sobota, 26 października 2013

One - shot

Frank spoke in the class today







- Iero? – padło pytanie. - Iero? – Nauczycielka je ponowiła. – Nie ma – mruknęła, wstawiając nieobecność Frankowi. Znowu. – Ktoś mi może powiedzieć, co się dzieje z tym chłopakiem? – Zmierzyła klasę groźnym spojrzeniem. – Nikt?! – Jej krzyk rozniósł się echem po klasie. – Trudno – westchnęła, dogłębnie zirytowana. – Harrison? – Nauczycielka zaczęła dalsze wyczytywanie, ale ja myślami byłem już daleko stąd.
Wyglądając za okno na obficie pokryte liśćmi drzewa, byłem w  stanie koncentrować się jedynie na osobie Franka. Nie mam pojęcia co się z nim ostatnio dzieje. Oczywiście jest roztrzepany, ma swój świat i dla wielu jest… po prostu dziwny, ale takiego już go poznałem. I co się tutaj oszukiwać. Takiego go pokochałem. Nie mam mu za złe tego, że zamyka się w sobie i nie do końca kontaktuje ze światem zewnętrznym. Frank jest zwyczajnie… inny. Bardzo wrażliwy z niego chłopak i za mocno bierze do siebie krytykę innych czy podniesiony na niego głos. Dlatego zawsze przemawiam do niego spokojnie, gdyż inaczej wpada w histerię, albo staje się zimny i niedostępny.
Rodzice Franka rozwiedli się już jakiś czas temu. On został z  ojcem. Nie dlatego, że było mu z nim lepiej. Tak naprawdę z matką wcale nie czułby się bardziej kochany. Został tutaj ze względu na mnie, bo rodzicielka wywiozłaby go aż do swojej matki na farmie, która jest oddalona o dwa dni drogi od naszego miasteczka. Nikt prócz mnie nie poświęca mu uwagi. Ojciec  traktuje go jak powietrze, któremu trzeba zapewnić wyżywienie i nocleg, a poza tym nie robi nic w kierunku nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z synem. Beze mnie stałby się kompletnie samotny.
Zawsze przyznaję mu rację, nawet jak jej nie ma. Złość nie pasuje do jego wiecznie spokojnego oraz marzycielskiego usposobienia. Bez przerwy myślami jest gdzie indziej. Dlatego między innymi nauczyciele tak bardzo go nie lubią. Nigdy nie uważa na ich lekcjach i zawsze ma własna, odmienną od innych wizję prawidłowej postaci rzeczy w omawianym temacie. Jednak ja uważam, że to świadczy tylko o jego głębi i inteligencji. Wypracowania chłopaka zawsze dotyczą jakiejś makabry, albo idealnie zobrazowanej poprzez słowa niezwykłej historii, której nikt nigdy nie słyszał. Za to też nie jest lubiany, bo stanowi to rzecz sprzeczną z ideałami, które chce w nas zaszczepić oraz wykreować kadra nauczycielska. Mimo wszystko ja sam sądzę, że to pokazuje dalekie horyzonty chłopaka i bezbrzeżny ocean możliwości, którymi dysponuje. Kwestia gustu. Jednak mimo wielu wad dla mnie jest niesamowity.
- Way?
- Jestem.


***


Wszedłem do pokoju Franka, chociaż i tak przeczuwałem, że nikogo w nim nie zastanę. Ojca chłopaka znowu nie było w domu. Właściwie zdziwiłbym się, gdybym się na niego gdzieś tutaj natknął.
Skorzystałem z okazji i rzuciłem okiem na nowe prace plastyczne Iero. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale nie był to radosny uśmiech. Cała ściana została oblepiona różnymi rysunkami, obrazującymi zabójstwa oraz miejsca popełnionego przestępstwa. Moją uwagę najbardziej przykuła kobieta, której ciało zwisało bezwładnie z sufitu. Była do niego przymocowana za pomocą grubej liny i dyndała głową w dół. Zamiast oczu miała dwie czarne dziury, z których spływały na czoło i włosy krople krwi. One zaś wraz z płynami z podciętego gardła, zasilały ogromny rozlew czerwonej cieczy na posadzce. Przed martwym ciałem kobiety klęczał mężczyzna, łapał się dramatycznie za twarz, a spod zamkniętych powiek wyciekały mu łzy. W tym obrazku nie byłoby nic dziwnego, ot,  zwykły rysunek o nieco budzącej kontrowersje tematyce, gdyby zamordowana kobieta nie była matką Franka. Iero zawsze dbał o szczegóły w swoich pracach, także ze zidentyfikowaniem jej postaci nie miałem najmniejszych problemów.
Wyjrzałem przez okno. Nie było dla mnie zaskoczeniem, kiedy ujrzałem na wzgórzu za domem siedzącego Iero z podkulonymi pod klatkę piersiową nogami.
Zawróciłem szybko do drzwi frontowych i pobiegłem w jego kierunku. Kiedy usiadłem obok niego na miękkiej, lekko chłodnawej trawie, nie dał po sobie znać, że w ogóle zauważył moją obecność.
- Nie było mnie dzisiaj, bo słońce tak pięknie wzeszło – odparł po chwili milczenia jakby w zamyśleniu, przerywając ciszę, która się między nami narodziła. – Później raziło mnie swym blaskiem, swą prostotą… żal mi było je tak zostawiać. – W głosie chłopaka pobrzmiewała spokojna, wręcz niepokojąca mnie nutka nostalgii. – Chcę z nim zostać aż do końca jego wędrówki. Żeby nie czuło się samotne.
- Co się dzieje, Frankie? – zapytałem szybko, lecz nadal z troską.
- Nic, Gee – uśmiechnął się do mnie ciepło. – Zupełnie nic – wystawił twarz do słońca, przymykając delikatnie powieki.
- Przecież widzę – mruknąłem, kładąc mu dłoń na udzie. – Wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć absolutnie wszystko.
- Wiem… - szepnął. – Jednak kwestią istotną nie jest to, czy wiem, że mam ciebie przy sobie, lecz to czy jestem indywidualnie przygotowany, tak wewnętrznie, na to, żeby to wszystko z siebie wyrzucić. – Ujął moją dłoń oburącz, po czym przyłożył ją obie do policzka, muskając uprzednio delikatnie swoimi miękkimi wargami. Powoli położył sobie głowę na moich kolanach, na co uśmiechnąłem się słabo, przeczesując powoli palcami włosy chłopaka. – Wiedziałem, że przyjdziesz – zaśmiał się pogodnie, przejeżdżając mi opuszkami palców po policzku. – Zawsze przychodzisz.
- Oczywiście, że przychodzę, Frankie – pocałowałem go w lekko rozchylone usta.
- Chodźmy się przejść – zaproponował nagle.
- Gdzie chcesz iść?
- Do naszej kryjówki – zabłysły mu radośnie oczy, kiedy siadał. – Do naszego domku.
- Raduj się z mojej umiejętności przewidywania, bo już powiedziałem mamie, że zostaje u ciebie na noc.
- Ty zawsze o wszystkim pomyślisz – uśmiechnął się ciepło. – Dlatego tak cię kocham, Gee. Zawsze jesteś przy mnie.
- Nie byłbym ciebie w stanie opuścić – wyznałem niemalże szeptem, pomagając mu wstać z ziemi. – Idziemy skrótem?
- Nie – podskoczył wesoło.  – Mam ochotę na dłuższy spacer.
- Zatem chodźmy.


