Frank
spoke in the class today
- Iero? – padło pytanie. -
Iero? – Nauczycielka je ponowiła. – Nie ma – mruknęła, wstawiając nieobecność
Frankowi. Znowu. – Ktoś mi może powiedzieć, co się dzieje z tym chłopakiem? –
Zmierzyła klasę groźnym spojrzeniem. – Nikt?! – Jej krzyk rozniósł się echem po
klasie. – Trudno – westchnęła, dogłębnie zirytowana. – Harrison? – Nauczycielka
zaczęła dalsze wyczytywanie, ale ja myślami byłem już daleko stąd.
Wyglądając za okno na obficie
pokryte liśćmi drzewa, byłem w stanie
koncentrować się jedynie na osobie Franka. Nie mam pojęcia co się z nim
ostatnio dzieje. Oczywiście jest roztrzepany, ma swój świat i dla wielu jest…
po prostu dziwny, ale takiego już go poznałem. I co się tutaj oszukiwać.
Takiego go pokochałem. Nie mam mu za złe tego, że zamyka się w sobie i nie do
końca kontaktuje ze światem zewnętrznym. Frank jest zwyczajnie… inny. Bardzo
wrażliwy z niego chłopak i za mocno bierze do siebie krytykę innych czy
podniesiony na niego głos. Dlatego zawsze przemawiam do niego spokojnie, gdyż
inaczej wpada w histerię, albo staje się zimny i niedostępny.
Rodzice Franka rozwiedli się
już jakiś czas temu. On został z ojcem.
Nie dlatego, że było mu z nim lepiej. Tak naprawdę z matką wcale nie czułby się
bardziej kochany. Został tutaj ze względu na mnie, bo rodzicielka wywiozłaby go
aż do swojej matki na farmie, która jest oddalona o dwa dni drogi od naszego
miasteczka. Nikt prócz mnie nie poświęca mu uwagi. Ojciec traktuje go jak powietrze, któremu trzeba
zapewnić wyżywienie i nocleg, a poza tym nie robi nic w kierunku nawiązania
jakiegokolwiek kontaktu z synem. Beze mnie stałby się kompletnie samotny.
Zawsze przyznaję mu rację,
nawet jak jej nie ma. Złość nie pasuje do jego wiecznie spokojnego oraz
marzycielskiego usposobienia. Bez przerwy myślami jest gdzie indziej. Dlatego
między innymi nauczyciele tak bardzo go nie lubią. Nigdy nie uważa na ich
lekcjach i zawsze ma własna, odmienną od innych wizję prawidłowej postaci
rzeczy w omawianym temacie. Jednak ja uważam, że to świadczy tylko o jego głębi
i inteligencji. Wypracowania chłopaka zawsze dotyczą jakiejś makabry, albo
idealnie zobrazowanej poprzez słowa niezwykłej historii, której nikt nigdy nie
słyszał. Za to też nie jest lubiany, bo stanowi to rzecz sprzeczną z ideałami,
które chce w nas zaszczepić oraz wykreować kadra nauczycielska. Mimo wszystko
ja sam sądzę, że to pokazuje dalekie horyzonty chłopaka i bezbrzeżny ocean
możliwości, którymi dysponuje. Kwestia gustu. Jednak mimo wielu wad dla mnie
jest niesamowity.
- Way?
- Jestem.
***
Wszedłem do pokoju Franka,
chociaż i tak przeczuwałem, że nikogo w nim nie zastanę. Ojca chłopaka znowu
nie było w domu. Właściwie zdziwiłbym się, gdybym się na niego gdzieś tutaj
natknął.
Skorzystałem z okazji i
rzuciłem okiem na nowe prace plastyczne Iero. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale
nie był to radosny uśmiech. Cała ściana została oblepiona różnymi rysunkami,
obrazującymi zabójstwa oraz miejsca popełnionego przestępstwa. Moją uwagę
najbardziej przykuła kobieta, której ciało zwisało bezwładnie z sufitu. Była do
niego przymocowana za pomocą grubej liny i dyndała głową w dół. Zamiast oczu
miała dwie czarne dziury, z których spływały na czoło i włosy krople krwi. One
zaś wraz z płynami z podciętego gardła, zasilały ogromny rozlew czerwonej
cieczy na posadzce. Przed martwym ciałem kobiety klęczał mężczyzna, łapał się
dramatycznie za twarz, a spod zamkniętych powiek wyciekały mu łzy. W tym
obrazku nie byłoby nic dziwnego, ot,
zwykły rysunek o nieco budzącej kontrowersje tematyce, gdyby zamordowana
kobieta nie była matką Franka. Iero zawsze dbał o szczegóły w swoich pracach,
także ze zidentyfikowaniem jej postaci nie miałem najmniejszych problemów.
Wyjrzałem przez okno. Nie
było dla mnie zaskoczeniem, kiedy ujrzałem na wzgórzu za domem siedzącego Iero
z podkulonymi pod klatkę piersiową nogami.
Zawróciłem szybko do drzwi
frontowych i pobiegłem w jego kierunku. Kiedy usiadłem obok niego na miękkiej,
lekko chłodnawej trawie, nie dał po sobie znać, że w ogóle zauważył moją
obecność.
- Nie było mnie dzisiaj, bo słońce tak pięknie wzeszło – odparł
po chwili milczenia jakby w zamyśleniu, przerywając ciszę, która się między
nami narodziła. – Później raziło mnie swym blaskiem, swą prostotą… żal mi było
je tak zostawiać. – W głosie chłopaka pobrzmiewała spokojna, wręcz niepokojąca
mnie nutka nostalgii. – Chcę z nim zostać aż do końca jego wędrówki. Żeby nie
czuło się samotne.
- Co się dzieje, Frankie? – zapytałem szybko, lecz nadal z
troską.
- Nic, Gee – uśmiechnął się do mnie ciepło. – Zupełnie nic –
wystawił twarz do słońca, przymykając delikatnie powieki.
- Przecież widzę – mruknąłem, kładąc mu dłoń na udzie. – Wiesz
przecież, że mi możesz powiedzieć absolutnie wszystko.
- Wiem… - szepnął. – Jednak kwestią istotną nie jest to, czy
wiem, że mam ciebie przy sobie, lecz to czy jestem indywidualnie przygotowany,
tak wewnętrznie, na to, żeby to wszystko z siebie wyrzucić. – Ujął moją dłoń
oburącz, po czym przyłożył ją obie do policzka, muskając uprzednio delikatnie
swoimi miękkimi wargami. Powoli położył sobie głowę na moich kolanach, na co
uśmiechnąłem się słabo, przeczesując powoli palcami włosy chłopaka. –
Wiedziałem, że przyjdziesz – zaśmiał się pogodnie, przejeżdżając mi opuszkami
palców po policzku. – Zawsze przychodzisz.
- Oczywiście, że przychodzę, Frankie – pocałowałem go w lekko
rozchylone usta.
- Chodźmy się przejść – zaproponował nagle.
- Gdzie chcesz iść?
- Do naszej kryjówki – zabłysły mu radośnie oczy, kiedy siadał.
– Do naszego domku.
- Raduj się z mojej umiejętności przewidywania, bo już
powiedziałem mamie, że zostaje u ciebie na noc.
- Ty zawsze o wszystkim pomyślisz – uśmiechnął się ciepło. –
Dlatego tak cię kocham, Gee. Zawsze jesteś przy mnie.
- Nie byłbym ciebie w stanie opuścić – wyznałem niemalże
szeptem, pomagając mu wstać z ziemi. – Idziemy skrótem?
- Nie – podskoczył wesoło.
– Mam ochotę na dłuższy spacer.
- Zatem chodźmy.
***
Szliśmy leśną dróżką, coraz
bardziej zbliżając się do celu. Frank mocno trzymał mnie za rękę, ale
wiedziałem, że myślami był bardzo daleko od trwających teraz realiów. Uśmiechał
się do siebie, wędrując nieobecnym wzrokiem po koronach drzew. Nie wyciągałem
go z jego świata. Wyobraźnia była jedną z nielicznych dobrych rzeczy, którymi
został obdarowany przez życie.
- Wsłuchaj się – zatrzymał mnie. – Jak pięknie one śpiewają. –
Dokoła rozbrzmiewało wieczorne granie ptasiej orkiestry. W tej symfonii
odnajdywałem zdecydowanie pewien kojący zmysły aspekt. Wprowadzała w stan
błogości niczym szum nadmorskich fal. Dawała pewien nieuzasadniony wewnętrzny
spokój i zaprowadzała porządek oraz harmonię. – Gonisz! – Nagle Frank
gwałtownie wyrwał mnie z tej błogości, odpychając na bok. Uciekł z mych objęć
niezwykle sprawnie i schował się prędko za jednym z drzew. Dobrze znałem tę
zabawę i wiedziałem doskonale, do czego ona nas zaprowadzi.
- Frakieeeee – zaśmiałem się ostrzegawczo. Zza potężnego konara
dobiegł zduszony chichot. Podszedłem jak najbliżej potężnego pnia, po czym
bezszelestnie obszedłem konar.
Zdawałem sobie sprawę z
faktu, że zachowanie jakiejkolwiek ciszy nie jest istotne, czy potrzebne. Na
tym polegał ten wykreowany przez frankową głowę rytuał. Idąc drogą powiązań,
szykowanie planu pogoni także mija się z celem, gdyż chłopak nie ruszy się
nawet o centymetr. Tak przynajmniej było zawsze. Dlatego niezmiernie się
zdziwiłem, kiedy zamiast na miękkie ciało, moje dłonie natknęły się na
chropowatą teksturę kory pnia owego drzewa.
Nagle usłyszałem głośny
śmiech i, kiedy się obejrzałem, ujrzałem zadowolonego Franka, czmychającego za
kolejną roślinną osłonę. Pognałem prędko za nim, czując, że nasze dzisiejsze
przygody nieco nas zmęczą, jeżeli szybko nie dorwę tego skubańca.
Chłopakowi nie można odmówić
refleksu. Zauważył mnie niemalże tak szybko, jak jastrząb wychwytuje swoją
ofiarę wśród polnych traw. Pognał dalej z radosnym okrzykiem niczym małe
dziecko na placu zabaw. Takie nastroje czy też stany ducha rzadko kiedy mu się
zdarzały, ponieważ przeważnie wyglądał ponuro, depresyjnie i nierzadko dopadało
go znużenie na skutek głębokiego zamyślenia się nad jakąś rzeczą. Dziękowałem w
duchu jakiejkolwiek sile wyższej za to, że jego życie urozmaicają chwile
relaksu i niekłamanej radości. Cieszyłem się tym, że przy mnie czuje, że może
być sobą. Znam prawie wszystkie jego oblicza. Wielokrotnie byłem świadkiem jego
niekontrolowanych wybuchów, napadów histerii, stanów kompletnego zobojętnienia
oraz wszelkich innych, nierzadko skrajnych, zachowań. Każdy przeciętny człowiek
zapytałby mnie, jak ja to wszystko wytrzymuję i właściwie jaki jest sens
przebywania w pobliżu takiej osoby jak Frank. Odpowiedz jest bardziej niż
oczywista. Kocham go. Kocham go całym swoim sercem i uważam, że jest
niesamowity. W jego odmienności tkwi prawdziwy urok.
Kiedy wybiegliśmy na polanę
niedaleko naszego domku, Iero zatrzymał się lekko zdezorientowany brakiem
drzew, za którymi mógłby się skryć. Zabrakło naturalnej bariery. Był mój. Po
chwili i tak zrezygnował z dalszej ucieczki, wyraźnie składając całą broń jaką
posiadał razem z amunicją. Stanął spokojnie i czekał, aż do niego podbiegnę i
mocno do siebie przytulę.
Nasze usta spotkały się, a
języki niespiesznie połączyły. Poczułem, jak chłopak uśmiecha się lekko, na co
ja także nie potrafiłem powstrzymać samoistnie unoszących się ku górze kącików
ust. Zjechałem powoli dłońmi na dolny odcinek jego pleców, po czym
przyciągnąłem bardzo blisko siebie ciało Franka.
- Chodźmy do domku – szepnął cichutko, po czym splótł razem
nasze palce i powiódł w kierunku niewielkiej chatki pośród koron drzew.
***
Kiedy jego dłonie zacisnęły
się nad głową na ramie łóżka przykryte zaraz moimi, a nogi skrzyżował w
kostkach na moich plecach na wysokości pasa. Bezwstydnie mogłem podziwiać
mięśnie jego ciała. Jak pracują i jak odpoczywają. Kiedy się napinają, a kiedy
łagodnieją i puszczają, aby za chwilę ponownie się naprężyć. Gdybym w tej
chwili spojrzał na jego klatkę piersiową, zapewne zauważyłbym jak szybko się
podnosi i opada raz za razem. Jednak ja badałem przenikliwym wzrokiem oczy
Franka w kolorze złota i czekałem na sygnał, skłaniający do dalszego działania.
Ciepły oddech Iero mieszał się z moim, a na naszych wargach igrał uśmieszek o
sprośnym przesłaniu. Obaj dążyliśmy usilnie do tej sytuacji i byliśmy w pełni
świadomi własnych czynów. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał.
Kiedy Frank zjechał wzrokiem
na moje usta i lekko uniósł swoje biodra do góry, wiedziałem, że mam zaczynać.
Złączyłem nasz wargi, wchodząc w niego jednocześnie szybko i mocno, jak lubi.
Jak lubimy oboje. Z gardła chłopaka wydobył się jęk rozkoszy, który po chwili
zastąpiło ciche westchnienie. Syknąłem, kiedy Iero zagryzł się na mojej wardze,
doprowadzając do jej krwawienia. Poczułem w ustach specyficzny, metaliczny
posmak. Frank przejechał koniuszkiem języka po drobnej ranie, na co
automatycznie zapiekła. Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że
zlizywanie komuś krwi z jakiejkolwiek rany jest dziwne, lecz dla tego chłopaka
to było najzupełniej normalne, a ja zdążyłem się przyzwyczaić do jego dziwactw
oraz wszelakich fanaberii. Wysunąłem się z niego odrobinę, ale zaraz
przyciągnął mnie do siebie nogami, co spowodowało ponowne wsunięcie się w jego
wejście. Stęknęliśmy oboje, nie kryjąc się z efektem tych działań. To właśnie w
seksie z Frankiem było zawsze najlepsze. Nigdy nie byłem w stanie ocenić, co
się wówczas zdarzy. Te właśnie z pozoru mało znaczące epizody w naszym życiu
seksualnym czyniły każdy stosunek wyjątkowym, odróżniającym się od
poprzedniego. Zaśmiałem się cicho prosto
w jego szyję. Nie mogłem się powstrzymać także przed tym, aby przejechać nosem
po linii szczęki chłopaka. Palce Franka zacisnęły się na czubku mojej głowy.
Wykonując powolne, lecz zdecydowane, ruchy biodrami, badałem uważnie i z
namaszczeniem skórę Iero wzdłuż prawego boku jego ciała. Wędrowałem
niespiesznie od łopatek, przez żebra aż na kość miednicy, na której także
zacisnąłem mocniej kilka palców, kiedy jedno z solidniejszych pchnięć
przyniosło ze sobą większą dawkę emocji niż poprzednie. Zatraciłem lekko
poczucie rzeczywistości. Kiedy jesteśmy blisko siebie, wszystko inne i tak nie
ma znaczenia.
***
Obudziło mnie poranne
świergotanie ptaków oraz promienie wschodzącego słońca. Podniosłem się na
łokciu, aby ujrzeć jasne wnętrze drewnianego domku na drzewie. Obok na materacu
leżał na lewym boku Iero, zwrócony do mnie plecami. Ciało bruneta unosiło się
powoli i opadało w rytm niespiesznych wdechów oraz wydechów powietrza.
Przysunąłem się do chłopaka ospale i po złożeniu delikatnego pocałunku na jego
ramieniu, objąłem go w pasie i w tuliłem nos w jego kark w celu ponownego
zapadnięcia w drzemkę.
Jednak nagle poczułem, jak
coś drapie mnie w odkrytą łydkę. Potrząsnąłem ociężale prawą nogą, ale owy
dyskomfort niestety nie ustępował, więc zostałem zmuszony do odchylenia się na
tyle, żeby móc podrapać się w swędzącym miejscu. Kiedy jednak dotarło do mnie,
co za stworzenie przyczyniło się do mojego utrapienia, zerwałem się z łóżka
całkowicie przerażony. Zacząłem wymachiwać ręką i nogą jednocześnie celem
przegonienia intruza. Ptak, bodajże wróbel, początkowo mocno wbił swoje
malutkie, haczykowate szpony w skórę mojej łydki, a gwałtowne odruchy i
turbulencje w ogóle go nie zraziły, co stanowi zjawisko stosunkowo niebywałe,
gdyż wszelkie drobne, latające stworzonka leśne są znane ze swojej
płochliwości. Kiedy jednak dołączyłem drugą rękę do ataku na tę paskudną
kreaturę, stworzenie gwałtownie poderwało się do lotu i zaczęło na oślep
odbijać się od ścian. Pojawił się w mnie irracjonalny strach z powodu tego, iż
ptak może chcieć odwetu i ruszyć z powrotem na mnie. Po chwili jednak zwierze
uderzyło z taka siłą w drewnianą deskę, że padło na ziemie i już się nie
podniosło.
Patrzałem jakiś czas w
kierunku nieżywego wróbla, aż Frank sapiąc i stękając, podniósł się do siadu,
przyglądając mi się ze zdumieniem. Jedno oko miał przymknięte, a drugie lekko
przymrużył, co było niewątpliwie zasługą jasnej łuny świetlnej, wpadającej do
domku przez niewielkie okienka jak i przez szpary między krzywymi, nieidealnie
wykrojonymi deskami.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz? – spojrzał na mnie zdezorientowany.
Cienka pościel zsunęła się z jego ramion i odkryła klatkę piersiową.
- Jakieś przeklęte ptaszysko mnie zaatakowało – szepnąłem, nie
do końca otrząsnąwszy się jeszcze z wrażeń, jakie zapewniło mi latające
stworzenie.
- Pewnie ci się przyśniło, kochanie – ziewnął, nakrywając się
letnią kołdrą. – Kładź się z powrotem. Jest jeszcze szansa, że uda nam się
zasnąć – mruknął, ściągając mnie za rękę do poziomu materaca, po czym wtulił
się we mnie, pchając swoje zimne stopy między moje łydki.
Czułem się aż na
wyrost rozbudzony, ale z czasem udało mi się uspokoić nierówny, przyspieszony
oddech. Otoczyłem Franka ramieniem, jakbym chciał go ochronić od nagłych,
nieoczekiwanych ataków z powietrza. Sam rozejrzałem się niespokojnie po domku,
jakby szukając czyhających zagrożeń. Uspokoiłem się, kiedy wykluczyłem wszelkie
niedogodności, jakie niesie ze sobą domek po środku lasu i postarałem się
dostrzec pozytywy.
Mocniej zgarnąłem ciepłe
ciało bruneta w swoje ramiona i, uspokoiwszy się, wyrównałem oddech. Początkowo
odnosiłem wrażenie, że raz wytrącony ze snu, już nie zapadnę w niego ponownie
tak szybko. Jednakże moje rokowania okazały się dość mylne i po kilku dłużących
się minutach, wkroczyłem ponownie w fazę spokojnego, niezobowiązującego do
niczego snu.
***
Sztuka jest czymś nietypowym,
głębokim. Rozumiana na wiele różnych sposobów, daje ukojenie osobom o wielorakich
zainteresowaniach i bynajmniej niejednolitych horyzontach twórczych. Sztuka
jest czymś plastycznym, ruchomym, żywym. Nie można jej zakleszczyć czy umieścić
w ograniczonych ludzkich umysłach.
Ogromu sztuki oraz jej głębi
nikt nie jest w stanie do końca pojąć. Każdy wprowadza coś nowego. Kreski,
linie, farby, nuty, drewno, dłuto, pióro, papier, nici. Ten całokształt
sprawia, że świat staje się lepszy i każdy jest w stanie realizować się we
własnym zakresie z mniejszym lub też większym nakładem pracy czy wyobraźni.
Jednak znajdą się na świece także i osoby, które kompletnie nie rozumieją
artystów i uważają ich za niezrównoważonych psychicznie szaleńców. Uważają ich
za zdecydowaną mniejszość, której nie powinno się liczyć, gdyż jest zbyt
emocjonalna jak na stanowcze i brutalne realia tego świata oraz żelazne zasady,
który nim kierują. Uważają ich za idiotów, którzy nie potrafią posługiwać się
logicznym myśleniem i uciekają się do barbarzyńskich uciech jedynie w sferze
emocjonalnej.
Uważają źle.
Ze mnie akurat jest taki
artysta jak z koziej dupy trąbka. Wystarczy tylko spojrzeć na stworzone przeze
mnie drzewa, które z powodzeniem narysowałby pięciolatek. Każda kreska, która
powstała z mojej inicjatywy, oraz jej następczynie, nadawały kształt czemuś
szkaradnemu a także po części prymitywnemu. Westchnąłem w duchu i przyjrzałem
się dokładniej, marnej imitacji krajobrazu zza okna na moim kawałku papieru.
Chciałem krzyknąć i rozedrzeć kartkę na pół, a później porwać ją strzępy i
zdeptać, ale do końca lekcji nie zdążyłbym stworzyć nic nowego. Dodatkowo pani
mogłaby mnie uznać za jakiegoś psychola i wylądowałbym w kaftanie jak Mandy,
która siedziała z Simonem. Każdy wiedział, że nie wszystko jest z nią do końca
okej. Przejawiała nierzadko zachowania agresywne i posiadała niezwykle
sadystyczne skłonności. Póki jednak nie stosowała swoich chorych wizji w szkole
na ludziach, a jej ojciec sponsorował naszą drużynę koszykówki i inne
pomniejsze wydatki szkoły, mogła tutaj bezproblemowo chodzić do jednej z
klas. Naturalnie jej problem
psychologiczny na przestrzeni lat bynajmniej nie zniknął. Właściwie to nawet
się nasilił. Otóż Mandy pewnego pięknego, słonecznego dnia usiłowała odciąć
Simonowi ucho nożyczkami. Nikt nie wie, gdzie teraz jest. Zabrali ją i
zniknęła, a wszystkie informacje o niej zostały utajnione przez szkołę i
zapewne także zakład, w którym została umieszczona. Nauczyciele są raczej
szorstcy i nieprzyjemni, kiedy pytamy o starą koleżankę z klasy, więc powoli
sprawa cichnie i każdy o tym zapomina. Jak o wszystkim.
Mimo że aktualnie trwa lekcja
plastyki, wszyscy siedzą cicho i starają
się zachować spokój. Pani Olson to jedna z tych nauczycielek, które wychowały
się w trudnych warunkach na farmie i musiały zajmować się dość licznym
rodzeństwem. Pani Olson na pięć sióstr i troje braci, więc jako młoda
dziewczyna takiego pojęcia jak nuda raczej nie zaznała. Wielokrotnie opowiadała
nam, jak to wstawała o czwartej nad ranem, aby wydoić krowy i zrobić śniadanie
dla całej rodziny, gdyż ojciec wychodził obrabiać stodołę zanim zaczynało
świtać, a na pole wyjeżdżał o dziewiątej i wracał późnym popołudniem. Matka
przedwcześnie umarła przy ostatnim porodzie, więc jeszcze jako młoda kobieta,
teraz zbliżała się do pięćdziesiątki, wyrobiła w sobie systematyczność,
konsekwencję i obrała role rodzicielki dla młodszego rodzeństwa.
- Zostało wam dwadzieścia minut – oznajmiła nieco zachrypniętym
głosem.
Zerknąłem w bok, aby zobaczyć, jak sobie radzi Frank. Jednak
chłopak nie rysował. Opierał się za to na ugiętych rękach, trzymając włosy w
garściach i kiwał co jakiś czas głową.
- Wszystko w porządku? - zapytałem z niepokojem. Położyłem mu
uspokajająco dłoń na udzie.
- Nie… Strasznie mi słabo i źle się czuję – wyszeptał.
- Co to tam za rozmowy z tyłu? Co ja wam mówiłam na początku
roku?
- Przepraszamy, proszę pani. Tylko Franka bardzo boli głowa i mu
słabo. Mógłbym zaprowadzić go do pani pielęgniarki?
- Tak, oczywiście. Nie chcemy przecież, żeby chłopak nam tutaj
zemdlał. Taki gorąc na zewnątrz – mruknęła w zamyśleniu.
- Dziękuję – odparłem głośno i wyraźnie. Takie są zasady na
lekcjach pani Olson.
Pomogłem wstać Frankowi i wyprowadziłem go z małej, tłocznej i
dusznej klasy na chłodny korytarz. Usiedliśmy na krzesłach pod klasą.
Przyglądałem się chłopakowi z niepokojem.
Podobne bóle
miewa ostatnio dość często, ale
utrzymuje, że nic mu nie jest. Naturalnie nie mam podstaw, aby wierzyć w te
opowiastki. Ewidentnie mu coś dolega.
- Co się z tobą dzieje ostatnio, Frankie? To już któraś taka
akcja z kolei.
- Nic takiego… Pewnie mam zaniżoną odporność – wyszeptał
markotnie.
- Nie. Przestań z tym. Doskonale wiesz, że na dłużą metę, nie
dam sobie wciskać kitów – zaznaczyłem stanowczo.
Frank posłał mi błagalne spojrzenie zmęczonych oczu. Ruszało
mnie to, oczywiście. Jednak musiałem pokazać także, że jestem nieugięty i żądam
prawdy. Inną drogą nie wytłumaczy mi, o co chodzi w tych ciągłych migrenach i słabym samopoczuciu. Przyłożyłem
powoli usta do jego czoła i pozostawiłem swoje wargi odrobinę dłużej przy jego
skórze, niż jest to wymagane.
- Masz gorączkę – mruknąłem
troską. – Po coś ty w ogóle przychodził do szkoły?
- Bo nauczyciele się czepiają, że mam tyle nieobecności.
- Gdybyś chodził do szkoły, kiedy jesteś zdrowy, to by się nie
czepiali – mruknąłem.
- Wiem – szepnął, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Zatem co się dzieje?
- Głowa mnie boli. To wszystko – przymknął powieki.
- Och, Frankie… - odgarnąłem mu włosy z czoła. – Jesteś naiwny,
jeżeli myślisz, że ci uwierzę.
Chłopak drgnął nerwowo, po czym odsunął się ode mnie ze
spuszczonym wzrokiem. Podkulił nogi, przyciągając je do klatki piersiowej.
Objął łydki rękoma, a twarz skrył za włosami
Siedzieliśmy
dłuższą chwilę w ciszy. Korytarze były całkowicie puste. Nauczyciele nigdy nie
wypuszczali uczniów podczas lekcji do toalety, nie wysyłali także po dziennik.
Sami nie spuszczali klasy z oka, więc spotkanie teraz tutaj kogokolwiek
graniczyło z cudem. Nikt nie był w stanie przeszkodzić mi i Frankowi.
Przysunąłem się do Iero i położyłem mu powoli i delikatnie dłoń na kolanie.
- Kotek… - zacząłem. –
Cokolwiek cię dręczy, powiedz mi. Przecież wiesz, że wysłucham.
- Gerard… - Chłopak nieoczekiwanie złapał mnie za policzki. – Co
ty, kurwa, we mnie widzisz? – szepnął z zaszklonymi oczami. – Przecież ja mam
coś z głową. Mam nasrane w bani, a ty jeszcze ze mną wytrzymujesz.
- Pleciesz głupoty – pocałowałem go w nos. – Nie masz wcale
nasrane w bani. Wszystko jest z tobą dobrze.
- Widzę, jak ludzie na mnie patrzą – spuścił wzrok. – Słyszę, co
mówią za moimi plecami. Czuję… Wiem… Ja… Ja chyba nie jestem normalny.
- Frankie – mruknąłem. – Jesteś wspaniały. Nie przejmuj się
innymi. Oni nie znają ciebie tak jak ja. Z twoją głową jest wszystko w jak
najlepszym porządku. Jedyną twoją wadą jest to, że zbyt wyjątkowy z ciebie
chłopak. Takiego ciebie kocham, Frank. Nie chcę, żebyś się zmieniał.
- Wszyscy mają mnie w dupie – rozkleił się. – Matka już nawet
nie pisze. Ojciec zostawił mnie tak na dobrą sprawę samemu sobie. Zostałeś mi
tylko ty, Gerard. Poza tobą naprawdę nie mam nikogo innego – pociągnął nosem.
- A ja nigdzie się nie wybieram, więc niezależnie od tego, co mi
powiesz, zostanę przy tobie. – Frank zagryzł wargę.
- Jebie mi się w głowie. Wszystko mi się tam pierdoli – zacisnął
pięści na swoich włosach. – Nie mogę spać po nocach. W jednej chwili biegnę
lasem, żeby zaraz kroić zwłoki własnej matki gdzieś w polu. Przed oczami
potrafi mi przelecieć milion obrazów na sekundę i już nie wiem, gdzie tak
naprawdę się znajduję. Czy to rzeczywistość, czy kolejny wytwór mojej chorej
wyobraźni – zacisnął mocno szczęki. – Niekiedy robię pewne rzeczy, nie zdając
sobie do końca sprawy z rzeczywistego ich wykonywania. Wariuję. Wydaje mi się,
że realizuje jakąś czynność, a dopiero później sobie uświadamiam tego
nierealność. Dociera do mnie, że to fikcja, sen, które przeobraziłem w coś, co
wydawało mi się żywe.
Przytuliłem małe, trzęsące się ciało do swojej klatki piersiowej.
Zacząłem się kołysać wraz z chłopakiem w ramionach.
Frank nie jest silny
psychicznie. Nigdy nie był. Od zawsze wyobrażał sobie różne rzeczy, myśląc, że
tak jest w rzeczywistości. Dziwię się, że dopiero teraz zaczął to dostrzegać.
Bywały momenty, że w ogóle nie odróżniał realnego życia od sennej mary.
