These
hands are stained red
„…, ponieważ kiedy ptaki zrywają się do lotu,
przyświeca mu jeden cel.”
Wykonałem
ostatnie kilka mocnych pchnięć i doszedłem w oddychającym pode mną ciężko i
szybko brunecie. Oboje sapaliśmy niezmiernie, a nasze klatki piersiowe unosiły
się niewyobrażalnie prędko. Spojrzałem z uśmiechem w płonące tęczówki Franka,
który przeniósł swoje zakrwawione opuszki palców na mój policzek. Spojrzałem na
nie ukradkiem z niekłamanym zdziwieniem. Wysunąłem się z chłopaka powoli,
po czym złożyłem przelotny pocałunek na jego wargach i szybko ubrałem, leżące
na podłodze bokserki.
Podszedłem
do lustra, wiszącego na drzwiach szafy i przyjrzałem się dwóm podłużnym szramom
na moich plecach. Ciemna czerwień rdzawej krwi wyraźnie odznaczała się na tle
trupiobladej kolorystyki mojej skóry. Dzisiaj było wyjątkowo… mocno. Zawsze
kochamy się z niespotykaną w innych związkach brutalnością, lecz nigdy nie
zostałem uszkodzony do tego stopnia. Na moich barkach widnieje wiele małych,
półkolistych blizn po wbitych do surowego mięsa paznokciach ukochanego, a na
jego obojczyku ślady po moich zębach. Takie uczucia jak delikatność i
zmysłowość nie są w naszej gestii. Czyny zarówno moje jak i Franka
charakteryzują się sporą dozą brutalności i gwałtowności.
- Wariat – mruknąłem, przyglądając się
czerwonej kropli, która spływała mi wzdłuż kręgosłupa. – Mógłbyś delikatniej? –
dodałem głośniej, aby mieć pewność, że mężczyzna mnie usłyszy.
- Nie udawaj, że tego nie lubisz –
uśmiechnął się zadziornie. Znał mnie lepiej niż ja sam…
Nie powiem, że nie sprawiało mi to
przyjemności. Skłamałbym. Ból fizyczny pomieszany z rozkoszą doznań
seksualnych, dostarcza niesamowite przeżycia, które można by wspominać z
rozmarzeniem wymalowanym na twarzy. Jednak ja tak nie potrafię. Dla mnie
podobne przygody erotyczne stanowiły jedynie tymczasowe uciechy. Oczywiście nie
kieruję się tym, aby jedynie zaspokoić swoje rządze, choć nie ukrywam, że to
także jest ważne. Nie trwam z Frankiem w związku tylko dla ujarzmienia swoich potrzeb,
fascynacji oraz wyładowania frustracji seksualnych. Żywię wobec niego głębokie
uczucia, ale zwyczajnie nie potrafię zachować przyjemnych doznań na długo we
własnym sercu. Taki już jestem. Skryty. Nie uzewnętrzniam żadnych emocji. Ani
negatywnych, ani tym bardziej pozytywnych.
Lekkie spaczenie wdarło
się w moją psychikę już we wczesnych latach mojego dzieciństwa, ale wciąż
pracuję nad tym, aby sprawiać pozory normalnego człowieka. Niekiedy dzieje się
coś takiego w mojej głowie… Nie potrafię tego nawet trafnie opisać. Coś…
jakby trzepot skrzydeł setek tysięcy ptaków zrywających się w jednej sekundzie
do lotu. Jedynym sposobem na pozbycie się tego drażniącego dźwięku jest…
pozbawienie kogoś życia. Wtedy ptaki odlatują, milkną i słyszę jedynie pojedyncze
ćwierkania, lecz nigdy nie w takim natężeniu jak po jakimś czasie ‘na głodzie’.
Podniosłem
granatowy podkoszulek z podłogi i przetarłem nim zakrwawione plecy. Na
szczęście rany były płytkie i wystarczyło zaledwie kilka niespiesznych,
delikatnych muśnięć materiału, aby cała płynna krew została z nich usunięta.
Rzuciłem brudny ciuch ponownie na podłogę motelowego pokoju, który był nieco
bardziej przyjazny niż poprzednie, w których bywaliśmy. Wygrzebałem z kieszeni
spodni nadpoczętą paczkę papierosów z zapalniczką w środku. Przez cały ten
czas, kiedy poruszałem się po pomieszczeniu i milczałem, Frank uważnie mi się
przyglądał. Wziąłem papierosa między lekko rozchylone usta i usiadłem na
krawędzi łóżka plecami do chłopaka. Zaciągnąłem się mocno tytoniem z uprzednio
podpalonego ruloniku i po chwili trzymania uzależniającego dymu w płucach,
wypuściłem jego kłęby stosunkowo niespiesznie.
Wpatrywałem
się ze skupieniem w bladoszare smugi, kiedy usłyszałem ciche ptasie ćwierkanie.
Tego jeszcze nie było. Nie tak wcześnie po złożeniu świeżej ofiary. Mruknąłem,
coś pod nosem w geście dezaprobaty dla własnego stanu psychicznego. Uważam, że
na to jak funkcjonuje on teraz, miało znaczenie środowisko, w którym się
wychowywałem oraz ludzie, w których otoczeniu dorastałem. Żyłem w jednym,
wielkim gównie naznaczonym krwią, śmiercią, trupami, seksem i wędrówkami od
jednego ośrodka opieki społecznej do drugiego. Z utęsknieniem wyczekiwałem dnia
moich siedemnastych urodzin. Wtedy też między innymi zacząłem słyszeć ptaki.
Męczyły mnie częste bóle głowy. Chodziłem do psychiatry i szybko zorientowałem
się, że nie mogę mu wyjawić szczegółów związanych z nieokreślonymi dźwiękami z
głębi mojego umysłu. Musiałem sobie z tym radzić całkiem sam. Nie było przy
mnie ojca, który mimo swojego wstrętnego upodobania do seksu z martwymi
kobietami nie był wcale taki najgorszy, jakim zaczęto go postrzegać po
wypłynięciu na wierzch jego przewinień. Jednak w jakiś sposób spaczył moją
psychikę. Sprawił, że jestem tym kim jestem i nie potrafię odnaleźć drogi,
prowadzącej ku normalności. Nie chcę jej odnaleźć…
Patrzałem
z uwielbieniem oraz chorą fascynacją na gibkie figurki żołnierzyków i
przesuwałem je palcami, wydając im rozkazy stanowczym głosem. Kiedy oficer
polecił oddziałom ruszyć na przód, krzyknąłem władczo:
- Do ataku!
