czwartek, 25 kwietnia 2013

Curse of the Bloody Lily


{ 001 }





Specyficzna melodia charakterystyczna dla dziecięcych zabawek zwabiła mnie na pierwsze piętro posiadłości, w której przebywałem. Dom ział pustką z dosłownie każdego kąta i żadna żywa dusza nie miała tutaj racji bytu. Zaniechałem w końcu początkowych nawoływań o właściciela mieszkania i podążyłem za przebijająca się do mojego umysłu muzyczką. Powoli wspiąłem się po schodach, przyjmując drżeniem ciała każde ich skrzypnięcie. Mijając niezamieszkane, ciemne pokoje, czułem, jak moje serce przepełnia trwoga. Melodia stopniowo się wzmagała, budząc we mnie dziwne pokłady niezrozumiałych dla mnie samego emocji.
Po niedługo trwających wędrówkach, stanąłem u progu pomieszczenia, z którego dochodziło to muzyczne nawoływanie. Moim oczom ukazało się drewniane łóżeczko niemowlęce. Zewsząd otaczała mnie cisza, przerwana jedynie zabawkową pieśnią. Podszedłem bliżej, chcąc ujrzeć dziecko na własne oczy. Brak jego rodziców w pobliżu niezmiernie mnie zaniepokoił. Nie sposób określić usposobienie dorosłych, którzy pozostawiają swojego potomka samemu sobie. Kiedy byłam już na tyle blisko łóżeczka, aby być w stanie określić, że jego tam nie ma, całkowicie odebrało mi oddech. Pośród zmiętych prześcieradeł leżała biała lilia, splamiona cudzą krwią. Tak, to bez wątpienia była krew. Nie poddawałem nie płonnym złudzeniom na inne pochodzenie rdzawego barwnika, gdyż nie miało to najmniejszego sensu. Ująłem delikatnie kwiat w dłonie i przyjrzałem się jemu uważnie. Mimo zhańbienia i oczywistego zbrukania jego oszałamiającego piękna, nie powstrzymywałem się przed zagarnięciem go do swej piersi w geście, który przywodzi na myśl chęć ochronienia czegoś cennego.
- Jest taka piękna Gee – oznajmił dziewczęcy głosik za moimi plecami.
Obróciłem się prędko, chcąc stanąć twarzą w twarz z intruzem. Moim oczom ukazały się dwie dziewczynki o identycznych rysach twarzy, które trzymały się za drobne rączki. Nie mogły mieć więcej niż siedem lat. Ich porcelanową skórę zalewały krople krwi, wypływające z pustych oczodołów, których gałki oczne musiały zostać wydłubane całkiem niedawno, zważając na świeże mięso oraz niezaschnięte jeszcze tkanki oraz strzępy mięśni. Mimo krzywdy, która niezaprzeczalnie została im wyrządzona, ich usta nie przestawały wykrzywiać się w uśmiechu pełnym uciechy. Ciemnoczerwone smugi na policzkach dziewczynek zbiegały się na podbródku, aby dalej powolnym nurtem plamić białe sukienki, w które były przyodziane.
- Nieprawdaż? – zapytały jednocześnie dwiema różnymi barwami głosu, co wywołało mrożący krew w żyłach efekt pogłosu i rozszczepienia intonacji. Cofnąłem się przerażony do tyłu, lecz zatrzymało mnie łóżko bez niemowlęcia w środku. Serce zaczęło mi bić w wyniku irracjonalnego strachu o lilię, która dzierżyłem w objęciach.
         Nagle na przedramionach makabrycznych dziewczynek, będących zapewne bliźniaczkami, pojawiły się świeże rany. Rozczepienie ich skóry nastąpiło samoistnie, co tylko spotęgowało me przerażenie i świadomość słabego kontrolowania wszechrzeczy. Nieoczekiwanie zaśmiały się w głos wdzięcznie i radośnie z nutką ledwo wyczuwalnej ironii.
- Taka piękna… - szepnęły złowrogo.

Obudziłem się, wciągając głośno powietrze do płuc. Automatycznie spiąłem wszelkie mięśnie mojego ciała, podnosząc się do siadu. Kolejny koszmar. Można by pomyśleć, że powinienem się przyzwyczaić do tego, co niesie ze sobą  każda zła mara, gdyż co nocy wyrywa mnie ze snu… Zakryłem twarz dłońmi, aby zmazać z powiek pozostałości koszmaru. Westchnąłem głośno i zszedłem z łóżka. Powoli udałem się do łazienki, zapaliłem światło i podszedłem do lustra. Nie przeraziłem się swoim wyglądem. Nigdy nie należałem do tych opalonych. Wiedziałem, że jak teraz podniosę czarną grzywkę do góry, zobaczę ciemnozielone, przenikliwe spojrzenie chłodnych oczu, które są tak bardzo obojętne na szkody, jakie moje otoczenie wyrządza same sobie. Już unosiłem dłoń do czoła, lecz zatrzymałem ją w połowie drogi, którą miała w rzeczywistości pokonać. Opuściłem ją z rezygnacją, układając usta w ironicznym uśmiechu. Nie, czułem, że jeszcze nie czas. Odkręciłem zatem kurek z lodowatą wodą, a następnie chlusnąłem nią sobie prosto w twarz. Tak, tego było mi trzeba, otrzeźwienia. Wytarłem niespiesznie mokre oblicze w pierwszy lepszy ręcznik, lecz grzywka pozostała wilgotna. Po raz ostatni zerknąłem w lustro i zamarłem. Zobaczyłem je. Zobaczyłem oczy. Oczy należące do mnie. Całe czarne. Czyli to już blisko… Już niedługo nadejdzie czas… a klątwa zawładnie moim ciałem. To za wcześnie… Mrugnąłem parokrotnie. Ku memu zdziwieniu oraz dezorientacji, zieleń ponownie powróciła na swoje dawne miejsce. Czyżby mi się przewidziało? Bynajmniej…
Wychodząc z łazienki, zgasiłem światło. Wszedłem do pomieszczenia zwanego sypialnią i zbliżyłem się do biurka, pogrążonego w chaosie. Zapaliłem mdłe światło lampki, której żarówka powoli kończyła odgrywać swoją rolę i za niedługi czas zejdzie ze sceny. Przyjrzałem się dokładnie kalendarzowi. Zostało dwa i pół tygodnia do szóstego dnia następnego miesiąca. Westchnąłem gorzko, pochylając głowę. Zacisnąłem mocniej dłonie na drewnianym blacie. Ukradkiem spojrzałem na moje nadgarstki i świeże rany, które je pokrywały. Jeszcze te się nie zagoiły, a już psychicznie usiłuję przygotować się na nowe… Tatę zobaczę dopiero za niecałe dwa i pół tygodnia. Dwa i pół tygodnia… Kaszlnąłem cicho, kierując się w stronę łóżka. Opadłem na chłodne posłanie i ponownie ułożyłem głowę na poduszce. Zamknąłem powieki z nadzieją, że straszny koszmar nie powróci. Już nigdy więcej…  


************************

  
Na pewno wielu ludzi zastanawiało się nad istotą swojej egzystencji. Wielu z nich starało się rozwikłać zagadkę, jaką jest życie i to, co one ze sobą niesie. Niektórzy sądzą, że zostali stworzeni do wielkich rzeczy, osiągania sukcesów, tworzenia całkiem nowych idei i przewodniczenia dużej grupie ludzi. Świadczy to tylko o tym, że są zadufani w sobie, egoistyczni i mają przerost formy nad treścią. Jednakże przez własne zaślepienie nie dostrzegają tego. Uważają się za chodzące po ziemi ideały i nie przejmują się wtedy, gdy kogoś zranią swoimi słowami bądź też czynami. Niektórzy zaś są święcie przekonani, że los, jaki zgotowało im życie, jest tym, na co zasłużyli i nawet, jeśli okupują rynsztoki, nadal utrzymują, że jest to ich przeznaczeniem, nic nie zmieniają. Wszystko pozostawiają takim, jakim jest. Nie poświęcają czasu na to, aby przywoływać sobie w myślach to, co zrobili źle. Nie łajają się bez końca, bo ich życie na skutek pewnych ludzi i zdarzeń potoczyło się tak, a nie inaczej. Dziękują za to losowi, że mogą żyć jeszcze jeden dzień, poznawać świat takim, jakim niewielu go widzi.
Dobrze, znamy już spojrzenie różnych warstw społecznych na egzystencjalizm, na miejsce człowieka we wszechświecie i jego rolę. Jednak nie do tego dążę. Nikt nigdy nie poświęcił czasu na głębsze zastanowienie się, kim tak naprawdę jest, do jakiego gatunku należy i dlaczego jest całkiem inny a zarazem tak podobny do istoty człowieczej, jednocześnie nie będąc nią w pełni. Ja zastanawiam się nad tym od momentu, w którym ośrodki mojego mózgu zaczęły za sobą współpracować i ukształtowały mnie na wzór istoty świadomej i myślącej, która zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest, co warunkuje, że postrzega się ją z goła inaczej niż pozostałych ludzi. Prawda jest taka, że odstaję od reszty społeczeństwa. Stanowię odchylenie, którego nikt nie neguje, bo za bardzo ogarnia ich strach. Nie jestem człowiekiem, lecz wyglądam jak on, zachowuję się jak on, spożywam ten sam pokarm, piję te same napoje, moje serce bije, wszystkie układy współgrają ze sobą tak, jak u niego. Zatem w czym tkwi problem? Nie mam pojęcia. Kim jestem? Jakie znaczenie mają moje tatuaże? W jaki sposób zgłębię tajemnicę mego własnego istnienia? Co odkryję na swojej drodze i jakie trudności pokonam, aby stać się normalnym, aby stać jak inni, aby odzyskać człowieczeństwo? Te pytania zostają bez odpowiedzi już od siedemnastu lat. Nic na to nie poradzę. 
Gdyby nie to, że ojciec odwiedza mnie dwa razy w miesiącu, mógłbym bez przeszkód oznajmić, że mieszkam sam. Według tego, co mój opiekun mi powiedział, matka umarła przy porodzie. To takie smutne… Ale mówi się trudno. Nie mogę nad nią płakać, gdyż jej nie znałem. Chociaż jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nawet jakbym ją znał, nie uroniłbym ani łzy na wieść o jej nagłej i nieoczekiwanej śmierci. Życie biegnie dalej, przeszłość ginie gdzieś po drodze w gonitwie, którą prowadzimy z czasem, czy tego chcemy czy też nie. Taka jest kolej rzeczy i nic się na to nie poradzi. Jestem optymistą, ale ci, którzy mnie otaczają, uznaliby rozważania na temat otaczającego mnie świata, które snuję, za typowo pesymistyczne. Lecz co poradzę na to, że realia, w których egzystujemy, są niezmiernie naginane? No cóż… większość ze współczesnego społeczeństwa w dupie była i gówno widziała. Zaśmiałem się gorzko sam do siebie, na co kilkoro uczniów, przechadzających się korytarzem, spojrzało na mnie jak na wariata, którym poniekąd jestem. Nie mam przyjaciół, kolegów czy nawet znajomych. Nie mam nikogo. Śmiejcie się, że dramatyzuję i naginam fakty, lecz to stuprocentowa prawda. Może kupie sobie kota? Czarnego, który wtapiałby się w otoczenie. Zapewne i tak uciekłby po trzech dniach spędzonym w tej bezustannej ciszy czterech ścian i samotności, która się w nich zagnieździła. Z trudem przywołuję czasy, w których biegałem z bratem po polach, zwiedzałem różne zakątki lasu na obrzeżach działki dziadków i znosiłem przeróżne nowe zwierzątka do stodoły. Stodoła... Pokręciłem głową, hamując łzy. To bolesne, te retrospekcje, także nie robię tego często.
Przez pierwsze tygodnie po otrzymaniu informacji od ojca, że będzie on wyjeżdżał i przebywał w domu tylko przejazdem, było mi ciężko i bałem się wszechobecnej ciemności, która mnie zewsząd otaczała. Cisza złowrogo dźwięczała w mych uszach, po skórze przebiegały dreszcze na każde skrzypnięcie czarnych paneli podłogowych. Ale to było lata temu… Teraz samotność stała się czymś, co na pewnym etapie przestało mi przeszkadzać i uczyniło ze mnie dziwaka. Obierając taki tryb życia, odciąłem się od otoczenia i nikogo nie wpuszczałem do swojego świata. Dla społeczeństwa nie istnieję, a społeczeństwo nie istnieje dla mnie. Mógłbym bez problemu określić się jako słuchający typ człowieka. Z tym… że najpierw musiałbym mieć kogo słuchać. 
Przesuwałem się wolnym krokiem wzdłuż szkolnych szafek o nudnym, grafitowym odcieniu. Zmierzałem pod klasę, w której miałem, zawsze rozpoczynającą poniedziałki, biologię. Nudny przedmiot, tak samo jak i nudny jest jego nauczyciel. Pan Smith to łysiejący staruszek w okularach, który całkowicie nie ma podejścia do młodzieży. Jak ktoś wszedłby mu na głowę, to zapytałby się, czy wygodnie mu się tam siedzi. Nie radzi sobie ze zmianami, które następują między licealistami. Z wiekiem stracił swoją elastyczność, która jest niezbędna do wykonywania zawodu nauczyciela. Wraz z upływającym czasem nasze ciało nie jest w stanie podołać pewnym rzeczom. Taka kolej zdarzeń. Nic nie trwa wiecznie, a młodość jest pojęciem względnym. Gdyby nie moja w miarę wyrozumiała dla jego wieku klasa, dawno przeszedłby na wcześniejszą emeryturę, bądź zwolniłby się, gdyby mu jej nie przyznano. Moja klasa… Jak to przekomicznie brzmi. Jednak póki nazwisko ‘Way’ widnieje na liście w dzienniku, jestem jej częścią czy tego chcę czy nie. „Tworzę wspólnotę”, jakby to ujęła pani od angielskiego. 
Dźwięk dzwonka przeszył na wskroś cały korytarz swoim jazgotem. Preferowałem przebywanie w ciszy, która przywodziła mi na myśl wybawienie od nieustających krzyków licealistów ze zwierzęcym instynktem i kompletną pustką w łepetynach. Te nastolatki niczym się nie różnią od zwykłych szympansów z lasów równikowych. Szczerze gardziłem całą ich populacją, jednak nic nie mogłem uczynić, aby to uległo radykalnej zmianie. Podrapałem się po prawej skroni, na której miałem tatuaż. Swędział, a to oznaczało, że szósty dzień października zbliża się nieubłaganie.
Zanim się obejrzałem, klasę otworzył nam jakiś młody facet, którego pierwszy raz widzę na oczy. Ach, tak. Teraz sobie przypomniałem, że od dzisiaj lekcje biologii będzie prowadził jakiś młody szczyl. Wszedłem do sali i zająłem swoje zwyczajowe miejsce na samym końcu klasy. Przede mną zawsze siedzi jakaś kupa futbolowego mięcha, więc mam zapewniony spokój i nikt mi nie zawraca dupy byle gównem. Wyjąłem z torby mój szkicownik i otworzyłem na niezapełnionej stronie. Nic nie wskazywało na to, że ta lekcja będzie wyjątkowo inspirująca, toteż wsadziłem słuchawki w uszy i zapuszczając odpowiednią muzykę, zacząłem kreślić pojedyncze kreski, składające się na twarz tragicznych bliźniaczek. To nie pierwszy raz jak mi się śnią. Niegdyś zastanawiałem się, jakie przesłanie mają te mary. Czy jakimkolwiek przesłaniem się one w ogóle cechują? Dlaczego są aż tak bardzo przesączone krwią i katastrofą wyzierającą z każdego kąta? Dopracowałem puste, zakrwawione oczodoły, z których strumieniem spływała krew na  porcelanowe policzki dziewczynek. Trzymały się za ręce, pomyślałem. Jakie to wszystko jest popierdolone. Już chciałem dodawać rdzawe plamy na ich małych sukieneczkach, lecz ktoś położył swoją dłoń na szarym portrecie, wykonanym przeze mnie za pomocą ołówka. Z cichym westchnieniem wyciągnąłem z uszu słuchawki.
- Czego? – mruknąłem bezpłciowo  w kierunku intruza.
- Panie Way, wywoływałem pana do odpowiedzi już kilkakrotnie – krzyknął nauczyciel.
- I co w związku z tym? – nadal nie zmieniałem tomu, co tylko pobudziło szczyla do wyrażenia własnego gniewu.
- To, że jestem nauczycielem i jak każę ci odpowiadać, to przychodzisz elegancko pod tablicę i wykazujesz się wiedzą z zakresu materiałów, jakie przerabialiście na ostatnich trzech lekcjach – stopniowo podnosił głos, aż osiągnął on ekstremum swoich możliwości wokalnych. – Nie życzę sobie takiego lekceważenia mojej osoby ze strony ucznia.
- Już pan skończył, czy jeszcze ma pan coś do dodania?
- Tak – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Do dyrektora! Biegiem!
- Z dziką rozkoszą – mój entuzjazm w wypowiedzi równał się samopoczuciu spleśniałej kanapki sprzed miesiąca.
Spakowałem się powoli i w skupieniu. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich uczniów z klasy. Wiedziałem, że mnie obserwują. Nie musiałem patrzeć, żeby widzieć. Nie obeszło mnie to jednak specjalnie. Lata wprawy uczyniły ze mnie mistrza podchodzenia do wszystkiego z dystansem i rezerwą. Nic nie jest w stanie mnie poruszyć. Zawiesiłem torbę na ramię i podszedłem do drzwi.
- Przekazać pozdrowienia dyrektorowi? – zapytałam biologa z ręką na klamce.
- Nie. Wystarczy, że opowiesz mu, jaką niesubordynacją wykazujesz się na mojej lekcji.
- Jak się nie zgubię po drodze, to wygłoszę ten jakże interesujący monolog – mruknąłem i wyszedłem z klasy, odprowadzany cichymi szeptami, zawierającymi komentarze różnej treści, ukierunkowane pod moim adresem. 


************************


            Oczywiście gabinetu dyrektora nie odwiedziłem, lecz szkolną bibliotekę, już jak najbardziej. Pani Rowell, bibliotekarka, jest w miarę przystępna. Wydaje się być jedyną zrównoważoną psychicznie i emocjonalnie osobą z personelu tej placówki. Widząc mnie, nie zadaje zbędnych pytań, nie krzywi się i też nie szczerzy się sztucznie. Pozostaje neutralna, co niezwykle w niej cenię. Po jej wyglądzie zewnętrznym łatwo mogę osądzić, że zbliża się do czterdziestki, zatem nie jest starą kobietą. Obrączka na jej lewej dłoni sugeruje, że jest zamężna. Wątpię, że wyznaje katolicyzm, stąd ten osąd. Ludzie w naszym obrębie to głównie protestanci. W pojęciu ogółu większość Amerykanów utrzymuje się w duchu protestantyzmu. Jednolitość pod względem wyznaniowym daje niektórym poczucie jedności, co według mnie jest dość złudne. W życiu można liczyć jedynie na siebie. Choć nie wiem, jak bardzo chcemy polegać na innych, lepiej tego nie robić.
W  dniu dzisiejszym nasze relacje nie uległy gruntownej zmianie. Grzecznie się przywitałem, na co kiwnęła głową z nikłym uśmiechem, błąkającym się po kącikach jej ust. Za tym gestem kryło się pewne przesłanie. Zawsze spoglądała na mnie w ten sposób, kiedy obmyślała, jak to wykorzystać mnie na potrzeby biblioteki. Nie miałem jej tego za złe. Wręcz przeciwnie. Prace plastyczne, które czasami zlecała mi, choć z wielką nieśmiałością, ratowały mnie od samozatracenia się w otchłani. Były moją przystanią, do której mogłem zacumować w każdej chwili. Zapewne szeptała także później miłe słówko naszemu dyrektorowi na mój temat,  lecz nie obchodziło mnie to jakoś bardzo. Dobra opinia to coś, co jest mi potrzebne, aby odpowiednie organy przypadkiem nie zechciały zająć się sprawą mojego osamotnionego trybu życia. Cotygodniowe wizyty u psychologa szkolnego w zupełności mi wystarczają.
Nasz dyrektor, pan Bloch, jest przeze mnie postrzegany jako dość specyficzny człowiek o nietypowym obyciu. Często przechadza się korytarzami naszego liceum i obserwuje. Nie wie, że ja również niezwykle często poddaję się tej czynności. On spogląda na mnie, a ja oceniam jego zachowanie. Pan Bloch to człowiek również milczący, który unosi się jedynie wtedy, kiedy uważa za stosowne podnieść głos. Na mój gust zawiera w sobie cząstkę czegoś niepokojącego. Niemniej to bardzo sympatyczny i gładki w obejściu człowiek, zawsze trzymający rękę na pulsie. Sumiennie wykonuje powierzone mu obowiązki, dba o naszą szkołę i zabiega o dodatkowe stypendia. Godnie reprezentuje placówkę poza jej murami, więc nie zdziwiłbym się, jakby zabierał nadprogramową pracę do domu. Rozwodnik, którego syn mieszka w Chicago i pracuje w usługach jako taksówkarz. Dyrektor mieszka sam na obrzeżach naszej dzielnicy. Nie bierze czynnego udziału w tutejszym życiu publicznym. Jego aktywność ogranicza się jedynie do budynku, w którym na władzę absolutną. Przechadzając się wieczorami, często można spotkać go w pobliskim parku. Niegdyś bywałem w nim kilka razy na tydzień, ale od kiedy zaczęły się chłodniejsze dni wolę swój ciepły, mimo że cichy, dom.
 Usiadłem w najbardziej oddalonym od wejścia kącie. To moja stała miejscówka, której nikt nie zajmuje. Na tym kawałku podłogi czułem się wolny, niezależny i bezpieczny jak mało gdzie. Wyjąłem szkicownik z torby i postanowiłem dokończyć mój rysunek zapoczątkowany na lekcji biologii. Nadałem wszystkiemu bardziej wyraźnych cech. Dopracowałem koronkę u dołu sukienek bliźniaczek, a plamy krwi na białym materiale otrzymały nieco roztarte krawędzie, aby całokształt prezentował się bardziej realistycznie. W prawym, dolnym rogu zapisałem drobnym, ozdobnym pismem dzisiejszą datę [21.09.2013]. Dwa i pół tygodnia…


************************

           
Matematyka przebiegała w sumie spokojnie, ale mi zawsze wszystkie lekcje mijają w taki sposób.  Pani oddawała zaległe sprawdziany. Nie wypadłem najgorzej. Dostateczny to ocena, która nie jest zadowalająca i nie satysfakcjonuje mnie, ale pozwala zdać, a to chyba najważniejsze. Profesorka zapytała kilkoro uczniów przy tablicy, których imienia ani nie znam, ani nawet nie kojarzę. Tak właściwie to od początku pierwszej klasy w tej szkole, nie zamieniłem z nikim nawet słowa, omijając oczywiście ciche burknięcia, żeby dali mi spokój. Nie miałem pojęcia jak się wabi chociaż jeden przygłup z tej zgrai przygłupów, w której marnuję mój czas. 
Przy tak poważnych zarzutach objawiały się u mnie zawsze wątpliwości. Nie mogłem oceniać tych ludzi. Nie znałem ich. Wyobcowałem się ze społeczeństwa na własną prośbę. Nigdy nie sądziłem, że będę tego żałował. Traktowałem to raczej jako swego rodzaju powinność. Moje sekrety postaną moimi. Nikt nigdy nie może poznać ich treści. To zapewne byłoby zgubne zarówno dla mnie jak i dla tej osoby. W głębi serca łaknąłem towarzystwa kogoś bardziej niż czegokolwiek. Tak bardzo trudno mi się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Moja odmienność skazuje mnie na taki tryb życia. Nic na to nie poradzę. Jest w sumie Steven… Ale głupio mi rzucić się mu w ramiona i wypłakać, wyżalić, oczyścić duszę z tego, co ją obciąża. Wolę być opryskliwy i chamski. To dobry sposób na to, aby nikt nie zawierał ze mną znajomości. Dla mojego bezpieczeństwa, dla jego bezpieczeństwa, dla bezpieczeństwa wszystkich.


************************


            Miłość. Tak obce mi uczucie. Nigdy go nie zaznałem. Jednak całej ludzkiej populacji, przynosi szczęścia aż w namiarze. Ludzie czują się uskrzydleni i żyją w przekonaniu, że spotkało ich największe szczęście na ziemi, bo znalazły tego jedynego bądź tą jedyna. Kto by pomyślał, że emocje jakie budzi miłość, są aż tak bardzo budujące. Jednak nikt nie patrzy na destrukcyjną siłę tego uczucia, póki sam jej nie doświadczy. Czujemy, jak nasz świat wali się w posadach i jedynym naszym pragnieniem jest śmierć. Miałem ochotę się zaśmiać. Żal mi tych wszystkich ludzi, bezpodstawnie obchodzących święto zakochanych. To takie banalne… i przede wszystkim głupie. W głębi serca cieszę się, że nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Być bardzo szczęśliwym, aby potem jeszcze bardziej cierpieć? Rozumowanie dla idiotów. Jestem neutralny jak… jak pani z biblioteki. W moim wnętrzu panuje względny spokój, a żadna z emocji nie przeważa nad inną. W szkole jest wiele ładnych dziewczyn i wielu przystojnych chłopaków, lecz co im z tego tytułu przychodzi? Zaślepieni iluzją miłości, nie dostrzegają ważnych realiów, zapominają o bożym świecie i nie przywiązują większej uwagi do tego, co przyziemne. Dopiero zerwanie i rozpad związku przywraca ich do świata żywych, przypomina, że istnieje ziemia, po której chodzą, a to, czego doświadczyli, to złudzenie wywołane hormonami. Miłość… To takie… ludzkie.
            Zmierzałem niespiesznie na W-F. Nie ćwiczyłem dzisiaj. Ja w ogóle nie ćwiczę. Zdaję na dwói za samo przychodzenie na lekcje. Dzisiaj zajęcia wychowania fizycznego przypadały na ostatnią godzinę, więc tylko wręczę nauczycielowi zwolnienie z lekcji, a nie z uczestnictwa w niej, bo takowe posiadałem, i spadam do domu. Wraz z dzwonkiem, udałem się w kierunku ławki, na której siedzieli nasi wuefiści oraz wuefistki (dwóch na dwie). Podszedłem do tego małego, łysego i z lekka napakowanego, aby podetknąć mu pod nos swoje zwolnienie.
- No co jest Gerard – barwa jego głosu przywodziła mi na myśl jakiegoś niespełnionego macho. Zdobywcę dziewiczych serc. – Znowu nie ćwiczysz? – kiwał się na boki jak typowy paker, co omal nie doprowadziło mnie do głośnego wybuchu śmiechem.
- Jak widać – burknąłem i, zlewając go totalnie, wyszedłem z dobudówki, jaką była sala gimnastyczna a następnie w ogóle z budynku szkolnego. Nieszczęście chciało, abym natknął się na rozgrzewkę, gdyż niektórzy z chłopaków zdążyli już przebrać się w swoje stroje. Dziewczyny jak zwykle przyjdą spóźnione. Nie wiem co one tyle czasu tam robią. Przecież to jest niemożliwe, aby przez ponad dwadzieścia minut się przebierały. Omal nie oberwałem piłką do kosza w głowę.
Całe szczęście teraz już byłem daleko poza ogrodzeniem palcówki. Kierowałem się do domu… Tam byłem bezpieczny. Tam czułem się normalny. Tam czułem, że jestem w odpowiednim miejscu…
 
 
… i czasie.


************

Jako że jestem zadowolona ze stuprocentowo zaliczonej podstawy z języka angielskiego na egzaminie i ponad dziewięćdziesięcioprocentowego rozszerzonego, rozdział pojawił się już dzisiaj :3 Nad matmą i przyrodniczymi wiele rozwodzić się nie będę, bo nawet wstyd to roztrząsać. Teraz trochę popierdolę o tym powyżej i znikam :> Jest to rozdział, który został zapisany w roku 2012, więc szmat czasu temu. Język w nim nie jest na takim poziomie, na jakim chciałabym, aby był. Jednak żal mi było pisać go całkiem od nowa, także poprawce uległy jedynie niektóre z elementów, co zaowocowało stosunkowo… okrojoną ilością słów. Sorry ^^. Mam nadzieję, że coś naskrobię do tego 26 maja. Egzaminy za pasem, ale na oceny nadal trzeba pracować :<

Hope to hear from You soon.


Bye!
Darsa

<taki tam suchy joke egzaminowy>

15 komentarzy:

  1. Łał, to było... Urocze? Nie umiem tego opisać. Na początku, a wątkiem z tym nowym nauczycielem, miałam wrażenie, że to będzie Frank, a tu.. Niespodzianka. Dobra, czekam z niecierpliwością na następny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jestem optymistą" - Hahaha. Śmieję się w głos ;p Coś ci ten optymista nie wyszedł. Po jego wszystkich przemyśleniach bardziej pasuje mi do stereotypu tnącego się, samotnego i wiecznie smutnego emo... No bo tak jest? . _ .
    Czytając zapominałam, że czytam. Niby składałam słowa, ale zupełnie ich nie rozumiałam, nie skupiałam się na nich, bo po prostu czytane zdania chwilami nie wzbudzały mojego zainteresowania i przelatywały mi jedynie przez głowę. Zapewne z czasem się to zmieni...