***

           
Szliśmy leśną dróżką, coraz bardziej zbliżając się do celu. Frank mocno trzymał mnie za rękę, ale wiedziałem, że myślami był bardzo daleko od trwających teraz realiów. Uśmiechał się do siebie, wędrując nieobecnym wzrokiem po koronach drzew. Nie wyciągałem go z jego świata. Wyobraźnia była jedną z nielicznych dobrych rzeczy, którymi został obdarowany przez życie.
- Wsłuchaj się – zatrzymał mnie. – Jak pięknie one śpiewają. – Dokoła rozbrzmiewało wieczorne granie ptasiej orkiestry. W tej symfonii odnajdywałem zdecydowanie pewien kojący zmysły aspekt. Wprowadzała w stan błogości niczym szum nadmorskich fal. Dawała pewien nieuzasadniony wewnętrzny spokój i zaprowadzała porządek oraz harmonię. – Gonisz! – Nagle Frank gwałtownie wyrwał mnie z tej błogości, odpychając na bok. Uciekł z mych objęć niezwykle sprawnie i schował się prędko za jednym z drzew. Dobrze znałem tę zabawę i wiedziałem doskonale, do czego ona nas zaprowadzi.
- Frakieeeee – zaśmiałem się ostrzegawczo. Zza potężnego konara dobiegł zduszony chichot. Podszedłem jak najbliżej potężnego pnia, po czym bezszelestnie obszedłem konar.
Zdawałem sobie sprawę z faktu, że zachowanie jakiejkolwiek ciszy nie jest istotne, czy potrzebne. Na tym polegał ten wykreowany przez frankową głowę rytuał. Idąc drogą powiązań, szykowanie planu pogoni także mija się z celem, gdyż chłopak nie ruszy się nawet o centymetr. Tak przynajmniej było zawsze. Dlatego niezmiernie się zdziwiłem, kiedy zamiast na miękkie ciało, moje dłonie natknęły się na chropowatą teksturę kory pnia owego drzewa.
Nagle usłyszałem głośny śmiech i, kiedy się obejrzałem, ujrzałem zadowolonego Franka, czmychającego za kolejną roślinną osłonę. Pognałem prędko za nim, czując, że nasze dzisiejsze przygody nieco nas zmęczą, jeżeli szybko nie dorwę tego skubańca.
Chłopakowi nie można odmówić refleksu. Zauważył mnie niemalże tak szybko, jak jastrząb wychwytuje swoją ofiarę wśród polnych traw. Pognał dalej z radosnym okrzykiem niczym małe dziecko na placu zabaw. Takie nastroje czy też stany ducha rzadko kiedy mu się zdarzały, ponieważ przeważnie wyglądał ponuro, depresyjnie i nierzadko dopadało go znużenie na skutek głębokiego zamyślenia się nad jakąś rzeczą. Dziękowałem w duchu jakiejkolwiek sile wyższej za to, że jego życie urozmaicają chwile relaksu i niekłamanej radości. Cieszyłem się tym, że przy mnie czuje, że może być sobą. Znam prawie wszystkie jego oblicza. Wielokrotnie byłem świadkiem jego niekontrolowanych wybuchów, napadów histerii, stanów kompletnego zobojętnienia oraz wszelkich innych, nierzadko skrajnych, zachowań. Każdy przeciętny człowiek zapytałby mnie, jak ja to wszystko wytrzymuję i właściwie jaki jest sens przebywania w pobliżu takiej osoby jak Frank. Odpowiedz jest bardziej niż oczywista. Kocham go. Kocham go całym swoim sercem i uważam, że jest niesamowity. W jego odmienności tkwi prawdziwy urok.
Kiedy wybiegliśmy na polanę niedaleko naszego domku, Iero zatrzymał się lekko zdezorientowany brakiem drzew, za którymi mógłby się skryć. Zabrakło naturalnej bariery. Był mój. Po chwili i tak zrezygnował z dalszej ucieczki, wyraźnie składając całą broń jaką posiadał razem z amunicją. Stanął spokojnie i czekał, aż do niego podbiegnę i mocno do siebie przytulę.
Nasze usta spotkały się, a języki niespiesznie połączyły. Poczułem, jak chłopak uśmiecha się lekko, na co ja także nie potrafiłem powstrzymać samoistnie unoszących się ku górze kącików ust. Zjechałem powoli dłońmi na dolny odcinek jego pleców, po czym przyciągnąłem bardzo blisko siebie ciało Franka.
- Chodźmy do domku – szepnął cichutko, po czym splótł razem nasze palce i powiódł w kierunku niewielkiej chatki pośród koron drzew.