Cały batalion, niczym jeden mąż, posuwał
się powoli na przód w kierunku złej armii jedynie z jednym zamiarem.
- Generale! Nasze siły nie pokonają
wroga – zniżyłem głos.
- Nie martw się Henryku. Silna z
nas armia – użyłem pewnego siebie tonu dowódcy.
- Jak uważasz, panie – wierny Henryk po
raz kolejny wykazał się ogromnym stopniem lojalności i należytej uległości
wobec swego zwierzchnika.
Wojska systematycznie przesuwały się na linię obrony wroga, nacierając na
najeźdźców z niesłychaną siłą i pewnością w działaniach. Mimo niewielkiej
liczby osób w poszczególnych plutonach, armia wroga zlękła się ich potęgi i
została zmuszona do odwrotu. Tchórze! Na twarzy Henryka i dostojnego
dowódcy wykwitły szerokie uśmiechy. Każdy żołnierz, który był świadkiem tej
nagłej euforii, władającej ich generałem po niewiarygodnie szybko odniesionym
zwycięstwie, zdawał sobie sprawę, że jest ona także przedsmakiem
wielogodzinnych przemówień i pochlebstw wypowiedzianych z nadmierną egzaltacją.
Ale nie! Co ja widzę?! Wojska wroga ponownie koncentrują swoje siły i
niezaprzeczalnie szykują się do odparcia ataku…
Nagle moja zabawę przerwały głośne jęki oraz stękania, dochodzące z pokoju
obok. Podniosłem zaciekawiony głowę ku górze, lecz oczywistym było, że ścian i
tak nie przejrzę na wylot. Wstałem powoli z klęczek i spojrzałem jakby z lotu
ptaka na rozstawionych w odpowiednich pozycjach żołnierzy.
- Poczekaj Henryku i ty, mężny Marsylio.
Zobaczę tylko co takiego ciekawego znowu robi tatko. Zaraz wrócimy do naszej
walki – mruknąłem.
Obróciłem się na pięcie, zostawiając
batalion za plecami. Po cichu wyszedłem z pokoju i ruszyłem lekko zaciemnionym
korytarzem w kierunku sypialni taty. Poruszałem się ostrożnie na palcach, aby
żadna klepka podłogi nie śmiała nawet skrzypnąć. Do moich uszu dobiegał odgłos
ciężkiego dyszenia mężczyzny i pojedyncze jęki oraz stęknięcia, które
opuszczały jego gardło. Poza nim nie słyszałem, aby ktoś jeszcze przebywał w
pomieszczeniu.
Przybliżyłem
prawe oko do sporych rozmiarów dziurki na klucz, przymykając jednocześnie lewe.
Rozpłaszczyłem dłonie na drewnianej płycie i skoncentrowałem się na tym, co
dzieje się wewnątrz pomieszczenia. Moją uwagę niemal natychmiast przyciągnęło
łóżko, na którym leżała całkiem naga kobieta, a zaraz nad nią pochylał się
tato. Nie trzeba było wiele myśleć i być niewiarygodnie spostrzegawczym, aby
wydedukować, iż uprawiają oni seks. Może i miałem jedynie osiem lat, ale byłem
doskonale uświadomiony w tych rzeczach przez kanały nocne, które oglądałem,
kiedy tata był w pracy. Zdziwiłem się tylko faktem, że kobieta ta nie
wykonywała jakichkolwiek ruchów. Leżała bezwładnie, a jej wzrok był tempo
zawieszony na suficie. W filmach wygląda to nieco inaczej. Skrzywiłem się na
myśl, że producenci tak bardzo są zakłamani i naciągają fakty aż do tak
skandalicznego stopnia. Zawsze dwójka ludzi ruszała się jakoś… Nigdy nie
spotkałem się z czymś takim, że jedno leży bez ruchu, a drugie robi wiele
innych rzeczy. Po chwili wytężyłem wzrok i przyjrzałem się uważnie pani o
włosach w kolorze blond. Raptownie zamarłem, a krew jakby odpłynęła mi z
twarzy, zostawiając po sobie białą maskę. Szyje kobiety zdobiła podłużna,
szeroka rana, z której bokiem sączyła się czerwone ciecz. Nie zwróciłem także
wcześniej uwagi na to, że ręce taty są nią umazane aż po łokcie.
Pisnąłem
cicho i odsunąłem się od drzwi z ogromnym niedowierzaniem. W mojej głowie
rodziło się wiele przeróżnych, strasznych wizji, które nie chciały za nic się z
niej ulotnić. Kiedy odzyskałem władzę w nogach, zbiegłem prędko na parter, po
czym dopadłem do drzwi frontowych. Trzęsłem się na całym ciele, a moje oczy
nabiegły łzami. Cicho łkając, wyskoczyłem z domu jak oparzony i skierowałem się
pędem na podwórko pani Sally.
Ojciec
często sprowadzał sobie różne dziwki oraz inne kobiety, które nie miały
rodziny, mogącej cierpieć po stracie bliskiej osoby.
Pani
Sally była nasza sąsiadką. Często piekłem z nią ciastka, śpiewając rzewne
ballady i rozmawiając o różnych ciekawych rzeczach. Zastępowała mi mamę i
babcię jednocześnie. Niekiedy nawet wcielała się w Henryka, żebym mógł
całkowicie zidentyfikować się z potężnym dowódcą niezwykłej armii, Marsyliem.
Zaśmiałem
się cicho.
Byłem
taki głupi i naiwny. Pudełko gumowych żołnierzyków stanowiło dla mnie obraz
całego świata, wszelkie dobra oraz radość, której nikt poza nimi nie był w
stanie mi dać. Przynajmniej nie w aż tak znacznym stopniu.
Kiedy
dobiegłem tamtej nocy do domu staruszki, byłem cały zdyszany i zapłakany. Gdy
tylko otworzyła mi drzwi, rzuciłem się w jej ramiona i opowiedziałem, jakich
zdarzeń byłem świadkiem. Natychmiast zadzwoniła na policję. Psy tropiące
wywęszyły zbiorową mogiłę na tyłach naszej działki. Odkryto ponad trzydzieści
ofiar, a ojca skazano na karę śmierci za serię popełnionych morderstw. Jako mały
chłopiec nie byłem świadom, jaki wyrok wydaję zarówno na niego jak i na siebie.
