XXV
Papa Roach
~~> Take Me
Z dedykacją dla CherryBomb XD Dręczyła mnie tak długo, aż efekty
tego widać dzisiaj … Dzień wcześniej niż miałam wstawić, ale to dla mnie i tak
dużo >.< Jest to już ostatni rozdział Bella Muerte oraz mój 50 – ty post ^^ Yay! Ale ten cza mija… :3
[GERARD]
Jedynie
regularne piknie aparatury wskazywało na to, że praca serca Franka jeszcze na
dobre nie ustała. Dosłownie trafiała mnie kurwica, kiedy za każdym razem
słyszałem od lekarzy, że nie wiadomo kiedy chłopak się obudzi i czy w ogóle to
nastąpi. A niby skończyli medycynę… kretyni.
Iero
przeszedł bardzo poważną, wielogodzinną operację. Kula wystrzelona z pistoletu
Josha cudem ominęła jego prawe płuco. Stracił niewiarygodnie dużo krwi, lecz
przeżył, co graniczyło z cudem.
Podczas gdy lekarze grzebali w jego
ciele, ja siedziałem skulony pod ścianą przy sali operacyjnej i wyrywałem sobie
włosy, topiąc smutki we łzach. Czekałem na werdykt, którego prawdopodobne
wersje z każdą sekundą spędzoną w poczekalni, zabijały mnie od środka. Teraz
nie miałem innego wyboru, jak siedzieć przy łóżku tej zmizerniałej kruszyny i
mieć nadzieję, że lada chwila chłopak przebudzi się, a lekko drgające powieki,
uniosą się całkowicie i odsłonią oczy, których tęczówki ponownie spojrzą na
świat z tak dobrze znaną mi intensywnością.
Od ponad tygodnia nie opuszczałem
szpitala, nie wychodziłem na światło dzienne. Mój obiad objawiał się pod
postacią kubka z kawą, drożdżówki czy też kanapki z serem, szynką i sałatą, którą
serwował szpitalny bar. Od dłuższego czasu korci mnie, aby sięgnąć po papierosa
i wpuścić odrobinę szkodliwego dla mojego organizmu dymu w płuca. To wszystko
mnie przerasta. Nie śpię prawie w ogóle, a jak już udaje mi się zasypiać, to
trwa to maksymalnie dwie godziny. Czuję, jakby od popadnięcia w depresję,
chroniła mnie jedynie świadomość, że Frank żyje i jest jeszcze szansa na to,
abyśmy prowadzili w miarę normalne życie. Chociaż nie podejrzewam, Iero o to, że
będzie chciał utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt po tym, co się stało. To
była tylko i wyłącznie moja wina. Nie obwiniam się teraz, czy też nie użalam
się nad sobą. Tak przedstawiają się najprawdziwsze fakty. Gdybym nie
sprowokował kłótni, bądź gdybym powiedział Frankowi, gdzie się wtedy
wybierałem, on nie poszedłby za mną. Najprawdopodobniej leżałbym teraz z kilka
solidnych metrów pod ziemią w schludnej trumience z drewienka i moje ciało
podlegałoby wszelkim procesom gnilnym, ale on byłby bezpieczny. A to jest
najważniejsze. Nic nie liczy się w moim życiu bardziej.
[FRANK]
Siedziałem na pomoście w okolicach
domku, który należał do mojego dziadka. Gorące słońce oblewało moją twarz
jasnymi promieniami; subtelnie muskało wrażliwą na wpływy środowiska
zewnętrznego skórę mej twarzy. Nieba nie przysłaniała ani jedna chmura, która
mogłaby zwiastować pogorszenie się warunków pogodowych. W oddali przy brzegu jeziora
ryby chlupotały radośnie z powodu pięknego dnia, a leśne ptaki wyśpiewywały
własne, oryginalne melodie, które cieszyły ucho i koiły zszargane zmysły. Było
mi dobrze jak nigdy dotąd.
Zanurzyłem stopy w wodzie chłodnej,
aczkolwiek niezwykle przyjemnej dla rozpalonej przez słońce skóry. Cieszyłem
się każdą chwilą, którą miałem okazję spędzić
w tej okolicy. Zawsze kiedy mama wysyłała mnie na wakacje do dziadka, niezmiernie
cieszyłem się wizją spędzenia najbliższego miesiąca w jego towarzystwie pośród
drzew i jasnych promieni słońca. Taka wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję
do wyrwania się z szarej, nudnej monotonii życia codziennego.
Moje wyprawy na wieś ku ukojeniu niespokojnego
serca skończyły się wraz ze śmiercią dziadka. Wciąż pamiętam jego pogrzeb. To
nie było nic przyjemnego dla mnie, jako zbuntowanego piętnastolatka, który w
jego osobie odnajdował jedynego przyjaciela oraz sprzymierzeńca i otwierał
przed nim swoje własne serce. Rozpaczałem bardzo długo. Z czasem jednak
dorosłem, a złe doświadczenia z przeszłości jedynie podbudowały mnie
wewnętrznie i ukształtowały na wzór młodego człowieka, który jest zdolny do
podejmowania ważnych, życiowych decyzji. Później zaczęły się też pojawiać
problemy związane z Lilly i jej durnym chłopakiem – kryminalistą. Już na
początku ich związku zaznaczyłem, że ta relacja jest niezdrowa i do niczego
dobrego nie doprowadzi. No ale kobieta, jak to kobieta, poszła w zaparte, że
kocha tego idiotę, a opinia innych na ten temat ją, dosłownie, jebie. Cóż…
kolejny zawód, kolejna rozpacz. Ginie już któraś z kolei osoba, która znaczyła
dla mnie więcej niż powinienem osobie na
to pozwolić. Siostra to siostra. Nic nie poradzę na to, że już jako gówniarz
nawiązałem z nią silną wieź, opierającą się na wspólnym zaufaniu i wierności.
Wszyscy, których kocham, odchodzą…
zdecydowanie za szybko.
Korony drzew nade mną zaszumiały
złowieszczo. Zerwał się lekki wietrzyk, który ucichł tak szybko, jak się
pojawił. Jeden z liści opadł delikatnie na taflę jeziora i zmącił jej
jednolitość. Woda wyraźnie uwidoczniła nerwy blaszki i nadała jej połysku.
Niewielkie kropelki osiadły na łodyżce i pobłyskiwały wesoło w promieniach
słońca, jakby tańczyły, balansując na krawędzi. Kiedy fale ustały, a tafla
ponownie się wygładziła, w jej powierzchni ujrzałem odbitą starczą twarz o tak
dobrze znanych mi rysach. Niebieskie oczy mężczyzny wyrażały wielkie skupienie
oraz powagę. Charakteryzowały się tym, iż w ich głębi można było dostrzec całą
mądrość tego świata. Milczał. Milczał, ale nawet mimo tego rozumiałem nieme
przesłanie, które objawiało się poprzez postawę jego ciała. Nagle poczułem, że
czegoś bardzo mi brakuje; że jest coś, co powoduje niekompletność mojego serca
i duszy. Gdzieś na wietrze unosił się element, który sprawia, iż moje wnętrze
nie jest spójne i jednolite. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę
określić, czego konkretnie mi brakuje. Co sprawia, że czuję się pusty, tak w środku?
Dziadek położył dłoń na moim ramieniu i posłał pełne wyrozumiałości spojrzenia.
- Czas wracać, Frank – oznajmił ciepło.
- Wiem – odparłem mu z cichym westchnieniem.
W prawdzie nie miałem pojęcia, dlaczego wypowiedziałem
to jedno słowo z jakże mocnym przekazem. Nie jestem pewien, gdzie tak właściwie
miałbym wracać. Tutaj mi dobrze; tutaj czuję się jak domu. Jednakże sądziłem,
że takie stwierdzenie jest jak najbardziej odpowiednie w zaistniej sytuacji.
Czułem, że takiej odpowiedzi wymaga ode mnie mężczyzna. Sądząc po jego minie,
odpowiedziałem zgodnie z jego oczekiwaniami.
- To wracaj
- Dobrze – odszepnąłem.
Przymknąłem powieki w ostatnim desperackim akcie
zatrzymania gorących promieni słońca dla siebie. Tak, byłem gotowy na to, aby
wrócić, gdyż najwyraźniej miałem po co.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
Otworzyłem
oczy, zmrużyłem je, spodziewając się jasnej łuny świetlnej, która wywoła
podrażnienie. Jednak ku memu zaskoczeniu przywitał mnie półmrok.
Zarejestrowałem pikający dźwięk i dyskomfort w zgięciu prawej ręki. Uniosłem ją
lekko. Byłem w szpitalu. Zaczęły do mnie wracać wydarzenia, które moja
podświadomość podesłała mi jako ostatnie, których byłem naocznym świadkiem.
Zamknąłem mocno powieki i odchyliłem głowę do tyłu.
Po chwili rozejrzałem się szybko po
pomieszczeni. Obok mojego łóżka szpitalnego stało krzesło, lecz nikt w nim nie
zasiadał. Skrzywiłem się nieznacznie. Jednak nieoczekiwanie moją uwagę zwróciło
zamieszanie na korytarzu za drzwiami pokoju, w którym obecnie przebywałem.
- Panie doktorze! Panie doktorze! – nawoływanie oraz
szybkie kroki. Cisza. – Kiedy on się wzbudzi?
- Panie Way, każdego dnia pyta pan o to samo, a ja nie
jestem w stanie udzielić panu innej odpowiedzi jak ta, że nie mam pojęcia.
Wszelkie rany pacjenta zagoiły się już jakiś czas temu i została jedynie blizna
po operacji. Urazy wewnętrzne również zostały zażegnane. Sądzę, ze przebudzenie
się pana Iero jest już tylko kwestią kilku dni – odpowiedział lekarz ze
znużeniem. – Proszę odłożyć tego papierosa, tutaj się nie pali! – dodał z
oburzeniem.
- Jasne – burknął Gerard. Usłyszałem jak drzwi mojej sali
się otwierają, a po sekundzie zamykają z powrotem. – Pierdoleni lekarze, pierdolony szpital, niedouczone
skurwysyny – mężczyzna warczał pod nosem, a na moje oblicze wpłynął delikatny
uśmiech ulgi i zadowolenia.
Czyli mnie nie zostawił. Taka myśl
także przeszła mi przez głowę. Nic mu się nie stało, jest cały i zdrowy. Kamień
spadł mi z serca. Gerard wyjął szybko papierosa z paczki i przyjrzał mu się
uważnie. Zaklął, gdy spostrzegł, że jest on złamany. Nie przypominam sobie, aby
palił. Podobno skończył z tym już w więzieniu. Wyjął drugiego, którego końcówkę
wsadził sobie między wargi. Z roztargnieniem i podenerwowaniem wymalowanym na
twarzy, zaczął przeszukiwać kieszenie. Wtedy dopiero zauważył, że mu się
przyglądam z rozbawianiem. Zamarł. Przedstawiało to sobą niespotykanie komiczny
obraz. Gerard z całkowitym nieładem na głowie, pomiętą, czarna koszulą i z
dłońmi w kieszeniach stojący w jednej pozie, wpatrywał się we mnie, nie
poruszając się nawet o milimetr. Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać, nie
zaprzestawałem tego, póki ból w klatce piersiowej zaczął o sobie dawać znać. W
kącikach oczu zebrały mi się łzy i potężny kaszel wstrząsnął moim ciałem.
Reakcja Waya była natychmiastowa. Niemalże od razu znalazł się przy mnie i
złapał za ramiona. W końcu nagły napad kaszlu ustał, a ja ponownie mogłem się
do niego uśmiechnąć. Nasze twarze dzieliła niewielka przestrzeń także byłem w
stanie doskonale dostrzec niewysłowioną ulgę w oczach mężczyzny. Przyłożył
swoją dłoń do mojego policzka i zaczął go lekko pocierać kciukiem.
- Frank – szepnął.
Poczułem jak szybko przyciąga mnie do siebie. Wplotłem
palce lewej dłoni w jego włosy, a twarz skryłem w zagłębieniu szyi mężczyzny.
Chciało mi się płakać i cieszyć jednocześnie. A pomyśleć, że jeden celny strzał,
a mógłbym już nigdy nie poczuć go tak blisko siebie. Westchnąłem przeciągle,
kiedy poczułem usta Gerarda na swoim karku. Następnie pocałunki przeszły na
linie szczęki, kącik ust, aż w końcu chłopak naparł na moje wargi.
Umiejscowiłem swój palec wskazujący pod jego podbródkiem i zacząłem powoli
poddawać się pieszczocie. Poruszyłem się niespokojnie, kiedy aparatura
mieszcząca się przy moim łóżku, zaczęła wydawać dźwięki ze zwiększoną
częstotliwością. Gerard oderwał się ode mnie, przenosząc wzrok to z urządzenia
na mnie i na odwrót.
- No co? – wzruszyłem ramionami. Mimo wszystko lekko
się zawstydziłem.
- Nic – szepnął. – zupełnie nic – mruknął, wpatrując
się z uczuciem w moje oczy. – Nie wiesz nawet jak bardzo się martwiłem.
Myślałem, że już się nie wzbudzisz.
- Ile byłem nieprzytomny?
- Ponad dwa tygodnie.
- I co? Cały czas tutaj siedziałeś? – zapytałem
zszokowany. Potwierdził. – To mnóstwo czasu. Przecież wiesz, że nie musiałeś.
- Frank… przestań. Świadomość, że możesz lada chwila
się przebudzić… - pokręcił głową. - Myślałem
też, że to może wcale nie nastąpić. Czułem się strasznie. Nie mogłem przeoczyć
momentu, w którym się obudzisz, chociaż jak nie patrzeć właśnie go
przeoczyłem.
- Ważne, że jesteś – ucałowałem krótko jego usta. – To
dla mnie liczy się najbardziej. Jesteś cały i zdrowy. Wiesz, że musisz mi
wszystko opowiedzieć? – zapytałem poważnie.
- Wiem Frankie – westchnął ciężko. – Jednak najpierw
zawołam lekarza, żeby cie zbadał.
♥♥♥♥♥♥♫ ┼ ♫♥♥♥♥♥♥
-
Więc… Od czego by tutaj zacząć…?
- Od tego dnia, kiedy Higgins przyszedł do naszego
mieszkania – podpowiedziałem mu.
- Jak wiesz i słyszałeś… - posłał mi mordercze
spojrzenie. Zarumieniłem się, wzruszając lekko ramionami. - … Joseph dał mi teczkę z danymi na temat niejakiego
Emanuela Rodrigueza. Rodriguez był osobą, która handlowała bronią na bardzo
dużą skalę i wciąż pozostawał nieuchwytny. Moim zadaniem było nawiązanie z nim
współpracy, aby przy przekazie broni w mało uczęszczanym miejscu miał zostać
zgarnięty za nielegalną działalność, gdyż nikt nie miał do tej pory niezbitych
dowodów jego winy, chociaż wszyscy wiedzieli czym się para. Jak już wziąłem
zdjęcie do ręki, to coś mi nie grało jak trzeba. Był za blady jak na
meksykanina i po układzie twarzy również trudno było stwierdzić, że gościu
wywodzi się z tamtych rejonów Ameryki.
- Jo jest… Jo BYŁ… - poprawiłem się. - … Rosjaninem.
Mieszkał kiedyś w okolicach Moskwy – podpowiedziałem mu. - Gerard… W określeniu do Rodrigueza użyłeś
czasu przeszłego. Co się z nim stało?
- Josh go zabił – mruknął. – Bez tego Jo nie mógłby
się pod niego podszywać. Jak mogłem być taki głupi? Przecież to na pierwszy
rzut oka było widać, że koleś nie jest z tej części globu co trzeba!
- Ej, wyluzuj – szepnąłem. – A co z Joshem?
Aresztowali go?
- Nie… Nie został aresztowany – oznajmił mi cicho z
nieobecnym spojrzeniem.
- Więc… Co było później? – sprowokowałem dalszą
rozmowę. Pomyślałem, że temat Josha jest z nieznanych mi względów drażliwy i
należy go poruszyć nieco później.
- Potem spotkałem się z, jak mi się wydawało,
Rodriguezem i umówiłem się z nim co do zamówienia i jego przekazu. Tego dnia
nie wróciłem już do galerii. Nie widziałem w
tym najmniejszego sensu. Czułem jednak silną potrzebę wygadania się
komuś, więc odwiedziłem Boba na uniwersytecie.
- To ze mną już pogadać nie mogłeś? Wydaje mi się, że
to chyba mnie powinieneś darzyć większym zaufaniem – oburzyłem się.
- Przecież wiesz, że nie mogłem ci o niczym
powiedzieć. Nie mogłem, chociaż wielokrotnie chciałem to zrobić. Przypominałem
sobie wówczas groźby Higginsa i ostrzeżenie Boba – przyjrzałem mu się uważnie.
Nie wiedziałem, że sygnały ostrzegawcze padały aż z tylu stron. – Uwierz Frank,
że gdybym mógł, powiedziałbym ci wszystko. Bałem się jednak, że Joseph nie
blefuje i naprawdę coś ci grozi. Postaw się na moim miejscu. Co byś zrobił,
gdyby od zatajenia jakiś informacji zależało moje życie? – posłałem mu
mordercze spojrzenia.
- Nie powiedziałbym ci – mruknąłem, czując się
pokonanym na tym polu. Skurczybyk miał rację.
- Porozmawiałem trochę z Bobem. Wyjawiłem mu moje
wątpliwości oraz obawy. On również wtedy uważał, że najlepiej byłoby zataić
przed tobą pewne rzeczy – splótł nasze palce w mocnym uścisku. – Kiedy wróciłem
do domu, miałeś te rozbiegane oczka i zaróżowione policzki – uśmiechnął się
nieznacznie do wspomnienia, które pojawiło się jego głowie. – Wiedziałem, że
masz coś na sumieniu. Tej gadki o złym kliencie też nie kupiłem. Przykro mi
skarbie, ale z twojej buźki można czytać jak z otwartej księgi – westchnął z
rozbawienia.
- Wcale, że nie! – zaprotestowałem żywo. – To nie moja
wina, że widzisz wszystko, czego normalny człowiek by nie dostrzegł.
- Dobra, dobra. Niech już ci będzie – zaśmiał się
chicho, lecz po chwili na powrót spoważniał. – Pamiętasz jak wtedy Josh
przyszedł do naszego mieszkania? – wrócił ponownie do porzuconego na chwilę
tematu.
- Tak – potwierdziłem. – Nie słyszałem nawet jak facet
wszedł, a to już jest nieco dziwne.
- Ja też nie słyszałem, ale nie do tego zmierzam –
chrząknął. – Chodzi mi o to, że jego kontakt miał się z tobą spotkać. Nie wiem
jak ty odebrałeś te rewelacje, ale mi wydało się to bardzo podejrzane.
Doskonale wiedziałem, jaki jest stosunek Higginsa do ciebie. Postanowiłem, że
zrobię małe dochodzenie w tej sprawie dnia następnego. Jednak cóż… w nocy
zająłeś się mną aż zanadto odpowiednio i całkowicie wyleciały mi z głowy plany które
zamierzałem wprowadzić w życie.
- Tak wiem – westchnąłem teatralnie. – Jestem zajebisty
– wyszczerzyłem się w nagłym przypływie radości i nawrotu miłych wspomnień. –
Ale dajesz… popsuj mi humor. Chcę wiedzieć, co było później.
- I tutaj ujawnia się kolejna rzecz, którą przed tobą
zataiłem – westchnął. – Widziałem jak całowałeś się z Joshem - szepnął. Zrobiło mi się strasznie głupio. –
Swoją drogą temat jeszcze się nie skończył i będziemy musieli o tym porozmawiać
– oznajmił poważnie, patrząc na mnie swym twardym, nieustępliwym wzrokiem. – Byłem
wkurzony, ale jakoś udało mi się przed tobą zachować spokój. Nie do końca
chciało mi się wierzyć, że tego pragnąłeś, ale…
- Bo nie pragnąłem! – wtrąciłem szybo na swoją obronę.
– To on się na mnie rzucił jak jakiś lew na padlinę po miesięcznej diecie
wegetariańskiej – prychnąłem.
- Nie chciało mi się wierzyć, że tego pragnąłeś –
powiedział dosadnie. – Jednak musiałem wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.
Stwierdziłem, że poruszę z tobą ten temat, kiedy wrócę ze spotkania z Emanuelem
– Jo. W tym celu chciałem sobie utrwalić informacje o nim, aby wszystko poszło
po mojej myśli i żebym nie zaliczył żadnej wpadki. Nie miałem pojęcia, że losy
tej wymiany są z góry skrupulatnie zaplanowane, a sama wymiana nie miała nigdy
nastąpić. Josh wszystko bardzo drobiazgowo obmyślił, a każdy szczegół
udoskonalił do maksimum. Jednakże nie był świadomy jednej rzeczy. Jego przekonanie
o tym, że jest to jedna z wielu transakcji było błędne. Myślał, że zlecono mi
uśpienie czujności kontrahenta, a jego pojmanie nastąpi dopiero za kilka
naszych spotkań. Higgins postanowił nie bawić się w kotka i myszkę, bo stwierdził,
że nie ma na to czasu.. Dzień przed moim spotkaniem z Rodriguezem zarządził
zmianę planów na natychmiastowe ubezwłasnowolnienie kryminalisty i osadzenie go w Bella Muerte bez możliwości
późniejszego wyjścia na wolność. Josh nie miał szansy na dowiedzenie się o tym,
chociaż wcześniej był wtajemniczony w przebieg tej misji.
Podmienił
zdjęcia tak, abym myślał, że to Jo jest Emanuelem. Aż mnie dziwi, że Joseph się
nie zorientował, co pozwala mi na pewne podejrzenia w stosunku do niego – podrapał
się po brodzie i wziął głęboki wdech. – Tak jak wspominałem, chciałem sobie
utrwalić informacje na temat celu i móc stwierdzić, że umiem wszystko na
pamięć. Potrzebowałem więc teczki. Skorzystałem z tego, że nadal spałeś i
wziąłem się za przekopywanie szafy, aby ją znaleźć. Nie wiesz nawet jak bardzo
się wkurwiłem, kiedy odkryłem, że ją ruszałeś. Oznaczało to, że nie masz do
mnie zaufania i z jakiegoś powodu przeszukujesz moje rzeczy. Muszę zaznaczyć, że
wówczas nie miałem pojęcia, iż słyszałeś moja niezbyt przyjemną rozmowę z
Higginsem. No i bam! Pokłóciliśmy się, chociaż nie chciałem do tego dopuścić.
- Właśnie… Gerard – podrapałem się w głowę. – Nie
miałem okazji przeprosić ciebie za to wszystko, co wygadywałem. To były
głupstwa i wcale tak nie myślałem. Padło wiele nieprzyjemnych słów i chciałbym
to jakoś odkręcić. Źle mi z tym, co ci
nawrzucałem. To było chamskie i nietaktowne z mojej strony. Bardzo ciebie
przepraszam i obiecuję, że… - zatkał mi usta dłonią.
- Do tego też wrócimy Frank, ale wszystko w swoim
czasie. Ja również zachowałem się jak kretyn i przepraszam cię za to – odjął
palce z moich warg, zastępując je własnymi ustami.
Całowaliśmy się wprawdzie krótką chwilę, ale było w
tym tyle pasji, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli i z uwagą kosztowaliśmy
siebie nawzajem. Wbrew moim oczekiwaniom szybko zakończyliśmy te czułości,
jednak chciałem, mimo wszystko, ostatecznie usłyszeć, jak zakończyła się ta
cała historia. Pomijając oczywiście moje znalezienie się w szpitalu, bo tego
byłem w pełni świadom.
- Jak dużo jeszcze zostało ci z tego relacjonowania? –
zapytałem.
- Niewiele – mruknął, dając mi ostatniego całusa w
policzek. Usiadł w swoim krześle. – Ostatecznie poszedłem do galerii, bo innej
opcji nie miałem. Czułem się jak na wygnaniu, lecz z własnej woli. Rozmawiałem
z Sonią. Musiałem odwołać wykład na rzecz spotkania z Emanuelem. Od razu
zauważyła, że coś jest nie tak - … i już mi się to nie podobało. - Powiedziałem jej, że się pokłóciliśmy i nie
wiem, czy będziemy jeszcze razem. Stwierdziłem, że to bez sensu, bo coś się
popsuło i nasze relacje nie są już takie jak dawniej.
- I co? Nadal tak uważasz? – posłałem mu gniewne
spojrzenie. – Sonia pewnie się ucieszyła.
- No i widzisz! Boże, jaki ty jesteś problematyczny Frank!
– podniósł głos. – Rozumiem, że jesteś zazdrosny, ale ja ci co do Josha
wyrzutów nie robiłem. Pomińmy fakt, że on był twoim chłopakiem, a mnie z Sonią
nigdy nic więcej poza przyjaźnią nie łączyło – fuknął. – Dzięki niej dostrzegłem
cień szansy na to, że jeszcze nie wszystko między nami stracone. A nuż jak
powalczymy, to nam się ułoży, więc przestań gderać.
- Dobra – machnąłem lekceważąco ręką. – Pomińmy ten
wątek. Mów co było dalej – Gerard miał rację. Jestem głupim zazdrośnikiem.
Jednak czy to źle, że wkurza mnie kobieta, która jest z nim blisko i patrzy na
niego z czymś więcej w oczach niż powinna?
- Czyli… - zamyślił się. – Ruszyłem na spotkanie z
Emanuelem. Czułem jakby ktoś mnie obserwował. Myślałem, że to spowodowane
stresem urojenia. Nie miałem pojęcia, że w rzeczywistości to ty za mną idziesz
– westchnął. – Byłem na środkowym etapie przekazu broni, gdy pojawił się Josh z
lufą pistoletu przy twojej głowie. Spanikowałem. Kompletnie nie obejmowałem wyobraźnią,
co się dzieje, ani co ty tam robisz. Wiedziałem, że ten blondas jest
nieobliczalny i zdolny do wszystkiego. Sądziłem jednak, że tobie krzywdy nie
zrobi. Byłem przekonany, że blefuje, ale wtedy postrzelił ciebie w nogę.
Wyzbyłem się wszelkich złudzeń co do tego, że jest mocno pierdolnięty.
Wiedziałem, iż tej nocy stracimy życie oboje. Jedynym, co mogło nas uratować,
byli snajperzy ukryci za garażami w ciemnościach. Ale oni nie dawali żadnego
znaku swojej bytności. Zacząłem obawiać się, że zostali wycofani, stwierdzając
oczywistość, iż jesteśmy straceni.
- Widziałem jak się rozglądałeś. Nie wiedziałem czego
szukasz. Wyglądało to nieco dziwnie…
- Dokładnie. Starałem się ich odnaleźć, odróżnić
sylwetki człowiecze od wszechobecnej ciemności. Nic nie zobaczyłem. I wtedy
nagle Jo trafiła kula. Padł na ziemię, a mnie obryzgała jego krew. Na początku
myślałem, że to Josh, jednak on nadal nieustępliwie trzymał lufę przy twoim
ciele. Poza tym wyraz jego twarzy zdradzał, że jest zszokowany w równym stopniu
co i ja. Zacząłem się zastanawiać dlaczego zwlekają ze zdjęciem także i jego. Przecież
wyraźnie stanowił drugi cel do odstrzału. Zacząłem obawiać się, że nie mają
odpowiedniego kąta do podjęcia radykalnych środków, bo żadna pozycja im tego
nie umożliwia. I wtedy ten skurwiel do ciebie strzelił. Stanąłem w miejscu. Nie
potrafiłem, wykonać żadnego ruchu. Patrzyłem tylko jak twoje ciało bezwładnie
opada na dół, a ty się wykrwawiasz… Potem nagle oprzytomniałem i…
- I… - głos mi zadrżał. – Gerard, co się tam stało? –
zapytałem, kiedy nadal mi nie odpowiadał.
- Zabiłem go Frank – zakrył twarz rękoma. –
Zastrzeliłem Josha.
- Że co?! – podniosłem głos. – Boże… - poczułem jak
trzęsą mi się ręce. – Jezu Chryste…
- Myślałem, że ci zabił! Widziałem jak tracisz
strasznie dużo krwi. W dodatku rana postrzałowa znajdowała się na twojej klatce
piersiowej. Nie mogłem mu darować. To był impuls. Po tym wszystkim spojrzałem
na swoje dłonie – zamilkł, a ja wpatrywałem się w niego z uwagą. – Mam krew na
rekach i nie należy ona do mnie… te ręce są splamione czerwienią. Już nic na to
nie poradzę.
[GERARD]
W
końcu zasnął. Delikatnie przeczesałem włosy leżącego na mojej klatce piersiowej
Franka. Oddychał spokojnie i miarowo, choć nie zapowiadało się wcześniej, że
jego sen będzie należał do tych spokojnych. Wieść o tym, że to ja zabiłem
Josha, bardzo nim wstrząsnęła. Dla mnie też wówczas to był swego rodzaju szok.
Ponownie w swoim życiu splamiłem sobie ręce cudzą krwią. Może nie załamałem się
jeszcze tylko dla tego, że podobny incydent już kiedyś, dawno temu miał miejsce
w moim życiu.
Przejechałem opuszkiem palca po
zaciśniętej w pięść dłoni Franka na mojej koszuli. Wyglądał na całkiem
bezbronnego. Przez ten pobyt w szpitalu schudł trochę, także została z niego
sama skóra i kości. Oczywiście obecnej budowy jego ciała w żadnym razie nie
można przyrównać do anoreksji, jednak znikł nieznacznie w oczach.
Jeszcze nie miałem okazji porozmawiać
z Higginsem na temat zdarzeń sprzed dwóch tygodni. Dzisiaj miał przyjść do
szpitala. Aż bałem się tego, co może mi zaproponować. Wiedziałem, że muszę
przystać na jego propozycję a w głowie obmyślać plan ucieczki. Zastanawiałam
się, gdzie wyjedziemy z Frankiem. Jakie jest bezpieczne miejsce, w którym nikt
nas nie znajdzie i nikt nas nie skrzywdzi? Sądzę, że nie ma idealnego skrawka
ziemi, nawet jeżeli znajdziemy pozornie zbliżone do ideału, za jakiś czas
przeprowadzka będzie nieunikniona. Na razie taki plan nie jest doskonały i
posiada wiele luk, jednakże pobyt Iero w szpitalu przeciągnie się jeszcze do
tygodnia. Myślę, że to wystarczająca ilość czasu na dopieszczenie niektórych
punktów, znalezienie miejsca tymczasowego zatrzymania i spakowanie nas do
podróży.
Moje rozmyślania przerwało ciche
skrzypnięcie drzwi wejściowych.
- Pozwolisz na chwilkę Gerardzie?
- Już idę Joseph. Czekałem na ciebie – odparłem
poważnie. Ująłem delikatnie dłoń Franka. Odczepiłem ją od siebie palec po
palcu. – Zaraz wracam. – Szepnąłem, choć doskonale wiedziałem, że on tego nie
jest w stanie usłyszeć. Złożyłem krótki pocałunek na jego czole i, podniósłszy
się powoli z łóżka, ruszyłem do wyjścia.
- W końcu – westchnął Higgins. – Co tak długo?
- Nie chciałem zbudzić Franka – wygładziłem koszulę na
mojej klatce piersiowej. – O co chodzi?
- Mam dla ciebie propozycję – oznajmił z poważnym
wyrazem twarzy. – Jako, że ostatnia misja zakończyła się… niezbyt przyjemnie, a
poniesiona strata jest ogromna, musimy ruszyć dalej. Josh okazał się być
zdrajcą, co uszczerbiło pełnię naszej reputacji. Musimy pokazać, że mimo tej
wpadki, nasz skład jest jednym z najlepszych . W tym celu wysyłam cie na misję
do Belfastu – czyli tak to obmyślił… - Oczywiście rozumiem twoje obecne
położenie i to, że chcesz zostać przy gnojku, póki nie wyzdrowieje. Wyruszycie,
gdy nabierze sił. Misja ta… - zamilkł na chwilę. - … wymaga wiele czasu i
poświęcenia, także będziesz musiał przeprowadzić się do Irlandii. Oczywiście
razem z Frankiem – dodał, po czym kaszlnął.
- Wiesz co
Higgins? – zapytałem. – Twierdziłeś, bądź nadal twierdzisz, że przez Franka spadła
siła mojej dedukcji oraz skuteczność. Być może się mylisz, być może nie. Powiem
ci jedynie, że jesteś marnym kłamcą – posłałem mu sztuczny, wymuszony uśmiech.
– Co się kryje za ta misją? – warknąłem.
- Nic… Nie wiem, o co ci chodzi – oznajmił niemrawo. –
Czy chcesz czy nie, musisz wyjechać. Istnieje zbyt wielkie ryzyko, że Josh
współpracował z więcej niż jedną osobą. Sprawa jest poważna i wymaga w pełni
profesjonalnego podejścia.
- To… Jak odbędzie się nasz podróż? Na jakich
zasadach? Mamy samoistnie się dostarczyć do Belfastu, a ty powiesz nam, gdzie
mamy się zatrzymać i przekażesz później odpowiednie dane, czy jak to będzie
wyglądać?
- Zostaniecie tam zawiezieni, eskortowani czy jak to
sobie tam przetłumaczysz. Po drodze zostaniesz we wszystko wtajemniczony. Po
wyjściu Franka za szpitala będziecie mieli tydzień na domknięcie wszystkich
spraw, spakowanie się i przygotowanie do podróży. Dokładnie za dwa tygodnie w
południe pod waszą kamienicę podjedzie samochód, który dowiedzie was na
lotnisko – przyjrzał mi się uważnie. Chyba chciał ocenić, czy mu uwierzyłem.
- Wiesz co Higgins? Dziękuję ci.
- Za co? – szczerze się zdziwił.
- Myślałem, że po niepowodzeniu tego zadania skreślisz
mnie i odsuniesz od wszelkich misji, a resztę życia spędzę na jakimś zadupiu.
- Nawet chyba być tak wolał – zauważył dość ostrożnie
bez tej mocy, z którą zazwyczaj się wypowiadał.
- Być może… Ale czynna służba jest czymś, co bardzo
lubię. Dziękuję ci, że dałeś mi kolejną
szansę.
- Nie ma za co – mruknął, wpatrując się w ziemię. – To
żegnaj Gerard – podał mi rękę.
- Cóż to za ton, Joseph? Przecież jeszcze się
spotkamy. Spokojnie. Raczej do zobaczenie – uśmiechnąłem się, łącząc nasz
dłonie w uścisku.
- Jak uważasz – odpowiedział niemrawo.
Chyba nie sadził, że rzeczywiście jestem takim idiotą.
Nie kupiłem ani jednego słowa, które powiedział. Za to on zdawał się połknąć wszystko,
co mu oznajmiłem z wielkim entuzjazmem tak prawdziwym jak i jego oferta. I
czyja siła dedukcji zmalała? Bo na pewno nie moja. Myślę, że gdyby Bob mi nie
powiedział, że mam być ostrożny w tej kwestii i tak sam bym się domyślił.
Higgins nie potrafi kłamać. Jest cwany, ale przede mną nie jest zdolny do
łgarstwa. Prychnąłem cicho do siebie. Pokręciłem głową w geście zrezygnowania,
wchodząc z powrotem do sali Franka. Już na wejściu napotkałem niewesołe
spojrzenie chłopaka.
- Jedziesz do Belfastu? – padło pytanie. – Zamierzałeś
mi o tym w ogóle powiedzieć?
- Rzecz w tym, że ja niegdzie się nie wybieram –
oznajmiłem po chwili z westchnieniem, siadając tuż obok chłopaka. – To
podpucha, a my musimy się zastanowić, jak uciec, aby nikt tego nie zauważył.
- O czym ty mówisz? – podniósł na mnie swój zlękniony wzrok.
– Jak to uciec?
- Frank… Prawda jest taka, że jesteśmy spaleni –
założyłem mu zbłąkany kosmyk włosów za ucho. – Jako byli więźniowie nie mamy
żadnych praw, dotyczących wcześniejszego odejścia ze służby czy też w ogóle
odejścia z niej. Jeżeli wpadamy, usuwają nas, nie wzbudzając niczyich
podejrzeń.
- Czyli ten Belfast to tylko pretekst, aby nas
załatwić? – zapytał drżącym głosem.
- Tak – wyszeptałem. Aparatura zaczęła pikać ze
zwiększoną częstotliwością. Spojrzałem na Franka. – Ej, spokojnie – pomasowałem
jego ramie w pocieszającym geście. – Uda nam się uciec. Mam już nawet zarys
planu. Trzeba go tylko udoskonalić.
- Zatem gdzie chcesz się udać?
- Tego jeszcze nie wiem. Nie podejmę decyzji bez
ciebie.
- To jest jakieś chore – złapał się z głowę. – Tak nie
powinno być. Nie możemy przecież tak cały czas uciekać. Gerard… ja nie chcę tak
żyć.
- A mamy jakiś wybór? Możemy czekać, aż nas zajebią.
To w sumie też jest opcja… - podsumowałem z ironią.
- Przestań. Nie ma z czego sobie kpić.
- Nie wiedziałem. Dzięki, że mi to uświadomiłeś! –
burknąłem. – Musimy zwiewać czym prędzej. Nic tylko cię wypiszą i spierdalamy
stąd.
- Dlaczego to życie jest takie popierdolone? – jęknął,
zakrywając sobie twarz dłońmi. – Nic. Dosłownie nic mnie w nim dobrego nie
spotkało.
Nie znałem tego źródła nagłego zawodu, który się we
mnie pojawił. Zwyczajnie poczułem się dotknięty tym, co powiedział chłopak.
Wiem, że nie powinienem przyjmować zbyt dosłownie tych słów, gdyż przemawia
przez niego złość i rozgoryczenie, więc postanowiłem zignorować tę uwagę. Chłopak
jednak chyba zdążył wyczuć, że nieodpowiednio dobrał słowa, bo poczułem, jak
splata ze sobą nasze palce.
- Przepraszam. Nie to miałem na myśli – oparł mi swoją
głowę na ramieniu. – Po prostu ta sytuacja jest chora…
- Wiem Frankie. Nic nie szkodzi. Sam odnoszę wrażenie,
że wszystko jest do dupy.
- Jak już mamy wybierać, to jedźmy do Szkocji, albo
Walii – zaproponował ściszonym głosem.
- Nie uważasz, że to trochę za blisko Irlandii?
- Przecież jeżeli mieliby nas już szukać, to stwierdziliby,
że chcemy uciec jak najdalej od Belfastu, a my tymczasem będziemy całkiem
niedaleko.
- No nie wiem… to dość ryzykowne – mruknąłem.
- I tak ryzykujemy, więc pójście odrobinę na żywioł
nam nie zaszkodzi.
- Niech ci będzie – odparłem z cichym westchnieniem.
Zapanowała między
nami długa cisza.
- Myślisz, że mamy jakiekolwiek szanse na ucieczkę? –
zapytał po chwili.
- Szanse zawsze są – powiedziałem ze zdecydowaniem w
głosie.
- Ufam ci Gerard – oznajmił nieoczekiwanie. – Wierzę,
że nam się uda. Być może mamy jeszcze możliwość
normalnego życia. Razem.
Spojrzałem zaskoczony na pewną i zdecydowaną twarz
chłopaka. Jego determinacja dodała mi odwagi. Teraz byłem przekonany, że polegając
na sobie i wzajemnie się wspierając, przezwyciężymy wszelkie niedogodności i
wyboje na naszej drodze. Wspólnie.
The end
Popłakałam się. Ciesze się, że Frank żyje. Jezu, jak ja zaczęłam piszczeć, kiedy tu weszłam a tu ostatni rozdział. Teraz płaczę. Nie wiem czy ze szczęścia czy ze smutku, bo się to skończyło. Piękne to. Piękne!
OdpowiedzUsuńKocham takie historie ^^ Bella Muerte zdecydowanie jest jednym z naj, najlepszych ff jakie czytałam. Kocham to. Chyba jeszcze raz sobie to od początku do końca przeczytam. I pewnie znów będę płakać.
Cudowna historia. Cudowna!
Na nowego bloga będę napewno wchodzić.
*Czyta od początku cały rozdział* *znów zaczyna ryczeć*
Jeszcze tylko czekać na epilog... Piękne to. KOcham to! Jak można tworzyć tak wspaniałe, wzruszające historie?!
akjxbwkfbfiefbfhjew
Okay, muszę się uspokoić...
Kocham to. Kocham to. KOcham.
Anonim
Nie...To nie może być koniec. ;_______; Błaaaagam :( Popłakałam się, mimo, że rozdział był taki piękny i jakby...Szczęśliwy. Kocham happy endy i dziękuje za dedyka dla ostatniej notki Bella Muerte. Kocham cię i twoje pisanie i wgl...Wszystko. Mam nadzieję, że za niedługo zaczniesz coś nowego, bo...Bo...Bo wiesz, że długo bez ciebie nie wytrzymam <3 Teraz tylko czekać na obiecane shoty, a potem na nowe opo. Nie rzucisz tego, prawda? :D No, mam nadzieję, że nie, bo inaczej wiesz co cię czeka :D Mam na ciebie namiary i gdyby Josh żył...Wynajęłabym go, żeby cie torturował, póki nie zgodzisz się pisać czegoś nowego xD Wybacz, poniosło mnie, jestem psychiczna :D No i po 2: nie umiem napisać normalnego komentarza...Odebrało mi mowę ;_______; Cudowne. Życzę weny :D I mimo wszystko masz wielkie szczęście, że zdecydowałaś o dobrym zakończeniu, bo bym jeszcze bardziej beczała.
OdpowiedzUsuńNo więc tak... Ninja się ujawnia :3 Czytam bloga od jakichś dziesięciu rozdziałów, jeden z nielicznych Frerardów na poziomie, no i wiesz, wszyscy Ci mówią, że jest świetny i tak dalej. Happy endów z reguły nie lubię, ale ten Frerard jest taki oryginalny, więc pasuje. Dużo weny życzę :3
OdpowiedzUsuńBoże, powiem ci, że te ostatnie rozdziały były jak powieść sensacyjna, to było świetne i ciekawe opowiadanie, pełne zwrotów akcji, przeplatane miłością i trudnościami, choć wymyślonymi jednak tak realnymi. Twój styl zmieniał się z każdym kolejnym rozdziałem i nabrał większej profesjonalności, tak to przynajmniej odczuwam. No i Happy End, umarłabym gdyby było inaczej. Znaczy pewnie też nie byłoby źle, ale to by dobiło moją psychikę, gdyż całe opowiadanie może się poszczycić tylko połową kilograma cukru i kilkoma różowymi akcentami. Ten czas czytany nie był zmarnowany. xoxo
OdpowiedzUsuńBoże (teraz większość pewnie będzie wzywać Boga... xD ), to było takie piękne. Ale myślałam, że zginą... No trudno. ;c Chciałam tylko powiedzieć, że to było cudowne. Najbardziej podobał mi się tu chyba fragment, kiedy Frank był z dziadkiem, a ten kazał mu wracać... Wzruszające. Przeczytam jeszcze raz, bo mnie to zauroczyło.
OdpowiedzUsuńYm, miała coś jeszcze dopisać... Ah tak, wiem! Już od dawna oczekiwałam, że umieścisz w którymś rozdziale słowa >>These hands are stained red<<. Gdybym nie była taka wyprana z uczuć, pewnie bym się popłakała, kiedy Gerard je wypowiadał...
Będzie mi strasznie brakować tego opowiadania i wiem to już teraz, że często będę do niego wracać, zaczynać od początku i przeżywać wszystkie te emocje, chociaż już znam zakończenie. Czuję się, jakbym skończyła dobrą książkę. Ukazało się też to uczucie, że bardzo nie chcę, aby ta książka się kończyła, żeby jednak było coś dalej. Dobrze, że jesteś blogerką a nie pisarką, na której twory trzeba czekać miesiącami, a nawet latami. Co wcale nie wyklucza tego, że życzę ci, abyś kiedyś wydała powieść tak piękną jak ta. Z wielką chęcią dołączyłabym ją do mojej dość sporej kolekcji. :3
Ugh, nadal z trudem przychodzi mi myśl, że to już koniec. Będę mile wspominać te chwile, kiedy z niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki, zadręczając się obawami, czy dożyją kolejnego rozdziału. Na szczęście skończyło się dobrze. Jak dobrze, że Gee jest taki cwany... Oby wiedli życie pełne tylko PIĘKNYCH, CUDOWNYCH, CIEKAWYCH przygód, z dala od tych kretynów. :3
Mam też nadzieję, że szybko dodasz coś nowego, bo znoszenie szarości kolejnych dni bez twoich dzieł będzie wielkim wyczynem...
Btw. Przeglądam teraz ten komentarz i dochodzę do tego, że jest to chyba najdłuższy mój komentarz od kilku miesięcy. No cóż, piękny rozdział wymaga długiego komentarza.
Ps. Fajnie było przeczytać twój komentarz, kiedy uzupełniałam rozdziały. Urocze zdezorientowanie. :3 Cóż, chyba mogę stwierdzić, że... ZOSTAŁAŚ STROLLOWANA! :D
I to był jeden z najlepszych rozdziałów ;3
OdpowiedzUsuńKocham mą żonkę i jestem z niej dumna jak jasna cholera, o! :D
Podobało mi się bardzo, zauważyłam tylko dwa błędy: dostrzedz (!) - dostrzec, zmień to, proszę; wzbudzić - ten wyraz jest używany w takich momentach, gdzie jak nic powinno być "obudzić", więc sądzę, że też do wymiany.
No, to teraz jeszcze epilog i Darsa bierze się za shoty! Już nie mogę się doczekać ^^
P.S. I, kurde, jak ty to zrobiłaś? Już drugie opowiadanie skończyłaś, a ja w swym marnym dorobku mam tylko jedno zakończono opko. Why? ;c
Czemu to jest tak cholernie dobre ? Masz przeogromny talent. Jezuu, ogólnie to żałuję ,że nie komentowałam. Teraz tylko czekać na shoty. Jesteś przezajebista. Kocham Cie i wielbię.
OdpowiedzUsuń< with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com >
Nie komentowałam prawie w ogóle i bardzo żałuje, bo to zasługuje na setki pochlebnych komentarzy <3 Świetne <3
OdpowiedzUsuńPo naprawdę dobrym opowiadaniu pokazałaś klasę i zakończyłaś je niesamowicie. To chyba jeden z lepszych postów jakie stworzyłaś. Jestem pod wrażeniem.
Jejku, strasznie się cieszę, że Franciszek jest cały i zdrowy, a Gerard z całym swoim przejęciem i miłością jest uroczy.
I nie wiem co jeszcze powiedzieć, ale wiedz, że jestem pod wrażeniem i kocham to ♥
Jeeej, Darsa, to było piękne *________________________________* Dalej nie mogę wyjść z podziwu, jak ładnie i cudownie piszesz! Naprawdę, to było coś niezwykłego i wartego uwagi każdego. Piszesz tak lekko, swobodnie, że to tak fajnie, leciutko się czyta! ;__; W dodatku pomysł na opowiadanie jest świetny, choć oczywiście w dobrych rękach pisarki, jaką jesteś ty, jest jeszcze piękniejszy *__* Z przyjemnością śledziłam to opowiadanie i mam nadzieję, że jak wstawisz epilog, to powiesz nam, że masz kolejny pomysł na opowiadanie. Oby tak, bo po prostu pięknie piszesz. Dziękuję, Darsa <3
OdpowiedzUsuńBrawo! Wielkie Brawo!!! Piękny koniec :3
OdpowiedzUsuńTak się cieszę że Frank się wybudził :) Twoje opowiadanie jest wspaniałe, piszesz z niesamowitą lekkością, jak dla mnie to jeden z najlepszych frerardów i z pewnością będę do niego wracać bardzo, bardzo często :) Gratuluję wielkiego talentu i oczywiście życzę mnóstwo weny na nowe opowiadanie.
Piękne ;_; czytałam to w szkole i wszyscy się pytali czemu płaczę |D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie opisane to jak Frank był w śpiączce... Zakończenie też wspaniałe, jestem pod ogromnym wrażeniem. Na pewno będzie mi bardzo brakować tego opowiadania i z chęcią bym się dowiedziała dalszych losów Gerarda i Frania. Czy uda im się uciec? Czy będą ze sobą do końca życia? ♥
Piękne zakończenie, lepszego być nie mogło :3
Z okazji zakończenia tak wspaniałego Frerarda życzę Ci weny na następne, równie dobre i jeszcze lepsze ♥♥ Na pewno będętu wracać i wypatrywać czegoś nowego! ;) XD
~Possible Way
Kurczę.. A pomyśleć, że to wszystko zaczęło się jakiś czas w więzieniu. No cóż, wychodzi na to, że Gee i Frank nigdy nie zaznają spokoju, cały czas ktoś będzie chciał ich załatwić. Wierzę jednak,że uda im się jakoś uratować. Po poprzednim rozdziale bałam się, że Frank nie przeżył. Jednak się udało! :D A to, że Gee zabił Josha nie jest czymś strasznym, patrząc na to co zrobił Josh. Smutno, że to już koniec. :c No cóż, skończyłaś jedno cudo- mam nadzieję, że zaczniesz kolejne! Weny na takie cuda! :**
OdpowiedzUsuńhttp://thank-you-for-your-venom.blogspot.com/
Boże czytam ten rozdział z taką pewnąścią że franiula umrze a tu jebu dup nic z tych rzeczy, piękny ten rodział jak z resztą wszystkie inne ale ten jest wyjątkowy , nie wyobrażam sb. Że to już koniec ;( poryczałam się przez to mam nadzieję że będziesz pisała nowe opowiadanie. SERIO nie umiem sie wysłowić jak z resztą zawsze to opowiadanie było takie piękne że no nie wiem. Wybacz za takie moje " nie wyrafinowane" słownictwo. Też zgadzam się z pewnym kom. nie komentowałam Tak często a to opowiadanie na prawdę zasługuje na pochlebne opinie. <3 kochaaaaam cię c : jeśli pozwolisz mogę mówić do cb. Babciu? :*
OdpowiedzUsuńNie jest to taki typowy Happy End, ale jak dla mnie cudnie <3 Dobrze, że Frank się wybudził, a Josh... Nie żałuję, że zaliczył zgon. Gerardowi natomiast nie dziwię ani trochę, że go zastrzelił. W końcu sądził, że postrzelił Iero. Nie bardzo żałuję, że mu się zdechło. W końcu chciał zabić Franka, a biorąc pod uwagę, że podobno go kochał to taka lekka psychoza, żeby mordować ukochanego, nie?
OdpowiedzUsuńŻałuję, że już tylko epilog i koniec, serio :C Niech ci Zeus da, żebyś napisała jeszcze więcej dzieł i żeby były tak dobre jak Bella Muerte! Bo wiesz, pewnie nie tylko ja liczę na to, że napiszesz nam jeszcze jakieś inne cudo ;) Pozdrawiam i oceanów weny życzę.
O szit, dopieprzyłaś cudnie na koniec <3 Uwielbiam cię XD
OdpowiedzUsuńBAM! Prosto w moje serce. Skatowałaś moje serce tym wszystkim, serio. Znaczy, w najlepszym tego słowa znaczeniu! To opowiadanie jest po prostu niesamowite. Zawsze byłam zdania, że jest za mało więziennych frerardów.
OdpowiedzUsuńAle tutaj było nie tylko więzienie, zimna krew, nielegalna działalność i ryzyko. Ty, w ten niebezpieczny świat, wplotłaś miłość i radość, i trochę optymizmu, i to właśnie jest tak wyjątkowe. Kocham to opowiadanie, jest niesamowite i już teraz wiem, że wrócę do niego, jeszcze nie raz.
Jezu jak się cieszę, że nie zabiłaś Franka. Bałam się, że go uśmiercisz, byłam w zasadzie tego pewna, czułam to normalnie w kościach i w żyłach, strasznie mi ulżyło, jak okazało się, że Frank żyje. Matko, ryczałabym. W sumie i tak mi się łezka w oku zakręciła, nie będę kłamać. Wzruszają mnie takie rzeczy jak cholera.
Kochanie, będziesz jeszcze pisała, prawda? Pisz jak najwięcej! Masz we mnie fankę.
http://alsemera.livejournal.com
To jest najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam! Nie da się opisać jak to na mnie wpłynęło. Masz talent :) To opowiadanie jest cudowne. Z niego biorę inspirację.
OdpowiedzUsuń