niedziela, 13 października 2013

Curse of the Bloody Lily

{ 010 }




Stałem zirytowany i patrzałem w twarz tego obłudnika.
Robbie wiedział, jak się nazywam i jak wygadam widocznie jedynie wtedy, gdy chciał coś ze mnie wyciągnąć na temat Gerarda. Stawało się dość szybko niezwykle nużące i niewiarygodnie żałosne w całej swej rozciągłości.
To się przeliczył.
Zastanawiam się już od jakiegoś czasu niezwykle intensywnie, dlaczego on musi być takim bezmózgim kretynem? Za każdym razem kiedy widział mnie czy po prostu mijał na korytarzu, a nawet w klasie, miał to centralnie w dupie. Nie odezwał się słowem, traktując mnie jak powietrze, jak coś czego nie ma i jest nieistotne. Więc przepraszam. Powietrze jest dość znaczącym elementem w życiu każdej istoty żywej. Wystarczyła jednakże zwyczajna ploteczka, nigdzie niepotwierdzona jakimikolwiek konkretami informacja o tym, że rozmawiałem z Wayem, czy w ogóle przebywałem w pobliżu jego fascynującej osoby, przywarł do mnie niczym pirania zwabiona strumieniem świeżej krwi w wodzie.
- To co? - mruknął zaintrygowany. – Jak się z nim rozmawiało?
- Ciężko – odparłem niespiesznie z nadzieją prędkiego spławienia go. Chciałem jednocześnie pokazać chłopakowi, że mam go gdzieś tak samo, jak on mnie miał przez cały ten czas.
- A o czym w ogóle tak zawzięcie dyskutowaliście?
- Tak właściwie to o niczym, więc nie mam pojęcia, skąd bierzesz te wyssane na poczekaniu z palca denne historyjki. Kazał mi spadać i powiedział, że jeżeli się od niego nie odczepię, to zawiadomi dyrekcję o nękaniu. – Skłamałem dość gładko zważywszy chociażby na taki wiążący aspekt jak to, że nie robie tego praktycznie w ogóle. – Jak widać nie mam szans na poznanie bliżej tego nietuzinkowego chłopaka.
Robbie nie krył swojego rozczarowania i był wyraźnie niepocieszony. Wydawało mi się,  że te sprzedane mu i wymyślone na poczekaniu bzdury, stały się w jego oczach wiarygodne. W sumie jak nie patrzeć przekaz podobnej treści sam Gerard  kiedyś wystosował w jego kierunku. W moim też mógł.
- Myślałem, że jakoś się otworzył, zagarnął do ciebie, znudził się swoim nędznym, beznadziejnym życiem i postanowił zaznać odrobiny życia wśród ludzi. – Zmarszczył czoło na znak lekkiego zrezygnowania oraz jakby przybicia. – Co za dno. Liczyłem na jakąś pokaźniejszą i lepszą garść informacji.
- Nie ma szans – rozejrzałem się nerwowo.
- Dobra – mruknął. – Ja lecę. Zgadamy się jeszcze! – krzyknął, odbiegając do swoich kolegów, niczym zagubiony małpiszonem w dżungli, który odnajduje swoje stado po miesiącach trudnej rozłąki.
- Już to widzę – burknąłem po nosem.
Niech spieprza. Już nawet nie zależało mi na choćby gramie jego atencji czy jakiegokolwiek obcowania z tym człowiekiem w jednym środowisku.
Zacząłem dostrzegać piękno samotności oraz wszelakie profity, które płyną z tego tytułu. Dużo wolnego czasu, swoboda wyrażania własnych myśli – co z tego, że do siebie lub do ściany. Co ja plotę za głupoty. Jasne, że mnie wkurwiała ta bezczynność, ale wolę się wyalienować całkowicie niż mijać się i spotykać z ludźmi  pokroju tego idioty, Fletchera.
Opadłem ciężko plecami na ścianę, marząc o świętym spokoju. Niestety jazgot tych rozhukanych gburów nie dawał mi takiej możliwości.
Co ja wygaduję?
Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu na tyle, na ile mogłem sobie pozwolić.
Zaczynam się zachowywać jak Gerard. Jednak pragnąłem tylko spokoju po nieprzespanej nocy. Moja głowa to wulkan przeróżnych myśli i jeżeli dojdzie do nich kolejna seria niewyjaśnionych tajemnic, po prostu ten wulkan wybuchnie, zalewając swoją lawą moje wnętrze. Wiem, że tak będzie. Po prostu to wiem.
Przeniosłem się w środku roku i nie dostrzegałem już żadnych szans na zaklimatyzowanie się czy przynajmniej minimalne zintegrowanie z własną klasą. Byli jak hermetycznie zamknięta konserwa, której nie sposób otworzyć, mimo że bardzo się tego chce i posiada odpowiedni otwieracz.
Ludzie do dupy.
Profil do dupy.
No kurwa mać!
Walnąłem zamkniętą pięścią w ścianę.
Jedyna osoba, na której mi zależy to aspołeczny nastolatek, który odcina się od wszystkiego dokoła. Ludzie z klasy patrzą na mnie jak na geniusza matematycznego i sądzą, że albo jestem zbyt mądry, żeby mogli się do mnie odezwać, albo zbyt ‘zarozumiały’ w tej swojej inteligencji, żeby choć spojrzeć w moim kierunku.
Co za koszmar.
Na chuj pchałem się do szkoły dla artystów? No na chuj?
Jeszcze nie śpię zbyt dobrze po nocach na dodatek do tego wszystkiego. Wiele rzeczy wali mi się na głowę. Mozę nie wszystko, ale życie towarzyskie na pewno leży w gruzach, odkąd zjawiłem się w tym liceum. Ojciec nadal jest obecny w moim życiu wraz ze sowimi wiecznymi pretensjami o wszystko, chociaż mieszka spory kawałek drogi od nas. Kłoci się z mamą przez telefon o jakieś głupoty.
Liczę na łut szczęścia w kwestii tego niepokładanego bajzlu. Czy ja o tak wiele proszę? Chciałbym, aby jakaś rzecz poszła w końcu po mojej myśli
Nagle poczułem szarpnięcie za rękaw bluzy. Musiałem się wyrwać z ponurych myśli i spojrzeć na przeciętą na  wskroś niezdecydowaniem twarz chemika, Stevena Corteza.
- Frank… - zaczął powoli. – Ubiegasz się o stypendium, prawda?
- Tak – spojrzałem na niego podejrzliwie, lekko skołowany i zdezorientowany zaistniałą sytuacją. – A o co chodzi?
- Czy gdybym ci je zapewnił, zrobiłbyś coś dla mnie?
- Zależy co… - Zmarszczyłem czoło, nie mając pojęcia, o co tak właściwie mu chodzi.
- Zgodziłbyś się może dawać korepetycje z przedmiotów ścisłych? Mam tutaj na myśli głównie matematykę oraz fizykę, bo z chemią to ja się postaram sam uporać. Chyba, że nie jest to nic, co jakoś znacznie nadłożyłoby ci pracy… - Widziałem w jego oczach, że jednocześnie jakby pragnie, abym się zgodził, ale też zaprzeczył.
- Jeżeli chodzi tylko o korki… to w zasadzie za stypendium mogę nawet chemię wziąć sobie na kark.
- Wiesz… to nie będzie takie łatwe, jak może ci się teraz wydawać… - Rozejrzał się na boki i za siebie. Nie żebym coś sugerował, ale zachowywał się trochę jak szaleniec. – Chodzi mi tutaj o to, że… chciałbym, abyś pomógł Gerardowi. Całkowicie zawalił testy. Wprawdzie… mam wątpliwości co do tego, czy będzie chciał, ale mówił mi, że w sumie nie jesteś taki najgorszy i w ogóle… Oporny z niego kandydat do nauczania, to prawda. Nie jest jednak aż taki zły, jak o nim mówią za plecami. – Chemik miał w oczach wręcz błagalny blask, rozpaczliwą prośbę. Tonący brzytwy się łapię, jak to mówią. Tylko kto tutaj tonie? – Ja ci tego nie mówiłem. - dodał po chwili stanowczo. – Weźmiesz to na siebie?
- Em… - Moje myśli szybko i gęsto kotłowały się wokół tego, co powiedział. – Uznał, że nie jestem taki zły? Serio? – Zaraz jednak zrobiło mi się głupio z pobrzmiewającej w głosie nadziei i miłego zaskoczenia oraz z samego zadania takiego pytania. Chrząknąłem. – Znaczy się… Oczywiście postaram się zrobić, co będę mógł, ale nic nie obiecuję.
- Uwierz, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jaki jest Gerard. Niekiedy obcowanie z nim nie jest w jakimkolwiek stopniu przyjemne, ale da się przyzwyczaić. Tyle lat go znam… Praktycznie od małego. Kiedyś taki nie był. Jednak z biegiem lat zaczął się izolować od świata, bo uważa, że jest na to skazany z powodu… - uciął nagle, robiąc wielkie oczy. Ja także przybrałem mało inteligentną minę, która w początkowym zamiarze na pewno miała przypominać coś na kształt zdziwienia. Chciałem złapać mężczyznę za kołnierzyki koszuli i wydrzeć się: NO Z JAKIEGO POWODU?! MÓWŻE, KURWA. Jednak w ostatecznym rozrachunku odstąpiłem od tego pomysłu. – Nie ważne z jakiego powodu. Ważne jest, żebyś wiedział, że gdzieś tam głęboko on jest miłym Gerardem sprzed wielu lat i bynajmniej zdarza mu się używać aparatu mowy. Pozory mylą. – Wzruszył ramionami. – Zapomnij o tej rozmowie i poszukaj Gerarda. Namów go do tych korków, bo nie zda. A mi bardzo zależy na tym, żeby zdał.
- Nie wiem, czy mi się uda…
- Masz na niego większy wpływ, niż ci się wydaje. – Ręka chemika ułożyła się wygodnie na moim ramieniu. – Przerwy zazwyczaj spędza w bibliotece, albo w parku… na dworze dość chłodno, więc pewnie należy szukać go między regałami. – Uśmiechnął się pokrzepiająco i odszedł w tłum kotłującej się na korytarzu młodzieży, znikając mi z pola widzenia niemal natychmiast.


************************


Kiedy tylko wszedłem do biblioteki przez ogromne, ciężkie drzwi, niemalże wyczułem obecność Gerarda. Może głupio to zabrzmi, bo nie widziałem go w ogóle, ale coś mi podpowiadało, że czai się w jakimś mrocznym kacie, który odpowiadałby jego osobowości.
Już na starcie zacząłem doceniać walory tego miejsca.
Spokojnie.
Znikome ilości uczniów.
Można się skupić i przemyśleć pewne ważne kwestie.
Jako że w poprzedniej szkole miałem co robić na przerwach, a nawet i w trakcie lekcji, ze znajomymi, moja karta biblioteczna pozostała całkowicie pusta.
Raczej wątpiłem w to, aby Way odwiedzał to miejsce w celach czytelniczych. Chyba po prostu twierdzi, że tutaj nikt mu nie będzie truł dupy i wszyscy dadzą mu święty spokój.
Wszedłem głębiej, aż w końcu zobaczyłem pochyloną postać, siedzącą przy jednym z trzech, dużych, okrągłych stołów. Nie było mowy o pomyłce. Po pierwsze, poznałbym Gerarda z każdej odległości w każdych warunkach atmosferycznych. Po drugie… tak na dobrą sprawę tylko on tutaj siedział.
Kroki stawiałem ostrożnie. Gdyby zbyt wcześnie dowiedział się, że jestem  pobliżu, bez problemu zapewne zwinąłby się szybko z miejsca, zbierając swoje manatki i zniknął mi z oczu. Kiedy byłem dostatecznie blisko, pokonałem prędko dzielącą nas przestrzeń i położyłem ręce na oparciu krzesła, na którym siedział chłopak.
- Hej – powiedziałem cicho, kiedy zamarł, tkwiąc z grafitem ołówka w jednym miejscu. Niespiesznie zasiadłem na taborecie obok tak, aby mieć go na widoku.
- Czego chcesz? – zapytał po chwili opanowanym głosem.
- Porozmawiać.
- Nie mamy zbytnio o czym – zauważył dość konkretnie i stanowczo.
- Chciałbym tylko…
- Nie – uciął gwałtownie. Jego reakcja była tak niespodziewana i nagła, że aż odsunąłem się kawałek. – Przepraszam – mruknął niewyraźnie, chowając głowę w ramionach ułożonych na blacie. – Miałem dość… nieprzyjemną noc. – Jego słowa kryły za sobą pewnie wiele więcej niż nieprzespane godziny czy hałaśliwych sąsiadów. Postanowiłem nie wnikać.
- Nie szkodzi. – Położyłem dłoń na jego ramieniu. Wzdrygnął się, lecz nie odtrącił jej. Nie od razu.
- Zabierz rękę – szepnął łagodnie, bez cienia wcześniejszego gniewu. Posłuchałem go. Bo co niby miałem zrobić? Powiedzieć nie? Lekko na dodatek zawstydziła mnie moja własna zuchwałość i jakieś dziwne, niekontrolowane gesty, które wykonywałem. – O czym chcesz rozmawiać? – Ukrył twarz w dłoniach, przecierając zmęczone oczy.
- O korepetycjach.
Gerard westchnął ciężko i zamilkł. Po chwili kompletnej stagnacji złapał ponownie za ołówek i przeciągnął mocniej kontury tarczy wielkiego zegara, który szkicował. Nad nim wisiało dwanaście pozbawionych regularności oraz symetrii liter. Tik – tak. Tik – tak. Ogrom wskazówek i całej obudowy przygniatał leżącą na ziemi postać, konającą w kałuży własnej krwi.
Gerard uparcie milczał, a ja zaczynałem czuć się dość nieswojo. Był skupiony do tego stopnia, że obawiałem się jego reakcji na moje wtrącenie.
- Gerard…