Pani Sally zadeklarowała, że może się mną zająć, lecz opieka społeczna wyrwała
jej mnie siłą i wsadziła do domu dziecka. Nikt mnie nie chciał. Rodziny szukały
zazwyczaj małych, rozkosznych i roześmianych dzieci. Ja wraz z wiekiem stawałem
się coraz bardziej ponury i zaczęły mi dokuczać wszelkie choroby psychiczne, co
tylko drastycznie zmniejszyło szanse na jakąkolwiek adopcję czy tymczasowe
umieszczenie w rodzinie zastępczej. Byłem samotny. Dzieci nie chciały się ze
mną bawić, a w nastoletnim życiu tak samo unikano mnie jak i we wczesnym
okresie mojego dzieciństwa. Byłem inny, czego nie udawało mi się nijak
zamaskować. Wtedy też zacząłem słyszeć ptaki. Całe stada zrywały się do lotu. Z
bezradności zacząłem się ciąć. Zauważyłem, że wraz z upuszczaniem sobie krwi z
organizmu, trzepot skrzydeł znikał. Kiedy samookaleczenie było za małą ofiarą,
zacząłem zabijać. I zabijam do dzisiaj. Jednak nie jestem już w tym
osamotniony.
- O czym myślisz? – usłyszałem brzęk sprężyn
łóżka, a po chwili dłonie Franka oplotły mnie w pasie, a sam chłopak
przylgnął do moich pleców.
- O ojcu – odparłem ogólnikowo w zamyśleniu.
– W gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami – zgasiłem papierosa na blacie stolika
nocnego, a niedopałek rzuciłem, gdzieś przed siebie.
- Nieprawda – powiedział mocą. – Ty
nie jesteś…
- Trupojebem? – podsunąłem mu z kpiną. –
Może i nie, ale zabijam.
- Przestań się tym zadręczać – mruknąłem,
składając pocałunek na moim barku. – Wiem, jak ci jest z tym ciężko –
przejechał delikatnie po bliznach na moim nadgarstku i całej wewnętrznej
stronie przedramienia. – Ale, hej, przecież ja też wcale lepszy nie jestem, -
mruknął. – Chodź do łóżka – poklepał mnie po udzie i przeszedł na swoja stronę
materaca.
Zaważyłem jakiś czas temu, że śpimy
strasznie systematycznie. Ja zajmuję prawa stronę łóżka, a Frank lewą. Niekiedy
spędzaliśmy noc na sobie, ale stanowi to całkiem odrębną sprawę. Śmieszył mnie
taki przebieg spraw, ale jednocześnie również przerażał.
Poszedłem
za radą Iero i wsunąłem się pod kołdrę zaraz obok niego, kładąc się na plecach.
Zapatrzyłem się w brzydki, jasnozielony sufit, który miejscami nabierał
ciemnego odcienia od pleśni i innych grzybów, które sobie tutaj pomieszkiwały.
Nagle usłyszałem cichy śmiech Franka. Przechyliłem głowę, aby spojrzeć na jego
postać. Leżał na brzuchu, podpierając głowę na skrzyżowanych ze sobą ramionach
i wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt mojego ciała. Sam był przykryty
miękką pościelą jedynie do pasa i wyeksponował swoje plecy.
- Z czego się śmiejesz? – zapytałem, unosząc
lekko brwi do góry. Zdezorientowany chłopak przyjrzał mi się, jakby dopiero
zdał sobie z tego sprawę. Po chwili uśmiechnął się szybko i przysunął do mnie.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? –
zaświergotał, patrząc na mnie spod swoich długich rzęs.
- Jakże mógłbym zapomnieć – ucałowałem jego
wargi. – To chyba była najbardziej pojebana noc w całym moim życiu – zaśmiałem
się cicho, wracając do wspomnień.
Sapałem ciężko i głośno. Trafiłem na godnego siebie
przeciwnika. Jednak osiągnąłem zamierzony cel. Ptaki zaprzestały swych migracji
po odmętach mojego umysłu. Oparłem się plecami o drzwi toalety. Boksy w tym
klubie nie były zbyt obszerne i wysranie się mogłoby sprawić nielada trudność
osobnikowi większej postury.
Przyjrzałem
się uważnie mężczyźnie naprzeciwko mnie. Jedno porządne cięcie myśliwskim nożem
od razu załatwiło sprawę. Teraz z jego szyi wyzierała wprost na mnie ogołocona
grdyka i wywrócone białkami do góry oczy. Spojrzałem na swoje splamione krwią
dłonie. Wytarłem je niedbałym gestem w sprane spodnie i odetchnąłem głęboko,
odchylając głowę do tyłu. Doszedłem do wniosku, że strasznie mi ciasno i duszno
w tym obskurnym boksie, więc odsunąłem zasuwę i wyszedłem z toalety.
Myślę,
że w tej dzielnicy nie ma szans na to, że ktoś przejmie się takim ciałem
w jakimś barze pełnym handlarzy, ćpunów i chlejusów. Na zajęcie się policji tą
sprawą, szanse również istniały niezwykle nikłe. Zapewne właściciel pozbędzie
się ciała, aby nie robić sobie kłopotów i nie ryzykować przypadkowych
konfliktów z prawem. Jeszcze kto znalazłby marychę w jego mieszkaniu nad
lokalem, którą hoduje w ukryciu w doniczkach.
Zamknąłem
za sobą drzwi i chciałem podejść do umywalki, aby zmyć na wpół zakrzepłą krew z
rąk, lecz cos mnie przed tym powstrzymało. Albo raczej nie coś,
tylko konkretna osoba. W rogu pomieszczenia z dopływu wody korzystał niewysoki
mężczyzna. Stał sobie półnagi, bez koszulki, jakby nigdy nic i zmywał z twarzy
coś o bliżej nieokreślonym kolorze i pochodzeniu. Chwyciłem mocniej za rękojeść
mojego noża. Nie mogłem pozwolić na to, aby ktoś, ktokolwiek, odkrył moją
tajemnicę. Zwariowałbym w więzieniu. Nawet jeśli trafiłbym do psychiatryku, to
żadne leki czy też terapia nie były w stanie mi pomóc. Ptaki pojawiały
się wbrew mojej woli, to nie ja nimi sterowałem. Ich ciałami czy też ośrodkami
mózgu kierowała silna potrzeba, która zakwitała głęboko w mojej podświadomości
i musiała zostać zaspokojona bez względu na wielkość ofiary, którą musiała
pochłonąć. Inaczej działy się ze mną dziwne rzeczy. Lekarze nie zrozumieliby
tego. Dlatego tak ważne jest dla mnie zachowanie anonimowości działań i
pozostanie na wolności.
Zaszedłem
mężczyznę od tyłu, skradając się po cichu. Złapałem go za włosy i
odciągnąłem od umywalki. Natychmiastowo przyparłem jego nagie ciało do ściany i
odruchowo przystawiłem mu ostrze do gardła, które zamiast osłonić, wyeksponował
jeszcze bardziej. Rzuciłem szybkie spojrzenie w kierunku kupki ubrań, lezących
na granitowym blacie. Zdziwił mnie fakt, że broczyły je wyraźne plamy krwi dość
sporych rozmiarów. Spojrzałem w oczy mojej ofiary. Zamiast zwyczajnego strachu,
które niemalże zawsze napotykałem, ujrzałem iskierki wesołości oraz jakby…
rozbawienia, które tańczyły w jego tęczówkach o kolorze ciemnego miodu prosto z
pasieki. Mężczyzna miał ciemne, krótko przystrzyżone włosy, z których kapała
woda oraz zadziorny uśmiech przyklejony do twarzy. Przełknąłem ślinę. Postawa
chłopaka wyraźnie zbiła mnie z tropu, jednak za nic nie pozwoliłem sobie na
uzewnętrznienie tego. Przycisnąłem ostrze mocniej do jego szyi, na co brunet
tylko cicho się zaśmiał i spojrzał a mnie ciekawsko, oblizując usta.
Serce
zabiło mi parokrotnie szybciej. Poczułem jakby nagły przypływ… pożądania.
Nieoczekiwanie nabrałem ochoty na zamienienie kilku słów z ofiarą własnej
napaści.
- Co tutaj robisz? – zapytałem o wiele
bardziej miękko niż początkowo zamierzałem.
- Mógłbym ciebie wprawdzie zapytać
dokładnie o to samo, ale chyba moje domysły są w zupełności wystarczające –
zaśmiał się cicho. Nie pojmowałem jego zachowania. Trudno nazwać postawę, jaką
przyjął, systemem obronnym. – No już – szepnął kusząco. – Rób co musisz i zabij
mnie – mruknął.
- Najpierw chcę wiedzieć, co tutaj
robisz – warknąłem. Jego luzactwo zaczęło mnie irytować. Jednak w pewien sposób
mnie pociągał, czego powodu za nic nie byłem w stanie sobie wytłumaczyć.
Momentalnie nawiązałem z nim nic porozumienia, z której istnienia zdałem sobie
sprawę, kiedy nasze spojrzenia się ze sobą spotkały.
- To samo co ty jak mniemam – parsknął
dźwięcznym śmiechem. – Doprowadziłem się do porządku, jednak mi przerwałeś. To
niegrzeczne z twojej strony – kąciki jego ust powędrowały do góry.
- Z czego się tak cieszysz? – burknąłem,
czując się nieswojo.
- Bo jesteś zabawny i całkiem uroczy –
nieświadomie przygryzłem dolną wargę. – No i okoliczności są niezwykle
rozbrajające – westchnął, odchylając głowę do tyłu. – Też to czujesz? – zapytał
po chwili trwania w ciszy i błądzenia wyobraźnią po jej odległych krańcach.
- Zależy co masz na myśli – szepnąłem,
zdając sobie sprawę z tego, że mój oddech staje się płytki, urywany, a myśli
zaczynają niebezpiecznie krążyć dookoła ust nieznajomego oraz jego oczu, które
zdawały się skrzyć. Odsunąłem nieznacznie nóż od jego szyi, kiedy złapał za
jego rękojeść i nasze dłonie się zetknęły.
- Nie czujesz tego? – zdziwił się,
trącając mój policzek swoim nosem.
- Czego?
- Tego – mruknął, całkowicie pozbywając
się zagrażającemu jego życiu ostrza.
Stanął na palcach i powoli złączył nasze
usta. Nie myślałem długo nad tym, co robię.
Odłożyłem nóż na blat obok umywalki i
przyciągnąłem do siebie nieznajomego, wnikając językiem we wnętrze jego jamy
ustanej. Jęknął cicho, kiedy zaczynałem dobierać się do jego spodni. Nie byłem
w stanie określić powodu, dla którego cała ta sytuacja tak bardzo mnie
podniecała. Chyba zwyczajnie brakowało mi spełnienia u boku mężczyzny. Kobiety
już dawno przestały mnie podniecać.
Nieznajomy
zarzucił mi ręce na szyję i przyciągnął bliżej do siebie. Nagle jednak odsunął się
kawałek i zapytał z rozbawieniem:
- Chciałeś mnie zabić?
- Taki był plan – mruknąłem, wpijając
się na powrót w jego usta.
- Jestem Frank – wysapał, kiedy
zjechałem z pocałunkami na skórę jego szyi.
- Gerard – mruknąłem po chwili.
- Miło mi cię poznać, Gerardzie –
wymamrotał, spuszczając moje spodnie wraz z bokserkami na dół.
Jeszcze przez chwilę znosiliśmy się śmiechem na to wspomnienie, aż w końcu
między napadami niepohamowanej wesołości, zadałem Frankowi pytanie, które już
od dawna chodziło mi po głowie, a o którym całkowicie zapomniałem.
- Naprawdę się wtedy nie bałeś?
- Może trochę – zmrużył oczy. – Ale chyba
byłem bardziej podekscytowany tym, że spotkałem taką osobę jak ty. I ten
dreszczyk spowodowany wizją nagłej śmierci.
- Jesteś pierdolnięty – uśmiechnąłem się
szeroko, marszcząc brwi.
- Nie bardziej niż ty – parsknął i znów
zaczął się śmiać, czym mu zawtórowałem.
Przygarnąłem go przekornie ramieniem do siebie. Ułożył głowę na mojej klatce
piersiowej, a opuszkami prawej dłoni zaczął rysować jakieś bliżej nieokreślone
kształty po mojej piersi, nadal lekko uśmiechając się pod nosem. Przyjrzałem mu
się dokładnie i nagle coś we mnie… pękło. Był piękny. Nie żebym nigdy wcześniej
tego nie dostrzegł, ale wyjątkowość tej chwili otworzyła mi oczy i spojrzałem
na niego z całkiem innej perspektywy. Przeczesałem powoli włosy chłopaka
palcami i przyjrzałem się jego rumianym polikom
- Kocham cię Frank – wyszeptałem, nie myśląc
do końca, co mówię. Chłopak podniósł się lekko i spojrzał mi w oczy. Jego twarz
przybrała bliżej nieokreślony wyraz, a usta lekko się rozchyliły.
- C… Co takiego? – wykrztusił z siebie,
niezwykle zszokowany.
- To co słyszałeś – odparłem, zbity nieco z
tropu. – Co w tym takiego dziwnego? – usiłowałem ukryć niepokój maską chłodu.
- No nie wiem. Jesteśmy ze sobą w sumie
prawie dwa lata – mruknął, spuszczając wzrok. Jego policzki lekko zróżowiały. –
Jeszcze nigdy tego od ciebie nie słyszałem – przejechał palcem wzdłuż linii
mojej szczęki.
- Tak… skurwysyn ze mnie, wiem.
- Mówiłeś wcześniej, że … Myślałem, że nie
potrafisz…
- Kochać? Bo nie potrafię – mruknąłem,
patrząc w bok. Ale ty jesteś… - ująłem lekko jego podbródek i zmusiłem,
aby na mnie spojrzał. - … inny – dokończyłem. – Jesteś wyjątkowy. Nie mogę tego
nawet odpowiednio opisać. Zwyczajnie masz coś w sobie – szepnąłem, wpatrując
się w jego nieco zaszklone oczy.
Chłopak
powoli nachylił się nade mną, po czym złączył nasze usta na krótką chwilę.
Następnie położył dłoń na moim ramieniu, a nos skrył w mojej szyi. Dotknąłem
lekko jego karku. Wsłuchałem się w nasze spokojne oddechy, przymykając oczy. Po
raz pierwszy w życiu czerpałem autentyczną przyjemność z błogiej ciszy, spokoju
i bliskości ciała drugiej osoby. Nie myślałem w tej chwili o policji, która
bezustannie nas ściga, o konsekwencjach naszych czynów i ciałach, które
zalegały na łazienkowej posadzce, zbroczone własną krwią. Nic się nie liczyło
poza Frakiem u mojego boku. On zawsze był najważniejszy. Uzależniłem się od
niego, czego świadomość dusiłem w sobie od tak dawna… Nie chciałem przyznać się
przed samym sobą do tego, że mi zależy. To niezgodne z moją naturą. Jestem
wiecznym łowcą, koczownikiem, ornitologiem, który zabija w umyśle swe ptasie
zdobycze. Takie coś jak miłość nie wchodzi w grę, gdyż jest emocją zbędną.
Westchnąłem głośno i złożyłem delikatny pocałunek na czole chłopaka.
- Ja też ciebie kocham – szepnął mi sennie
do ucha.
- Miłość jest nasza największą słabością –
mruknąłem po chwili ciszy.
- Pierdolisz głupoty – zaśmiał się cicho i
niewyraźnie, będąc już na skraju zapadnięcia w głęboką drzemkę. Przymknąłem
powoli powieki i postanowiłem pójść w jego ślady, lecz nie udało mi się tego
dokonać.
Przed
oczami przebiegły mi obrazy z dzisiejszych zbrodni i potoku krwi, której
szkarłat oblepiał teraz kafelki w łazience, od której dzieliło mnie zaledwie
kilka kroków. Nie rozumiałem, dlaczego podczas wbijania noża w piersi tych
kobiet nie czułem wyrzutów sumienia, a po dokonaniu zbrodni zaczęły nawiedzać
mnie te przeklęte wizje. Może jest to wynikiem tego, że wówczas kierowała
mną rządza zaspokojenia wciąż łatających w mojej głowie ptaków nową ofiarą,
która je zadowoli i zamilkną. Teraz emocje opadły, a skrzydlate istoty
zaprzestały swych migracji i byłem wolny. Wolny na ciele i w umyśle, ale dusza
krwawiła.
Zawsze
działaliśmy z Frankiem w podobny sposób. Wysłano za nami listy gończe,
także nie możemy sobie tak po prostu wejść do motelu i wynająć pokoju.
Włamujemy się ukradkiem do budynku, napadamy na lokum, zabijamy jego
lokatorów, aby po przespanych kilku dniach wypoczęci i pełni sił mogli ruszyć w
dalszą drogę.
Bezsensowna
śmierć… dziwne zjawisko.
***
Patrzałem
jak Frank znika między drzewami, aby opróżnić pęcherz. Zapaliłem sobie w tym
czasie papierosa, usiadłem na masce naszego auta. Odchyliłem głowę w tył,
przyglądając się rozgwieżdżonemu niebu. Poruszanie się pod osłoną nocy jest
najbezpieczniejszym sposobem, aby uniknąć złapania. Zacząłem się zastanawiać:
co dalej? Frank zdawał się nie mieć takich problemów jak ja. Żył chwilą i nie
trudził się długo nad takimi sprawami jak ucieczka czy unikanie policji. On po
prostu mknął przed siebie i nie patrzał, czy niebezpieczeństwo za nim gna.
Szedł z uśmiechem przez życie, nie zamartwiał się, nie nękał swojego umysłu
skomplikowanymi planami ucieczki. Ja tak nie potrafiłem i nie wiedziałem, czy
mam tego chłopakowi zazdrościć, czy obawiać się jego podejścia do tej całej
sprawy. Kiedyś starałem się o tym z nim porozmawiać, lecz najpierw zbył mnie
nerwowym śmiechem, a późnej dał jasno do zrozumienia podniesionym głosem, że
nie życzy sobie, abym kiedykolwiek dalej poruszał ten temat.
W
głębi serca wiem, iż on boi się nawet bardziej niż ja, tylko stara się tego po
sobie nie pokazać. Akceptuję to i wspieram go na każdym kroku, aby nie czuł się
samotny i wyobcowany. Kiedy nadejdzie dzień, w którym zostaniemy złapani, nie
pozwolę policji go ode mnie zabrać. Nie pozwolę, aby trafił do więzienia, a
potem prosto do komory śmierci. Wiem, że jego z pozoru silna, lecz w prawdzie
bardzo krucha psychika, nie wytrzymałaby napięcia i strachu związanego z wizją
śmierci i niemiłymi współwięźniami z bloku. Jeszcze nie mam pojęcia, jakie
środki podejmę, ale na pewno będą one miały jeden cel. Uwolnienie jego duszy od
zmartwień; uwolnienie jej i danie swobody.
Wraz
z szelestem, pobliskich krzaków, zza drzewa wyszedł brunet. Podbiegł do mnie
szybko i jednym, zgrabnym susem znalazł się tuż obok mnie na masce, czemu
towarzyszył specyficzny odgłos uginanej blachy.
- Już jestem – mruknął wtulając się w mój
bok.
- Widzę właśnie – zaśmiałem się cicho,
obejmując go ramieniem.
- Czego wypatrujesz? – zlatał, podążając za
moim spojrzeniem w niebo.
- Gwiazd – szepnąłem.
- Są piękne – westchnął z zachwytem. – A jak
ich dużo – lekki uśmiech rozciągnął się na jego twarzy. – Mamy koc w
samochodzie? – zagadnął nagle.
- Mamy, ale po co ci jest potrzebny koc?
Nie odpowiedział mi, tylko zsunął się z
maski i po chwili wrócił na nią powrotem, tachając czarne, ciepłe okrycie.
Narzucił na nas oboje materiał, po czym ponownie się do mnie przytulił.
- Posiedźmy tutaj sobie trochę. Jest taka
piękna, ciepła noc – ucałował moje wargi.
- Z chęcią – uśmiechnąłem się sam do siebie.
Od czasu mojego wielkiego wyznania Frank
zrobił się bardziej czuły i częściej poświęcał mi uwagę, jakby wcześniej
sadził, że nie powinien tego robić. Pasowały mi nasze obecne relacje. Czułem,
że między nami jest coś więcej niż tylko seks bez zobowiązań, coś głębszego.
Po chwili oddech Iero przeszedł z cichego oddychania w lekkie pomrukiwanie, a
uścisk jego dłoni na mojej bluzie zelżał, co dało mi znak, ze chłopak zasnął.
Przyjrzałem się jego rumianym policzkom i odsunąłem mu grzywkę na bok, gdyż
zasłaniała ona mi widok na twarz chłopaka. Chyba musiał być dość zmęczony,
ponieważ zasnął stosunkowo szybko. Westchnąłem cicho, powracając ponownie do
obserwacji gwiazd. Jednocześnie przytuliłem do siebie rozgrzane ciało Franka i
wyobraziłem sobie, że już nigdy nie wypuszczam go z objęć.
***
Zjechaliśmy z głównej drogi i przystanęliśmy na poboczu, po czym wytoczyłem się
z auta i usiadłem na rozgrzanym asfalcie, opierając się uprzednio o zamknięte
drzwi. Schowałem głowę między kolanami i jęknąłem głośno, łapiąc włosy w
garście. Jechaliśmy na Florydę, a ja nawet nie byłem w stanie prowadzić
samochodu. Nagle poczułem, jak drobne ciało Iero przyciąga mnie do siebie, a
sam chłopak szepcze mi do ucha uspokajające słowa.
- Frank… Znowu je słyszę… Ptaki…
- Już niedługo Gee – mruknął. – Już niedługo
zamilkną.
***
- Gotowy? – zapytałem szeptem.
- Gotowy.
- To na trzy.
Właśnie przymierzaliśmy się do ponownego
napadu na pokój mieszkalny w motelu usytuowanym przy główne drodze na skąpaną
słońcem Florydę.
- Raz.
Nie wiedzieliśmy, co czeka nas w środku. Nie
mieliśmy pojęcia, kto wynajmuje pokój i jakie wiąże się z tym ryzyko. Czy ten
ktoś ma broń? Czy w ogóle jest uzbrojony? Grozi nam większe niebezpieczeństwo
niż zazwyczaj?
- Dwa.
Wzięliśmy głębokie oddechy. Spojrzeliśmy
sobie w oczy, w których szukaliśmy odpowiedzi na dręczące nas pytania. Mieliśmy
nadzieję, że znajdziemy w tęczówkach partnera spokój i opanowanie. Nie wiem jak
Frank, ale ja tej stabilizacji się nie doszukałem. Mam nadzieje, że chłopak
wręcz przeciwnie.
- Trzy.
Wyprostowaliśmy się, przechodząc do
działania. Rozejrzałem się po brudnym korytarzu i kiwnąłem Frankowi głową na
znak, że nikogo nie ma. Iero zapukał do drzwi pokoju numer 262 i obaj
czekaliśmy na odzew. Po chwili dobiegł nas odgłos niespiesznych, powolnych, a
zarazem lekkich kroków. To dodało nam otuchy, gdyż wskazywało, ze jest to
kobieta bądź dziecko. Jeszcze nigdy nie zabiliśmy nikogo w wieku szkolnym,
jakiegoś bobasa i miałem także nadzieje, że nie będziemy do tego zmuszeni.
Klamka
ugięła się po wpływem naporu dłoni osoby z wewnątrz, a ptaki zamilkły
nagle, jakby wyczuwały, co za chwilę nastąpi. One też się szykowały. Albo
poszybują stadem hen wysoko w górę, doprowadzając mnie do obłędu, albo zamilkną
na jakiś czas.
Drzwi
otworzyła nam drobna brunetka z uśmiechem na twarzy, który spełzł z jej
różanych ust zaraz po uświadomieniu sobie z kim ma do czynienia. W końcu głośno
o nas w prasie codziennej. Zamachnęła się, aby szybko zablokować wejście, lecz
było już dla niej za późno. Frank wszedł szybko do środka zamaszystymi krokami
i złapał ją za włosy, sprowadzając do parteru. Szybko rozejrzałem się po
pomieszczeniu. Z łazienki wydobywał się odgłos spuszczanej wody. Wraz z głośnym
krzykiem kobiety, stłumionym przez dłoń Franka, szum ustał i nastąpiła
nieprzyjemna dla nikogo stagnacja. Nagle usłyszeliśmy jak osoba, przebywająca w
łazience, odsuwa zasłonę prysznicową. Posłałem Frankowi szybkie spojrzenie,
które oznajmiało, że ja się tym zajmę.
Po
chwili w towarzystwie kłębów pary z pomieszczenia wyszedł mężczyzna mniej
więcej mojego wzrostu, w bokserkach i skapującej z jego włosów wodzie. Zanim
zdążył połapać się w zaistniałej sytuacji i obejrzeć za siebie, pchnąłem
nóż w jego plecy. Podejrzewałem, że podobny cios go nie powali tak od
razu na ziemię, więc kiedy zatoczył się kawałek dalej, zadałem mu kilka
następnych pchnięć, także moje ręce były splamione czerwienią, szkarłatem
cudzej posoki, która broczyła swym intensywnym, ciemnym kolorem wszystko
dookoła. Chłopak padł na ziemię z moim nożem w klatce piersiowej i torsem całym
umazanym jego własnymi płynami, które normalnie wypełniały żyły i tętnice.
Kobieta z krzykiem wyrwała się Frankowi, który przez nieuwagę dopuścił do jej
ucieczki, lecz mój ukochany wykazuje się refleksem szybszym niż świetnie
wytrenowana w tej dziedzinie osoba. Przejechał sprawnie ostrzem swojego
noża po jej gardle z taką mocą, że po jego przecięciu niemal dojechał do kręgów
szyjnych. Krew chlusnęła na wszystkie strony, a bezwładne ciało dziewczyny
opadło i rozciągnęło się na brudnym dywanie podłogi.
- Co to za krzy… - w otwartych drzwiach
stanęła kobieta koło czterdziestki, której twarz zamarła w jednym wyrazie
niewyrażającym zbyt wiele prócz kompletnego zdumienia.
Staliśmy tak, patrząc na siebie, aż w końcu
ruszyłem w jej kierunku tylko z jednym zamiarem. Nagle jakby oprzytomniała i
zdała sobie sprawę z tego, że przez moje szybkie kroki przemawia jedynie rządza
ujrzenia jej martwego ciała, które wije się w agonii przedśmiertnych drgawek u
mych stóp. Zerwała się do biegu, a ja ruszyłem prędko za nią. Wiedziałem, że
jeżeli dobiegnie do końca tego korytarza, to będzie równoznaczne z wydaniem na nas
wyroku. Motel znajduje się przy głównej ulicy, a dosłownie przecznicę dalej
znajduje się posterunek policji. Dotarcie tutaj nie zajęłoby służbom
bezpieczeństwa wiele czasu. Nawet jak zdecydowaliby się na podróż piechotą,
dorwaliby nas bez problemu.
- Policja! – wydarła się. – Mordercy!
Policja!
I… dobiegła do schodów, zbiegając prędko na
dół. Zakląłem soczyście pod nosem. Wróciłem biegiem do pokoju. Nie minęła
minuta, a już usłyszałem wyjące syreny. Dopadłem drzwi z tablicą 262 i
zamknąłem je z trzaskiem.
- Frank! – krzyknąłem do chłopaka, który
wyglądał przez okno. Pomóż mi zastawić drzwi!
- Mają nas – wyszeptał, ignorując moją
uwagę.
- Chodź kurwa tutaj i pomóż mi przesunąć tę
komodę pod drzwi!
Nagle jakby ocknął się z zadumy i podbiegł
szybko do mnie, pchając mebel. Kiedy złapaliśmy na blat stolika nocnego,
pociągnął nosem, co zmusiło mnie, aby na niego spojrzeć. Po policzkach chłopaka
spływały łzy, jego szczęki były zaciśnięte z całych sił, jakby za wszelką cenę
nie chciał dopuścić do uzewnętrznienia swych rozterek. Bardzo nie chciałem tego
ignorować, lecz w obecnej sytuacji nie zostało mi nic innego jak to
uczynić.
Gdy
tylko skończyliśmy przenosić, co się nadawało do przeniesienia, cofnęliśmy się
odruchowo pod przeciwległą ścianę. Na schodach rozległy się szybkie kroki dużej
ilości ludzi. Korytarz wypełniły ostrzegawcze krzyki mundurowych, zapewniające
nas, że jesteśmy otoczeni i nie zdołamy im uciec. Spojrzałem na Franka z
przestrachem, ujmując jego twarz w swoje dłonie.
- Nie płacz – szepnąłem, składając krótki
pocałunek na jego roztrzęsionych wargach. – Nie płacz, proszę. To nie pora na
łzy – głos mi się załamał.
- G… Gerard… - wyjąkał. – To koniec. Miałeś
rację… To koniec…
Przygarnąłem go szybko do siebie. Moja dłoń
odruchowo sięgnęła do rękojeści noża. Nie… nie zamierzałem się bronić.
- Kocham cię Frank. Kocham, słyszysz? –
jęknąłem cicho. – Nie zapominaj o tym – przejechałem kciukiem po jego szyi.
- Ja… C… Ciebie też – dławił się łzami.
- Przepraszam – z moich oczu pociekły
pierwsze łzy.
- Za co? – podniósł na mnie swoje szklane
spojrzenie. Zdecydowanym ruchem wbiłem nóż w jego klatkę piersiową, chcąc
zaoszczędzić mu wielu cierpień oraz powolnego konania. – Dlaczego? – wyszeptał,
kładąc dłonie na mojej piersi.
- Nie chce dla ciebie losu w celi śmierci.
Proszę wybacz mi… - zaszlochałem, kiedy jego ciało powoli zsunęło się po
ścianie w dół.
- Dziękuję Gee – spojrzał a mnie po raz
ostatni z nikłym uśmiechem, zanim jego powieki opadły na zawsze.
Z mojego gardła wydobył się potężny szloch.
Pochyliłem się nam martwym ciałem Franka. Usiadłem obok ukochanego w
akompaniamencie próby rozwalenia drzwi przez policję. Przyjrzałem się
splamionemu krwią ostrzu, po czym powoli zbliżyłem je do własnego serca.
Chciałem pchnąć; pchnąć z całych sił, ale nie byłem w stanie. Jakaś część mnie
zaparła się i nie pozwalała mi na wykonanie tego ostatniego ruchu. Odetchnąłem
głęboko. Wziąłem dłoń Franka i umieściłem ją na rękojeści mojego noża.
Wraz z odgłosem pękającego drewna, wbiłem sobie nóż prosto w serce. Bolało przeraźliwie.
Ale tylko przez chwilę. Potem nastało lekkie odrętwienie i pieśń. Pieśń ptaków,
zrywających się do lotu. Teraz są wolne…
***
Rocznicowy shot o tytule z nazwą bloga.
Dla mnie jest szczególny i specjalny. Głównie właśnie dzięki tym ptakom :) I
rok za mną, heh?
koapfdjlsahdkysadisakdasu8oye, 7dasmo;dsiaduaslidkoasi,das'd,oas[,dooasdsajdsajdm asilduas;
OdpowiedzUsuńhttp://img189.imageshack.us/img189/4461/tumblrmhfgv6mibj1rj6p3a.gif
całym sercem uwielbiam
Siedzę przed komputerem z łzami w oczach i kompletnie nie wiem co napisać. To było.... łoł. Niesamowite. Piękne, chociaż troszkę chore, ale to nic. Motyw z ptakami - absolutnie go kocham. Genialny pomysł. Nie mogę doczekać się kolejnych szotów :3
OdpowiedzUsuńTo...to było takie piękne, bezbłędne. Mam kompletny mętlik w głowie. Jestem zachwycona i rozpływam się z rozkoszy. Uwielbiam takie schizy. Matko, matko, matko....Po prostu KOCHAM CIĘ<3 Chyba postawię Tobie pomnik i będę go czcić...A tymczasem lecę jeszcze raz przeczytać tego shota. Awww...już nie mogę doczekać się następnych.
OdpowiedzUsuńKathi
Ps. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, chociaż twojego bloga czytam od chyba samego początku...Ach i dużo, dużo weny!
