Love.
Sex. Fire.
Już na wejściu przyparłem go gwałtownie do ściany, aż jęknął głośno z bólu i
rozkoszy jednocześnie. Napastowałem brutalnie wargi bruneta, co tylko wyraźnie
podniecało nas oboje. Ilekroć wracałem z akcji, nie marzyło nam się spokojne
oraz czułe baraszkowanie w łóżku tylko ostry seks w bliżej nieokreślonym
miejscu dla zaspokojenia naszych buzujących rządzy.
Ogień
to niebezpieczny żywioł. Pochłania wszystko, co stanie mu na drodze. Gaszenie
pożarów bynajmniej nie jest komfortowe, ale jako strażak nie mam wyboru i
niekiedy muszę się ładować prosto w epicentrum tej niszczącej siły. Frank to
rozumiał i nie robił mi zbyt częstych wyrzutów, chociaż doskonale wiedział, że
wśród przymiotników, które opisują moją profesję, bezpieczny oraz przewidywalny
nie maja racji bytu i są stale wypychane poza granicę przez ich antagonistyczne
określenia.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że chłopak martwi się ilekroć wracam spóźniony do domu po
nagłym wezwaniu do jednostki, ale wspaniałe doznania, jakie fundujemy sobie,
kiedy tylko przekroczę próg domu, zdają się rekompensować przynajmniej część
tego ciągłego niepokoju, który zasiewam w jego sercu. Obaj zdajemy sobie
sprawę, jak blisko mnie czai się śmierć. Jak czyha nieopodal, aby tylko w
odpowiednim momencie uczynić zamach swą kosą i przeprowadzić mnie na inny
świat, którym jeszcze nie wiem co dokładnie jest. Wiemy, czym grozi jeden błąd
czy nieprzemyślany krok. Dlatego też rozumiemy się bez słów a swój ból,
związany z nieznanym, oraz wszelkie frustracje czy też tęsknoty przelewany w
mocne pchnięcia, głośne jęki i łapczywie nacierające na siebie wargi.
Poczułem
jak palce Franka wbijają mi się mocno w skórę pleców. W normalnych
okolicznościach pewnie by mnie to zabolało, lecz teraz jedynie uśmiechałem się
między pocałunkami i mocniej przyciskałem go do ściany. Wydał z siebie głośny
jęk, który stanowił zlepek słów o wysokiej częstotliwości dźwiękowej czegoś na
pograniczy ‘micha’ oraz ‘licha’. Złapałem franka oburącz w pasie i
przyciągnąłem mocno do siebie. Zrozumiał w mig tę drobną insynuację. Zacisnąłem
palce na jego pośladkach, po czym pomogłem mu wykreować odpowiednią sekwencje
ruchów, aby ostatecznie oplótł mnie nogami w pasie, a ręce zawiesił mi na szyi.
Chłopak złapał mnie mocno za włosy przyciągnął do siebie, jakby nie wiedział,
że do życia potrzebny jest tlen. Usiłowałem przenieść się z nim w jakieś
bardziej ustronne miejsce niż przedsionek, ale nasza wędrówka i tak skończyła
się trzy metry dalej, u podnóża schodów na miękkiej wykładzinie. Frank podparł
się nieznacznie na balustradzie i stanął o własnych siłach, ale tylko po to,
aby w pośpiechu ściągnąć swoje spodnie oraz koszulkę. Prędko poszedłem w jego
ślady i niesłychanie szybko staliśmy w lekko zaciemnionej części domu
całkowicie nadzy. Natychmiast powróciliśmy do poprzedniego ułożenia ciał jak w
korytarzu i, nie zabawiając się zbytnio w czułości, wszedłem w niego
gwałtownie, co zaowocowało jękiem rozkoszy z obu stron. Przesunęliśmy się
kawałek, po czym przyparłem go niezbyt lekko to balustrady, sam łapiąc mocno
jej dwa szczeble za plecami chłopaka. Zacząłem sekwencję mocnych, wręcz
gwałtownych, pchnięć we wnętrzu Franka. Nie staraliśmy się być cicho. W domu
nie przebywał nikt prócz nas, a sąsiedzi raczej przywykli do igraszek w naszym
wydaniu i zainwestowali w dźwiękoszczelne okna oraz rolety.
W
nogach zaczynało brakować mi sił i powoli stawały się miękkie, lecz pożądanie
skutecznie tłumiło zarówno ten defekt mojego ciała jak i nieprzyjemne pieczenie
rozciętej skóry pleców, do czego niewątpliwie przyczynił się mój mały ogier.
Wchodziłem w Iero nadal szybko a moje ruchy stały się gwałtowniejsze wraz z
uczuciem zbliżającego się szczytowania. Stęknąłem przeciągle i doszedłem w
ukochanym. Obaj byliśmy nieźle wyczerpani, więc po kilku chwiejnych krokach
zaliczyliśmy bliski kontakt z miękkim dywanem na podłodze. Teraz ja leżałem na
Franku i starałem się odróżnić moje pędzące niczym stado słoni serce od jego
równie szybko bijącego. Trwaliśmy tak w milczeniu i czkaliśmy, aż nasze oddechy
się unormują, po czym uśmiechnęliśmy się do siebie promiennie i łapczywie
wpiliśmy się w swoje wargi.
- Stęskniłem się – mruknął między
pocałunkami.
- Widzieliśmy się wczoraj… - zjechałem
niespiesznie na jego szyję. - … wieczorem.
- Wystarcz… czy! – krzyknął, kiedy moje
krocze otarło się o jego.
- Ja też się stęskniłem –
mruknąłem z szerokim uśmiechem, podpierając się nad nim na prostych w
łokciu rękach. – Mój tygrysie.
Chłopak zaśmiał się głupkowato, po czym
spojrzał ma mnie z niedowierzaniem. Tak, jakbym palnął najgłupszą rzecz na
świecie. Po chwili odciągnął mnie od siebie powoli, aczkolwiek stanowczo, i
oznajmił, że idzie pod prysznic, zabierając z podłogi swoje rzeczy.
- Idę z tobą! – odparłem zdecydowanie,
rzucając się w pościg za nim po schodach, prowadzących na górę.
***
Właśnie zalewałem wrzątkiem kubki z kawą, kiedy Gerard wszedł do kuchni,
obwiązany jedynie ręcznikiem w pasie. Z włosów nadal skapywały mu pojedyncze
kropelki wody po wspólnym prysznicu, który bądź co bądź i tak musieliśmy
przerwać, bo do chłopaka zadzwonili z pracy. Jest weekend a on i tak pełni
służbę…
- Kto się do ciebie dobijał? –
zapytałem, stawiając kubki z parującą cieczą na stole.
- Billy – mruknął. – Przesunęli mi dyżur
z jutra rana na dzisiejszy wieczór – westchnął ciężko. – Przepraszam Frank.
Wiem, że mięliśmy spędzić go wspólnie.
- Ne gniewam się – skłamałem. – Przecież
to nie ty ustalasz grafik. Chciałem spędzić z tobą trochę wolnego czasu, ale
jak widać nie jest nam to dane.
- Jesteś zły – stwierdził.
- Nie jestem – zacisnąłem usta w wąska
linię.
- Jesteś, jesteś.
- Skro znasz mnie lepiej niż ja sam… -
prychnąłem. Gerard przewrócił oczami.
– Niekiedy odnoszę wrażenie, że masz do
mnie żal o moją pracę. Zostałem strażakiem i tyle. Pakując się w ten związek,
znałeś moje plany na przyszłość i to co się z nimi wiąże.
