poniedziałek, 4 marca 2013

# 5


I’ll kill You motherfuckers


-  Wsiadaj! – ryknąłem na Drew, wzbogacając mój rozpaczliwy rozkaz o dodatkowe decybele.
Kiedy chłopak znalazł się już w furgonetce, Bug dał gaz do dechy i ruszyliśmy z piskiem opon, przecinając miejskie ulice z zawrotną prędkością. Nie odczuwaliśmy zachwytu czy też spełnienia. Wiedzieliśmy jeszcze, że nie czas na swawole i radości, kiedy nic nie było pewne. Przed nami majaczył się najważniejszy element. Ucieczka.
            Przez parę sekund kluczyliśmy wśród mniejszych oraz większych uliczek, które były mniej więcej zgodne co do swojej niewielkiej szerokości. Wciąż nie mieliśmy pewności co do tego, czy pościg ruszył w krok za nami. Ostatnie chwile oczekiwania były przepełnione strasznym stresem i nieopisanym dyskomfortem wyraźnie zakorzeniającym się w umyśle. Czułem jak palce Franka mocno zaciskają się na moim nadgarstku. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mój chłopak nie chce iść siedzieć. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nikt nie chce iść do pudła. Lecz tutaj pojawiał się całkiem inny problem. Dałem mu wybór. Mógł zostać w domu. Ja sam nie cieszyłem się wizją zabrania go ze sobą. Jednak z niewiadomych mi powodów, mimo dosadnie objaśnionej możliwości pozostania w mieszkaniu, chłopak wciąż, raz za razem, jeździł z nami na podobne akcje.
            Przysięgliśmy sobie, że kiedy nas złapią zrobimy wszystko, aby nie odsiadywać wydanego przez sąd wyroku. Nie byłby on przychylny. Balansuje na krawędzi. Znajduje się na pograniczu dożywocia i kary śmierci w zależności od stanu, który za dokonane wykroczenia, przytuliłby nas z chęcią do siebie i wydał najgorszy z możliwych osądów na naszą niekorzyść. W grę wchodziło nawet wzajemne powybijanie się.
            Chociaż kocham Franka nad życie, muszę przyznać, że jest on najsłabszym ogniwem naszego zespołu. Od kiedy pamiętam chłopak zawsze był bardziej wrażliwy niż wypadało i bardzo słaby psychicznie. Złe środowisko działa na nasz umysł w dwóch sposobach. Jednym funduje dobrą szkołę przetrwania, po której są w stanie znieść wszystko lub bardzo wiele, a drugim po takiej szkole odechciewa się żyć, przechodzą załamanie i każde, nawet najmniejsze, poniżenie coraz bardziej przybliża ich do skraju przepaści. Dlatego gdyby Iero wpadł w brudne łapska FBI, które i tak już siedzi nam na tyłku, niechybnie puściłby parę z ust. Wsypałby chłopaków po kolei, jak leci.  Wydaje mi się, że jednak ja byłbym bezpieczny. Miłość to potężna broń. Nie oszukujmy się, ja także nie wydałbym Iero. Jego, ani nikogo innego.
            Stanowię mózg naszego zespołu, kieruje wszystkimi napadami na banki, których się dopuszczamy, furgonetki z kasą czy większe instytucje pokroju działających na dużą skale firm transportowych. Muszę coraz udowadniać, że jestem silny, stanowczy, odpowiedzialny i nie pozwolę, aby kumple wpadli. Rola szefa, która mi przypadła, wymaga wielu poświęceń. Zawsze potrzebna mi jest pewność, że wszystko zadziała i nic nie wypadnie źle. Lider ponosi odpowiedzialność za wszystkich i wszystko. Siedzę w tym już tak długo, że nawet nie wiem, gdzie był początek.
            Buga, naszego kierowcę, poznałem przez Drew, który jest moim kumplem niemalże od pieluch. Jako, że to dalecy kuzyni, B. postanowił dołączyć się do interesu. Oczywiście nie obyło się bez mojego wnikliwego śledztwa i zbadania środowiska, z którego mężczyzna pochodził. Nie pozwolę na wpadki. Bug pracuje w firmie rozwożącej paczki, były amatorski kierowca rajdowy, więc ma wprawę w szybkiej  jeździe i zna dobrze każdy zaułek naszego miasta i jego okolic. Drew za to obrał zawód kwiaciarza po dziadku, z czego czasami sobie kpimy przy flaszce. Ale nigdy nie zachodzimy w żartach za daleko ze względu na pamięć o staruszku. Był dobrym człowiekiem i jeszcze lepszym handlarzem koki. Drew na boku zajmuje się czymś mniej legalnym. Zdecydowanie poszedł w ślady swojego przodka. Interes narkotykowy zamienił w rozprowadzanie broni w i poza granicami Nowego Jorku. Właśnie on zaopatrza nas w odpowiedni sprzęt i amunicje na akcje. Został jeszcze Steven, nasz Zorro, spec od kamuflażu oraz przykrywek. Zatrudnił się w sklepie z kostiumami na High Avenue. Ze względu na zbliżający się karnawał, zostały jedynie jakieś kiecki w stylu zakonnic. Mówi się trudno.
- Zgubiłem ich, kurwa – zaśmiał się Bug.
- To teraz już tylko do punktu przesiadkowego – oznajmiłem z ulgą.
- Robi się szefie – odparł mężczyzna rozentuzjazmowanym głosem.
Napotkałem pełne ulgi spojrzenie Franka. Nachyliłem się nad nim powoli i złożyłem na jego ustach szybki pocałunek, który jednak przekazywał sobą wszystko, co chciałem, aby przekazał. Ulgę. Miłość. Szczęście. Nadzieję. Troskę.
- No błaaaagam was! – westchnął Drew, wywracając ozami. – Tylko nie na naszych oczach.
Przyłożył sobie teatralnie rękę do czoła i osunął się na kolana rozbawionego nieco Stevena. Ten niby w przerażeniu zaczął nim lekko potrząsać i szeptać gorączkowo ‘Żyj, ach żyj!’. Przez chwile nie do końca podzielałem ten ich entuzjazm, lecz z czasem nie byłem w stanie się nie uśmiechnąć. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych kupli od tej trójki. Akceptują mnie takim, jakim jestem. Do Franka nie są do końca przekonani. Charakter młodego jest przyczyną tych wszystkich awersji. Każdy z chłopaków boi się, ze on sypnie i moje zapewnienia, że jest inaczej nic nie dają. Sam nie jestem o tym przekonany, więc nie mogę również od nich wymagać, aby byli. Wydaje mi się, że Iero czuje, iż ani Drew i Bug, ani Steven nie są w stosunku do niego mile usposobieni, lecz nie daje tego po sobie aż tak bardzo znać. W sumie gdybym nie znajdował się z nim w tak bliskich relacjach i nie był świadom niektórych z jego zachowań, pewnie sam bym tego nie dostrzegł.
- Jak zaraz zrobię mu usta usta, to rokuję, że się migiem ocknie – zakpiłem.
- No nie wiem… - Steven spojrzał na Drew niby krytycznym okiem. – Nawet zbawcza moc ponętnych warg Gerarda Waya chyba mu już nie pomoże. Siostro działowa! Mamy wylew!
- Że moje usta ponętne? Czyżbym miał w tobie tutaj zakamuflowanego wielbiciela?
- No kurwa – jęknął. – Przejrzałeś mnie.
Wszyscy zaczęliśmy się głośno śmiać.
            Nasze wspólne przekomarzania przerwało jednak przeciągłe wycie syren policyjnych. Raptownie zamilkliśmy i wymieniliśmy zlęknione spojrzenia.
- Gazu do kurwy! – wydarłem się.
Niespodziewanie tylną szybę naszej furgonetki rozbił strzał. Padliśmy instynktownie na ziemię i zakryliśmy głowy ramionami, aby kawałki szkła nie poraniły nam skóry i nie wpadły do oczu. Nie był to jednak główny powód. Zniżyliśmy się do parteru, aby błyskawicznie wydobyć spod siedzeń broń i użyć jej zarówno do obrony jak i przemyślanego ataku. Oddawaliśmy strzał za strzałem w kierunku zwartego pościgu, składającego się z kilku pojazdów.
            Zacząłem się gorączkowo zastanawiać, jak nas znaleźli i główkować nad tym, czy zdążyli pozamykać wszystkie ulice oraz inne, dostępne drogi ucieczki. Musieliśmy zmienić auto, gdyż ryzyko, że coś zaraz przestrzelą była zbyt duże. Mimo oczywistej eliminacji dwóch aut, nie powstrzymało to pozostałych od wyminięcia swoich znajomych i dalszego uganiania się za nami. Nie przerywając pogoni, czekaliśmy aż kierowca ogłosi gotowość do następnych działań.
- Przerzut za trzy… dwie… jedną… TERAZ! – krzyknął w końcu. – Raz, raz, raz.
Gdy pojazd został zatrzymany, szybko skoczyliśmy w kierunku nowego samochodu do dalszej podróży.
            Kiedy  z uporem naciskaliśmy spust raz za razem, Drew polewał benzyną furgonetkę, Bug siedział już za kółkiem, a Frank kończył przeładowywać kasę w torbach do  bagażnika.
- Do auta! – zagrzmiał Drew do mnie i Stevena.
W momencie, w którym wyruszyliśmy z piskiem opon w dalszą drogę, za naszymi plecami nastąpił wybuch, który unicestwił wszelkie dowody naszej dzisiejszej zbrodni. Zablokował on także możliwą drogę pościgu goniącym nas biało – niebieskim wozom policyjnym.
- Jeszcze jedna przesiadka i do domu, panowie – powiedziałem zdyszany.

***
            Miętosząc usta Franka z zaangażowaniem i zawziętością, starałem się otworzyć drzwi do naszego mieszkania na trzecim piętrze. Po kilku nieudanych próbach wpadliśmy do środka. Bezsprzecznie mój chłopak postanowił dzisiaj dominować, gdyż przyparł mnie gwałtowanie do ściany. Oczywiście nie miałem w planach pozwolić mu na realizację jego planu, ale stwierdziłem, że chwila poczucia nade mną przewagi dobrze mu zrobi. 
            Uśmiechnąłem się łobuzersko, kiedy moja kurtka została ze mnie wręcz brutalnie zerwana.
- To odwiesimy na wieszaczek – mruknął i przyssał się do mojej szyi.
Jednym, zwinnym ruchem podniosłem go do góry. Odczytał tę niemą prośbę niemal bezbłędnie. Oplótł nogami moje biodra, ręce zawieszając na szyi i wpił się agresywnie w moje wargi. Wodziłem dłońmi po dolnym odcinku jego pleców, całkowicie oddając się przyjemności smakowania jego pełnych ust.
- Gerard – jęknął, kiedy nieumyślnie ścisnąłem za mocno jego pośladki.
Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, lekko się uśmiechając i pozwalając mu na stanięcie na ziemi. Palce Franka zacisnęły się na mojej koszuli i poczułem, jak zostaję brutalnie prowadzony w wiadomym kierunku.
             Po kolei, jeden za drugim, guziki mojej koszuli zostały uwolnione ze swych dziurek. Zacząłem majstrować przy pasku od spodni mojego chłopaka. Powoli przekroczyliśmy próg sypialni. W pokoju panowała idealna atmosfera do czynienia szatańskich rzeczy. Przez szare rolety przebijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Pomieszczenie wypełniło ciemnopomarańczowe światło i w miarę świeże powietrze. Gdyby nie odgłosy ruchu miejskiego, dochodzące zza okna, byłoby perfekcyjnie.
            Spodnie Iero powoli zsuwały się z jego nóg, a ja już zabierałem się za jego bokserki. Chłopak uroczo zachichotał i złączyła nasze ręce w silnym uścisku.
- Spokojnie tygrysku, mamy czas – pocałował mnie w nos. – Nie umiesz się nacieszyć chwilą.
Pewnie dalej mówiłby mi jaki to jestem niecierpliwy, lecz potknął się o swoją dolną część garderoby i upadł. Całe szczęście staliśmy już przy łóżku  i nie zdarzyło się żadne nieszczęście. Oczywiście Iero nie potrafił inaczej i musiał wplatać swoje wytatuowane raczki w moje włosy, więc automatycznie poleciałem w dół za nim jak tonący statek pod wodę.
- Mądrala – mruknąłem, ściągając koszulkę.
- Twój mądrala – dodał, zanosząc się śmiechem.
Nasze języki ponownie złączyły się w dzikim tańcu, a ciała mocno na siebie naparły. Gdy pozbyliśmy się już całej zbędnej garderoby, zacząłem rysować językiem  wilgotne spirale na torsie ukochanego. Zjeżdżałem coraz to niżej i niżej aż nieoczekiwanie przerwałem i usiadłem mu okrakiem na brzuchu. Kochałem patrzeć na Franka, kiedy kompletnie nie wiedział co się dzieje. Momentalnie robił się czerwony na polikach i słał mi niemą prośbę o wskazówki. Zaśmiałem się jedynie cicho i złożyłem delikatny pocałunek na jego czole. Wykonałem wymowny gest ręką, który nakazywał mu, odwrócenie się do mnie tyłem. Chłopak westchnął cicho i wykonał polecenie bez zastrzeżeń. Nasze splecione palce zacisnąłem na ramie łóżka z przodu. Wodziłem niespiesznie ustami po karku oraz linii kręgosłupa Franka, aż dostałem do ucha.
- Gotowy? – zamruczałem złowrogo.
- Nie, czekam z wypięta dupą na oklaski – prychnął.
Przewróciłem oczami i wszedłem w niego od razu do połowy nie bawiąc się w uprzednie uprzejmości. Poczułem jak ręce chłopaka zaciskając się mocniej na moich. Korzystając z nagle nadarzającej się okazji, zanurzyłem się w nim cały, dopełniając dzieła.

***
Po udanym stosunku obydwoje władowaliśmy się pod prysznic, chcąc zmyć z siebie pot oraz ukoić zmysły. Ciepła woda miała na nas zdecydowanie zbawienny wpływ. Wraz z nią ściekły nieprzyjemne doświadczenia z dnia dzisiejszego oraz wszelkie trudy z tym związane. Po kąpieli mieliśmy prawo powiedzieć, że czujemy jak odrodzeni. Mogliśmy odetchnąć swobodnie i poruszyć na luzie tematy, które rzadko poddawaliśmy wspólnym przemyśleniom. Właśnie jeden z nich zaczął Frank, a ja nie musiałem się długo zastanawiać, aby udzielić mu odpowiedzi.
- Jak ty sobie wyobrażasz naszą przyszłość, Gerard?
Leżeliśmy sobie spokojnie na łóżku, objęci, z kubkami ciepłej kawy. Mokre włosy zmoczyły mi nieznacznie górne krawędzie koszuli i co chwilę przechodziły mnie lekkie dreszcze. Kiedy padło frankowe pytanie, uśmiechnąłem się lekko i poruszyłem niespokojnie.
- A co to za przemyślenia? - przeczesałem lekko jego czarną czuprynę. – Przecież rozmawialiśmy o tym tak wiele razy…
- Niby fakt, ale jakoś nie przypominam sobie żebyś mi konkretnie wyjaśnił co i jak.
Westchnąłem z irytacją.
- Niby fakt, ale nie sądzę, żeby jakiekolwiek konkrety miały cokolwiek do znaczenia. Wyjedziemy sobie zwyczajnie do jakiegoś kraju, gdzie temperatura przez cały rok jest w miarę stała – mruknąłem z rozmarzeniem. – Na przykład słoneczna Hiszpania… Ten skok, który teraz tak planujemy, będzie już ostatnim. Kasa, którą zdobędziemy spokojnie wystarczy nam na kilka lat statycznego życia za granicą. W razie czego przecież znalezienie pracy jakoś nie będzie stanowić dla nas wielkiego wyzwania. Uciekniemy z tego przeklętego Nowego Jorku – ostatnie słowa niemal wyplułem.
- Zawsze o tym marzyłem, wiesz? – uśmiechnął się, podnosząc głowę.
- Wiem kotek, wiem… - zacząłem się nad czymś intensywnie zastanawiać. – A może tak zostałbyś na czas tej całej akcji w domu, hm?
- No co ty! W życiu! – oburzył się. – Ja musze mieć ciebie stale na oku.
- Dlaczego to robisz Frank? – zapytałem. – Mimo strachu że coś pójcie nie tak i wsadzą nas do paki za kratki, jeździsz i narażasz swoje życie. Nie podoba mi się to. Wiesz, że wolałbym, abyś zostawał. Dlaczego?
- To ty naprawdę nie skapnąłeś się przez te wszystkie lata? – zaśmiał się cicho, lecz spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
- Przyznam się. Myślałem nad tym wielokrotnie, ale jakoś nie byłem w stanie sobie tego racjonalnie wytłumaczyć – podrapałem się po brodzie.
- Z miłości głupku – odparł miękko. – Nie zniósłbym myśli, że coś ci się stanie, a mnie przy tobie nie będzie. Kocham cię – szepnął i złożył pocałunek na moich wargach. – Jak się w coś pakujemy to razem.
- Wiesz, że moje uczucia do ciebie są takie same, ale mimo wszystko nie chcę żebyś się niepotrzebnie narażał. Twoje życie jest za cenne – ściągnąłem brwi w geście względnego zamyślenia.
- Twoje też jest, a i tak nie rezygnujesz z napadów mimo, że wiesz, jakie to niesie ze sobą ryzyko – zaatakował.
- Ja pragnę jedynie zdobyć kasę na naszą przyszłość. Nie chcę się martwić o to, co przyniesie jutro. Marzę o życiu w spokoju z tobą przy boku, bez większych zmartwień.
- To kochane Gee, naprawdę, ale ja nie będę zostawał w domu, podczas gdy ty będziesz hasał po bankach razem z Drew i pozostałymi chłopakami. Zdaję sobie sprawę z tego, że oni za mną nie przepadają i proszę ciebie, nie zaprzeczaj – mruknął, kiedy już chciałem zanegować jego słowa. -  Ja to wszystko wiem. Jedynie muszę być przy tobie. Oni mnie nie obchodzą. Pogódź się z tym – szepnął błagalnie, niemalże jękliwie.
- Już dawno się z tym pogodziłem.
- Czyżby?
- Jasne. Ale ciągłe przekonywanie ciebie daje cień szansy na to, że kiedyś w końcu zostaniesz, a ja będę o ciebie spokojniejszy.
- Gee…
- Kładźmy się już spać, co? – mruknąłem.
- Możemy… - odstawił nasze puste kubki po kawie na stolik nocny i wślizgnął się pod kołdrę.
- Chodź tu do mnie – przygarnąłem go do siebie.
- Jak cieplutko – sapnął z rozmarzeniem. – Dobranoc – zanurzył nos w rękawie mojej koszuli.
- Dobranoc Frankie.

***
Szczerze współczułem Frankowi. Jego ojciec zginął w strzelaninie, a matka zaćpała się na śmierć. To wszystko nastąpiło niezwykle w krótkim odstępie czasu od siebie. Sam Iero jako zaledwie dziesięcioletni chłopiec już musiał poznać prawa, jakimi rządzi się to miasto, jego najciemniejsze zakamarki. Mówiąc potocznie, wychowała go ulica. Miał życie, które znane jest niektórym tylko z filmów. O takim życiu niewiele się mówi i mało kto porusza podobne tematy. To jest życie, do którego Ameryka nie chce się przyznać, że w ogóle istnieje.
My dwaj poznaliśmy się, kiedy byliśmy szczeniakami. Miałem wówczas czternaście lat, a chłopak był o rok młodszy. Nie pamiętam dokładnie czy już wtedy siedziałem  narkotykach, ale zapewne to był ten rok, kiedy zostałem w  cały te przestępczy świat wdrożony. Żyłem z tego. Moja rodzina miała kasę, mieszkanie, samochód, dobrą pozycję wśród dealerów.  Interes prowadziłem z ojcem i bratem, z którymi również dzieliłem mieszkanie. Mikeyego zadźgał jakiś pieprzony narkoman, kiedy zbliżałem się do piętnastki. Był to dla mnie wstrząs, ale miałem ojca. Kiedy rok później wylądował w pace byłem już wystarczająco ukształtowany psychicznie, aby nie załamać się i dalej jakoś funkcjonować w tym światku. Zająłem się kradzieżami, porzucając środowisko narkotyków. Początkowo moim łupem padały małe mieszkania, sklepy. Z czasem zebrałem ekipę i rabowaliśmy większe obiekty jak banki oraz firmy.
Franka przygarnąłem do siebie. Staliśmy się dla siebie jak bracia, później kochankowie. Obaj wychowaliśmy się w tym samym świecie, więc rozumieliśmy się doskonale, momentami nawet bez słów. Zasmakowaliśmy ulicznego życia wśród przedstawicieli głównie rasy czarnej. Jestem wdzięczny losowi, że spotkałem na swojej drodze taką istotę jak właśnie on. Dzięki Frankowi łatwiej jest mi kroczyć przez życie, starając się nie dostrzegać kolejnych tragedii, które mają miejsce wokół nas.

***
- Myślisz, że to będzie coś w miarę sensownego? – zapytał Frank.
- Nie wiem – odparłem. – Raczej tak. Był strasznie podniecony, kiedy o tym mówił.
Właśnie szliśmy do Buga, który podobno na jakiś super plan i wszystko jest idealnie zaplanowane jak na skok. Tak więc szliśmy po te zajebiste nowiny. Przemierzaliśmy spokojnie chodnik, trzymając się za ręce. Chłopak rozglądał się dokoła jakby pierwszy raz widział nasze miasto. Patrzał w niebo, podziwiał wszytko, co działo się w pobliżu. Nigdy nie byłem  w stanie zrozumieć jego zachowania. Zawsze wyglądał tak, jakby uwielbiał cały otaczający go świat i doceniał każdą chwilę spędzoną na jego powierzchni.
            Przeszliśmy szybko przez pasy i podeszliśmy do kwiaciarni Drew. Tam mieliśmy swoją kryjówkę. Przy wejściu dzwonek nad drzwiami specyficznie zabrzęczał. Zgodnie z tabliczką, wywieszoną na zewnątrz, zamknięcie miało miejsce niecałe trzy godziny temu.
- O! Nasze gołąbeczki przyfrunęły – zaśmiał się właściciel, kiedy nas zobaczył. – Tylko was jeszcze brakowało.
- Ale już jesteśmy – powiedziałem. – Co tam masz? – chciałem mieć to szybko za sobą.
- Ten skok… jest już praktycznie gotowy pod względem planów. Stawka to niecałe pięć milionów.
Wymieniłem z Frankiem zszokowane spojrzenia, po czym zagwizdałem przeciągle.
- Mów dalej – zachęciłem Drew gestem ręki do kontynuowania.
- Mamy dwie wtyki w tej korporacji. Wprowadzą nas. Dzięki nim mamy plany całego budynku – rozwinął mapę na stole. – Przebierzemy się za sanitariuszy.
- A skąd wytrzaśniemy karetkę? – zapytałem.
- Bug zwinie spod szpitala – wyjaśnił.
- To żaden problem – zapewnił kuzyn Drew, kiedy posłałem mu wątpiące spojrzenie.
- Co dalej? Powróciłem do omawianego tematu.
- Dalej to już dobierzemy się do sejfu i wyjedziemy z garażu na sygnale. Nikt przecież nie będzie zatrzymywał pędzącej karetki z rannymi banknotami, wymagającymi natychmiastowego przytulenia i pocieszenia – zaśmiał się. – Przesiadkę zrobimy przy moście a potem przy kafejce Vinca Mona.
- To chyba dobry plan… - mruknąłem. – Całkiem poskładany.
- Idealny chłopie, perfekcyjny – gorączkował się. – Nie ma żadnych luk, niedociągnięć czy nic w tym stylu. Nie może się nie udać.

***
Było  tak cicho… O wiele za cicho. Obejrzałem się dokoła. Panował niczym niezmącony spokój, że nic nawet nie trzasnęło. Przecież to normalne, że co chwilę ktoś schodzi do swojego samochodu. A tu nic, kompletnie.
Przez głowę przeciskały mi się najgorsze myśli, a kiedy dostrzegłem skrytego za jednym z samochodów faceta w mundurze i z karabinem, tylko się one potwierdziły. To zasadzka. Postąpiłem krok w tył do naszej furgonetki, starając się wyglądać neutralnie, nie pokazać po sobie, że czegokolwiek się domyśliłem. Kiedy byłem wystarczająco blisko karetki, puściłem się biegiem, wykrzykując ostrzeżenia.
- Chowajcie się! Mają nas!
Moment, w którym moje ciało klapnęło na ziemię, był momentem, kiedy zaczął się ostrzał naszych osobistości. Schowałem głowę w rękach i skuliłem się na lodowatej, parkingowej posadzce. Usłyszałem cichy plask niedaleko mnie. Odważyłem się spojrzeć w tamtym kierunku. Prawie krzyknąłem z przerażenia. Steven dostał kulkę w głowę, a jego klatka piersiowa była cała podziurawiona. Martwe oczy mężczyzny wpatrywały się beznamiętnie w moją twarz, a ja zdawałem sobie sprawę z tego, że on już nigdy nic nie zobaczy.
            O drzwi samochodu, kawałek dalej, opierał się Bug, któremu ramie krwawiło niezmiernie. Biały kombinezon, w który był ubrany, zabarwił się na czerwono w wyniku postrzału. Nigdzie nie dostrzegłem Franka, co niezwykle mnie zaniepokoiło. Serce zabiło mi szybciej, a wzrok oszalał. Drew nie odniósł większych obrażeń. Niemal od razu zerwał się do ataku i odpowiedział policjantom strzałami z karabinu. Jednak nie było to to, co mnie teraz interesowało najbardziej. Stanowiło raczej sprawę drugorzędną.
- Frank?! – krzyknąłem.
Do moich oczu napłynęły łzy, gdy nie otrzymałem odpowiedzi, szybko nabrałem powietrza w płuca, gdyż uciekało ono z nich w zawrotnym tempie, jak z pontonu. Poczołgałem się na tyły auta.
Pociski wciąż niebezpiecznie przecinały przestrzeń. Nie miałem pojęcia jak długo jeszcze Drew będzie w stanie w pojedynkę stawiać opór atakowi wroga. Po chwili ujrzałem drobną sylwetkę chłopaka, którego tak zawzięcie poszukiwałem. Stał przy jednej z szyb garażu i wyglądał na zewnątrz nieobecnym wzrokiem.
- Jezu! Frank! – rzuciłem się na niego i przytuliłem mocno do siebie. – Martwiłem się o ciebie – nic nie odpowiedział.
- Spójrz – szepnął po chwili i wskazał głową dwór.
Nie wiedząc o co mu chodzi, wyjrzałem. Doznałem ciężkiego szoku. Na ulicy przed korporacją roiło się od biało – niebieskich samochodów i antyterrorystów w czarnych moro. Ktoś nas wsypał. Nie było innego wyjścia.
- Orzesz kurwa – szepnąłem.
- Otoczyli nas Gee – załamał mu się głos. – Nie mamy jak stąd uciec – drżał na całym ciele.
- Będzie dobrze, jakoś sobie poradzimy – zapewniłem.
Wiedziałem, że gadam obrzydliwe kłamstwa, bo zwyczajnie nie było na to szans, ale chciałem podnieść Franka na duchu. Przecież to moja mała kruszynka. To ja mu obiecałem słoneczną Hiszpanię i spokojne życie. Nie mogłem teraz powiedzieć, że wszyscy tutaj zginiemy.
- Nie kłam. Sam w to kurwa nie wierzysz. Znasz prawdę – pociągnął nosem.
- Nie płacz Frankiem – pocałowałem go. – Kocham cię – szepnąłem, przytulając go do piersi. -  Kocham, słyszysz?
Odpowiedział mi skinieniem głowy i pociągnięciem nosem. Chłopak oplótł mnie ciasno ramionami w pasie. Trząsł się niezmiernie. Wiedziałem, że strach zżera go od środka, ja także czułem jak jego siła mnie obezwładnia.
- Gerard! – usłyszałem desperacki krzyk Drew.
- Frank, zostań tutaj. Proszę – oderwałem go od siebie.
- Idę z tobą.
- Nie – uciąłem, składając na Iero wargach szybki pocałunek
Złapałem za karabin z bagażnika i pobiegłem stronę przyjaciela. Nie obejrzałem się już za siebie. Gdy dotarłem na miejsce, kumpel posłał mi wkurzone spojrzenie.
- Dłużej się nie dało?
Przywarłem plecami do ściany i zacząłem strzelać w kierunku facetów w moro.
- Otoczyli nas, Drew, to koniec – sapnąłem.
Mężczyzna zastygł w bezruchu. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie – szepnął.
Za nim przemknęła mi ciemna sylwetka jednego z kryminalnych. Wycelowałem niego i oddałem strzał. Okazało się, że za późno. Drew zachwiał się do tyłu, trzymając dłoń na własnej szyi. Odsunął ja od ciała i przeniósł wzrok na krew, którą ociekała. Posłał mi jeszcze zbolałe spojrzenie i runął na ziemię. Patrzałem tępo w miejsce, gdzie leżało jego martwe ciało.
- Gerard! Padnij! – usłyszałem krzyk Franka, a następnie poczułem jego ciepłe ciało na moim. Uderzyłem plecami o zimną posadzkę. Złapałem chłopaka w pasie, aby odciągnąć go od siebie. Moje palce natrafiły na coś ciepłego i lepkiego. W duchu modliłem się, żeby wzrok mnie zawodził. Zabrakło mi tchu. Otworzyłem usta, nie mogąc złapać tlenu. Z moich oczu zaczęły sączyć się łzy.
- Frankie… - szepnąłem
- Wszystko kiedyś się kończy – odszepnął z cieniem uśmiechu na twarzy. Jego powieki zaczęły stopniowo opadać.
- Frank – szarpnąłem jego ramionami w roztargnieniu. – Frank! Weź się kurwa nie wygłupiaj. Nie zostawiaj mnie! FRANK KURWA JEGO MAĆ!!! FRANK!!!! – wydarłem się. – Nie odchodź!
Dławiąc się własnymi łzami, opadłem głową na klatkę piersiową Iero. Objąłem jego drobne ramiona i przytuliłem do siebie. Mogłem wręcz przysiąc, że czuję jak uchodzi z niego ostatnie ciepło, jak przemyka mi między palcami.
            Nagle wezbrały we mnie wszystkie negatywne emocje. Zawładnęła mną wściekłość. Złapałem szybko karabin w swoje dłonie i stanąłem chwiejnie na własnych nogach. Skierowałem lufę w kryjących się za samochodami zabójców Iero.
- Powybijam was skurwysyny! – krzyknąłem, strzelając jednocześnie na oślep.
Czułem silną potrzebę wyżycia się, wyładowania. Wiedziałem, że zginę. To było bardziej niż pewne. Dalsze pociski nadal wylatywałyby z mojej broni, gdyby nie rozdzierający ból, który tak nagle przeszył moją klatkę piersiową. Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Po chwili moje kolana zetknęły  się z twardym podłożem i wtedy poczułem, że kula wroga ponownie przeszywa moje ciało. Znowu i znowu. Teraz byłem bezbronny. oślizgnąłem się na posadzkę obok ukochanego. Ostatnim co widziałem, była jego dziecięca twarz, która majaczyła mi się przed oczami jakby była za mgłą. Bo w istocie była.




*********************

W piątek podjęłam się bezzwłocznemu poszukiwaniu weny. To dość dziwny zabieg, gdyż do niedawna byłam dzieckiem wiecznej weny i jej brak nigdy mnie nie dotknął. Bardzo dotkliwie to odczułam i nie byłam w stanie się z tym pogodzić. Pustka w mojej głowie była nie do zniesienia. Wybrałam się zatem do plastycznego po nowe opakowanie węgli, gdyż z ostatnich zostały ogryzki. Wróciłam do domu, położyłam przed sobą kartkę i wzięłam węgiel w palce. Załamałam się. Patrzałam chyba z dobrą godzinę w białą kartkę. Doznałam jakiejś dziwnej blokady, co mnie podłamało. W końcu zużyłam węgiel i stos kartek na obmalowywanie ich na czarno dokoła, gniecenie i odrzucanie na bok. W końcu się wkurzyłam i w efekcie cała moja twarz była czarna razem z rękoma aż po łokcie. Moja wena na cokolwiek znikła i nie wiem, kiedy powróci. To powyżej jest wymuszone i straszne. Nie życzę żadnemu autorowi znalezienia się w mojej sytuacji. Przepraszam i proszę o wyrozumiałość.

Tak, tak. To było w piątek i pisałam to także w piątek, a dzisiaj jest poniedziałek, byłam w filharmonii, poczytałam masakryczną mangę, poszłam na rekolekcje, ksiądz powiedział mi, że dziko na niego patrzę, z czego brechtali wszyscy w kościele. Tak, tak, byłam w budynku, którym gardzę i dobrze mi z tym. Pośmiałam się ze znajomymi, poczułam wiosnę. Czuję, że wraz ze słońcem i coraz to cieplejszymi dniami wracają mi siły i na nowo postrzegam świat. Trochę inaczej, gdyż w obliczu ostatnich wydarzeń moje postrzeganie wszystkiego znacznie się zmieniło, ale postrzegam. A to już coś w obecnej sytuacji. Posłuchałam MCR i stwierdzam, że niezmiennie to oni zawsze najlepiej na mnie wpływają i koją moje zszargane zmysły. Więc na dzień dzisiejszy mój stan jest w miarę stabilny i czuję, że niedługo będę w stanie ponownie tworzyć coś pełnometrażowo :3 Wiosna, wiosna, wiosna ♥

8 komentarzy:

  1. Geez...Aż na początku łza się w oku kręciła (chyba można to nazwać jako-takim płakaniem, ponieważ ja ryczę tylko w naprawdę smutnych momentach), aczkolwiek pod koniec wylewała tonę łez, like a bóbr. No niestety, potrafisz nawet MNIE doprowadzić do takie stanu...Wstydziłabyś się, ale...Właśnie, jest "ale" (w sumie to ja mam zawsze jakieś "ale" xD) Po prostu powaliłaś mnie tym shotem. I nie, że mi się nie podoba, bo chyba wpiszę go na listę swoich ulubionych, jednak Frank zginął...Gerard zginął...Wszyscy zginęli (masz wielkie szczęście, że nie tylko jeden xD) i...I wyobrażając sobie, jak Frankie ratuje Gerarda, a potem G tak na niego patrzy, bierze ten karabin i zabija tych skurwysynów...Epickie. Masz majne hart und majne sołl...Możesz z nimi robić co chcesz ;_; (Genialne zdanie, ale chciałam, by wyszło...Poetycko xD Muhahah xD) Także ten...wiem, jakie to jest uczucie pustki w głowie i kompletny brak weny, aczkolwiek ten shot nie wygląda na pisanego na siłę. Wręcz przeciwnie: brak weny ci służy, chociaż liczę, że niedługo wróci. Soł, teraz mowa końcowa: Powrotu do zdrowia życzę (czyt. powrotu weny xD) i żebyś tworzyła dla nas dużo więcej takich dzieł :3 Kocham cię i nigdy o tym nie zapominaj. Jakby co, to proszę się zwrócić do mnie o pomoc, specjalizuję się w P&P :D Muhahah[2] xD No i też czekam na wiosnę, bo mam dosyć kurtek, w których wyglądam strasznie xD Liczę, że zrozumiesz co chciałam ci przekazać przez ten kom (o ile coś zrozumiesz, bo wiesz, że mam talent do pisania takich nieogarniętych rzeczy xD) (i wgl zawsze robię strasznie dużo emotek xD)
    ~Twojne Cherry :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet jeśli było to pisane na siłę wcale nie było tego widać. Oczywiście niezmiernie mnie wzruszyła scena kiedy Frank rzuca się na ratunek Gerardowi *__* Cóż więcej mówić, jak zwykle było świetnie.Szczerze mówiąc po szocie nie widać, że pisałaś go podczas zaniku weny, lecz i tak życzę by wena wróciła :)
    :

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam pojęcia, jak to robisz, piąty szot Gerdem, ożeszkurwa. Poważnie, w życiu nie miałabym takiej weny na niego, ba, NIE MIAŁABYM WENY NA TYLE SZOTÓW POD RZĄD |D Jesteś mistrzynią, koniec kropka. Może to ciapanie węglem ci pomogło, hmhm?
    Wiesz, nie przejmuj się takimi blokadami weny, ja doznaję ich niemal cały czas jeżeli chodzi o savemesorrow, więc naprawdę, to nie dramat, chociaż... W porównaniu z tobą ja piszę totalnego gniota, także tego |D No, więc weny, bo uwielbiam czytać twoje ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobieto, ogar! Może i tobie pisało się to na przymus, ale kiedy się czyta, w ogóle się tego nie odczuwa! Shocik jest świetny! Dramatyczny, prawda, ja nie wiem, skąd ty pomysły na nie bierzesz, bo każdy kolejny mnie zaskakuje, pozytywnie, rzecz jasna. A to było takie... totalnie przepełnione emocjami. Gdy czytałam, aż mną telepało. Nie wiem, czemu. A moment w którym Frank ratuje Gerarda, po czym Gerd krzyczy i strzela do "skurwysynów"... po prostu epickie. Brak mi słów.
    Nie przejmuj się chwilowym brakiem weny, pewnie niedługo wróci. Ona tak lubi sobie wychodzić w nieodpowiednim momencie, przy akompaniamencie trzaskania drzwiami. Chociaż w sumie mnie też ostatnio jej brak. Ty się wyżywasz na węglach, a ja na gitarze xD
    Co do rekolekcji... u mnie się niedługo zaczną. Nie wiem, kiedy, ale już na samą myśl chce mi się rzygać. I bynajmniej nie tęczą. Wiosna to zdecydowanie powód do radości. Tak długo na nią czekałam...
    Pozdrawiam! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Końcówka była cholernie wzruszająca. Boże, nie jestem w stanie nic więcej napisać, bo nadal mam tę scenę przed oczami *__*

    OdpowiedzUsuń
  6. A mnie nie urzekło. Strasznie podobne do "These hands stained red'. Jest akcja, jest potajemne zajęcie wbrew prawu, jest wielka miłość, a potem wspólna śmierć. Napisane - jak na przymus - świetnie, aczkolwiek fabularnie... Nic nowego nie wnosi. Sory :C

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem jak to się stało, że nie skomentowałam wcześniej, ale już nadrabiam:)
    Shot napisany dobrze, opisy też są wspaniałe - zresztą jak zwykle, jednak czegoś mi tutaj brakuje. Sama nie wiem nawet czego, może i szukam dziury w całym, ale no tak czuję. I przez większość tekstu nie wzbudzał we mnie większych emocji (oprócz podekscytowania, że coś dodałaś) to na koniec coś we mnie pękło i pociekły łzy. Na początku shot wydawał mi się taki oschły. Ostatnia scena jest zdecydowanie najlepsza...
    Mówisz, że pisałaś to na siłę? Skoro tak, to mogę otwarcie przyznać, że jesteś GENIALNA. Wiem co to znaczy nie mieć weny i to jest straszne. Jestem pod wrażeniem, naprawdę.
    Postać Franka najbardziej przypadła mi do gustu, tak poświęcać się dla ukochanego - piękne...

    No, no czekam na kolejnego shota. I cieszę się, że jest już lepiej.
    Życzę mnóstwa Weny i pomysłów oraz chęci do pisania!
    Pozrawiam!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej Darsiu!
    Wybacz, że tak późno komentuję. Ten tydzień miałam strasznie zapracowany i twojego shota przeczytałam na telefonie, który uniemożliwia mi dodawanie komentów. Na szczęście mam już kochanego laptopa <3. A więc do rzeczy.
    Shot jest dobry, jak zawsze, ale niestety widać, że nie porwała cię w tym przypadku wielka wena. W sumie nie wiem, dlaczego to zauważyłam. Chyba po prostu nie było takiego ładnego "flow", który zwykle się pojawia kiedy piszesz. Coś takiego co sprawia, że czytelnik zatapia się w nurt akcji i płynie do końca. Wybacz, że to piszę :<. Nie mam zamiaru cię zasmucić, doskonale rozumiem pozycję, w jakiej się znajdujesz. Ja mam ostatnio tak samo. A dla kreatywnej osoby, którą zwykle jestem, ta pustka w głowie i w sercu jest nie do wytrzymania. Czuję się taka wyjałowiona. Chcę wyżyć się artystycznie, ale nie potrafię, co doprowadza mnie do frustracji i załamania. No ale cóż, trzeba przez to przebrnąć. Może niedługo przeminie. Tobie też tego życzę :).
    W każdym razie, ogólna fabuła shota jest ciekawa. Przypomina mi o takim filmie, który ostatnio oglądałam, "12 rund". Szkoda mi Frania i Gee. Ciekawe, kto ich mógł wsypać?
    P.S. Dziękuję ci za tak długi i wspaniały komentarz <3. Postaram się na niego odpowiedzieć przy publikacji następnej części.
    Przepraszam za ten kom, jak już pisałam - kompletny brak weny :(.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń