wtorek, 1 stycznia 2013

Bella Muerte


XXIII

The blues skies ~~> Every beat of your heart


Ludki, dzięki wielkie za takie miłe komentarze pod świątecznym shotem. Nie spodziewałam się tak pochlebnych opinii! I 21 komentarzy? Bicz pliz ! Nie marzyłam nigdy nawet o tak wielkiej ich ilości pod jednym postem ^^ To jest najlepsze świadectwo tego, że Polak potrafi! :*


[GERARD]

    Strach. Jest negatywną emocją.
            Paraliżuje mięśnie naszego ciała, blokuje funkcję racjonalnego myślenia, a także nie pozwala się na niczym skupić.
            Strach ma wiele postaci, wiele przyczyn i przynosi ze sobą niezliczone ilości skutków o różnym przesłaniu.
Boimy się, gdy robimy coś złego. Skłamiemy, wstydzimy się, zostaniemy porwani, zapędzeni w ślepy zaułek, bądź gdy ktoś nas szantażuje, nic nie umiemy na ważny egzamin czy, kiedy przestępca celuje nam pistoletem prosto w głowę.
Strach potrafi doprowadzić do obłędu, powodując śmierć samobójczą. Prześladuje nas w snach i wizjach. Mamy przywidzenia, których nie jesteśmy w stanie racjonalnie wytłumaczyć ludziom, w których otoczeniu egzystujemy, przez co często zostajemy uznawani za wariatów. Nigdzie nie czujemy się tak naprawdę bezpieczni. Nie odnajdujemy azylu nawet w domu z pozamykanymi drzwiami oraz szczelnie zaciągniętymi zasłonami. Czujemy się prześladowani i widzimy rzeczy, które nie istnieją. W efekcie możemy cofnąć się w rozwoju. Wrócić do czasów, kiedy czuliśmy się bezpiecznie i pojęcie takie jak ‘strach’ nie figurowało w naszym słowniku. Zawężamy horyzonty, dopuszczając do siebie jedynie te pozytywne myśli, dobre emocje, przyjazne nam osoby. Zamykamy się w sobie, stajemy się rośliną, człowiekiem niezdolnym do prawidłowego funkcjonowania pośród społeczeństwa.
Strach posiada również swoją łagodną odmianę, która uzewnętrznia się jedynie poprzez potliwość dłoni, giętkość, bądź też drżenie, kończyn czy przyspieszone bicie serca.
Odpowiedzialność. Jest cechą, którą kształtujemy w sobie przez długi okres czasu.
Dzięki odpowiedzialności stajemy się nierzadko osobami samodzielnymi, godnymi zaufania, w których inni widzą idealny materiał na powiernika dóbr materialnych, większych i mniejszych sekretów, opiekunkę do dziecka czy nawet zarządcę własnego majątku, wszelkich finansów oraz nieruchomości.
Odpowiedzialność może wynikać z usposobienia człowieka, wychowania, bądź zwykłego wyuczenia, ale może tez stanowić cechę nabytą podczas wykonywania pewnego zawodu oraz współpracy z określoną grupą ludzi.
Na ogół jest pozytywną cechą, która nierzadko wiąże się z powagą, a także opanowaniem. Jednak gdy jesteśmy obarczani za dużą odpowiedzialnością za dane rzeczy lub czyny, bądź kiedy oczekuje się od nas czegoś, co wybiega ponad dozwoloną normę czy kompetencje, stajemy się nerwowi, rozdrażnieni, niepewni siebie i własnych czynów, które są co raz to bardziej chaotyczne i niezgodne z narzuconymi wytycznymi. Istnieje także spore ryzyko popadnięcia w depresję i potrzeby zażywania  leków na uspokojenie zszarganych nerwów.
Wszystko ma swoje pozytywy i negatywy, jasną oraz ciemną stronę, którą nie zawsze jesteśmy w stanie dostrzedz na czas. Przeważnie orientujemy się jak jest już za późno, aby cokolwiek zmienić.
Sprawiedliwość. Jest niezwykle trudną dla człowieka cechą do nabycia czy wykształcenia, gdyż każdy w głębi duszy jest egoistą.
Sprawiedliwość nie polega, według powszechnego przekonania, na równym podziale czegoś między dwie lub kilka jednostek. Mówi ona jednak, że każdy powinien otrzymać to, co mu się należy. W dzisiejszych czasach człowiekowi niezwykle trudno przychodzi bycie sprawiedliwym. Zżera nas nasza konsumpcjonistyczna natura oraz chęć działania na własną rękę, aby wszelkie zaszczyty spłynęły właśnie na naszą osobę.
W gonitwie za rozmaitymi wartościami, zapominamy o innych, które zazwyczaj mniejsze, okazują się być bardziej znaczące dla poprawnego rozwoju naszego umysłu. Dla własnych korzyści jesteśmy w stanie pogrążyć innych ludzi i odebrać im dobra zarówno materialne jak i mentalne. Zdarzają się oczywiście niekiedy jednostki wybitne, które przepełnia czysta, niewymuszona wola głoszenia zasad moralnych, sprawiedliwości oraz równości międzyludzkiej w każdym aspekcie tego słowa. Często wyrzekają się pewnych rzeczy bądź gestów na wyższy cel. Takich ludzi jest niestety niewielu.
Mimo, że powyższe emocje są sprzeczne ze sobą, nierzadko kumulują się w jednym organizmie. Dana jednostka ludzka czuje się zdezorientowana i robi różne rzeczy wbrew własnym przekonaniom. Nierzadko ulega również wpływom otoczenia i bliskich.
Ja właśnie znajduję się między tymi trzema cechami. Chcę być sprawiedliwy, wyjawić Frankowi prawdę, gdyż mu się całkowicie ona należy, nie okłamywać go już dłużej i nie dawać powodów do podejrzeń o cokolwiek. Pragnę także podejmować za niego odpowiedzialność, nie dopuścić, aby stała mu się jakakolwiek krzywda. I do tego wszystkiego dochodzi strach. Co jeżeli Iero się o wszystkim dowie? Co jeżeli znienawidzi mnie za to i nie będzie mógł mi spojrzeć w oczy, a ja jemu? A jeżeli coś mu się stanie przez to, że zataiłem przed nim prawdę? Czy Higgins wprowadzi swe słowa w czyny jeżeli jednak wyjawię chłopakowi tajemnicę, którą okryła się rozmowa z Josephem? To wszystko pozostawało bez rozwiązania, a ja miałem jedynie nadzieję, że żadne z tych pytań nie znajdzie nigdy swej tragicznej odpowiedzi…
