niedziela, 13 stycznia 2013

Bella Muerte


XXV

Papa Roach ~~> Take Me

Z dedykacją dla CherryBomb XD Dręczyła mnie tak długo, aż efekty tego widać dzisiaj … Dzień wcześniej niż miałam wstawić, ale to dla mnie i tak dużo >.< Jest to już ostatni rozdział Bella Muerte oraz mój 50 – ty post ^^  Yay! Ale ten cza mija… :3


[GERARD]

    Jedynie regularne piknie aparatury wskazywało na to, że praca serca Franka jeszcze na dobre nie ustała. Dosłownie trafiała mnie kurwica, kiedy za każdym razem słyszałem od lekarzy, że nie wiadomo kiedy chłopak się obudzi i czy w ogóle to nastąpi. A niby skończyli medycynę… kretyni.
            Iero przeszedł bardzo poważną, wielogodzinną operację. Kula wystrzelona z pistoletu Josha cudem ominęła jego prawe płuco. Stracił niewiarygodnie dużo krwi, lecz przeżył, co graniczyło  z cudem.
Podczas gdy lekarze grzebali w jego ciele, ja siedziałem skulony pod ścianą przy sali operacyjnej i wyrywałem sobie włosy, topiąc smutki we łzach. Czekałem na werdykt, którego prawdopodobne wersje z każdą sekundą spędzoną w poczekalni, zabijały mnie od środka. Teraz nie miałem innego wyboru, jak siedzieć przy łóżku tej zmizerniałej kruszyny i mieć nadzieję, że lada chwila chłopak przebudzi się, a lekko drgające powieki, uniosą się całkowicie i odsłonią oczy, których tęczówki ponownie spojrzą na świat z tak dobrze znaną mi intensywnością.
Od ponad tygodnia nie opuszczałem szpitala, nie wychodziłem na światło dzienne. Mój obiad objawiał się pod postacią kubka z kawą, drożdżówki czy też kanapki z serem, szynką i sałatą, którą serwował szpitalny bar. Od dłuższego czasu korci mnie, aby sięgnąć po papierosa i wpuścić odrobinę szkodliwego dla mojego organizmu dymu w płuca. To wszystko mnie przerasta. Nie śpię prawie w ogóle, a jak już udaje mi się zasypiać, to trwa to maksymalnie dwie godziny. Czuję, jakby od popadnięcia w depresję, chroniła mnie jedynie świadomość, że Frank żyje i jest jeszcze szansa na to, abyśmy prowadzili w miarę normalne życie. Chociaż nie podejrzewam, Iero o to, że będzie chciał utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt po tym, co się stało. To była tylko i wyłącznie moja wina. Nie obwiniam się teraz, czy też nie użalam się nad sobą. Tak przedstawiają się najprawdziwsze fakty. Gdybym nie sprowokował kłótni, bądź gdybym powiedział Frankowi, gdzie się wtedy wybierałem, on nie poszedłby za mną. Najprawdopodobniej leżałbym teraz z kilka solidnych metrów pod ziemią w schludnej trumience z drewienka i moje ciało podlegałoby wszelkim procesom gnilnym, ale on byłby bezpieczny. A to jest najważniejsze. Nic nie liczy się w moim życiu bardziej.

[FRANK]

Siedziałem na pomoście w okolicach domku, który należał do mojego dziadka. Gorące słońce oblewało moją twarz jasnymi promieniami; subtelnie muskało wrażliwą na wpływy środowiska zewnętrznego skórę mej twarzy. Nieba nie przysłaniała ani jedna chmura, która mogłaby zwiastować pogorszenie się warunków pogodowych. W oddali przy brzegu jeziora ryby chlupotały radośnie z powodu pięknego dnia, a leśne ptaki wyśpiewywały własne, oryginalne melodie, które cieszyły ucho i koiły zszargane zmysły. Było mi dobrze jak nigdy dotąd.
Zanurzyłem stopy w wodzie chłodnej, aczkolwiek niezwykle przyjemnej dla rozpalonej przez słońce skóry. Cieszyłem się każdą chwilą, którą miałem okazję spędzić  w tej okolicy. Zawsze kiedy mama wysyłała mnie na wakacje do dziadka, niezmiernie cieszyłem się wizją spędzenia najbliższego miesiąca w jego towarzystwie pośród drzew i jasnych promieni słońca. Taka wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję do wyrwania się z szarej, nudnej monotonii życia codziennego.
 Moje wyprawy na wieś ku ukojeniu niespokojnego serca skończyły się wraz ze śmiercią dziadka. Wciąż pamiętam jego pogrzeb. To nie było nic przyjemnego dla mnie, jako zbuntowanego piętnastolatka, który w jego osobie odnajdował jedynego przyjaciela oraz sprzymierzeńca i otwierał przed nim swoje własne serce. Rozpaczałem bardzo długo. Z czasem jednak dorosłem, a złe doświadczenia z przeszłości jedynie podbudowały mnie wewnętrznie i ukształtowały na wzór młodego człowieka, który jest zdolny do podejmowania ważnych, życiowych decyzji. Później zaczęły się też pojawiać problemy związane z Lilly i jej durnym chłopakiem – kryminalistą. Już na początku ich związku zaznaczyłem, że ta relacja jest niezdrowa i do niczego dobrego nie doprowadzi. No ale kobieta, jak to kobieta, poszła w zaparte, że kocha tego idiotę, a opinia innych na ten temat ją, dosłownie, jebie. Cóż… kolejny zawód, kolejna rozpacz. Ginie już któraś z kolei osoba, która znaczyła dla mnie więcej niż powinienem  osobie na to pozwolić. Siostra to siostra. Nic nie poradzę na to, że już jako gówniarz nawiązałem z nią silną wieź, opierającą się na wspólnym zaufaniu i wierności.
Wszyscy, których kocham, odchodzą… zdecydowanie za szybko.
Korony drzew nade mną zaszumiały złowieszczo. Zerwał się lekki wietrzyk, który ucichł tak szybko, jak się pojawił. Jeden z liści opadł delikatnie na taflę jeziora i zmącił jej jednolitość. Woda wyraźnie uwidoczniła nerwy blaszki i nadała jej połysku. Niewielkie kropelki osiadły na łodyżce i pobłyskiwały wesoło w promieniach słońca, jakby tańczyły, balansując na krawędzi. Kiedy fale ustały, a tafla ponownie się wygładziła, w jej powierzchni ujrzałem odbitą starczą twarz o tak dobrze znanych mi rysach. Niebieskie oczy mężczyzny wyrażały wielkie skupienie oraz powagę. Charakteryzowały się tym, iż w ich głębi można było dostrzec całą mądrość tego świata. Milczał. Milczał, ale nawet mimo tego rozumiałem nieme przesłanie, które objawiało się poprzez postawę jego ciała. Nagle poczułem, że czegoś bardzo mi brakuje; że jest coś, co powoduje niekompletność mojego serca i duszy. Gdzieś na wietrze unosił się element, który sprawia, iż moje wnętrze nie jest spójne i jednolite. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę określić, czego konkretnie mi brakuje. Co sprawia, że czuję się pusty, tak w środku? Dziadek położył dłoń na moim ramieniu i posłał pełne wyrozumiałości spojrzenia.
- Czas wracać, Frank – oznajmił ciepło.
- Wiem – odparłem mu z cichym westchnieniem.
W prawdzie nie miałem pojęcia, dlaczego wypowiedziałem to jedno słowo z jakże mocnym przekazem. Nie jestem pewien, gdzie tak właściwie miałbym wracać. Tutaj mi dobrze; tutaj czuję się jak domu. Jednakże sądziłem, że takie stwierdzenie jest jak najbardziej odpowiednie w zaistniej sytuacji. Czułem, że takiej odpowiedzi wymaga ode mnie mężczyzna. Sądząc po jego minie, odpowiedziałem zgodnie z jego oczekiwaniami.
- To wracaj
- Dobrze – odszepnąłem.
Przymknąłem powieki w ostatnim desperackim akcie zatrzymania gorących promieni słońca dla siebie. Tak, byłem gotowy na to, aby wrócić, gdyż najwyraźniej miałem po co.

  


            Otworzyłem oczy, zmrużyłem je, spodziewając się jasnej łuny świetlnej, która wywoła podrażnienie. Jednak ku memu zaskoczeniu przywitał mnie półmrok. Zarejestrowałem pikający dźwięk i dyskomfort w zgięciu prawej ręki. Uniosłem ją lekko. Byłem w szpitalu. Zaczęły do mnie wracać wydarzenia, które moja podświadomość podesłała mi jako ostatnie, których byłem naocznym świadkiem. Zamknąłem mocno powieki i odchyliłem głowę do tyłu.
Po chwili rozejrzałem się szybko po pomieszczeni. Obok mojego łóżka szpitalnego stało krzesło, lecz nikt w nim nie zasiadał. Skrzywiłem się nieznacznie. Jednak nieoczekiwanie moją uwagę zwróciło zamieszanie na korytarzu za drzwiami pokoju, w którym obecnie przebywałem.
- Panie doktorze! Panie doktorze! – nawoływanie oraz szybkie kroki. Cisza. – Kiedy on się wzbudzi?
- Panie Way, każdego dnia pyta pan o to samo, a ja nie jestem w stanie udzielić panu innej odpowiedzi jak ta, że nie mam pojęcia. Wszelkie rany pacjenta zagoiły się już jakiś czas temu i została jedynie blizna po operacji. Urazy wewnętrzne również zostały zażegnane. Sądzę, ze przebudzenie się pana Iero jest już tylko kwestią kilku dni – odpowiedział lekarz ze znużeniem. – Proszę odłożyć tego papierosa, tutaj się nie pali! – dodał z oburzeniem.
- Jasne – burknął Gerard. Usłyszałem jak drzwi mojej sali się otwierają, a po sekundzie zamykają z powrotem. – Pierdoleni  lekarze, pierdolony szpital, niedouczone skurwysyny – mężczyzna warczał pod nosem, a na moje oblicze wpłynął delikatny uśmiech ulgi i zadowolenia.
Czyli mnie nie zostawił. Taka myśl także przeszła mi przez głowę. Nic mu się nie stało, jest cały i zdrowy. Kamień spadł mi z serca. Gerard wyjął szybko papierosa z paczki i przyjrzał mu się uważnie. Zaklął, gdy spostrzegł, że jest on złamany. Nie przypominam sobie, aby palił. Podobno skończył z tym już w więzieniu. Wyjął drugiego, którego końcówkę wsadził sobie między wargi. Z roztargnieniem i podenerwowaniem wymalowanym na twarzy, zaczął przeszukiwać kieszenie. Wtedy dopiero zauważył, że mu się przyglądam z rozbawianiem. Zamarł. Przedstawiało to sobą niespotykanie komiczny obraz. Gerard z całkowitym nieładem na głowie, pomiętą, czarna koszulą i z dłońmi w kieszeniach stojący w jednej pozie, wpatrywał się we mnie, nie poruszając się nawet o milimetr. Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, nie zaprzestawałem tego, póki ból w klatce piersiowej zaczął o sobie dawać znać. W kącikach oczu zebrały mi się łzy i potężny kaszel wstrząsnął moim ciałem. Reakcja Waya była natychmiastowa. Niemalże od razu znalazł się przy mnie i złapał za ramiona. W końcu nagły napad kaszlu ustał, a ja ponownie mogłem się do niego uśmiechnąć. Nasze twarze dzieliła niewielka przestrzeń także byłem w stanie doskonale dostrzec niewysłowioną ulgę w oczach mężczyzny. Przyłożył swoją dłoń do mojego policzka i zaczął go lekko pocierać kciukiem.
- Frank – szepnął.
Poczułem jak szybko przyciąga mnie do siebie. Wplotłem palce lewej dłoni w jego włosy, a twarz skryłem w zagłębieniu szyi mężczyzny. Chciało mi się płakać i cieszyć jednocześnie. A pomyśleć, że jeden celny strzał, a mógłbym już nigdy nie poczuć go tak blisko siebie. Westchnąłem przeciągle, kiedy poczułem usta Gerarda na swoim karku. Następnie pocałunki przeszły na linie szczęki, kącik ust, aż w końcu chłopak naparł na moje wargi. Umiejscowiłem swój palec wskazujący pod jego podbródkiem i zacząłem powoli poddawać się pieszczocie. Poruszyłem się niespokojnie, kiedy aparatura mieszcząca się przy moim łóżku, zaczęła wydawać dźwięki ze zwiększoną częstotliwością. Gerard oderwał się ode mnie, przenosząc wzrok to z urządzenia na mnie i na odwrót.
- No co? – wzruszyłem ramionami. Mimo wszystko lekko się zawstydziłem.
- Nic – szepnął. – zupełnie nic – mruknął, wpatrując się z uczuciem w moje oczy. – Nie wiesz nawet jak bardzo się martwiłem. Myślałem, że już się nie wzbudzisz.
- Ile byłem nieprzytomny?
- Ponad dwa tygodnie.
- I co? Cały czas tutaj siedziałeś? – zapytałem zszokowany. Potwierdził. – To mnóstwo czasu. Przecież wiesz, że nie musiałeś.
- Frank… przestań. Świadomość, że możesz lada chwila się przebudzić…  - pokręcił głową. - Myślałem też, że to może wcale nie nastąpić. Czułem się strasznie. Nie mogłem przeoczyć momentu, w którym się obudzisz, chociaż jak nie patrzeć właśnie go przeoczyłem.
- Ważne, że jesteś – ucałowałem krótko jego usta. – To dla mnie liczy się najbardziej. Jesteś cały i zdrowy. Wiesz, że musisz mi wszystko opowiedzieć? – zapytałem poważnie.
- Wiem Frankie – westchnął ciężko. – Jednak najpierw zawołam lekarza, żeby cie zbadał.

  


            - Więc… Od czego by tutaj zacząć…?
- Od tego dnia, kiedy Higgins przyszedł do naszego mieszkania – podpowiedziałem mu.
- Jak wiesz i słyszałeś… - posłał mi mordercze spojrzenie. Zarumieniłem się, wzruszając lekko ramionami. - …  Joseph  dał mi teczkę z danymi na temat niejakiego Emanuela Rodrigueza. Rodriguez był osobą, która handlowała bronią na bardzo dużą skalę i wciąż pozostawał nieuchwytny. Moim zadaniem było nawiązanie z nim współpracy, aby przy przekazie broni w mało uczęszczanym miejscu miał zostać zgarnięty za nielegalną działalność, gdyż nikt nie miał do tej pory niezbitych dowodów jego winy, chociaż wszyscy wiedzieli czym się para. Jak już wziąłem zdjęcie do ręki, to coś mi nie grało jak trzeba. Był za blady jak na meksykanina i po układzie twarzy również trudno było stwierdzić, że gościu wywodzi się z tamtych rejonów Ameryki.
- Jo jest… Jo BYŁ… - poprawiłem się. - … Rosjaninem. Mieszkał kiedyś w okolicach Moskwy – podpowiedziałem mu. -  Gerard… W określeniu do Rodrigueza użyłeś czasu przeszłego. Co się z nim stało?
- Josh go zabił – mruknął. – Bez tego Jo nie mógłby się pod niego podszywać. Jak mogłem być taki głupi? Przecież to na pierwszy rzut oka było widać, że koleś nie jest z tej części globu co trzeba!
- Ej, wyluzuj – szepnąłem. – A co z Joshem? Aresztowali go?
- Nie… Nie został aresztowany – oznajmił mi cicho z nieobecnym spojrzeniem.
- Więc… Co było później? – sprowokowałem dalszą rozmowę. Pomyślałem, że temat Josha jest z nieznanych mi względów drażliwy i należy go poruszyć nieco później.
- Potem spotkałem się z, jak mi się wydawało, Rodriguezem i umówiłem się z nim co do zamówienia i jego przekazu. Tego dnia nie wróciłem już do galerii. Nie widziałem w  tym najmniejszego sensu. Czułem jednak silną potrzebę wygadania się komuś, więc odwiedziłem Boba na uniwersytecie.
- To ze mną już pogadać nie mogłeś? Wydaje mi się, że to chyba mnie powinieneś darzyć większym zaufaniem – oburzyłem się.
- Przecież wiesz, że nie mogłem ci o niczym powiedzieć. Nie mogłem, chociaż wielokrotnie chciałem to zrobić. Przypominałem sobie wówczas groźby Higginsa i ostrzeżenie Boba – przyjrzałem mu się uważnie. Nie wiedziałem, że sygnały ostrzegawcze padały aż z tylu stron. – Uwierz Frank, że gdybym mógł, powiedziałbym ci wszystko. Bałem się jednak, że Joseph nie blefuje i naprawdę coś ci grozi. Postaw się na moim miejscu. Co byś zrobił, gdyby od zatajenia jakiś informacji zależało moje życie? – posłałem mu mordercze spojrzenia.
- Nie powiedziałbym ci – mruknąłem, czując się pokonanym na tym polu. Skurczybyk miał rację.
- Porozmawiałem trochę z Bobem. Wyjawiłem mu moje wątpliwości oraz obawy. On również wtedy uważał, że najlepiej byłoby zataić przed tobą pewne rzeczy – splótł nasze palce w mocnym uścisku. – Kiedy wróciłem do domu, miałeś te rozbiegane oczka i zaróżowione policzki – uśmiechnął się nieznacznie do wspomnienia, które pojawiło się jego głowie. – Wiedziałem, że masz coś na sumieniu. Tej gadki o złym kliencie też nie kupiłem. Przykro mi skarbie, ale z twojej buźki można czytać jak z otwartej księgi – westchnął z rozbawienia.
- Wcale, że nie! – zaprotestowałem żywo. – To nie moja wina, że widzisz wszystko, czego normalny człowiek by nie dostrzegł.
- Dobra, dobra. Niech już ci będzie – zaśmiał się chicho, lecz po chwili na powrót spoważniał. – Pamiętasz jak wtedy Josh przyszedł do naszego mieszkania? – wrócił ponownie do porzuconego na chwilę tematu.
- Tak – potwierdziłem. – Nie słyszałem nawet jak facet wszedł, a to już jest nieco dziwne.
- Ja też nie słyszałem, ale nie do tego zmierzam – chrząknął. – Chodzi mi o to, że jego kontakt miał się z tobą spotkać. Nie wiem jak ty odebrałeś te rewelacje, ale mi wydało się to bardzo podejrzane. Doskonale wiedziałem, jaki jest stosunek Higginsa do ciebie. Postanowiłem, że zrobię małe dochodzenie w tej sprawie dnia następnego. Jednak cóż… w nocy zająłeś się mną aż zanadto odpowiednio i całkowicie wyleciały mi z głowy plany które zamierzałem wprowadzić w życie.
- Tak wiem – westchnąłem teatralnie. – Jestem zajebisty – wyszczerzyłem się w nagłym przypływie radości i nawrotu miłych wspomnień. – Ale dajesz… popsuj mi humor. Chcę wiedzieć, co było później.
- I tutaj ujawnia się kolejna rzecz, którą przed tobą zataiłem – westchnął. – Widziałem jak całowałeś się z Joshem -  szepnął. Zrobiło mi się strasznie głupio. – Swoją drogą temat jeszcze się nie skończył i będziemy musieli o tym porozmawiać – oznajmił poważnie, patrząc na mnie swym twardym, nieustępliwym wzrokiem. – Byłem wkurzony, ale jakoś udało mi się przed tobą zachować spokój. Nie do końca chciało mi się wierzyć, że tego pragnąłeś, ale…
- Bo nie pragnąłem! – wtrąciłem szybo na swoją obronę. – To on się na mnie rzucił jak jakiś lew na padlinę po miesięcznej diecie wegetariańskiej – prychnąłem.
- Nie chciało mi się wierzyć, że tego pragnąłeś – powiedział dosadnie. – Jednak musiałem wziąć pod uwagę wszystkie możliwości. Stwierdziłem, że poruszę z tobą ten temat, kiedy wrócę ze spotkania z Emanuelem – Jo. W tym celu chciałem sobie utrwalić informacje o nim, aby wszystko poszło po mojej myśli i żebym nie zaliczył żadnej wpadki. Nie miałem pojęcia, że losy tej wymiany są z góry skrupulatnie zaplanowane, a sama wymiana nie miała nigdy nastąpić. Josh wszystko bardzo drobiazgowo obmyślił, a każdy szczegół udoskonalił do maksimum. Jednakże nie był świadomy jednej rzeczy. Jego przekonanie o tym, że jest to jedna z wielu transakcji było błędne. Myślał, że zlecono mi uśpienie czujności kontrahenta, a jego pojmanie nastąpi dopiero za kilka naszych spotkań. Higgins postanowił nie bawić się w kotka i myszkę, bo stwierdził, że nie ma na to czasu.. Dzień przed moim spotkaniem z Rodriguezem zarządził zmianę planów na natychmiastowe ubezwłasnowolnienie kryminalisty i  osadzenie go w Bella Muerte bez możliwości późniejszego wyjścia na wolność. Josh nie miał szansy na dowiedzenie się o tym, chociaż wcześniej był wtajemniczony w przebieg tej misji.
 Podmienił zdjęcia tak, abym myślał, że to Jo jest Emanuelem. Aż mnie dziwi, że Joseph się nie zorientował, co pozwala mi na pewne podejrzenia w stosunku do niego – podrapał się po brodzie i wziął głęboki wdech. – Tak jak wspominałem, chciałem sobie utrwalić informacje na temat celu i móc stwierdzić, że umiem wszystko na pamięć. Potrzebowałem więc teczki. Skorzystałem z tego, że nadal spałeś i wziąłem się za przekopywanie szafy, aby ją znaleźć. Nie wiesz nawet jak bardzo się wkurwiłem, kiedy odkryłem, że ją ruszałeś. Oznaczało to, że nie masz do mnie zaufania i z jakiegoś powodu przeszukujesz moje rzeczy. Muszę zaznaczyć, że wówczas nie miałem pojęcia, iż słyszałeś moja niezbyt przyjemną rozmowę z Higginsem. No i bam! Pokłóciliśmy się, chociaż nie chciałem do tego dopuścić.
- Właśnie… Gerard – podrapałem się w głowę. – Nie miałem okazji przeprosić ciebie za to wszystko, co wygadywałem. To były głupstwa i wcale tak nie myślałem. Padło wiele nieprzyjemnych słów i chciałbym to jakoś odkręcić. Źle mi z  tym, co ci nawrzucałem. To było chamskie i nietaktowne z mojej strony. Bardzo ciebie przepraszam i obiecuję, że… - zatkał mi usta dłonią.
- Do tego też wrócimy Frank, ale wszystko w swoim czasie. Ja również zachowałem się jak kretyn i przepraszam cię za to – odjął palce z moich warg, zastępując je własnymi ustami.
Całowaliśmy się wprawdzie krótką chwilę, ale było w tym tyle pasji, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli i z uwagą kosztowaliśmy siebie nawzajem. Wbrew moim oczekiwaniom szybko zakończyliśmy te czułości, jednak chciałem, mimo wszystko, ostatecznie usłyszeć, jak zakończyła się ta cała historia. Pomijając oczywiście moje znalezienie się w szpitalu, bo tego byłem w pełni świadom.
- Jak dużo jeszcze zostało ci z tego relacjonowania? – zapytałem.
- Niewiele – mruknął, dając mi ostatniego całusa w policzek. Usiadł w swoim krześle. – Ostatecznie poszedłem do galerii, bo innej opcji nie miałem. Czułem się jak na wygnaniu, lecz z własnej woli. Rozmawiałem z Sonią. Musiałem odwołać wykład na rzecz spotkania z Emanuelem. Od razu zauważyła, że coś jest nie tak - … i już mi się to nie podobało. -  Powiedziałem jej, że się pokłóciliśmy i nie wiem, czy będziemy jeszcze razem. Stwierdziłem, że to bez sensu, bo coś się popsuło i nasze relacje nie są już takie jak dawniej.
- I co? Nadal tak uważasz? – posłałem mu gniewne spojrzenie. – Sonia pewnie się ucieszyła.
- No i widzisz! Boże, jaki ty jesteś problematyczny Frank! – podniósł głos. – Rozumiem, że jesteś zazdrosny, ale ja ci co do Josha wyrzutów nie robiłem. Pomińmy fakt, że on był twoim chłopakiem, a mnie z Sonią nigdy nic więcej poza przyjaźnią nie łączyło – fuknął. – Dzięki niej dostrzegłem cień szansy na to, że jeszcze nie wszystko między nami stracone. A nuż jak powalczymy, to nam się ułoży, więc przestań gderać.
- Dobra – machnąłem lekceważąco ręką. – Pomińmy ten wątek. Mów co było dalej – Gerard miał rację. Jestem głupim zazdrośnikiem. Jednak czy to źle, że wkurza mnie kobieta, która jest z nim blisko i patrzy na niego z czymś więcej w oczach niż powinna?
- Czyli… - zamyślił się. – Ruszyłem na spotkanie z Emanuelem. Czułem jakby ktoś mnie obserwował. Myślałem, że to spowodowane stresem urojenia. Nie miałem pojęcia, że w rzeczywistości to ty za mną idziesz – westchnął. – Byłem na środkowym etapie przekazu broni, gdy pojawił się Josh z lufą pistoletu przy twojej głowie. Spanikowałem. Kompletnie nie obejmowałem wyobraźnią, co się dzieje, ani co ty tam robisz. Wiedziałem, że ten blondas jest nieobliczalny i zdolny do wszystkiego. Sądziłem jednak, że tobie krzywdy nie zrobi. Byłem przekonany, że blefuje, ale wtedy postrzelił ciebie w nogę. Wyzbyłem się wszelkich złudzeń co do tego, że jest mocno pierdolnięty. Wiedziałem, iż tej nocy stracimy życie oboje. Jedynym, co mogło nas uratować, byli snajperzy ukryci za garażami w ciemnościach. Ale oni nie dawali żadnego znaku swojej bytności. Zacząłem obawiać się, że zostali wycofani, stwierdzając oczywistość, iż jesteśmy straceni.
- Widziałem jak się rozglądałeś. Nie wiedziałem czego szukasz. Wyglądało to nieco dziwnie…
- Dokładnie. Starałem się ich odnaleźć, odróżnić sylwetki człowiecze od wszechobecnej ciemności. Nic nie zobaczyłem. I wtedy nagle Jo trafiła kula. Padł na ziemię, a mnie obryzgała jego krew. Na początku myślałem, że to Josh, jednak on nadal nieustępliwie trzymał lufę przy twoim ciele. Poza tym wyraz jego twarzy zdradzał, że jest zszokowany w równym stopniu co i ja. Zacząłem się zastanawiać dlaczego zwlekają ze zdjęciem także i jego. Przecież wyraźnie stanowił drugi cel do odstrzału. Zacząłem obawiać się, że nie mają odpowiedniego kąta do podjęcia radykalnych środków, bo żadna pozycja im tego nie umożliwia. I wtedy ten skurwiel do ciebie strzelił. Stanąłem w miejscu. Nie potrafiłem, wykonać żadnego ruchu. Patrzyłem tylko jak twoje ciało bezwładnie opada na dół, a ty się wykrwawiasz… Potem nagle oprzytomniałem i…
- I… - głos mi zadrżał. – Gerard, co się tam stało? – zapytałem, kiedy nadal mi nie odpowiadał.
- Zabiłem go Frank – zakrył twarz rękoma. – Zastrzeliłem Josha.
- Że co?! – podniosłem głos. – Boże… - poczułem jak trzęsą mi się ręce. – Jezu Chryste…
- Myślałem, że ci zabił! Widziałem jak tracisz strasznie dużo krwi. W dodatku rana postrzałowa znajdowała się na twojej klatce piersiowej. Nie mogłem mu darować. To był impuls. Po tym wszystkim spojrzałem na swoje dłonie – zamilkł, a ja wpatrywałem się w niego z uwagą. – Mam krew na rekach i nie należy ona do mnie… te ręce są splamione czerwienią. Już nic na to nie poradzę.

[GERARD]

            W końcu zasnął. Delikatnie przeczesałem włosy leżącego na mojej klatce piersiowej Franka. Oddychał spokojnie i miarowo, choć nie zapowiadało się wcześniej, że jego sen będzie należał do tych spokojnych. Wieść o tym, że to ja zabiłem Josha, bardzo nim wstrząsnęła. Dla mnie też wówczas to był swego rodzaju szok. Ponownie w swoim życiu splamiłem sobie ręce cudzą krwią. Może nie załamałem się jeszcze tylko dla tego, że podobny incydent już kiedyś, dawno temu miał miejsce w moim życiu.
Przejechałem opuszkiem palca po zaciśniętej w pięść dłoni Franka na mojej koszuli. Wyglądał na całkiem bezbronnego. Przez ten pobyt w szpitalu schudł trochę, także została z niego sama skóra i kości. Oczywiście obecnej budowy jego ciała w żadnym razie nie można przyrównać do anoreksji, jednak znikł nieznacznie w oczach.
Jeszcze nie miałem okazji porozmawiać z Higginsem na temat zdarzeń sprzed dwóch tygodni. Dzisiaj miał przyjść do szpitala. Aż bałem się tego, co może mi zaproponować. Wiedziałem, że muszę przystać na jego propozycję a w głowie obmyślać plan ucieczki. Zastanawiałam się, gdzie wyjedziemy z Frankiem. Jakie jest bezpieczne miejsce, w którym nikt nas nie znajdzie i nikt nas nie skrzywdzi? Sądzę, że nie ma idealnego skrawka ziemi, nawet jeżeli znajdziemy pozornie zbliżone do ideału, za jakiś czas przeprowadzka będzie nieunikniona. Na razie taki plan nie jest doskonały i posiada wiele luk, jednakże pobyt Iero w szpitalu przeciągnie się jeszcze do tygodnia. Myślę, że to wystarczająca ilość czasu na dopieszczenie niektórych punktów, znalezienie miejsca tymczasowego zatrzymania i spakowanie nas do podróży.
Moje rozmyślania przerwało ciche skrzypnięcie drzwi wejściowych.
- Pozwolisz na chwilkę Gerardzie?
- Już idę Joseph. Czekałem na ciebie – odparłem poważnie. Ująłem delikatnie dłoń Franka. Odczepiłem ją od siebie palec po palcu. – Zaraz wracam. – Szepnąłem, choć doskonale wiedziałem, że on tego nie jest w stanie usłyszeć. Złożyłem krótki pocałunek na jego czole i, podniósłszy się powoli z łóżka, ruszyłem do wyjścia.
- W końcu – westchnął Higgins. – Co tak długo?
- Nie chciałem zbudzić Franka – wygładziłem koszulę na mojej klatce piersiowej. – O co chodzi?
- Mam dla ciebie propozycję – oznajmił z poważnym wyrazem twarzy. – Jako, że ostatnia misja zakończyła się… niezbyt przyjemnie, a poniesiona strata jest ogromna, musimy ruszyć dalej. Josh okazał się być zdrajcą, co uszczerbiło pełnię naszej reputacji. Musimy pokazać, że mimo tej wpadki, nasz skład jest jednym z najlepszych . W tym celu wysyłam cie na misję do Belfastu – czyli tak to obmyślił… - Oczywiście rozumiem twoje obecne położenie i to, że chcesz zostać przy gnojku, póki nie wyzdrowieje. Wyruszycie, gdy nabierze sił. Misja ta… - zamilkł na chwilę. - … wymaga wiele czasu i poświęcenia, także będziesz musiał przeprowadzić się do Irlandii. Oczywiście razem z Frankiem – dodał, po czym kaszlnął.
-  Wiesz co Higgins? – zapytałem. – Twierdziłeś, bądź nadal twierdzisz, że przez Franka spadła siła mojej dedukcji oraz skuteczność. Być może się mylisz, być może nie. Powiem ci jedynie, że jesteś marnym kłamcą – posłałem mu sztuczny, wymuszony uśmiech. – Co się kryje za ta misją? – warknąłem.
- Nic… Nie wiem, o co ci chodzi – oznajmił niemrawo. – Czy chcesz czy nie, musisz wyjechać. Istnieje zbyt wielkie ryzyko, że Josh współpracował z więcej niż jedną osobą. Sprawa jest poważna i wymaga w pełni profesjonalnego podejścia.
- To… Jak odbędzie się nasz podróż? Na jakich zasadach? Mamy samoistnie się dostarczyć do Belfastu, a ty powiesz nam, gdzie mamy się zatrzymać i przekażesz później odpowiednie dane, czy jak to będzie wyglądać?
- Zostaniecie tam zawiezieni, eskortowani czy jak to sobie tam przetłumaczysz. Po drodze zostaniesz we wszystko wtajemniczony. Po wyjściu Franka za szpitala będziecie mieli tydzień na domknięcie wszystkich spraw, spakowanie się i przygotowanie do podróży. Dokładnie za dwa tygodnie w południe pod waszą kamienicę podjedzie samochód, który dowiedzie was na lotnisko – przyjrzał mi się uważnie. Chyba chciał ocenić, czy mu uwierzyłem.
- Wiesz co Higgins? Dziękuję ci.
- Za co? – szczerze się zdziwił.
- Myślałem, że po niepowodzeniu tego zadania skreślisz mnie i odsuniesz od wszelkich misji, a resztę życia spędzę na jakimś zadupiu.
- Nawet chyba być tak wolał – zauważył dość ostrożnie bez tej mocy, z którą zazwyczaj się wypowiadał.
- Być może… Ale czynna służba jest czymś, co bardzo lubię. Dziękuję ci, że  dałeś mi kolejną szansę.
- Nie ma za co – mruknął, wpatrując się w ziemię. – To żegnaj Gerard – podał mi rękę.
- Cóż to za ton, Joseph? Przecież jeszcze się spotkamy. Spokojnie. Raczej do zobaczenie – uśmiechnąłem się, łącząc nasz dłonie w uścisku.
- Jak uważasz – odpowiedział niemrawo.
Chyba nie sadził, że rzeczywiście jestem takim idiotą. Nie kupiłem ani jednego słowa, które powiedział. Za to on zdawał się połknąć wszystko, co mu oznajmiłem z wielkim entuzjazmem tak prawdziwym jak i jego oferta. I czyja siła dedukcji zmalała? Bo na pewno nie moja. Myślę, że gdyby Bob mi nie powiedział, że mam być ostrożny w tej kwestii i tak sam bym się domyślił. Higgins nie potrafi kłamać. Jest cwany, ale przede mną nie jest zdolny do łgarstwa. Prychnąłem cicho do siebie. Pokręciłem głową w geście zrezygnowania, wchodząc z powrotem do sali Franka. Już na wejściu napotkałem niewesołe spojrzenie chłopaka.
- Jedziesz do Belfastu? – padło pytanie. – Zamierzałeś mi o tym w ogóle powiedzieć?
- Rzecz w tym, że ja niegdzie się nie wybieram – oznajmiłem po chwili z westchnieniem, siadając tuż obok chłopaka. – To podpucha, a my musimy się zastanowić, jak uciec, aby nikt tego nie zauważył.
- O czym ty mówisz? – podniósł na mnie swój zlękniony wzrok. – Jak to uciec?
- Frank… Prawda jest taka, że jesteśmy spaleni – założyłem mu zbłąkany kosmyk włosów za ucho. – Jako byli więźniowie nie mamy żadnych praw, dotyczących wcześniejszego odejścia ze służby czy też w ogóle odejścia z niej. Jeżeli wpadamy, usuwają nas, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
- Czyli ten Belfast to tylko pretekst, aby nas załatwić? – zapytał drżącym głosem.
- Tak – wyszeptałem. Aparatura zaczęła pikać ze zwiększoną częstotliwością. Spojrzałem na Franka. – Ej, spokojnie – pomasowałem jego ramie w pocieszającym geście. – Uda nam się uciec. Mam już nawet zarys planu. Trzeba go tylko udoskonalić.
- Zatem gdzie chcesz się udać?
- Tego jeszcze nie wiem. Nie podejmę decyzji bez ciebie.
- To jest jakieś chore – złapał się z głowę. – Tak nie powinno być. Nie możemy przecież tak cały czas uciekać. Gerard… ja nie chcę tak żyć.
- A mamy jakiś wybór? Możemy czekać, aż nas zajebią. To w sumie też jest opcja… - podsumowałem z ironią.
- Przestań. Nie ma z czego sobie kpić.
- Nie wiedziałem. Dzięki, że mi to uświadomiłeś! – burknąłem. – Musimy zwiewać czym prędzej. Nic tylko cię wypiszą i spierdalamy stąd.
- Dlaczego to życie jest takie popierdolone? – jęknął, zakrywając sobie twarz dłońmi. – Nic. Dosłownie nic mnie w nim dobrego nie spotkało.
Nie znałem tego źródła nagłego zawodu, który się we mnie pojawił. Zwyczajnie poczułem się dotknięty tym, co powiedział chłopak. Wiem, że nie powinienem przyjmować zbyt dosłownie tych słów, gdyż przemawia przez niego złość i rozgoryczenie, więc postanowiłem zignorować tę uwagę. Chłopak jednak chyba zdążył wyczuć, że nieodpowiednio dobrał słowa, bo poczułem, jak splata ze sobą nasze palce.
- Przepraszam. Nie to miałem na myśli – oparł mi swoją głowę na ramieniu. – Po prostu ta sytuacja jest chora…
- Wiem Frankie. Nic nie szkodzi. Sam odnoszę wrażenie, że wszystko jest do dupy.
- Jak już mamy wybierać, to jedźmy do Szkocji, albo Walii – zaproponował ściszonym głosem.
- Nie uważasz, że to trochę za blisko Irlandii?
- Przecież jeżeli mieliby nas już szukać, to stwierdziliby, że chcemy uciec jak najdalej od Belfastu, a my tymczasem będziemy całkiem niedaleko.
- No nie wiem… to dość ryzykowne – mruknąłem.
- I tak ryzykujemy, więc pójście odrobinę na żywioł nam nie zaszkodzi.
- Niech ci będzie – odparłem z cichym westchnieniem.
 Zapanowała między nami długa cisza.
- Myślisz, że mamy jakiekolwiek szanse na ucieczkę? – zapytał po chwili.
- Szanse zawsze są – powiedziałem ze zdecydowaniem w głosie.
- Ufam ci Gerard – oznajmił nieoczekiwanie. – Wierzę, że nam się uda. Być może mamy jeszcze  możliwość normalnego życia. Razem.
Spojrzałem zaskoczony na pewną i zdecydowaną twarz chłopaka. Jego determinacja dodała mi odwagi. Teraz byłem przekonany, że polegając na sobie i wzajemnie się wspierając, przezwyciężymy wszelkie niedogodności i wyboje na naszej drodze. Wspólnie.


The end

17 komentarzy:

  1. Popłakałam się. Ciesze się, że Frank żyje. Jezu, jak ja zaczęłam piszczeć, kiedy tu weszłam a tu ostatni rozdział. Teraz płaczę. Nie wiem czy ze szczęścia czy ze smutku, bo się to skończyło. Piękne to. Piękne!
    Kocham takie historie ^^ Bella Muerte zdecydowanie jest jednym z naj, najlepszych ff jakie czytałam. Kocham to. Chyba jeszcze raz sobie to od początku do końca przeczytam. I pewnie znów będę płakać.
    Cudowna historia. Cudowna!
    Na nowego bloga będę napewno wchodzić.
    *Czyta od początku cały rozdział* *znów zaczyna ryczeć*
    Jeszcze tylko czekać na epilog... Piękne to. KOcham to! Jak można tworzyć tak wspaniałe, wzruszające historie?!
    akjxbwkfbfiefbfhjew
    Okay, muszę się uspokoić...
    Kocham to. Kocham to. KOcham.
    Anonim

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie...To nie może być koniec. ;_______; Błaaaagam :( Popłakałam się, mimo, że rozdział był taki piękny i jakby...Szczęśliwy. Kocham happy endy i dziękuje za dedyka dla ostatniej notki Bella Muerte. Kocham cię i twoje pisanie i wgl...Wszystko. Mam nadzieję, że za niedługo zaczniesz coś nowego, bo...Bo...Bo wiesz, że długo bez ciebie nie wytrzymam <3 Teraz tylko czekać na obiecane shoty, a potem na nowe opo. Nie rzucisz tego, prawda? :D No, mam nadzieję, że nie, bo inaczej wiesz co cię czeka :D Mam na ciebie namiary i gdyby Josh żył...Wynajęłabym go, żeby cie torturował, póki nie zgodzisz się pisać czegoś nowego xD Wybacz, poniosło mnie, jestem psychiczna :D No i po 2: nie umiem napisać normalnego komentarza...Odebrało mi mowę ;_______; Cudowne. Życzę weny :D I mimo wszystko masz wielkie szczęście, że zdecydowałaś o dobrym zakończeniu, bo bym jeszcze bardziej beczała.

    OdpowiedzUsuń
  3. No więc tak... Ninja się ujawnia :3 Czytam bloga od jakichś dziesięciu rozdziałów, jeden z nielicznych Frerardów na poziomie, no i wiesz, wszyscy Ci mówią, że jest świetny i tak dalej. Happy endów z reguły nie lubię, ale ten Frerard jest taki oryginalny, więc pasuje. Dużo weny życzę :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, powiem ci, że te ostatnie rozdziały były jak powieść sensacyjna, to było świetne i ciekawe opowiadanie, pełne zwrotów akcji, przeplatane miłością i trudnościami, choć wymyślonymi jednak tak realnymi. Twój styl zmieniał się z każdym kolejnym rozdziałem i nabrał większej profesjonalności, tak to przynajmniej odczuwam. No i Happy End, umarłabym gdyby było inaczej. Znaczy pewnie też nie byłoby źle, ale to by dobiło moją psychikę, gdyż całe opowiadanie może się poszczycić tylko połową kilograma cukru i kilkoma różowymi akcentami. Ten czas czytany nie był zmarnowany. xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże (teraz większość pewnie będzie wzywać Boga... xD ), to było takie piękne. Ale myślałam, że zginą... No trudno. ;c Chciałam tylko powiedzieć, że to było cudowne. Najbardziej podobał mi się tu chyba fragment, kiedy Frank był z dziadkiem, a ten kazał mu wracać... Wzruszające. Przeczytam jeszcze raz, bo mnie to zauroczyło.

    Ym, miała coś jeszcze dopisać... Ah tak, wiem! Już od dawna oczekiwałam, że umieścisz w którymś rozdziale słowa >>These hands are stained red<<. Gdybym nie była taka wyprana z uczuć, pewnie bym się popłakała, kiedy Gerard je wypowiadał...

    Będzie mi strasznie brakować tego opowiadania i wiem to już teraz, że często będę do niego wracać, zaczynać od początku i przeżywać wszystkie te emocje, chociaż już znam zakończenie. Czuję się, jakbym skończyła dobrą książkę. Ukazało się też to uczucie, że bardzo nie chcę, aby ta książka się kończyła, żeby jednak było coś dalej. Dobrze, że jesteś blogerką a nie pisarką, na której twory trzeba czekać miesiącami, a nawet latami. Co wcale nie wyklucza tego, że życzę ci, abyś kiedyś wydała powieść tak piękną jak ta. Z wielką chęcią dołączyłabym ją do mojej dość sporej kolekcji. :3

    Ugh, nadal z trudem przychodzi mi myśl, że to już koniec. Będę mile wspominać te chwile, kiedy z niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki, zadręczając się obawami, czy dożyją kolejnego rozdziału. Na szczęście skończyło się dobrze. Jak dobrze, że Gee jest taki cwany... Oby wiedli życie pełne tylko PIĘKNYCH, CUDOWNYCH, CIEKAWYCH przygód, z dala od tych kretynów. :3

    Mam też nadzieję, że szybko dodasz coś nowego, bo znoszenie szarości kolejnych dni bez twoich dzieł będzie wielkim wyczynem...

    Btw. Przeglądam teraz ten komentarz i dochodzę do tego, że jest to chyba najdłuższy mój komentarz od kilku miesięcy. No cóż, piękny rozdział wymaga długiego komentarza.


    Ps. Fajnie było przeczytać twój komentarz, kiedy uzupełniałam rozdziały. Urocze zdezorientowanie. :3 Cóż, chyba mogę stwierdzić, że... ZOSTAŁAŚ STROLLOWANA! :D





    OdpowiedzUsuń
  6. I to był jeden z najlepszych rozdziałów ;3
    Kocham mą żonkę i jestem z niej dumna jak jasna cholera, o! :D
    Podobało mi się bardzo, zauważyłam tylko dwa błędy: dostrzedz (!) - dostrzec, zmień to, proszę; wzbudzić - ten wyraz jest używany w takich momentach, gdzie jak nic powinno być "obudzić", więc sądzę, że też do wymiany.
    No, to teraz jeszcze epilog i Darsa bierze się za shoty! Już nie mogę się doczekać ^^
    P.S. I, kurde, jak ty to zrobiłaś? Już drugie opowiadanie skończyłaś, a ja w swym marnym dorobku mam tylko jedno zakończono opko. Why? ;c

    OdpowiedzUsuń
  7. Czemu to jest tak cholernie dobre ? Masz przeogromny talent. Jezuu, ogólnie to żałuję ,że nie komentowałam. Teraz tylko czekać na shoty. Jesteś przezajebista. Kocham Cie i wielbię.


    < with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com >

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie komentowałam prawie w ogóle i bardzo żałuje, bo to zasługuje na setki pochlebnych komentarzy <3 Świetne <3
    Po naprawdę dobrym opowiadaniu pokazałaś klasę i zakończyłaś je niesamowicie. To chyba jeden z lepszych postów jakie stworzyłaś. Jestem pod wrażeniem.
    Jejku, strasznie się cieszę, że Franciszek jest cały i zdrowy, a Gerard z całym swoim przejęciem i miłością jest uroczy.
    I nie wiem co jeszcze powiedzieć, ale wiedz, że jestem pod wrażeniem i kocham to ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeeej, Darsa, to było piękne *________________________________* Dalej nie mogę wyjść z podziwu, jak ładnie i cudownie piszesz! Naprawdę, to było coś niezwykłego i wartego uwagi każdego. Piszesz tak lekko, swobodnie, że to tak fajnie, leciutko się czyta! ;__; W dodatku pomysł na opowiadanie jest świetny, choć oczywiście w dobrych rękach pisarki, jaką jesteś ty, jest jeszcze piękniejszy *__* Z przyjemnością śledziłam to opowiadanie i mam nadzieję, że jak wstawisz epilog, to powiesz nam, że masz kolejny pomysł na opowiadanie. Oby tak, bo po prostu pięknie piszesz. Dziękuję, Darsa <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Brawo! Wielkie Brawo!!! Piękny koniec :3
    Tak się cieszę że Frank się wybudził :) Twoje opowiadanie jest wspaniałe, piszesz z niesamowitą lekkością, jak dla mnie to jeden z najlepszych frerardów i z pewnością będę do niego wracać bardzo, bardzo często :) Gratuluję wielkiego talentu i oczywiście życzę mnóstwo weny na nowe opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Piękne ;_; czytałam to w szkole i wszyscy się pytali czemu płaczę |D
    Bardzo ciekawie opisane to jak Frank był w śpiączce... Zakończenie też wspaniałe, jestem pod ogromnym wrażeniem. Na pewno będzie mi bardzo brakować tego opowiadania i z chęcią bym się dowiedziała dalszych losów Gerarda i Frania. Czy uda im się uciec? Czy będą ze sobą do końca życia? ♥
    Piękne zakończenie, lepszego być nie mogło :3
    Z okazji zakończenia tak wspaniałego Frerarda życzę Ci weny na następne, równie dobre i jeszcze lepsze ♥♥ Na pewno będętu wracać i wypatrywać czegoś nowego! ;) XD
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurczę.. A pomyśleć, że to wszystko zaczęło się jakiś czas w więzieniu. No cóż, wychodzi na to, że Gee i Frank nigdy nie zaznają spokoju, cały czas ktoś będzie chciał ich załatwić. Wierzę jednak,że uda im się jakoś uratować. Po poprzednim rozdziale bałam się, że Frank nie przeżył. Jednak się udało! :D A to, że Gee zabił Josha nie jest czymś strasznym, patrząc na to co zrobił Josh. Smutno, że to już koniec. :c No cóż, skończyłaś jedno cudo- mam nadzieję, że zaczniesz kolejne! Weny na takie cuda! :**

    http://thank-you-for-your-venom.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Boże czytam ten rozdział z taką pewnąścią że franiula umrze a tu jebu dup nic z tych rzeczy, piękny ten rodział jak z resztą wszystkie inne ale ten jest wyjątkowy , nie wyobrażam sb. Że to już koniec ;( poryczałam się przez to mam nadzieję że będziesz pisała nowe opowiadanie. SERIO nie umiem sie wysłowić jak z resztą zawsze to opowiadanie było takie piękne że no nie wiem. Wybacz za takie moje " nie wyrafinowane" słownictwo. Też zgadzam się z pewnym kom. nie komentowałam Tak często a to opowiadanie na prawdę zasługuje na pochlebne opinie. <3 kochaaaaam cię c : jeśli pozwolisz mogę mówić do cb. Babciu? :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie jest to taki typowy Happy End, ale jak dla mnie cudnie <3 Dobrze, że Frank się wybudził, a Josh... Nie żałuję, że zaliczył zgon. Gerardowi natomiast nie dziwię ani trochę, że go zastrzelił. W końcu sądził, że postrzelił Iero. Nie bardzo żałuję, że mu się zdechło. W końcu chciał zabić Franka, a biorąc pod uwagę, że podobno go kochał to taka lekka psychoza, żeby mordować ukochanego, nie?
    Żałuję, że już tylko epilog i koniec, serio :C Niech ci Zeus da, żebyś napisała jeszcze więcej dzieł i żeby były tak dobre jak Bella Muerte! Bo wiesz, pewnie nie tylko ja liczę na to, że napiszesz nam jeszcze jakieś inne cudo ;) Pozdrawiam i oceanów weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  15. O szit, dopieprzyłaś cudnie na koniec <3 Uwielbiam cię XD

    OdpowiedzUsuń
  16. BAM! Prosto w moje serce. Skatowałaś moje serce tym wszystkim, serio. Znaczy, w najlepszym tego słowa znaczeniu! To opowiadanie jest po prostu niesamowite. Zawsze byłam zdania, że jest za mało więziennych frerardów.
    Ale tutaj było nie tylko więzienie, zimna krew, nielegalna działalność i ryzyko. Ty, w ten niebezpieczny świat, wplotłaś miłość i radość, i trochę optymizmu, i to właśnie jest tak wyjątkowe. Kocham to opowiadanie, jest niesamowite i już teraz wiem, że wrócę do niego, jeszcze nie raz.
    Jezu jak się cieszę, że nie zabiłaś Franka. Bałam się, że go uśmiercisz, byłam w zasadzie tego pewna, czułam to normalnie w kościach i w żyłach, strasznie mi ulżyło, jak okazało się, że Frank żyje. Matko, ryczałabym. W sumie i tak mi się łezka w oku zakręciła, nie będę kłamać. Wzruszają mnie takie rzeczy jak cholera.
    Kochanie, będziesz jeszcze pisała, prawda? Pisz jak najwięcej! Masz we mnie fankę.
    http://alsemera.livejournal.com

    OdpowiedzUsuń
  17. To jest najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam! Nie da się opisać jak to na mnie wpłynęło. Masz talent :) To opowiadanie jest cudowne. Z niego biorę inspirację.

    OdpowiedzUsuń