- Spokojnie. Zastanawiam się – mruknął niemrawo. – Przysłał cię Steven, prawda? – pokręcił głową z krzywym uśmiechem, jakby znał już doskonale odpowiedź, która mu się akurat niezbyt podoba.
- Tak… - chrząknąłem, wiercąc się w miejscu.
- Wiedziałem – bąknął z odrazą. – W innym przypadku odmówiłbym bez mrugnięcia okiem – odparł całkiem poważnie.
- Aż tak bardzo masz na uwadze jego zdanie? – zaciekawiłem się.
- Chce dla mnie dobrze – wzruszył lekceważąco ramionami.
- Zgódź się – poprosiłem szeptem, mając na uwadze ciekawską bibliotekarkę za biurkiem, która nadstawiała ucha.
- Dlaczego miałbym to zrobić? – był wyraźnie rozdarty.
Zapewne sądził, że kieruje mną jedynie chęć poznania go i wyduszenia za wszelką cenę historii jego życia. Po części tak było, chociaż niezupełnie. Lubię go. Lubię i nic na to nie poradzę. A jak się kogoś lubi, to chce się z nim przebywać, aby móc się lepiej poznać i zacząć jakoś dogadywać. Oczywiście nie zamierzałem tego chłopakowi wyjawić, ale… chciałem, aby to właśnie przy nim mój wolny czas był pożytkowany, gdyż wówczas nie byłby on czasem straconym. Na widok Gerarda zawsze robiło mi się cieplej i za wszelką cenę chciałem z nim porozmawiać, ilekroć dostrzegałem go w tłumie mimo brakujących słów. Zwyczajnie Way to taka elektryzująca osobowość. Chyba jedynie temu mogę przypisać wszystkie te uczucia.
- Bo wtedy dostanę stypendium. A zależy mi na nim. Nawet bardzo. – Widziałem, jak Gerard otwiera już usta, aby wtrącić swoje trzy grosze, ale uparcie ciągnąłem zaczętą litanię. – Nie obchodzi mnie nic innego. To stypendium będzie bardzo przydatne i tak właściwie to jedynie na nim mi w pełni zależy. – Może sporo przesadziłem z przedstawieniem głównego celu naszych spotkań douczkowych, ale czułem, że inaczej nie miałbym żadnych szans w tym starciu. Tak przynajmniej majaczy się w tle jakiś cień. Złapałem Gerarda mocno za przedramię na potwierdzenie wartości wypowiedzianych słów.
- Zabierz rękę – szepnął spokojnie tak samo, jak to zrobił wcześniej. – Musisz mnie obłapiać?
- Będę cię obłapiać, póki się nie zgodzisz – burknąłem urażenie.
- Jak się zgodzę, to przestaniesz mnie w końcu macać?
- Tak – odparłem szybko praktycznie bez chwili zastanowienia.
- To mnie puść. Już. – Jego głos był twardy i nieustępliwy, wiec puściłem jego rękę. Way szybko schował uwolnione dłonie w kieszenie i usiadł prosto.
- To gdzie się umawiamy? – natarłem szybko, żeby przypadkiem się nie rozmyślił.
- Wolniej – burknął, łapiąc włosy w dwie garście. – Jaki ty jesteś wkurzający – wykrzywił usta w zmęczonym uśmiechu irytacji. – Musze posprzątać tą krew z podłogi…
Zamarłem.
- C… co m… m… musisz posprzątać z podłogi? – wydukałem.
- Nieważne – mruknął z tajemniczym uśmiechopodobnym grymasem na ustach. – Żartowałem.
- Zapewne…
- Sobota. U mnie. W południe – postawił sprawę konkretnie i kategorycznie uciął wszelkie drogi prowadzące ku dalszej dyskusji. Nie czekał na akceptacje  czy sprzeciw z mojej strony.
- Ale… - mruknąłem, nie będąc w sumie nawet pewien, o co miałbym zapytać. Stanowczość Waya jest raczej mało spotykanym zjawiskiem, więc chyba zwyczajnie trochę się zdziwiłem.
- Co? – wstał z zamiarem spakowania swoich rzeczy. – Z dotarciem pod mój dom raczej nie masz większych problemów, prawda? – uśmiechnął się kpiąco, przewieszając sobie torbę przez ramię. – Do zobaczenia – pożegnał się, po czym zniknął za rogiem.
         Spoglądałem chwile na regał, obok którego odbił w prawo czarnowłosy.
A cóż to miało znaczyć?
Z dotarciem pod mój dom raczej nie masz większych problemów.
Zamiast poddawać dogłębnej analizie jego słowa, przyznałem się przed samym sobą, że byłem głupi, myśląc, iż pozostawałem przez cały ten czas niezauważony. W słowach Gerarda kryło się nawiązanie bynajmniej nie do wizyty, którą mu złożyłem po szkole, aby dać lekcje oraz notatki.
Machnąłem kilka razy głową tak, aby strącić częściowo włosy na oczy. Niestety lekko zarumienionych policzków już nie objęły. Na moje usta wpłynął powolny uśmiech zadowolenia i lekkiego zażenowania. Czułem w brzuchu narastającą gulę, która rodziła mieszane uczucia.
Pochyliłem się do przodu i ułożyłem czoło na krawędzi blatu.
Co się ze mną dzieje?
Zwiesiłem ręce luźno i wprawiłem je niewielkim nakładem siły w ruch tak, aby niczym wahadło odbijały się naprzemiennie od moich łydek.
Klap – klap. Klap – klap.
Zmyć krew z podłogi… Jeszcze ma czelność się ze mną droczyć i mnie straszyć, gówniarz jeden. Jednak w tonie jego głosu drżała dość niepokojąca nutka. Mogło mi się naturalnie zdawać. Jest to bardzo prawdopodobne. Dodając wszystkie moje urojenia na jego temat oraz wręcz niezdrową obsesję, nawet stwierdzenie, że w piwnicy trzyma tygrysa i stado krągłych dziewic, zasługiwałoby na dość solidne rozpatrzenie.
Wszystko co robię w kierunku zbliżenia się do Waya, jest kompletnie żałosne. Najbardziej wkurza mnie fakt, że zdaję sobie z tego sprawę, nie robiąc nic a nic w kierunku zmniejszenia stopnia zaawansowania tej dziecinady.
Przytłumiony przez grube ściany biblioteki dźwięk dzwonka wyrwał mnie z nieznacznego otępienia. Uśmiech, który tak łatwo oznaczył moje wargi, równie bezproblemowo z nich spełzł. Usiadłem prosto, rozmasowując lekko bolącą linie na czole, którą wyżłobił kant stołu. Rozejrzałem się po całkiem pustym pomieszczeniu z pewnym niepokojem. Czułem się jakby… obserwowany. Dobra, mam już obsesję. Towarzystwo Gerarda wcale nie wpływa korzystnie na jej zmniejszenie. Wręcz przeciwnie. Podsyca tę całą paranoję, której ziarenko zaczęło kiełkować w mojej psychice już jakiś czas temu. Jednak kiedy zawiesiłem wzrok na szczelinie między książkami stojącymi na regale, przeszedł mnie dreszcz. Znad opasłego tomu pewnego dzieła, spoglądały na mnie czyjeś bardzo ciemne, niepokojące w swym mrocznym wyrazie oczy. Poczułem ogromny dyskomfort zarówno psychiczny jak i fizyczny zarazem, więc czym prędzej zabrałem plecak z podłogi i szybkim krokiem udałem się ku wyjściu.
 Odniosłem wrażenie, jakby do drzwi odprowadził mnie dziewczęcy, mrożący krew w żyłach chichot.


************************


Czerwień, pomarańcz, żółć, zieleń, błękit, fiolet.
Czerwień, pomarańcz, żółć, zieleń, błękit, fiolet.
Czerwień, pomarańcz, żółć, ziele…
- Jak myślisz, który papier toaletowy wziąć? – zapytała mama, odrywając mnie od podziwiania kafelek na podłodze supermarketu.
- Obojętnie – mruknąłem kompletnie znudzony. Opierałem się resztkami sił na wózku, aby tylko nie zasnąć na stojąco.
- No ja nie wiem, czy tak obojętnie…
- Mamuś… Nie obchodzi mnie, czym będę podcierać sobie tyłek. Ważne żeby było czym.
- Frankie… - Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Od kiedy ty się tak brzydko zwracasz do matki? W szkole to rozumiem, nie jedno już słyszałam, ale do mnie…
- Jestem po prostu zmęczony. Przepraszam – wytłumaczyłem się. – Weź ten zielony, jest śliczny – ziewnąłem.
- No nie wiem…
- Kurde, bierz jakikolwiek – oburzyłem się, podjeżdżając do półek. Chwyciłem pierwsze lepsze opakowanie – Idziemy dalej.
- Czekaj! Wziąłeś ręczniki kuchenne!
- To się podetrę ręcznikiem – mruknąłem pod nosem.


************************


- Z czym chcesz jutro kanapkę na śniadanie? Może być ta wędlina? – Głos mamy docierał do mnie jakby z oddali. – Pytam ciebie o coś.
- Bierz cokolwiek i spadajmy stąd.
- Tylko żeby jutro rano nie było wybrzydzania.
- Zjem nawet kocie gówno zawinięte w  papierek, jeżeli to skróci te męki.
- Jakbym twojego ojca słyszała.
- Chodźmy już…
- Zaraz. Jeszcze tylko kilka rzeczy.


************************


- Mamy jakieś słodycze w domu?
- Zabij… - mruknąłem.
- Coś mówiłeś?
- Chodźmy już do domu – przybrałem niemal płaczliwy ton.
- Już, już. – Niemalże się ucieszyłem. – Może jeszcze tylko jakieś świeże pieczywo kupię. – Jęknąłem głośno, ledwo utrzymując powieki u góry.


************************


Pikanie czytnika było tym, co wytrącało mnie z letargu. Poruszałem się ociężale i sprawiało mi to ogromny trud. Mama pakowała siatki z zakupami do wózka, narzekając na brak jakiegokolwiek użytku z syna.
Przepraszam bardzo, kurwa, że jest druga w nocy, a my latamy po całodobowym, bo ktoś tutaj miał dyżur. Nigdy więcej. Jeszcze raz będzie chciała mnie wyciągnąć gdziekolwiek po wieczornej zmianie. Za nic. Choćby mnie psami szczuli i przetrącali kości. Zostaję w domu.
- Dziękuję i zapraszam ponownie do sieci naszych sklepów – powiedziała radośnie kasjerka. – Pani syn chyba traci kontakt ze światem.
Bo się wyspałaś, ty kurwo jebana, a ja nie miałem okazji.
- Od rana na nogach, to co mu się dziwić. Do zobaczenia – pożegnała się.


************************


W przebłyskach świadomości zarejestrowałem oddalający się w lusterku szyld supermarketu Rainbow, kawałek ruchliwej drogi, fragment lasku i w końcu nasz podjazd.
Byłem skrajnie wykończony tak, że jedynym moim marzeniem było położenie się do łóżka i spanie do południa, co niestety uniemożliwiała mi szkoła. Ilekroć ulegałem mamie i jej prośbom o zakupy po pracy, kiedy akurat kończyła wieczorną zmianę, następnego dnia można by mnie pomylić z chodzącym trupem.
Kiedy wysiadłem z samochodu, nie przejmowałem się tym, że powinienem pomóc rodzicielce z torbami. Nie przejmowałem się tym, że pewnie jutro czeka mnie lekki opieprz. Widziałem tylko drzwi i moje klucze, które po kolei otwierają każdy zamek. Poczołgałem się bezwładnie po schodach na pierwsze piętro, a następnie wspiąłem  się po kolejnej partii stopni i z ulgą padłem na łóżko. Życie jest piękne, kiedy można każdy dzień zakończyć w łóżku.



************


Był jeszcze fragment, jak rano Frank rozmawia z matką… w sumie nawet ważny, ale nie chciało mi się go na nowo odtwarzać, bo zajęłoby mi to trochę, a czasu na to nie mam.

Dajcie znać, czy żyjecie i dalej śledzicie te wypociny, bo tracę nadzieję, po tej serii nieregularności w dodawaniu.


Co do treści… To nie ja. Nie wiem, co się dzieje. Obiecuje poprawę, nie wykluczając przerwy. Znowu -_-

13 komentarzy:

  1. <3 <3 <3
    brak mi słów, żeby wyrazić jak bardzo kocham Twoją twórczość.
    ubóstwiam. <3 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie myśl, że było źle, bo nie było.
    Koniec bardzo mi przypadł do gustu, gdyż często czuję się tak jak Frank, mimo iż wracam o 18 anie o 2 w nocy. Rozdział był taki...Naturalny o tak to ujmę :)
    Ostatnio nie komentowałam, nie było mnie i nie czytałam (w zasadzie niczego) Taki odwyk od internetu, niby potrzebny ale wcale lepiej nie jest. No ale chcę powiedzieć, że nadrobiłam w czytaniu i nie mogę się doczekać nadchodzących one-shotów!
    Gdybym mogła to pewnie bym Ci wysłała wolny czas, niestety to niemożliwe więc mogę jedynie życzyć byś go miała więcej kochana :)

    Zoombie

    OdpowiedzUsuń
  3. czo ten Gerdu taki niedotykalny? ;__; "nie obłapiaj mnie", "zabierz rękę"... a może Franio akurat miał ochotę go pomacać? ;<
    nie wiem, co ty chcesz od tego rozdziału. mi się podobał. ale no nie ukrywajmy, mi się podoba wszystko, co piszesz.
    W sumie to nie wiem, co mogłabym ci tu napisać. zatraciłam swoje umiejętności pisania komentarzy, wybacz.
    xoxo!
    ps. czekam na seksy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedyne co chce powiedzieć to, że nie przeżyję do 11.12 bez kolejnego rozdziału ._. To jest zbyt genialne w swojej genialności ._.

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg, Darsa, ja tu czytam, śledzę i czekam z utęskniniem na kolejne odcinki.
    Już właściwie pomijając wątek frerarda, to opowiadanie okropnie wciąga, nie można się od niego oderwać.

    Kocham i czekam.
    L.

    OdpowiedzUsuń
  6. JEZU.
    JAKĄ KREW?!
    Nie no dziewczyno nooooooo. Kocham Cię i kocham to opowiadanie, ale ta miłość mnie kiedyś zabije po prostu. Ja chcę wiedzieć co za krew. I chcę wiedzieć, co się wydarzy w sobotę w południe u Gerarda. Ja muszę.
    Muszę.

    OdpowiedzUsuń
  7. OMGGG ... Geniaalneee! Moim zdaniem opłacało się czekać :3
    I kreeeew!! Krewkrewkrew <33 XD
    Coś się zaczyna dziać między nimi *u* Będą się spotykać *u* co prawda na korkach ale zawsze coś *u* XDD
    "Jak myślisz, który papier toaletowy wziąć?" - leżę i nie wstaję! <3 XD
    Jenyy... jak ja przeżyję?! To wciąga ._____. Genialne, boskie i w ogóle aww <33 XD
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  8. "Ludzie do dupy. Profil do dupy." <- Frank, geju ty jeden, nie publicznie xDDD Hahah xD A tak poza tym, to bardzo podobała mi się ta akcja w sklepie... I ogólnie ten sklep. I te ręczniki papierowe. Miło, że czasem w opowiadaniach pojawia się odrobina humoru :3
    Biedny Franio się nie wyspał... I się nie wyśpi 8D *ma dzikie, zboczone myśli w głowie*

    A co do twojego stylu to nie mogę się przyczepić. Wszystko ładnie, pięknie, tak... po darsowemu :3 Chyba nigdy nie odkocham się w twoich dziełach. Mam dzisiaj dość dobry nastrój, więc napisze tak:

    Cud, miód i orzeszki xD Tak, tak, jestem nienormalna, ale ten...

    Kocham cię i weny życzę! I naprawdę, nie musisz się poprawiać, bo to jest cudo *_*

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  9. DARSA O.O "TO SIĘ PODETRĘ RĘCZNIKIEM" AHAHAHAH, KOCHAM CIĘ <3 Nie wiem, skąd Ci się to bierze do głowy :3
    Jaką krew ja się pytam?! I kto obserwował Franka w bibliotece?! Matko, tyle wiadomości naraz, tyle tajemnic, aż się łaknie - nie, to się w tym momencie już nie CHCE, ale ŁAKNIE - więcej. Także czekam na kolejny genialny pod każdym względem rozdział :*
    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  10. Ależ Dasiu! To jesteś ty! Być może ten rozdział był napisany w innym stylu od pozostałych, ale pozostał tak samo ciekawy :). Baaaardzo podobała mi się scena w bibliotece z "obłapiającym" Frankiem :D. Widać, że coś się zaczyna między nimi dziać, choć powolutku. Zdziwił mnie fragment, w którym Frank słyszał dziewczęcy śmiech oraz ten z krwią (?). Poza tym fajne jest to "wplatanie" kolorów do tego opowiadania, to mu nadaje niepowtarzalny charakter.
    No i Frank jest, lekko mówiąc, udupiony :D.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  11. No i w mojej głowie pojawiły się kolejne pytanie odnośnie tego opowiadania ;<
    1. Co to za krew?
    2. Co ciekawego stanie się podczas korków? Na seks pewnie nie ma co liczyć XDDD
    3. Co to za dziewczyna obserwowała Franka?
    Ten fragment w supermarkecie genialny! Fajnie, że w tak fantastycznym opowiadaniu umieściłaś fragment z wykonywaniem zwykłej, przyziemnej czynności jaką jest robienie zakupów z matką. A to, że o drugiej w nocy, to inna sprawa XD
    Jestem zbulwersowana zachowaniem Franka! Tu mama pyta się o kolor papieru toaletowego, a on ją pośpiesz! Przecież to ważne jakim kolorem będziesz się podcierał, Frank! Weź się ogarnij chłopie! XDDDD
    Ach, prawie zapomniałam. Franio na za dużo sobie pozwolił w tym rozdziale obłapiając Gerarda. Po raz kolejny jestem zbulwersowana jego zachowaniem!... Żartowałam! XD Niech go maca, to przynajmniej trochę zastąpi brak seksu XD
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i korki. Ty, a może i mi Iero udzieli korków z matmy? ^^
    xoxo

    OdpowiedzUsuń