Moje dzisiejsze spotkanie z niejakim meksykaninem, Emanuelem Rodriguezem, miało cel czysto przygotowawczy. Widziałem na zdjęciu jak mniej więcej wygląda ten mężczyzna i za nic nie powiedziałbym, że pochodzi z Meksyku. Przypominał mi bardziej Europejczyka i to takiego z jej północnych czy wschodnich krańców. Miałem się umówić z nim w celu konsultacji. Moim zadaniem na dziś jest wejście z Emanuelem w bliższe relacje, które mogłyby sprawić, iż nawiąże się między nami owocna współpraca. Cały kręgosłup planu składał się ze spotkania z Meksykaninem w umówionym miejscu, dostarczeniu przez niego w moje ręce broni, za którą dam mu odliczoną kwotę pieniędzy. Od tego, czy mężczyzna mi uwierzy, zależy zachowanie się poszczególnych kręgów w jednym kawałku i uniknięcie śmierci.
W trakcie przekazu towaru, Emanuela zgarniają odpowiedni ludzie. Na tym się kończy misja, a ja wracam spokojnie do domku i usiłuję zapomnieć o wszystkim, aby Frank nie czuł, że coś przed nim ukrywam, a mój stan ducha osiągnął równowagę. Jednak łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Operacja ma luki, które mogą skreślić całokształt i narazić mnie oraz moich bliskich na niebezpieczeństwo. Najgorsze jest jednak to, że luk tych w żaden sposób nie można zapełnić, bądź całkowicie zminimalizować, gdyż są nieodłącznym elementem każdej misji. Bez wyjątku. Wystarczy, że Emanuel wywęszy spisek, a rozstrzela mnie na miejscu i rozpłynie się w powietrzu. Właściwie to wystarczy, iż coś nie będzie pasowało mu w mojej postawie czy wyrazie oczu. Tak czy inaczej ryzyko, że będę martwy już po pierwszych kilkudziesięciu sekundach naszego spotkania niebezpiecznie kręci się w okolicach osiemdziesięciu procent. Jako potencjalny kupiec, który nie ma nic wspólnego z agencją i dokonuje pierwszego zakupu, nie jest wskazane, abym miał przy sobie broń, bądź jakiekolwiek inne, ostre narzędzie, które mogłoby sugerować nieufność wobec kontrahenta oraz nieprzyjazne zamiary. W każdej chwili coś może nawalić. A moim marzeniem nie jest powolny rozkład na środku chodnika.
- Witam  - przy moim stoliku stanął rosły mężczyzna. Rozpoznałem w nim faceta z teczki.
- Witam – wstałem i wskazałem miejsce naprzeciwko mnie. – Proszę usiąść.
- Przejdźmy do rzeczy. Mam jeszcze dzisiaj całkiem sporo roboty.
- W takim razie… - podsunąłem mu odwrócone białą stroną to góry zdjęcie broni, którą chciałbym nabyć.
Był to dość powszechny model, o który łatwo na rynku, gdyż czas realizacji miał być krótki. Walther P99. Smukła, czarna broń policyjna oraz wojskowa, którą można nabyć praktycznie wszędzie. Wystarczy mieć kasę oraz wpływy. Charakteryzowała się głównie krótkim mechanizmem samonapinania i stosunkowo przystępnym rozmiarem. Z łatwością można by ją ukryć za paskiem spodni pod luźno spuszczona koszulą i nikt by się nie zorientował. Mężczyzna przyjrzał mi się zza fotografii, pocierając palcem brodę.
- Powiedzmy…, że jestem w stanie zrealizować pańskie zamówienie, panie… Nathanielu – uśmiechnął się subtelnie.
Wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie ciarki. Przy rozmowie telefonicznej, którą z nim przeprowadziłem tuż przed spotkaniem, przedstawiłem się jako Nathaniel Rare. Powiedziałem, że dostałem namiary na niego od dawnego znajomego, który jednak w obawie o własne życie nie jest skory wyjawiać innym swoich danych osobowych. Ten uśmiech, który wpłynął na twarz mężczyzny, sprawił, że zacząłem odnosić wrażenie, iż rozgryzł całkowicie moja przykrywkę. Straszne uczucie. Ale skąd… Nie, to nie jest w ogóle możliwe. Przybrałem na twarz minę zimnego zobojętnienia.
- Świetnie – oznajmiłem spokojnie, choć wewnątrz cały dygotałem. – Jestem rad.
- Zatem… Zapisze panu mój numer telefonu – kaszlnął. – Prześlę panu akta naszego klienta za dwa tygodnie – zaczął kreślić litery na chusteczce, wyciągniętej ze stojaczka na środku stolika. – Do zobaczenie Nathanielu – ostatnie słowo wymówił tym razem już bez tej samej kpiny i zwątpienia, których użył wcześniej.
Podaliśmy sobie dłonie, po czym Rodriguez opuścił kawiarnię, w której do tej pory się znajdowaliśmy. Odetchnąłem głęboko. Świetnie odegrałem swoją rolę, wiec nie mam pojęcia, skąd ten ironiczny ton w jego głosie. A może jednak uzewnętrzniłem swoje obawy? To nie jest możliwe. Już wiele razy znajdowałem się w sytuacjach naznaczonych większym stresem, a nie załamywałem się pod wpływem ich niekorzystnego położenia. Musiało mi się zdawać. Sam już sobie pewnie wciskałem kity. Muszę się odstresować. Gestem ręki poprosiłem kelnerkę do stolika. Zamówiłem wodę cytrynową z lodem i sięgnąłem po telefon, kiedy młoda kobieta się oddaliła. Wybrałem numer do Higginsa. Trzeba go powiadomić jak miewają się sprawy. Gdy sygnał połączenia dał o sobie znać już po raz  trzeci i wątpiłem, aby zetknął się z odzewem, wziąłem cienką chusteczkę i umieściłem ja miedzy kciukiem, a palcem wskazującym.
- Mów – usłyszałem nagle szorstki, aczkolwiek zaciekawiony głos Josepha.
- Light 125, aleja 7, garaż 3 – wyrecytowałem i rozłączyłem się.

