niedziela, 17 lutego 2013

# 4

Love. Sex. Fire.






            Już na wejściu przyparłem go gwałtownie do ściany, aż jęknął głośno z bólu i rozkoszy jednocześnie. Napastowałem brutalnie wargi bruneta, co tylko wyraźnie podniecało nas oboje. Ilekroć wracałem z akcji, nie marzyło nam się spokojne oraz czułe baraszkowanie w łóżku tylko ostry seks w bliżej nieokreślonym miejscu dla zaspokojenia naszych buzujących rządzy.
Ogień to niebezpieczny żywioł. Pochłania wszystko, co stanie mu na drodze. Gaszenie pożarów bynajmniej nie jest komfortowe, ale jako strażak nie mam wyboru i niekiedy muszę się ładować prosto w epicentrum tej niszczącej siły. Frank to rozumiał i nie robił mi zbyt częstych wyrzutów, chociaż doskonale wiedział, że wśród przymiotników, które opisują moją profesję, bezpieczny oraz przewidywalny nie maja racji bytu i są stale wypychane poza granicę przez ich antagonistyczne określenia.
Zdaję sobie sprawę z tego, że chłopak martwi się ilekroć wracam spóźniony do domu po nagłym wezwaniu do jednostki, ale wspaniałe doznania, jakie fundujemy sobie, kiedy tylko przekroczę próg domu, zdają się rekompensować przynajmniej część tego ciągłego niepokoju, który zasiewam w jego sercu. Obaj zdajemy sobie sprawę, jak blisko mnie czai się śmierć. Jak czyha nieopodal, aby tylko w odpowiednim momencie uczynić zamach swą kosą i przeprowadzić mnie na inny świat, którym jeszcze nie wiem co dokładnie jest. Wiemy, czym grozi jeden błąd czy nieprzemyślany krok. Dlatego też rozumiemy się bez słów a swój ból, związany z nieznanym, oraz wszelkie frustracje czy też tęsknoty przelewany w mocne pchnięcia, głośne jęki i łapczywie nacierające na siebie wargi.
Poczułem jak palce Franka wbijają mi się mocno w skórę pleców. W normalnych okolicznościach pewnie by mnie to zabolało, lecz teraz jedynie uśmiechałem się między pocałunkami i mocniej przyciskałem go do ściany. Wydał z siebie głośny jęk, który stanowił zlepek słów o wysokiej częstotliwości dźwiękowej czegoś na pograniczy ‘micha’ oraz ‘licha’.  Złapałem franka oburącz w pasie i przyciągnąłem mocno do siebie. Zrozumiał w mig tę drobną insynuację. Zacisnąłem palce na jego pośladkach, po czym pomogłem mu wykreować odpowiednią sekwencje ruchów, aby ostatecznie oplótł mnie nogami w pasie, a ręce zawiesił mi na szyi. Chłopak złapał mnie mocno za włosy przyciągnął do siebie, jakby nie wiedział, że do życia potrzebny jest tlen. Usiłowałem przenieść się z nim w jakieś bardziej ustronne miejsce niż przedsionek, ale nasza wędrówka i tak skończyła się trzy metry dalej, u podnóża schodów na miękkiej wykładzinie. Frank podparł się nieznacznie na balustradzie i stanął o własnych siłach, ale tylko po to, aby w pośpiechu ściągnąć swoje spodnie oraz koszulkę. Prędko poszedłem w jego ślady i niesłychanie szybko staliśmy w lekko zaciemnionej części domu całkowicie nadzy. Natychmiast powróciliśmy do poprzedniego ułożenia ciał jak w korytarzu i, nie zabawiając się zbytnio w czułości, wszedłem w niego gwałtownie, co zaowocowało jękiem rozkoszy z obu stron. Przesunęliśmy się kawałek, po czym przyparłem go niezbyt lekko to balustrady, sam łapiąc mocno jej dwa szczeble za plecami chłopaka. Zacząłem sekwencję mocnych, wręcz gwałtownych, pchnięć we wnętrzu Franka. Nie staraliśmy się być cicho. W domu nie przebywał nikt prócz nas, a sąsiedzi raczej przywykli do igraszek w naszym wydaniu i zainwestowali w dźwiękoszczelne okna oraz rolety.
W nogach zaczynało brakować mi sił i powoli stawały się miękkie, lecz pożądanie skutecznie tłumiło zarówno ten defekt mojego ciała jak i nieprzyjemne pieczenie rozciętej skóry pleców, do czego niewątpliwie przyczynił się mój mały ogier. Wchodziłem w Iero nadal szybko a moje ruchy stały się gwałtowniejsze wraz z uczuciem zbliżającego się szczytowania. Stęknąłem przeciągle i doszedłem w ukochanym. Obaj byliśmy nieźle wyczerpani, więc po kilku chwiejnych krokach zaliczyliśmy bliski kontakt z miękkim dywanem na podłodze. Teraz ja leżałem na Franku i starałem się odróżnić moje pędzące niczym stado słoni serce od jego równie szybko bijącego. Trwaliśmy tak w milczeniu i czkaliśmy, aż nasze oddechy się unormują, po czym uśmiechnęliśmy się do siebie promiennie i łapczywie wpiliśmy się w swoje wargi.
- Stęskniłem się – mruknął między pocałunkami.
- Widzieliśmy się wczoraj… - zjechałem niespiesznie na jego szyję. - … wieczorem.
- Wystarcz… czy! – krzyknął, kiedy moje krocze otarło się o jego.
-  Ja też się stęskniłem – mruknąłem z szerokim uśmiechem, podpierając się nad nim na  prostych w łokciu rękach. – Mój tygrysie.
Chłopak zaśmiał się głupkowato, po czym spojrzał ma mnie z niedowierzaniem. Tak, jakbym palnął najgłupszą rzecz na świecie. Po chwili odciągnął mnie od siebie powoli, aczkolwiek stanowczo, i oznajmił, że idzie pod prysznic, zabierając z podłogi swoje rzeczy.
- Idę z tobą! – odparłem zdecydowanie, rzucając się w pościg za nim po schodach, prowadzących na górę.

***

            Właśnie zalewałem wrzątkiem kubki z  kawą, kiedy Gerard wszedł do kuchni, obwiązany jedynie ręcznikiem w pasie. Z włosów nadal skapywały mu pojedyncze kropelki wody po wspólnym prysznicu, który bądź co bądź i tak musieliśmy przerwać, bo do chłopaka zadzwonili z pracy. Jest weekend a on i tak pełni służbę…
- Kto się do ciebie dobijał? – zapytałem, stawiając kubki z parującą cieczą na stole.
- Billy – mruknął. – Przesunęli mi dyżur z jutra rana na dzisiejszy wieczór – westchnął ciężko. – Przepraszam Frank. Wiem, że mięliśmy spędzić go wspólnie.
- Ne gniewam się – skłamałem. – Przecież to nie ty ustalasz grafik. Chciałem spędzić z tobą trochę wolnego czasu, ale jak widać nie jest nam to dane.
- Jesteś zły – stwierdził.
- Nie jestem – zacisnąłem usta w wąska linię.
- Jesteś, jesteś.
- Skro znasz mnie lepiej niż ja sam… - prychnąłem. Gerard przewrócił oczami.
– Niekiedy odnoszę wrażenie, że masz do mnie żal o moją pracę. Zostałem strażakiem i tyle. Pakując się w ten związek, znałeś moje plany na przyszłość i to co się z nimi wiąże.
Spojrzałem na niego z ukosa. Owszem, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Jednak męczą mnie te jego nieregularne godziny pracy. Raz na popołudnie, raz na rano, raz na noc. Tak naprawdę rzadko kiedy mamy całe dnie wyłącznie dla siebie.
- Tylko mnie to wkurza! – burknąłem. – Mam wrażenie, że ciągle się mijamy. Wracam z biura wieczorem, to ciebie już nie ma, a jak wychodzę nad ranem, to dopiero wracasz ze służby. Nie widzisz tego? Nie spędzamy razem czasu.
Ściągnął brwi i spojrzał a mnie z wzrokiem proszącym, abym przestał drążyć ten temat, bo on doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co jest źle. Westchnąłem przeciągle, zerkając przelotnie na ogród za kuchennym oknem. Pierwsze kwiaty zakwitały na drzewach owocowych a rośliny cebulkowe puszczały swoje pędy. Wszystko dokoła rozkwitało, rodziło się na nowo. Ja stałem w miejscu zamiast rosnąć. W takich chwilach właśnie obumierałem.
- Chodź do mnie Frankie – mruknął przymilnie. Przestąpiłem z nogi na nogę. – No chodź – poklepał swoje uda w zapraszającym geście. Podszedłem do niego powoli stając mu między nogami. Położył swoje dłonie na moich biodrach, przyciągając lekko ku sobie. – Obiecuje, że postaram się  o kilka dni urlopu w najbliższym czasie – uśmiechnął się nieznacznie.
- Kocham cię Gerard, nawet bardzo, ale nie wiem, ile czasu jeszcze to zniosę – wplotłem palce we włosy mężczyzny.
- Postaram się o bardziej normalne godziny pracy – zapewnił.
- Dobrze – usiadłem mu na kolanach. – A nie możesz się z kimś zamienić na dzisiejszy wieczór? – pokręcił przecząco głową. – No trudno – mruknąłem z westchnieniem. Zapadła między nami głęboka cisza. – Idę do miasta – oznajmiłem  po chwili, wychodząc z kuchni.
- Ej! Nie posiedzisz ze mną jeszcze?!- zapytał. – Niedługo mam pracę!
- Co to za różnica? I tak się mijamy.

***

            Szedłem szybkim krokiem przed siebie z przewieszoną przez ramię torbą, w której schowałem termos z gorącą kawą i dużo kanapek. Pomyślałem, że skoro Gerard nie może zostać, to ja przyjdę do jednostki. Jak nic nie zrobię, to w końcu się z nim rozejdę, bo ciągłe mijanie się nie jest dobre.
Jeszcze nigdy nie byłem w naszej remizie, mimo że wydaje się to wręcz nierealne po tylu latach związku z jednym ze strażaków. Czułem, że praca Gerarda wiąże się ze swoistą intymnością, której nie powinny naruszać osoby z zewnątrz. Zawsze donosiłem wrażenie, że rozmowy z jednostki pozostają w jej murach a pracownicy mają swoje własne tajemnice, kawały i przyzwyczajenia. Ja nie pasuję do ich schematu.  Nadal tak myślę, ale potrzeba spędzenia tego wieczoru w towarzystwie ukochanego jest silniejsze ode mnie.
Poklepałem torbę w pocieszającym samego siebie geście i podszedłem do budki ochroniarza przed remizą. Nie miałem pojęcia czy podejść do niego, czy zwyczajnie wejść do środka. Nikt tutaj mnie nie znał a ja nie znałem nikogo stąd. Postanowiłem, że zwyczajnie wejdę przez furtkę i postaram się, aby nikt mnie nie zauważył.  A jak ktoś zauważy to… pomyśli się po fakcie, albo uda głupiego. Z budki wyzierała niebieska łuna świetlna, która stale zmieniała natężenie intensywności swego kolorytu. Zgadłem dzięki temu, że ochroniarz ogląda telewizję. Złapałem za klamkę i nacisnąłem ją powoli, lecz mimo to furtka nie ustąpiła. No to pięknie, przemknęło mi przez myśl. Zauważyłem na słupie biały domofon z dużym, czarnym przyciskiem. Popatrzałem na niego wrogo, lecz mimo to byłem zmuszony go nadusić.
- Słucham – mruknął nieprzyjemny, znużony, męski głos.
- Dzień dobry – przywitałem się. – Ja… w odwiedziny przyszedłem.
Facet mruknął coś niezrozumiałego a po chwili dołączył drugi głos w oddali, z czego wywnioskowałem, że nie jest on sam.
- A do kogo? – mruknął.
- Gerard Way? – zapytałem, chociaż powinno to raczej brzmieć jak oznajmienie.
- Gerarda nie ma dzisiaj w pracy – ta druga osoba zachichotała.
- Ma dzisiaj służbę – mruknąłem, pewny swego.
- A kto w ogóle pyta?
- Frank Iero – westchnąłem przeciągle.
- Nie! – krzyknął. – To znaczy… - chrząknął.  –Nie, Gerarda nie ma – odparł bardziej żywo niż na początku. – Obchodzi dzisiaj… - szept drugiej osoby. - … rocznicę ślubu ze swoją żoną.
- Słucham? – zatkało mnie.
- Macy i Gerard obchodzą dzisiaj rocznice ślubu – wyartykułował dosadnie. – Mam powtórzyć?
- Nie warknąłem. – Dowidzenia.
Co za głupie, szczeniackie, w ogóle nie śmieszne żarty. Oczywiście nie uwierzyłem w te brednie. Już sięgałem po telefon, aby skontaktować się z Wayem, rezygnując tym samym z elementu zaskoczenia, kiedy ktoś zawołał mnie po imieniu.
- Czekaj – zaśmiał się głośno mężczyzna w pomarańczowych spodniach na szelki i białej koszulce z krótkim rękawem. – Chciałeś się widzieć z Gerardem, tak?
- Tak – odpowiedziałem, stojąc w miejscu i przyglądając się jego roześmianej twarzy.
- To wchodź – otworzył furtkę.
- Myślałem, że Gee ze swoja żoną obchodzi rocznicę ślubu – podparłem się rękoma na biodrach i spojrzałem krzywo na mężczyznę.
- Sorry za to – zaśmiał się radośnie. – Taki żarcik – przewrócił oczami. – Gerard siedzi w jednostce.
Uśmiechnąłem się pod nosem, mijając mężczyznę.
- Jestem Tom – przedstawił się.
- Frank  - kiwnąłem mu głową na przywitanie.
- Wiem – westchnął ciężko. – Wiem – powtórzył po chwili.
- Skąd niby? – zdziwiłem się,
Szliśmy chodnikiem w stronę dużego, kremowego budynku w czerwone pasy.
- Przedstawiłeś się. Poza tym chyba siedzę czasami w jednym pomieszczeniu z Wayem, nie? – uśmiechnął się krzywo. – Nie omieszkał wspomnieć o swoim cudownym chłopaku – zatrzepotał rzęsami.
- Widzę, że nie masz problemów z nawiązywaniem nowych znajomości – Tom był taki… swobodny w stosunku do mnie. W ogóle nie czuł się skrępowany, mimo że byłem dla niego zupełnie obcą osobą.
- Taka robota – wzruszył ramionami. – Musze dobrze dogadywać się z ludźmi, których spotykam.
W milczeniu przebyliśmy ostatnie metry, które dzieliły nas od wejścia do budynku.
Dopiero stojąc obok mężczyzny, zauważyłem, że jest on naprawdę wysoki. Nawet wyższy od Gerarda. No i dobrze zbudowany. Nie żeby Gee był jakimś flakiem, bo praca w straży pożarnej wyrobiła mu mięsnie, jednak po Tomie ewidentnie było widać, że swój wolny czas najprawdopodobniej spędza na siłowni, pracując nad bicepsami.
Zaśmiałem się chicho pod nosem.
Gdy weszliśmy do środka, chciałem się zapytać gdzie znajdę Waya, jednak jego kolega chyba miał nieco inne plany. Przyłożył sobie palec do ust, nakazując mi tym samym milczenie.
- Gerard? – zaskrzeczał niczym wymagająca czegoś babcia od swojego wnuka. – Gerard skarbeńku! – ponowił okrzyk, kiedy mężczyzna zwyczajnie go zlał.
- Boże, Tom, czego ty znowu chcesz? – usłyszałem podniesiony, nieco zirytowany głos z piętra.
- Jakaś laska przyszła do ciebie! – posłałem mu zdziwione spojrzenie. W odpowiedzi zasłonił sobie usta dłonią i zaczął się śmiać. Szkoda że nie podzielałem jego entuzjazmu.
- Spierdalaj – powiedział Gerard z wyraźną nutką rozbawienia w głosie.
- Jakaż ona śliczna. Ojej, ojej. Mówi, że bardzo chce ciebie poznać.
Po chwili usłyszałem głośne westchnienie Gerarda i dźwięk odsuwanego krzesła oraz ciężkie kroki.
- Tom… kurwa… czy ty choć raz możesz mi normalnie powiedzieć czego chcesz? – zaczął schodzić po schodach, które znajdowały się dokładnie na wprost wejścia, ale ciągnęły się dalej w głąb, czego dostrzec nie byłem już w stanie. – Twoje ciągłe aluzje stają się męczące, chłopie – kilka sekund po tym stwierdzeniu zobaczyłem sylwetkę Gerarda. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna ściągnął brwi. – Frank? – zapytał, podchodząc bliżej. – Co ty tutaj robisz?
- Nie chciałem sam siedzieć w domu – burknąłem. – A dzisiejszy wieczór mieliśmy spędzić razem, pamiętasz?
- Ale ja jestem  pracy – mruknął, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Serio? A słyszałem wersję, że obchodzisz rocznicę ślubu ze swoją żoną, Macy – zaśmiałem się cicho.
- Tom – jęknął. – Mógłbyś przynajmniej raz pogadać z Bilem o czymś normalnym?
- No sorry – powiedział, rozwalając się na kanapie w rogu. Wzruszył ramionami. – Nudzi nas się trochę. Ale spoko – podszedł do drzwi wyjściowych. – Posiedźcie sobie. Dam znać, jak szef postanowi nas odwiedzić. W razie czego możesz schować Franka pod łóżko – uśmiechnął się łobuzersko. – chyba, że ty tez tam będziesz to coś innego.
- Wypieprzaj – zaśmiał się Gerard, teatralnie wypychając go na zewnątrz.
- Fajny z niego gość – podsumowałem po chwili.
- Niekiedy strasznie wkurzający – westchnął, przyglądając mi się uważnie. – Fajnie, że jesteś – powiedział w końcu, przytulając mnie mocno. – Rano nawet nie wiedziałem czy jesteś zły i mam po co wracać do domu – mruknął mi do ucha.
- Zawsze możesz spać na wycieraczce – zaśmiałem się radośnie i złożyłem krótki pocałunek na jego wargach.
- Chodź na górę, co? – zapytał szeptem. Pokiwałem twierdząco głową, wyrażając tym samym aprobatę dla jego pomysłu.

***

            - To może do Europy? – zapytałem, konsumując jedną z kanapek, które przyniosłem.
- A nie chciałbyś zwyczajnie spędzić urlopu gdzieś w jakimś lesie nad jeziorem? Wynajęlibyśmy domek letniskowy bezpośrednio nad wodą – zaproponował. - Zastanów się. Mielibyśmy cisze i spokój a późnymi wieczorami zawsze można usiąść sobie na pomoście. Należy nam się taki relaksujący odpoczynek tylko we dwoje – podsunął, bawiąc się paskiem od moich spodni.
Siedziałem Gerardowi na kolanach, podczas gdy on asekurował nie, abym się nie wywalił do tyłu. Rozważaliśmy różne opcje spędzenia wspólnie wolnych dni w czerwcu. Brakowało mi naszych wspólnych wyjazdów.
Zanim Gerard zaczął pracować w straży pożarnej i jeszcze za czasów liceum, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu co rusz gdzieś wybywaliśmy z domów, aby pobyć sam na sam ze sobą bez żadnych znajomych. Zwyczajnie zachowywaliśmy się jak para zakochanych, którzy pragną spędzić ze sobą każdą chwilę. Później rozeszliśmy się na studia. Dobrze że zdecydowaliśmy się oboje na zaoczne, gdyż została nam ta pewna dowolność dysponowania czasem. Rodzice opłacali nam naukę, także nie musieliśmy przejmować się znalezieniem pracy aż do jej ukończenia. Wielokrotnie staraliśmy się ze sobą uczyć, ale skutkowało to zawsze mniej więcej tym samym. Wygłupialiśmy się, albo kochaliśmy a potem stwierdzaliśmy, że następnym razem na pewno podejdziemy do materiału, który należało przerobić, poważnie. Oczywiście każdy uczył się czego innego. W końcu uczęszczaliśmy na różne uczelnie a także wybraliśmy odmienne kierunki.
Z czasem studia dobiegły końca i należało zacząć podejmować ważne życiowe decyzje. Ojciec załatwił mi pracę w biurze architektonicznym swojego kumpla a Gerard zaciągnął się do straży. Widywaliśmy się coraz to rzadziej, aż w końcu nawiedziły mnie obawy, że nasz związek się rozpadnie. Kiedy prawie sięgnęliśmy dna, Way poprosił mnie, abym wziął sobie kilka dni wolnego, bo on ma niespodziankę. Okazało się, że kupił dom i chciał, aby stał on się naszym wspólnym lokum. Nie zawahałem się ani na chwilę z podjęciem decyzji. Zgodziłem się niemalże natychmiast.
Teraz ponownie balansujemy na krawędzi, ale to że widujemy się codziennie w domu, chociaż też nie zawsze, jakoś wszystko równoważy. Dlatego sądzę, że  ten wyjazd jest idealną okazją na spędzenie razem czasu i nacieszenie się sobą.
- Idealnie – mruknąłem, obejmując go za szyję. – Już się stęskniłem za takimi chwilami.
- Ja też. Nawet bardzo – ucałował delikatnie moje wargi.

***

            Siedziałem spokojnie na krześle, znosząc dzielnie ciężar ciała Franka na sobie. Resztkami sił sięgnąłem po koc i nakryłem śpiącego mężczyznę. Był taki przyjemnie ciepły. Już niemalże zapomniałem jak to jest przy nim zasypiać i budzić się co rana, tuląc go do siebie. Rzeczywiście brakowało nam spędzonego wspólnie czasu.  Dlatego zaproponowałem wynajem domku nad jeziorem w lesie. Cisza i  spokój.
            Na dole skrzypnęły zawiasy drzwi. Po chwili  schody złowrogo zatrzeszczały i dotarły do mnie czyjeś niespieszne kroki.
- Idź do domu – mruknął Tom całkiem poważnie, co bardzo mnie dziwiło. – Posiedzę za ciebie – uprzedził moje pytanie taką o właśnie dopowiedzą.
- Na pewno?
- Tak – ziewnął. – Kimnę się od razu. Na mnie i tak nikt nie czeka w domu – spojrzałem współczująco na mężczyznę.
- Dzięki – podniosłem się z Frankiem na rękach. – Odwdzięczę ci się przy najbliższej okazji.
- Wystarczy, że przyniesiesz mi w poniedziałek kanapki na śniadanie – machnął lekceważąco ręka.

***

            - Frank, naprawdę musimy tam jechać? – Gerard zawył żałośnie, mknąc ulicą.
- Tak – oznajmiłem ze znużeniem. – To dwudziestolecie firmy, muszę być na tym durnym bankiecie.
- Ale ja nie muszę – mruknął pod nosem.
- Jasne! Zostaw mnie samego na pastwę tych sztywniaków – użyłem dramatycznego tonu.
- Jezu… Kotek nooooo… Zwyczajnie wiesz, że to nie są moje klimaty – westchnął ciężko. – Garnitury i muzyka jazzowa to coś czego Gerard Way unika jak ognia – położył mi dłoń na udzie.  Zaśmiałem się cicho i splotłem nasze palce razem.
- Zmyjemy się szybciej – obiecałem. – Pokaże się tylko, Zamienię kilka słów z ludem wybranym i wrócimy do domku, dobra?
- Dobra – zgodził się niechętnie.
Wiedziałem, że to dla niego spore wyrzeczenie. Nienawidził tych wszystkich gburów, z którymi pracowałem. Ja również za nimi nie przepadam, ale zależy mi na posadzie, którą aktualnie obejmuję. Zwłaszcza, że teraz tak trudno o pracę.
Gee jest miłośnikiem luźnego stroju. Twierdzi, że spodnie od garnituru włażą mu w tyłek i w ogóle wygląda w nim jak kretyn.  Moim zdaniem prezentował się bardzo seksownie w marynarce, czarnej koszuli, która opinała jego klatkę piersiową tam gdzie trzeba, i czerwonym krawacie. Oczywiście zanim wyszliśmy z domu, prawie tysiąc razy usłyszałem, że coś go uwiera, że coś go gryzie.
- Wiesz… Nigdy nie podejrzewałem, że wrócimy do tego liceum – mruknął, wysiadając z auta.
- Ja też nie – odparłem zgodnie, przystając obok niego. Zaczęliśmy podziwiać budynek naszych dawnych męk oraz licznych upokorzeń.
- Tyle wycierpieliśmy w tych murach, zwłaszcza ty – szepnął, podążając odruchowo palcami na mój nadgarstek. – Jesteś pewien, że chcesz tam iść?
- Nie wymigasz się od tego – zmusiłem się do żartu.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – spojrzał głęboko w moje oczy.
- Wiem – odparłem. – Nie roztrząsajmy przeszłości. Nie ma po co. Tym bardziej jeżeli przyszłość będzie a teraźniejszość jest całkiem inna.
- Nie całkiem – ucałował mój policzek.
- Co masz na myśli? – ściągnąłem brwi
- Nas – oznajmił. – Mimo upływu lat nadal jesteśmy razem. To niesamowite, nie uważasz?
- Rzeczywiście niesamowite – zgodziłem się. – Jednak porozmawiamy o tym w domu. Teraz musimy iść na bankiet – udałem się do wejścia na salę gimnastyczną naszego dawnego liceum, ciągnąc chłopaka za sobą.
- Ty musisz.
- Nie zaczynaj znowu.

***

            - Zmywajmy się – szepnąłem mu do ucha.
- Za chwilkę – podsumował pogodnie, po czym wrócił do rozmowy ze znajomymi.
Mieliśmy wejść na godzinę, siedzimy tutaj ponad cztery. Z Frankiem zawsze tak jest. Obiecuje, że zwiniemy się szybciej a nasz pobyt zamiast się skrócić, znacznie się przedłuża. Nie czułem się dobrze w tym towarzystwie. Nie uważałem tych ludzi za gorszych od siebie. Wręcz przeciwnie. To oni takim mnie postrzegali. Pieprzone chuje, które nigdy nie zaznały ciężkiej pracy fizycznej w terenie. Myślą, że wszystko wiedzą. Siedzą tylko za tymi biurkami i uważają się za lepszych od każdej jednostki chodzącej, pełzającej czy pływającej na tej ziemi. Mimo wszystko Frank dobrze się czuje w ich towarzystwie, dlatego tylko jeszcze to znoszę. Takie imprezy są dla chłopaka okazją do rozerwania się, wyjścia do ludzi. Ja miałem z nimi styczność niemalże codzienne. Zawsze zdarzają się jakieś akcje, próbne ewakuacje różnych budynków, spotkania integracyjne, imprezy charytatywne w remizie, szkolenie młodzieży w podstawówkach i gimnazjach oraz szkołach średnich. Jak nie patrzeć chłopak jedynie szedł do pracy, odwalał swoje i wracał do domu zmęczony po całym dniu siedzenia w jednym miejscu. Dlatego też zajmowałem stosunkowo bierną postawę w tej całej szopce. Jak zawsze stałem z boku, nie wtrącając się do rozmowy z poczuciem bycia zbędnym balastem, uśmiechałem się sztucznie i przytakiwałem, chociaż nawet nie miałem pojęcia na jaki temat toczy się dyskusja w tym kręgu zainteresowanych. Otuchy dodawała mi jedynie dłoń Franka, której uścisk stawał się coraz to bardziej lekki.
- Kotek, weź już chodź – ponowiłem próbę.
- Za chwilkę – ponownie zostałem zbyty, zignorowany.
Westchnąłem cicho i odszedłem od koła dyskutującego na temat projektów jakiś tam budynków przyszłości. Zupełnie mnie to nie interesowało.
Staraliśmy się z Frankiem nie rozmawiać w domu o pracy. Oczywiście był to jednostronny zakaz i tyczył się mnie. Iero nie stronił zaś od narzekania i jednoczesnego wychwalania swojej placówki. Mi do szczęścia było jedynie potrzebne jego zapewnienie, że lubi swój zawód i cieszy go perspektywa dalszego wykonywania go. Chłopak pracował jako  projektant ogrodów i niekiedy wnętrz, jak miał chęci a powierzchnia do zagospodarowania wydawała mu się nadzwyczaj interesująca. Ja nie mówiłem wiele o swojej pracy. Iero nie lubił słuchać o styczności z ogniem, chociaż praca strażaka nie polega jedynie na poskramianiu płomieni, które wymknęły się spod kontroli. W pewien sposób integrujemy lokalną społeczność, co bardzo mi się podoba.
Wyszedłem z budynku, aby odetchnąć od tego, co się dzieje w środku.
- Też uciekasz? – zapytał jakiś mężczyzna, którego twarz mimo wszystko wydawała mi się znajoma. – Gerard, prawda?
- Tak – potwierdziłem. -  Przepraszam…
- David – wyjaśnił usłużnie. – Dowódca jednego z plutonów naszej prewencji.
- Aaaaa… Teraz kojarzę. Prowadziliśmy wspólnie zajęcia w pobliskim gimnazjum.
- Dokładnie – potwierdził. Chowasz się przed nimi wszystkimi? - kiwnął głową na budynek.
- Można tak powiedzieć – skrzywiłem się. – Nie leży mi  to towarzystwo.
- Patrzą na ciebie jak na kupę gówna, którą służby porządkowe zamiatają z chodnika? – zapytał. – Ja właśnie takie odnoszę wrażenie.
- To prawda. Chyba nie do końca rozumieją idee naszych profesji. Uważają, że nie trzeba do tego wielu kwalifikacji.
- Tylu kodeksów karnych, praw pracy oraz różne inne badziewia, które ja mam tutaj… - popukał się znacząco w głowę. -  … to żaden z tych ważniaków nawet na oczy nie widział.
- Co racja to racja – zaśmiałem się pogodnie. -  A jak tam służba? Teraz gładko czy raczej pod górę?
- Trudno powiedzieć. Gównarzeria uskutecznia sobie teraz coraz więcej libacji, zabawiają się w pobliskich lasach i w ogóle nie szanują mienia publicznego.  Teraz mamy akurat taki niż trochę, ale zaczyna się pora letnia. Więcej takich wylezie. Ostatnio … - zaczął z entuzjazmem. - … mieliśmy poszukiwanego. Ostrzeżenie pod listem gończym mówiło, że jest niezwykle przebiegły, szybki, agresywny i może posiadać broń. Ale co najgorsze… - zniżył głos do zabawnego szeptu. - … może próbować ucieczki. Z chłopakami podjeżdżam wiec sobie elegancko radiowozem w miejsce, gdzie ten groźny gość ponoć się ukrywa. Spodziewany się jakiegoś kurwa macho z zapleczem rzeźnickim, a to jakiś staruszek, który ledwo trzyma się na nogach. Taki wiesz… pijaczyna. Najbardziej w całej akcji chyba rozbawiło mnie to może próbować ucieczki, chociaż w rzeczywistości najlepiej chyba byłoby dla niego jakby poruszał się z balkonikiem – zaśmialiśmy się zgodnie co do humoru tej opowieści. – A jak się u was służba klei? Ostatnio chyba macie mniej pożarów niż zwykle.
- Taaaak – podrapałem się za uchem. – W sumie teraz bardziej jesteśmy nastawieni na szkolenia i prace społeczną w różnych placówkach. Ostatnio zawadziła instalacja w jednym z tych wielkich biurowców na Graveyard Street i wybuchł szyb wentylacyjny. Więcej krzyku i histerii niż płomieni i ogólnych zniszczeń. Dopiero w środku lata zaczynają się właściwe akcje – oznajmiłem z nadmierną egzaltacją. – Zaczną się palić pola, gówniarze będą robić ogniska na zeschniętej ściółce leśnej, budynki staną w płomieniach od nadmiernego nagrzania. Wiesz… jak w każdym zawodzie są okresy nadmiernej pracy i tego niżu. Przynajmniej za pensję da się wyżyć – ciągnąłem temat. – Teraz dostajemy co trzy miesiące dodatek do wypłaty z funduszu dla rodzin strażaków i policjantów poległych na służbie.
- Moja Sally zawsze się o to sapie i wyrzyguje mi, że ta praca jest niebezpieczna.
- Frank też bez przerwy żyć mi nie daje. Kusi, abym zrezygnował, ale nie mogę. Gdzie ja po tym znajdę pracę? W ochronie jakiegoś supermarketu czy też stacji benzynowej? Poza tym lubię mój zawód.
- Ty jesteś z Frankiem Iero? – zagadnął.
- Tak – potwierdziłem bez chwil wahania.
- A wiesz, że moja żona pracuje z nim na jednym wydziale? Cały czas klekocze tylko jak to u nich źle, że znam już chyba wszystkich pracowników biura na pamięć. Takie moje zboczenie zawodowe. Zapamiętuję wszystkie nazwiska oraz twarze automatycznie.
- A ja zawsze sprawdzam szczelność przewodów gazowych i kuchenkę jak wychodzę do pracy. Mam totalnego świra na tym punkcie.
Zaśmialiśmy się zgodnie i przez długi czas nie mogliśmy przestać. Nagle na zewnątrz pojawiła się kolejna męska sylwetka. Już chcieliśmy przywitać nowego uciekiniera, ale z ciemności budynku wyłonił się Frank.
- Gerard, gdzie ty się podziewałeś? Szukałem cię – zmierzył podejrzliwie mojego towarzysza.
- Frankie, to David. Pracuje w policji, mąż Sally z twojego bloku.
- Witam – podali sobie ręce. – A ty od kiedy wiesz, że pracuję z Sally? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Zboczenie zawodowe – wymieniłem znaczące spojrzenia z Davidem i ponownie się zaśmialiśmy.
- Chodź do środka – Iero pociągnął mnie za rękaw.
- Już idę – mruknąłem. – Miło było porozmawiać – uścisnąłem policjantowi dłoń i udałem się za chłopakiem.
- Gdzie ty się szlajasz? – zapytał wzburzony. – Szukałem cię.
- Od kilku godzin usiłowałem zaciągnąć ciebie do domu. W końcu się wypaliłem i wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Mogłeś coś powiedzieć.
- I tak byś nie usłyszał.
- A co to niby ma znaczyć?
- Że zwyczajnie się zagadałeś i przestałeś odbierać bodźce zewnętrzne akurat ode mnie – wyjaśniłem usłużnie.
- Czyli to moja wina?
- Nic takiego nie powiedziałem – mruknąłem ze znużeniem. – Chodźmy do domu. Towarzystwo mnie męczy.
- A ja ciebie nie męczę? - warknął.
- Trochę męczysz tymi swoimi humorami – pocałowałem go krótko w usta. – Chodź kochanie, co? Jutro mam na czternastą, chcę się odrobinę jeszcze przespać.
- Dobra – zmiękł. – Chodź, weźmiemy kurtki i się zwijamy.
Same pożegnania trwały niemalże tyle samo, co wcześniejsze rozmowy. Oklapłem ze zmęczenia na jedno z krzeseł przy stoliku. Chciałem odszukać wzrokiem Davida, ale nie udało mi się. Tylu tutaj ludzi się dzisiaj zebrało, że ledwo utrzymywałem kontakt wzrokowy z ciałem Franka, który ponownie zanurzył się w wirze opowieści dziwnej treści ze świata architektury krajobrazu.  W  końcu nie wytrzymałem i podszedłem do chłopaka. objąłem go ramieniem i zwróciłem się do jego towarzyszy przesłodzonym głosem:
- My już z Frankiem chyba się ulotnimy. Życzę państwu miłej nocy.
Wzburzenie na ich twarzach rozbawiło mnie do reszty a furia, w którą wpadł Frank, kiedy doszliśmy do samochodu, wprowadziła mnie w stan istnej ekstazy.
- Gee… No co ty sobie kurwa myślałeś? – jęknął po chwili żałośnie.
- Że w końcu położę się do łóżka – mruknąłem, rozkładając ręce na szybie po obu stronach głowy chłopaka.
- Ale z ciebie dupek – warknął.
- A ty się słodko wkurzasz – posłałem mu lekki uśmiech.
- Weź spadaj – burknął pod nosem, chcąc odejść.
- Ej, ej, ej – złapałem go za rękę i przyciągnąłem do siebie. – Skarbek… Nie fochaj się o takie gówno – ucałowałem go w czoło. Spojrzał na mnie łagodnie, po czym wtulił się  moją klatkę piersiową. – Czyli między nami wszystko okej?
- Tak jak zawsze, Gee.

***

            - Poczekaj w samochodzie – powiedziałem, grzebiąc w portfelu i oddaliłem się od auta.
- Gerard! – Frank zawołał mnie do siebie przez otwarte okno. Przebiegłem się kawałek wstecz i stanąłem przy stronie pasażera.
- No co jest? – oparłem się o ramę szyby. Iero szybko przyciągnął mnie do siebie i skosztował mych ust. – A to jest… - mruknąłem z zadowoleniem, poddając się tej drobnej pieszczocie.
- Wracaj szybko, bo chcę do domu – zaintonował uwodzicielsko.
- Ty chcesz do domu? - zapytałam zszokowany. Posłał mi karcące spojrzenie, na co się zaśmiałem. – No za chwilkę jestem – odszedłem od mężczyzny, przelotnie spoglądając w bok. – Ej, ty! Facet! Zgaś tego papierosa! To stacja benzynowa młotku!

***

            - Co tak długo? – zapytałem, kiedy Gerard w końcu uraczył mnie swoją obecnością.
- Kolejka była – mruknął z niesmakiem, luzując krawat. – Gryzie – burknął pod nosem. Poza tym zrobiłem zakupy, bo lodówka jest pusta – podał mi siatkę z logo stacji benzynowej, na której się znajdowaliśmy.
- To też do lodówki? – podniosłem na niego rozbawione spojrzenie.
- To… -  pokazał na paczkę prezerwatyw. - … potraktuj jako dodatek – uśmiechnął się szeroko. Spojrzał mi nad ramieniem. – No skurwysyn – warknął nachylając się nade mną. – Kurwa mówiłem ci, że masz zgasić tego peta ćwoku – krzyknął do mężczyzny a ja usiłowałem skryć śmiech.
Gee czasami potrafi być strasznie impulsywny, jeżeli ma do czynienia z wykroczeniami, które jakkolwiek odnoszą się do rozniecenia pożaru. Zwyczajnie śmieszyło mnie to, jak potrafi go wzburzyć gość, palący papierosa na stacji benzynowej.
Pomasowałem uspokajająco jego przedramię, dając do zrozumienia, że i tak nie ma na to wpływu. Odetchnął głęboko, mierząc mężczyznę groźnym wzrokiem. Ostatecznie tamten przewrócił oczami, zgrabnym ruchem wyrzucił przed siebie tlący się niedopałek i pokazał Gerardowi środkowy palec.
- Tylko spokojnie – mruknąłem do Waya, w rzeczywistości ledwo hamując obłąkańczy śmiech.
- Dobra – warknął.  – Ale przez takich idiotów są pożary mój drogi – westchnął. – Właśnie przez takich idiotów! – krzyknął, aby dokładnie go usłyszano. Zakryłem twarz dłońmi, trzęsąc się już na dobre. – No skurwiel odwrócił się do mnie plecami – jego ton był szczerze urażony, nawet piskliwy, na co nie byłem w stanie kryć się po katach ze swoim rozbawieniem. – Frankie… - zaczął ostrzegawczo, ale to tylko spotęgowało nagły atak, który mną wstrząsnął. – Dobra, jedziemy – burknął nieco urażony.
- Kotek… Nie fochaj  się – otarłem łzę z kącika oka. – Po prostu tak śmiesznie się irytujesz o takie błahostki.
- Rozumiem – zacisnął wargi. – Jak kiedyś wybuchniesz w powietrze, na pewno będziesz się śmiaaaaał do rozpuku.
- Dramatyzujesz – przewróciłem oczami, splatając razem nasze palce.
- Wcale nie drama…

***

            Wtedy właśnie nastąpił pierwszy wybuch, którego następstwem były dwie kolejne eksplozje. Trzy cysterny z paliwem wyleciały w powietrze, dając jednocześnie pole rażenia, sięgające do granicy niemalże dwóch kilometrów.
Później, w zgliszczach, strażacy znajdą wraki samochodów i fundament dawnej stacji paliw. Nie będą świadomi, że poległ tam jeden z nich. Ich człowiek, który jedynie pragnął zapewnić bezpieczeństwo bliskiej mu osobie. Poległa także i ona. Polegli oboje.
Dla potomnych może to być kolejne wydarzenie, przytaczające tragiczną śmierć dwojga kochanków, coś nad czym można ronić łzy, rzewnie płakać i poddawać się głębokim refleksjom, później sięgnąć po tomik Wichrowych Wzgórz i na stałe pogrążyć się w nieprzyjemnych losach nieszczęsnych bohaterów. Ale należy  zaznaczyć, że ta opowieść nie to miała na celu...





24 komentarze:

  1. Nożeszkurwajapierdole! Zwykle nie przeklinam przy pisaniu komentarzy, ale teraz to mnie rozjebałaś kompletnie! Nie dość, że ten shot był z pozoru uroczy i do porzygania ( te prezerwatywy zapowiadały się tak obiecująco xD) to musiałaś! Po prostu musiałaś ich zabić i to jeszcze w tak okrutny sposób! Ja nie wiem gdzie tu jest serce?! I jeszcze dojebałaś informacją, że opuścisz, albo usuniesz bloga?! Dlaczego MI TO ROBISZ? ;______; Geeeeez, jeszcze nigdy nie dramatyzowałam przy zawieszeniu jakiegoś bloga! Matko boska...Zaraz zejdę na jebany zawał i to będzie tylko i wyłącznie twoja wina! ;_; Chciałam ci powiedzieć, że shot był cudowny. Każde zdanie takie magiczne, świetnie napisane...I motyw Gerarda strażaka też bardzo mi się spodobał. Napisałaby z chęcią coś więcej, ale do jasnej cholery nie potrafię! Jestem w szoku i tyle tylko mogę powiedzieć. I jeszcze raz przepraszam za wszystkie wulgaryzmy. I za ten kom...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, uwielbiam tego shota, naprawdę... jest taki ludzki, w ogóle, ostatnio wszystko co u ciebie czytam jest takie naturalne, takie oczywiste i prawdopodobne. Po prostu coś, czego nieraz brakuje w frerardowych dziełach, tego właśnie ludzkiego aspektu. U ciebie jest go sporo, za co cię lubię, jesteś dobrą dawką normalności w frerardowym świecie. I nawet jeśli zawiesisz bloga, usuniesz(tylko nie to, bo może będę chciała sobie przypomnieć Piękną Śmierć) nie będziemy mieć ci tego za złe, bo życie potrafi dać w dupę, że się niczego nie chce. Rucha mocniej i brutalniej niż Gerard Franka, słowo honoru. Trzym się xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. pierwsze, maaamaooo, dzięki Ci <3 <3 wreszcie mam gdzieś dedykację, ciekawe czy ktokolwiek wie, kim jestem *_____*

    ale powróćmy do szota, który był co najmniej uroczy.

    mam być szczera? Po ostatnim nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego. Zastanawiałam się, co tym razem wymyślisz - głównie po opisie na fejsie, polazłam pod prysznic, waliłam z szamponu i tak kurde, co ta Darsa znowu przeczytała, na co znowu wpadła. Efekt? Nie miałam bladego pojęcia. Myślałam, że Gerdu strażak - Frank policjant - i wspólna sprawa. A tu proszę, pokazałaś w banalny sposób banalne życie banalnych ludzi.

    No i jest porno. eerfh laws porno.

    Początek wydał mi się nafaszerowany niepotocznymi wyrazami, aż nadto, może dlatego, że to po prostu nie w twoim stylu? Na ogół używasz prostego słownictwa które trafi do każdego, jednocześnie układając je w niesamowity i po prostu poetycki sposób. Nie mówię, że mi się nie podoba, bynajmniej! Miłe zaskoczenie! Nie jestem chyba przyzwyczajona do zmian, chyba na pewno. Czytając to więc próbowałam śledzić każdą zmianę, z perfekcyjnie wierszowanego do zwykłego opowiadania. I... Tekst wydaje się być prosty, ale jest niesamowicie trudny. Niby fabuła jest wyraźna - Gee strażak, Frank architekt, trochę paniki, a potem śmierć... Mi się jednak wydaje, że nie to chciałaś przedstawić, prawda? Na pewno nie o to tu chodzi.

    Dziękuję, pozdrawiam, kup mi czekoladę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę Cię rozczarować mój kochany eerfhiaczu, ale o to właśnie mi chodziło. Wydaje mi się, że nawet nieźle wyszło mi przedstawienie mojego zamysłu... Co prawda mogłam niektóre elementy bardziej rozwinąć i nadać im bardziej wyraźnego kształtu, ale jest jak jest :D Na więcej nie miałam siły.

      A nad czekoladą się zastanowię...

      Usuń
    2. To kiepski z Ciebie autor skoro nie doszukujesz się ukrytego przesłania w swojej własnej twórczości :D Humanistą może nie jestem, nie mówiąc już o logicznym myśleniu, ot, takie na pograniczu, co zrozumiem to zrozumiem, wierszowania nienawidzę, gramatyka to mój odwieczny wróg, ale wiem jedno: każdy tekst posiada swój powód zaistnienia. Nie może być to zwykła akcja, choć tak oryginalna i zapierająca dech w piersiach, jak powyższy one-shot. Zwykła akcja byłaby zbyt prostym stworzeniem. Wychodzę z założenia, że wszystko ukrywa w sobie morał, ma w sobie coś z niezwykłości, a tutaj... Tutaj doszukałam się idealnego dowodu na to, że jeśli kogoś kochamy, to nie będziemy zważać na to, gdzie pracuje i jak pracuje, nawet, jeśli będzie nas to cholernie denerwować, a najlepszą śmiercią jest śmierć przy osobie najbliższej. Jestem pojebana, tak, wiem, ale ostatnio za dużo czasu spędzam myśląc XD

      Usuń
    3. Cóż... najwyraźniej kiepski. Nic na to nie poradzę.

      Usuń
    4. ... ale co z tego, skoro kiepsko, że nie planujesz drugorzędnych rzeczy, które i tak wszyscy pomijają, i zajmujesz się tak ślicznymi scenami *_*

      Usuń
    5. Chyba się pogubiłam i już nie wiem, o czym paplamy X_________x

      Usuń
  4. JA PIERDOLE...
    Ten shot jest niesamowity i taki, taki..hmm..no magiczny *rozpływam się*..Mimo, że nie zakończył się happy endem to podobał mi się bardzo. No i tego popłakałam się na końcówce, a miało byc tak pięknie. Tak i jak zwykle zaskoczyłaś, Gerard-strażak, nie mogę sobie go wyobrazić, ale zapewne wygląda seksownie:D
    Od momentu gdy Gee wrócił z zakupami nie mogłam powstrzymać śmiechu. Śmiałam się a tu nagle JEB i zaczęłam ryczeć...Nigdy jeszcze moje emocje się tak gwałtownie nie zmieniły. W sumie to nawet nie potrafię powiedzeć dlaczego zaczęły lecieć mi łzy...
    No a później przeczytałam Twoje info i już w ogóle kompletna załamka:(
    Rozumiem to, że być może zawiesisz bloga i życzę żeby Ci się wszystko poukładało, ale jak już zawiesisz - błagam wróć! POD ŻADNYM POZOREM NIE USUWAJ BLOGA! Zrozumiano? Przecież tak wspaniała twórczość nie może się zmarnować, wykluczone! Jak będę chciała po raz kolejny przeczytać twoje opowiadania to mam się wypchać bo blog nie istnieje? Ugh.. dobra koniec bulwersu:)
    Podsumowując: shot wyszedł Ci pięknie i trzymam kciuki za to by wszystko było w porządku..
    Pozdrawiam!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. I rzeczywiście... Nie usunę bloga :> A nuż ktoś będzie chciał sobie kiedyś wrócić do mojej twórczości. I, hej! Przecież nie powiedziałam, że na 100% opuszczam bloga, głowa do góry. Shoty skończę prawie na pewno. Co dalej nie wiem, ale na pewno zostaniecie poinformowani :D

      Usuń
  5. Szocik śliczny po prostu... Chyba trochę brak mi słów. Pierwszy raz w życiu czytam frerardaw którym Gee jest strażakiem, autentycznie, więc masz plusik za oryginalny pomysł. I jak zwykle musieli zginąć... wiem, ja wiem, że bez tego to by było takie trochę rzyganie tęczą, ale... nie lubię, kiedy oni giną. I to jeszcze w taki sposób. Pożary to okropna rzecz, wiem coś o tym. Niedawno w moim regionie była sytuacja, w której w płonącym mieszkaniu zginął sam strażak, więc od jakiegoś czasu jestem przewrażliwiona na tym punkcie. Tak czy inaczej, temat jak najbardziej trafiony, a wykonanie mistrzowskie. ;) Po przeczytaniu tego jestem w takim jakimś dziwnym nastroju. Może to kwestia treści, nie wiem. Za każdym razem, gdy czytam coś twojego odbija się to na moim humorze, raz pozytywnie, raz negatywnie. Nieraz wpędza w melancholię, a nieraz mam ochotę się roześmiać. xD
    Mam nadzieję, ze mimo wszystko uda ci się rozwiązać wszystkie problemy i nie zostawisz blogowego świata, a jeśli nawet będziesz musiała nas zostawić, to proszę cię, zostaw nam chociaż bloga. Jednak wiesz, życie to pasmo niespodzianek, tych pozytywnych na równi z tymi negatywnymi, więc miejmy nadzieję, ze będzie dobrze.
    Pozdrawiam serdecznie! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  6. musiałaś ich zabić? ej no, tak się nie robi, może bywa, ale no.. kurde, szkoda mi ich, słodziacy byli tacy a ty ich w niebo wypierduczyłaś, no niee. hm, no cóż, bywa. sama lepsza nie jestem i częściej uśmiercam (o ile piszę, weźmy proporcjonalnie, no XD). przyjemny szocik, sympatyczny taki, ale no, czekałam na happy end, w końcu tyle się pokłócili, a poruchać za bardzo nie mieli kiedy, wiesz, to takie bestwialstwo, nie fair i w ogóle.. no szkoda, czekałam aż jeszcze raz się pobawią XD czekam na następne szociszcze, sir! :3

    OdpowiedzUsuń
  7. jajciu nieee opuszczaj nas... :C wybacz, że nie skomentowałam poprzedniego shota, ale jakoś mi to umknęło? o.O ale bardzo mi się podobał xD "nadal możesz mnie związać" -kochaaam <3, co do tego, czemu wybuchli? :c a taka fajna miłość się szykowała. Aż łezka się w oku kręci, ale ogólnie to bardzo przyjemnie :D zresztą jak zawsze :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybacz, że znowu komentuję z opóźnieniem, ale musiałam czytać tego shota na telefonie (grr! oczopląs), bo tata się wkurzał, że do nocy siedzę na laptopie (haha xD). W każdym razie nie wiem, co napisać. Już podczas czytania pierwszego zdania z moich ust wydobyło się niekontrolowane "nghh", czy coś w tym stylu :D. W ogóle początkowa scena była...unf...taka wspaniała <3. Miałaś rację, że w #4 doczekamy się wreszcie czegoś porządnego :). Cała fabuła mi się bardzo podobna, jak zawsze niekonwencjonalny pomysł i wspaniałe wykonanie w roli Darsy.


    No dobra, to ci trochę posłodziłam, a teraz UMRZYJ SZATANIE. Dlaczeeego musiałaś ich zabić!? No nie mogę, zupełnie się tego nie spodziewałam :<. My heart... Morał z tego shota jest krótki i niektórym znany: Nie baw się ogniem, jeśli nie chcesz zostać rozje*any :D. Sorry, taki czarny humor. A tak na serio, to mnie też wkurwiają takie debilne dzieciaki, które np. podpalają pola, obok których mieszkam. Już chyba 3 razy musiałam wzywać straż, i zawsze przyjeżdżali bardzo szybko, chwała im za to :D.

    No i wreszcie tak bardzo smutłam, bo info na dole :(. Nie chcę wnikać ani ci narzucać, co masz robić, ale mam nadzieję, że twoje sprawy wkrótce się rozwiążą :).

    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale shot... Boski, oj naprawdę podobał mi się niezmiernie. :) Chociaż tak okroopnie nie lubię kiedy jakiekolwiek opowiadania, czy shoty czy nie, kończą się śmiercią głównych bohaterów, to tutaj mi to pasowało.
    No i mam nadzieję, że wrócisz jak najszybciej.
    Gorące pozdrowienia :*
    http://dryyoureyesandstartbelieving.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. O żesz Kurwa... Podobało mi się. Niby takie proste, zwyczajne życie, zwyczajnych facetów. Jeden jest strażakiem, drugi pracuje w biurze. Wspaniałe. Niny nudna historia o nudnych ludziach, ale mająca swój urok. Sprawiłaś ,że nudni ludzi stali się interesujący. Wybacz ,że pisze tak nieskładnie i w ogóle... ale wiadomość ,że masz zamiar odejść strasznie mnie zdezorientowała... Nie odchodź... Proszę... Chociaż bloga nie usuwaj... Proszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie usunę, spokojnie. Pomyślałam, ze ktoś rzeczywiście może chcieć wrócić do czegoś, więc nie usunę.

      Usuń
  11. Piękny shot. Dawno nie czytałam tak dobrego. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się takiego zakończenia. Miałam nadzieję, że skończy się happy endem, ale tak jest dobrze. Pomysł na opowiadanie naprawdę świetny, bardzo oryginalny. W skrócie : Darsa jesteś genialna tylko nie dodawaj takiej oczojebnej, różowej czcionki. ;__;

    OdpowiedzUsuń
  12. Jej, no Darsa, kocham Cię!

    Nie lubię jak mi Gerard albo Frank w opowiadaniu umiera, ale tu to rzeczywiście pasuje...
    Też bym tak chciała: umrzeć razem z osobą, którą kocham. Albo jeszcze lepiej: umrzeć, oddając za nią życie... '___' (pomińmy fakt, że nie mam TAKIEJ osoby)

    Ach i dobrze, że nie chcesz jednak usuwać bloga. Już chyba kilkanaście razy przeczytałam Bella Muerte (nadal jest zajebiste) i chcę czytać jeszcze. xD

    pozdrawiam, Luna ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Darsiu... to było dziwne. Nie wiem, dlaczego, ale dziwne. Dziwnie mi się to czytało, ale wiedz, że to było naprawdę dobre! Może ta ich śmierć na koniec była trochę taka nieprawdopodobna, ale to nieważne. Bardzo ładnie wszystko napisałaś, poprawnie, z ciekawym językiem. I mam nadzieję, że będzie u ciebie lepiej i że dalej będziesz pisała. Trzymaj się <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Odczuwam głęboki smutek. Wszystko było takie niespodziewane, a zwłaszcza ich śmierć. Powiem tak, poruszyło mnie to. Pokazałaś trudną codzienność z dość tragicznym końcem. Śmierć twoich bohaterów będzie dla mnie z pewnością jedną z rzeczy, które zapamiętuję w opowiadaniach na bardzo długi czas. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych szotów w Twoim wykonaniu. Bardzo mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
  15. Huh, nadrobiłam, zachwycona i chcę powiedzieć, że mam tylko nadzieję iż wszystko będzie dobrze u Ciebie. Szoty naprawdę wspaniałe, słowa nie mogą wyrazić mojego zachwytu. Nie mam ulubionego, wszystkie są piękne, cudne, wyjątkowe... Och, kocham <3 I życzę weny no i powodzenia :3

    OdpowiedzUsuń
  16. T-T
    Niespodziewane zakończenie, a z moją paranoją trudno mnie zaskoczyć... ;)
    Wyszło prawie edukacyjnie, z duuuużą nutką Frerarda. Świetny, nietuzinkowy pomysł i bardzo dobre wykonanie. Jestem jak najbardziej na "tak".
    MxMS

    OdpowiedzUsuń
  17. Chyba wypadałoby skomentować to opowiadanie, skoro wracałam do niego tyle razy...
    Szczerze? Nigdy nie czytałam czegoś podobnego *wyjmuje teczkę z frerardami, przerzuca strony, nie znajduje niczego, z czym można by było porównać tego shota* Tak, najwyraźniej to ów oryginalny pomysł mnie urzekł - Gerard strażakiem? Nigdy bym o czymś takim nie pomyślała. Prędzej widziałabym go jako smutnego, samotnego faceta mieszkającego z kotem :D A Frank w roli biznesmena, eh, myślę, że ta rola idealnie do niego pasuje ;) To zestawienie jest dość nietypowe i w sumie strasznie mi się podoba, jak ogień i woda, z jednej strony mamy gościa, który wskakuje do płonących budynków, a z drugiej osobę, która chodzi na różnego rodzaju firmowe bankiety - niezły kontrast.
    Zakończenie, hm, wiedziałam, że wydarzy się coś złego, ale czegoś takie to się nie spodziewałam ;.; Zaskoczyłaś mnie, uśmiercając bohaterów.

    OdpowiedzUsuń