***
           

Kiedy jego dłonie zacisnęły się nad głową na ramie łóżka przykryte zaraz moimi, a nogi skrzyżował w kostkach na moich plecach na wysokości pasa. Bezwstydnie mogłem podziwiać mięśnie jego ciała. Jak pracują i jak odpoczywają. Kiedy się napinają, a kiedy łagodnieją i puszczają, aby za chwilę ponownie się naprężyć. Gdybym w tej chwili spojrzał na jego klatkę piersiową, zapewne zauważyłbym jak szybko się podnosi i opada raz za razem. Jednak ja badałem przenikliwym wzrokiem oczy Franka w kolorze złota i czekałem na sygnał, skłaniający do dalszego działania. Ciepły oddech Iero mieszał się z moim, a na naszych wargach igrał uśmieszek o sprośnym przesłaniu. Obaj dążyliśmy usilnie do tej sytuacji i byliśmy w pełni świadomi własnych czynów. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał.
Kiedy Frank zjechał wzrokiem na moje usta i lekko uniósł swoje biodra do góry, wiedziałem, że mam zaczynać. Złączyłem nasz wargi, wchodząc w niego jednocześnie szybko i mocno, jak lubi. Jak lubimy oboje. Z gardła chłopaka wydobył się jęk rozkoszy, który po chwili zastąpiło ciche westchnienie. Syknąłem, kiedy Iero zagryzł się na mojej wardze, doprowadzając do jej krwawienia. Poczułem w ustach specyficzny, metaliczny posmak. Frank przejechał koniuszkiem języka po drobnej ranie, na co automatycznie zapiekła. Postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że zlizywanie komuś krwi z jakiejkolwiek rany jest dziwne, lecz dla tego chłopaka to było najzupełniej normalne, a ja zdążyłem się przyzwyczaić do jego dziwactw oraz wszelakich fanaberii. Wysunąłem się z niego odrobinę, ale zaraz przyciągnął mnie do siebie nogami, co spowodowało ponowne wsunięcie się w jego wejście. Stęknęliśmy oboje, nie kryjąc się z efektem tych działań. To właśnie w seksie z Frankiem było zawsze najlepsze. Nigdy nie byłem w stanie ocenić, co się wówczas zdarzy. Te właśnie z pozoru mało znaczące epizody w naszym życiu seksualnym czyniły każdy stosunek wyjątkowym, odróżniającym się od poprzedniego.  Zaśmiałem się cicho prosto w jego szyję. Nie mogłem się powstrzymać także przed tym, aby przejechać nosem po linii szczęki chłopaka. Palce Franka zacisnęły się na czubku mojej głowy. Wykonując powolne, lecz zdecydowane, ruchy biodrami, badałem uważnie i z namaszczeniem skórę Iero wzdłuż prawego boku jego ciała. Wędrowałem niespiesznie od łopatek, przez żebra aż na kość miednicy, na której także zacisnąłem mocniej kilka palców, kiedy jedno z solidniejszych pchnięć przyniosło ze sobą większą dawkę emocji niż poprzednie. Zatraciłem lekko poczucie rzeczywistości. Kiedy jesteśmy blisko siebie, wszystko inne i tak nie ma znaczenia.


***


Obudziło mnie poranne świergotanie ptaków oraz promienie wschodzącego słońca. Podniosłem się na łokciu, aby ujrzeć jasne wnętrze drewnianego domku na drzewie. Obok na materacu leżał na lewym boku Iero, zwrócony do mnie plecami. Ciało bruneta unosiło się powoli i opadało w rytm niespiesznych wdechów oraz wydechów powietrza. Przysunąłem się do chłopaka ospale i po złożeniu delikatnego pocałunku na jego ramieniu, objąłem go w pasie i w tuliłem nos w jego kark w celu ponownego zapadnięcia w drzemkę.
Jednak nagle poczułem, jak coś drapie mnie w odkrytą łydkę. Potrząsnąłem ociężale prawą nogą, ale owy dyskomfort niestety nie ustępował, więc zostałem zmuszony do odchylenia się na tyle, żeby móc podrapać się w swędzącym miejscu. Kiedy jednak dotarło do mnie, co za stworzenie przyczyniło się do mojego utrapienia, zerwałem się z łóżka całkowicie przerażony. Zacząłem wymachiwać ręką i nogą jednocześnie celem przegonienia intruza. Ptak, bodajże wróbel, początkowo mocno wbił swoje malutkie, haczykowate szpony w skórę mojej łydki, a gwałtowne odruchy i turbulencje w ogóle go nie zraziły, co stanowi zjawisko stosunkowo niebywałe, gdyż wszelkie drobne, latające stworzonka leśne są znane ze swojej płochliwości. Kiedy jednak dołączyłem drugą rękę do ataku na tę paskudną kreaturę, stworzenie gwałtownie poderwało się do lotu i zaczęło na oślep odbijać się od ścian. Pojawił się w mnie irracjonalny strach z powodu tego, iż ptak może chcieć odwetu i ruszyć z powrotem na mnie. Po chwili jednak zwierze uderzyło z taka siłą w drewnianą deskę, że padło na ziemie i już się nie podniosło.
Patrzałem jakiś czas w kierunku nieżywego wróbla, aż Frank sapiąc i stękając, podniósł się do siadu, przyglądając mi się ze zdumieniem. Jedno oko miał przymknięte, a drugie lekko przymrużył, co było niewątpliwie zasługą jasnej łuny świetlnej, wpadającej do domku przez niewielkie okienka jak i przez szpary między krzywymi, nieidealnie wykrojonymi deskami.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz? – spojrzał na mnie zdezorientowany. Cienka pościel zsunęła się z jego ramion i odkryła klatkę piersiową.
- Jakieś przeklęte ptaszysko mnie zaatakowało – szepnąłem, nie do końca otrząsnąwszy się jeszcze z wrażeń, jakie zapewniło mi latające stworzenie.
- Pewnie ci się przyśniło, kochanie – ziewnął, nakrywając się letnią kołdrą. – Kładź się z powrotem. Jest jeszcze szansa, że uda nam się zasnąć – mruknął, ściągając mnie za rękę do poziomu materaca, po czym wtulił się we mnie, pchając swoje zimne stopy między moje łydki.
         Czułem się aż na wyrost rozbudzony, ale z czasem udało mi się uspokoić nierówny, przyspieszony oddech. Otoczyłem Franka ramieniem, jakbym chciał go ochronić od nagłych, nieoczekiwanych ataków z powietrza. Sam rozejrzałem się niespokojnie po domku, jakby szukając czyhających zagrożeń. Uspokoiłem się, kiedy wykluczyłem wszelkie niedogodności, jakie niesie ze sobą domek po środku lasu i postarałem się dostrzec pozytywy.
Mocniej zgarnąłem ciepłe ciało bruneta w swoje ramiona i, uspokoiwszy się, wyrównałem oddech. Początkowo odnosiłem wrażenie, że raz wytrącony ze snu, już nie zapadnę w niego ponownie tak szybko. Jednakże moje rokowania okazały się dość mylne i po kilku dłużących się minutach, wkroczyłem ponownie w fazę spokojnego, niezobowiązującego do niczego snu.


***


Sztuka jest czymś nietypowym, głębokim. Rozumiana na wiele różnych sposobów, daje ukojenie osobom o wielorakich zainteresowaniach i bynajmniej niejednolitych horyzontach twórczych. Sztuka jest czymś plastycznym, ruchomym, żywym. Nie można jej zakleszczyć czy umieścić w ograniczonych ludzkich umysłach.
Ogromu sztuki oraz jej głębi nikt nie jest w stanie do końca pojąć. Każdy wprowadza coś nowego. Kreski, linie, farby, nuty, drewno, dłuto, pióro, papier, nici. Ten całokształt sprawia, że świat staje się lepszy i każdy jest w stanie realizować się we własnym zakresie z mniejszym lub też większym nakładem pracy czy wyobraźni. Jednak znajdą się na świece także i osoby, które kompletnie nie rozumieją artystów i uważają ich za niezrównoważonych psychicznie szaleńców. Uważają ich za zdecydowaną mniejszość, której nie powinno się liczyć, gdyż jest zbyt emocjonalna jak na stanowcze i brutalne realia tego świata oraz żelazne zasady, który nim kierują. Uważają ich za idiotów, którzy nie potrafią posługiwać się logicznym myśleniem i uciekają się do barbarzyńskich uciech jedynie w sferze emocjonalnej.
Uważają źle.
Ze mnie akurat jest taki artysta jak z koziej dupy trąbka. Wystarczy tylko spojrzeć na stworzone przeze mnie drzewa, które z powodzeniem narysowałby pięciolatek. Każda kreska, która powstała z mojej inicjatywy, oraz jej następczynie, nadawały kształt czemuś szkaradnemu a także po części prymitywnemu. Westchnąłem w duchu i przyjrzałem się dokładniej, marnej imitacji krajobrazu zza okna na moim kawałku papieru. Chciałem krzyknąć i rozedrzeć kartkę na pół, a później porwać ją strzępy i zdeptać, ale do końca lekcji nie zdążyłbym stworzyć nic nowego. Dodatkowo pani mogłaby mnie uznać za jakiegoś psychola i wylądowałbym w kaftanie jak Mandy, która siedziała z Simonem. Każdy wiedział, że nie wszystko jest z nią do końca okej. Przejawiała nierzadko zachowania agresywne i posiadała niezwykle sadystyczne skłonności. Póki jednak nie stosowała swoich chorych wizji w szkole na ludziach, a jej ojciec sponsorował naszą drużynę koszykówki i inne pomniejsze wydatki szkoły, mogła tutaj bezproblemowo chodzić do jednej z klas.  Naturalnie jej problem psychologiczny na przestrzeni lat bynajmniej nie zniknął. Właściwie to nawet się nasilił. Otóż Mandy pewnego pięknego, słonecznego dnia usiłowała odciąć Simonowi ucho nożyczkami. Nikt nie wie, gdzie teraz jest. Zabrali ją i zniknęła, a wszystkie informacje o niej zostały utajnione przez szkołę i zapewne także zakład, w którym została umieszczona. Nauczyciele są raczej szorstcy i nieprzyjemni, kiedy pytamy o starą koleżankę z klasy, więc powoli sprawa cichnie i każdy o tym zapomina. Jak o wszystkim.
Mimo że aktualnie trwa lekcja plastyki, wszyscy  siedzą cicho i starają się zachować spokój. Pani Olson to jedna z tych nauczycielek, które wychowały się w trudnych warunkach na farmie i musiały zajmować się dość licznym rodzeństwem. Pani Olson na pięć sióstr i troje braci, więc jako młoda dziewczyna takiego pojęcia jak nuda raczej nie zaznała. Wielokrotnie opowiadała nam, jak to wstawała o czwartej nad ranem, aby wydoić krowy i zrobić śniadanie dla całej rodziny, gdyż ojciec wychodził obrabiać stodołę zanim zaczynało świtać, a na pole wyjeżdżał o dziewiątej i wracał późnym popołudniem. Matka przedwcześnie umarła przy ostatnim porodzie, więc jeszcze jako młoda kobieta, teraz zbliżała się do pięćdziesiątki, wyrobiła w sobie systematyczność, konsekwencję i obrała role rodzicielki dla młodszego rodzeństwa.
- Zostało wam dwadzieścia minut – oznajmiła nieco zachrypniętym głosem.
Zerknąłem w bok, aby zobaczyć, jak sobie radzi Frank. Jednak chłopak nie rysował. Opierał się za to na ugiętych rękach, trzymając włosy w garściach i kiwał co jakiś czas głową.
- Wszystko w porządku? - zapytałem z niepokojem. Położyłem mu uspokajająco dłoń na udzie.
- Nie… Strasznie mi słabo i źle się czuję – wyszeptał.
- Co to tam za rozmowy z tyłu? Co ja wam mówiłam na początku roku?
- Przepraszamy, proszę pani. Tylko Franka bardzo boli głowa i mu słabo. Mógłbym zaprowadzić go do pani pielęgniarki?
- Tak, oczywiście. Nie chcemy przecież, żeby chłopak nam tutaj zemdlał. Taki gorąc na zewnątrz – mruknęła w zamyśleniu.
- Dziękuję – odparłem głośno i wyraźnie. Takie są zasady na lekcjach pani Olson.
Pomogłem wstać Frankowi i wyprowadziłem go z małej, tłocznej i dusznej klasy na chłodny korytarz. Usiedliśmy na krzesłach pod klasą. Przyglądałem się chłopakowi z niepokojem.
         Podobne bóle miewa  ostatnio dość często, ale utrzymuje, że nic mu nie jest. Naturalnie nie mam podstaw, aby wierzyć w te opowiastki. Ewidentnie mu coś dolega.
- Co się z tobą dzieje ostatnio, Frankie? To już któraś taka akcja z kolei.