Spojrzałem na niego z ukosa. Owszem,
doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Jednak męczą mnie te jego nieregularne
godziny pracy. Raz na popołudnie, raz na rano, raz na noc. Tak naprawdę rzadko
kiedy mamy całe dnie wyłącznie dla siebie.
- Tylko mnie to wkurza! – burknąłem. –
Mam wrażenie, że ciągle się mijamy. Wracam z biura wieczorem, to ciebie już nie
ma, a jak wychodzę nad ranem, to dopiero wracasz ze służby. Nie widzisz tego?
Nie spędzamy razem czasu.
Ściągnął brwi i spojrzał a mnie z
wzrokiem proszącym, abym przestał drążyć ten temat, bo on doskonale zdaje sobie
sprawę z tego, co jest źle. Westchnąłem przeciągle, zerkając przelotnie na
ogród za kuchennym oknem. Pierwsze kwiaty zakwitały na drzewach owocowych a
rośliny cebulkowe puszczały swoje pędy. Wszystko dokoła rozkwitało, rodziło się
na nowo. Ja stałem w miejscu zamiast rosnąć. W takich chwilach właśnie
obumierałem.
- Chodź do mnie Frankie – mruknął
przymilnie. Przestąpiłem z nogi na nogę. – No chodź – poklepał swoje uda w
zapraszającym geście. Podszedłem do niego powoli stając mu między nogami.
Położył swoje dłonie na moich biodrach, przyciągając lekko ku sobie. –
Obiecuje, że postaram się o kilka dni urlopu w najbliższym czasie –
uśmiechnął się nieznacznie.
- Kocham cię Gerard, nawet bardzo, ale
nie wiem, ile czasu jeszcze to zniosę – wplotłem palce we włosy mężczyzny.
- Postaram się o bardziej normalne
godziny pracy – zapewnił.
- Dobrze – usiadłem mu na kolanach. – A
nie możesz się z kimś zamienić na dzisiejszy wieczór? – pokręcił przecząco głową.
– No trudno – mruknąłem z westchnieniem. Zapadła między nami głęboka cisza. –
Idę do miasta – oznajmiłem po chwili, wychodząc z kuchni.
- Ej! Nie posiedzisz ze mną jeszcze?!-
zapytał. – Niedługo mam pracę!
- Co to za różnica? I tak się mijamy.
***
Szedłem szybkim krokiem przed siebie z przewieszoną przez ramię torbą, w której
schowałem termos z gorącą kawą i dużo kanapek. Pomyślałem, że skoro Gerard nie
może zostać, to ja przyjdę do jednostki. Jak nic nie zrobię, to w końcu się z
nim rozejdę, bo ciągłe mijanie się nie jest dobre.
Jeszcze
nigdy nie byłem w naszej remizie, mimo że wydaje się to wręcz nierealne po tylu
latach związku z jednym ze strażaków. Czułem, że praca Gerarda wiąże się ze
swoistą intymnością, której nie powinny naruszać osoby z zewnątrz. Zawsze
donosiłem wrażenie, że rozmowy z jednostki pozostają w jej murach a pracownicy
mają swoje własne tajemnice, kawały i przyzwyczajenia. Ja nie pasuję do ich
schematu. Nadal tak myślę, ale potrzeba spędzenia tego wieczoru w towarzystwie
ukochanego jest silniejsze ode mnie.
Poklepałem
torbę w pocieszającym samego siebie geście i podszedłem do budki ochroniarza
przed remizą. Nie miałem pojęcia czy podejść do niego, czy zwyczajnie wejść do
środka. Nikt tutaj mnie nie znał a ja nie znałem nikogo stąd. Postanowiłem, że
zwyczajnie wejdę przez furtkę i postaram się, aby nikt mnie nie zauważył.
A jak ktoś zauważy to… pomyśli się po fakcie, albo uda głupiego. Z budki
wyzierała niebieska łuna świetlna, która stale zmieniała natężenie intensywności
swego kolorytu. Zgadłem dzięki temu, że ochroniarz ogląda telewizję. Złapałem
za klamkę i nacisnąłem ją powoli, lecz mimo to furtka nie ustąpiła. No
to pięknie, przemknęło mi przez myśl. Zauważyłem na słupie biały domofon z
dużym, czarnym przyciskiem. Popatrzałem na niego wrogo, lecz mimo to byłem
zmuszony go nadusić.
- Słucham – mruknął nieprzyjemny,
znużony, męski głos.
- Dzień dobry – przywitałem się. – Ja… w
odwiedziny przyszedłem.
Facet
mruknął coś niezrozumiałego a po chwili dołączył drugi głos w oddali, z czego
wywnioskowałem, że nie jest on sam.
- A do kogo? – mruknął.
- Gerard Way? – zapytałem, chociaż
powinno to raczej brzmieć jak oznajmienie.
- Gerarda nie ma dzisiaj w pracy – ta
druga osoba zachichotała.
- Ma dzisiaj służbę – mruknąłem, pewny
swego.
- A kto w ogóle pyta?
- Frank Iero – westchnąłem przeciągle.
- Nie! – krzyknął. – To znaczy… -
chrząknął. –Nie, Gerarda nie ma – odparł bardziej żywo niż na początku. –
Obchodzi dzisiaj… - szept drugiej osoby. - … rocznicę ślubu ze swoją żoną.
- Słucham? – zatkało mnie.
- Macy i Gerard obchodzą dzisiaj
rocznice ślubu – wyartykułował dosadnie. – Mam powtórzyć?
- Nie warknąłem. – Dowidzenia.
Co za głupie, szczeniackie, w ogóle nie
śmieszne żarty. Oczywiście nie uwierzyłem w te brednie. Już sięgałem po
telefon, aby skontaktować się z Wayem, rezygnując tym samym z elementu
zaskoczenia, kiedy ktoś zawołał mnie po imieniu.
- Czekaj – zaśmiał się głośno mężczyzna
w pomarańczowych spodniach na szelki i białej koszulce z krótkim rękawem. –
Chciałeś się widzieć z Gerardem, tak?
- Tak – odpowiedziałem, stojąc w miejscu
i przyglądając się jego roześmianej twarzy.
- To wchodź – otworzył furtkę.
- Myślałem, że Gee ze swoja żoną
obchodzi rocznicę ślubu – podparłem się rękoma na biodrach i spojrzałem krzywo
na mężczyznę.
- Sorry za to – zaśmiał się radośnie. –
Taki żarcik – przewrócił oczami. – Gerard siedzi w jednostce.
Uśmiechnąłem się pod nosem, mijając
mężczyznę.
- Jestem Tom – przedstawił się.
- Frank - kiwnąłem mu głową na
przywitanie.
- Wiem – westchnął ciężko. – Wiem –
powtórzył po chwili.
- Skąd niby? – zdziwiłem się,
Szliśmy chodnikiem w stronę dużego,
kremowego budynku w czerwone pasy.
- Przedstawiłeś się. Poza tym chyba
siedzę czasami w jednym pomieszczeniu z Wayem, nie? – uśmiechnął się krzywo. –
Nie omieszkał wspomnieć o swoim cudownym chłopaku – zatrzepotał rzęsami.
- Widzę, że nie masz problemów z
nawiązywaniem nowych znajomości – Tom był taki… swobodny w stosunku do mnie. W
ogóle nie czuł się skrępowany, mimo że byłem dla niego zupełnie obcą osobą.