[JOSH]

-          Oh, Jo – mruknąłem. – Jesteśmy już tak blisko.
-  Wiem – odparł zwięźle, co na ogół nie jest do niego podobne ani trochę. – Mówiłem, że ci się przyda moja pomoc.
- W życiu zdarzają się chwile, kiedy sięgamy po środki, których normalnie byśmy nie podjęli. I ty właśnie jesteś takim środkiem dla mnie – wypuściłem dym papierosowy z ust. – Mimo wszystko jestem ci wdzięczny. Albo raczej… jestem rad – uśmiechnąłem się ironicznie.

[GERARD]

            - Mogę tu zapalić? – zapytałem Boba o pozwolenie. W końcu to jego miejscówka.
- Nie – odpowiedział mi z powagą. – Tutaj są zamontowane czujniki dymu. Z resztą… ty nie palisz przecież. Co się tam stało, Gerard? – rozłożył się wygodniej w swoim fotelu na sali wykładowej.
- Ja… przez chwilę odnosiłem wrażenie, jakby on o wszystkim wiedział. To nie jest miłe uczucie. Dosłownie miałem stracha jak jeszcze nigdy dotąd.
- Może… zwyczajnie ci się wydawało? To całkiem możliwe i prawdopodobne w twoim położeniu. Z tego, co mówił Higgins, facet został dokładnie sprawdzony dość niedawno. Nie ma podstaw ku temu, aby podejrzewać go, że w jakiś sposób ciebie zdemaskował.
- Może masz rację. Ostatnio moje życie to same problemy i nie potrafię sobie z nimi normalnie poradzić. Zwyczajnie gubię się w tym wszystkim. Nie wiem co jest dobre a co złe; co normalne a co dziwne; co dopuszczalne a co należy ukryć. Nie wiem nic – odchyliłem głowę do tyłu, opierając dłonie na krawędzi biurka, robiącego za podkładkę pod mój tyłek.
- Frank nic nie wie, prawa? – spojrzał na mnie zza szkieł swoich okularów z granatowymi oprawkami. Posłałem mu dość wymowne spojrzenie. Wiedziałem, że mężczyźnie to w zupełności wystarczy, aby domyślić się prawdy. – Czyli nie wie… To dobrze. Nie możesz go narażać. Higgins jest jaki jest, ale rzucania słów na wiatr, nie można mu wytknąć – zamilkł na chwilę. - Raczej nie powinienem ci tego mówić, ale wiem, że będziesz trzymał język za zębami. On naprawdę chce się pozbyć Franka. Szuka każdego możliwego pretekstu. Twierdzi, że siła twojej dedukcji i koncentracji uległa poważnej redukcji i znacznie zmalała – słyszałem już kiedyś te słowa… - Nie daj mu powodu, aby mógł wprowadzić swój plan w życie. Nie mam pojęcia jakie pobudki nim kierują, ale na pewno są głębsze niż te, które nam wyjawia. Jest za bardzo zasadniczym człowiekiem, aby usunąć go bez wyraźnego powodu, którym mógłby się zakryć. Nie jest głupi. Nie wejdzie z Frankiem do tego samego sklepu i tak po prostu nie załaduje mu kulki w łeb na dziale z konserwami. On liczy na twój upadek. Myślę, że straszy ciebie, aby coś ci udowodnić. Jednak to są wasze wewnętrzne rozgrywki, do których ja już się nie mieszam. On chce, abyś to ty popełnił błąd i potem wyrzygiwał sobie do końca życia, że to twoja wina. Takie jest moje zdanie na ten temat – westchnął przeciągle. – Tak długo jak jesteś z Frankiem, a on trzyma się z dala od naszych spraw, jest bezpieczny. Z resztą wie, że kiedy go zdejmie, ty zrezygnujesz i będzie miał na sumieniu was oboje. Jesteśmy tylko pionkami w tej cholernej grze, którym za wolność nakazano współprace. Dla nas nie ma ani ratunku, ani ucieczki…
- Nienawidzę tego uczucia… Odpowiedzialność. Musze chronić Franka bez względu na wszystko. Nie pozwolę go nikomu skrzywdzić. Nawet Higginsowi. Nigdy – oznajmiłem zawzięcie.
- Gerard…  bez względu na finał tej misji… Pamiętaj, że jeśli to się zakończy fiaskiem, nie wierz w nic, co ci powie Joseph. Ostrzegam cie jako przyjaciel, lecz jako kolega z pracy nic ci nie mówiłem. Jeżeli… - zacisnął dłonie w pięści. – Jeżeli zaproponują ci wyjazd z Frankiem… Zgódź się, ale zwiewajcie przy najbliższej okazji. Oni was wtedy zabiją Gerard, dlatego tak ważne jest, aby ta misja się powiodła, nie możesz się spalić, bo to będzie koniec dla was obojga. Pamiętaj, że Higgins też ma kogoś nad sobą.
- Wiedziałem, że taka opcja istnieje – uśmiechnąłem się ironicznie. – Nie miałem tylko pojęcia do dzisiaj, że wizja tego jest aż w takim stopniu namacalna, tak bardzo realna.
Między nami zapadła cisza.
- To ja lecę – zeskoczyłem z biurka. – Muszę jeszcze wstąpić do plastyka.
- Jak chcesz to na parterze jest całodobówka dla artystów – uśmiechnął się krzywo. – A co? Odkryłeś w sobie powołanie? Malować ci się zachciało?
- Powiedzmy – zaśmiałem się chicho. Położyłem dłoń na klamce.
- Gerard… Uważaj na siebie – oznajmił mi ponuro Bob na koniec naszej rozmowy.
- Postaram się stary. Postaram się…

[FRANK]

Wpadłem jak burza do mieszkania. Musiałem zdążyć przed Gerardem. Specjalnie wyszedłem wcześniej z pracy. Moim dzisiejszym celem była  teczka schowana głęboko w odmętach naszej szafy. Nie odważyłem się do niej nawet zerknąć pod obecność Waya. Mogłem mu się wydawać lekko rozkojarzony, ale co tam! Przecież nie mógł się domyślić gdzie tak naprawdę błądzą moje myśli.
Jak już się obudziłem tamtego pamiętnego dnia, poszedłem do salonu. Gerard zwijał dywan w rulon i mruczał pod nosem jakieś przekleństwa. Gdy mnie zobaczył, jego mina uległa diametralnej zmianie. Usiadł, głośno wzdychając z bezsilności i przeczesał wolnym ruchem dłoni swoją czuprynę. Uśmiechnął się niemrawo, widząc moją skołowaną minę i przywołał do siebie gestem ręki, po czym przytulił mocno do klatki piersiowej, gdy już znalazłem się przy nim. Wtedy dopiero poczułem, jak bardzo mu na mnie zależy; jak bardzo zależy mu na naszym wspólnych szczęściu i wspólnej przyszłości. Przeraziło mnie jednak to, że mimo szarości i czułości tego gestu, ociekał on wręcz desperacją i skrajnymi emocjami.
Tym przedmiotem, który Gerard roztrzaskał na kawałki po wyjściu Higginsa, było krzesło. Musiał wziąć chyba niezły zamach i włożyć w to sporo siły, gdyż z mebla naprawdę nie zostało wiele. Nawet nie pytałem dlaczego to zrobił. W głębi i tak zdawałem sobie sprawę z jego motywacji. Widziałem, że moje słowa niewiele by zmieniły, a milczenie mogło jedynie podratować nerwową sytuację. Wystarczy, że posłałem mu zaskoczone spojrzenie, a on odpowiedział mi: ‘Nawet nie pytaj.’. Do końca dnia był jakiś taki markotny i niekomunikatywny. Wiedziałem, że jego głowę zaprzątają niemiłe wspomnienia i przepełniają go przemyślenie na temat porannej, nieoczekiwanej, przynajmniej dla mnie, wizyty Higginsa w naszym mieszkaniu. Szczerze współczułem mu, że musiał toczyć walkę sam na sam z własnymi myślami. Ale nie przerywałem mu tego trwania w ciszy. Nie miałem jak mu pomóc. Gdy przyjmował podobną postawę, nic nie było w stanie go z niej wyrwać, a wszelkie próby wyciągnięcia go z domu spełzały na niczym. Moją rolą było czekanie, aż podły nastrój mu minie i wróci do mnie; wróci do świata żywych. Tak więc sobotę spędziliśmy we względnym milczeniu.
Niedziela była trochę bardziej urozmaicona. Poszliśmy do pobliskiego parku mimo paskudnej pogody. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Słowem nie wspomniał o tym, czego od niego oczekiwałem, ale nie chowałem o to do niego urazy. Było tak przeraźliwie normalnie, że w pewnym sensie nawet zapomniałem o zdarzeniach z dnia poprzedniego. Potem zaczął się tydzień, rzuciliśmy się w wir pracy i obowiązków. Ale mnie ponownie zaczęły męczyć te straszne myśli. Przyłapywałem się nawet na tym, że się oglądałem i byłem niezwykle czujny, gdyż odnosiłem wrażenie, iż ktoś podąża w ślad za mną; że ktoś mnie śledzi. Paranoja? Być może…
 A teraz… Teraz siedziałem z zamkniętą teczką na kolanach w sypialni i wahałem się nad tym, czy powinienem ją otworzyć. W końcu zawiera informacje, zupełnie nie przeznaczone dla moich oczu.  Może lepiej byłoby dla wszystkich, jeżeli nie będę świadomy niczego ponad to, co już i tak siedzi w mojej głowie? Chociaż z drugiej strony nie zaszkodzi również, jeżeli pouzupełniam luki w mojej wiedzy. I tak to, co podsłuchałem w zupełności wystarczy, aby wykonać na mnie wyrok śmierci. Drobny dodatek nie wpłynie jakoś znacząco na przebieg tego, co ewentualnie mogłoby się zdarzyć. Przecież jak niby Higgins miałby się dowiedzieć? Nawet jeżeli Gerard by się przede mną wygadał, to Higgins nie jest jakiś paranormal activity, żeby dosłownie nad wszystkim mieć kontrolę. Zaśmiałem się z własnego żartu, który był nieco suchy i idiotyczny w prawdzie, ale zawsze jakaś próba rozweselenia samego siebie jest. Zraz się jednak opamiętałem. To jest poważna sprawa i nie należy lekceważyć ewentualnych skutków, które może ze sobą przynieść. Co jeżeli w domu zamontowali podsłuch? Znam takie przypadki. Przecież są chwile, kiedy nas obojga nie ma w mieszkaniu. Zamontowanie małego mikrofonu nie zajmuje jakoś specjalnie dużo czasu. Ale po co mieliby to robić? Kompletny chaos oraz mętlik zapanował w mojej głowie. Już sam do końca nie wiem, co jest słuszne a co nie; co powinienem myśleć, a co już niekoniecznie.
Wziąłem kilka głębokich oddechów z zamkniętymi oczami, po czym je otworzyłem i jednym, zamaszystym ruchem odchyliłem okładkę teczki. Spodziewałem się jakiegoś zdjęcia czy coś, a tutaj kompletnie nic mnie nie zastało. Dotknąłem opuszkiem palca miejsca, w którym fotografia powinna być przymocowana za pomocą zszywki. Gerard musiał ją wyrwać i schować, albo… zabrał ze sobą. Nie widzę innej możliwości. Czyżby jednak miał wobec mnie jakieś podejrzenia? Nie ufa mi? A może… O cholera jasna! On się dzisiaj z tym kimś spotkał. Zatkałem sobie usta dłonią. Mówił mi przecież, abym nie przychodził dzisiaj po niego do pracy, bo ma dużo roboty i będzie zajęty, co się wiąże z przebywaniem poza budynkiem. Byłem zbyt roztargniony, aby wrócić na to wcześniej uwagę. Teraz wszystko układało mi się w spójną, logiczną całość jak jakieś pieprzone puzzle. Boże… mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Wyjąłem szybko telefon z kieszeni. Już miałem wybierać numer do Waya, ale przerwało mi trzaśnięcie drzwi frontowych. Zmarłem. Nie może mnie tak teraz zobaczyć tutaj z tą teczka na kolanach. Kryć się! Dobra, martwiłem się, ale nie kazałem mu tak teraz wracać bez zapowiedzi!
- Frank! Już jestem! – krzyknął głośno i donośnie.
Zacząłem w panice upychać wszystkie dokumenty jakie miałem w nieporządku i ułożyłem teczkę tak, jak była włożona. Chyba. Za bardzo trzęsły mi się dłonie, żebym mógł zrobić to dokładnie tak, jak było zanim zacząłem bawić się w dochodzeniowca i przeszukiwać szafę.
- Frank! Gdzie jesteś?
- W sypialni! – odpowiedziałem mu roztrzęsionym głosem. – Już idę – wyszedłem pospiesznie z pomieszczenia. Skarciłem się szybko w duchu za swoje nieopanowanie. Przecież mój facet nie jest idiotą.
- Co ty taki… - zamilkł, szukając odpowiedniego słowa. - … roztargniony? - uniósł jedną brew ku górze.
- A to nic – uśmiechnąłem się słabo. Tak, zamierzałem właśnie grać ofiarę. – Miałem zrąbany dzień w pracy, klient był niezadowolony z wykonania zamówienia, które złożył telefonicznie, wszczął mi awanturę i… w ogóle to niedawno wróciłem – machnąłem z rezygnacją ręką. – Chciałem się przebrać właśnie, więc… pozwolisz? – skinąłem głową w kierunku sypialni.
- No jasne – mruknął. – Tylko byłem w plastycznym… I… no chciałeś zobaczyć, jak maluję, więc pomyślałem w sumie, że dlaczego nie i… No mam odpowiednie rzeczy – potrząsnął w powietrzu bladoróżową siatką.
Wpatrywałem się w chłopaka przed dłuższą chwilę. Wyglądał tak niewinnie. Widać, że się odrobinę zmieszał. Jego włosy układały się w tak zwany artystyczny nieład, do którego powstania zapewne przyczynił się wiatr za oknem. Uwielbiałem go takiego… roztrzepanego i nieogarniętego. Mój Gerard w końcu wrócił! Koniec z milczeniem i przygnębiającym zakłopotaniem. Aż normalnie zebrały mi się w oczach łzy i miałem ochotę piać ze szczęścia. Nie jest już taki ponury i niedostępny. To mój kochany Gerard – zamknięty dla świata, ale dostępny dla mnie artysta.
- W sumie to nie widzę potrzeby przebierania się – podszedłem niespieszmie do mężczyzny i powoli skosztowałem jego ust. Może i był zdziwiony, ale po chwili przestał to uzewnętrzniać i okazał mi równe zainteresowanie co i ja jemu.

[JOSH]

            Podstawą dobrego szpiegowania oraz wprowadzania swoich planów w życie, nawet tych mało szlachetnych, jest inteligencja oraz spryt. Z dwojga dobrego u mnie akurat spryt daje o sobie bardziej znać. Niestety nie wykazywałem się ponadprzeciętną inteligencją jak ten cały Bob, ale chytrości i obłudy mogłoby mi pozazdrościć wielu. Mimo, że to negatywne cechy charakteru, niczego się nie wstydzę. Skoro mój plan, a raczej, jak to zwykłem nazywać w towarzystwie, przedsięwzięcie na dużą skalę, był na dobrej drodze ku sukcesowi, musiałem tylko zapanować nad pionkami i wprowadzić je na właściwy tor gry. Nie podejrzewałem, że bycie panem sytuacji jest aż takie pociągające. Stanąłem przed drzwiami do mieszkania Franka. I Waya też. Zza drewnianej płyty słychać było głośne śmiechy i piski oraz wyzwiska, których żaden z nich pewnie nie brał na poważnie. Przecież to taaaaka idealna para. Cmok, cmok. Rzyg, rzyg. Ale byłem ciekawy co ci idioci znowu wyrabiają.
- Panie – zaczepiła mnie jakaś staruszka z mieszkania obok. – Niech pan ich tam uciszy. Już tak od godziny hałasują i zdrzemnąć się nie mogę – poskarżyła się. Jakby mnie to co kurwa obchodziło. Zdychaj se w samotności, a mi to lotto.
- Taki właśnie miałem zamiar – uśmiechnąłem się fałszywie i wszedłem bez pukania do mieszkania mężczyzn. Rozmowę ze staruszką potraktowałem jako dobra kartę do uczynienia tego kroku.
- Nie! – krzyknął, a raczej pisnął Frank. – Nie, nie, nie!
Wychyliłem się zza rogu. Siedzieli, a raczej półleżeli, na sobie bez koszulek, cali umazani farbami o różnych kolorach. Byli zaabsorbowani sobą do tego stopnia, że nawet nie usłyszeli, iż ktoś wszedł. Trzeba zaznaczyć,  że wcale nie starałem się być dyskretny. Zdziwiło mnie to, bo w zaistniałej sytuacji nie powinni być aż tak mało czujni.
            Właśnie Way usiłował wymalować twarz Franka na zielono. Młodszy złapał go za nadgarstek i z całych sił starał się go od siebie odciągnąć. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Ile ja bym dał, aby zamienić się z Gerardem miejscami. Potrząsnąłem głową i natychmiast odgoniłem od siebie te myśli. Nie czas użalać się nad moim marnym żywotem.
- Fuuuu… Gerard, świnio! Ja ci dam.
- Nie zbliżaj się do mnie z tym filetem!
- Chyba fioletem głupku – zaczęli się śmiać.
Zagwizdałem. Miałem dość tej do porzygu kolorowej tęczy dookoła.. naraz dwie pary oczu skupiły się na mojej osobie. Popatrzeli najpierw po sobie, a później ponownie całą swoją uwagę przenieśli na mnie. Całkiem mi to odpowiadało.
- Josh? Co ty tutaj robisz? Nie miałeś być czasem w Oslo? – zapytał zszokowany i zbity z tropu Gerard.
- Wróciłem wczoraj – tsa… Wspominałem, że wcale nigdzie nie wyjeżdżałem? – Mam wiadomość dla Franka i taką jakby… misję do wykonania.
- Dla mnie? - Iero wytrzeszczył swoje duże, brązowe oczy….
- Tak. Za jakiś czas, powiem ci jeszcze dokładnie kiedy. Zostaniesz po godzinach w kawiarni. W Oslo zwerbowałem niejakiego Ule. Został naszym informatorem i przyśle na dniach paczkę. Musisz ja odebrać, a następnie mi ją przekażesz w umówionym miejscu oraz godzinie.
- Nadal nie rozumiem dlaczego ja.
- Też nie rozumiem, ale pomińmy to – mruknąłem. Może jak zacznę go ignorować i oschle traktować to zwróci na mnie większą uwagę? Wszystkich w jakimś stopniu kręcą chamy i łajdaki.  – Kolorowych zabaw, chłopcy – westchnąłem i, machając im na pożegnanie dwoma palcami złożonymi jak do salutu, wyszedłem marszem z mieszkania.
Dobra. Czyli punkt o rozstawieniu pionków na pozycje na planszy mogę odhaczyć. Jest zaliczony. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem…

***

„No matter how many deaths that I die, I will never forget. No matter how many lifes that I live, I will never regret. There is a fire inside of this heart and riot about to explode into flames. (…) the promises we made were not enough. The prayers that we have prayed were like a drug. The secrets that  we sold were never known. The love we had, the love we had, we had to let it go. ”

30 Seconds to Mars ~~> Hurricane

***********

War, ukradłam Ci potajemnie Josha we wczorajszą sylwestrową noc Ale nie martw się… Oddam go niebawem. Nawet w specjalnym opakowaniu :3

10 komentarzy:

  1. Więc na samym początku to chciałam cię udusić...Więc: *dusi* Ale dlaczego to sama nie wiem...Po prostu mam ochotę coś komuś zrobić, najlepiej Joshowi, ale jako że nie ma go pod ręką to...Wyżyje się w komentarzu. Żebym tylko nie zapomniała czegoś napisać, bo kiedy czytałam miałam tyle rzeczy do powiedzenia. Podejrzewam, że ten koleś, który spotkał się z Gerardem współpracuje z Joshem. Nie, to jest pewne i nie zmienię co do tego zdania. Druga rzecz jest taka, że: Skoro Frankie przeczytał to, co znajduje się w "tajnej teczce", to wie o co chodzi. A jak Frank wie o co chodzi to może zginąć. I to z dwóch powodów, bo nie dość, że Higgins chce się go pozbyć, to jeszcze ma pewne podejrzenia co do tej paczki. Josh coś kombinuje i ja jestem tego pewna. Mam nadzieję, że jak będzie wracał do domu to go ciężarówka jeb*** ^_^ Taka sympatyczna rada xD A swoją drogą chciałabym, żeby Gerard nie ukrywał prawdy przed Franusiem...No buu ;___; Nie wiem jak to wszystko opisać i skleić w całość. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodziło. Może już skończę, bo jeszcze bardziej się pogubię. Także tego...Ciekawi mnie co będzie dalej, a to mnie się czepiasz, że ja utrzymuje w niepewności. Dobra, po prostu napiszę tak:
    DAWAJ NASTĘPNY DO JASNEJ CHOLERY!!!!!!
    No, kocham cię i weny życzę :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, na rzecz czytania tak pięknego odcinka mogę pozwolić, by Josh częściej znikał *3*
    Trochę mnie przyćmiło i nie wiem, co ci tutaj napisać, więc powiem, że było naprawdę fajne. Nie wiem, co kombinuje Gerard, o co chodzi Higginsowi i reszcie, ale wiem, że Josh chce ich rozwalić. FRERARDA ROZWALIĆ, CZUJĘ TO. JOSH, ZGWAŁCĘ CIĘ I ZABIJĘ JEŚLI TO ZROBISZ I POWIEM ŻE TO Z MIŁOŚCI </3
    Higginsa też zniszczę. I wszystkich, którzy się przyczynią do czegoś złego.
    Mam nadzieję, że w najbliższych partach wszystko nam pięknie wyjaśnisz, bo już nie mogę |D

    OdpowiedzUsuń
  3. A! Rany, rany, rany... nie wiem co mam napisać, bo tego nie da się opisać. To było świetne. Boże, jak ja kocham takie... hm, przemyślenia na początku!
    Nie wiem o co chodzi z tą teczką, co Gerard kombinuje ani o co chodzi Higginsowi i to mnie cholernie ciekawi! Wiem tylko, że Josh chce zniszczyć ich związek *patrzy na komentarz powyżej* Ktoś już to napisał, ale co tam :-)
    Josh, jesli rozwalisz ten wspaniały związek to ja rozwalę ci łeb!
    Okropnie mnie to ciekawi... Jutro do szkoły, a pewnie na lekcjach będę się zastanawiać o co tu chodzi. To tak trzyma w nieewności, w ciekawości, że ja nie mogę! Jednym słowem - to jest po prostu boskie!
    Kocham, kocham, kocham... *bierze głęboki oddech i wydech* Dobra, już się uspokoiłam.
    Więc, nei przedłużając:
    Czekam kochana na następny rozdział! :D Mam nadzieję, że ciekawość mnie nie zabije...
    Anonim :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ugh, Josh mnie irytuje. Gerard i Frank forever, buraku, ODCZEP SIĘ.
    I śmierdzi to wszystko mega podstępem, po prostu czuję, że coś pójdzie strasznie nie tak i ktoś na tym ucierpi i znając życie to będzie Frank, a ja tego nie przeżyję. Rany, skoro przejrzał teczkę i wie, co w niej jest, to w zasadzie wisi nad nim kara śmierci już tak wyraźnie, że aż realnie. Nie chcę wybiegać nawet myślami w przyszłość i zastanawiać się, co będzie, bo ja to czarno widzę i boli mnie przez to serce normalnie...
    Oby wszystko było w porządku, oby nikt nie zginął, oby Gee nie zginął, oby Frank nie zginął.
    GE NIAL NE
    /alsemera

    OdpowiedzUsuń
  5. Mówiłam już kiedyś, że nie lubię Josha? Jak nie to mówię teraz. xd Bałam się, że ten koleś jednak zrobi coś Gerardowi. To wszystko wgl jest tak pokręcone, że nieważne kto, co by zrobił i tak chcą kogoś zabić. Jak nie Gerarda to Franka, dżizas. Nie bawię się tak. xd Ja tam już wiem, że Josh coś złego knuje i nie pozwolę zabić kogokolwiek! No. A to babranie się w farbie było słooodkie! <3 Kolejny może by tak szybko, coo? xd A i weny dużo życzę w nowym roku! :**

    ~ Demon of the night

    OdpowiedzUsuń
  6. Ahahaha, a mi się wydaje, że ich wszystkich prześwietliłam. Tak, Josh! Mam Roentgena w oczach i wiem wszystko! Tak jak ten facet z filmu "Jestem Bogiem". Wzięłam jakiś narkotyk i teraz wykorzystuje 100% swojego mózgu. Ale nic nie powiem, żeby nie było spojlerowania, ot co! Chyba, że... mylę się i moja teoria spiskowa jest błędna. No trudno.
    Mazanie się farbą jest urocze ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Uch. Dwa dni mi zajęło przeczytanie całego (dotychczasowego :3) Bella Muerte i jestem pod ogromnym wrażeniem. Moja anonimowa przyjaciółka twierdzi, że piszesz "na siłę", ale ja tam się nie zgadzam. (Znalazła się, mądrala. To, że przeszła do jakichśtam rejonowych czegośtam z iluśtam konkursów nie znaczy, że może bezkarnie krytykować innych :D)

    Baardzo mi się podoba ten Frerard, śmiem twierdzić, że jeden z najlepszych, jakie czytałam. Treść jest taka... różnorodna. No bo, rozumiesz - przenosisz akcję z więzienia do, hm, cywilizacji, wprowadzasz wiele barwnych postaci i tak dalej.
    Chciałabym napisać coś mondrego (tak, błąd celowy), ale nie jestem w stanie. Czekam na następne rozdziały.
    O właśnie. Jeżeli zabijesz Franka albo Gerarda, to ja zabiję ciebie :3 Jak ja nie cierpię nie-happy endów.

    I oczywiście Josh jest gupi (błąd celowy x2) jak but. Zabij go! Niech zgnije na chodniku! >:U

    OdpowiedzUsuń
  8. ,,Oni rozwalili frerarda. A ja rozwaliłam im głowy.'' Takie będzie ogłoszenie w gazecie, jeśli Josh coś popsuje. Uduszę! U-d-u-s-z-ę! I ma być happy end! To jest zbyt piękna więzienna miłość, na rozwalenie! I przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie miałam siły po prostu. To opowiadanie mnie intryguje, martwi i w ogóle. Mogą wpaść, mogą znów trafić do więzienia, ojeju, jest tyle możliwości by zniszczyć ich miłość! Darsiu, liczę, że mądrze z tego wybrniesz. Oh, wierzę w to. Chcę następną część, ale nie poganiam. Podobno genialne dzieła potrzebują czasu. XOXO Zombiaszek.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nienawidzę Josha, naprawdę szczerze go nienawidzę. Zazwyczaj lubię te złe, niedobre i potępione postacie, ale nie jego. Nie mogę go strawić, może dlatego, że wpycha się pomiędzy Gerdzia a Franciszka. Kiedy wymordujesz tego potwora, co? : c
    Dobry Boże, boję się, że Gerardowi coś się stanie. Nie chcę tego, za bardzo lubię jego postać, mimo że przy Franku trochę zmiękł i nie pojawia się już jako tamten tajemniczy Gee z więzienia. Teraz też go kocham, prawie tak mocno jak Frank, więc będę płakać, jak mu coś zrobisz xD

    OdpowiedzUsuń
  10. SPISEK, SPISEK, SPISEK. NIE MOŻESZ POZWOLIĆ, BY KTOŚ ROZBIŁ FRERARDA, TAK NIE MOŻNA! D: Ale okej, już się opanowuje XD Rozdział jak zawsze cudowny, w dodatku siedziałam jak na szpilkach, bo w końcu Higgins coś kombinuje D: I to jest coś złego, tego jestem pewna ;__; Czyli wiesz, już znielubiłam gościa XD Dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń