XXIV
The Band Perry ~~> If I Die Young
( *wyje* MUSIAŁAM! KURWA MUSIAŁAM! ♥♥♥ PSOŁUCHAJCIE TEGO DO KONTRASTUJACEJ
SIĘ Z MELODIĄ KOŃCÓWKI *pieje* *podśpiewuje sobie* O – oł, O- oł)
[GERARD]
Powoli
zaczęły docierać do mnie bodźce zewnętrzne. To takie dziwne uczucie. Samoistnie
się budzić i w dalszym ciągu być niewyspanym. Automatycznie przysunąłem się do
Franka i schowałem twarz w jego chłodnym karku, zanurzając jednocześnie nos w
przyjemnie pachnących, miękkich włosach chłopaka. Powinien już dawno odwiedzić
pobliski zakład fryzjerski, ale jakoś nie mógł tam dojść. Nie poganiałem go,
gdyż lubiłem jego obecny wygląd. Włosy nie za długie, lecz również nie krótkie.
Jak dla mnie idealnie. Frankowi ponoć przeszkadzały i nieprzyjemnie czasami gryzły,
więc odczuwał potrzebę pozbycia się ich przynajmniej odrobinę.
Przewiesiłem wygodnie rękę przez
jego biodro, przygarniając go do swojej klatki piersiowej. Usiłowałem jeszcze
zasnąć, jednak nawet obecność rozgrzanego ciała Iero mi nie pomagała a widok bruneta,
który całuje się z Joshem, całkowicie mnie rozbudził. Moim ciałem wstrząsnął
nieprzyjemny dreszcz. Czasem karcę siebie samego za wyobraźnię, która idealnie
zachowuje każdy szczegół moich wspomnień. Z wyjątkowym uwzględnieniem tych
nieprzyjemnych. Aż mnie skręca wewnątrz, gdy przypominam sobie ich złączone
usta.
- Czekaj – spojrzałem po sobie. –
zostawiłem kurtkę w środku – mruknąłem. – Zaraz wracam.
- Zostawisz mnie tutaj tak samego? – zapytał Frank
z miną zbitego psa.
- Za chwilkę wracam – oznajmiłem, składając przelotny
pocałunek na jego wargach, po czym zniknąłem ponownie w budynku galerii.
Szybko pobiegłem na tyły, do kantorka. Gdy tylko
wszedłem do tego niewielkiego pomieszczenia, mój wzrok padł na fotel i
wciśniętą w jego róg kurtkę. Założyłem ją pospiesznie i już chciałem wychodzić,
gdy skupiłem swoją uwagę na jednym z kilku monitorów, które przedstawiały obraz
z niedawno zamontowanych kamer. Konkretnie podziwiałem widoki z tej, która
skupiała swój obiektyw na wejściu do galerii. Frank rozmawiał z Joshem. Chociaż
sądząc po gwałtownej gestykulacji, to raczej można by to zakwalifikować pod
kłótnię. Niższy chłopak spojrzał na drzwi frontowe, podrygując w miejscu, po
czym pokazał palcem blondynowi zupełnie przeciwny kierunek. Savinski
wypowiedział coś pospiesznie, na co Iero odwrócił wzrok i pokiwał głową w
zaprzeczeniu. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego ten facet nie zostawi nas w
spokoju? Aż tak bardzo podoba mu się niszczenie cudzych związków? Nagle Josh
chwycił Franka mocno za ramiona i przyciągnął go do siebie, całując namiętnie
prosto w usta. Momentalnie zrobiło mi
się strasznie słabo, a akcja serca jakby momentalnie ustała. Odwróciłem wzrok. Oparłem się o blat biurka przed mną. Rozwarłem
lekko własne wargi i zaczerpnął potężnych haustem świeżego powietrza z
otoczenia. Jedynym pocieszeniem dla mnie w tym momencie może być fakt, iż
właśnie brunet odepchnął go od siebie i zdzielił otwartą dłonią w twarz.
Wyartykułował coś dosadnie i wyczuwalną nawet na odległość złością. Blondyn
wpatrywał się w niego przez chwilę z niedowierzaniem, po czym odwrócił się na
pięcie i, pokazując mu środkowy palec, odszedł szybkim krokiem z miejsca
zdarzenia. Iero zakrył twarz dłońmi i zaczął ją energicznie nimi pocierać.
Zacząłem się zastanawiać jak mam się zachować w
obecnej sytuacji. Powiedzieć mu, czego byłem świadkiem czy lepszą opcja dla ans
obojga byłoby zatajenie tej informacji? Usiałem na krześle. Musiałem się
opanować, aby nie dać po sobie poznać, że cokolwiek widziałem.
Wstając, nadal czułem, że moje nogi
w pewnym sensie są miękkie i trzęsą się niczym galareta. Mimo to ruszyłem przed
siebie do wyjścia, przybierając na twarz pewnego rodzaju maskę.
- Co tak długo? – zapytał Iero, gdy zamykałem drzwi
frontowe.
- Sprawdzałem zabezpieczenia na wszelki wypadek.
- Mhm – mruknął, przylegając powoli do mojego boku. –
Gerard… - zaczął niepewnie. – Bo… - zamilkł. Po chwili tylko westchnął, kręcąc
lekko głowa. – Niedaleko otworzyli cukiernię, wybierzemy się tam?
- Jasne – burknąłem. – Nie ma sprawy.
W tym momencie obaj w pewnym sensie nie byliśmy ze
sobą szczerzy. Byliśmy zakłamani i zaplątani we własnych myślach oraz drobnych
łgarstwach.
Jako,
że przeszła mi jakakolwiek ochota na sen, odsunąłem się od Iero i zsunąłem się
ostrożnie z łóżka. Dzisiaj wieczorem miałem się spotkać z Emanuelem w umówionym
miejscu. Przed wyjściem zadzwonię jeszcze do Higginsa, aby upewnić się, że
wszyscy będę na swoim miejscu. Chcę
uniknąć jakichkolwiek wpadek. Postanowiłem, że dla spokoju własnego
umysłu, przestudiuję ponownie informacje zawarte w teczce. Póki Frank śpi sobie
spokojnie, nie mam większych obaw co do tego, że zostanę przyłapany na gorącym
uczynku.
Podszedłem
powoli do szafy, w której ukryłem dokumenty zaraz po wyjściu Josepha z naszego
mieszkania. Ależ on mi wtedy niesamowicie popsuł humor. Pieprzony idiota. Odciągnąłem
na bok torbę podróżną, a następnie odłożyłem także dwa koce. Moim oczom ukazała się duża, skórzana teczka, w
której znajdowała się ta mniejsza, o tekturowej fakturze. Obejrzałem się za
siebie. Chłopak wciąż drzemał i nie zapowiadało się na to, aby cokolwiek miało
go w najbliższym czasie zbudzić. Uchyliłem wieko i zmarłem. Nie dowierzałem
własnym oczom oraz myślom, które układały się w krótką, ale niezwykle dotkliwie
zrozumiałą informację. Nie tak ułożone kartki zostawiłem. Zanim odszedłem od
szafy, upewniłem się, czy na pewno wszystko jest prosto i elegancko
pozostawione, aby nic się nie pogniotło. Tymczasem kartki znajdowały się w
nieładzie, a jedna z nich nawet wystawała i była lekko naderwana.
To oznaczało tylko jedno.
Frank.
Grzebał mi w rzeczach.
Moje serce gwałtownie
przyspieszyło. Czyżby jednak doszło do tego, że mnie sprawdzał? A co jeśli
słyszał rozmowę moją i Higginsa? Nie, to nie jest możliwe. Przecież jak wszedłem do sypialni,
to Iero spokojnie drzemał. Czyli nie słyszał. Powili zaczęło mi się wszystko mieszać
w głowie. Oczywistym nadal jednakże było to, iż grzebał w teczce. Posiadał
informacje, które nie powinny do niego w ogóle dotrzeć. Zabolał mnie również w
tym całym miszmaszu fakt, że mi nie ufa i zaczął sprawdzać mnie poprzez
przeszukiwanie moich rzeczy.
Zapowiada się poważna rozmowa.
Pochwyciłem teczkę w dłonie i
szybko wyszedłem z pomieszczenia, udając się do kuchni. Rzuciłem dokumenty na
blat stołu, także niektóre z nich się po nim rozsypały. Ułożyłem ręce na oparciu krzesła. Co ja teraz zrobię? Nie
chcę się z nim kłócić, ale myślę, że spór w tak ważnej kwestii jest
nieunikniony na chwilę obecną. Jak znam Franka, pewnie zacznie mnie o wszystko
obwiniać. Zawsze tak robi. Jednak w tej sprawie będzie miał całkowitą rację.
Mimo wszystko zataiłem przed nim pewne rzeczy, o których istnieniu nie miał
pojęcia. Nie mogę wyjawić mężczyźnie, dlaczego podjąłem takie, a nie inne
kroki.
To wszystko jest chore. Najchętniej
podciąłbym sobie żyły, albo powiesił się na strychu, gdybym go jeszcze miał. Prychnąłem.
Cała ta sprawa nie napawa mnie optymizmem, jest beznadziejna i śmierdzi gnojem.
Przez to w co wmieszał mnie Higgins, mój związek z Frankiem stoi pod ogromnym
znakiem zapytania. Może nie tyle przez Higginsa, co jeszcze przez Josha. Wiem,
że Iero tego nie chciał, bo ostatecznie odepchnął od siebie blondyna. Jednak…
No mimo wszystko się całowali. Nie ważne jak bardzo niewinne by to było. Jestem
partnerem życiowym Franka i ma mi prawo to się nie podobać. Byłem zazdrosny i nie wstydziłem się
do tego przyznać. Pojawiał się też niepokój, złość oraz wiele innych
sprzecznych emocji, które ze sobą kolidowały, robiąc mi sieczkę z mózgu. Frank
też nie odtrącił go natychmiast, w związku z czym pojawiały się kolejne pytania
i wątpliwości, które prowadziły mnie do nikąd. Jego zachowanie można tłumaczyć
szokiem, wywołanym przez nagłe posunięcie Savinskiego, które mogło być dla
chłopaka nieoczekiwane i zaskakujące. Można, ale czy nie jest to czasem
szukanie byle pretekstu, aby odsunąć od bruneta moje oskarżenia o zdradę? O to,
że mu się podobało, lecz odepchnął od siebie byłego chłopaka jedynie z poczucia
winy w stosunku do obecnego, czyli mnie?
W najbliższej przyszłości zamierzam
poruszyć ten temat z ukochanym. Jednak przewiduję, że nastąpi to nieprędko. Na
pewno nie w tym tygodniu. Nie chcę, aby myślał, że jest to związane z moim
żalem do niego z dzisiaj. Muszą najpierw między nami ostygnąć emocje po
rozmowie z tego dnia, bo to będzie nasza taka pierwsza rozmowa z tego rodzaju.
Oczywiście będę się starał, aby nadchodzaca wymiana zdań oraz zdobytych
wiadomości nie przerodziła się w kłótnię, ale nie jestem w stanie tego sobie
zagwarantować.
Moje rozmyślania przerwało
skrzypnięcie zawiasów drzwi do łazienki. Czyli Frank już wstał. Za kilka minut
nastąpi nasze spotkanie. Szacuję, że następnie wzrok chłopaka powędruje na
teczkę z dokumentami i zapadnie niezręczna cisza, która nie będzie przyjemna
dla któregokolwiek z nas. Przepełni ją szok, strach oraz niedowierzanie. To ja
ją przerwę. Chłopak będzie odczuwał za duże poczucie winy, jeżeli domyśli się, jaki
cel ma to milczenie. Następnie albo spokojnie porozmawiamy, albo się pożremy.
Moje receptory słuchu
zarejestrowały odgłos wody spuszczanej w muszli klozetowej. Ciche plaśnięcia
bosych stóp Iero o panele podłogowy z każdą sekunda zdawały się być głośniejsze
i bardziej wyraźne, a co za tym idzie, brunet zbliżał się do pomieszczenia, w
którym obecnie przebywałem. 3… 2… 1…
- Czeeeeść – Frank mruknął sennie i przeciągnął się
niczym kot po leżakowaniu na słońcu. – Chcesz kawusi? – zapytał się i, wbrew
moim oczekiwaniom, podszedł najpierw do
czajnika, aby zagotować wodę, a na blat kuchennego stołu nawet nie spojrzał.
- Nie, dziękuję – odparłem nienaturalnie opanowanym i
szorstkim tonem.
- Masz dzisiaj zły humor czy jak? – zaczął się
dopytywać. – Zawsze możemy coś na to poradzić – zaśmiał się pogodnie. Aż żal
było mi ostudzać jego entuzjazm.
- Musimy poważnie porozmawiać Frank. Teraz –
pokreśliłem odpowiednio mocno ostatnie słowo.
- Coś się stało? – zapytał, obracając się do mnie
przodem.
Jego spojrzenie bezwiednie powędrowało na blat stołu,
przy którym się znajdowałem. Zrozumiał. Poznałem to po tym, że jego oczy
rozwarły się w niedowierzaniu, wszelka gestykulacja zamarła, a ciało nie wykonywało
dosłownie żadnych ruchów. Na dodatek mimika jego twarzy znacznie ograniczyła
swoje możliwości i zastygła w jednym wyrazie, wyrażającym kompletne zdumienie
oraz, po chwili, zrezygnowanie. Westchnął głęboko i zakrył sobie twarz dłońmi.
- Dlaczego grzebałeś w moich rzeczach? – zapytałem
spokojnie. Chciałem wyjaśnić sprawę i dowiedzieć się, jakie informacje trafiły
w posiadanie chłopaka, a nie podsycać i tak już wystarczająco gęstą atmosferę i
niepotrzebnie stresować nas oboje.
- Jakich rzeczach? – zapytał głupkowato. – Nie mam
pojęcia, o czym ty w ogóle do mnie mówisz – prychnął.
- Nie kłam. Doskonale wiesz, co mam na myśli.
Między nami zapanowała długa, pełna napięcia chwila
milczenia. Czekałem teraz na jego ruch.
- Bo ty mi nic nie mówisz! – krzyknął z nutką
desperackiego wydźwięku. – Wszystkiego dowiaduje się od osób trzecich, a to nie
fair.
- Kto ciebie upoważnił do grzebania mi w rzeczach?
Jakie ten ktoś ci przekazał informacje na te temat? – chłopak spojrzał na mnie
krzywo. – Chcę wiedzieć Frank, więc nie patrz na mnie jak na idiotę.
- No bo… - podrapał się po karku. – Słyszałem przez
przypadek twoją rozmowę z Higginsem – oznajmił. – Ale nie chciałem
podsłuchiwać. Po prostu zbudziły mnie wasze krzyki i jakoś samo tak wyszło, no…
- Samo tak wszyło… - powtórzyłem głucho jego słowa. – Skoro
słyszałeś nasza rozmowę, to wiesz, co ci grozi. I mimo tego nadal drążysz
sprawę? – zapytałem lekko podniesionym głosem. – Kurwa, Frank. Jesteś
niepoważny. Co teraz będzie?
- A co ma być? Nic – wzruszył nonszalancko ramionami.
– Pomyśl, skąd niby Higgins dowiedziałby się, ze wiem to, co wiem? No skąd? Z
nikąd właśnie.
- On ma różne sposoby na sprawdzanie i kontrolowanie
swoich podwładnych. Nie znasz go tak dobrze jak ja. Nic o nim nie wiesz.
- To może tak dla odmiany przestań mnie okłamywać i
powiedz w końcu prawdę? Proszę. No proszę, uświadom mnie w końcu łaskawie –
warknął, używając protekcjonalnego tonu.
- Przecież wiesz, że nie mogę – jęknąłem, skrywając
twarz w dłoniach.
- Czasem zwyczajnie odnoszę wrażenie, że masz mnie w
dupie, że w ogóle mnie nie kochasz Gerardzie. Przestaję się powoli dziwić
twojej matce. Jesteś po prostu zakłamanym do granic możliwości dupkiem. Przed
nią zapewne miałeś też masę tajemnic, które zaczęła stopniowo odkrywać. Założę
się, że Lindsey na pewno wszystko byś wyśpiewał, podczas gdy mi nie mówisz nic!
– wypalił nagle, po czym zakrył swoje usta ręką, zdając sobie sprawę ze
znaczenie słów, które wypowiedział.
Zastygłem. Byłem zdumiony. Nagle ogarnął mnie
niepohamowany gniew. Zacisnąłem całej siły pięści. Jak on śmie wygadywać takie
rzeczy? Gdybym nie potrafił się powstrzymywać i nie panował nad sobą, bez
wahania wymierzyłbym mu solidnego liścia.
- Wiesz co, Frank? – zapytałem głucho. – Nie sądziłem,
że kiedykolwiek usłyszę od ciebie takie słowa. Od kogo jak od kogo, ale po
tobie się tego w życiu nie spodziewałem. Wracaj lepiej do swojego Josha i liż
się z nim jak tylko zniknę za rogiem, bo odnoszę wrażenie, że jedynie w tym
jesteś dobry – spojrzałem w jego wyrażające kompletne zdumienie oraz przestrach
oczy. - Tak, widziałem – warknąłem w odpowiedzi na nieme pytanie, wymalowane w jego
skrzących się tęczówkach. – Nigdy więcej nie śmiej mi zarzucać kłamstwa, kiedy
sam nie jesteś ze mną do końca szczery – burknąłem nieprzyjemnie, z nutką
groźnego wydźwięku.
Wyminąłem go szybkim krokiem w drodze do wyjścia
trącając go lekko ramieniem.
Nie zamierzałem spędzić w tym mieszkaniu ani chwili
dłużej. Związek pośród wzajemnych oskarżeń i nieufności nie jest żadnym
związkiem. Nie ma co, zapowiadają się fantastyczne święta.
Ubrawszy
buty, wyszedłem, trzaskając przy tym drzwiami. Nie zarzuciłem nic na ramiona,
także, jak tylko opuściłem kamienicę, uderzyła we mnie fala przejmującego
chłodu. Ruszyłem szybkim krokiem do galerii. Tam, miałem rzeczy na przebranie,
gorącą kawę oraz święty spokój. Zacząłem się intensywnie zastanawiać nad tym,
czy to już koniec naszego związku, bo wszystko wyraźnie na to wskazywało.
[FRANK]
Jaka epoka? Jaki wiek?
- To może tak dla odmiany przestań
mnie okłamywać i powiedz w końcu prawdę? Proszę. No proszę, uświadom mnie w końcu
łaskawie – prychnąłem lekceważąco. Już naprawdę zaczynał działać mi na nerwy ta
swoją tajemniczością i wiecznie zagadkowym tonem.
- Przecież wiesz, że nie mogę – jęknął, łapiąc się za
głowę w desperackim geście.
- Czasem zwyczajnie odnoszę wrażenie, że masz mnie w
dupie, że w ogóle mnie nie kochasz Gerardzie – zacząłem w końcu, chcąc wyrzucić
z siebie wszelkie złe emocje. - Przestaję się powoli dziwić twojej matce.
Jesteś po prostu zakłamanym do granic możliwości dupkiem. Przed nią zapewne
miałeś też masę tajemnic, które zaczęła stopniowo odkrywać. Założę się, że
Lindsey na pewno wszystko byś wyśpiewał, podczas gdy mi nie mówisz nic! – wyrzuciłem
z siebie na jednym tchu.
Zaraz zakryłem sobie usta dłonią. Byłem w szoku, że
taka wiązanka w ogóle opuściła moje gardło. Najgorsze w tym wszystkim jest to,
że w ogóle tak nie myślę. Nie pojmuję powodu, dla którego wypowiedziałem takie
słowa. Chciałem natychmiast przeprosić chłopaka, ale byłem zbyt zszokowany
swoim własnym postępowaniem. To po pierwsze; po drugie postawa Gerarda
świadczyła jedynie o tym, że chyba nawet nie byłby skory, aby te przeprosiny
przyjąć. Z początku stał w kompletnym
bezruchu, lecz potem jego pięści zacisnęły się mocno, także byłem wstanie z
łatwością ujrzeć wszelkie mięsnie oraz kości jego dłoni, które odznaczały się
wypukłościami na napiętej skórze. Gdyby nie świadomość, że mężczyzna nigdy by
mnie nie uderzył, już dawno zwiewałbym, gdzie pieprz rośnie. Zdawałem sobie
sprawę z tego, iż przesadziłem, bo wspomnienie o matce Waya i zmarłej żonie w
tym kontekście było wysoce niestosowne i nietaktowne. Na jego miejscu
spoliczkowałbym mnie i później nawet tego nie żałował.
- Wiesz co, Frank? – zapytał zmienionym głosem – Nie
sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę od ciebie takie słowa. Od kogo jak od kogo,
ale po tobie się tego w życiu nie spodziewałem. Wracaj lepiej do swojego Josha
i liż się z nim jak tylko zniknę za rogiem, bo odnoszę wrażenie, że jedynie w
tym jesteś dobry – warknął.
Tym razem to mnie wbiło w ziemię. Czyli… on to
wszystko widział? Nie dał po sobie poznać, że był czegokolwiek świadkiem. Wiele
razy korciło mnie, aby opisać mu całe zajście, ale jak to mówią: Czego oczy nie
widzą, tego sercu nie żal. Nie sądziłem, że ten mały incydent z Joshem ujrzy
światło dzienne. Je nawet nie chciałem, aby do tego wszystkiego doszło! To on
wyskoczył niczym Filip z konopi zza rogu i się na mnie rzucił, gwałcąc mi usta.
Co prawda, z początku się temu nie opierałem. To dlatego, że byłem w zbyt
wielkim szoku, aby odpowiednio zareagować. Oczywiście jak tylko oprzytomniałem,
odepchnąłem od siebie tego idiotę. Powiedziałem mu, że mam chłopaka, którego
kocham, a on ma się odwalić i zostawić mnie w spokoju.
- Tak, widziałem – burknął, jakby na potwierdzenie
myśli krążących mi po głowie. – Nigdy więcej nie śmiej mi zarzucać kłamstwa,
kiedy sam nie jesteś ze mną do końca szczery – oznajmił z wyraźnym żalem.
Po tych raniących serce słowach wyminął mnie, trącając
ramieniem. Zacisnąłem mocno powieki, odruchowo odchylając się do tyłu pod
wpływem ciosu. Wraz z donośnym trzaśnięciem drzwi, spod moich powiek wypłynęły
łzy. Jak mogłem być taki głupi? Tylko kompletny głupiec wypowiada takie słowa,
nie myśląc przednio o tego konsekwencjach. Prawda jest taka, że skończony dureń
ze mnie i nic na to nie poradzę. Teraz powinienem myśleć, jak to wszystko
odkręcić, a nie stać na środku kuchni i użalać się nad sobą jak baba przed
okresem.
W prawdzie miałem dzisiaj na
polecenie Josha być przez cały dzień w kwiaciarni i czekać na paczkę od jego
tajemniczego informatora z krajów skandynawskich, ale nie czułem się na siłach,
aby to zrobić. Niech się buja. Jego Oslo, jego zmartwienie. Niech się wszyscy
dymają. Razem z Higginsem i jego bandą darmozjadów.
Teraz zamierzałem się ogarnąć i
wyruszyć pod wieczór do galerii, kiedy wszelkie negatywne emocje w pewnym
stopniu częściowo opadną. Zakładam, że właśnie w niej Gerard zamierza spędzić
dzisiejszą noc. Ale ja mu na to nie pozwolę. Nawet jeżeli będzie chciał tam zostać
mimo mojego przybycia, to ja także będę z nim siedział. Brałem pod uwagę
również nocowanie na wycieraczce przed kantorkiem, jeżeli zaszłaby taka
potrzeba. Nie odejdę, póki nie wyjaśnimy sobie wszystkiego i mi nie wybaczy,
albo nie oznajmi, że to definitywnie koniec naszego związku i nie ma już czego
ratować. Nie poddam się bez walki; to pewne.
[GERARD]
Jaki rok? Jaki miesiąc? Jaki dzień…
- Soniu kochana, odwołałabyś
dzisiejszy wykład? – zapytałem kobietę znużonym głosem. – Nie dam rady go
poprowadzić. Pokłóciłem się z Frankiem rano i… rozbiło mnie to nieco. Poza tym
muszę załatwić coś na mieście i nie zdążyłbym go poprowadzić nawet jakbym
chciał.
- No dobrze…- zerknęła na mnie niepewnie. – A z Frankiem…
to coś poważnego?
- Poważnego… - powtórzyłem głucho. – Nie zapowiada się
nawet, ze dalej będziemy razem – szepnąłem jej w odpowiedzi. – Więc tak – zaśmiałem
się gorzko, bez wyrazu. – To chyba coś poważnego. Zastanawiam się, czy nie
wyjechać na jakiś czas, aby sobie to wszystko poukładać.
- Na pewno jest jeszcze jakiś ratunek. Znając ciebie,
to pewnie dramatyzujesz – zapewniła żywo.
- Nie było ciebie u nas rano w mieszkaniu – mruknąłem.
– Padło za wiele nieprzyjemnych słów.
- Gerard – westchnęła. – Ty go kochasz. To widać. Nie
pozwól, aby jakaś kłótnia, nie ważne jak bardzo poważna, zniszczyła to, co
zbudowaliście i o co tak długo walczyliście.
Nie spotkałam jeszcze nigdy takiej pary jak wy. Wasz związek jest strasznie…
nietypowy. Nie zaprzepaść tego tylko dlatego, że coś was poróżniło.
- Może masz rację…
- Pewnie, że mam!
- Porozmawiam z nim dzisiaj – w rzeczywistości nie
byłem wcale tak bardzo przekonany co do tego pomysłu. Może warto spróbować? Co
jeżeli Sonia ma rację? - To ja wykonam jeszcze jeden telefon, sprawdzę
monitoring i spadam. Zamkniesz galerię? – zapytałem. – Jednak chyba nie będę
tutaj nocować tak, jak podejrzewałem.
- Jasne! I głowa do góry Gerard. Nic jeszcze nie jest
stracone.
- Dzięki Soniu – pocałowałem ja krótko w policzek i
wyszedłem z kuchni.
Mimo, że Frank mnie dzisiaj bardzo zranił i nie lżej
zaskoczył swoimi słowami, to nadal go kocham. Uczucie może zostać na chwile
przyćmione rezygnacją czy gniewem i złością, ale nie wygasa tak od razu. Zwłaszcza
wtedy, kiedy jest tak silne. Nie wiem, co mną kierowało, aby zwyczajnie dać się
ponieść emocjom i skreślić cały nasz związek przez kłótnię. Nie zaprzeczę, że
była ona poważna, ale chyba we wszystkim można dojść do porozumienia. Przecież
miłość nie jest zawsze gładką drogą bez jakichkolwiek przeszkód. Miłość to ścieżka
usłana dołami i wybojami. Nie zawsze wszystko jest proste i idzie jak po maśle.
O miłość trzeba walczyć, a ja byłem głupi poddając się chwilowo w walce o nią.
- I jak? Wszystko gotowe?
- Ludzie na miejscach. Będziesz ubezpieczany –
oznajmił mi szorstki głos w słuchawce po drugiej stronie. – Ale i tak musisz
zachować wszelkie środki ostrożności. To niebezpieczna misja. Jeden błąd i nie
żyjesz.
- Wiem Joseph, wiem.
- Uważaj na siebie Gerard – po tych słowach Higgins
rozłączył się, pozostawiając po sobie jedynie głuchą ciszę.
[FRANK]
… i jaka godzina się kończy, a jaka zaczyna?
Podążałem
w kierunku galerii z ogromną nadzieją w sercu. Chciałem przeprosić Gerarda za
te wszystkie głupoty, które wygadywałem. Moim celem nie było dogłębne zranienie
jego uczuć.
Ucieszyłem
się, kiedy ujrzałem, że właśnie wychodzi z budynku. Już chciałem go wołać i
machać na przywitanie, bądź aby go zatrzymać, lecz zachowanie mężczyzny
wzbudziło moje podejrzenia. Postawa ciała Gerarda świadczyła o tym, że do
czegoś się przymierza i jest niezwykle zdenerwowany. Znałem go na wylot. Nie
zdziwiło mnie zatem, gdy udał się w kierunku przeciwnym do tego, który zawsze obiera, aby dojść do
naszego mieszkania. Pomyślałem, że pójcie w ślad za nim nie jest najlepszym
sposobem, aby rozwiązać nasze problemy, lecz nie dostrzegałem innej możliwości.
Poza tym ciekawiło mnie niezmiernie, czy ma jeszcze cos przede mną do ukrycia
poza tym niefortunnym zetknięciem i współpracą z Higginsem.
Poczekałem chwilę, aby Way odszedł
kawałek i, zachowując odpowiedni dystans, udałem się w ślad za nim. Naciągnąłem
kaptur na głowę. Nie zależy mi na tym, żeby się wydało, że go śledzę, bo to
jedynie pogorszyło nasze relacje. Zapadał już zmrok, wiec i tak nie było mnie
za bardzo widać pośród rozproszonych na chodniku ludzi. Po kilku minutach
spokojnego marszu, Gerard odbił niespiesznie w prawo, oglądając uprzednio się
za sobą dość dokładnie. Chyba mnie nie zauważył, bo w przeciwnym razie już
kłócilibyśmy się po środku ruchliwej trasy rzeszy pieszych.
Podszedłem wolnym krokiem do
krawędzi jednego z dwóch budynków, między którymi zniknął mężczyzna. Gdy
zajrzałem ukradkiem w ciemną uliczkę, odpowiedziała mi kompletna pustka i
znikające za kolejnym zakrętem ciało obiektu mojej obserwacji. Ruszyłem w
pościg za Wayem. Czułem w środku, że cos się kroiło, tylko nie potrafiłem sobie
odpowiedzieć co. Kolejny raz stanąłem dopiero w miejscu, gdzie kończyła się
ściana, wzdłuż której się posuwałem, a zaczynała otwarta przestrzeń, w którą
obawiałem się wkroczyć.
Zauważyłem w oddali Gerarda. Za nim
znajdował się cały szereg różnych garaży na narzędzia oraz pozostałe rzeczy
osobiste firm czy społeczności z pobliskich blokowisk. Wyraźnie było po
mężczyźnie widać, że na kogoś czeka. Po jakimś czasie, kiedy w zasięgu mojego
wzroku nie pojawił się nikt, kto wyrażałby chęć zamienienia choć słowa z
czarnowłosym, już wystawiałem nogę na przód, aby się do niego udać, lecz nagle
z ciemności wyłoniła się postać faceta o szerokich barkach. Wymienił z Gerardem
kilka słów najprawdopodobniej na przywitanie. Wytężyłem wzrok, chyląc się do
przodu. Chciałem się dowiedzieć, kim jest rozmówca mojego ukochanego.
Gdy oczy brutalnie mnie w tym
uświadomiły, poczułem czyjąś dłoń, zaciskająca się na moich ustach oraz lufę
pistoletu przy mojej skroni. Odruchowo zacząłem się wiercić, lecz oprawca nie
ustępował i jedynie zacieśniał uchwyt w odpowiedzi na moje nieme protesty. Z
głowy zsunął mi się kaptur, ukazując tym samym mu moje oblicze.
- No kurwa tylko tego mi brakowało – usłyszałem ciche
warknięcie. Chwila. Rozpoznawałem ten głos.
- Noch? – wymruczałem zaskoczony w dłoń przy moich
ustach, gdy pierwszy szok minął i opuścił moje ciało.
- Tak, Josh – przedrzeźnił mnie Savinski. – Gdzie
miałeś kurwa być? Gdzie kazałem ci dzisiaj wieczorem siedzieć? Ty zawsze musisz
robić po swojemu? – westchnął z rozdrażnieniem. – Nie dajesz mi wyboru. Ruszaj
się – poczułem jak blondyn pcha moje ciało do przodu.
Bezwolnie poddałem się jego ruchom oraz wymaganiom
wobec mnie. Ogarnął mnie swoisty paraliż. Jak Josh mógł mi coś takiego zrobić?
Ten Josh?
Spojrzałem na Gerarda, który,
zszokowany zaistniałą sytuacją, przerwał rozmowę z Jo, bratem mordercy Lilly. Zmrużył
oczy, jakby w pełni niedowierzał obrazowi, który widzi.
- Frank? – wyszeptał, kiedy dotarła do niego pełnia
prawdy. – Josh? Co się tutaj kurwa dzieje?
- Witaj Gerardzie. Tak się składa, że spotykamy się
dzisiaj tutaj wszyscy gromadnie w nieco innym składzie niż planowałem. Miałem
wobec ciebie pewne plany, ale… Napatoczyła się ta mała gnida, która miała sobie
spokojnie siedzieć za biureczkiem w kwiaciarni i czekać na kontakt, który nigdy
nie miał przyjść. Prawda? Prawda – westchnął z rozdrażnieniem. Odruchowo
szarpnąłem się do przodu. – Ciiii… - poczułem jak paznokcie mężczyzny boleśnie
wbijają mi się w skórę policzków.
Czyli to była podpucha? Zastanowiło mnie to, po co on
to wszystko robi. Przecież nasze relacje zdawały się mu odpowiadać. Może zwyczajnie
był zły o to, że go wtedy odepchnąłem, kiedy zaczął mnie całować. Jednakże taki
motyw wyraźnie wskazywałby na to jak bardzo niezrównoważoną psychicznie osobą
jest. Nikt nie przystawia pistoletu do głowy człowiekowi, którego rzekomo
kocha, zachowując jednocześnie wszystkie zdrowe zmysły.
- Co ty odpierdalasz Josh!!? Puść go.
- Nie, nie, nie. Zła odpowiedź – zaśmiał się gorzko. –
Miałem się ciebie pozbyć Gerardzie. No ale skoro Frank również postanowił
zaszczycić nas swoją obecnością, to już życie musicie tutaj stracić oboje –
wzruszył ramionami. – A nie taki był plan – westchnął ciężko. – I poznaj Jo –
wskazał na mężczyznę, który skierował lufę swojego pistoletu na Gerarda. –
Bardzo użyteczny z niego gość.
Oczy Gerarda osiągnęły rozmiar sporych monet. Jak widać
nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji i cóż… ja także. Wzdłuż kręgosłupa
spłynęła mi kropelka potu, bicie serca zagłuszało wszystko dookoła, a widok
zdenerwowanego Waya rozglądającego się gdzieś ponad naszymi głowami, w ogóle
nie był pomocny.
Nagle
Jo podszedł do Gerarda i powalił go jedynym, zamaszystym ruchem swojego rosłego
ramienia na ziemię. Zdezorientowany mężczyzna oprzytomniał dopiero wtedy, gdy
chłodna lufa została przyciśnięta do jego skroni, a z mojego gardła wydobył się
ostrzegawczy krzyk, gdyż Josh zlikwidował palce z mych ust. Zacząłem się
szarpać i wierzgać na wszystkie strony. Może i nie wiem, o co w tym wszystkim tutaj
chodzi, ale całokształt malował się dość jasno i przejrzyście. Toczy się teraz
gra o nasze życie, to jest pewne. Najgorsza jednak wydaje się być świadomość
tego, że nie mogę nic zrobić, aby to zmienić. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch
któregokolwiek z nas i będziemy martwi.
- Josh, kurwa, wypuść go! – krzyknął Gerard. – Jemu nic
do tego! – za to posunięcie dostał w twarz od Jo. Splunął na bok krew, która
najpewniej zebrała się w jego ustach.
- Nigdy w życiu. Wiesz, jak się czułem, kiedy zostałem
odrzucony? Jak szmata. Najgorsze chyba w tym wszystkim jest to, że nie taki zły
z ciebie gość Way. Jednak co ja na to poradzę? Nie wypuszczę was stad żywych. Nie
dam się udupić.
- To strzelaj – warknął Gee z niespotykaną dotąd
pewnością siebie i determinacją. – Strzelaj teraz. Nie masz powodu, aby
zwlekać.
- Zastanawiam się tylko, którego z was zabić wcześniej
– przeniósł ciężar ciała z prawej nogi na lewą. – Jak myślisz Jo?
- Tego tutaj – trącił butem czarnowłosego, klęczącego
na zimnym asfalcie. Ku mojemu zdziwieniu na jego twarz zamiast lęku wpłynął
krzywy, zadziorny uśmiech, a oczy zasłonił przydługimi włosami.
- Nie! – krzyknąłem, i zacząłem się szarpać. – Gerard!
Zwariowałeś?! Ogarnij się! – jego zachowanie dla mnie było całkowicie
niezrozumiałe. Mężczyzna nie zareagował. Miałem ochotę nim potrząsnąć. –
Puszczaj! – warknąłem do Josha. – Aaaaa… - krzyk, który tak nagle wydobył
się z mojego gardła, zaczął stopniowo
głuchnąć i pozostał tylko przeciągły jęk.
Poczułem jak moje udo przeszywa
straszliwy ból, a następnie przyszło odrętwienie. Ten skurwiel do mnie strzelił!
Podniosłem wzrok na Gerarda. Dalej wpatrywał się tempo w asfalt. Nawet z
dystansu tych kilku metrów, które nas dzieliły, byłem w stanie dostrzedz
kroplę, skapującą z jego brody. Szczęki chłopaka były mocno zaciśnięte, lecz
mimo wszystko nie zareagował.
- Teraz wiesz na przyszłość, ze trzeba być grzecznym
chłopcem – poczułem oddech Savinskiego tuż przy uchu
Kiedy nachylił się nade mną nieco bardziej, splunąłem
mu prosto w twarz. Jęknąłem głośno, kiedy palce Josha mocno zacisnęły się na
moich włosach. Nie spostrzegłem nawet momentu, w którym powietrze przeszyła
kula i trafiła prosto w głowę Jo. Nie była ona ani z magazynku blondyna, ani
tym bardziej Gerarda. Zatem do kogo należała? Z ust Josha wyleciało ciche
przekleństwo, co uzmysłowiło mi, że on również nie jest do końca świadom tego,
co się tutaj przed chwilą rozegrało. Gerard błyskawicznie odzyskał ponowienie nad
sobą, jakby czekał jedynie na jakiś sygnał z eteru i wyrwał martwemu mężczyźnie
broń z dłoni. Podniósł się powoli z klęczek, otarł wierzchem dłoni krew z
kącika ust, a następnie wycelował prosto w głowę Josha.
- Puść Franka – rozkazał, dysząc lekko, aczkolwiek
jego ton był spokojny i opanowany.
- Widzę, że masz tutaj swoich przyjaciół. Ładnie.
Jednak nie puszczę go.
Nagle dookoła nas rozległ się huk wystrzelonej kuli,
który już tego dnia był dla mnie niczym rutyna. Nie mogłem określić dokładnie,
co się stało. Dopiero po chwili doszedłem do wniosku, że moje ciało drętwieje i
ofiara tej potyczki stała się nagle dla mnie oczywista. W okolicach mej klaki piersiowej pojawiła się ogromna, bordowa
plama. Przejechałem po niej palcami, na których zostały czerwone smugi. Spojrzałem
na Gerarda z paniką. Może nie byłoby jej we mnie aż tyle, gdybym nie ujrzał w
oczach Waya łez oraz strachu. Kolana zadrżały mi lekko pod naporem korpusu, który
nagle zrobił się niesamowicie ciężki i runąłem na ziemię. Pole mojego widzenia
stopniowo się zawężało, aż w końcu całą okolicę ogarnęła czerń.
Ze mną można tylko w dali znikać cicho…*
***
„ Know how much I want to show you’re the only
one. Like a bed of roses there’s a dozen reasons IN. THIS. GUN. And as we’re falling
down. And in this pool of blood. And as we’re touching hands. And as we’re
falling dawn. And in this pool of blood. And as we’re falling dawn. I’ll see your eyes. And in this pool of blood.
I’ll meet your eyes. I mean this. FOREVER.”
My Chemical Romance
~~> Demolition Lovers
* fragmenty zaczerpnięte z
piosenki ‘Wrzosowisko’
zespołu Stare
Dobre Małżeństwo.
W pierwotnej
wersji
tekst tej
piosenki jest wierszem;
Jak mogłaś?! Jak mogłaś mi to zrobić?! Nie dość, że pokłóciłaś Franka i Gerarda, to potem...Potem...Boże! Zabić to mało, prawda?! Ugh, jesteś okropna...Za to świetnie piszesz :( Wszystko to było tak pięknie opisane, że na końcu się poryczałam ;_____; I mi nie wmawiaj, że nie, bo ja wiem lepiej! I nie waż się ze mną kłócić -_- Także ten...Wracając: COŚ TY DO CHOLERY ZROBIŁA?! Z Franiem?! Dobra, może i chciałam trochę dramatu, ale żeby aż tak?! Mam nadzieję, choć to niemożliwe, że moje jednak to Josh dostał kulkę na wylot i...A dobra, to nie pasuje :( Bo Frank by nie krwawił z przodu...Ale pozwól, że dokończę. No więc: I Josh upadł na Franka, potem się razem przewrócili, a F stracił przytomność, bo może uderzył głową, albo jak wiemy i tak już był postrzelony w nogę...WTF?! Nie no...Teraz próbuję sobie jakoś wytłumaczyć, co to ma być. Stwarzam sobie happy end, żeby wszystko było dobrze, ale nie potrafię! Jeśli za max 5 dni nie pojawi się nowy rozdział, to osobiście cię zamorduje! Od razy wybacz za taki kom, ale nie mogę się do końca ogarnąć. Dziękuję za uwagę! FOCH! I nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego zrozumiałaś xD Ah, no i zapomniałabym dodać...Jeżeli Frank zginie, to nie ręczę za siebie...Ty już wiesz o co mi chodzi! Dziękuję za uwagę po raz drugi, koniec!
OdpowiedzUsuńMatko. To jak dobra kawa, jeżu, coś ty tu nabazgrała. To było genialne, strasznie dobrze poprowadzone! I wplecony tekst piosenki... kocham takie motywy. I nawet jeśli by umarli... pomimo, że to okrutne i smutne, to byłby to dobry koniec. Ale nie, nie nie nie, ja nic nie sugeruję, z resztą i tak masz to napisane. Niech się dzieje wola nieba, chcę tylko kolejne części i... kurczę... podobało mi się. I wcale nie było czuć presją ani wymuszeniem. To było tak ludzko napisane. Tak szczerze, z sercem! Wiem, że zazwyczaj wkładasz serce w opowieści, ale tu było to czuć. To było dobre i nie wiem czemu, chce mi się powiedzieć, że to było miłe. xoxo
OdpowiedzUsuńCoś ty narobiła?! Ja się pytam: coś ty zrobiła!? Franka ci się zachciało uśmiercać, no. Do chuja, ty serca nie masz! Jeszcze ich skłóciłaś i oboje chodzili przybici jak te gwoździe do deski. Nie, nie, nie! Frank nie może umrzeć! Musi być happy end, musi być ślub, białe gołębie, fajerwerki i wielki, tęczowy paw! Czy to jest zrozumiałe? Jeśli nie, to przeczytaj sobie to zdanie jeszcze raz. No, chyba, że nie przewidujesz dla nich szczęśliwego zakończenia i Iero odwali kitę. Dramat z tego zrobisz i większość ci tego nie wybaczy, bo znając większość oni liczą na piękne zakończenie rodem z amerykańskiej komedii romantycznej.
OdpowiedzUsuńOtwierałam Worda, ale znowu się załamałam czytając Bellu Muerte i stwierdziłam "Pierdolę, nie piszę! Jest dużo lepszych pisarek, wielka szkoda się nie stanie jak nic nie napiszę". Nic na to nie poradzę, wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem twojego styku pisania.
Pozdrawiam, xoxo
O Boże... O Boże... O Boże...
OdpowiedzUsuńCOŚ TY ZROBIŁA?! Najpierw kłótnia, teraz to... nie! Ma byc happy end! Pod koniec maja byc fajewerki i pocałunek, tęcza na niebie i jednorożce. Takie zwykłe zakończenie jak z jakiejś komedii romantycznej - chociaż już mi się przjadły. Ale jeśli to się źle skończy będę płakać... Zresztą juz płaczę ;____;
I tak i tak źle.
Frank ma żyć! Tak jak Gerard! Mają żyć *wyje*
Nie wiem co napisać, bo jestem oszołomiona. Jeszcze nie dotarło do mnie to, co się stało...
Właśnie mama się na mnie dziwnie patrzy, bo ryczę przed monitorem i piszę prawie na oślep.
I... to jest przedostatni rozdział?! I jak ja będę żyć, bez Bella Muerte?! Bez tego czekania i podekstytowania *płacze*
Mam nadzieję, że jednak będzie ten happy end.
To było cudowne.Jeden z najlepszych rozdziałów, chociaż taki troszkę smutny.
Jestem pod wrażeniem stylu jakim pisesz i pomysłu... Jesteś wspaniała... jesteś jedna z najlepszych...
;___________________________________________;
Kocham to. Nie wiem jak wytrzymam do 14... dam radę.
Kocham, to mało powiedziane. Wielbię <3
Okay, powoli dochodzę do siebie. Dziewczyno, żeby tylko wiedziała jak serce mocno mi bije...
Uff, już spokój... spokój.
Kocham to. Jezusie, jak ja to uwielbiam.
Anonim ;_____;
Kocham tak smutne końcówki. Kocham Bellę. Kocham Gerarda. Kocham Franka. Kocham Cię, dziewczyno, że tak pięknie to prowadzisz! Całość czytałam, podgryzając paznokietki, z zapartym tchem śledząc każde słowo, bo spodziewałam się, iż szykuje się porządna intryga. I nie zawiodłam się - ten tragiczny w wydarzeniach, ale piękny w słowach, rozdział zachwycił mnie! JESTEŚ BOSKA! : D
OdpowiedzUsuńFrank, nie mrzyj, nie mrzyj, nie mrzyj! Nie zabijaj go, dobra? Kocham Frania chyba jeszcze mocniej niż go kocha Gee i, jeśli go zabijesz, popłaczę się. Seryjnie, będę wyć, jakby mi rodziców wymordowali : c
kurwa kurwa kurwa kurwa ..nie kurwa jak mooogłaś... Ja jak zwykle bd. Miala najgorszy komentarz ale wybacz. Ludzie powiedzcie mi kurwa czemu każdy frerard kończy się śmiercią , prosze cię nie zabijaj kurwa franka no kurwa....proszęeee ładnie proszę. Ten kom. Jest beznadziejny wiem ale nic nie poradzę p.s popłakałam się przez cb. ;( zrób tam jakieś czary mary i ożyw franiulee będę wdzięczna i zrobię ci nawet ołtarzyk xd ja wierze w to że nie masz serca zabić frania.. Nie wiem może skończyć jakiś upośledzony czy co ale żeby byli razem z gee i żyli dalej w krainie lamorożców :) na tym kończę moją skromną wypowiedź liczymy wszyscy na cb. <3 xoxo
OdpowiedzUsuńNIE MÓW MI NAWET, ŻE FRANEK NIE ŻYJE. o.O
OdpowiedzUsuńFRANIO, MOJE KOCHANIE, NIE UMIERAJ! JA CI ZROBIĘ USTA-USTA I BĘDZIESZ ŻYŁ, MYŚLĘ, ŻE GERDO SIĘ NIE OBRAZI :O A tak ogólnie, to chciałam powiedzieć, że siedziałam jak na szpilkach, czytając ten rozdział *_* Nniedość, że najpierw ta kłótnia Gerda z Franiem, to jeszcze potem ranny Franio D: Jezu, on musi przeżyć, bo ja nie wiem, co zrobię, jak on umrze. Chyba nawet tak samo jak Gerdo >_< Ale wiesz, to było perfekcyjne, cudowne i ogólnie wielka ekscytacja! <3 CZEKAM NA NASTĘPNY *_*
OdpowiedzUsuńZabiję cię, jeśli on umrze.
OdpowiedzUsuńTyle na razie jestem w stanie powiedzieć.
Pf.
NIEEE!! FRANK!! NIE RÓB MI TEGO!! ŻYYYYYYYYYJ!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie zabijaj Franka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ale OMG, jakie emocje <3 ALE NIE ZABIJAJ GO!!!!!! Zajekurwabiste <3
~Possible Way
Co się stanie z Frankiem?! Leciutko mnie to przeraża, chwilę powiedziałam leciutko? CHOLERNIE MNIE PRZERAŻA! Mam nadzieję że go nie zabijesz, to by było bardzo...Bardzo, bardzo...ZŁE.
OdpowiedzUsuńPiękne opisy, niektóre frazy tak mi się podobają że zatrzymuję się i czytam ponownie :3 Cóż powiedzieć, jesteś mistrzem :)
Nie, nie, nieee... Tak nie wolno ; _ ;
OdpowiedzUsuńNie mogę znaleźć odpowiednich słów. Nie rób mu krzywdy! Nie umieraj go~~!
Jeśli uśmiercisz Frania to dołączam do masowego ataku na Darsę. ; ___ ;
OdpowiedzUsuńAhhah, wiesz, czego słuchałam przy czytaniu? Black Veil Brides ~ In the End XD zapewniam, adekwatne |D
OdpowiedzUsuńJAK JA KOCHAM MASAKRY I SAD ENDY, BOŻE, KOCHAM CIĘ, DARSA <3
Tak, mówię poważnie. W ogóle jak zwykle pięknie to opisałaś, no nie mogę po prostu, te rozpisy, te dialogi <3
Pięknie, pięknie. Josh dostanie ode mnie nagrodę, jeśli dobrze wykona swoje zadanie. Wiesz, możesz dopisać, że to było zlecenie XDDD
Ok, przepraszam, to z zachwytu *___*
No cześć. Już chyba z sześć razy zabierałam się za pisanie tego komentarza, może siódmy będzie szczęśliwy i w końcu dodam. A więc zaczynając od początku; cholernie mi się podobało i ku twojej uciesze nie dołączę do masowego ataku na Darsałkę. ;___; Ostatnio bardzo podobają mi się właśnie takie sceny, gdzie bohaterowie są zabijani. A co do Franka... Zastrzelili go czy tylko postrzelili? Bo jeśli zrobili to tak na amen, to niech Gerdiego też zabiją, no. Nie róbmy z niego forever alone, bo będzie smutaśny i się rozpłacze, tworząc tsunami ze swoich łez, które zapoczątkuje koniec świata. ;__; Yh, koniec bezsensownych gadek. Życzę ci weny i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuń~until-the-end-of-everything.blogspot.com~
PS. Tęsknie za Jeffem i Frankiem. ;__; Tak, muszę to wszędzie ogłaszać. Niech inni łączą się z nami w bólu. ;__;