Dariałkę...Matko boska...To było tak przeraźliwie smutne, że aż się poryczałam na samym końcu...Długo się zastanawiałam nad odpowiedzą co do takiego jednego pytanie zadanego kiedyś przez ciebie i moja odpowiedź brzmi: Tak, jesteś najokrutniejszą osobą jaką znam...Ale cię bardzo kocham i przyznaje się publicznie!
OdpowiedzUsuńA poza tym nie ma na świecie lepszych opowiadań niż twoje...Po prostu kocham w nich wszystko, co możliwe, czytam, płaczę...Potrafisz w jednym shocie zmieścić tyle emocji, smutku, szczęścia, że...Jesteś idealna pod każdym względem :3 Wiesz, co chce przez to powiedzieć, ale by było za dużo pisanie, także ten...Czekam na więceeeej shotów *u* Chce już 5 lutego :D
Mój boże...Nie potrafię pisać sensownych komentarzy, w dodatku ten oneshot był jednym z najpiękniejszych jakie czytałam. Bezbłędnie opisałaś psychicznego Gerarda, uwielbiam to wspomnienie kiedy bawi się żołnierzykami...jest wtedy taki niewinny i uroczy. Motyw ptaków jest genialny. Przy końcówce niemal płakałam czytając jak zabija Franka...Od początku miałam dziwne wrażenie że to wszystko skończy się źle..No i się tak skończyło. Pierwszorzędny początek, oraz znakomity koniec. Perfekcja :)
OdpowiedzUsuńWitaj! Już od jakiegoś czasu zaglądam na tego bloga. Co prawda czytałam tylko frerardowe shoty, ale i tak muszę przyznać, ze jesteś dobra, jeśli idzie o pisanie ich.
OdpowiedzUsuńJednopartówka którą tu przedstawiłaś jest po prostu genialna! Mieści się w niej tyle emocji, chociaż jakoś pokaźnie długa nie jest. Niesamowite.
Wczoraj w nocy, gdy to czytałam, musiałam przerywać co chwilę, żeby się ogarnąć, a później przeczytałam jeszcze raz, żeby lepiej zrozumieć to, co tak mnie zachwyciło.
Naprawdę, bardzo psychiczny shot. Gerard powinien się leczyć, ale to mało istotne. Ciekawie wykreowałaś i jego i Franka. Dwóch bezlitosnych, zakochanych w sobie zabójców. I do tego tak brutalnych... na to bym nie wpadła. ;D
A końcówka już po prostu totalnie mnie rozwaliła, chciało mi się ryczeć. Brawo, niewiele rzeczy w słowie pisanym doprowadza mnie do łez. Poza tym, zgadzam się z przedmówczynią, motyw ptaków w głowie Gee jest po prostu epicki ;P
Pozdrawiam! xoxo
Smdiadindsaidisanidnaidsaiond. Oinsdanidniasndsa. Ndsainiodasonda. Dawno nie czytałam tak genialnego shota. Bueh, nigdy nie czytałam tak genialnego, dziwnego shota. Borze iglasty, no brak słów no. W tej chwili nie jestem w stanie napisać nic sensownego. Oisnainifsnia.
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam takie... cudownego shota. Zastanawiam się jakim cudem to wychodzi ci tak pięknie. Moje shoty i opowiadania są strasznie dupne. Cóż... idealne. Idealnie wspaniałe...
OdpowiedzUsuń< with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com >
Wow...to było mocne...kurcze, nie wiem co napisać. Pomysł miałaś naprawdę świetny i równie dobrze go zrealizowałaś. Kiedy czytałam o tych ptakach potrafiłam sobie doskonale wyobrazić, jak frustrujące to musi być uczucie. Sama nie lubię, kiedy chmara ptaków wydziera się wniebogłosy kiedy idę parkiem. Ale że Gee i Franiuś mordercami? Toż to anioły wcielone są :D. No, ale niemniej twoja wyobraźnia mnie zachwyca. I przeraża. Po tym wszystkim śniło mi się dzisiaj, że Frank gonił mnie z nożem...O_o. Najbardziej podobała mi się początkowa i ostatnia scena. Były po prostu takie...inne, mroczne i piękne zarazem. Ach, i rzecz, którą uwielbiam w opowiadaniach - retrospekcja <3. Jak zawsze dobra psychoza i dobre porno w wykonaniu Darsy, brawo :).
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
Świetne *-* To że Gee go zabije było trochę przewidywalne, ale poza tym świetne *-* To z tymi ptakami... świetne <3
OdpowiedzUsuńOgólnie całokształt bardzo mi się podoba ^ ^
~Possible Way
jezu darsa to było piękne najlepszy shot ever nie wie wgl jak to opisać jak ty to robisz że to wychodzi tak pięknie z kąd masz takie zajebiste pomysły jak ja ci tego zazdroszczę <3 słów mi brak rly. Jezu no haaa nie przestrzegam 2 przykazania bożego jaka jestem złłłaa :d ale chcę żebyś wiedziała że jesteś świetna nigdy nie wątp w siebię i nigdy nie przestawaj pisać bo te opowiadanis są zajebiste pisz więcej takich shotów *_* na końcówce się popłakałam jak ty to pięknie ujęłaś już myślałam że policja wejdzie i gee weźmie ale na szczescie się zabił xd a jego ojciec to idiota debil jak tak można wgl...ja bym nigdy sb. Tak nie spieprzyła życia jak gee i frank bo to jest już nieodwracalne.. Ale dobrze że to zrobili bo takiego świetnego shota było nie było jpd ale super film by z tego wyszedł idź do studia filmowego i podpisz umowę serio na pewno by to wzięli :3 okyoky ja już kończę moją przemowę c; licze na wiecej takich shotow xoxooxooxoxooxoxoxooxoxoxoxooxoxo....xoxo i jeszcze raz xo <3
OdpowiedzUsuńNajpierw chciałam przeprosić, że dopiero teraz komentuje, ale wcześniej nie miałam czasu. Przepraszam ;__; Ale przechodząc do rzeczy, to... Daruś, to było cudowne, wiesz? Niedość, że ciekawa fabuła i pomysł, na który na pewno bym nie wpadła, to i również dobre wykonanie *_____________* Przecież ty ich tak cudownie zabiłaś! Normalnie brakuje mi słów, ale wiedz, że to kocham <3
OdpowiedzUsuńTo był najpiękniejszy shot jaki czytałam. Mam łzy w oczach. Nie wiem, co napisać, brak mi słów. Przepraszam...
OdpowiedzUsuńPrzepiękny one-shot. Darsa, jesteś mistrzynią. Uwielbiam twoje opowiadania. ;__; <'3
OdpowiedzUsuńjeja, jakie to fajne *________________*
OdpowiedzUsuń