Przyzwyczaiłem się do tego. Przyzwyczaiłem się do szybkich, nieprzemyślanych
decyzji. Przyzwyczaiłem się do krytycznych w skutkach, lekkomyślnych działań.
Przyzwyczaiłem się do niespełnionych wizji oraz melancholijnych nastrojów.
Przyzwyczaiłem się do wszystkiego. Jednak nie pamiętam czasów, kiedy stan Iero
był aż tak… krytyczny. Nigdy jeszcze nie doszło do tego, aby po jego policzkach
popłynęły łzy z powodu posiadania takiego a nie innego usposobienia. Nie miewał
tak częstych oraz silnych bólów głowy. Wizje, które jak dotąd posiadał, nie
przybrały jeszcze nigdy tak ogromnych rozmiarów.
- Jest dobrze – szepnąłem.
– Nic się przecież nie stało. Znajdziemy z tego jakieś wyjście.
Poradzimy sobie z tym. Jak zawsze, Frankie. Prawda? – Chłopak kiwnął
nieznacznie głową, nadal wtulając nos w moją koszulkę. – Chodź, pójdziemy do
pielęgniarki. Da ci coś na zbicie gorączki.
***
Spojrzałem wzrokiem
cierpiącego człowieka na puste krzesło obok mnie.
Znowu go nie było.
Nie mam pojęcia, co się stało
tym razem. Czego świadkiem musiał być, albo co musiał namalować, że ponownie
zawalił szkołę.
Westchnąłem cicho, przenosząc
zamyślone spojrzenie na krajobraz za oknem. Przyroda powoli umierała. Liście
wkroczyły w etap przebarwiania się z zieleni na soczystą żółć i mieniący się w
przyćmionych słońcu pomarańcz. Niektóre z nich spadły już na ziemię, gdzie
zbrązowiały, sczerniały i poddały się powolnemu rozkładowi, pozostałe dzielnie
uczepiły się gałęzi ogonkami i walczyły o przeżycie wraz z każdym powiewem
wiatru. Trawy zżółkły i pokładały się codziennie bardziej i bardziej ku glebie.
Wszelkie winorośle obeschły, pozostawiając po sobie jedynie nagie, suche
badyle, konserwujące się na następny sezon. Wiatr powiewał coraz większym
chłodem, a niebo coraz częściej nakrywały swym puchem chmury, hamując dopływ
promieni słonecznych do ziemi i nierzadko zwiastując deszcze. Na spędzanie nocy
w domku na drzewie pośród zeschniętych, ubogich w owoce koron zrobiło się zbyt
zimno, nieprzyjemnie oraz pachniało wilgocią. Ludzie rzadziej niż wcześniej
wychodzą z domów. Wolą siedzieć przy kominkach i ogrzewać swoje kości, szykując
się na mroźną zimę.
Kiedy nauczycielka sprawdziła
obecność i była zmuszona postawić kolejną pionową kreskę przy nazwisku Iero,
wiedziałem, że nie zwiastuje to nic dobrego. W sumie już na początku dnia to
wiedziałem, kiedy nie spotkałem Franka na korytarzu. Po lekcjach pani Smith
zadzwoni do ojca chłopaka i zawiadomi go, że jego syn ponownie nie pojawił się na
zajęciach. W następstwie tego telefonu, Iero nie będzie w szkole przez następny
tydzień, gdyż ojciec wróciwszy z pracy, zbije go do tego stopnia, że nie będzie
mógł się pokazać w tym stanie w szkole. Podczas jego nieobecności, będę mu
zanosił lekcje i z oburzeniem patrzył na sińce, które pokryją bladą skórę jego
ciała. Frank postanowi, że najlepszym sposobem na ukrycie własnego wstydu i
zażenowanie, będzie unikanie odpowiedzi na moje pytania i uciekanie wzrokiem,
kiedy uważniej mu się przyjrzę. Ten scenariusz jest tak często przerabiany, że
znam go na pamięć i jestem w stanie przewidzieć działania, które nastąpią w
jego konsekwencji. To smutne, ale realne. To życie. A życie nie jest kolorowe i
nie zawsze układa się tak, jak układać się powinno.
Mocne trzaśnięcie drzwi
skutecznie wyrwało mnie z rozważań i ogólnie pojętego zamyślenia. Zwróciłem się
w kierunku hałasu i ze zdziwieniem spojrzałem na zdyszanego Iero.
- Przepraszam za spóźnienie – wysapał ciężko. – Zaspałem.
- Też mi nowość – prychnęła nauczycielka. – Do dyrektora, Iero.
Miarka się przebrała już dawno temu. Wyjdź i nie wracaj mi bez zaświadczenia, że
dotarłeś.
- Ale… - usiłował jeszcze protestować.
- Nie chce mi się słuchać tych twoich wymówek. Powiedziałam już
swoje. Jazda do dyrektora – warknęła pani Smith.
- Rozumiem – mruknął Frank z pustym, zamyślonym spojrzeniem, co
zazwyczaj nie zwiastowało niczego dobrego.
Usiłowałem złapać jego wzrok i jakoś dodać otuchy, ale on już
zawracał do drzwi z niezmienioną miną, nabierającą wyraźnej zaciętości.
Jeszcze nigdy nie
zdarzyło się, aby Frank został ostatecznie wysłany do gabinetu pana
Revela. Mimo wszelkich nieudogodnień
podczas współpracy z nim czy defektów w jego zachowaniu oraz trzymaniu się
ściśle określonych zasad, za każdym razem unikał odwiedzenia tego
pomieszczenia. Nie sądzę, żeby tak gwałtowna reakcja nauczycielki pozytywnie
wpłynęła na jego samopoczucie. Frank jest delikatny i z takim też nastawieniem
należy się do niego odnosić. Kiedy głos staje się zbyt wysoki, a jego barwa
brzmi groźnie, Iero prędko wbudowuje dokoła siebie szczelny mur, który później bardzo
trudno zburzyć. Zamyka się w sobie, odcina się od całego świata i trzeba czasu
oraz ogromnych pokładów cierpliwości, aby pootwierać wszystkie zamki, które
zakluczył.
W głębokiej
zadumie zacząłem przyglądać się tykającemu zegarowi. Usiłowałem odciąć tę część
mojego mózgu, która rejestrowała wszystkie prześmiewcze głosy w klasie oraz
spekulacje. Ludzie potrafią być okrutni. Spoglądałem cierpliwe na poruszające
się leniwie wskazówki zegara. Zacząłem się zastanawiać, za ile czasu przyjdzie
Frank i w jakim stanie wróci do klasy.
***
Kiedy po ponad
dwudziestu minutach brunet wszedł do klasy, w pomieszczeniu panowała pełna
wyczekiwania cisza. Dziewczęta świergotały podnieconym szeptem. Chłopcy
wymieniali kpiarskie spojrzenia, świadczące o tym, że gardzą tą szczególną w
opinii publicznej jednostką. Jednak pośród tych wszystkich spojrzeń, które
sprowadzały się do zwykłego wścibstwa zaściankowych mieszczuchów, istniało to
jedno zaniepokojone i pełne obaw. Należało do młodzieńca średniego wzrostu o
hebanowo czarnych włosach i bladej karnacji. W jego oczach malowała się obawa o
kolegę z ławki.
Niewzruszona wrzawą
nauczycielka patrzała wyczekująco na jednego z jej podopiecznych – Franka Iero.
- Mam już to, po co poszedłem, proszę pani – odparł
zdecydowanie.
- Cieszy mnie to – rzekła kobieta opanowanym głosem. – Pokaż mi
zaświadczenie, proszę.
- Nie mam go. – Chłopiec uśmiechnął się ujmująco, co jednak
nadało jego twarzy dość upiornego wyglądu osoby nie do końca zrównoważonej
psychicznie.
- W takim razie gdzie byłeś przez cały tan czas i z czym do mnie
przyszedłeś? – zapytała oburzona nauczycielka, nie kryjąc własnego zdumienia i
wściekłości na tego niezwykle ją irytującego ucznia. Nie miała pojęcia, że za
chwilę zarówno w jej oczach jak i w oczach całej klasy pojawi się szok,
przestrach oraz bezgraniczna panika.
Jakby dopełniając
całości obecnego wizerunku, Frank wyciągnął powoli z kieszeni spodni naładowany
pistolet i przystawił go sobie do prawej skroni. Przez klasę przeszły pełne
zdziwienia szepty, które przeszły powoli w przepełnione paniką okrzyki. Młody
Iero wbił w swego przyjaciela, Gerarda, pełne współczucia i przeprosin
spojrzenie, po czym nacisnął na spust, a jego ciało odbiło w lewo i osunęło się
na ziemię.
Klasa zamilkła,
wpatrując się to w martwego kolegę, to w obryzganą jego krwią tablicę i twarz
nauczycielki, która z kolei wyrażała skrajną rozpacz oraz niedowierzanie.
Reszta zdarzeń
potoczyła się niesamowicie szybko. Uczniowie, niczym spłoszone w leśnej głuszy
stada ptaków, zaczęli wybiegać na zewnątrz, krzycząc i hamując łzy. Gerard Way
rzucił się w stronę martwego ciała Franka, przyciągając je do siebie w
desperackim odruchu ocucenia go na własna rękę. Pani Smith, nadal oniemiała,
udała się pędem do pokoju nauczycielskiego, wznosząc alarm.
Gerard nie płakał.
Jego szok oraz niedowierzanie wykraczały poza wszelkie granice, nie
dopuszczając do uronienia choćby kropli słonego płynu. Cała ostatnia minuta czy
dwie jawiły mu się jako coś
niewiarygodnie absurdalnego. Trzymał w ramionach zakrwawione, martwe ciało
Franka – chłopaka, który znaczył dla niego więcej niż ktokolwiek był i będzie
znaczyć. Opłakiwał go wewnętrznie, przejeżdżając rozedrganą dłonią raz za razem
po włosach czy policzku denata. Chwila ta była dla niego wysoce nierealna. Nie
dopuszczał do siebie jeszcze tej myśli. Nie pogodził się ze stratą. A może sie pogodził?
Sam nie wiedział. Drobny brunet pozostawił go z wieloma pytaniami, na które już
nigdy nie uzyska jednoznacznej odpowiedzi.
Jebie mi się w głowie. Wszystko mi
się tam pierdoli.
Niekiedy robię pewne rzeczy, nie
zdając sobie sprawy z rzeczywistego ich wykonywania. Wariuję.
Chcę zostać z nim aż do końca jego
wędrówki. Żeby nie czuło się samotne…
***
Shot
z dedykiem dla Thal z wiadomych nam
powodów XD
Shot
pisany jakoś… kurna. W tamtym roku 8D Ale w końcu jest. Szkoło, daj mi żyć. Nie
sądziłam, że obecny etap edukacji będzie taki męczący, że nie znajdę czasu na
pisanie nawet w weekend.
Ostatnio
zastanawiałam się, co by było, gdyby ktoś ze szkoły znalazł mojego bloga… I
wiecie co? Zaczęłam się śmiać XD Oby ta straszna rzecz nigdy się nie wyszła na
jaw :O
Całość inspirowana
historią pewnego chłopca o imienu Jeremy z niektórymi elementami naturalnie
zmienionymi na potrzeby powyższego tekstu. (np. on nie był gejem XDDD
trolololo)
"Gerard nie płakał." To w takim razie ktoś musi zrobić to za niego. Mam teraz mokrą klawiaturę, rękawy bluzy i nie mogę przestać wypłakiwać sobie oczu. Jesteś okrutna. Jak ja nie lubię...
OdpowiedzUsuńja pierdolę :)))))
OdpowiedzUsuń*notuje* nigdy. nie. czytać. szotów. Darsy. nigdy.
idę stąd. walę focha. to za dużo na moja psychikę. pozdrawiam.
Po przeczytaniu tego one- shota, jest jedno zdanie, które aż natarczywie ciśnie mi się na usta:
OdpowiedzUsuń"O kurwa... o.O "
Nie płakałam. Byłam tylko w szoku, nie miałam pojęcia, że to się tak skończy. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo utożsamiłam się z Frankiem w tym opowiadaniu. Mam świadomość tego, że zawsze w jakimś stopniu utożsamiam się z bohaterami opowiadań, aby móc ich głębiej doświadczyć. Ale tutaj? Tutaj... Poczułam, że nie utożsamiłam się z Iero w ten sposób, co zwykle. Ja... Nie wiem, w jaki sposób mam to opisać. ! :O
Dziękuję Ci za tego przepięknego shota z całego mojego zimnego, zmęczonego już serca <3
PS Zaczynam zastanawiać się poważnie nad tym, czy w ogóle otwierać przekierowania do Twoich shotów. Może będę je po prostu omijać? xD
(...)
O! Darsia wrzuciła shota! Było parę błędów, literówek i tym podobnych, ale już mniejsza o to, przecież się czepiać nie będę :). Na początku zdawało mi się, że Frank ma jakąś lekką odmianę autyzmu, ale historia skończy się dobrze. Oczywiście potem przeczytałam zdanie: "Mam już to, po co poszedłem" i wiedziałam, że jebną mi feelsy ;___;. Tak się składa, że u kogoś (bodajże to była Thalia?) czytałam już shota inspirowanego historią Jeremy'ego z piosenki Pearl Jam'u, co nie znaczy, że było nudne. Wręcz przeciwnie, postawiłaś tę historię w innym świetle i dodałaś wiele charakterystycznych dla swojego stylu smaczków, więc całość wyszła bardzo fajnie.
OdpowiedzUsuńFAJNIE, matko, prawie się popłakałam, a piszę FAJNIE ;_;.
xoxo Kot
Ja nie płakałam, chyba wyczerpany mi się wszystkie zapasy łez, ale z pewnością ta historia mną wstrząsnęła.
OdpowiedzUsuńOd początku jakoś tak przeczuwałam, że nie skończy się dobrze.
Pewnie wychwyciłam podobieństwo w aurze całego shota do 'These hands are stained red'.
Bije przed tobą pokłony dla całej twojej twórczości, bo czasami nie mogę się nadziwić jej genialnością i rzecz jasna życzę Ci trochę więcej czasu na pisanie i weny :)
xoxo
Uwierz, potrzebowałam momentu, by się zebrać w sobie i cokolwiek Ci tutaj napisać.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, genialny pomysł, genialna fabuła, świetna kreacja Franka. Był jak dobrze namalowany obraz, z wyraźnymi liniami i kolorami, bardzo plastyczny, dzięki czemu bez problemu go sobie wyobraziłam. Lubię takie charaktery i lubię, gdy autor jest w stanie tak kreować postacie, to wielka sztuka. Ukłon w Twoją stronę.
Nie powiem, że się tego spodziewałam, ale nie powiem też, że się nie spodziewałam. Tak gdzieś podejrzewałam, że być może skończy się to samobójstwem Franka, ale dałam się zaskoczyć sposobem.
I był seks!
Świetny shot!
xo,
a.
Cud, miód, orzeszki! <3 (Ta, to moje nowe, dzikie powiedzonko... Musisz mnie go jak najszybciej oduczyć xD) Wybacz, że nie skomentowałam wcześniej. Już znasz moją opinię co do tego shota, więc wiesz... Że mi się to bardzo podoba <3 Ale nasza Thalia i tak cię wyprzedziła, hah :D
OdpowiedzUsuńCóż... Szkoła teraz jest serio okropna, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzisz! Choćby rozdziały miały się pojawiać raz na miesiąc... ;_; Ale będą, mam nadzieję.
Weny, kochanie! <3
XoXo
Mimo, że wiedziałam jak skończy się ten shot, bo znam historię Jeremy'ego i przygotowałam się na końcówkę psychicznie, to i tak się popłakałam, ale nie pokerfejsem. Nadal nie opanowałam tej sztuki XD
OdpowiedzUsuńŁał, pierwszy raz to Gerard nie jest artystą, tylko Frank. DZIWNE XD
Był seks, tylko trochę za krótki ;) Nie pasuje mi jak Iero zachowywał się podczas tej sceny. No, bo seks był ostry, a mi się wdaje, że powinien być delikatny, biorąc pod uwagę charakter Franka. No, bo on jest taki wrażliwy, spokojny... Tak samo nie pasują mi przekleństwa padające z jego ust. Mam nadzieję, że zrozumiałaś o co mi chodzi :)
Ogólnie, one shot wspaniały, wciągający <3
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wiesz dlaczego robię to z takim opóźnieniem :)
Życzę dużo weny!
xoxo
P.S. Zabiłaś ptaszka ;<
Powinnam już się przyzwyczaić... Grabisz sobie! XD
OdpowiedzUsuńWreszcie przebrnęłam. Muszę przyznać, że było mi ciężko. bardzo kocham tą historię, znam ją na wylot, a patrząc na to wszystko przez pryzmat frerarda... cholera. nie mogłam się za to zabrać. już kilka razy zaczynałam i stawałam gdzieś w czwartym albo piątym akapicie, żeby wyłączyć stronę i napić się czegoś. nie byłam w stanie. chyba musiałam do tego "dorosnąć".
OdpowiedzUsuńniemniej jednak cieszę się, że historia Jeremy'ego trafiła właśnie w twoje ręce. bardzo zgrabnie ją obrobiłaś. dziękuję ci za to.
dziękuję również za dedykację. to takie przyjemne. takie ciepło rozlewające się w sercu.
wpadłam na jakieś drobne błędy, ale nie pamiętam, gdzie i jak. masz przyjemny styl, jednak widać, ze shot nie jest świeży. to niesamowite, jak szybko twój styl się rozwija.
nie wiem, co mogę jeszcze napisać. jestem przytłoczona.
xo!
Genialne, jak zwykle ganielne. Masz talent, nie marnuj go.
OdpowiedzUsuńBłagam napisz kolejny rozdział Course Of The Bloody Lily!
http://welaughasdie.blogspot.com/
Ja pierdzielę, to jest takie piękne, aż się poryczałam...Jak Frank to mógł zrobić?
OdpowiedzUsuń"Gerard nie płakał". To chyba ja to zrobię. Mam już wszytsko mokre.
Masz genialny styl pisania, kocham Ciebie i Twojego bloga. Jesteś genialna.