- Nic takiego… Pewnie mam zaniżoną odporność – wyszeptał markotnie.
- Nie. Przestań z tym. Doskonale wiesz, że na dłużą metę, nie dam sobie wciskać kitów – zaznaczyłem stanowczo.
Frank posłał mi błagalne spojrzenie zmęczonych oczu. Ruszało mnie to, oczywiście. Jednak musiałem pokazać także, że jestem nieugięty i żądam prawdy. Inną drogą nie wytłumaczy mi, o co chodzi w tych ciągłych  migrenach i słabym samopoczuciu. Przyłożyłem powoli usta do jego czoła i pozostawiłem swoje wargi odrobinę dłużej przy jego skórze, niż jest to wymagane.
- Masz gorączkę – mruknąłem  troską. – Po coś ty w ogóle przychodził do szkoły?
- Bo nauczyciele się czepiają, że mam tyle nieobecności.
- Gdybyś chodził do szkoły, kiedy jesteś zdrowy, to by się nie czepiali – mruknąłem.
- Wiem – szepnął, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Zatem co się dzieje?
- Głowa mnie boli. To wszystko – przymknął powieki.
- Och, Frankie… - odgarnąłem mu włosy z czoła. – Jesteś naiwny, jeżeli myślisz, że ci uwierzę.
Chłopak drgnął nerwowo, po czym odsunął się ode mnie ze spuszczonym wzrokiem. Podkulił nogi, przyciągając je do klatki piersiowej. Objął łydki rękoma, a twarz skrył za włosami
         Siedzieliśmy dłuższą chwilę w ciszy. Korytarze były całkowicie puste. Nauczyciele nigdy nie wypuszczali uczniów podczas lekcji do toalety, nie wysyłali także po dziennik. Sami nie spuszczali klasy z oka, więc spotkanie teraz tutaj kogokolwiek graniczyło z cudem. Nikt nie był w stanie przeszkodzić mi i Frankowi. Przysunąłem się do Iero i położyłem mu powoli i delikatnie dłoń na kolanie.
- Kotek… - zacząłem.  – Cokolwiek cię dręczy, powiedz mi. Przecież wiesz, że wysłucham.
- Gerard… - Chłopak nieoczekiwanie złapał mnie za policzki. – Co ty, kurwa, we mnie widzisz? – szepnął z zaszklonymi oczami. – Przecież ja mam coś z głową. Mam nasrane w bani, a ty jeszcze ze mną wytrzymujesz.
- Pleciesz głupoty – pocałowałem go w nos. – Nie masz wcale nasrane w bani. Wszystko jest z tobą dobrze.
- Widzę, jak ludzie na mnie patrzą – spuścił wzrok. – Słyszę, co mówią za moimi plecami. Czuję… Wiem… Ja… Ja chyba nie jestem normalny.
- Frankie – mruknąłem. – Jesteś wspaniały. Nie przejmuj się innymi. Oni nie znają ciebie tak jak ja. Z twoją głową jest wszystko w jak najlepszym porządku. Jedyną twoją wadą jest to, że zbyt wyjątkowy z ciebie chłopak. Takiego ciebie kocham, Frank. Nie chcę, żebyś się zmieniał.
- Wszyscy mają mnie w dupie – rozkleił się. – Matka już nawet nie pisze. Ojciec zostawił mnie tak na dobrą sprawę samemu sobie. Zostałeś mi tylko ty, Gerard. Poza tobą naprawdę nie mam nikogo innego – pociągnął nosem.
- A ja nigdzie się nie wybieram, więc niezależnie od tego, co mi powiesz, zostanę przy tobie. – Frank zagryzł wargę.
- Jebie mi się w głowie. Wszystko mi się tam pierdoli – zacisnął pięści na swoich włosach. – Nie mogę spać po nocach. W jednej chwili biegnę lasem, żeby zaraz kroić zwłoki własnej matki gdzieś w polu. Przed oczami potrafi mi przelecieć milion obrazów na sekundę i już nie wiem, gdzie tak naprawdę się znajduję. Czy to rzeczywistość, czy kolejny wytwór mojej chorej wyobraźni – zacisnął mocno szczęki. – Niekiedy robię pewne rzeczy, nie zdając sobie do końca sprawy z rzeczywistego ich wykonywania. Wariuję. Wydaje mi się, że realizuje jakąś czynność, a dopiero później sobie uświadamiam tego nierealność. Dociera do mnie, że to fikcja, sen, które przeobraziłem w coś, co wydawało mi się żywe.
Przytuliłem małe, trzęsące się ciało do swojej klatki piersiowej. Zacząłem się kołysać wraz z chłopakiem w ramionach.
Frank nie jest silny psychicznie. Nigdy nie był. Od zawsze wyobrażał sobie różne rzeczy, myśląc, że tak jest w rzeczywistości. Dziwię się, że dopiero teraz zaczął to dostrzegać. Bywały momenty, że w ogóle nie odróżniał realnego życia od sennej mary. Przyzwyczaiłem się do tego. Przyzwyczaiłem się do szybkich, nieprzemyślanych decyzji. Przyzwyczaiłem się do krytycznych w skutkach, lekkomyślnych działań. Przyzwyczaiłem się do niespełnionych wizji oraz melancholijnych nastrojów. Przyzwyczaiłem się do wszystkiego. Jednak nie pamiętam czasów, kiedy stan Iero był aż tak… krytyczny. Nigdy jeszcze nie doszło do tego, aby po jego policzkach popłynęły łzy z powodu posiadania takiego a nie innego usposobienia. Nie miewał tak częstych oraz silnych bólów głowy. Wizje, które jak dotąd posiadał, nie przybrały jeszcze nigdy tak ogromnych rozmiarów.
- Jest dobrze – szepnąłem.  – Nic się przecież nie stało. Znajdziemy z tego jakieś wyjście. Poradzimy sobie z tym. Jak zawsze, Frankie. Prawda? – Chłopak kiwnął nieznacznie głową, nadal wtulając nos w moją koszulkę. – Chodź, pójdziemy do pielęgniarki. Da ci coś na zbicie gorączki.


***


Spojrzałem wzrokiem cierpiącego człowieka na puste krzesło obok mnie.
Znowu go nie było.
Nie mam pojęcia, co się stało tym razem. Czego świadkiem musiał być, albo co musiał namalować, że ponownie zawalił szkołę.
Westchnąłem cicho, przenosząc zamyślone spojrzenie na krajobraz za oknem. Przyroda powoli umierała. Liście wkroczyły w etap przebarwiania się z zieleni na soczystą żółć i mieniący się w przyćmionych słońcu pomarańcz. Niektóre z nich spadły już na ziemię, gdzie zbrązowiały, sczerniały i poddały się powolnemu rozkładowi, pozostałe dzielnie uczepiły się gałęzi ogonkami i walczyły o przeżycie wraz z każdym powiewem wiatru. Trawy zżółkły i pokładały się codziennie bardziej i bardziej ku glebie. Wszelkie winorośle obeschły, pozostawiając po sobie jedynie nagie, suche badyle, konserwujące się na następny sezon. Wiatr powiewał coraz większym chłodem, a niebo coraz częściej nakrywały swym puchem chmury, hamując dopływ promieni słonecznych do ziemi i nierzadko zwiastując deszcze. Na spędzanie nocy w domku na drzewie pośród zeschniętych, ubogich w owoce koron zrobiło się zbyt zimno, nieprzyjemnie oraz pachniało wilgocią. Ludzie rzadziej niż wcześniej wychodzą z domów. Wolą siedzieć przy kominkach i ogrzewać swoje kości, szykując się na mroźną zimę.
Kiedy nauczycielka sprawdziła obecność i była zmuszona postawić kolejną pionową kreskę przy nazwisku Iero, wiedziałem, że nie zwiastuje to nic dobrego. W sumie już na początku dnia to wiedziałem, kiedy nie spotkałem Franka na korytarzu. Po lekcjach pani Smith zadzwoni do ojca chłopaka i zawiadomi go, że jego syn ponownie nie pojawił się na zajęciach. W następstwie tego telefonu, Iero nie będzie w szkole przez następny tydzień, gdyż ojciec wróciwszy z pracy, zbije go do tego stopnia, że nie będzie mógł się pokazać w tym stanie w szkole. Podczas jego nieobecności, będę mu zanosił lekcje i z oburzeniem patrzył na sińce, które pokryją bladą skórę jego ciała. Frank postanowi, że najlepszym sposobem na ukrycie własnego wstydu i zażenowanie, będzie unikanie odpowiedzi na moje pytania i uciekanie wzrokiem, kiedy uważniej mu się przyjrzę. Ten scenariusz jest tak często przerabiany, że znam go na pamięć i jestem w stanie przewidzieć działania, które nastąpią w jego konsekwencji. To smutne, ale realne. To życie. A życie nie jest kolorowe i nie zawsze układa się tak, jak układać się powinno.
Mocne trzaśnięcie drzwi skutecznie wyrwało mnie z rozważań i ogólnie pojętego zamyślenia. Zwróciłem się w kierunku hałasu i ze zdziwieniem spojrzałem na zdyszanego Iero.
- Przepraszam za spóźnienie – wysapał ciężko. – Zaspałem.
- Też mi nowość – prychnęła nauczycielka. – Do dyrektora, Iero. Miarka się przebrała już dawno temu. Wyjdź i nie wracaj mi bez zaświadczenia, że dotarłeś.
- Ale… - usiłował jeszcze protestować.
- Nie chce mi się słuchać tych twoich wymówek. Powiedziałam już swoje. Jazda do dyrektora – warknęła pani Smith.
- Rozumiem – mruknął Frank z pustym, zamyślonym spojrzeniem, co zazwyczaj nie zwiastowało niczego dobrego.
Usiłowałem złapać jego wzrok i jakoś dodać otuchy, ale on już zawracał do drzwi z niezmienioną miną, nabierającą wyraźnej zaciętości.
         Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby Frank został ostatecznie wysłany do gabinetu pana Revela.  Mimo wszelkich nieudogodnień podczas współpracy z nim czy defektów w jego zachowaniu oraz trzymaniu się ściśle określonych zasad, za każdym razem unikał odwiedzenia tego pomieszczenia. Nie sądzę, żeby tak gwałtowna reakcja nauczycielki pozytywnie wpłynęła na jego samopoczucie. Frank jest delikatny i z takim też nastawieniem należy się do niego odnosić. Kiedy głos staje się zbyt wysoki, a jego barwa brzmi groźnie, Iero prędko wbudowuje dokoła siebie szczelny mur, który później bardzo trudno zburzyć. Zamyka się w sobie, odcina się od całego świata i trzeba czasu oraz ogromnych pokładów cierpliwości, aby pootwierać wszystkie zamki, które zakluczył.
         W głębokiej zadumie zacząłem przyglądać się tykającemu zegarowi. Usiłowałem odciąć tę część mojego mózgu, która rejestrowała wszystkie prześmiewcze głosy w klasie oraz spekulacje. Ludzie potrafią być okrutni. Spoglądałem cierpliwe na poruszające się leniwie wskazówki zegara. Zacząłem się zastanawiać, za ile czasu przyjdzie Frank i w jakim stanie wróci do klasy.


***


Kiedy po ponad dwudziestu minutach brunet wszedł do klasy, w pomieszczeniu panowała pełna wyczekiwania cisza. Dziewczęta świergotały podnieconym szeptem. Chłopcy wymieniali kpiarskie spojrzenia, świadczące o tym, że gardzą tą szczególną w opinii publicznej jednostką. Jednak pośród tych wszystkich spojrzeń, które sprowadzały się do zwykłego wścibstwa zaściankowych mieszczuchów, istniało to jedno zaniepokojone i pełne obaw. Należało do młodzieńca średniego wzrostu o hebanowo czarnych włosach i bladej karnacji. W jego oczach malowała się obawa o kolegę z ławki.
Niewzruszona wrzawą nauczycielka patrzała wyczekująco na jednego z jej  podopiecznych – Franka Iero.
- Mam już to, po co poszedłem, proszę pani – odparł zdecydowanie.
- Cieszy mnie to – rzekła kobieta opanowanym głosem. – Pokaż mi zaświadczenie, proszę.
- Nie mam go. – Chłopiec uśmiechnął się ujmująco, co jednak nadało jego twarzy dość upiornego wyglądu osoby nie do końca zrównoważonej psychicznie.
- W takim razie gdzie byłeś przez cały tan czas i z czym do mnie przyszedłeś? – zapytała oburzona nauczycielka, nie kryjąc własnego zdumienia i wściekłości na tego niezwykle ją irytującego ucznia. Nie miała pojęcia, że za chwilę zarówno w jej oczach jak i w oczach całej klasy pojawi się szok, przestrach oraz bezgraniczna panika.
Jakby dopełniając całości obecnego wizerunku, Frank wyciągnął powoli z kieszeni spodni naładowany pistolet i przystawił go sobie do prawej skroni. Przez klasę przeszły pełne zdziwienia szepty, które przeszły powoli w przepełnione paniką okrzyki. Młody Iero wbił w swego przyjaciela, Gerarda, pełne współczucia i przeprosin spojrzenie, po czym nacisnął na spust, a jego ciało odbiło w lewo i osunęło się na ziemię.
Klasa zamilkła, wpatrując się to w martwego kolegę, to w obryzganą jego krwią tablicę i twarz nauczycielki, która z kolei wyrażała skrajną rozpacz oraz niedowierzanie.
Reszta zdarzeń potoczyła się niesamowicie szybko. Uczniowie, niczym spłoszone w leśnej głuszy stada ptaków, zaczęli wybiegać na zewnątrz, krzycząc i hamując łzy. Gerard Way rzucił się w stronę martwego ciała Franka, przyciągając je do siebie w desperackim odruchu ocucenia go na własna rękę. Pani Smith, nadal oniemiała, udała się pędem do pokoju nauczycielskiego, wznosząc alarm.
Gerard nie płakał. Jego szok oraz niedowierzanie wykraczały poza wszelkie granice, nie dopuszczając do uronienia choćby kropli słonego płynu. Cała ostatnia minuta czy dwie jawiły mu  się jako coś niewiarygodnie absurdalnego. Trzymał w ramionach zakrwawione, martwe ciało Franka – chłopaka, który znaczył dla niego więcej niż ktokolwiek był i będzie znaczyć. Opłakiwał go wewnętrznie, przejeżdżając rozedrganą dłonią raz za razem po włosach czy policzku denata. Chwila ta była dla niego wysoce nierealna. Nie dopuszczał do siebie jeszcze tej myśli. Nie pogodził się ze stratą. A może sie pogodził? Sam nie wiedział. Drobny brunet pozostawił go z wieloma pytaniami, na które już nigdy nie uzyska jednoznacznej odpowiedzi.





Jebie mi się w głowie. Wszystko mi się tam pierdoli.

Niekiedy robię pewne rzeczy, nie zdając sobie sprawy z rzeczywistego ich wykonywania. Wariuję.

Chcę zostać z nim aż do końca jego wędrówki. Żeby nie czuło się samotne…


***






Shot z dedykiem dla Thal z wiadomych nam powodów XD
Shot pisany jakoś… kurna. W tamtym roku 8D Ale w końcu jest. Szkoło, daj mi żyć. Nie sądziłam, że obecny etap edukacji będzie taki męczący, że nie znajdę czasu na pisanie nawet w weekend.
Ostatnio zastanawiałam się, co by było, gdyby ktoś ze szkoły znalazł mojego bloga… I wiecie co? Zaczęłam się śmiać XD Oby ta straszna rzecz nigdy się nie wyszła na jaw :O


Całość inspirowana historią pewnego chłopca o imienu Jeremy z niektórymi elementami naturalnie zmienionymi na potrzeby powyższego tekstu. (np. on nie był gejem XDDD trolololo)

12 komentarzy:

  1. "Gerard nie płakał." To w takim razie ktoś musi zrobić to za niego. Mam teraz mokrą klawiaturę, rękawy bluzy i nie mogę przestać wypłakiwać sobie oczu. Jesteś okrutna. Jak ja nie lubię...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja pierdolę :)))))

    *notuje* nigdy. nie. czytać. szotów. Darsy. nigdy.

    idę stąd. walę focha. to za dużo na moja psychikę. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu tego one- shota, jest jedno zdanie, które aż natarczywie ciśnie mi się na usta:
    "O kurwa... o.O "
    Nie płakałam. Byłam tylko w szoku, nie miałam pojęcia, że to się tak skończy. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo utożsamiłam się z Frankiem w tym opowiadaniu. Mam świadomość tego, że zawsze w jakimś stopniu utożsamiam się z bohaterami opowiadań, aby móc ich głębiej doświadczyć. Ale tutaj? Tutaj... Poczułam, że nie utożsamiłam się z Iero w ten sposób, co zwykle. Ja... Nie wiem, w jaki sposób mam to opisać. ! :O
    Dziękuję Ci za tego przepięknego shota z całego mojego zimnego, zmęczonego już serca <3
    PS Zaczynam zastanawiać się poważnie nad tym, czy w ogóle otwierać przekierowania do Twoich shotów. Może będę je po prostu omijać? xD
    (...)

    OdpowiedzUsuń
  4. O! Darsia wrzuciła shota! Było parę błędów, literówek i tym podobnych, ale już mniejsza o to, przecież się czepiać nie będę :). Na początku zdawało mi się, że Frank ma jakąś lekką odmianę autyzmu, ale historia skończy się dobrze. Oczywiście potem przeczytałam zdanie: "Mam już to, po co poszedłem" i wiedziałam, że jebną mi feelsy ;___;. Tak się składa, że u kogoś (bodajże to była Thalia?) czytałam już shota inspirowanego historią Jeremy'ego z piosenki Pearl Jam'u, co nie znaczy, że było nudne. Wręcz przeciwnie, postawiłaś tę historię w innym świetle i dodałaś wiele charakterystycznych dla swojego stylu smaczków, więc całość wyszła bardzo fajnie.
    FAJNIE, matko, prawie się popłakałam, a piszę FAJNIE ;_;.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nie płakałam, chyba wyczerpany mi się wszystkie zapasy łez, ale z pewnością ta historia mną wstrząsnęła.
    Od początku jakoś tak przeczuwałam, że nie skończy się dobrze.
    Pewnie wychwyciłam podobieństwo w aurze całego shota do 'These hands are stained red'.
    Bije przed tobą pokłony dla całej twojej twórczości, bo czasami nie mogę się nadziwić jej genialnością i rzecz jasna życzę Ci trochę więcej czasu na pisanie i weny :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwierz, potrzebowałam momentu, by się zebrać w sobie i cokolwiek Ci tutaj napisać.
    Po pierwsze, genialny pomysł, genialna fabuła, świetna kreacja Franka. Był jak dobrze namalowany obraz, z wyraźnymi liniami i kolorami, bardzo plastyczny, dzięki czemu bez problemu go sobie wyobraziłam. Lubię takie charaktery i lubię, gdy autor jest w stanie tak kreować postacie, to wielka sztuka. Ukłon w Twoją stronę.
    Nie powiem, że się tego spodziewałam, ale nie powiem też, że się nie spodziewałam. Tak gdzieś podejrzewałam, że być może skończy się to samobójstwem Franka, ale dałam się zaskoczyć sposobem.
    I był seks!
    Świetny shot!
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cud, miód, orzeszki! <3 (Ta, to moje nowe, dzikie powiedzonko... Musisz mnie go jak najszybciej oduczyć xD) Wybacz, że nie skomentowałam wcześniej. Już znasz moją opinię co do tego shota, więc wiesz... Że mi się to bardzo podoba <3 Ale nasza Thalia i tak cię wyprzedziła, hah :D
    Cóż... Szkoła teraz jest serio okropna, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzisz! Choćby rozdziały miały się pojawiać raz na miesiąc... ;_; Ale będą, mam nadzieję.
    Weny, kochanie! <3

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  8. Mimo, że wiedziałam jak skończy się ten shot, bo znam historię Jeremy'ego i przygotowałam się na końcówkę psychicznie, to i tak się popłakałam, ale nie pokerfejsem. Nadal nie opanowałam tej sztuki XD
    Łał, pierwszy raz to Gerard nie jest artystą, tylko Frank. DZIWNE XD
    Był seks, tylko trochę za krótki ;) Nie pasuje mi jak Iero zachowywał się podczas tej sceny. No, bo seks był ostry, a mi się wdaje, że powinien być delikatny, biorąc pod uwagę charakter Franka. No, bo on jest taki wrażliwy, spokojny... Tak samo nie pasują mi przekleństwa padające z jego ust. Mam nadzieję, że zrozumiałaś o co mi chodzi :)
    Ogólnie, one shot wspaniały, wciągający <3
    Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wiesz dlaczego robię to z takim opóźnieniem :)
    Życzę dużo weny!
    xoxo

    P.S. Zabiłaś ptaszka ;<

    OdpowiedzUsuń
  9. Powinnam już się przyzwyczaić... Grabisz sobie! XD

    OdpowiedzUsuń
  10. Wreszcie przebrnęłam. Muszę przyznać, że było mi ciężko. bardzo kocham tą historię, znam ją na wylot, a patrząc na to wszystko przez pryzmat frerarda... cholera. nie mogłam się za to zabrać. już kilka razy zaczynałam i stawałam gdzieś w czwartym albo piątym akapicie, żeby wyłączyć stronę i napić się czegoś. nie byłam w stanie. chyba musiałam do tego "dorosnąć".
    niemniej jednak cieszę się, że historia Jeremy'ego trafiła właśnie w twoje ręce. bardzo zgrabnie ją obrobiłaś. dziękuję ci za to.
    dziękuję również za dedykację. to takie przyjemne. takie ciepło rozlewające się w sercu.
    wpadłam na jakieś drobne błędy, ale nie pamiętam, gdzie i jak. masz przyjemny styl, jednak widać, ze shot nie jest świeży. to niesamowite, jak szybko twój styl się rozwija.
    nie wiem, co mogę jeszcze napisać. jestem przytłoczona.
    xo!

    OdpowiedzUsuń
  11. Genialne, jak zwykle ganielne. Masz talent, nie marnuj go.
    Błagam napisz kolejny rozdział Course Of The Bloody Lily!

    http://welaughasdie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja pierdzielę, to jest takie piękne, aż się poryczałam...Jak Frank to mógł zrobić?
    "Gerard nie płakał". To chyba ja to zrobię. Mam już wszytsko mokre.
    Masz genialny styl pisania, kocham Ciebie i Twojego bloga. Jesteś genialna.

    OdpowiedzUsuń