan wie, panie Way, nie jest pan
jedynym ochroniarzem na terenie naszej posesji.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
- Jest pan jednak jedyną osobą,
przebywającą w domu i mająca bezpośredni kontakt z moim synem. Z tym teraz
będzie się wiązało mojej kolejne zapytanie. Dokładnie za dwa dni kończą się
pana dwa tygodnie okresu próbnego. Zatem chciałbym się dowiedzieć, czy obecne
warunki panu odpowiadają, czy czuje się pan na tyle swobodnie, aby podjąć
dalszą pracę? – zapanowała chwila milczenia. – Rozumiem, że może się pan wahać.
Znam charakter swojego syna, a także mam szczegółowe raporty pana poprzedników,
którzy w wypowiedzeniu stawiali jego osobę jako główną przyczynę rezygnacji.
Uważam jednak, że nadaje się pan idealnie do tej roboty. Posiada pan takie
cechy jak odpowiedzialność oraz sumienność w wykonywanych obowiązkach, co cenię
w swoich pracownikach najbardziej.
- Czy zatem mógłbym prosić o czas do
namysłu? – zapytałem niepewnie. – Relacje między mną, a pańskim synem,
ostatnimi czasy z lekka się skomplikowały, co po części jest również moją winą,
musiałbym to wszystko przemyśleć i dać panu ewentualnie odpowiedź za te dwa
dni.
- Rozumiem… Dobrze, dobrze. Rozumiem… -
mruczał w wyraźnym niezadowoleniu. – Czy mógłbym jednak zapytać… Czy odpowiedź
na dzień dzisiejszy jest bardziej odmowna czy bliska akceptacji?
- Na dzień dzisiejszy… - zakryłem twarz
dłońmi. – Na dzień dzisiejszy raczej… odmowna – wydusiłem w końcu z
siebie. – Jednak, jak powiedziałem, muszę całokształt intensywnie przemyśleć.
Rozważyć wszelkie za i przeciw dalszej współpracy.
- Rozumiem… Tak, tak. Rozumiem… Mam
nadzieje jednak, że zmieni pan swoje stanowisko w tej sprawie. Żal byłoby
stracić tak dobrego pracownika – odparł nieco sztywno. Widać, że moja odpowiedź
go nie usatysfakcjonowała. – Przepraszam teraz, ale muszę wykonać waży telefon.
- Oczywiście – oznajmiłem i, podawszy mu
rękę na pożegnanie, wyszedłem z gabinetu.
Kiedy opuściłem biuro pana Iero, pod
drzwiami natknąłem się na tego młodszego. Uświadomiłem sobie, że musiał
wszystko słyszeć, gdyż patrzał na mnie z wyraźnym bólem w lśniących bynajmniej
nie od nagłego porywu wiatru oczach. Otworzyłem usta, aby przeprosić go
za zaistniałą sytuacje, lecz żadne słowa nie opuściły moich ust. Opadły mi z
bezsilności ręce, bowiem ostatnim czego chciałem, było zranienie tego chłopaka.
Wystarczy już, że swoim ostatnim wybrykiem sprawiłem mu przykrość. Jednak
powiedziałem mu prawdę. Powiedziałem mu to, co już od dawna leżało mi na sercu.
Mimo wszystko żałowałem, ale nie potrafiłem się do tego przed nim przyznać.
Westchnąłem
cicho i odwróciłem się do niego plecami, udając się wolnym krokiem do swojego
pokoju. Zanim wszedłem, z ręką na klamce ostatni raz spojrzałem na Franka. Stał
przy drzwiach gabinetu swojego ojca i wpatrywał się we mnie z żalem. Jednak nic
nie poradzę na to, że zwyczajnie nie chciałem pracować w takich warunkach. Nie
miałem z nim jakiegokolwiek kontaktu, pomijając te pierwsze kilka dni, w
których byłem stale obrażany.
Odwróciłem
wzrok i wszedłem do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Miałem kompletny mętlik
w głowie. Nie wiedziałem, jaką decyzję podjąć. Z jednej strony nie chciałem
zostawiać tego chłopaka, ale z drugiej cała ta sytuacja była co najmniej
nienormalna i niezdrowa. Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Nie
czekałem długo, aż zza drewnianej płyty wychyliła się głowa źródła moich
wewnętrznych rozterek.
- Mogę wejść? – zapytał szeptem.
- Emmmmm… - Jasne. Tak, wchodź.
- Nie odchodź – oznajmił, nie ruszając się
ani na krok spod drzwi. – Proszę – dodał cicho.
- Frank… To nie jest takie proste…
- Ależ jest – zaczął nerwowo podrygiwać
w miejscu, maltretując palcami krawędź swojej mocno za dużej koszulki. – Zostań
– jego oczy się wyraźnie zaszkliły.
- Frank… - zacząłem spokojnie.
- Ja się zmienię – znowu mi przerwał. –
Naprawdę – zacinał mocno usta, nie przestając niespokojnie stąpać w miejscu.
- Posłuchaj… - wstałem z łóżka,
pochodząc powoli do roztrzęsionego chłopaka.
- Zostań – jęknął, a z jego oczu
pociekły pierwsze łzy. – Zostań, proszę – zwróciłem uwagę na to, że drżą mu
dłonie.
- Uspokój się – szepnąłem.
- Zostań – powtórzył już któryś raz z
kolei, kręcąc głową na boki. Westchnąłem ciężko i odwróciłem wzrok. Tak trudno
było mi patrzeć na jego łzy. – Zostaniesz? - wyjęczał żałośnie.
- A przestaniesz się mazać? –
potwierdził energicznie, machając głową. – To zostanę – uśmiechnąłem się
niemrawo.
- Dziękuję – pociągnął nosem, rzucając
mi się na szyję. – I przepraszam, przepraszam za wszystko – szepnął w moje
ramię.
- Dlaczego ci tak bardzo na tym zależy
Frank? – zapytałem, otaczając go ramionami.
- Bo… Bo wszyscy mnie zostawiają –
mruknął. – Przynajmniej ty zostań. Nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię – pogłaskałem go lekko po
głowie.
Wtedy poczułem właśnie to, czego czuć nie powinienem.
Zakochałem się w nim. Zakochałem się w tej małej kruszynie z ogromnymi
kompleksami i problemami psychicznymi. Stał się dla mnie kimś bardzo ważnym, a
incydent z kuchni mogę zawdzięczyć jedynie temu, że nie byłem w stanie już
dłużej tego w sobie dusić. Tym bardziej, że był tak blisko mnie.
Nigdy
nie potrafiłem trzymać za długo w sobie tego, co mnie trapiło.
Zawsze zwracałem się wtedy do babci albo do brata, kiedy jej zabrakło. Frank
miał o tyle źle, że nie miał się komu wyżalić. Znaczy… Zawsze byłem pod ręką,
zawsze byłem dla niego. Jednak sadzę, że problemy i rozterki chłopaka za bardzo
się nawarstwiły, żeby on sam był w stanie podjąć taką decyzję. On jest…
Nagle
po domu rozniósł się głośny trzask drzwi. Chłopak jak burza wparował do salonu,
a gdy rzucił plecak na ziemię, pobiegł natychmiast na górę. Kolejne
trząśniecie drzwi zasygnalizowało mi jedynie, że musiało wydarzyć się coś
poważnego. Zerknąłem na zegarek. Dochodziła dwunasta, a zajęcia kończyły się
szesnastej. Co stało się, że Frank wrócił sam do domu i to o tak wczesnej
porze?
Westchnąłem
cicho, odkładając sznur choinkowy na ziemię. Powoli wspiąłem się po schodach.
Zapukałem do pokoju chłopaka.
- Frank? Co się stało?
- Zostaw mnie – krzyknął. Łatwo było poznać,
że płakał.
- Wpuść mnie – powiedziałem, kiedy
zorientowałem się, że są zamknięte na klucz. – Frank do cholery, otwieraj mi! –
zacząłem walić w drzwi. Odpowiedział mi stłumiony szloch i odgłos lądujących na
ziemi plastikowych butelek. – Kurwa, to nie jest śmieszne! – w moim sercu
zaczął narastać niepokój. – Otwieraj te jebane drzwi! – pierwszy raz użyłem w
stosunku do niego takich przekleństw. Pokazywało to tylko, jak bardzo
zmartwiony i zdenerwowany jestem.
- NIEEEEEEE!!!!
Nagle usłyszałem odgłos tłuczonego
szkła. No i poszło lustro w tym domu.
Zbiegłem szybko na dół do kuchni. W jednej z szuflad są zapasowe klucze do
wszystkich pomieszczeń w tym domu oprócz gabinetu pana Johna. Czy ja aby nie
wspominałem, że kiedyś ten chłopak nieoczekiwanie wybuchnie? Chyba właśnie
nadszedł ten moment.
Złapałem za zieloną zawieszkę, która symbolizowała sypialnię Franka i w
zastraszającym tempie pokonałem odległość dzielącą mnie od zamka. Kiedy tylko
otworzyłem drzwi, wbiegłem szybko do pomieszczenia. Mimo, że w łazience paliło
się światło, nie musiałem się nim kierować, aby wiedzieć, że to tam właśnie
powinienem szukać chłopaka. Siedział w rogu pomieszczenia zaraz obok
prysznica. Na podłodze lśniło od większych i mniejszych drobinek szkła, które
niewątpliwe stanowiły resztki zbitego lustra.
- Frank… - szepnąłem, podbiegając do
chłopaka. Jego prawa ręka była cała we krwi, zaciśnięte pięści mocno przymały
włosy, a głowę schował między nogami. Jego ciałem wyraźnie wstrząsał
spazmatyczny szloch, a cała zwinięta w kłębek postura kiwała się to w przód to
w tył. – Frank… - powtórzyłem, łapiąc go za zaciśnięte dłonie. – Frank… Co się
stało? - zapytałem spokojnie, chociaż trzęsłem się na równie z nim. Siłą
odciągnąłem jego palce od włosów i zerknąłem na zakrwawioną rękę. Nie było aż
tak źle, jak mi się wydawało. Rany były płytkie i nie zagrażały jego życiu.
Wystarczyło je tylko trochę przemyć i opatrzyć. – Spójrz na mnie – ująłem jego
warz w dłonie. – Co się stało? – szepnął coś, czego nie zrozumiałem. – Słucham?
- Nie zostawiaj mnie – powtórzył cicho.
– Oni wszyscy odchodzą. Nie zostawiaj mnie,
- Nie zostawię cię. Nigdy - byłem
zdruzgotany. Nie sadziłem, że aż tak bardzo jest z nim źle. – Pamiętasz? Już ci
kiedyś to obiecałem.
Podniósł na mnie swoje zmęczone,
zaszklone oczy. Umazana krwią twarz dodawała jego aparycji nieco koszmarnego
wyglądu. Wyciągnąłem do niego ręce. Chciałem stąd wyjść. To miejsce zaczęło mi
się źle kojarzyć. Chłopak niepewnie przylgnął do mnie całym swoim ciałem.
Zarzucił mi ręce na szyję, wtulił twarz w jej zagłębienie, a nogi skrzyżował na
moich plecach. W takiej pozycji nie było mi łatwo wstać, ale jakoś musiałem
sobie poradzić. Gdy zacząłem podnosić się z chłodnej posadzki, jedna z dłoni
Franka zacisnęła się na moich włosach. Pogładziłem go lekko po plecach i,
trzymając jego ciało mocno w ramionach, poszedłem do swojej sypialni.
Frank
był wyczerpany, więc zakładałem, że zaśnie dość szybko, a budząc się, na pewno
nie chciałby zastać widoku krwi i rozbitego szkła, poza tym musiałem tam trochę
posprzątać i robiłbym hałas. Ułożyłem go powoli na moim łóżku tak, aby nie
zabrudzić pościeli krwią. Jeden z odłamków musiał się otrzeć o policzek Iero,
także w tamtym miejscu widniało malutkie rozcięcie.
- Zaraz wracam - szepnąłem, całując go w
czoło.
Poszedłem szybko do swojej łazienki po
apteczkę. Kiedy wróciłem, Frank już ledwo co kontaktował, a powieki raz po raz
mu opadały. Zacząłem szybko przemywać wodą nacięcia na jego prawej ręce. Po
dokładnym zabandażowaniu wszelkich ran skóry, oczyściłem z krwi jego policzek i
nakleiłem plaster w miejscu ranky. Z zadowoleniem spostrzegłem, że chłopak
całkowicie odpłynął już w krainę snów, podszedłem prędko do torby z moimi
rzeczami i wyciągnąłem pierwszą lepszą parę dresów i koszulę z długimi rękawami.
Pozbyłem się ubrudzonych ciuchów Franka i przebrałem go szybko w świeże.
Starałem się przy tym nie zwracać uwagi na jego nagie ciało. Udało mi się to
połowicznie. Spodnie wraz z koszulą były na niego za duże, ale to chyba nawet
dobrze. Przynajmniej będzie mu ciepło.
Musze posprzątać po tym całym wyskoku. Jeszcze tylko brakuje mu tego, aby
ojciec się dowiedział o całym zajściu. Najpierw jednak należałoby wymienić
lustro. No i zadzwonić do Johna Iero.
***
Obudziłem się, kiedy za oknami było już ciemno. Podniosłem się na łokciu, lecz
natychmiast tego pożałowałem. Podwinąłem rękaw bluzy, która bynajmniej do mnie
nie należałam i spojrzałem z kwaśną miną na bandaż, który rozciągał się na
całej długości mojego przedramienia. Usiadłem powoli i rozejrzałem się po
pomieszczeniu.
Zacząłem się zastanawiać, dlaczego
jestem w sypialni Gerarda. Boże… Zrobiłem coś głupiego? Moje serce zabiło
szybciej na samą myśl o tym, że mógłbym wyczynić jakąś rzecz niegodną podziwu.
Odrzuciłem na bok koc, który mnie przykrywał i stanąłem na podłodze. Trochę
bolała mnie głowa, ale nie przywiązywałem do tego większej uwagi i poszedłem do
łazienki. Wraz z zapaleniem światła pożałowałem, że kiedykolwiek zawisło tutaj
lustro. Widać było dokładnie, jak bardzo zmęczone są moje oczy, a częściowo
odklejony plaster, który zwisał mi z policzka, jedynie mnie dołował. Oderwałem
całkowicie niepotrzebny opatrunek i zobaczyłem, niewielką ranę zdobiącą moja
skórę.
Nie
chciałem stawać przed Gerardem ale wiedziałem, że będę musiał zejść na dół i
wszystko mu wytłumaczyć. Ale chyba jestem gotowy. Jestem gotowy pierwszy raz od
bardzo dawna. W głębi serca czułem również strach. Jutro jest Wigilia. Do domu
wraca ojciec i na pewno nie ujdzie jego uwadze bandaż na mojej ręce. Chociaż… Może
jakbym się dobrze schował… w szafie na przykład. Franka tutaj nie ma! Aż sam
się zaśmiałem z własnej głupoty. Jasne, że zauważy. Będziemy siedzieć we dwoje
jak jakieś posągi przy stole i jeść w milczeniu nasz świąteczny posiłek. Nie
będzie na miejscu Gerarda, który mógłby mnie ochronić w razie czego przed
gniewem starego Iero. Way jedzie do domu, aby zwyczajnie spędzić swój wolny
czas z rodziną.
Momentalnie
zakuło mnie serce. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę miał normalnych świąt
ani nawet normalnie spędzonego czasu z jakiejkolwiek okazji. Dobra, czas się
ogarnąć i powiedzieć ochroniarzowi, co jest nie tak z moją banią.
Wyszedłem
po cichu z pokoju. Potykałem się trochę o za długie nogawki dresów, które także
nie należały do mnie. Aż zrobiłem się cały czarowny na myśl o tym, że Gerard
mnie przebierał i widział zdecydowanie za dużo. Przynajmniej więcej niż
powinien. Zszedłem schodami na parter. Zrobiłem kilka wolnych wdechów i
wydechów, po czym wszedłem do salonu. Tak jak podejrzewałem, Gerard na mnie czekał.
Wprawdzie nie wyglądało to tak, jakby sam Hitler miał na mnie wykonać wyrok,
słuchając przy tym arii operowych i świecąc mi po oczach gestapówką, ale tak
właśnie się czułem. Przystanąłem na chwilę. Way siedział na kanapie i pił coś
ciepłego, wpatrując się jednocześnie w świeczki, które paliły się na stole
przed nim. Głęboko nad czymś myślał i z całych sił pragnąłem, abym to nie ja
był tematem tych rozważań. Podszedłem cicho do kanapy i usiałem na jej
drugim końcu, podkulając nogi pod brodę i wbijając się w jej oparcie. Patrzałem
na Waya z szeroko otwartymi oczami i z zapartym tchem czekałem, aż coś powie.
- Jak ja mam rozumieć to, co stało się
dzisiaj po południu? – zapytał, nawet nie spoglądając w moim kierunku.
Milczałem. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Na dodatek nie do końca się
pozbierałem i moje oczy z lekka się zaszkliły. – Frank… - odłożył kubek na blat
stołu. – Muszę wiedzieć, co ci strzeliło do głowy – zamknął oczy i odchylił
głowę do tyłu. W tym momencie miałem ochotę zapaść się pod ziemie. – No słucham
– przekrzywił twarz tak, że patrzał teraz w moje oczy z uwagą i… cholera. To
było współczucie.
- Nie będziesz mnie oceniał? Nie
wyśmiejesz mnie? – zapytałem drżącym głosem.
- Jestem tutaj, żeby cię wysłuchać,
zrozumieć i pomóc, a nie jeszcze bardziej zdołować.
- Serio?
- Tak, serio – zaśmiał się przyjaźnie. –
Mów. Przecież wiesz, że ciebie nie potępię.
- No bo… To głupie. Nie chcę o tym
mówić.
- Wiedz, że rozmawiałem z twoim ojcem –
schowałem głowę między kolanami. No to już po mnie. – Jeżeli wyjaśnisz mi, co
się stało, to wyjawię ci, jakie stanowisko zajmuje on w tej sprawie. Jak nie,
to będziesz musiał sam się z nim zmierzyć nie wiedząc, co cię czeka.
- Blefujesz… - szepnąłem, mając
nadzieję, że to, co mu w tej chwili zarzucam, jest prawdą.
- Nie blefuję Frank – odparł całkiem
poważnie.
- Bo… - zacząłem niepewnie. W sumie… nic
nie tracę. – Bo mamy w szkole takiego nowego fizyka, który wszystkim na okrągło
ubliża i w ogóle nie jest miły. Niby to całkiem świeży nauczyciel, ale widać,
że nas nie lubi. No i zaczął mówić, jacy to jesteśmy żałośni, więc wygarnąłem
mu, co o nim myślę i… - zacząłem wyrzucać z siebie jedną informację za drugą,
póki Gerard mi nie przewał.
- A co o nim myślisz?
- Że jest zwykłym burakiem i prostakiem,
który się nad nami znęca psychicznie, bo sam nie miał w życiu lekko. Że
się na nas wyżywa i jest głupi i… Ale on zaczął mówić o mojej matce. Nie były
to miłe rzeczy dla mnie, więc wstałem i wyszedłem z klasy. Ja mam dość! Dość
tego wszystkiego. Po prostu dość… - szepnąłem, chowając się we własnych
ramionach.
- A to lustrem? Z zamykaniem się w
pokoju? Wiesz, że gdyby nie było drugiego klucza w domu, a rany byłyby poważne,
to nawet mógłbyś się wykrwawić? Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak – odszepnąłem. – Przepraszam. Nie
myślałem, że…
- A ja już ci kiedyś powiedziałem, żebyś
nie myślał, bo to nie jest twoją mocną stroną – odrzekł twardo. Z moich oczu
zaczęły wylewać się łzy. Wiedziałem że zrobiłem źle, ale czy to jest powód, aby
tak się wobec mnie zachowywać? – Wiesz jak się martwiłem, kiedy dobijałem się
do ciebie do pokoju, a później znalazłem cię całego umazanego we krwi? –
odetchnął głęboko. – Nigdy więcej tego nie rób Frank – jęknął żałośnie. –
Słyszysz? Nigdy więcej – zakończył cichym, niewyraźnym mruknięciem.
- Przepraszam – spojrzałem na niego ze
zdziwieniem. Nie chciałem, aby ktokolwiek przeze mnie cierpiał. Nie zdawałem
sobie nawet sprawy z tego, że ktoś może się mną interesować, że kogoś obchodzę.
– To… jak zareagował mój ojciec? Bardzo mam przestane? – przełknąłem ślinę. Już
oczami wyobraźni widziałem siebie w szkole z internatem, albo w psychiatryku za
kratami.
- Nijak zareagował, bo mu nie
powiedziałem – mruknął Way ze złością. – Zdajesz sobie sprawę z tego Frank, że
potrzebujesz pomocy? – przyjrzał mi się uważnie. - Najlepiej kogoś bliskiego
albo psychiatry. To, że dusisz w sobie tyle emocji nie jest dla ciebie dobre. W
końcu popadniesz w depresje, albo całkiem zwariujesz.
- Wiem – szepnąłem. – I dziękuję –
przysunąłem się do niego trochę. – Ale i tak doskonale wiesz, że jutro
przyjedzie ojciec i zobaczy bandaż i potłuczone szkło. Prędzej czy później
zamknie mnie w zakładzie. Jak nie dla mojego dobra to dla własnego spokoju.
- Nie zobaczy. Jest w Moskwie w
delegacji. Miałem ci o tym powiedzieć, ale jakoś wolałeś zamykać się w pokoju i
rozbijać lustra. Wraca w połowie stycznia – burknął.
- Dlaczego mnie oszukałeś, że do niego
dzwoniłeś?
- Nie oszukałem. Dzwoniłem tylko w innym
celu.
- W jakim niby?
- Miałem zostać tutaj na święta, ale mam
też swoja rodzinę i nie mogę jej zostawić. Musze tam jutro być – oznajmił rzeczowo.
- Rozumiem – szepnąłem, odwracając wzrok
w drugą stronę.
- Dlatego jutro jedziesz ze mną Frank.
Nie zostawię się tutaj samego, a myślę, że zmiana otoczenia na kilka dni dobrze
ci zrobi.
Popatrzałem na niego lekko zszokowany.
Po chwili uśmiechnąłem się szeroko i, co najważniejsze, uśmiechnąłem się
szczerze. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ten mężczyzna robi dla mnie tak wiele.
Wskoczyłem na niego w geście niepohamowanej radości.
- Dziękuję – wyszeptałem mu do ucha. –
Bardzo ci dziękuję – poczułem, jak obejmuje mnie rękami w pasie i mocno do
siebie przytula.
- Nie rób mi więcej takich rzeczy -
poprosił.
- Nie będę – schowałem twarz w
zagłębieniu jego szyi. Cieszyłem się, że go mam że mam kogoś takiego jak
Gerard. – Powiedziałeś, że potrzebuję pomocy, albo psychiatry, albo osoby
bliskiej. – oznajmiłem, odchylając się odrobinę do tyłu i popatrzałem mu w
oczy. Potwierdził krótkim skinieniem głowy. – Zatem pomóż mi Gerard –
szepnąłem. – Jesteś mi najbliższy z wszystkich osób, które znam.
- Dobrze – wytarł kciukiem mój mokry
policzek. – Pomogę ci.
- Spojrzałem na niego z miłością. Tak, z
miłością. Kochałem tego faceta i nic na to nie poradzę. Wiem, że to źle i jakby
wyszło na jaw, to miałbym ostro przejebane i został uznany za czubka, ale nie
obchodziło mnie to.
Jako, że siedziałem na kolanach Gerarda okrakiem, byłem ponad nim. Aż grzechem
byłoby nie skorzystać z okazji, która się nadarzyła. Nachyliłem się nieznacznie
i przyłożyłem swoje usta do jego ust. Nie czekałem długo na odpowiedź. Prawie
natychmiast Gerard przyciągnął mnie do siebie i zjechał swoimi dłońmi na moje
uda. Tym razem to ja zacząłem i tym razem nie pozwolę mu przerwać. Położyłem
swoje ręce na jego klatce piersiowej i gładziłem palcami kołnierzyk koszuli
mężczyzny, którą najwyraźniej zmienił, gdyż była czarna, a nie biała z plamami
mojej krwi. Jęknąłem chicho, gdy zahaczyłem bandażem o guzik jednego z
mankietów. Gerard zdawał się tego nie zauważyć, co niezmiernie mnie ucieszyło.
Wiedziałem doskonale czego chciałem i do czego dążyłem. Chciałem jego.
Rozpiąłem pierwszy guzik koszuli Waya, nie rozłączając naszych, napierających
na siebie ust. Poczułem, jak palce mężczyzny zaciskają się ma moich
nadgarstkach i przyciągają bardziej do siebie. Syknąłem z bólu.
- Przepraszam – szepnął.
- Nie szkodzi – ponownie natarłem na
jego usta.
Nie chciałem, abyśmy się rozłączali.
Będąc z nim blisko, czułem się pełny. Wiedziałem, że już niczego mi nie
brakuje, a zagubionym elementem była miłość drugiej osoby. Pociągnąłem
subtelnie mężczyznę w bok tak, aby leżał na mnie. To było dziwne a zarazem miłe
doświadczenie. Pierwszy raz znajdowałem się w takiej sytuacji. Ręka Waya
zjechała na moje biodro, a druga znalazła swoje miejsce na moim karku. Tak jak
na początku pocałunki były agresywne, tak teraz stały się powolne i czułe.
Ciepły oddech Gerarda owiewał moją twarz, kiedy przenosił się z moich
warg na policzki bądź tez linię szczęki. Te lekkie muśnięcia właśnie
najbardziej przyprawiały o dreszcze. Ciszę między nami przerywały jedynie
pojedyncze mlaśnięcia oraz ciche jęki i ciężkie, urywane oddechy. Zacząłem
powoli odpinać guziki koszuli czarnowłosego, aż kiedy byłem w połowie, wszystko
się skończyło, a moje dłonie zostały powstrzymane.
- Nie możemy – wyszeptał, dotykając
lekko mojego policzka. Teraz zebrało mu się na morale?
- Możemy – odpowiedziałem mu
zdecydowanie. Bo byłem zdecydowany. Podniosłem się lekko na łokciach tak, aby
być blisko jego twarzy. – Możemy – powtórzyłem dobitnie. – Kocham cię Gerard –
powiedziałem cicho, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi, aby ukryć
zażenowanie.
Nagle mężczyzna odciągnął mnie od siebie
jednym, stanowczym ruchem. Spodziewałem się dosłownie wszystkiego od
policzkowanie po wyzwiska i trzaskanie drzwiami. Jednak Way całkowicie mnie
zaskoczył, wypowiadając miękko trzy słowa, które sprawiły, że moje serce
szybciej zabiło.
- Ja ciebie też – złożył krótkiego
całusa na moim czole. – To nie zmienia jednak faktu, że nie możemy.
- Dlaczego? – zapytałem szczerze
zdumiony.
- Jesteś niepełnoletni Frank –
popatrzałem na niego z bólem w oczach.
- W takim razie… Zrezygnuj z pracy –
burknąłem, zaciskając szczęki. – Nie zamierzam się męczyć, patrząc na ciebie
codziennie ze świadomością, że czujesz do mnie to samo, a nawet nie mogę cię
dotknąć w sposób, w który bym chciał – oznajmiłem.
- Jezu, Frank…
- Po prostu zrezygnuj – odepchnąłem do
od siebie i udałem się wolnym krokiem na górę.
Chciałem pobiec, ale moim celem nie było
wyjście na niestabilną emocjonalnie nastolatkę.
Rzuciłem
się w chłodne posłanie. Skoro wiedział, że nie możemy być razem, nie powinien
robić mi nadziei. Takim sposobem rani nas oboje. Czułem się trochę głupio, gdyż
mimo wszystko do przyjazdu ojca zostało sporo czasu. Mnie nie zostawi samego, a
nowego ochroniarza nie przydzieli mi na odległość. Tak czy inaczej będę musiał
męczyć się z czarnowłosy kilka tygodni. Jęknąłem cicho. Zwyczajnie będę go
unikał tak długo, jak się da.
Usłyszałem
ciche skrzypnięcie zawiasów.
- Wyjdź – burknąłem, chowając się
głębiej pod kocem. Poczułem jak mężczyzna wsuwa się obok mnie pod przykrycie. –
Nie chce tu ciebie – mruknąłem.
- Obaj wiemy, że to nieprawda- oznajmił,
przyciągając mnie do siebie, obejmując w pasie. – Nie zrezygnuję z ciebie Frank
– czułem jego gorący oddech na swoim karku.
- Mówiłeś przecież, że nie możemy być
razem – wytknąłem mu to ciągłe niezdecydowanie, odwracając się do niego
przodem.
- Nie wiesz o mnie jednej, niezwykle
znaczącej rzeczy.
- Jakiej?
- Niekiedy potrafię być strasznym
egoistą – odparł, pochylając się nade mną i złączył ponownie nasze usta.
Nie czekałem na ponowne zaproszenie,
tylko od razu przystąpiłem do działania, wiedząc, że podobna okazja może już
się nie powtórzyć.
Kiedy
moje spodnie spadły gdzieś obok łóżka, wiedziałem już, że żadne z nas się nie
wycofa. Wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. Przynajmniej dla mnie był to i
tak ogromny krok na przód. Podczas gdy nasze języki leniwie łączyły się ze
sobą, moje palce zaczęły majstrować przy pasku od spodni Gerarda. Co za głupie
ustrojstwo. Że też go dzisiaj musiał założyć. Way, widząc moje nieumiejętne
próby pozbycia się jednego z elementów jego garderoby, zaśmiał się cicho i sam
rozpiął sprzączkę. Lekko się zarumieniłem, jednak byłem mu niesamowicie
wdzięczny, iż usunął jedną z przeszkód, które stały nam drodze do poczynienia
odpowiednich kroków w naszej relacji.
- Wiesz do czego to wszystko zmierza? –
zapytał cicho, podnosząc się razem ze mną do siadu.
- Mhm – pokiwałem głową na
potwierdzenie.
- Chcesz tego Frank?
- Mhm.
- Odpowiadaj rzesz kurwa normalnie
- Tak – zaśmiałem się radośnie. Jego
irytacja była taka zabawna. – Niczego nie byłem w życiu bardziej pewien –
mężczyzna westchnął tylko ciężko i pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – Nie
marudź już – przyłożyłem powoli swoje usta do jego.
Uważam, że jakiekolwiek słowa w tym
momencie są zbędne. Liczą się czyny
Dłonie Gerarda wniknęły pod moją koszulę. Delikatnie i z uwagą wodził palcami
po mojej skórze. Nagle jednym, zwinnym ruchem pozbył się ze mnie zbędnego
materiału i zostałem w samych bokserkach. Poczułem się trochę nieswojo,
zważywszy chociażby na to, że mężczyzna nadal był w pełni ubrany. Way zauważył
moje wahanie i bezbłędnie odczytał jego powód, gdyż pospiesznie zsunął swoje
spodnie, a ja już dokończyłem rozpinać guziki jego koszuli.
Nagle zacząłem sobie uświadamiać, że przecież za chwilę będę całkowicie nagi.
Jeszcze nigdy przed nikim nie rozebrałem się do tego stopnia. Chyba
jednak nie byłem aż tak bardzo gotowy, aby stanąć przed nim tak, jak mnie matka
natura stworzyła. Aby odwrócić uwagę mężczyzny od tego jakże znaczącego
szczegółu, zacząłem umiejętnie miażdżyć jego wargi. Wplotłem palce we włosy
mężczyzny i przyciągnąłem bliżej siebie. Nagle Way zjechał z pocałunkami
na moją klatkę piersiową i dotarł aż do pępka. Serce przyspieszyło mi na samą
myśl o tym, co zaraz się stanie. Jednak, ku memu wielkiemu zdziwieniu,
mężczyzna zabrał się za pieszczenie skóry mojej szyi. Odchyliłem zapraszająco
głowę na bok, ale jednocześnie zjechałem powoli dłońmi po gładkich plecach
Gerarda, aż dotarłem do gumki jego bokserek. Podważyłem ją delikatnie palcami
wskazującymi i na tym etapie poprzestałem, gdyż nasze języki ponownie się ze
sobą złączyły. Natarłem na Gerarda mocniej, bardziej intensywnie i wręcz
gwałtownie. Chciałem wyjść poza ramy gdy wstępnej czy początkowych czułości.
Pragnąłem poczuć prawdziwa namiętność oraz pożądanie na takim poziomie, na
jakim jeszcze nigdy nie byłem w stanie tego doświadczyć. Chciałem
zapomnieć o wstydzie, zażenowaniu oraz wszelkich wątpliwościach.
Wraz
z nadaniem naszym pieszczotom odpowiedniego tępa poczułem, jak zalewają
mnie pojedyncze fale przyjemności, a penis co raz to bardziej twardnieje.
Jęknąłem prosto w usta ukochanego, kiedy jego udo niechcący otarło się o moje
krocze. Poczułem jak mężczyzna uśmiecha się nieznacznie, nie przerywając
naszego pocałunku. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego, ale było to
niesamowite doznanie. Wyzbyłem się wszelkich hamulców, gdyż stwierdziłem, że
dłużej już nie wytrzymam rosnącego we mnie napięcia. Jednym, zdecydowanym
ruchem ściągnąłem bokserki z tyłka Gerarda, które o następnie skopał gdzieś w
nogi łóżka. Wiedziałem, że teraz nastąpi moja kolej, lecz nie przejmowałem się
tym tak bardzo jak wcześniej. Pozwoliłem, aby to moje były następne i po chwili
obaj byliśmy całkowicie nadzy. Otworzyłem zamknięte do tej pory oczy i
napotkałem palący wzrok Gerarda. Oddychaliśmy ciężko i nierówno. Ale byliśmy
szczęśliwi.
- Zaczynajmy – wydyszałem wprost w jego
rozchylone wargi.
W odpowiedzi kiwnął mi jedynie głową.
Zamiast przejść od razu do rzeczy, ponownie wrócił do kosztowania moich warg. W
międzyczasie poczułem, jak jego wcześniej zwilżone palce wsuwają się w mój
odbyt. Nie bolało tak bardzo, jak się spodziewałem. Jedynie nieco dziwnie
czułem się z rozpychającymi mnie od wewnątrz częściami dłoni Waya. Kiedy jednak
wsunął w mnie swojego członka, nie mogłem się potrzymać i krzyknąłem cicho,
wypychając jednocześnie biodra do przodu i chowając twarz w zgłębieniu szyi
ukochanego. To już bolało znacznie bardziej.
- Jak tak ma być przez cały czas, to ja
chyba podziękuję – zdobyłem się na wypowiedzenie jednego zdania, które na
dodatek było przerywane w trakcie sapaniem.
- To tylko na początku – pogłaskał
opuszkami moje plecy. – Bardzo bolało?
- Trochę. Niedużo – skłamałem, posyłając
mu lekki uśmiech.
Nie mam pojęcia czy ten gest z mojej
strony dostatecznie do przekonał, lecz zaczął się we mnie powoli poruszać. Bez
pośpiechu. Oddychałem głęboko, jednak z czasem przyzwyczaiłem się do niemiłego
uczucia pieczenia w okolicach odbytu. Zaczęły zalewać mnie fale przyjemnych
doznań wraz z przyspieszeniem ruchów po stronie Gerarda. Nie minęło wiele
czasu, aż przestrzeń między nami wypełniła się ciężkimi sapaniami oraz jękami
które były wywołane zarówno przyjemnością jak i wyczerpaniem. W efekcie tego,
że moja rozpalona skóra wytwarzała zimny pot, przez moje ciało przechodziły
dreszcze. Oderwałem się od szyi Gerarda i wpiłem się z mocą w jego wargi.
Okazało się to całkiem dobrym pomysłem, gdyż na krótko po złączeniu naszych ust,
Way poruszył się we mnie bardziej gwałtownie i zalała mnie fala niewysłowionej
przyjemności, której nie byłem w stanie zachować dla siebie. Jeszcze tylko tego
nam brakowało, aby pozostali ochroniarze usłyszeli bliżej nieokreślone dźwięki,
dobiegające z domu.
Gerard przejechał powoli dłońmi z moich łopatek na biodro, po czym oplótł
palcami mojego członka i wprawił rękę w ruch. Kto by pomyślał, że taki
niewielki gest potrafi sprawić tyle przyjemności. Poczułem mrowienie w
okolicach podbrzusza.
- Gee – szepnąłem cicho, nie kontrolując
samego siebie.
W odpowiedzi otrzymałem jedynie
przeciągły jęk, po czym poczułem jak po moim wnętrzu rozchodzi się płynna
substancja. Nie zajęło także to wiele czasu, abym osiągnął spełnienie.
Przez najbliższe trzydzieści sekund po szczytowaniu, trwaliśmy w jednej
pozycji, nie będąc w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Moje ciało ogarnęło
kompletne zwiotczenie mięśni oraz wyczerpanie. Nie widziałem, aby Gerard był
równie wyczerpany co ja, lecz również oddychał ciężko i szybko. W końcu wysunął
się mnie ostrożnie i nachylił się, aby złączyć nasze usta. Po chwili
wymieniania się czułościami, zszedłem z łóżka i zacząłem przeczesywać podłogę w
poszukiwaniu bokserek.
- Tu są twoje gacie geniuszu – zaśmiał
się Way, rzucając mi granatowy materiał.
- Dzięki – mruknąłem, zauważając
przykryte odpowiednia częścią garderoby przyrodzenie mężczyzny.
Wdrapałem się powoli na posłanie i
padłem twarzą w miękką poduszkę. Dopiero teraz, gdy opadły wszelkie emocje oraz
podniecenie, okolice odbytu dały o sobie wyraźnie znać w postaci niemałego
dyskomfortu. Poczułem jak Gerard przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej.
Odetchnąłem głęboko. Mimo, że można pomyśleć, iż stosunek płciowy zbliżył nas
do siebie w pewien sposób, czułem się zażenowany. Jak nie patrzeć, uprawiałem
seks z mężczyzną. Między nami zapanowała długa cisza, przerywana jedynie
naszymi oddechami, które zdążyły się uspokoić.
- O czym myślisz? – zapytał Gerard,
całując lekko mój kark.
- O świętach – skłamałem gładko. – Jak
ty je sobie wyobrażasz?
- No normalnie – przeczesał palcami moje
włosy na głowie. – Spędzisz miły wieczór u mnie w domu w towarzystwie mojego
brata i jego dziewczyny. Pozostałe kilka dni już jakoś sobie sami
zagospodarujemy.
- A ojciec? – mruknąłem, odwracając się
do mężczyzny przodem.
- Twój ojciec żyje w przekonaniu, że się
tobą odpowiednio zajmę i jakoś przetrwamy do połowy stycznia. I ma racje –
zaśmiał się. – Raczej nie sądzę, aby obchodziło go to, jak tego dokonam – już
chciałem mu cos odpowiedzieć, ale dostrzegłem za oknem unoszące się w powietrzu
płatki śniegu.
- Patrz! – poderwałem się gwałtownie do
siadu. – Śnieg pada! – wystartowałem szybko do okna. Dotarłem do drzwi
balkonowych, potykając się o własne nogi.
- Spokojnie – zaśmiał się Way, zachodząc
mnie od tyłu. – Nie znikną przecież tak nagle – ułożył dłonie na moich
biodrach, a brodę oparł mi na ramieniu.
- Tego nie wiesz – szepnąłem, dotykając
opuszkiem palca szyby w miejscu, do którego przylgnął jeden z płatków.
- Znowu masz ten melancholijny nastrój –
przejechał palcami wzdłuż mojej ręki, po czym splótł je z moimi. – Nie podoba
mi się to. Jesteś młody, powinieneś cieszyć się życiem – zauważył.
- Nie mam powodów do radości.
- Jak to nie? – zapytał zaskoczony. –
Jak to nie?
Zaczął mnie łaskotać tak, że moje gardło
opuścił głośny śmiech i zgiąłem się w pół. Mężczyzna wziął mnie na ręce i
wskoczył ze mną na łóżko, nie zaprzestając pieszczot. Śmiałem się w niebogłosy,
aż brzuch mnie rozbolał od nadmiernego napięcia mięsni brzucha. Zacząłem błagać
o litość i wyrywać się, gdy błagania nie były wystarczające. Zdałem sobie
sprawę z tego, że musze zacząć działać podstępem, aby ten wariat nie załaskotał
mnie na śmierć. Gdy nadarzyła się sposobność, odszukałem szybko jego wargi i
się w nich zatopiłem. Oczywiście uzyskałem zamierzony cel, gdyż dłonie Waya
spoczęły na moim brzuchu i już się stamtąd nie ruszyły.
- Sprytne gówniarzu – zaśmiał się, kiedy
siedziałem okrakiem na jego biodrach, podczas gdy on leżał pode mną.
- Wiem – mruknąłem mu do ucha,
pochylając się do przodu…
***
- Coś ty taki rozmowny dzisiaj? - zapytał Gerard, wręczając mi kubek z gorącą
czekoladą. Usiał zaraz obok mnie na parapecie.
- Jakoś tak – szepnąłem, machając nogami
w powietrzu.
Przed kilkoma godzinami dojechaliśmy do
domu Waya. W istocie nie odzywałem się przez całą drogę do piętrowego budynku,
którego właścicielem jest mężczyzna. Nie odzywałem się praktycznie w ogóle od
pobudki nad ranem.
Miałem
wiele rzeczy do przemyślenia. Na przykład sprawą, która wybiegała przed wszystkie
inne, była reakcja mojego ojca na dowiedzenie się o mnie i jednym z jego
ochroniarzy. Nie chciałem, aby nasz związek ujrzał światło dzienne. Zrobiłaby
się z tego niezła afera i na pewno nie powstrzymałoby się przed tym, aby
podobną rewelacje umieścić w gazecie. Obawiam się jedynie, że Gerard nie będzie
zachwycony ukrywaniem relacji która się między nami narodziła. Istnieje
możliwość, że będzie miał mi to za złe. Kolejną rzeczą, która mnie dręczy i
solidnie wgryzła się w mój umysł, jest kwestia tego, że sam nie wiedziałem jak
określić to, co nawiązało się między mną a Wayem. Nie rozmawialiśmy wiele o
wydarzeniach z dnia poprzedniego. Nie wiedziałem jak postrzegać nasza dwójkę.
Chciałem wiedzieć czy traktuje to wszystko poważnie. Głupio mi było zapytać o to
tak po prostu.
- Miałem ci pomagać, pamiętasz? –
szturchnął mnie ramieniem. – Nie mogę tego jednak robić, jeżeli nie wiem, co
cię gryzie. Chodzi o wczorajszą noc? – posłałem mu wymowne spojrzenie. – Czyli
tak – westchnął. – Jeżeli uważasz to za błąd, albo myślisz, że wszystko poszło
za szybko to zrozumiem to. Masz prawo to tego – zsunął się z parapetu.
- Nie – szepnąłem. Złapałem go za rękę,
zmuszając tym samym, aby na mnie spojrzał. – Nie uważam tego za błąd, nie
jestem tylko pewien…
- No mów – pogłaskał mnie wierzchem
dłoni po policzku.
- Nie jestem pewien jak ty odbierasz to,
co się stało. Chcę wiedzieć, czy traktowałeś to poważnie.
- Oczywiście, że tak – odparł spokojnie.
– Miałeś ku temu jakieś wątpliwości? – niepewnie potwierdziłem kiwnięciem
głowy. – Całkiem niepotrzebnie.
- To… Jak nazwałbyś nasze… no relacje?
- A jak ty je postrzegasz? – zapytał
tonem wytrawnego psychiatry.
- Ja… Ja… No dla mnie to cos poważnego
myślę - podrapałem się z uchem. Taki tik nerwowy. – Chciałbym wiedzieć,
na czym stoję, bo… zaangażowałem się w to emocjonalnie i… chciałbym to nazwać
poważnym związkiem. Nie wiem, czy w ogóle w moim wieku mogę mówić o czymś
poważnym, jeżeli chodzi o sferę uczuciową, ale czuję, że to jest to… -
przyłożyłem rękę do serca. – Nigdy się tak nie czułem Gerard, wiec nie
chce się rozczarować… chyba w końcu… Jestem pełny – posłałem mu niepewny
uśmiech.
- To wiedz, że czuję to samo – wziął
moją dłoń i przyłożył ją do lewej górnej strony swojej klatki piersiowej.
Pochyliłem się do przodu tak, aby opierać
się na ramieniu mężczyzny. Odetchnąłem głęboko. Czyli jeden z moich problemów
już zniknął. Pozostawała kwestia tego, czy akceptuje to, że chcę się z tym
kryć. To chyba zrozumiałe zwarzywszy na okoliczności. Jestem licealistą, a moje
pochodzenie ogranicza mi dobór kandydatów na potencjalnych partnerów.
- Odnoszę wrażenie, że jest coś jeszcze
– oznajmił po chwili.
- Nic nie ma – szepnąłem bez większego
przekonania nadal wtulony w jego bark.
- Frankie… - drgnąłem nerwowo na to
zdrobnienie mojego imienia. – Co jest? - zapytał, wyczuwając dreszcz.
- Nic… po prostu… tak mówiła do mnie
moja mama… Dawno temu. – chrząknąłem, dając mu tym samym do zrozumienia, że to
niewygodny dla mnie temat.
- A ta druga sprawa? – mruknął,
obejmując mnie w pasie.
- Nie będziesz zły?
- Jeszcze nie wiem, o co chodzi -
mruknął. – No raczej nie – westchnął po chwili mojego milczenia.
- Bo… nie za bardzo chcę, aby to co nas
łączy, ujrzało światło dzienne. Mój ojciec… I te sprawy… Nie to żebym nie
chciał, ale zrozum mnie…
- Ja też się nie palę, aby to
rozgłaszać. Rodzina okej. Ale… Jak nie patrzeć, twój ojciec jest osobą medialną
i… też nie chcę, aby zaczęto to naświetlać. Jesteś niepełnoletni i mogliby mi
postawić zarzuty. Poza tym kocham cię i nie chcę, abyś też miał przez to
kłopoty – spojrzał na mnie z uczuciem, co w pełni odwzajemniłem. – I uśmiechnij
się w końcu. Mamy święta kochanie.
Wygiąłem nieznacznie kąciki ust ku górze
i ściągnąłem go do siebie na dół za kołnierzyk koszuli i mocno pocałowałem,
odstawiając uprzednio kubek na parapet. Nadal czułem nieznaczny dyskomfort w
pewnym strategicznym miejscu po odbytym wczoraj stosunku. Także kiedy Gerard
rozszerzył moje nogi, chicho jęknąłem. Szybko zarzuciłem, ręce na jego szyję, a
łydki zaplotłem na jego plecach tak, aby ułatwić mu podniesienie mnie i
przetransportowanie na kanapę, która znajdowała się nieopodal. Usiałem na nim,
przerywając pocałunek. Dotknąłem ostrożnie jego blady policzek ; odgarnąłem mu
z twarzy przydługi kosmyk włosów.
- A twój brat o nas wie? – zapytałem po
chwili ciszy.
- Wie, wie – zaśmiał się. – Nie mamy
przed sobą tajemnic.
- Chyba będę się czuł nieco niezręcznie
w jego towarzystwie…
- To pomyśl dopiero jak się zachowa jego
dziewczyna, skoro będzie jedyną kobietą przy stole.
- Niby racja – wzruszyłem ramionami.
Wcisnąłem się między oparcie kanapy a
mężczyznę tak, aby zwinąć się w kłębek u jego boku. Położyłem dłoń na jego
piersi, podczas gdy on obejmował mnie ramieniem i delikatnie przejeżdżał
palcami po moim biodrze. Przymknąłem oczy. Było mi niewyobrażalnie dobrze w
takiej pozycji. Na chwilę obecną nie marzyłem o niczym innym, jak o śnie. Nie
sądziłem, że kiedykolwiek odnajdę spokój u boku mężczyzny. Jak widać serce nie
sługa, a to powiedzenie idealnie potwierdza swoją treść w odniesieniu do naszej
dwójki. Czuję, że przy Gerardzie pustka w moim sercu została zapełniona.
Sądziłem, że nic nie zaleczy powstałych po śmierci mojej matki ran.
Myliłem się. Jednak rozczarowanie to jest niezwykle przyjemne. Czułem się
kochany, czułem, że komuś a mnie zależy i nie opuści mnie, bo mnie kocha.
Gerard dał mi coś, czego nikt inny do tej pory nie był w stanie…
… miłość.
***
Wesołych świąt kochani lepiej późno niż
wcale! Przed nami w końcu jeszcze pierwszy dzień świąt i drugi. W mojej głowie
całokształt tego shota zarysowywał się o wiele lepiej… No cóż… :3 WESOŁYCH!
Jej, to było tak urocze i piękne, uwielbiam cię za to. Idealny świateczny akcent i prezent na ten czas. Lubię krótkie formy a ta była naprawdę udana. Jesteś wielka. Tak urocze, tak fajne. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie tutaj Gerda jako czerwonowłosego. Nie pamiętam, czy wyjaśniałaś tu tą kwestie, ale moim zdaniem, on musiał mieć czerwone włosy. Przynajmniej w mojej głowie
OdpowiedzUsuńJejku.. to jest piękne. Uwielbiam! Takie emocjonalne. Można było sobie wszystko wyobrazić. Cudne opowiadanie, chyba najlepszy shot jaki czytałam. :'D
OdpowiedzUsuńOchroniarz.? Gerard.? Ghsdahdfsjkdjkllkd... Taaaaaaak.! Strasznie mi się to podoba. ;p
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc pałam sympatią do tekstów, w których Frank i Gerard wcielają się w przeróżne postacie, o przeróżnych zawodach, podejściach do wielu spraw, jednak wciąż można bardzo dobrze odczuć, iż to właśnie ci sami bohaterowie, których dobrze znamy. I to właśnie odnalazłam w tym shocie.
Ochroniarz - podopieczny. Niby taki typowy schemat używany w romansach, kanon... Ale jaka radość podczas czytania takiej historii, gdzie główne role odgrywane są przez Frerarda... Niesamowite. Nie wiem, co powiedzieć więcej. Po prostu niesamowite.
Heloł heloł C;
OdpowiedzUsuńPo pierwsze primo: Świetny shot, serio świetny.
Po drugie primo: Wszystkie twoje shoty są świetne. Czytam twojego bloga od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zebrałam się na dodanie komentarza.
Po trzecie primo: Dam cię u siebie w polecanych, jeśli nie jest to jakiś kłopot, myślę, że nie C;
I pozwolę sobie się zareklamować: http://dryyoureyesandstartbelieving.blogspot.com/
Ściskam z całych sił i pozdrawiam C:
Tak długo czekałam na tego shota...A gdy go w końcu dostałam, mam ochotę się rozpłakać. Dlaczego to musiało się tak szybko skończyć? Boże! Przegenialnie opisane, bardzo długie, jednak dla mnie niewystarczające xD Jakiś czuję niedosyt, mimo tego, że wszystko tam było, co być powinno. A najbardziej rozbawiła mnie scena, gdzie Gerard z frankiem się całowali w kuchni i Frank nagle do łazienki pobiegł. Epickie...xD No ale tak ogólnie to mi się bardzo podobało. Zwłaszcza Gee na początku, taki niedostępny. Mogłabyś spokojnie z tego zrobić ciąg dalszy, jak ojciec Frania dowiedziałby się o tym, że oni są razem *u* I by wyrzucił Gerarda, a Frank może jakaś załamka psychiczna? ( w sumie to nie lubię jak ktoś ma takie problemy jakie Frankie miał w tym shocie, no ale w końcu od czego ma się ukochaną osobę... :3) Albo nie, nie, lepiej: jak już pan Iero wyrzuciłby Gerarda, to Frank by mu pokazał, że umie postawić na swoim i dalej spotykałby się z Gerardem xD I całował go na oczach ojca. +pokazał ładnie środkowy palec i wyjechałby z Way'em gdziekolwiek, byle na zawsze razem...Oh tak, uwielbiam Frerardowe love story takie do porzygania tęczą. A ta twoja scena, sama wiesz o którą mi chodzi... Cudo. Aż mam ochotę napisać jakiegoś shota. Nie moja wina, że ty i twoja wena tak na mnie działacie. I smutno mi z tego powodu, że wczoraj nie przeczytałam tej pięknej noci, bo zabroniono mi włączać kompa "przy Wigilii", a na dodatek czepiała się cała rodzina, że "jeszcze rok temu byłam inna". Także ten...Dzięki tobie znów mam świetny humor i jestem ci za to wdzięczna <3 Wybacz, trochę się rozpisałam (wraz z tymi niepotrzebnymi planami na kontynuacje, ale nie mogłam się powstrzymać xD) Wesołych Świąt oraz weny ci życzę!
OdpowiedzUsuńP.S. Może jednak pomyślisz nad napisaniem dalszej części? *u* Może być krótka...Dla mnie *ładnie prosi*
asdfghjk *_____________________* ja pierdole... jakim cudem napisałaś co tak cudownego? kurna, uśmiecham się do siebie jak debil po przeczytaniu tego. Miałam nawet łzy w oczach gdyż tak mną to wstrząsnęło. Tyle emocji , matko. Epickie. Najlepszy shot *.* Cudowny. Idealny. Wspaniały. Mi również poprawił on humor <3 jezu, jezu, jezu kocham Cię za tą twórczość *-* ♥ nie jestem w stanie napisać nic więcej... życzę dużo weny~! <3
OdpowiedzUsuńTo takie... kochane? Ale nam śliczny gwiazdkowy prezent zrobiłaś <3 Btw, bardzo długi szot, i o to chodzi, oby tak dalej. :D Gerard moim zdaniem ze swoim wyglądem nie nadaje się na ochroniarza, ale no cóż.. ciekawe, ciekawe. A swoją drogą to ojciec Franka to bezduszny egoista, który chyba nigdy nie chciał mieć dziecka. Dobrze, że przy najmniej był Gee, który zachował się jak superbohater i uratował Frania. <3 Więcej takich słodkich szotów! (okej nie był cały słodki,ale ważne, że hapy end!) No to mery kristmas! xd
OdpowiedzUsuńPs. jeszcze raz dziękuję za kartkę świąteczną. To takie miłe jak przychodzi taka kartka. <3 Dziękuję! :**
Jejuszku! No cudo po prostu. Nie wiem, czy mogło by to wyglądać lepiej. Shocik idealnie słodki i taki... budujący? Tak to chyba dobre słowo. Jakoś mnie podbudował. Wszystko co w życiu przesrane zawsze może, się polepszyć. Dziękuje ci za to :3 Bardzo fajowo, że taki długi, pełen emocji. Uśmiecham się do monitora. Dzięki tobie mam dobry humor. Super Gee ratuje biedactwo Frania. A no i oczywiście SEKSIK! Kocham porno w twoim wydaniu xD Wybacz to, co tu pisze, ale moja wena wyczerpała się na rozdział ;_; Po prostu ja cię uwielbiam, wiesz to? <3
OdpowiedzUsuńDarsa... Nie będę oryginalna, ale powiem, że po przeczytaniu czegoś takiego naprawdę, naprawdę poważnie wątpię we własne umiejętności... Nie wiem jak ty to robisz, ale... Zbudowałaś piękny, wyjątkowy klimat w tym shocie. Uwaga, będę chwalić: Czytało mi się lekko, płynnie, nie musiałam się zatrzymywać żeby przeczytać coś jeszcze raz... Bardzo, bardzo ładnie ♥
OdpowiedzUsuńDrugą sprawą jest odważny wątek fabularny, za który masz u mnie duży plus. W końcu opisując taki związek, jaki łączył Gerarda z Frankiem trzeba trochę serca w to włożyć. Uważam, że ty to zrobiłaś, że wyszło naturalnie, autentycznie.
Postacie dobrze wykreowałaś, Gerard od razu przypadł mi do gustu, Frank nieco później, ale również. Zrozumiałam go, wczułam się w jego postać, spróbowałam go zrozumieć i polubiłam. Jednak i tak to właśnie Gerard, moim zdaniem, jest w tym najlepszy. Ale szacunek za tak szczegółowe skupienie się na wnętrzu młodego Iero. Bez tego shot byłby pusty - z tym niczego mu nie brakuje.
Kolejną rzeczą jest długość. Nie za krótki, nie za obszerny, a taki, jak ma być. Jak już wspomniałam, łatwy w odbiorze, zrozumiały. Żałuję, że wyegzekwowałam czas na przeczytanie go dopiero teraz, dwa dni od wstawienia bo jest... Po prostu zachwycająco dobry ♥
Mimo, że święta dobiegają już końca (jak dla mnie na szczęście c:) życzę Ci wszystkiego dobrego i przede wszystkim pokładów weny równych temu, jaki musiał cię nawiedzić podczas pisania "Kiss for my Lover" ♥
+ Dziękuję za karteczkę, Skarbie. Staram się jak mogę, by moi czytelnicy dostawali odcinki w miarę szybko, jednak wiele czynników wpływa na takie terminy, jakie są... Pomijając, dziękuję jeszcze raz. Jeśli chodzi natomiast o "przyszłość wizualną Twojego bloga" - jeśli tylko moje natchnienie na photoshopa będzie łaskawe, gdy będziesz potrzebowała szablonu, możesz na mnie liczyć.
przyznam, że w pewnym momencie łzy mi w oczach stanęły (i niemal zrujnowały mi makijaż, dziękuję Ci bardzo ;p). za dedykację dziękuję, skarbie mój ;*
OdpowiedzUsuńpomysł jest bossssski (choć ubolewam, że tego z SamaWieszCzego z księdzem nie dokończyłaś), oryginalny, uroczy, słodki... no, po prostu idealny prezent na święta.
podczas lektury zjadłam pół czekolady i wypiłam taaaaaaaki ogromny kubek kawy. bo to jeden z tych tekstów, które można czytać wyłącznie przy takim zestawie.
i choć szczerze przyznać muszę, że INTERPUNKCJA nie wszędzie idealna, to i tak masz w sobie coś takiego, że nijak nie można się od Twoich tekstów oderwać. Nie mam bladego pojęcia, jak Ty to robisz. Nie, nie zdradzaj nam swojego sekreciku - niech pozostanie słodką tajemnicą.
Jestem dumna, że mam tak wspaniałą narzeczoną. Darsa, jesteś moim mistrzem! *.*
Jej! Darsa, kocham Cię!
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się w tym szocie postać Luny. Między innymi dlatego, że nazywa się właśnie Luna. ^^
Ogółem ten szot jest tak idealnie napisany... Ani nie przesłodzony, ani nie bez uczuć. Naprawdę zazdroszczę talentu. ;)
Życzenia 'Wesołych Świąt' to już tak niezbyt, więc udanego Sylwestra i szczęścia w nowym roku życzę. :*
Twoja fanka, luna.
Yaaay, jakie to było kochane *_* Frank, taki rozpieszczony, niekochany dzieciak i Gerdo-twardy i rozważny ;__; Jak te dwie postacie do siebie pasują! Ale to głównie twoja zasługa, bo przecież trzeba umieć przedstwić; prosto, ale jednocześnie tak magicznie! No i... brak mi słów -_- Darsuniu, jak ty ładnie piszesz! *le łzy w oczach* Naprawdę, cholernie zazdroszczę ci talentu, bo każde twoje dzieło opływa w świetność. Dziękuję <3
OdpowiedzUsuńPiękne <3 Cudownie to napisałaś, to było takie...Inne, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Bardzo spodobała mi się postać Gerarda-twardego-ochroniarza, który jednak lubi tego Małego-gnojka-Franka. Podziwiam twoją twórczość i życzę udanego Nowego Roku :*
OdpowiedzUsuńxoxo Zoombie
Zupełnie nie wiem co napisać... Do kurwy, miałam zacząć pisać wreszcie swoje opowiadanie, ale jak większość osób po przeczytaniu tego dzieła wątpię w swoje możliwości i zdolności, serio.
OdpowiedzUsuńNie zmienia to jednak faktu, że za dedykację bardzo ale to bardzo dziękuję.
Gnojek z jakiego był na samym początku Frank wkurwiał mnie, nie ukrywam. Obiecał jednak, że się zmieni i dotrzymał słowa. A Gerd też mnie lekko irytował swoim zachowaniem, ale również zmienił swoje postępowanie w stosunku do swojego podopiecznego. Ach, no tak! Czym byłby shot bez cudownego opisu seksu?! Tak, tak. To twój najlepszy shocik, bez dwóch zdań.
Na ten nowy rok życzę ci Darsiu dużo, dużo weny. Zdrowia, szczęścia, pomyślności i jeszcze raz morza weny :3
BOSKIEBOSKIEBOSKIE <3
OdpowiedzUsuńPowiedz mi, jak Ty to zrobiłaś, że ten shot jest taki cudowny? Bardzo cudowny, aż zbyt cudowny.
Gerard - pokochałam go całym sercem, o ile można pokochać fikcyjnego bohatera tak naprawdę. Mimo że spokojny, uporządkowany i szlachetny, to jednak charakterny, co pokazał na samym początku. A Frank? W sumie też go polubiłam, ale dopiero, gdy zrozumiałam sytuację, w jakiej się znalazł. Podobała mi się ta sytuacja, gdy wypytywał Gerarda o rodzinę, dziewczynę; zachowywał się jak mały dzieciak : D
luuuubię to :3 jakoś od początku, kiedy wspomniałaś, że Franek ma ochroniarzy wiedziałam, że jeden to będzie Gee i że będą mieć romansss~ bardzo fajnie ci to wyszło, przyjemnie, sympatycznie.. bardzo podobał mi się moment, kiedy Frank się wkurzył i w ogóle.. kocham sceny z rozbijanym lustrem, nie wiem, czemu, ale cholernie mi się to podoba i tyle razy marzę, żeby to u siebie wpleść, ale nigdy nie pasuje.. huh! Gerard wyszedł mega milusi, chociaż przez krótką chwilę myślałam, że będzie niewyżytym perwersem... zresztą, wszyscy to zboczone perwersy ;_; no ale, nie umniejszając, śliczny szot, bardzo uroczy i przyjemnie romantyczny <3 a teraz idę nadrabiać bellę~
OdpowiedzUsuńCHCESZ MNIE ZABIĆ MOJA DROGA JA BYM CHCIAŁA MIEĆ SPRAWNE SERCE, A TERAZ WIDZĘ, ŻE TO NIEMOŻLIWE, ZA DUŻO UCZUĆ NARAZ, ONO SOBIE NIE RADZI NOOOOO...
OdpowiedzUsuńJezu ten komentarz będzie chaosem, kocham Cię, tak dawno nie czytałam czegoś tak pięknego, błagam, zrób jakiś ciąg dalszy tAK JA WIEM, ŻE TO SHOT, ale napisz coś więcej! To jest tak absolutnie piękne i niesamowite, że chce mi się śmiać i płakać, i po prostu UGH umarłam chyba.
Wszyscy powinni to przeczytać, dlatego na moim blogu kazałam wszystkim tu przyjść i to przeczytać. Napisz książkę i ją wydaj, a ja przyjadę do Ciebie po autograf i wytatuuję sobie Twoje imię na ciele i zrobię Ci ołtarzyk w moim pokoju, jezu chyba oszalałam, ale nadmiar uczuć źle na mnie działa.
Kocham Gerarda, kocham to, że był zimny, ale przyszła wiosna do jego serca, kocham Franka, kocham to, że był rozwydrzony, ale nauczył się kochać kogoś innego poza sobą, kocham to, że się znaleźli i nie wiem, idę umrzeć w tej chwili.
ladne ladne *_* *cierpi na syndrom nieumieniapisaniakomentarzy*
OdpowiedzUsuńW OGOLE WEZ, KARTKA NIE DOSZLA, NIE PRZYSZLA, WTF
UsuńD: daj spokój, do mnie żadna nie przyszła... DOSŁOWNIE ŻADNA. Przesyłki normalnie, ok, ale kartek to nie łaska... Ja nie wiem co z tą poczta jest nie tak :/
UsuńOh, cholera, płacze. Może to nie twój styl muzyczny ale piosenka 1D- Little Things cudownie pasuje do tego shota :3 Powiem szczerze że jakoś nigdy twoje opowiadania nie rzucały mi sie w oczy, choć przyznam że są dobre, nawet bardzo (nie przejmuj sie, czytam opowiadania różnych studentek, które mają więcej doświadczenia, więc też lepiej piszą), ale ten shot jest taki sdfhawsaswkjds omg ;_; mistrzostwo, nadal płacze, dziękuję :*
OdpowiedzUsuńPS. Pisz tak dalej <3
pacialovesgaysx
Boże jakie to piękne <3 serio nie maam jakiegoś specjalnego talentu do pisania kom. Więc bd. Się musiała zadowolić takimi :) serio nie mam kompletnie pomysłow co napisać. Kocham kocham tego shota i wgl. Twój styl jak piszesz masz talent dziewczyno. Xoxo P.S. To chyba najdłuższy shot jaki czytałam xd no nic pisz tam mi dalej :** wesołych wzajemnie :3
OdpowiedzUsuńNie, usunęłam tamten komentarz, bo muszę napisać coś bardziej sensownego niż "askjfhdgjdf". TEN SHOT MNIE ZABIŁ. O matko jedyna, jakie to było piękne. Twój styl pisania, dobór słów i specyficzne ułożenie wyrazów jest jak dzieło sztuki, nie mówiąc już o fabule i uwielbianych przeze mnie retrospekcjach <3. Czytałam tego shota na komórce do 2 rano :D. Ale opłacało się. Niesamowicie osłodziłaś mi końcówkę roku. No i ta piękna scena +18, wzruszyłam się (tak, wzruszam się na porno xD). A w dodatku taki długi...(ee...w sensie że shot, a nie wiadomo co :>). Zgadzam się z opiniami poprzedniczek i również odczuwam kompleksy na tle pisania, ale to tak nawiasem. Czuję się zaspokojona, kocham cię, dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńBoże, jakie bydle. *__* Twoje shoty są chyba najdłuższe i najlepiej opisane ze wszystkich, które czytałam (nie obrażając innych, którzy też oczywiście pięknie piszą ;) ) I naprawdę przepraszam, że nie napisałam wcześniej. Nie wiem, co się dzieje z moim blogiem, ale na liście polecanych twój blog powinien wskoczyć na pierwszą pozycję, kiedy dodałaś shota, a nic takiego się nie stało... Także dowiedziałam się o nim parę dni po, a gdy chciałam napisać to mi prąd wyłączyli. Cały świat przeciwko mnie... ;/ No nic, to powiem tyle, że cudownie piszesz, ale to chyba wiesz bo powtarzam to w każdym komentarzu. Po prostu podziwiam cię za talent, ale i jednocześnie mam ochotę udusić, bo wpędzasz mnie w kompleksy. ;___;
OdpowiedzUsuńWracając. Czy tylko ja się nie skapnęłam, że ochroniarzem będzie Gee? Tak tak, naprawdę uważałam, że Frank będzie chodził na randki z Gee, a za nimi będzie się szwendał jakiś napakowany goryl. Ale to tylko moja wizja.
A ta scena +18. Dziewczyno, napisałaś już tyle tych scen i nadal masz pomysły na kolejne? Szacun. :3
Fun Puppy :3
~until-the-end-of-everything.blogspot.com~