    Szybko pisz następną część, bo ja już powoli umierałam z braku znaków życia od ciebie.
    Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabrzmiało tak, jak zabrzmieć miało XD Gerard w swoim optymizmie jest bardzo... pesymistyczny XD Chodzi mi o ukazanie jego, jako człowieka wewnętrznie rozbitego i niekompletnego. I nie. Nie jest tnącym się, wiecznie smutnym emo, tylko chłopakiem z niecodziennymi problemami, które na razie mogą budować atmosferę pewnego... niezrozumienia, gdyż jestem na etapie wprowadzania niewyjaśnionych sytuacji, które budują zamęt w świecie przedstawionym COTBL. Cóż... Wszystko stopniowo będzie się wyjaśniać, lecz dopiero akcja nabierze tempa tak od... 12 rozdziału? :D

      Dziękuję, że cały czas jesteś tutaj ze mną i z moim blogiem :3 To dużo dla mnie znaczy ^^

      Usuń
  3. Oooo... :O To było takie... Takie... Takie mroczne, tajemnicze, ale zarazem dające do myślenia i.. Po prostu piękne. Mimo że pisane w 2012 roku, to jakoś (przynajmniej w moim przypadku) nie dało się tego zbytnio odczuć. Także wielki plus + ! :D Soł, czekam na kolejne rozdziały i w ogóle wszystko, co wyjdzie spod twojej ręki (pióra, długopisu, klawiatury, bądź czym tak tylko piszesz) :3
    Aha, no i gratulacje za te egzaminy z angla! Czytała trochę w necie, jakie były pytania i... Szczerze mówiąc, to boję się, co ja będę mieć na sprawdzianach... :O
    you-can-run-away-with-me.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hah! Jako że miałam okazję (po raz kolejny) czytać ten piękny rozdział wcześniej, to... To w sumie nic się nie zmieniło, bo z chęcią przeczytałam go jeszcze raz, całkiem na nowo odkrywając jego wspaniałość. No bo tak jest. Twój styl pisania zasłania, przyćmiewa (lub jeszcze milion innych słów, jakimi potrafiłabym określić zaledwie pierwszy rozdział) większość znanych blogerów, a nawet pisarzy! Przebijasz styl pisania potencjalnego autora jakiejś książki, a to już coś. No naprawdę, czytając twoje opowiadanie, a tamto gówno zapisane na kartkach obitych twardą oprawą, to... Naprawdę, gdybym mogła wybrać to właśnie wszystkie twoje dzieła znalazłyby się na mojej półce. Oprócz tych kilku nielicznych książek, które uwielbiam. Więc... W niezrozumiały dla każdego, prócz mnie i ciebie, sposób chcę ci przekazać, że przebijasz nawet największych twórców za czasów... no jakichś tam czasów i wielki podziw za to, że jeszcze, choć bardzo rzadko, publikujesz tutaj swoje cudeńka. Że mimo tego, że musisz uczyć się non stop, a w dodatku teraz te egzaminy, znajdujesz czas na pisanie i... No wiesz, no! Jakoś nie mam odwagi wypowiadać się bardziej wylewnie na blogu :( Ale moje zdanie już znasz od dawna, sooł... Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć to elementarne zdanie, czyli nieodłączną część komentarza Cherry:
    CZEKAM NA NEXT!
    Spinaj pupcię, bejbe i piiiiisz *mówi głosem wygłodniałego wilka* (o ile wilki mówią... Ale w Czerwonym Kapturku mówił... No bo przecież jakby zwabił owego Kapturka i przekonał go, że jest jego babcią...? Chyba, że Kapturek wcześniej w lesie nawpi***alał się grzybków halucynków i widział rzeczy niewidzialne xD Oh i sorka za małą dużą rozprawkę o bajkach mojego dzieciństwa *wzrusza się*)
    Dobra, Geez! Koniec tego zeschizowanego komentarza! I tak wiesz, że cię kocham <3
    No cóż... DUŻO, powtarzam DUŻO weny ci życzę i powrotu na bloga (mimo tego, że już wróciłaś, ale co tam... xD)
    XoXo ~ Twoja Cherry ~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty masz chyba za duże mniemanie, kocie, o moim amatorskim pisaniu XD Ale doceniam wszystko, co dla mnie robisz i że jesteś przy mnie, więc... *ociera łezkę, pociąga nosem* idę na prajwa, żeby mi tutaj bloga nie zaśmiecać tym głupstwem, co piszę XD

      Usuń
    2. Coś mi mówi, że zaraz tutaj będzie wspólny ryczing i wylewne komentarze, oznajmujące (razem ze strumieniami cieknących łez) jak bardzo cię kocham.
      Wyobrażam to sobie nawet *_* Takie dwie zaryczane dziewczyny, które się nawzajem pocieszają... *gładzi się po koziej bródce* Zaiste interesujące :D

      Usuń
  5. Rozpoczyna się obiecująco :)Gerard jest optymistą? No nie spodziewałam się tego.Dość pesymistyczny ten jego optymizm. Pomysł z bliźniaczkami po prostu kocham, gdyż sama rysuję podobne rzeczy, szczególnie w szkole i w bibliotece :D Teraz pozostaje mi pytanie Kim jest Gerard? Czym jest Gerard jeżeli nie człowiekiem...W skrócie jestem zachwycona :)
    Życzę weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oo wreszcie mam co czytaaaać:3 dziekujaaa, dopsz rozdzial jak zawsze ocieka zajebistościa i wgl taki fajny hehehe cud malina i dolina :d aale nie no właśnie taki tajemniczy i nie wiadomomco sie bd. Działo....fajne ma gerard cechy, luubie go jak zawsze lubie każdego gerarda w każdym opowiadaniu... Jeju jakoś dawno komentarzy nie pisałam i nie umiem juz niczego sensownego napisac... A wgl. Dupa mnie boli bo na rower mnie kolezanka wyciagnela... Nigdy wiecej....najwyzej bd gruba...hah no przeciez już jestem .. Jestem gruba i brzydka tak jak gee kiedyś a jednak cos mnie z nim laczy moze też bd sławna :oo nieee...d
    Dobra dobra papapapapa cześć bye tschus serwus hmm.. Dobra no czekam na rozdział z niecierpliwościa ja i moja obolał dupa pozdrawiamy xoxoxoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zachwycona. Rozdział wyjątkowo dobrze mi się czytało, chociaż podzielony na dwie części (nie ma to jak kochane rodzeństwo -,-). Zaczyna się ciekawie. Mam wrażenie, że Gee to wilkołak XD Boi się jakiejś daty, ma pocięte ręce, chociaż się nie tnie. I psychicznie przygotowuje się na nowe, co sugeruje, że nie zależy to od niego. Ma jakąś tajemnice, jest samotnikiem.
    No nic... czekam na następny rozdział, bo chce już Franka.
    A i gratuluje tak świetnie zdanych egzaminów.
    Weny życzę, czasu na pisanie i dobrych ocen na koniec roku.

    OdpowiedzUsuń
  8. No, no, 100%? Gratuluję, ja mam jeden błąd, w sumie przez moją głupotę i nieco inną interpretację matchingu na podstawie XD
    Te dwie bliźniaczki ze snu Gerarda przypominają mi "Lśnienie" w wersji Kubricka (tak się pisze jego nazwisko?). Rany, to było moje pierwsze skojarzenie, gdy tylko przeczytałam, że trzymają się za rączki!
    Ciekawi mnie bardzo, kim w tym opowiadaniu będzie Frank. Także o stawiałam, że to ten nauczyciel biologii, ale to był tylko taki luźny strzał. Mam nadzieję, że jednak nie będzie jego szkolnym nauczycielem. Nie podobałaby mi się ta wizja.
    Nareszcie udało mi się przeczytać, co napisałaś i żałuję, że nie zajrzałam tu wcześniej. O ja głupia, przecież to, co tu zamieszczasz, jest genialne! Jak ja mogłam tu nie zajrzeć? No jak?! ;____;

    OdpowiedzUsuń
  9. Ahah, uwielbiam takie psychozy. Jeszcze włączyłam sobie Avenged Sevenfold, które w połączeniu z tym dało taki zajebisty efekt! Te upiorne dziewczynki trzymające się za rączki. Rodem z horroru. Gerard i te jego sarkastyczne, błyskotliwe żarciki, czyli to co się lubi. Bo wiadomo, wrednoty i ich przyjaciele rządzą. To o pozdrowieniach muszę kiedyś wykorzystać XD
    Nie wiemy czym jest Gerard, ale wiemy, że na pewno nie człowiekiem. Sam się do tego przyznał. Nadchodzi czas... ale na co? Co się stanie? Zastanawia mnie też jaką rolę w tym opowiadaniu będzie odgrywać Frank. Jak widzę nie tylko ja myślałam, że będzie nim ten nauczyciel XD Mam nadzieję, że już w następnym czy drugim rozdziale pojawi się.
    Gratuluję dobrych wyników na egzaminie.
    Pozdrawiam, xoxo

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo przystępne C:
    Gerard jest... dziwny, naprawdę. Bo to Gerard, prawda? Gdzieś tam było coś wspomniane i jakoś mi utkwiło, że to właśnie Gee... Więc, jak mówiłam, troszkę dziwna z niego osóbka, ale oczywiście pozytywnie! I wcale rozdział nie był taki okrojony, co to to nie! Długość idealna C:
    O ile się nie mylę, jutro kolejna część, prawda? :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Dlaczego, do cholery, tego nie skomentowałam!? Czy ja już naprawdę mam tak kwadratowy łeb?
    No mniejsza z tym. Rety, co ja ci mogę napisać...piękne po prostu. Zwłaszcza ta rozmowa z nauczycielem, no uśmiałam się xD. Jakbym słyszała kolegę z klasy. No i Gee, który sobie wlewa, że jest "optymistą". Taaaak, na pewno :). No dobrze, nie będę go oceniać, dopóki nie poznam tego bohatera bliżej.
    Strasznie mi się podoba, że łączysz grozę z zabawnymi elementami. Wiem, że cała postać Gerarda jest tragiczna w ogólnym ujęciu, jednak jego poszczególne czyny są tak dobrze opisane, że wydają się niemal komiczne. Nie mam pojęcia, do czego lub od czego czarnowłosy odlicza dni, ale zapewne jest to coś złowrogiego...
    Gratulację z powodu testów! Nie przejmuj się matmą, mi też nie za dobrze poszło :).
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń