XXIII
The blues skies ~~> Every beat of your heart
Ludki, dzięki
wielkie za takie miłe komentarze pod świątecznym shotem. Nie spodziewałam się
tak pochlebnych opinii! ♥ I 21 komentarzy? Bicz pliz ! Nie marzyłam nigdy nawet
o tak wielkiej ich ilości pod jednym postem ^^ To jest najlepsze świadectwo tego,
że Polak potrafi! :*
[GERARD]
Strach. Jest
negatywną emocją.
Paraliżuje
mięśnie naszego ciała, blokuje funkcję racjonalnego myślenia, a także nie
pozwala się na niczym skupić.
Strach
ma wiele postaci, wiele przyczyn i przynosi ze sobą niezliczone ilości skutków
o różnym przesłaniu.
Boimy się, gdy robimy
coś złego. Skłamiemy, wstydzimy się, zostaniemy porwani, zapędzeni w ślepy
zaułek, bądź gdy ktoś nas szantażuje, nic nie umiemy na ważny egzamin czy,
kiedy przestępca celuje nam pistoletem prosto w głowę.
Strach potrafi
doprowadzić do obłędu, powodując śmierć samobójczą. Prześladuje nas w snach i
wizjach. Mamy przywidzenia, których nie jesteśmy w stanie racjonalnie
wytłumaczyć ludziom, w których otoczeniu egzystujemy, przez co często zostajemy
uznawani za wariatów. Nigdzie nie czujemy się tak naprawdę bezpieczni. Nie
odnajdujemy azylu nawet w domu z pozamykanymi drzwiami oraz szczelnie zaciągniętymi
zasłonami. Czujemy się prześladowani i widzimy rzeczy, które nie istnieją. W
efekcie możemy cofnąć się w rozwoju. Wrócić do czasów, kiedy czuliśmy się
bezpiecznie i pojęcie takie jak ‘strach’ nie figurowało w naszym słowniku.
Zawężamy horyzonty, dopuszczając do siebie jedynie te pozytywne myśli, dobre
emocje, przyjazne nam osoby. Zamykamy się w sobie, stajemy się rośliną,
człowiekiem niezdolnym do prawidłowego funkcjonowania pośród społeczeństwa.
Strach posiada
również swoją łagodną odmianę, która uzewnętrznia się jedynie poprzez potliwość
dłoni, giętkość, bądź też drżenie, kończyn czy przyspieszone bicie serca.
Odpowiedzialność.
Jest cechą, którą kształtujemy w sobie przez długi okres czasu.
Dzięki
odpowiedzialności stajemy się nierzadko osobami samodzielnymi, godnymi
zaufania, w których inni widzą idealny materiał na powiernika dóbr
materialnych, większych i mniejszych sekretów, opiekunkę do dziecka czy nawet
zarządcę własnego majątku, wszelkich finansów oraz nieruchomości.
Odpowiedzialność może
wynikać z usposobienia człowieka, wychowania, bądź zwykłego wyuczenia, ale może
tez stanowić cechę nabytą podczas wykonywania pewnego zawodu oraz współpracy z
określoną grupą ludzi.
Na ogół jest
pozytywną cechą, która nierzadko wiąże się z powagą, a także opanowaniem.
Jednak gdy jesteśmy obarczani za dużą odpowiedzialnością za dane rzeczy lub
czyny, bądź kiedy oczekuje się od nas czegoś, co wybiega ponad dozwoloną normę
czy kompetencje, stajemy się nerwowi, rozdrażnieni, niepewni siebie i własnych
czynów, które są co raz to bardziej chaotyczne i niezgodne z narzuconymi
wytycznymi. Istnieje także spore ryzyko popadnięcia w depresję i potrzeby
zażywania leków na uspokojenie
zszarganych nerwów.
Wszystko ma swoje
pozytywy i negatywy, jasną oraz ciemną stronę, którą nie zawsze jesteśmy w
stanie dostrzedz na czas. Przeważnie orientujemy się jak jest już za późno, aby
cokolwiek zmienić.
Sprawiedliwość. Jest
niezwykle trudną dla człowieka cechą do nabycia czy wykształcenia, gdyż każdy w
głębi duszy jest egoistą.
Sprawiedliwość nie
polega, według powszechnego przekonania, na równym podziale czegoś między dwie
lub kilka jednostek. Mówi ona jednak, że każdy powinien otrzymać to, co mu się
należy. W dzisiejszych czasach człowiekowi niezwykle trudno przychodzi bycie
sprawiedliwym. Zżera nas nasza konsumpcjonistyczna natura oraz chęć działania
na własną rękę, aby wszelkie zaszczyty spłynęły właśnie na naszą osobę.
W gonitwie za
rozmaitymi wartościami, zapominamy o innych, które zazwyczaj mniejsze, okazują
się być bardziej znaczące dla poprawnego rozwoju naszego umysłu. Dla własnych
korzyści jesteśmy w stanie pogrążyć innych ludzi i odebrać im dobra zarówno
materialne jak i mentalne. Zdarzają się oczywiście niekiedy jednostki wybitne,
które przepełnia czysta, niewymuszona wola głoszenia zasad moralnych,
sprawiedliwości oraz równości międzyludzkiej w każdym aspekcie tego słowa.
Często wyrzekają się pewnych rzeczy bądź gestów na wyższy cel. Takich ludzi
jest niestety niewielu.
Mimo, że powyższe
emocje są sprzeczne ze sobą, nierzadko kumulują się w jednym organizmie. Dana
jednostka ludzka czuje się zdezorientowana i robi różne rzeczy wbrew własnym
przekonaniom. Nierzadko ulega również wpływom otoczenia i bliskich.
Ja właśnie znajduję
się między tymi trzema cechami. Chcę być sprawiedliwy, wyjawić Frankowi prawdę,
gdyż mu się całkowicie ona należy, nie okłamywać go już dłużej i nie dawać
powodów do podejrzeń o cokolwiek. Pragnę także podejmować za niego
odpowiedzialność, nie dopuścić, aby stała mu się jakakolwiek krzywda. I do tego
wszystkiego dochodzi strach. Co jeżeli Iero się o wszystkim dowie? Co jeżeli
znienawidzi mnie za to i nie będzie mógł mi spojrzeć w oczy, a ja jemu? A jeżeli
coś mu się stanie przez to, że zataiłem przed nim prawdę? Czy Higgins wprowadzi
swe słowa w czyny jeżeli jednak wyjawię chłopakowi tajemnicę, którą okryła się
rozmowa z Josephem? To wszystko pozostawało bez rozwiązania, a ja miałem
jedynie nadzieję, że żadne z tych pytań nie znajdzie nigdy swej tragicznej
odpowiedzi…
Moje dzisiejsze
spotkanie z niejakim meksykaninem, Emanuelem Rodriguezem, miało cel czysto
przygotowawczy. Widziałem na zdjęciu jak mniej więcej wygląda ten mężczyzna i
za nic nie powiedziałbym, że pochodzi z Meksyku. Przypominał mi bardziej
Europejczyka i to takiego z jej północnych czy wschodnich krańców. Miałem się
umówić z nim w celu konsultacji. Moim zadaniem na dziś jest wejście z Emanuelem
w bliższe relacje, które mogłyby sprawić, iż nawiąże się między nami owocna
współpraca. Cały kręgosłup planu składał się ze spotkania z Meksykaninem w
umówionym miejscu, dostarczeniu przez niego w moje ręce broni, za którą dam mu
odliczoną kwotę pieniędzy. Od tego, czy mężczyzna mi uwierzy, zależy zachowanie
się poszczególnych kręgów w jednym kawałku i uniknięcie śmierci.
W trakcie przekazu
towaru, Emanuela zgarniają odpowiedni ludzie. Na tym się kończy misja, a ja
wracam spokojnie do domku i usiłuję zapomnieć o wszystkim, aby Frank nie czuł,
że coś przed nim ukrywam, a mój stan ducha osiągnął równowagę. Jednak łatwiej
powiedzieć, trudniej zrobić. Operacja ma luki, które mogą skreślić całokształt
i narazić mnie oraz moich bliskich na niebezpieczeństwo. Najgorsze jest jednak
to, że luk tych w żaden sposób nie można zapełnić, bądź całkowicie
zminimalizować, gdyż są nieodłącznym elementem każdej misji. Bez wyjątku.
Wystarczy, że Emanuel wywęszy spisek, a rozstrzela mnie na miejscu i rozpłynie
się w powietrzu. Właściwie to wystarczy, iż coś nie będzie pasowało mu w mojej
postawie czy wyrazie oczu. Tak czy inaczej ryzyko, że będę martwy już po
pierwszych kilkudziesięciu sekundach naszego spotkania niebezpiecznie kręci się
w okolicach osiemdziesięciu procent. Jako potencjalny kupiec, który nie ma nic
wspólnego z agencją i dokonuje pierwszego zakupu, nie jest wskazane, abym miał
przy sobie broń, bądź jakiekolwiek inne, ostre narzędzie, które mogłoby
sugerować nieufność wobec kontrahenta oraz nieprzyjazne zamiary. W każdej
chwili coś może nawalić. A moim marzeniem nie jest powolny rozkład na środku
chodnika.
- Witam - przy moim stoliku stanął rosły mężczyzna.
Rozpoznałem w nim faceta z teczki.
- Witam – wstałem i wskazałem
miejsce naprzeciwko mnie. – Proszę usiąść.
- Przejdźmy do rzeczy. Mam
jeszcze dzisiaj całkiem sporo roboty.
- W takim razie… - podsunąłem mu
odwrócone białą stroną to góry zdjęcie broni, którą chciałbym nabyć.
Był to dość powszechny model, o
który łatwo na rynku, gdyż czas realizacji miał być krótki. Walther P99.
Smukła, czarna broń policyjna oraz wojskowa, którą można nabyć praktycznie
wszędzie. Wystarczy mieć kasę oraz wpływy. Charakteryzowała się głównie krótkim
mechanizmem samonapinania i stosunkowo przystępnym rozmiarem. Z łatwością można
by ją ukryć za paskiem spodni pod luźno spuszczona koszulą i nikt by się nie
zorientował. Mężczyzna przyjrzał mi się zza fotografii, pocierając palcem
brodę.
- Powiedzmy…, że jestem w stanie
zrealizować pańskie zamówienie, panie… Nathanielu – uśmiechnął się subtelnie.
Wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie
ciarki. Przy rozmowie telefonicznej, którą z nim przeprowadziłem tuż przed
spotkaniem, przedstawiłem się jako Nathaniel Rare. Powiedziałem, że dostałem
namiary na niego od dawnego znajomego, który jednak w obawie o własne życie nie
jest skory wyjawiać innym swoich danych osobowych. Ten uśmiech, który wpłynął
na twarz mężczyzny, sprawił, że zacząłem odnosić wrażenie, iż rozgryzł
całkowicie moja przykrywkę. Straszne uczucie. Ale skąd… Nie, to nie jest w
ogóle możliwe. Przybrałem na twarz minę zimnego zobojętnienia.
- Świetnie – oznajmiłem
spokojnie, choć wewnątrz cały dygotałem. – Jestem rad.
- Zatem… Zapisze panu mój numer
telefonu – kaszlnął. – Prześlę panu akta naszego klienta za dwa tygodnie –
zaczął kreślić litery na chusteczce, wyciągniętej ze stojaczka na środku
stolika. – Do zobaczenie Nathanielu – ostatnie słowo wymówił tym razem już bez
tej samej kpiny i zwątpienia, których użył wcześniej.
Podaliśmy sobie dłonie, po czym
Rodriguez opuścił kawiarnię, w której do tej pory się znajdowaliśmy. Odetchnąłem
głęboko. Świetnie odegrałem swoją rolę, wiec nie mam pojęcia, skąd ten
ironiczny ton w jego głosie. A może jednak uzewnętrzniłem swoje obawy? To nie
jest możliwe. Już wiele razy znajdowałem się w sytuacjach naznaczonych większym
stresem, a nie załamywałem się pod wpływem ich niekorzystnego położenia.
Musiało mi się zdawać. Sam już sobie pewnie wciskałem kity. Muszę się
odstresować. Gestem ręki poprosiłem kelnerkę do stolika. Zamówiłem wodę
cytrynową z lodem i sięgnąłem po telefon, kiedy młoda kobieta się oddaliła. Wybrałem
numer do Higginsa. Trzeba go powiadomić jak miewają się sprawy. Gdy sygnał
połączenia dał o sobie znać już po raz
trzeci i wątpiłem, aby zetknął się z odzewem, wziąłem cienką chusteczkę
i umieściłem ja miedzy kciukiem, a palcem wskazującym.
- Mów – usłyszałem nagle
szorstki, aczkolwiek zaciekawiony głos Josepha.
- Light 125, aleja 7, garaż 3 –
wyrecytowałem i rozłączyłem się.
[JOSH]
-
Oh, Jo
– mruknąłem. – Jesteśmy już tak blisko.
- Wiem – odparł zwięźle, co na ogół nie jest do
niego podobne ani trochę. – Mówiłem, że ci się przyda moja pomoc.
- W
życiu zdarzają się chwile, kiedy sięgamy po środki, których normalnie byśmy nie
podjęli. I ty właśnie jesteś takim środkiem dla mnie – wypuściłem dym
papierosowy z ust. – Mimo wszystko jestem ci wdzięczny. Albo raczej… jestem rad
– uśmiechnąłem się ironicznie.
[GERARD]
- Mogę tu zapalić? – zapytałem Boba
o pozwolenie. W końcu to jego miejscówka.
- Nie –
odpowiedział mi z powagą. – Tutaj są zamontowane czujniki dymu. Z resztą… ty
nie palisz przecież. Co się tam stało, Gerard? – rozłożył się wygodniej w swoim
fotelu na sali wykładowej.
- Ja… przez chwilę odnosiłem
wrażenie, jakby on o wszystkim wiedział. To nie jest miłe uczucie. Dosłownie
miałem stracha jak jeszcze nigdy dotąd.
- Może… zwyczajnie ci się
wydawało? To całkiem możliwe i prawdopodobne w twoim położeniu. Z tego, co
mówił Higgins, facet został dokładnie sprawdzony dość niedawno. Nie ma podstaw
ku temu, aby podejrzewać go, że w jakiś sposób ciebie zdemaskował.
- Może masz rację. Ostatnio moje
życie to same problemy i nie potrafię sobie z nimi normalnie poradzić.
Zwyczajnie gubię się w tym wszystkim. Nie wiem co jest dobre a co złe; co
normalne a co dziwne; co dopuszczalne a co należy ukryć. Nie wiem nic –
odchyliłem głowę do tyłu, opierając dłonie na krawędzi biurka, robiącego za
podkładkę pod mój tyłek.
- Frank nic nie wie, prawa? –
spojrzał na mnie zza szkieł swoich okularów z granatowymi oprawkami. Posłałem
mu dość wymowne spojrzenie. Wiedziałem, że mężczyźnie to w zupełności
wystarczy, aby domyślić się prawdy. – Czyli nie wie… To dobrze. Nie możesz go
narażać. Higgins jest jaki jest, ale rzucania słów na wiatr, nie można mu
wytknąć – zamilkł na chwilę. - Raczej nie powinienem ci tego mówić, ale wiem, że
będziesz trzymał język za zębami. On naprawdę chce się pozbyć Franka. Szuka każdego
możliwego pretekstu. Twierdzi, że siła twojej dedukcji i koncentracji uległa
poważnej redukcji i znacznie zmalała – słyszałem już kiedyś te słowa… - Nie daj
mu powodu, aby mógł wprowadzić swój plan w życie. Nie mam pojęcia jakie pobudki
nim kierują, ale na pewno są głębsze niż te, które nam wyjawia. Jest za bardzo zasadniczym
człowiekiem, aby usunąć go bez wyraźnego powodu, którym mógłby się zakryć. Nie
jest głupi. Nie wejdzie z Frankiem do tego samego sklepu i tak po prostu nie
załaduje mu kulki w łeb na dziale z konserwami. On liczy na twój upadek. Myślę,
że straszy ciebie, aby coś ci udowodnić. Jednak to są wasze wewnętrzne
rozgrywki, do których ja już się nie mieszam. On chce, abyś to ty popełnił błąd
i potem wyrzygiwał sobie do końca życia, że to twoja wina. Takie jest moje
zdanie na ten temat – westchnął przeciągle. – Tak długo jak jesteś z Frankiem,
a on trzyma się z dala od naszych spraw, jest bezpieczny. Z resztą wie, że
kiedy go zdejmie, ty zrezygnujesz i będzie miał na sumieniu was oboje. Jesteśmy
tylko pionkami w tej cholernej grze, którym za wolność nakazano współprace. Dla
nas nie ma ani ratunku, ani ucieczki…
- Nienawidzę tego uczucia…
Odpowiedzialność. Musze chronić Franka bez względu na wszystko. Nie pozwolę go
nikomu skrzywdzić. Nawet Higginsowi. Nigdy – oznajmiłem zawzięcie.
- Gerard… bez względu na finał tej misji… Pamiętaj, że
jeśli to się zakończy fiaskiem, nie wierz w nic, co ci powie Joseph. Ostrzegam
cie jako przyjaciel, lecz jako kolega z pracy nic ci nie mówiłem. Jeżeli… -
zacisnął dłonie w pięści. – Jeżeli zaproponują ci wyjazd z Frankiem… Zgódź się,
ale zwiewajcie przy najbliższej okazji. Oni was wtedy zabiją Gerard, dlatego
tak ważne jest, aby ta misja się powiodła, nie możesz się spalić, bo to będzie
koniec dla was obojga. Pamiętaj, że Higgins też ma kogoś nad sobą.
- Wiedziałem, że taka opcja
istnieje – uśmiechnąłem się ironicznie. – Nie miałem tylko pojęcia do dzisiaj,
że wizja tego jest aż w takim stopniu namacalna, tak bardzo realna.
Między nami zapadła cisza.
- To ja lecę – zeskoczyłem z
biurka. – Muszę jeszcze wstąpić do plastyka.
- Jak chcesz to na parterze jest
całodobówka dla artystów – uśmiechnął się krzywo. – A co? Odkryłeś w sobie
powołanie? Malować ci się zachciało?
- Powiedzmy – zaśmiałem się chicho.
Położyłem dłoń na klamce.
- Gerard… Uważaj na siebie –
oznajmił mi ponuro Bob na koniec naszej rozmowy.
- Postaram się stary. Postaram
się…
[FRANK]
Wpadłem jak burza do
mieszkania. Musiałem zdążyć przed Gerardem. Specjalnie wyszedłem wcześniej z
pracy. Moim dzisiejszym celem była
teczka schowana głęboko w odmętach naszej szafy. Nie odważyłem się do
niej nawet zerknąć pod obecność Waya. Mogłem mu się wydawać lekko rozkojarzony,
ale co tam! Przecież nie mógł się domyślić gdzie tak naprawdę błądzą moje
myśli.
Jak już się obudziłem
tamtego pamiętnego dnia, poszedłem do salonu. Gerard zwijał dywan w rulon i
mruczał pod nosem jakieś przekleństwa. Gdy mnie zobaczył, jego mina uległa
diametralnej zmianie. Usiadł, głośno wzdychając z bezsilności i przeczesał
wolnym ruchem dłoni swoją czuprynę. Uśmiechnął się niemrawo, widząc moją
skołowaną minę i przywołał do siebie gestem ręki, po czym przytulił mocno do
klatki piersiowej, gdy już znalazłem się przy nim. Wtedy dopiero poczułem, jak
bardzo mu na mnie zależy; jak bardzo zależy mu na naszym wspólnych szczęściu i
wspólnej przyszłości. Przeraziło mnie jednak to, że mimo szarości i czułości
tego gestu, ociekał on wręcz desperacją i skrajnymi emocjami.
Tym przedmiotem,
który Gerard roztrzaskał na kawałki po wyjściu Higginsa, było krzesło. Musiał
wziąć chyba niezły zamach i włożyć w to sporo siły, gdyż z mebla naprawdę nie
zostało wiele. Nawet nie pytałem dlaczego to zrobił. W głębi i tak zdawałem
sobie sprawę z jego motywacji. Widziałem, że moje słowa niewiele by zmieniły, a
milczenie mogło jedynie podratować nerwową sytuację. Wystarczy, że posłałem mu
zaskoczone spojrzenie, a on odpowiedział mi: ‘Nawet nie pytaj.’. Do końca dnia
był jakiś taki markotny i niekomunikatywny. Wiedziałem, że jego głowę zaprzątają
niemiłe wspomnienia i przepełniają go przemyślenie na temat porannej,
nieoczekiwanej, przynajmniej dla mnie, wizyty Higginsa w naszym mieszkaniu.
Szczerze współczułem mu, że musiał toczyć walkę sam na sam z własnymi myślami.
Ale nie przerywałem mu tego trwania w ciszy. Nie miałem jak mu pomóc. Gdy
przyjmował podobną postawę, nic nie było w stanie go z niej wyrwać, a wszelkie
próby wyciągnięcia go z domu spełzały na niczym. Moją rolą było czekanie, aż
podły nastrój mu minie i wróci do mnie; wróci do świata żywych. Tak więc sobotę
spędziliśmy we względnym milczeniu.
Niedziela była trochę
bardziej urozmaicona. Poszliśmy do pobliskiego parku mimo paskudnej pogody.
Pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Słowem nie wspomniał o tym, czego od niego
oczekiwałem, ale nie chowałem o to do niego urazy. Było tak przeraźliwie normalnie,
że w pewnym sensie nawet zapomniałem o zdarzeniach z dnia poprzedniego. Potem
zaczął się tydzień, rzuciliśmy się w wir pracy i obowiązków. Ale mnie ponownie
zaczęły męczyć te straszne myśli. Przyłapywałem się nawet na tym, że się
oglądałem i byłem niezwykle czujny, gdyż odnosiłem wrażenie, iż ktoś podąża w
ślad za mną; że ktoś mnie śledzi. Paranoja? Być może…
A teraz… Teraz siedziałem z zamkniętą teczką
na kolanach w sypialni i wahałem się nad tym, czy powinienem ją otworzyć. W
końcu zawiera informacje, zupełnie nie przeznaczone dla moich oczu. Może lepiej byłoby dla wszystkich, jeżeli nie
będę świadomy niczego ponad to, co już i tak siedzi w mojej głowie? Chociaż z
drugiej strony nie zaszkodzi również, jeżeli pouzupełniam luki w mojej wiedzy.
I tak to, co podsłuchałem w zupełności wystarczy, aby wykonać na mnie wyrok
śmierci. Drobny dodatek nie wpłynie jakoś znacząco na przebieg tego, co
ewentualnie mogłoby się zdarzyć. Przecież jak niby Higgins miałby się
dowiedzieć? Nawet jeżeli Gerard by się przede mną wygadał, to Higgins nie jest
jakiś paranormal activity, żeby dosłownie nad wszystkim mieć kontrolę.
Zaśmiałem się z własnego żartu, który był nieco suchy i idiotyczny w prawdzie, ale
zawsze jakaś próba rozweselenia samego siebie jest. Zraz się jednak
opamiętałem. To jest poważna sprawa i nie należy lekceważyć ewentualnych
skutków, które może ze sobą przynieść. Co jeżeli w domu zamontowali podsłuch?
Znam takie przypadki. Przecież są chwile, kiedy nas obojga nie ma w mieszkaniu.
Zamontowanie małego mikrofonu nie zajmuje jakoś specjalnie dużo czasu. Ale po
co mieliby to robić? Kompletny chaos oraz mętlik zapanował w mojej głowie. Już
sam do końca nie wiem, co jest słuszne a co nie; co powinienem myśleć, a co już
niekoniecznie.
Wziąłem kilka
głębokich oddechów z zamkniętymi oczami, po czym je otworzyłem i jednym,
zamaszystym ruchem odchyliłem okładkę teczki. Spodziewałem się jakiegoś zdjęcia
czy coś, a tutaj kompletnie nic mnie nie zastało. Dotknąłem opuszkiem palca
miejsca, w którym fotografia powinna być przymocowana za pomocą zszywki. Gerard
musiał ją wyrwać i schować, albo… zabrał ze sobą. Nie widzę innej możliwości. Czyżby
jednak miał wobec mnie jakieś podejrzenia? Nie ufa mi? A może… O cholera jasna!
On się dzisiaj z tym kimś spotkał. Zatkałem sobie usta dłonią. Mówił mi
przecież, abym nie przychodził dzisiaj po niego do pracy, bo ma dużo roboty i
będzie zajęty, co się wiąże z przebywaniem poza budynkiem. Byłem zbyt
roztargniony, aby wrócić na to wcześniej uwagę. Teraz wszystko układało mi się
w spójną, logiczną całość jak jakieś pieprzone puzzle. Boże… mam nadzieję, że
nic mu się nie stało. Wyjąłem szybko telefon z kieszeni. Już miałem wybierać
numer do Waya, ale przerwało mi trzaśnięcie drzwi frontowych. Zmarłem. Nie może
mnie tak teraz zobaczyć tutaj z tą teczka na kolanach. Kryć się! Dobra,
martwiłem się, ale nie kazałem mu tak teraz wracać bez zapowiedzi!
- Frank! Już jestem! – krzyknął
głośno i donośnie.
Zacząłem w panice upychać
wszystkie dokumenty jakie miałem w nieporządku i ułożyłem teczkę tak, jak była
włożona. Chyba. Za bardzo trzęsły mi się dłonie, żebym mógł zrobić to dokładnie
tak, jak było zanim zacząłem bawić się w dochodzeniowca i przeszukiwać szafę.
- Frank! Gdzie jesteś?
- W sypialni! – odpowiedziałem
mu roztrzęsionym głosem. – Już idę – wyszedłem pospiesznie z pomieszczenia.
Skarciłem się szybko w duchu za swoje nieopanowanie. Przecież mój facet nie
jest idiotą.
- Co ty taki… - zamilkł,
szukając odpowiedniego słowa. - … roztargniony? - uniósł jedną brew ku górze.
- A to nic – uśmiechnąłem się
słabo. Tak, zamierzałem właśnie grać ofiarę. – Miałem zrąbany dzień w pracy,
klient był niezadowolony z wykonania zamówienia, które złożył telefonicznie,
wszczął mi awanturę i… w ogóle to niedawno wróciłem – machnąłem z rezygnacją
ręką. – Chciałem się przebrać właśnie, więc… pozwolisz? – skinąłem głową w
kierunku sypialni.
- No jasne – mruknął. – Tylko
byłem w plastycznym… I… no chciałeś zobaczyć, jak maluję, więc pomyślałem w
sumie, że dlaczego nie i… No mam odpowiednie rzeczy – potrząsnął w powietrzu
bladoróżową siatką.
Wpatrywałem się w chłopaka przed
dłuższą chwilę. Wyglądał tak niewinnie. Widać, że się odrobinę zmieszał. Jego
włosy układały się w tak zwany artystyczny nieład, do którego powstania zapewne
przyczynił się wiatr za oknem. Uwielbiałem go takiego… roztrzepanego i nieogarniętego.
Mój Gerard w końcu wrócił! Koniec z milczeniem i przygnębiającym zakłopotaniem.
Aż normalnie zebrały mi się w oczach łzy i miałem ochotę piać ze szczęścia. Nie
jest już taki ponury i niedostępny. To mój kochany Gerard – zamknięty dla
świata, ale dostępny dla mnie artysta.
- W sumie to nie widzę potrzeby
przebierania się – podszedłem niespieszmie do mężczyzny i powoli skosztowałem
jego ust. Może i był zdziwiony, ale po chwili przestał to uzewnętrzniać i
okazał mi równe zainteresowanie co i ja jemu.
[JOSH]
Podstawą
dobrego szpiegowania oraz wprowadzania swoich planów w życie, nawet tych mało
szlachetnych, jest inteligencja oraz spryt. Z dwojga dobrego u mnie akurat
spryt daje o sobie bardziej znać. Niestety nie wykazywałem się ponadprzeciętną
inteligencją jak ten cały Bob, ale chytrości i obłudy mogłoby mi pozazdrościć
wielu. Mimo, że to negatywne cechy charakteru, niczego się nie wstydzę. Skoro
mój plan, a raczej, jak to zwykłem nazywać w towarzystwie, przedsięwzięcie na
dużą skalę, był na dobrej drodze ku sukcesowi, musiałem tylko zapanować nad
pionkami i wprowadzić je na właściwy tor gry. Nie podejrzewałem, że bycie panem
sytuacji jest aż takie pociągające. Stanąłem przed drzwiami do mieszkania
Franka. I Waya też. Zza drewnianej płyty słychać było głośne śmiechy i piski
oraz wyzwiska, których żaden z nich pewnie nie brał na poważnie. Przecież to
taaaaka idealna para. Cmok, cmok. Rzyg, rzyg. Ale byłem ciekawy co ci idioci znowu
wyrabiają.
- Panie – zaczepiła mnie jakaś
staruszka z mieszkania obok. – Niech pan ich tam uciszy. Już tak od godziny
hałasują i zdrzemnąć się nie mogę – poskarżyła się. Jakby mnie to co kurwa
obchodziło. Zdychaj se w samotności, a mi to lotto.
- Taki właśnie miałem zamiar –
uśmiechnąłem się fałszywie i wszedłem bez pukania do mieszkania mężczyzn.
Rozmowę ze staruszką potraktowałem jako dobra kartę do uczynienia tego kroku.
- Nie! – krzyknął, a raczej
pisnął Frank. – Nie, nie, nie!
Wychyliłem się zza rogu.
Siedzieli, a raczej półleżeli, na sobie bez koszulek, cali umazani farbami o różnych
kolorach. Byli zaabsorbowani sobą do tego stopnia, że nawet nie usłyszeli, iż
ktoś wszedł. Trzeba zaznaczyć, że wcale
nie starałem się być dyskretny. Zdziwiło mnie to, bo w zaistniałej sytuacji nie
powinni być aż tak mało czujni.
Właśnie
Way usiłował wymalować twarz Franka na zielono. Młodszy złapał go za nadgarstek
i z całych sił starał się go od siebie odciągnąć. Mimowolnie uśmiechnąłem się
pod nosem. Ile ja bym dał, aby zamienić się z Gerardem miejscami. Potrząsnąłem
głową i natychmiast odgoniłem od siebie te myśli. Nie czas użalać się nad moim
marnym żywotem.
- Fuuuu… Gerard, świnio! Ja ci
dam.
- Nie zbliżaj się do mnie z tym
filetem!
- Chyba fioletem głupku –
zaczęli się śmiać.
Zagwizdałem. Miałem dość tej do
porzygu kolorowej tęczy dookoła.. naraz dwie pary oczu skupiły się na mojej
osobie. Popatrzeli najpierw po sobie, a później ponownie całą swoją uwagę
przenieśli na mnie. Całkiem mi to odpowiadało.
- Josh? Co ty tutaj robisz? Nie
miałeś być czasem w Oslo? – zapytał zszokowany i zbity z tropu Gerard.
- Wróciłem wczoraj – tsa…
Wspominałem, że wcale nigdzie nie wyjeżdżałem? – Mam wiadomość dla Franka i
taką jakby… misję do wykonania.
- Dla mnie? - Iero wytrzeszczył
swoje duże, brązowe oczy….
- Tak. Za jakiś czas, powiem ci
jeszcze dokładnie kiedy. Zostaniesz po godzinach w kawiarni. W Oslo zwerbowałem
niejakiego Ule. Został naszym informatorem i przyśle na dniach paczkę. Musisz
ja odebrać, a następnie mi ją przekażesz w umówionym miejscu oraz godzinie.
- Nadal nie rozumiem dlaczego
ja.
- Też nie rozumiem, ale pomińmy
to – mruknąłem. Może jak zacznę go ignorować i oschle traktować to zwróci na
mnie większą uwagę? Wszystkich w jakimś stopniu kręcą chamy i łajdaki. – Kolorowych zabaw, chłopcy – westchnąłem i,
machając im na pożegnanie dwoma palcami złożonymi jak do salutu, wyszedłem
marszem z mieszkania.
Dobra. Czyli punkt o
rozstawieniu pionków na pozycje na planszy mogę odhaczyć. Jest zaliczony. Na
razie wszystko idzie zgodnie z planem…
***
„No matter how many deaths that I die, I will never
forget. No matter how many lifes that I live, I will never regret. There is a fire
inside of this heart and riot about to explode into flames. (…) the promises we
made were not enough. The prayers that we have prayed were like a drug. The
secrets that we sold were never known.
The love we had, the love we had, we had to let it go. ”
30 Seconds to Mars ~~> Hurricane
***********
War, ukradłam Ci potajemnie Josha we wczorajszą
sylwestrową noc ♥ Ale nie martw się… Oddam go niebawem. Nawet w
specjalnym opakowaniu :3
Więc na samym początku to chciałam cię udusić...Więc: *dusi* Ale dlaczego to sama nie wiem...Po prostu mam ochotę coś komuś zrobić, najlepiej Joshowi, ale jako że nie ma go pod ręką to...Wyżyje się w komentarzu. Żebym tylko nie zapomniała czegoś napisać, bo kiedy czytałam miałam tyle rzeczy do powiedzenia. Podejrzewam, że ten koleś, który spotkał się z Gerardem współpracuje z Joshem. Nie, to jest pewne i nie zmienię co do tego zdania. Druga rzecz jest taka, że: Skoro Frankie przeczytał to, co znajduje się w "tajnej teczce", to wie o co chodzi. A jak Frank wie o co chodzi to może zginąć. I to z dwóch powodów, bo nie dość, że Higgins chce się go pozbyć, to jeszcze ma pewne podejrzenia co do tej paczki. Josh coś kombinuje i ja jestem tego pewna. Mam nadzieję, że jak będzie wracał do domu to go ciężarówka jeb*** ^_^ Taka sympatyczna rada xD A swoją drogą chciałabym, żeby Gerard nie ukrywał prawdy przed Franusiem...No buu ;___; Nie wiem jak to wszystko opisać i skleić w całość. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodziło. Może już skończę, bo jeszcze bardziej się pogubię. Także tego...Ciekawi mnie co będzie dalej, a to mnie się czepiasz, że ja utrzymuje w niepewności. Dobra, po prostu napiszę tak:
OdpowiedzUsuńDAWAJ NASTĘPNY DO JASNEJ CHOLERY!!!!!!
No, kocham cię i weny życzę :3
Okej, na rzecz czytania tak pięknego odcinka mogę pozwolić, by Josh częściej znikał *3*
OdpowiedzUsuńTrochę mnie przyćmiło i nie wiem, co ci tutaj napisać, więc powiem, że było naprawdę fajne. Nie wiem, co kombinuje Gerard, o co chodzi Higginsowi i reszcie, ale wiem, że Josh chce ich rozwalić. FRERARDA ROZWALIĆ, CZUJĘ TO. JOSH, ZGWAŁCĘ CIĘ I ZABIJĘ JEŚLI TO ZROBISZ I POWIEM ŻE TO Z MIŁOŚCI </3
Higginsa też zniszczę. I wszystkich, którzy się przyczynią do czegoś złego.
Mam nadzieję, że w najbliższych partach wszystko nam pięknie wyjaśnisz, bo już nie mogę |D
A! Rany, rany, rany... nie wiem co mam napisać, bo tego nie da się opisać. To było świetne. Boże, jak ja kocham takie... hm, przemyślenia na początku!
OdpowiedzUsuńNie wiem o co chodzi z tą teczką, co Gerard kombinuje ani o co chodzi Higginsowi i to mnie cholernie ciekawi! Wiem tylko, że Josh chce zniszczyć ich związek *patrzy na komentarz powyżej* Ktoś już to napisał, ale co tam :-)
Josh, jesli rozwalisz ten wspaniały związek to ja rozwalę ci łeb!
Okropnie mnie to ciekawi... Jutro do szkoły, a pewnie na lekcjach będę się zastanawiać o co tu chodzi. To tak trzyma w nieewności, w ciekawości, że ja nie mogę! Jednym słowem - to jest po prostu boskie!
Kocham, kocham, kocham... *bierze głęboki oddech i wydech* Dobra, już się uspokoiłam.
Więc, nei przedłużając:
Czekam kochana na następny rozdział! :D Mam nadzieję, że ciekawość mnie nie zabije...
Anonim :*
Ugh, Josh mnie irytuje. Gerard i Frank forever, buraku, ODCZEP SIĘ.
OdpowiedzUsuńI śmierdzi to wszystko mega podstępem, po prostu czuję, że coś pójdzie strasznie nie tak i ktoś na tym ucierpi i znając życie to będzie Frank, a ja tego nie przeżyję. Rany, skoro przejrzał teczkę i wie, co w niej jest, to w zasadzie wisi nad nim kara śmierci już tak wyraźnie, że aż realnie. Nie chcę wybiegać nawet myślami w przyszłość i zastanawiać się, co będzie, bo ja to czarno widzę i boli mnie przez to serce normalnie...
Oby wszystko było w porządku, oby nikt nie zginął, oby Gee nie zginął, oby Frank nie zginął.
GE NIAL NE
/alsemera
Mówiłam już kiedyś, że nie lubię Josha? Jak nie to mówię teraz. xd Bałam się, że ten koleś jednak zrobi coś Gerardowi. To wszystko wgl jest tak pokręcone, że nieważne kto, co by zrobił i tak chcą kogoś zabić. Jak nie Gerarda to Franka, dżizas. Nie bawię się tak. xd Ja tam już wiem, że Josh coś złego knuje i nie pozwolę zabić kogokolwiek! No. A to babranie się w farbie było słooodkie! <3 Kolejny może by tak szybko, coo? xd A i weny dużo życzę w nowym roku! :**
OdpowiedzUsuń~ Demon of the night
Ahahaha, a mi się wydaje, że ich wszystkich prześwietliłam. Tak, Josh! Mam Roentgena w oczach i wiem wszystko! Tak jak ten facet z filmu "Jestem Bogiem". Wzięłam jakiś narkotyk i teraz wykorzystuje 100% swojego mózgu. Ale nic nie powiem, żeby nie było spojlerowania, ot co! Chyba, że... mylę się i moja teoria spiskowa jest błędna. No trudno.
OdpowiedzUsuńMazanie się farbą jest urocze ♥
Uch. Dwa dni mi zajęło przeczytanie całego (dotychczasowego :3) Bella Muerte i jestem pod ogromnym wrażeniem. Moja anonimowa przyjaciółka twierdzi, że piszesz "na siłę", ale ja tam się nie zgadzam. (Znalazła się, mądrala. To, że przeszła do jakichśtam rejonowych czegośtam z iluśtam konkursów nie znaczy, że może bezkarnie krytykować innych :D)
OdpowiedzUsuńBaardzo mi się podoba ten Frerard, śmiem twierdzić, że jeden z najlepszych, jakie czytałam. Treść jest taka... różnorodna. No bo, rozumiesz - przenosisz akcję z więzienia do, hm, cywilizacji, wprowadzasz wiele barwnych postaci i tak dalej.
Chciałabym napisać coś mondrego (tak, błąd celowy), ale nie jestem w stanie. Czekam na następne rozdziały.
O właśnie. Jeżeli zabijesz Franka albo Gerarda, to ja zabiję ciebie :3 Jak ja nie cierpię nie-happy endów.
I oczywiście Josh jest gupi (błąd celowy x2) jak but. Zabij go! Niech zgnije na chodniku! >:U
,,Oni rozwalili frerarda. A ja rozwaliłam im głowy.'' Takie będzie ogłoszenie w gazecie, jeśli Josh coś popsuje. Uduszę! U-d-u-s-z-ę! I ma być happy end! To jest zbyt piękna więzienna miłość, na rozwalenie! I przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie miałam siły po prostu. To opowiadanie mnie intryguje, martwi i w ogóle. Mogą wpaść, mogą znów trafić do więzienia, ojeju, jest tyle możliwości by zniszczyć ich miłość! Darsiu, liczę, że mądrze z tego wybrniesz. Oh, wierzę w to. Chcę następną część, ale nie poganiam. Podobno genialne dzieła potrzebują czasu. XOXO Zombiaszek.
OdpowiedzUsuńNienawidzę Josha, naprawdę szczerze go nienawidzę. Zazwyczaj lubię te złe, niedobre i potępione postacie, ale nie jego. Nie mogę go strawić, może dlatego, że wpycha się pomiędzy Gerdzia a Franciszka. Kiedy wymordujesz tego potwora, co? : c
OdpowiedzUsuńDobry Boże, boję się, że Gerardowi coś się stanie. Nie chcę tego, za bardzo lubię jego postać, mimo że przy Franku trochę zmiękł i nie pojawia się już jako tamten tajemniczy Gee z więzienia. Teraz też go kocham, prawie tak mocno jak Frank, więc będę płakać, jak mu coś zrobisz xD
SPISEK, SPISEK, SPISEK. NIE MOŻESZ POZWOLIĆ, BY KTOŚ ROZBIŁ FRERARDA, TAK NIE MOŻNA! D: Ale okej, już się opanowuje XD Rozdział jak zawsze cudowny, w dodatku siedziałam jak na szpilkach, bo w końcu Higgins coś kombinuje D: I to jest coś złego, tego jestem pewna ;__; Czyli wiesz, już znielubiłam gościa XD Dużo weny <3
OdpowiedzUsuń