- Taka robota – wzruszył ramionami. –
Musze dobrze dogadywać się z ludźmi, których spotykam.
W milczeniu przebyliśmy ostatnie metry,
które dzieliły nas od wejścia do budynku.
Dopiero
stojąc obok mężczyzny, zauważyłem, że jest on naprawdę wysoki. Nawet wyższy od
Gerarda. No i dobrze zbudowany. Nie żeby Gee był jakimś flakiem, bo praca w
straży pożarnej wyrobiła mu mięsnie, jednak po Tomie ewidentnie było widać, że
swój wolny czas najprawdopodobniej spędza na siłowni, pracując nad bicepsami.
Zaśmiałem
się chicho pod nosem.
Gdy
weszliśmy do środka, chciałem się zapytać gdzie znajdę Waya, jednak jego kolega
chyba miał nieco inne plany. Przyłożył sobie palec do ust, nakazując mi tym
samym milczenie.
- Gerard? – zaskrzeczał niczym
wymagająca czegoś babcia od swojego wnuka. – Gerard skarbeńku! – ponowił
okrzyk, kiedy mężczyzna zwyczajnie go zlał.
- Boże, Tom, czego ty znowu chcesz? –
usłyszałem podniesiony, nieco zirytowany głos z piętra.
- Jakaś laska przyszła do ciebie! –
posłałem mu zdziwione spojrzenie. W odpowiedzi zasłonił sobie usta dłonią i
zaczął się śmiać. Szkoda że nie podzielałem jego entuzjazmu.
- Spierdalaj – powiedział Gerard z
wyraźną nutką rozbawienia w głosie.
- Jakaż ona śliczna. Ojej, ojej. Mówi,
że bardzo chce ciebie poznać.
Po chwili usłyszałem głośne westchnienie
Gerarda i dźwięk odsuwanego krzesła oraz ciężkie kroki.
- Tom… kurwa… czy ty choć raz możesz mi
normalnie powiedzieć czego chcesz? – zaczął schodzić po schodach, które
znajdowały się dokładnie na wprost wejścia, ale ciągnęły się dalej w głąb,
czego dostrzec nie byłem już w stanie. – Twoje ciągłe aluzje stają się męczące,
chłopie – kilka sekund po tym stwierdzeniu zobaczyłem sylwetkę Gerarda. Kiedy
nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna ściągnął brwi. – Frank? – zapytał,
podchodząc bliżej. – Co ty tutaj robisz?
- Nie chciałem sam siedzieć w domu –
burknąłem. – A dzisiejszy wieczór mieliśmy spędzić razem, pamiętasz?
- Ale ja jestem pracy – mruknął,
kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Serio? A słyszałem wersję, że
obchodzisz rocznicę ślubu ze swoją żoną, Macy – zaśmiałem się cicho.
- Tom – jęknął. – Mógłbyś przynajmniej
raz pogadać z Bilem o czymś normalnym?
- No sorry – powiedział, rozwalając się
na kanapie w rogu. Wzruszył ramionami. – Nudzi nas się trochę. Ale spoko –
podszedł do drzwi wyjściowych. – Posiedźcie sobie. Dam znać, jak szef postanowi
nas odwiedzić. W razie czego możesz schować Franka pod łóżko – uśmiechnął się
łobuzersko. – chyba, że ty tez tam będziesz to coś innego.
- Wypieprzaj – zaśmiał się Gerard,
teatralnie wypychając go na zewnątrz.
- Fajny z niego gość – podsumowałem po
chwili.
- Niekiedy strasznie wkurzający –
westchnął, przyglądając mi się uważnie. – Fajnie, że jesteś – powiedział w
końcu, przytulając mnie mocno. – Rano nawet nie wiedziałem czy jesteś zły i mam
po co wracać do domu – mruknął mi do ucha.
- Zawsze możesz spać na wycieraczce –
zaśmiałem się radośnie i złożyłem krótki pocałunek na jego wargach.
- Chodź na górę, co? – zapytał szeptem.
Pokiwałem twierdząco głową, wyrażając tym samym aprobatę dla jego pomysłu.
***
- To może do Europy? – zapytałem, konsumując jedną z kanapek, które
przyniosłem.
- A nie chciałbyś zwyczajnie spędzić
urlopu gdzieś w jakimś lesie nad jeziorem? Wynajęlibyśmy domek letniskowy
bezpośrednio nad wodą – zaproponował. - Zastanów się. Mielibyśmy cisze i spokój
a późnymi wieczorami zawsze można usiąść sobie na pomoście. Należy nam się taki
relaksujący odpoczynek tylko we dwoje – podsunął, bawiąc się paskiem od moich
spodni.
Siedziałem Gerardowi na kolanach,
podczas gdy on asekurował nie, abym się nie wywalił do tyłu. Rozważaliśmy różne
opcje spędzenia wspólnie wolnych dni w czerwcu. Brakowało mi naszych wspólnych
wyjazdów.
Zanim
Gerard zaczął pracować w straży pożarnej i jeszcze za czasów liceum,
spędzaliśmy razem mnóstwo czasu co rusz gdzieś wybywaliśmy z domów, aby pobyć
sam na sam ze sobą bez żadnych znajomych. Zwyczajnie zachowywaliśmy się jak
para zakochanych, którzy pragną spędzić ze sobą każdą chwilę. Później
rozeszliśmy się na studia. Dobrze że zdecydowaliśmy się oboje na zaoczne, gdyż
została nam ta pewna dowolność dysponowania czasem. Rodzice opłacali nam naukę,
także nie musieliśmy przejmować się znalezieniem pracy aż do jej ukończenia.
Wielokrotnie staraliśmy się ze sobą uczyć, ale skutkowało to zawsze mniej
więcej tym samym. Wygłupialiśmy się, albo kochaliśmy a potem stwierdzaliśmy, że
następnym razem na pewno podejdziemy do materiału, który należało przerobić,
poważnie. Oczywiście każdy uczył się czego innego. W końcu uczęszczaliśmy na
różne uczelnie a także wybraliśmy odmienne kierunki.
Z
czasem studia dobiegły końca i należało zacząć podejmować ważne życiowe
decyzje. Ojciec załatwił mi pracę w biurze architektonicznym swojego kumpla a
Gerard zaciągnął się do straży. Widywaliśmy się coraz to rzadziej, aż w końcu
nawiedziły mnie obawy, że nasz związek się rozpadnie. Kiedy prawie sięgnęliśmy
dna, Way poprosił mnie, abym wziął sobie kilka dni wolnego, bo on ma
niespodziankę. Okazało się, że kupił dom i chciał, aby stał on się naszym
wspólnym lokum. Nie zawahałem się ani na chwilę z podjęciem decyzji. Zgodziłem
się niemalże natychmiast.
Teraz
ponownie balansujemy na krawędzi, ale to że widujemy się codziennie w domu,
chociaż też nie zawsze, jakoś wszystko równoważy. Dlatego sądzę, że ten
wyjazd jest idealną okazją na spędzenie razem czasu i nacieszenie się sobą.
- Idealnie – mruknąłem, obejmując go za
szyję. – Już się stęskniłem za takimi chwilami.
- Ja też. Nawet bardzo – ucałował
delikatnie moje wargi.
***
Siedziałem spokojnie na krześle, znosząc dzielnie ciężar ciała Franka na sobie.
Resztkami sił sięgnąłem po koc i nakryłem śpiącego mężczyznę. Był taki
przyjemnie ciepły. Już niemalże zapomniałem jak to jest przy nim zasypiać i
budzić się co rana, tuląc go do siebie. Rzeczywiście brakowało nam spędzonego
wspólnie czasu. Dlatego zaproponowałem wynajem domku nad jeziorem w
lesie. Cisza i spokój.
Na dole skrzypnęły zawiasy drzwi. Po chwili schody złowrogo zatrzeszczały
i dotarły do mnie czyjeś niespieszne kroki.
- Idź do domu – mruknął Tom całkiem poważnie,
co bardzo mnie dziwiło. – Posiedzę za ciebie – uprzedził moje pytanie taką o
właśnie dopowiedzą.
- Na pewno?
- Tak – ziewnął. – Kimnę się od razu. Na
mnie i tak nikt nie czeka w domu – spojrzałem współczująco na mężczyznę.
- Dzięki – podniosłem się z Frankiem na
rękach. – Odwdzięczę ci się przy najbliższej okazji.
- Wystarczy, że przyniesiesz mi w
poniedziałek kanapki na śniadanie – machnął lekceważąco ręka.
***
- Frank, naprawdę musimy tam jechać? –
Gerard zawył żałośnie, mknąc ulicą.
- Tak – oznajmiłem ze znużeniem. – To
dwudziestolecie firmy, muszę być na tym durnym bankiecie.
- Ale ja nie muszę – mruknął pod nosem.
- Jasne! Zostaw mnie samego na pastwę
tych sztywniaków – użyłem dramatycznego tonu.
- Jezu… Kotek nooooo… Zwyczajnie wiesz,
że to nie są moje klimaty – westchnął ciężko. – Garnitury i muzyka jazzowa to
coś czego Gerard Way unika jak ognia – położył mi dłoń na udzie.
Zaśmiałem się cicho i splotłem nasze palce razem.
- Zmyjemy się szybciej – obiecałem. –
Pokaże się tylko, Zamienię kilka słów z ludem wybranym i wrócimy do domku,
dobra?
- Dobra – zgodził się niechętnie.
Wiedziałem, że to dla niego spore
wyrzeczenie. Nienawidził tych wszystkich gburów, z którymi pracowałem. Ja
również za nimi nie przepadam, ale zależy mi na posadzie, którą aktualnie
obejmuję. Zwłaszcza, że teraz tak trudno o pracę.
Gee
jest miłośnikiem luźnego stroju. Twierdzi, że spodnie od garnituru włażą mu w
tyłek i w ogóle wygląda w nim jak kretyn. Moim zdaniem prezentował się
bardzo seksownie w marynarce, czarnej koszuli, która opinała jego klatkę
piersiową tam gdzie trzeba, i czerwonym krawacie. Oczywiście zanim wyszliśmy z
domu, prawie tysiąc razy usłyszałem, że coś go uwiera, że coś go gryzie.
- Wiesz… Nigdy nie podejrzewałem, że
wrócimy do tego liceum – mruknął, wysiadając z auta.
- Ja też nie – odparłem zgodnie,
przystając obok niego. Zaczęliśmy podziwiać budynek naszych dawnych męk oraz
licznych upokorzeń.
- Tyle wycierpieliśmy w tych murach,
zwłaszcza ty – szepnął, podążając odruchowo palcami na mój nadgarstek. – Jesteś
pewien, że chcesz tam iść?
- Nie wymigasz się od tego – zmusiłem
się do żartu.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi –
spojrzał głęboko w moje oczy.
- Wiem – odparłem. – Nie roztrząsajmy
przeszłości. Nie ma po co. Tym bardziej jeżeli przyszłość będzie a
teraźniejszość jest całkiem inna.
- Nie całkiem – ucałował mój policzek.
- Co masz na myśli? – ściągnąłem brwi
- Nas – oznajmił. – Mimo upływu lat
nadal jesteśmy razem. To niesamowite, nie uważasz?
- Rzeczywiście niesamowite – zgodziłem
się. – Jednak porozmawiamy o tym w domu. Teraz musimy iść na bankiet – udałem
się do wejścia na salę gimnastyczną naszego dawnego liceum, ciągnąc chłopaka za
sobą.
- Ty musisz.
- Nie zaczynaj znowu.
***
- Zmywajmy się – szepnąłem mu do ucha.
- Za chwilkę – podsumował pogodnie, po
czym wrócił do rozmowy ze znajomymi.
Mieliśmy wejść na godzinę, siedzimy
tutaj ponad cztery. Z Frankiem zawsze tak jest. Obiecuje, że zwiniemy się
szybciej a nasz pobyt zamiast się skrócić, znacznie się przedłuża. Nie czułem
się dobrze w tym towarzystwie. Nie uważałem tych ludzi za gorszych od siebie.
Wręcz przeciwnie. To oni takim mnie postrzegali. Pieprzone chuje, które nigdy
nie zaznały ciężkiej pracy fizycznej w terenie. Myślą, że wszystko wiedzą.
Siedzą tylko za tymi biurkami i uważają się za lepszych od każdej jednostki
chodzącej, pełzającej czy pływającej na tej ziemi. Mimo wszystko Frank dobrze
się czuje w ich towarzystwie, dlatego tylko jeszcze to znoszę. Takie imprezy są
dla chłopaka okazją do rozerwania się, wyjścia do ludzi. Ja miałem z nimi
styczność niemalże codzienne. Zawsze zdarzają się jakieś akcje, próbne
ewakuacje różnych budynków, spotkania integracyjne, imprezy charytatywne w
remizie, szkolenie młodzieży w podstawówkach i gimnazjach oraz szkołach średnich.
Jak nie patrzeć chłopak jedynie szedł do pracy, odwalał swoje i wracał do domu
zmęczony po całym dniu siedzenia w jednym miejscu. Dlatego też zajmowałem
stosunkowo bierną postawę w tej całej szopce. Jak zawsze stałem z boku, nie
wtrącając się do rozmowy z poczuciem bycia zbędnym balastem, uśmiechałem się
sztucznie i przytakiwałem, chociaż nawet nie miałem pojęcia na jaki temat toczy
się dyskusja w tym kręgu zainteresowanych. Otuchy dodawała mi jedynie dłoń
Franka, której uścisk stawał się coraz to bardziej lekki.
- Kotek, weź już chodź – ponowiłem
próbę.
- Za chwilkę – ponownie zostałem zbyty,
zignorowany.
Westchnąłem cicho i odszedłem od koła
dyskutującego na temat projektów jakiś tam budynków przyszłości. Zupełnie mnie
to nie interesowało.
Staraliśmy się z Frankiem nie rozmawiać
w domu o pracy. Oczywiście był to jednostronny zakaz i tyczył się mnie. Iero
nie stronił zaś od narzekania i jednoczesnego wychwalania swojej placówki. Mi
do szczęścia było jedynie potrzebne jego zapewnienie, że lubi swój zawód i
cieszy go perspektywa dalszego wykonywania go. Chłopak pracował jako
projektant ogrodów i niekiedy wnętrz, jak miał chęci a powierzchnia do
zagospodarowania wydawała mu się nadzwyczaj interesująca. Ja nie mówiłem wiele
o swojej pracy. Iero nie lubił słuchać o styczności z ogniem, chociaż praca
strażaka nie polega jedynie na poskramianiu płomieni, które wymknęły się spod
kontroli. W pewien sposób integrujemy lokalną społeczność, co bardzo mi się
podoba.
Wyszedłem
z budynku, aby odetchnąć od tego, co się dzieje w środku.
- Też uciekasz? – zapytał jakiś
mężczyzna, którego twarz mimo wszystko wydawała mi się znajoma. – Gerard,
prawda?
- Tak – potwierdziłem. -
Przepraszam…
- David – wyjaśnił usłużnie. – Dowódca
jednego z plutonów naszej prewencji.
- Aaaaa… Teraz kojarzę. Prowadziliśmy
wspólnie zajęcia w pobliskim gimnazjum.
- Dokładnie – potwierdził. Chowasz się
przed nimi wszystkimi? - kiwnął głową na budynek.
- Można tak powiedzieć – skrzywiłem się.
– Nie leży mi to towarzystwo.
- Patrzą na ciebie jak na kupę gówna,
którą służby porządkowe zamiatają z chodnika? – zapytał. – Ja właśnie takie
odnoszę wrażenie.
- To prawda. Chyba nie do końca
rozumieją idee naszych profesji. Uważają, że nie trzeba do tego wielu
kwalifikacji.
- Tylu kodeksów karnych, praw pracy oraz
różne inne badziewia, które ja mam tutaj… - popukał się znacząco w głowę.
- … to żaden z tych ważniaków nawet na oczy nie widział.
- Co racja to racja – zaśmiałem się
pogodnie. - A jak tam służba? Teraz gładko czy raczej pod górę?
- Trudno powiedzieć. Gównarzeria
uskutecznia sobie teraz coraz więcej libacji, zabawiają się w pobliskich lasach
i w ogóle nie szanują mienia publicznego. Teraz mamy akurat taki niż
trochę, ale zaczyna się pora letnia. Więcej takich wylezie. Ostatnio … - zaczął
z entuzjazmem. - … mieliśmy poszukiwanego. Ostrzeżenie pod listem gończym
mówiło, że jest niezwykle przebiegły, szybki, agresywny i może posiadać broń.
Ale co najgorsze… - zniżył głos do zabawnego szeptu. - … może próbować
ucieczki. Z chłopakami podjeżdżam wiec sobie elegancko radiowozem w miejsce,
gdzie ten groźny gość ponoć się ukrywa. Spodziewany się jakiegoś kurwa macho z
zapleczem rzeźnickim, a to jakiś staruszek, który ledwo trzyma się na nogach.
Taki wiesz… pijaczyna. Najbardziej w całej akcji chyba rozbawiło mnie to może
próbować ucieczki, chociaż w rzeczywistości najlepiej chyba byłoby dla
niego jakby poruszał się z balkonikiem – zaśmialiśmy się zgodnie co do humoru
tej opowieści. – A jak się u was służba klei? Ostatnio chyba macie mniej
pożarów niż zwykle.
- Taaaak – podrapałem się za uchem. – W
sumie teraz bardziej jesteśmy nastawieni na szkolenia i prace społeczną w
różnych placówkach. Ostatnio zawadziła instalacja w jednym z tych wielkich
biurowców na Graveyard Street i wybuchł szyb wentylacyjny. Więcej krzyku i
histerii niż płomieni i ogólnych zniszczeń. Dopiero w środku lata zaczynają się
właściwe akcje – oznajmiłem z nadmierną egzaltacją. – Zaczną się palić pola,
gówniarze będą robić ogniska na zeschniętej ściółce leśnej, budynki staną w
płomieniach od nadmiernego nagrzania. Wiesz… jak w każdym zawodzie są okresy
nadmiernej pracy i tego niżu. Przynajmniej za pensję da się wyżyć – ciągnąłem
temat. – Teraz dostajemy co trzy miesiące dodatek do wypłaty z funduszu dla
rodzin strażaków i policjantów poległych na służbie.
- Moja Sally zawsze się o to sapie i
wyrzyguje mi, że ta praca jest niebezpieczna.
- Frank też bez przerwy żyć mi nie daje.
Kusi, abym zrezygnował, ale nie mogę. Gdzie ja po tym znajdę pracę? W ochronie
jakiegoś supermarketu czy też stacji benzynowej? Poza tym lubię mój zawód.
- Ty jesteś z Frankiem Iero? – zagadnął.
- Tak – potwierdziłem bez chwil wahania.
- A wiesz, że moja żona pracuje z nim na
jednym wydziale? Cały czas klekocze tylko jak to u nich źle, że znam już chyba
wszystkich pracowników biura na pamięć. Takie moje zboczenie zawodowe.
Zapamiętuję wszystkie nazwiska oraz twarze automatycznie.
- A ja zawsze sprawdzam szczelność
przewodów gazowych i kuchenkę jak wychodzę do pracy. Mam totalnego świra na tym
punkcie.
Zaśmialiśmy się zgodnie i przez długi
czas nie mogliśmy przestać. Nagle na zewnątrz pojawiła się kolejna męska
sylwetka. Już chcieliśmy przywitać nowego uciekiniera, ale z ciemności budynku
wyłonił się Frank.
- Gerard, gdzie ty się podziewałeś?
Szukałem cię – zmierzył podejrzliwie mojego towarzysza.
- Frankie, to David. Pracuje w policji,
mąż Sally z twojego bloku.
- Witam – podali sobie ręce. – A ty od
kiedy wiesz, że pracuję z Sally? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Zboczenie zawodowe – wymieniłem
znaczące spojrzenia z Davidem i ponownie się zaśmialiśmy.
- Chodź do środka – Iero pociągnął mnie
za rękaw.
- Już idę – mruknąłem. – Miło było
porozmawiać – uścisnąłem policjantowi dłoń i udałem się za chłopakiem.
- Gdzie ty się szlajasz? – zapytał
wzburzony. – Szukałem cię.
- Od kilku godzin usiłowałem zaciągnąć
ciebie do domu. W końcu się wypaliłem i wyszedłem zaczerpnąć świeżego
powietrza.
- Mogłeś coś powiedzieć.
- I tak byś nie usłyszał.
- A co to niby ma znaczyć?
- Że zwyczajnie się zagadałeś i
przestałeś odbierać bodźce zewnętrzne akurat ode mnie – wyjaśniłem usłużnie.
- Czyli to moja wina?
- Nic takiego nie powiedziałem –
mruknąłem ze znużeniem. – Chodźmy do domu. Towarzystwo mnie męczy.
- A ja ciebie nie męczę? - warknął.
- Trochę męczysz tymi swoimi humorami –
pocałowałem go krótko w usta. – Chodź kochanie, co? Jutro mam na czternastą,
chcę się odrobinę jeszcze przespać.
- Dobra – zmiękł. – Chodź, weźmiemy
kurtki i się zwijamy.
Same pożegnania trwały niemalże tyle
samo, co wcześniejsze rozmowy. Oklapłem ze zmęczenia na jedno z krzeseł przy
stoliku. Chciałem odszukać wzrokiem Davida, ale nie udało mi się. Tylu tutaj
ludzi się dzisiaj zebrało, że ledwo utrzymywałem kontakt wzrokowy z ciałem
Franka, który ponownie zanurzył się w wirze opowieści dziwnej treści ze świata
architektury krajobrazu. W końcu nie wytrzymałem i podszedłem do
chłopaka. objąłem go ramieniem i zwróciłem się do jego towarzyszy przesłodzonym
głosem:
- My już z Frankiem chyba się ulotnimy.
Życzę państwu miłej nocy.
