środa, 6 lutego 2013

# 2

As snow falls on desert sky






Nagły powiew suchego wiatru owiał moją twarz. Zakląłem, kiedy ziarenka piasku dotarły do moich oczu, drażniąc nerwy. Nienawidziłem takiej pogody. Ten gorąc był nie do zniesienia. Ubrania lepiły mi się do ciała a kosmyki włosów przylegały ściśle do czoła. Mimo tego, że siedziałem w cieniu dość rozłożystego jak na te tereny drzewa, upał był wyraźnie odczuwalny. Temperatura na Saharze osiągnęła swój punkt kulminacyjny już parę godzin temu, ale wciąż nie odczuwałem jej spadku. Wielki Erg Wschodni nie jest pustynią, na której praca była moim życiowym marzeniem czy też jego spełnieniem. Jednak zawód archeologa nie jest zbytnio opłacalny w dzisiejszych czasach. Może kiedy trafi się na jakieś wartościowe wykopalisko, na konto spływa trochę większa kwota niż zazwyczaj, lecz w rzeczywistości i tak największe pieniądze idą do naszego pracodawcy. Utarło się przekonanie, że jesteśmy wolnymi duchami, którzy działają na własną rękę, jednak każdy ma kogoś nad sobą. Kasa nie zlatuje z nieba. Ale mimo wszystko nie narzekam. Teraz należy brać co dają i wykorzystywać każą okazję do maksimum.
Moje życie ostatnimi czasy to pasmo nieszczęść i ciągłych niepowodzeń. Dostałem zlecenie na jakimś odludziu, w ciągłym upale, nie układa mi się w małżeństwie i dowiedziałem się niedawno, że mój brat ma raka płuc. Potrzebowałem ciszy i spokoju, co w tym momencie właśnie miałem  okazję doświadczyć. Dla pokreślenia panującego w tych stronach klimatu, brakowało tylko zeschniętej róży jerychońskiej toczonej przez wiatr. Musiałem odpocząć od wiecznych pretensji Franka do mojej osoby, więc w tym celu udałem się w cień najbliższego drzewa. Choć korona jego jest raczej uboga, co mnie wcale nie dziwi, daje trochę zbawczej poświaty, która przynajmniej chociaż odrobinę koi mą rozgrzaną skórę. Od zawsze uważałem, że żadne, ale to żadne słońce nie jest w stanie opalić mojej wiecznie bladej cery. Jednak bardzo się myliłem. Sahara zmieniła jej koloryt niemalże nie do poznania. Ale co się dziwić. Temperatura ciągle wahająca się niebezpiecznie na pograniczu czterdziestu stopni Celsjusza i czterdziestu pięciu, to już coś.
‘Moje’ drzewo było tak blisko obozu, który z ekipą rozbiliśmy, że aż ledwo go dostrzegałem. Tak, to był sarkazm. Zacząłem się głęboko zastanawiać się nad tym, czy aby ze mną nie jest coś nie tak, jak powinno być. Zawsze myślałem, że ślub z Frankiem to najlepsze, co mogło mnie w całym życiu spotkać tak jak i on sam. Ostatnio nabrałem bardzo poważnych wątpliwości co do dalszego trwania z tym mężczyzną w związku. Nie miał on przyszłości. Już nie. Wciąż sądzi, że go zdradzam, a mi nawet nigdy nie przyszło do głowy, aby obejrzeć się za innym facetem. Ciągłe kłótnie o to samo, czyli o moją rzekomą niewierność, zaczęły poważnie mnie irytować i męczyły do takiego stopnia, że wychodziłem z domu rano i wracałem późnym wieczorem. Wiem, że takim zachowaniem sobie w ogóle nie pomagam. Potęgowało to jedynie wściekłość chłopaka. Podczas gdy błąkałem się po mieście, księgarniach i kafejkach, jego wybujała wyobraźnia podpowiadała mu, że mam kogoś na boku i to właśnie u tej osoby przesiaduje tyle czasu. Ten związek mnie ma przyszłości. Już nie. Powtarzam to sobie raz za razem, ale  nie potrafię poczynić kroków do realizacji planu opuszczenia Franka. Nie będziemy w stanie utworzyć zdrowych relacji na ciągłych podejrzeniach i niezgodzie.
Miałem nadzieję, że szef dając mi to zlecenie, nie powierzy go także Iero. Pragnąłem przynajmniej na chwilę od niego odpocząć. Taka była prawda. Dość smutna, ale za to jaka szczera. Oczywiście udawałam niezaskoczonego i przynajmniej minimalnie entuzjastycznie nastawionego, do tego wspólnego wyjazdu, kiedy okazało się, że prace wykopaliskowe nad szukaniem śladów starożytnych władców rozpoczniemy oboje w tym samym czasie i miejscu, lecz nie wyszło mi to chyba nadzwyczaj przekonująco.
Z błogością na twarzy wspominałem ten piękny dzień, w którym się poznaliśmy. Iero zaczynał swój pierwszy rok w liceum, a ja już mój ostatni. Nigdy nie doszłoby do naszego bliższego spotkania, gdyby nie impreza u mojego kumpla, Marka, który o dziwo znał również Franka.  Szatyn nie zrobił na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Wylewając na kogoś pukal zimnego piwa, na bank nie zaskarbisz sobie jego przychylności. Sprawy przyjęły nieco inny obrót niż byśmy chcieli. Otóż następnego dnia rano obudziliśmy się w pokoju gościnnym gospodarza obok siebie całkowicie nadzy. Oboje nie wiedzieliśmy jak do tego doszło. Ze wstydu następne pół roku mijaliśmy się ze sobą i unikaliśmy wspólnych kontaktów jak ognia. Nasze drogi zeszły się ponownie w męskiej toalecie podczas lekcji. To było takie dziwne, że akurat wybraliśmy się do kibla w tym samym czasie. Po chwili niezręcznej ciszy, która nastała, chłopak zaczął mnie przepraszać za ten incydent na imprezie. Spokojnie oznajmiłem, że wina leżała po obu stronach i zwaliłem większość na nadmiar alkoholu we krwi. Nie chciałem wtedy dopuścić do siebie myśli, że żałuję, iż nic nie pamiętam z tamtej nocy. Ostatecznie i tak rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta i pieprzyliśmy w kabinie do końca mojej matmy a jego hiszpańskiego. Chociaż obaj ponownie zaczęliśmy zarzekać się, że więcej do tego nie dojdzie, następny raz miał miejsce na integracyjnym wyjeździe kółka teatralnego i muzycznego. Organizatorzy nieco spóźnili się z integrowaniem nas, ale nikogo to nie obchodziło. Wybrałem wokal jedynie dlatego, że miałem jeszcze opcję, uwzględniającą pływanie. Z moim talentem do poruszania się w wodzie utonąłbym szybciej, niż moje ciało w ogóle znalazłoby się w tej cieczy. Jak się później okazało, Frank figurował na liście aktorów. Przez cały czas, gdy udawałem, że go nie znam, a między nami do niczego nie doszło, zacząłem odczuwać dziwne łomotanie w klace piersiowej na widok jego kruchej sylwetki. Niekiedy odnosiłem wrażenie, że on również zaszczyca mnie ukradkowymi spojrzeniami. Obydwoje ukrywaliśmy to, co tak naprawdę czuliśmy głęboko w sercu. Czwartego dnia obozu mieliśmy ognisko. Ukradkiem wymknąłem się z kumplami na papierosa. W tamtych czasach palenie należało do czynności surowo zabronionych wśród młodzieży i niezwykle tępionych, wiec jacykolwiek przypadkowi świadkowie musieli być niezwłocznie unicestwieni. Los chciał, aby tuż obok naszej trójki przeszedł zagubiony, pogrążony we własnych myślach szesnastolatek o dziecięcych rysach twarzy i dużych, brązowych oczach. Ledwo zdążył nas zauważyć a już został powalony na ziemię przez Edgara i Edwarda, bliźniaków z drużyny futbolowej, którzy należeli ze mną do kółka za karę za zniszczenie mienia szkoły. W porę zareagowałem i wyrwałem Franka z łapsk tych wielkich osiłków. Przyrzekłem, że załatwię odpowiednio sprawę i mały z pierwszego roku nie piśnie ani słowa. Nikomu. Zaufali mi na tyle, że we względnym spokoju i ciszy odprowadziłem Iero pod domek numer siedem, który dzielił z niejakim Maxem. Jednak jego współlokator doznał silnego uczulenia na brzozy, których było dookoła pełno i wrócił do rodziców w trybie natychmiastowym. Wymusiłem na Franku obietnice milczenia. Nie opierał się zbytnio, co nie tyle mnie zdziwiło, ile nakazało poświęcenie jego osobie więcej uwagi. Nie pamiętam dokładnie, jakie słowa padły z jego ust, gdyż w końcu minęło sporo lat od tamtego wydarzenia, lecz momentu, w którym jego usta delikatnie naparły na moje nigdy nie zapomnę. Tamta noc spędziliśmy w jego łóżku. Jednak już więcej nie przyrzekaliśmy sobie, że nigdy taka sytuacja miejsca mieć nie będzie. Może to za sprawą tego, że żadne z nas nie chciało tych słów wypowiadać a może dlatego, że pewne wyznanie trwale zmieniło nasze wzajemne stosunki. Tamtej nocy po raz pierwszy usłyszałem od kogoś, że znaczę dla niego więcej niż powinienem. ‘Kocham cię’, niby dziewięć prostych liter, zaledwie dwa wyrazy, a potrafią nieźle namieszać w głowie. Majowy obóz połączył nas czymś więcej niż tyko zwyczajną sympatią, jaką odczuwa się w stosunku do kolegi czy nawet przyjaciela. Nasze serca zaczęły bić dla siebie równym rytmem, dopełniały się. Ujmując to w kilku słowach, znaleźliśmy tak długo poszukiwane szczęście. Teraz wszystko, co zbudowaliśmy przez ostatnie dwadzieścia lat, sypało się. Wszystko stało się kruche i lada dzień miało zmieszać się z tym pustynny piaskiem. Wszystko obróci się w nicość.
Wolnym, niespiesznym krokiem wróciłem do obozu. W wykopaliskach pomagali nam miejscowi. Był to dla nich łatwy grosz do zarobienia, jako ubogiej ludności zamieszkującej Erg Wschodni.
- Gerard! Frank się o ciebie pytał – oznajmił mi jeden ze współpracowników. – Nie wyglądał na zadowolonego.
- A powiedz mi, kiedy on na takiego wygląda? – zapytałem, cicho wzdychając. Rick wzruszył jedynie ramionami. – Idę, zanim zje kogoś na kolację – posłałem mu niemrawy uśmiech.
Niespiesznie podążyłem do namiotu. Nie chciałem już nawet na niego patrzeć. Nie to, że go nie kocham, bo wciąż zajmuje większość mojego, łaknącego miłości serca. Tyle, że zmęczyły mnie te jego humory gorsze niż u kobiety w ciąży. Idąc na spotkanie z potworem, nigdy nie wiedziałem, co mnie czeka. Liczyłem przynajmniej, że nie będzie to kolejny napad złości, który zaowocuje następną kłótnią.
Moje prośby zostały niejako wysłuchane. Niemniej jednak takiego obrotu sprawy nie oczekiwałem. Ledwo co wkroczyłem do namiotu pokaźnych rozmiarów, a poczułem,  jak czyjeś ręce oplatają nie w pasie, a kark owiewa gorący oddech drugiej osoby.
- Frank? – spytałem głupio, nieco zbity z tropu.
- A myślałeś, że kto? - stanął naprzeciwko mnie z miną wzburzonego człowieka.
- Ależ nikt kochanie – mruknąłem uspokajająco i ująłem jego twarz w dłonie.
Zobaczyłem ponownie w oczach Iero mojego dawnego Franka. Piwne tęczówki nie straciły swojego blasku, mimo upływu lat. Ujrzałem na powrót tego chłopaka, który przepraszał za byle przewinienie. Teraźniejszemu Frankowi nawet cień skruchy za morderstwo nie przemknąłby po obliczu. Nie jestem  w stanie uwierzyć, że człowiek na przestrzeni lat jest w stanie aż tak bardzo się zmienić. Przejechałem kciukiem po gładkim policzku męża. Nagle zauważyłem, że jego oczy są zaszklone. Już chciałem zapytać co się stało, gdy mężczyzna wtulił się we mnie ufnie, aczkolwiek dość nieoczekiwanie. Na sekundę mój układ nerwowy i mięśniowy wyraźnie odmówiły posłuszeństwa i współpracy z organizmem. Niebawem jednak wszystko wróciło do normy. Moja prawa ręka spoczęła na dolnym odcinku pleców Franka, a druga powędrowała na tył jego głowy.
Nie miałem pojęcia, co poruszyło go do tego stopnia, że rzucił mi się w ramiona, lecz me myśli zajęło całkowicie co innego. Pierwszy raz od niemal dwóch lat pomyślałem, że jeszcze nie wszystko jest całkowicie stracone, może istnieje cień szansy na odratowanie tego, co się między nami zepsuło, na odratowanie małżeństwa. Moje serce zabiło szybciej, a napędzała je właśnie ta nadzieja. Nadzieja na ponownie rozpalenie ognia w naszym związku.
- Gee? – zapytał cichutko. – Co się z nami stało? – jego głos był przepełniony bólem. Nie odpowiedziałem mu na to pytanie. Nie mogłem, był w rozsypce, a ja nie miałem serca jeszcze bardziej go dobić, co niewątpliwie zrobiłoby wyjawienie prawdy. Mimo wszystko moim pragnieniem nie było zadanie mu cierpienia, ponieważ byłby to ból psychiczny a taki jest najgorszy.
- Powiedz mi, czy byłem aż taki okropny? – wyjęczał żałośnie.
- Myślę, że pewne pytania właściwym byłoby zostawić bez odpowiedzi, Frankie.
- Czy to znaczy, że ja zawiniłem przez te wszystkie lata najbardziej? Nie chcę żebyśmy dalej żyli jakbyśmy w ogóle nie byli małżeństwem. Boli mnie to Gerard, tak bardzo mnie to boli – rozpłakał się.
Wraz z jego głośnym szlochem, moje serce automatycznie pękło na dwa kawałki. Nie miałem pojęcia, skąd u niego wzięło się to nagłe poczucie winy. Musiało być coś, co spowodowało tę lawinę zwierzeń.
Delikatnie przesunąłem go w kierunku mojego łóżka. Tak, doszło już do tego, że spaliśmy osobno. Nazwiska także posiadamy niezmienione od urodzenia. Postanowiliśmy, ze tak będzie najlepiej. Usiadłem na miękkim materacu wraz z Iero, przyklejonym do mojego boku.
- Mnie też to bolało Frank, uwierz. Bolało jak cholera – szepnąłem w jego rozczochrane włosy.
- Nie powinienem oskarżać ciebie o te wszystkie głupoty. Były one całkiem bezpodstawne. Mam świadomość tego, że zepsułem to, co zbudowaliśmy. Nie podoba mi się to uczucie.
- Co sprawiło, że przejrzałeś w końcu na oczy? Tyle razy błagałem nie wiadomo jakie siły o cud. Modliłem się o moment, w którym usłyszę od ciebie to wymazane tak dawno z twojego słownika życia słowo. Zwykłe ‘przepraszam’. Uwierz, że od razu załatwiłoby sprawę. Ja ciebie wciąż kocham skarbie. Mimo tych wszystkich obelg, oskarżeń i wielu innych niemiłych rzeczy, które kierowałeś pod mój adres, ja kocham ciebie niezmiennie mocno. Jednak braknie mi już sił na znoszenie twoich ciągłych zmian nastroju. Tego dla mnie jest stanowczo za wiele – oznajmiłem mu szczerze. – Powiedz mi, co sprawiło, że przejrzałeś na oczy i uświadomiłeś sobie to wszystko aż tak późno? - posłałem mu wyczekujące spojrzenie. Obserwował mnie uważnie swoimi miodowymi oczyma.
- Bo…- zaczął niepewnie. – Dzwonił do ciebie Mikey. Tylko, że sam wiesz jaki tutaj jest gówniany zasięg – przerwał kontakt wzrokowy ze mną, jakby nagle ogarnęło go zawstydzenie. – Nagrał ci wiadomość na poczcie głosowej. No i ja… tak jakby odsłuchałem ją. Nie chciałem, przysięgam – zapewnił szybko. – Samo jakoś tak wyszło. Proszę, sprawdź sobie wszystko, to zrozumiesz chyba… - wyjął niepewnie z kieszeni swoich spodni mój telefon i mi go podał.
Nie wiedziałem, że jego sztab śledczy zaszedł aż tak daleko. Żeby przeszukiwać moją komórkę?! Bo zakładam, że właśnie to z nią robił. Niemniej teraz bardziej byłem ciekawy, co Mike powiedział, że skłoniło to Franka do aż tak gwałtownej zmiany zachowania. Poczekałem chwilę po wybraniu odpowiedniego numeru, aż kobiecy głos przeprowadzi mnie przez menu użytkownika.
- Cześć brat – kaszlnął. – Zakładam, że padła ci bateria, nie masz zasięgu, albo Frank się do ciebie dobijał i go wyłączyłeś – zaśmiał się ponuro. – Jak tam w ogóle się wam układa, co? Dalej ci zrzędzi i wszędzie widzi ukryte dna i facetów, z którymi chowasz się po mysich dziurach, żeby ich później niecnie przelecieć? – tak, Mikey o wszystkim wie. – Serio stary. Nie mam pojęcia jak ty to wszystko wytrzymujesz. Ja już dawno kopnąłbym go w dupę – spojrzałem przelotnie na Franka. Siedział z podkulonymi nogami i wpatrywał się pustym wzrokiem przed siebie. – Rozumiem, że go kochasz i w ogóle, ale… przejrzyj w końcu na oczy. To nie jest ten sam chłopak, którego poznałeś w liceum nie możesz to końca życia łudzić się, że ten facet się zmieni. Jesteś młody, jeszcze masz szanse na ułożenie sobie życia z kimś innym. Mówię poważnie. Nie mówię, że go nie lubię. Raczej lubiłem go za dawnych czasów a teraz ledwo toleruję. Wiesz, że twoje szczęście braciszku jest dla mnie najważniejsze – ponownie się rozkaszlał. – Przepraszam. Pewnie chcesz wiedzieć, co powiedział mi ten lekarz od płuc. No cóż… Podycham jeszcze trochę – zaśmiał się gorzko. – Nie jakoś zastraszająco długo, ale pomęczę ciebie i tego małego skurwysyna jakiś czas. Chyba, że się wcześniej rozwiedziecie, o co w duchu modle się gorąco. Cudowny antybiotyk, którego nazwy nie jestem w stanie przeczytać a co dopiero powiedzieć,  i pewne terapie uzdrawiające mają postawić mnie na nogi. Nie wiem czy dowierzać tym wszystkim specjalistom, ale chyba wyjścia innego nie mam. W każdym bądź razie do stracenia to ja z pewnością nic nie posiadam. Czuję się lepiej, to pewne. Daj znać jak doprowadzisz telefon do ładu. Dawno ze sobą nie rozmawialiśmy. I zbliżają się Święto Dziękczynienia. Należałoby spędzić je w przyzwoitym gronie rodzinnym, jeżeli wiesz, co mam na myśli – po wypowiedzeniu tych słów, ostatni raz zakaszlał i rozłączył się.
Milczałem przez dłuższą chwilę, nie wiedząc kompletnie jak mam zareagować. Jedynym czego byłem w stu procentach pewien to to, że jak najszybciej oddzwonię do brata.
- Masz pozdrowienia od Mikeyego – oznajmiłem niepewnie Frankowi.
- Świetnie – mruknął. – To wszystko? Nic więcej nie powiesz?
- A co ja niby więcej mam ci powiedzieć? Że jestem zadowolony, bo grzebałeś mi w telefonie? Że skacze z radości zdając sobie dopiero sprawę z tego wszystkiego, bo to najprawdopodobniej nie był pierwszy raz? Że jest mi przykro? – stanąłem nad nim. – Ale mi wcale nie jest przykro, Frank. Przynajmniej nie z powodu tego, co usłyszałeś. Jak już to bardzo dotknęło mnie to, że uświadomiłeś sobie własne błędy tak późno. O wiele za późno.
- Czyli to koniec? – szepnął, przygryzając wargę. Powstrzymywał łzy.
- Czego koniec? – zapytałem, nieco zbity z tropu.
- Naszego związku Gerard! Chyba teraz o nim mowa, prawda?
- Ale ja nie chcę niczego kończyć! Nie teraz jak widzę minimalną szansę na zmianę twojego postępowania! – wyrzuciłem ręce do góry z bezradności. – Może nie jesteś już tym samym chłopakiem,  którego poznałem szmat czasu temu, ale wciąż ciebie kocham. Nie brałbym przecież z tobą ślubu, gdybym nie był pewien, że chcę wytrwać przy tobie do końca. Kocham cię Frank -  dokończyłem z mniejszą ekspresją w głosie, co było wyraźnym efektem wypalenia.
Podszedłem do niego i przytuliłem to wątłe ciałko do własnej piersi. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo mi tego brakowało. A może zdawałem, tylko usilnie starałem się zagłuszyć to wewnętrzne pragnienie? Jednak najważniejsze jest to, co dzieje się teraz, w tym momencie. W tej chwili. Znów jesteśmy blisko, znów razem. Nie osobno, ale razem. W końcu.
- Poprawie się, obiecuję – wyrzucił z siebie po fali niespokojnych wdechów i wydechów powietrza.
- Ale nie przeprosisz – stwierdziłem głucho, lecz nadal ze spokojem.
- Daj mi trochę czasu – mruknął Frank.
- Powiedz mi tylko, dlaczego nie jesteś w stanie wypowiedzieć tego jednego słowa. To tylko wyraz. Pojedynczy w dodatku. Nie dostaniesz zawału, jak przejdzie ci przez usta.
- Nic nie rozumiesz – odwrócił wzrok. – To nie takie łatwe.
- To mi to…
- Gerard! Gerard! – do naszego namiotu wpadł roztrzęsiony Rick. – Burza piaskowa idzie. Musimy wszystko pochować do namiotów i odpowiednio zabezpieczyć. Musisz nam pomóc.
- Akurat miałem wychodzić – chrząknąłem w zaciśniętą pięść. – Chodź szybko, zanim w nas uderzy.
Nie przejmowałem się już tak bardzo w tej chwili Frankiem i naszą rozmową. Zmęczyło mnie to ciągłe czekanie na jego wewnętrzną zmianę, chociaż jasne jest to, że i tak będę czekać jeszcze długi czas, bo nie potrafię od niego odejść.
            Z pomocą miejscowych bardzo szybko wszystko zabezpieczyliśmy, pochowaliśmy i przygotowaliśmy do wyczekiwania wichury. Powietrze od razu zrobiło się jakieś chłodniejsze i coraz zrywały się mocniejsze podmuchy wiatru. Wszyscy czuliśmy, że ku nam podąża piaskowy potwór, którego skrywa w sobie pustynia. Nie myślę, żeby to była jakaś burza ekstremalnych rozmiarów, ale na pewno będzie później odczuwalna w skutkach.
            Wszyscy już chowali się do schronów, kiedy nagle jeden z naszych koni zarżał wyjątkowo głośno i zerwał się z liny, która ograniczała jego swobodę. Nie zdążyliśmy nawet odpowiednio zareagować, a Carmel, bo tak owe zwierze się wabiło, wybiegła wprost na zbliżającą się zamieć. Nie rozmyślając długo, rzuciłem się w pogoń za klaczą, ogarniętą chwilowym  szałem.
- Gerard! Wracaj! – usłyszałem za sobą zlęknione okrzyki współpracowników.
Nie zważałem jednakże na nie. Jeżeli nie złapię Carmel na czas, ona na pewno zginie a jej ciało pochłoną piaski gorącego Ergu Wschodniego.
Parłem wytrwale przed siebie. Przybierający stale na sile wiatr, wiał mi prosto w twarz. Zwierze  po chwili zatrzymało się, jakby uświadamiając sobie, w jakim położeniu się znajduje.
- Cycycycy – zacmokałem. – Chodź tu koniku – nagle dookoła nas zapanowała błoga cisza. Carmel posłusznie zaczęła iść w moim kierunku. – Dobry konik. Chodź do…
Nie było dane mi dokończyć, gdyż niespodziewanie bardzo silny podmuch wiatru, powalił mnie na kolana. Ziarenka drobnego piasku dotarły do mojej jamy ustnej, nosa oraz oczu i uszu. Resztkami sił  silnej woli podniosłem się do pionu po środku rozpętanego piekła. Pokracznie usiłowałem odnaleźć drogę powrotną. Po kilkukrotnym zderzeniu z glebą, zacząłem wyraźnie tracić siły. Już nie szedłem, lecz ledwo co się czołgałem. Tak naprawdę nie byłem w pełni świadom tego czy podążam we właściwym kierunku. Już niczego nie byłem pewien.
Upadłem po raz kolejny twarzą w piasek, lecz także i po raz ostatni. Wiedziałem, że koniec nastąpi już niebawem. I po co było ci leźć za tym durnym koniem?, skarciłem się w myślach. Ostatnim, co pamiętam przed zapadnięciem w ostateczną i nieodwracalną ciemność to szum pisaku, świst wiatru i ciężar, który przygniótł mi ciało. Ogarnął mnie mrok.


***



Obudziło mnie donośne ćwierkanie ptaków. Poczułem przejmujący ból w prawym nadgarstku. Podniosłem się do pozycji siedzącej i zauważyłem, że moja ręka od palców aż po bark jest owinięta opaską usztywniającą.
Wszelkie wspomnienia wróciły do mnie niezwykle szybko. Wydarzenia z… No właśnie, z kiedy? Nie miałem pojęcia jak długo byłem nieprzytomny. Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle żyję, gdyż było to fizycznie niemożliwe. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w namiocie. Jedynie Franka ani śladu. Ściągnąłem brwi w geście dogłębnego zamyślenia. Z trudem podniosłem się z posłania. Niemal od razu poczułem przejmujący chłód, zwiastujący ranek, więc przyodziałem ciepłą koszulę, która została niedbale rzucona na stolik po środku pomieszczenia.  
Wyszedłem z namiotu wprost w masę rześkiego powietrza. Kawałek dalej zauważyłem postać mężczyzny, owiniętego w ciemnozielony koc. Rozpoznałem w chłopaku mojego Franka. Wpatrywał się we wschód słońca, trwając jednoczenie w kompletnym bezruchu. Przyglądałem się mu przez chwilę w zadumie i niemym zachwycie dla swoistego uroku tej chwili. Postanowiłem jednakże zwrócić jego uwagę na swoją osobę, gdyż dotychczas całkowicie pochłaniała ją pomarańczowo – krwawa poświata największej spośród gwiazd.
- Frank? – zapytałem. – Co ty tam robisz? Chodź do środka, bo zimno.
Iero obrócił się gwałtownie, zamierając na chwilę w jednej pozie, z oczu chłopaka odczytałem zdumienie oraz radość mimo, że dzieliły nas metry. Nagle mężczyzna zaczął biec w moim kierunku. Wkrótce poczułem jak jego ciało ściśle przylega do mojego.
- Gerard – wyszeptał, otulając nas szczelnie kocem. – Przepraszam. Ja się zmienię, obiecuję. Przepraszam ciebie tak bardzo za wszystko.
Zszokowany tymi słowami, odsunąłem go odrobinę od siebie, ale nie na tyle, aby przerwać łączność naszych ciał. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy przez dłuższą chwilę od momentu, w którym poczułem mokre wargi Franka  na swoich. Szybko oddałem pocałunek w obawie, że może się prędko skończyć. Od tak dawna pragnąłem, aby mężczyzna wykrzesał z siebie choć odrobinę głębszego uczucia wobec mnie. Teraz właśnie je dostałem. Zamierzałem korzystać, póki nadarza się okazja. Nasz pocałunek z każda następną sekundą stawał się coraz to bardziej żarliwy i uczuciowy. Obaj byliśmy spragnieni swojej bliskości. Ostatecznie oderwaliśmy się od siebie lekko zdyszani. Przyłożyłem czoło do czoła Franka tak, aby zachować minimalną odległość między naszymi ciałami.
- Tęskniłem za tym – wyznałem szeptem.
- Ja też. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo – odparł równie cicho. – Gdyby ten głupi koń nie przykrył ciebie swoim cielskiem… - załamał mu się głos.
- Czyli to Carmel mnie ocaliła – mruknąłem. – Co z nią?
- Zdechła – szepnął. – Przykro mi. Przepraszam, bo to moja wina. Gdybyśmy się nie pokłócili, nie doszłoby do tego.
Analizowałem sekundę wypowiedziane przez niego słowa. Nie byłem w stanie wyjść z podziwu.
- Czy ty… mnie właśnie przeprosiłeś? – zapytałem, wielce zszokowany.
- No… tak – przyznał, nieznacznie się rumieniąc. – To źle? Mogę cofnąć te słowa, jak chcesz.
- W żadnym razie – zaprzeczyłem z mocą. – Ale… Mógłbyś to powtórzyć? – spojrzałem na chłopaka z nadzieją.
- Nie – zaprzeczył kategorycznie.
- No prooooszę.
- Jak śnieg spadnie na pustynnym niebie.
Westchnąłem ciężko. Cóż. Dwa razy, a właściwie nawet trzy, muszą mi wystarczyć. Jakoś to przeboleję.
            Już miałem zapytać się Franka jak spędzimy resztę naszego wolnego czasu, gdy coś innego skupiło na sobie moją uwagę. Otóż na nos mężczyzny spadł biały paproch. Zabierałem się za strzepnięcie go, kiedy, ku mojemu wielkiemu i szczeremu zdziwieniu, zaczął on się zamieniać w wodę. Iero był równie zdumiony co ja. Po chwili z nieba zaczęło spadać więcej takich drobinek. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Oto na pustynnym niebie zaczął prószyć śnieg… nie do pomyślenia, przecież to przeczy wszelkim prawom fizyki.
            Spojrzałem na Franka z błyszczącymi oczyma , które dodatkowo rozświetlało podniecenie. Iero to patrzył zszokowany w niebo to na mnie, aż w końcu spuścił głowę i westchnął.
- Przepraszam – szepnął z ciepłym uśmiechem i ponownie złączył nasze usta w głębokim pocałunku.





12 komentarzy:

  1. Ojeeej *.* Cudowne to było wiesz ? Poza tym : śnieg na pustyni ? Naprawdę ? Awwwwwwww *.* Cudne.

    I jeszcze : napisałam u mnie pod ostatnim postem ,że cię zmotywowałam by przeczytać dwie książki. Jestem z siebie dumna :3

    < with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com >

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww, Pickles! To...Toż to było słodkie! <3 I wgl...Takie magiczne! Nawet nie wiesz, jak mi się podobało i nawet nie mów, że to jest najgorsze, co napisałaś, bo nie jest! Miałaś bardzo, ale to bardzo zacny pomysł xD Fajnie właśnie obmyśliłaś całą fabułę i jeszcze na końcu ten śnieg...Cudo w każdym calu! Właśnie potrafisz pokazać, jak silna jest miłość między nimi w tym shocie. Mimo, że się nie układało, dalej zostali przy sobie bo...No bo żaden nie umiał z drugiego zrezygnować. A potem skończyło się moim ulubionym happy endem! <3 Mój bóg...Moja Darsa <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rajciu! To było kochane! <3 Szczególnie ostatnia scena mnie tak rozczuliła <3 CUDO. Wcale nie takie złe, nie pieprz głupot! Ogólnie bardzo fajny pomysł. Pierwszy raz się z nim spotkałam w Frerardzie. Ty nawet w takim króciutkim shocie potrafisz zjebać człowiekowi emocje ;__; awww my feels... I za to cię kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, Boże, Boże..to jest cudowne.
    Te opisy sprawiły, że czułam się jakbym to ja była Gerardem i to wszystko przeżywała...I w dodatku popłakałam się, aż mnie serce zabolało jak przeczytałam "Ten związek nie ma przyszłości. Już nie" i to jak czuł się Gee..przykre. Ale na szczęście był happy end. Nawet nie wiesz jak mi poprawiłaś tym shotem dzisiejszy, zjeb*ny humor. Dziękuję Ci.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne shoty. Weny, weny i jeszcze raz weny.

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  5. I ty mówisz, ze to było złe?! Wstyd ci i hańba! To było urocze, U-RO-CZE! Widzisz, czy mam powtórzyć? ;D
    Sam w sobie pomysł na shota ciekawy, jak zwykle oryginalny, muszę przyznać, że one shoty to moje ulubione formy wszelkich Frerardów. Krótkie ale treściwe. A twoje właśnie takie są, wszystkie po kolei. Ukłon w twoją stronę. ;D
    Bardzo uczuciowe to było, takie trochę rzygam tęczą, ale kochane i poprawiające humor, za co jestem ci wdzięczna, bo dzisiaj coś mi smutno. Tak myślę... gdybyś dodała to wczoraj, pewnie nie zrobiłoby na mnie takiego wrażenia xD
    Uwielbiam, jak w frerardach pokazana jest siłą uczucia między Frankiem a Gerardem. To było niesamowite. Ale znowu... chciałaś uśmiercić Mikey'ego? ; < Dobra, nie ważne xD
    Czekam na kolejnego shota!
    Pozdrawiam! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  6. jesteś tak bardzo gejem ;__________________________;

    OdpowiedzUsuń
  7. JAKIE TO PIĘKNE, BOŻE, DARUŚ! *__________________________* Brak mi po prostu słów, nie wiem, co powiedzieć. No, ale spróbuję jakoś |D Najpierw pragnę złożyć ci ogromne podziękowania za dedykacje do tego szota. To było naprawdę miłe ;__; Po drugie... treść była świetna, znów tak bardzo niezwykła i osobliwa. No i pomysł naprawdę cudowny, pustyna i dwoje archeologów *_* Podobało mi się tak bardzo, że nic z siebie już nie wykrzesam. To było po prostu piękne i tyle <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Toxic Unicorn8 lutego 2013 18:41

    Cudowne. Piękne. Świetne. Genialne. Uwielbiam shoty, zwłaszcza Twoje. I z niecierpliwością czekam na trójkę. Skoro dwójka taka słodka, w trójce może coś podobnego do jedynki? *marzy* Ale tak naprawdę, za cokolwiek się nie weźmiesz, świetnie będzie. Weny życzę :3
    I jeszcze jedno - Mikeeeey ;___;
    *wcale nie rozczula się nad postacią, która była fizycznie nieobecna, tylko jej głos nagrany na sekretarce*
    Ale i tak - Mikeeeey ;__;

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozczuliłam się. Mam ochotę wyjść na dwór i czołgać się w śniegu :) Prawdę mówiąc nie przepadam za frerardami, w których Frank i Gerard są w związku małżeńskim. Może dlatego że nie są już tacy beztroscy. Lecz muszę przyznać że ten szot był świetny i właśnie zmienił mój pogląd co do tych dwóch z obrączkami :3
    Byłam na początku mocno zdziwiona pomysłem, nigdy nie czytałam frerarda na pustyni i ten mnie niesłychanie urzekł. Było słodko, miło, tak jak tygryski lubią najbardziej :D
    Nie mogę nadziwić się że potrafisz tak płynnie połączyć wszystkie elementy. Każdy twój szot jest czymś zupełnie innym, nic nie da się przewidzieć i to kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  10. *_____________________________________*
    Na nim więcej mnie nie stać, przepraszam ;_;

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie ma to jak pisać komentarze na ostatnią chwilę, ale ok. I bardzo bardzo przepraszam, że nie skomentowałam shot #1. Wybaczysz mi, no nie? *mina niesamowicie słodkiego szczeniaczka* No, postaram się zmieścić mój zachwyt wywołany twoimi dwoma dziełami w jednym komentarzu.
    #1 - Śmierć, zabójstwa, krew, trupy... Awww, moje klimaty. Wręcz rozpłynęłam się ze szczęścia, czytając to. Po prostu cudo. A końcówka mnie lekko rozbawiła. Czterdziestolatka zwiała Gerardowi? Uh, Way! Powinieneś uprawiać więcej... sportu. Tak, sportu. O niczym innym teraz nie pomyśleliśmy.. xD Dobra, zostawmy tą kobiecinę w spokoju i skupmy się na części, przy której najbardziej się rozczuliłam. Kiedy Gee zabijał Franka... awww, to takie psychiczno-romantyczne... <3
    #2 - Nie rozumiem czemu mówisz, że brzydkie i najgorsze... O__o Mimo że krótkie, to jest świetnie opisane i ma w sobie tyle pięknych uczuć... Rzadko widuję, żeby ktoś pisał o nich jako o małżeństwie, a szkoda, bo bardzo ich lubię w takiej wersji. A twoje jest po prostu wspaniałe. I znowu najbardziej zauroczyła mnie końcówka... Nawet pogoda zwróciła się przeciwko Frankowi... Biedactwo. xD

    No to tyle, na więcej mnie nie stać w tej chwili.
    Czekam niecierpliwie na dzisiejszego shota, bo jego tytuł jest ciekawy i intrygujący. :3

    OdpowiedzUsuń
  12. a przestań nawet, śliczne to było, boooziu *_____*

    OdpowiedzUsuń