Wzburzenie na ich twarzach rozbawiło
mnie do reszty a furia, w którą wpadł Frank, kiedy doszliśmy do samochodu,
wprowadziła mnie w stan istnej ekstazy.
- Gee… No co ty sobie kurwa myślałeś? –
jęknął po chwili żałośnie.
- Że w końcu położę się do łóżka –
mruknąłem, rozkładając ręce na szybie po obu stronach głowy chłopaka.
- Ale z ciebie dupek – warknął.
- A ty się słodko wkurzasz – posłałem mu
lekki uśmiech.
- Weź spadaj – burknął pod nosem, chcąc
odejść.
- Ej, ej, ej – złapałem go za rękę i
przyciągnąłem do siebie. – Skarbek… Nie fochaj się o takie gówno – ucałowałem
go w czoło. Spojrzał na mnie łagodnie, po czym wtulił się moją klatkę
piersiową. – Czyli między nami wszystko okej?
- Tak jak zawsze, Gee.
***
- Poczekaj w samochodzie – powiedziałem, grzebiąc w portfelu i oddaliłem się od
auta.
- Gerard! – Frank zawołał mnie do siebie
przez otwarte okno. Przebiegłem się kawałek wstecz i stanąłem przy stronie
pasażera.
- No co jest? – oparłem się o ramę
szyby. Iero szybko przyciągnął mnie do siebie i skosztował mych ust. – A to
jest… - mruknąłem z zadowoleniem, poddając się tej drobnej pieszczocie.
- Wracaj szybko, bo chcę do domu –
zaintonował uwodzicielsko.
- Ty chcesz do domu? - zapytałam
zszokowany. Posłał mi karcące spojrzenie, na co się zaśmiałem. – No za chwilkę
jestem – odszedłem od mężczyzny, przelotnie spoglądając w bok. – Ej, ty! Facet!
Zgaś tego papierosa! To stacja benzynowa młotku!
***
- Co tak długo? – zapytałem, kiedy Gerard w końcu uraczył mnie swoją
obecnością.
- Kolejka była – mruknął z niesmakiem,
luzując krawat. – Gryzie – burknął pod nosem. Poza tym zrobiłem zakupy, bo
lodówka jest pusta – podał mi siatkę z logo stacji benzynowej, na której się
znajdowaliśmy.
- To też do lodówki? – podniosłem na
niego rozbawione spojrzenie.
- To… - pokazał na paczkę prezerwatyw.
- … potraktuj jako dodatek – uśmiechnął się szeroko. Spojrzał mi nad ramieniem.
– No skurwysyn – warknął nachylając się nade mną. – Kurwa mówiłem ci, że masz
zgasić tego peta ćwoku – krzyknął do mężczyzny a ja usiłowałem skryć śmiech.
Gee czasami potrafi być strasznie
impulsywny, jeżeli ma do czynienia z wykroczeniami, które jakkolwiek odnoszą
się do rozniecenia pożaru. Zwyczajnie śmieszyło mnie to, jak potrafi go
wzburzyć gość, palący papierosa na stacji benzynowej.
Pomasowałem
uspokajająco jego przedramię, dając do zrozumienia, że i tak nie ma na to
wpływu. Odetchnął głęboko, mierząc mężczyznę groźnym wzrokiem. Ostatecznie
tamten przewrócił oczami, zgrabnym ruchem wyrzucił przed siebie tlący się
niedopałek i pokazał Gerardowi środkowy palec.
- Tylko spokojnie – mruknąłem do Waya, w
rzeczywistości ledwo hamując obłąkańczy śmiech.
- Dobra – warknął. – Ale przez
takich idiotów są pożary mój drogi – westchnął. – Właśnie przez takich idiotów!
– krzyknął, aby dokładnie go usłyszano. Zakryłem twarz dłońmi, trzęsąc się już
na dobre. – No skurwiel odwrócił się do mnie plecami – jego ton był szczerze
urażony, nawet piskliwy, na co nie byłem w stanie kryć się po katach ze swoim
rozbawieniem. – Frankie… - zaczął ostrzegawczo, ale to tylko spotęgowało nagły
atak, który mną wstrząsnął. – Dobra, jedziemy – burknął nieco urażony.
- Kotek… Nie fochaj się – otarłem
łzę z kącika oka. – Po prostu tak śmiesznie się irytujesz o takie błahostki.
- Rozumiem – zacisnął wargi. – Jak
kiedyś wybuchniesz w powietrze, na pewno będziesz się śmiaaaaał do rozpuku.
- Dramatyzujesz – przewróciłem oczami,
splatając razem nasze palce.
- Wcale nie drama…
***
Wtedy właśnie nastąpił pierwszy wybuch, którego następstwem były dwie kolejne
eksplozje. Trzy cysterny z paliwem wyleciały w powietrze, dając jednocześnie
pole rażenia, sięgające do granicy niemalże dwóch kilometrów.
Później,
w zgliszczach, strażacy znajdą wraki samochodów i fundament dawnej stacji
paliw. Nie będą świadomi, że poległ tam jeden z nich. Ich człowiek, który
jedynie pragnął zapewnić bezpieczeństwo bliskiej mu osobie. Poległa także i
ona. Polegli oboje.
Dla
potomnych może to być kolejne wydarzenie, przytaczające tragiczną śmierć dwojga
kochanków, coś nad czym można ronić łzy, rzewnie płakać i poddawać się głębokim
refleksjom, później sięgnąć po tomik Wichrowych Wzgórz i na stałe
pogrążyć się w nieprzyjemnych losach nieszczęsnych bohaterów. Ale należy
zaznaczyć, że ta opowieść nie to miała na celu...
Nożeszkurwajapierdole! Zwykle nie przeklinam przy pisaniu komentarzy, ale teraz to mnie rozjebałaś kompletnie! Nie dość, że ten shot był z pozoru uroczy i do porzygania ( te prezerwatywy zapowiadały się tak obiecująco xD) to musiałaś! Po prostu musiałaś ich zabić i to jeszcze w tak okrutny sposób! Ja nie wiem gdzie tu jest serce?! I jeszcze dojebałaś informacją, że opuścisz, albo usuniesz bloga?! Dlaczego MI TO ROBISZ? ;______; Geeeeez, jeszcze nigdy nie dramatyzowałam przy zawieszeniu jakiegoś bloga! Matko boska...Zaraz zejdę na jebany zawał i to będzie tylko i wyłącznie twoja wina! ;_; Chciałam ci powiedzieć, że shot był cudowny. Każde zdanie takie magiczne, świetnie napisane...I motyw Gerarda strażaka też bardzo mi się spodobał. Napisałaby z chęcią coś więcej, ale do jasnej cholery nie potrafię! Jestem w szoku i tyle tylko mogę powiedzieć. I jeszcze raz przepraszam za wszystkie wulgaryzmy. I za ten kom...
OdpowiedzUsuńJeju, uwielbiam tego shota, naprawdę... jest taki ludzki, w ogóle, ostatnio wszystko co u ciebie czytam jest takie naturalne, takie oczywiste i prawdopodobne. Po prostu coś, czego nieraz brakuje w frerardowych dziełach, tego właśnie ludzkiego aspektu. U ciebie jest go sporo, za co cię lubię, jesteś dobrą dawką normalności w frerardowym świecie. I nawet jeśli zawiesisz bloga, usuniesz(tylko nie to, bo może będę chciała sobie przypomnieć Piękną Śmierć) nie będziemy mieć ci tego za złe, bo życie potrafi dać w dupę, że się niczego nie chce. Rucha mocniej i brutalniej niż Gerard Franka, słowo honoru. Trzym się xoxo
OdpowiedzUsuńpierwsze, maaamaooo, dzięki Ci <3 <3 wreszcie mam gdzieś dedykację, ciekawe czy ktokolwiek wie, kim jestem *_____*
OdpowiedzUsuńale powróćmy do szota, który był co najmniej uroczy.
mam być szczera? Po ostatnim nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego. Zastanawiałam się, co tym razem wymyślisz - głównie po opisie na fejsie, polazłam pod prysznic, waliłam z szamponu i tak kurde, co ta Darsa znowu przeczytała, na co znowu wpadła. Efekt? Nie miałam bladego pojęcia. Myślałam, że Gerdu strażak - Frank policjant - i wspólna sprawa. A tu proszę, pokazałaś w banalny sposób banalne życie banalnych ludzi.
No i jest porno. eerfh laws porno.
Początek wydał mi się nafaszerowany niepotocznymi wyrazami, aż nadto, może dlatego, że to po prostu nie w twoim stylu? Na ogół używasz prostego słownictwa które trafi do każdego, jednocześnie układając je w niesamowity i po prostu poetycki sposób. Nie mówię, że mi się nie podoba, bynajmniej! Miłe zaskoczenie! Nie jestem chyba przyzwyczajona do zmian, chyba na pewno. Czytając to więc próbowałam śledzić każdą zmianę, z perfekcyjnie wierszowanego do zwykłego opowiadania. I... Tekst wydaje się być prosty, ale jest niesamowicie trudny. Niby fabuła jest wyraźna - Gee strażak, Frank architekt, trochę paniki, a potem śmierć... Mi się jednak wydaje, że nie to chciałaś przedstawić, prawda? Na pewno nie o to tu chodzi.
Dziękuję, pozdrawiam, kup mi czekoladę.
Muszę Cię rozczarować mój kochany eerfhiaczu, ale o to właśnie mi chodziło. Wydaje mi się, że nawet nieźle wyszło mi przedstawienie mojego zamysłu... Co prawda mogłam niektóre elementy bardziej rozwinąć i nadać im bardziej wyraźnego kształtu, ale jest jak jest :D Na więcej nie miałam siły.
UsuńA nad czekoladą się zastanowię...
To kiepski z Ciebie autor skoro nie doszukujesz się ukrytego przesłania w swojej własnej twórczości :D Humanistą może nie jestem, nie mówiąc już o logicznym myśleniu, ot, takie na pograniczu, co zrozumiem to zrozumiem, wierszowania nienawidzę, gramatyka to mój odwieczny wróg, ale wiem jedno: każdy tekst posiada swój powód zaistnienia. Nie może być to zwykła akcja, choć tak oryginalna i zapierająca dech w piersiach, jak powyższy one-shot. Zwykła akcja byłaby zbyt prostym stworzeniem. Wychodzę z założenia, że wszystko ukrywa w sobie morał, ma w sobie coś z niezwykłości, a tutaj... Tutaj doszukałam się idealnego dowodu na to, że jeśli kogoś kochamy, to nie będziemy zważać na to, gdzie pracuje i jak pracuje, nawet, jeśli będzie nas to cholernie denerwować, a najlepszą śmiercią jest śmierć przy osobie najbliższej. Jestem pojebana, tak, wiem, ale ostatnio za dużo czasu spędzam myśląc XD
UsuńCóż... najwyraźniej kiepski. Nic na to nie poradzę.
Usuń... ale co z tego, skoro kiepsko, że nie planujesz drugorzędnych rzeczy, które i tak wszyscy pomijają, i zajmujesz się tak ślicznymi scenami *_*
UsuńChyba się pogubiłam i już nie wiem, o czym paplamy X_________x
UsuńJA PIERDOLE...
OdpowiedzUsuńTen shot jest niesamowity i taki, taki..hmm..no magiczny *rozpływam się*..Mimo, że nie zakończył się happy endem to podobał mi się bardzo. No i tego popłakałam się na końcówce, a miało byc tak pięknie. Tak i jak zwykle zaskoczyłaś, Gerard-strażak, nie mogę sobie go wyobrazić, ale zapewne wygląda seksownie:D
Od momentu gdy Gee wrócił z zakupami nie mogłam powstrzymać śmiechu. Śmiałam się a tu nagle JEB i zaczęłam ryczeć...Nigdy jeszcze moje emocje się tak gwałtownie nie zmieniły. W sumie to nawet nie potrafię powiedzeć dlaczego zaczęły lecieć mi łzy...
No a później przeczytałam Twoje info i już w ogóle kompletna załamka:(
Rozumiem to, że być może zawiesisz bloga i życzę żeby Ci się wszystko poukładało, ale jak już zawiesisz - błagam wróć! POD ŻADNYM POZOREM NIE USUWAJ BLOGA! Zrozumiano? Przecież tak wspaniała twórczość nie może się zmarnować, wykluczone! Jak będę chciała po raz kolejny przeczytać twoje opowiadania to mam się wypchać bo blog nie istnieje? Ugh.. dobra koniec bulwersu:)
Podsumowując: shot wyszedł Ci pięknie i trzymam kciuki za to by wszystko było w porządku..
Pozdrawiam!
Kathi
Dziękuję za miłe słowa. I rzeczywiście... Nie usunę bloga :> A nuż ktoś będzie chciał sobie kiedyś wrócić do mojej twórczości. I, hej! Przecież nie powiedziałam, że na 100% opuszczam bloga, głowa do góry. Shoty skończę prawie na pewno. Co dalej nie wiem, ale na pewno zostaniecie poinformowani :D
UsuńSzocik śliczny po prostu... Chyba trochę brak mi słów. Pierwszy raz w życiu czytam frerardaw którym Gee jest strażakiem, autentycznie, więc masz plusik za oryginalny pomysł. I jak zwykle musieli zginąć... wiem, ja wiem, że bez tego to by było takie trochę rzyganie tęczą, ale... nie lubię, kiedy oni giną. I to jeszcze w taki sposób. Pożary to okropna rzecz, wiem coś o tym. Niedawno w moim regionie była sytuacja, w której w płonącym mieszkaniu zginął sam strażak, więc od jakiegoś czasu jestem przewrażliwiona na tym punkcie. Tak czy inaczej, temat jak najbardziej trafiony, a wykonanie mistrzowskie. ;) Po przeczytaniu tego jestem w takim jakimś dziwnym nastroju. Może to kwestia treści, nie wiem. Za każdym razem, gdy czytam coś twojego odbija się to na moim humorze, raz pozytywnie, raz negatywnie. Nieraz wpędza w melancholię, a nieraz mam ochotę się roześmiać. xD
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze mimo wszystko uda ci się rozwiązać wszystkie problemy i nie zostawisz blogowego świata, a jeśli nawet będziesz musiała nas zostawić, to proszę cię, zostaw nam chociaż bloga. Jednak wiesz, życie to pasmo niespodzianek, tych pozytywnych na równi z tymi negatywnymi, więc miejmy nadzieję, ze będzie dobrze.
Pozdrawiam serdecznie! xoxo
musiałaś ich zabić? ej no, tak się nie robi, może bywa, ale no.. kurde, szkoda mi ich, słodziacy byli tacy a ty ich w niebo wypierduczyłaś, no niee. hm, no cóż, bywa. sama lepsza nie jestem i częściej uśmiercam (o ile piszę, weźmy proporcjonalnie, no XD). przyjemny szocik, sympatyczny taki, ale no, czekałam na happy end, w końcu tyle się pokłócili, a poruchać za bardzo nie mieli kiedy, wiesz, to takie bestwialstwo, nie fair i w ogóle.. no szkoda, czekałam aż jeszcze raz się pobawią XD czekam na następne szociszcze, sir! :3
OdpowiedzUsuńjajciu nieee opuszczaj nas... :C wybacz, że nie skomentowałam poprzedniego shota, ale jakoś mi to umknęło? o.O ale bardzo mi się podobał xD "nadal możesz mnie związać" -kochaaam <3, co do tego, czemu wybuchli? :c a taka fajna miłość się szykowała. Aż łezka się w oku kręci, ale ogólnie to bardzo przyjemnie :D zresztą jak zawsze :D
OdpowiedzUsuńWybacz, że znowu komentuję z opóźnieniem, ale musiałam czytać tego shota na telefonie (grr! oczopląs), bo tata się wkurzał, że do nocy siedzę na laptopie (haha xD). W każdym razie nie wiem, co napisać. Już podczas czytania pierwszego zdania z moich ust wydobyło się niekontrolowane "nghh", czy coś w tym stylu :D. W ogóle początkowa scena była...unf...taka wspaniała <3. Miałaś rację, że w #4 doczekamy się wreszcie czegoś porządnego :). Cała fabuła mi się bardzo podobna, jak zawsze niekonwencjonalny pomysł i wspaniałe wykonanie w roli Darsy.
OdpowiedzUsuńNo dobra, to ci trochę posłodziłam, a teraz UMRZYJ SZATANIE. Dlaczeeego musiałaś ich zabić!? No nie mogę, zupełnie się tego nie spodziewałam :<. My heart... Morał z tego shota jest krótki i niektórym znany: Nie baw się ogniem, jeśli nie chcesz zostać rozje*any :D. Sorry, taki czarny humor. A tak na serio, to mnie też wkurwiają takie debilne dzieciaki, które np. podpalają pola, obok których mieszkam. Już chyba 3 razy musiałam wzywać straż, i zawsze przyjeżdżali bardzo szybko, chwała im za to :D.
No i wreszcie tak bardzo smutłam, bo info na dole :(. Nie chcę wnikać ani ci narzucać, co masz robić, ale mam nadzieję, że twoje sprawy wkrótce się rozwiążą :).
xoxo Kot
Ale shot... Boski, oj naprawdę podobał mi się niezmiernie. :) Chociaż tak okroopnie nie lubię kiedy jakiekolwiek opowiadania, czy shoty czy nie, kończą się śmiercią głównych bohaterów, to tutaj mi to pasowało.
OdpowiedzUsuńNo i mam nadzieję, że wrócisz jak najszybciej.
Gorące pozdrowienia :*
http://dryyoureyesandstartbelieving.blogspot.com/
O żesz Kurwa... Podobało mi się. Niby takie proste, zwyczajne życie, zwyczajnych facetów. Jeden jest strażakiem, drugi pracuje w biurze. Wspaniałe. Niny nudna historia o nudnych ludziach, ale mająca swój urok. Sprawiłaś ,że nudni ludzi stali się interesujący. Wybacz ,że pisze tak nieskładnie i w ogóle... ale wiadomość ,że masz zamiar odejść strasznie mnie zdezorientowała... Nie odchodź... Proszę... Chociaż bloga nie usuwaj... Proszę.
OdpowiedzUsuńNie usunę, spokojnie. Pomyślałam, ze ktoś rzeczywiście może chcieć wrócić do czegoś, więc nie usunę.
UsuńPiękny shot. Dawno nie czytałam tak dobrego. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się takiego zakończenia. Miałam nadzieję, że skończy się happy endem, ale tak jest dobrze. Pomysł na opowiadanie naprawdę świetny, bardzo oryginalny. W skrócie : Darsa jesteś genialna tylko nie dodawaj takiej oczojebnej, różowej czcionki. ;__;
OdpowiedzUsuńJej, no Darsa, kocham Cię!
OdpowiedzUsuńNie lubię jak mi Gerard albo Frank w opowiadaniu umiera, ale tu to rzeczywiście pasuje...
Też bym tak chciała: umrzeć razem z osobą, którą kocham. Albo jeszcze lepiej: umrzeć, oddając za nią życie... '___' (pomińmy fakt, że nie mam TAKIEJ osoby)
Ach i dobrze, że nie chcesz jednak usuwać bloga. Już chyba kilkanaście razy przeczytałam Bella Muerte (nadal jest zajebiste) i chcę czytać jeszcze. xD
pozdrawiam, Luna ;*
Darsiu... to było dziwne. Nie wiem, dlaczego, ale dziwne. Dziwnie mi się to czytało, ale wiedz, że to było naprawdę dobre! Może ta ich śmierć na koniec była trochę taka nieprawdopodobna, ale to nieważne. Bardzo ładnie wszystko napisałaś, poprawnie, z ciekawym językiem. I mam nadzieję, że będzie u ciebie lepiej i że dalej będziesz pisała. Trzymaj się <3
OdpowiedzUsuńOdczuwam głęboki smutek. Wszystko było takie niespodziewane, a zwłaszcza ich śmierć. Powiem tak, poruszyło mnie to. Pokazałaś trudną codzienność z dość tragicznym końcem. Śmierć twoich bohaterów będzie dla mnie z pewnością jedną z rzeczy, które zapamiętuję w opowiadaniach na bardzo długi czas. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych szotów w Twoim wykonaniu. Bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńHuh, nadrobiłam, zachwycona i chcę powiedzieć, że mam tylko nadzieję iż wszystko będzie dobrze u Ciebie. Szoty naprawdę wspaniałe, słowa nie mogą wyrazić mojego zachwytu. Nie mam ulubionego, wszystkie są piękne, cudne, wyjątkowe... Och, kocham <3 I życzę weny no i powodzenia :3
OdpowiedzUsuńT-T
OdpowiedzUsuńNiespodziewane zakończenie, a z moją paranoją trudno mnie zaskoczyć... ;)
Wyszło prawie edukacyjnie, z duuuużą nutką Frerarda. Świetny, nietuzinkowy pomysł i bardzo dobre wykonanie. Jestem jak najbardziej na "tak".
MxMS
Chyba wypadałoby skomentować to opowiadanie, skoro wracałam do niego tyle razy...
OdpowiedzUsuńSzczerze? Nigdy nie czytałam czegoś podobnego *wyjmuje teczkę z frerardami, przerzuca strony, nie znajduje niczego, z czym można by było porównać tego shota* Tak, najwyraźniej to ów oryginalny pomysł mnie urzekł - Gerard strażakiem? Nigdy bym o czymś takim nie pomyślała. Prędzej widziałabym go jako smutnego, samotnego faceta mieszkającego z kotem :D A Frank w roli biznesmena, eh, myślę, że ta rola idealnie do niego pasuje ;) To zestawienie jest dość nietypowe i w sumie strasznie mi się podoba, jak ogień i woda, z jednej strony mamy gościa, który wskakuje do płonących budynków, a z drugiej osobę, która chodzi na różnego rodzaju firmowe bankiety - niezły kontrast.
Zakończenie, hm, wiedziałam, że wydarzy się coś złego, ale czegoś takie to się nie spodziewałam ;.; Zaskoczyłaś mnie, uśmiercając bohaterów.