środa, 18 września 2013

Curse of the Bloody Lily

{ 009 }




         Kiedy wchodziłem do szkoły, trzęsły mi się ręce, a w nogach czułem giętkość. Powietrze nasiąknęło napięciem, które było tak na dobrą sprawę tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Po wczorajszym powrocie do domu dziękowałem Bogu, że mama najwyraźniej gdzieś wyszła, gdyż nie było po niej śladu. Pobiegłem do łazienki tak szybko, na ile pozwalał mi mój stan, bowiem byłem całkowicie rozbity emocjonalnie.
Właściwie to nigdy nie cechowała mnie siła i wytrwałość w aspekcie psychicznym. W prawdzie kłótnie rodziców powinny mnie jakoś wzmocnić czy ukształtować, ale tak nie było. Czułem się jedynie bardziej cofnięty w głąb siebie. Dlatego niezmiennie za wszelką cenę chciałem wyglądać na pewnego swych decyzji oraz duchowej wartości człowieka, aby nikt nie był w stanie wywnioskować z mojego zachowania, jaka sytuacja rysuje się na łamach rodziny w moim domu. Z tego powodu także zachowałem się jak typowy histeryk, kiedy przepełniona szala goryczy pozwalała wypłynąć smutkom nieszczęść poza swą krawędź.
Idąc korytarzem, zastanawiałem się, czy moim priorytetem jest ujrzenie Gerarda, czy też kompletne zignorowanie go oraz unikanie bezpośrednich kontaktów z jego ciałem.
Ostatni wieczór był… Cóż. Był to wieczór straszny. Nie da się w całej rozciągłości owej sytuacji precyzyjnie opisać uczuć, które mnie wówczas owładnęły. Aby w pełni zrozumieć mój obecny stan emocjonalny, trzeba by doświadczyć tych rzeczy, które mi się przytrafiły. A tego nie życzę nikomu.
Ten krzyk… pełen cierpienia, rozpaczy oraz błagania. Tak bardzo realny że aż dosadnie raniący me uszy. Nigdy nie wyczułem jeszcze w niczyim głosie tyle bólu i pragnienia, aby ten ból ukoić.
W nocy nie spałem najlepiej. Długo przewracałem się z boku na bok, nie mogąc tak właściwie znaleźć odpowiedniej pozycji do spoczynku. Obolałe miejsce pulsowały tępym bólem, a głowę wręcz rozsadzał natłok przeróżnych myśli oraz nasilająca się migrena. W efekcie tych niecodziennych przypadłości zasnąłem praktycznie nad samym ranem, co dzisiaj wyraźnie odbiło na mnie swe piętno. Przeglądając się w domu w lustrze, przeraził mnie trupioblady wygląd twarzy oraz podkrążone na szaro – fioletowo oczy. Z daleka było na pewno widać, że coś jest nie tak jak powinno być. Jednak nikt się tym nie przejmuje. Jestem tylko kolejną figurą na szachownicy, po której życie przesuwa swoje pionki, eliminując je po kolei z gry i zastępując natychmiast nowymi. Określam to jako bycie na łasce lub niełasce losu. Nikt nie wie, co go czeka teraz, zaraz, za miesiąc, rok, dekadę. Mogę iść chodnikiem, a po sekundzie leżeć pod kołami samochodu pijanego kierowcy czy wpaść przez nieuwagę w rów, który wykopali robotnicy, wymieniajmy rury kanalizacyjne przydrożnych kamienic. Nikt mi nie pozwoli na zawsze gnić w ciepłym łóżku pod kołderką i żyć z przeświadczeniem, że świat jest piękny i kolorowy jak na ilustracjach książki z bajkami dla dzieci, bo to jest rzeczywistość. A w rzeczywistości dzwonki szkole oznajmiające początek przerwy bądź jej koniec, są brutalnym sposobem na przywołanie rozbieganych myśli do porządku i przywrócenie ciała do świata żywych.
Witamy w piekle.
Powolnym krokiem szedłem w kierunku sali. Bolała mnie głowa i w ogóle nie czułem się korzystnie. Chciałem tylko zobaczyć Gerarda. Sprawdzić czy wszystko jest z nim w porządku. Tak orientacyjnie. Po prostu. Gdybym dostrzegł, że jest z nim bardzo źle lub też, co gorsza, nie zobaczyłbym chłopaka w ogóle, wyrzucałbym sobie, że uciekłem jak zwykły tchórz. Już nie chodzi w tym wypadku o wyrzuty sumienia, bo z nimi można żyć i po jakimś czasie to w sobie przezwyciężyć czy zapomnieć. Czułbym się strasznie. Świadomość tego, że działa mu się jakaś straszna krzywda przez mój niebywale słaby charakter, zżarłaby mnie od środka.
Ale Gerard był.
Stał tam.
Mimo że korytarz opustoszał już jakiś czas temu, a drzwi klasy były zamknięte, opierał się o ścianę i wpatrywał uparcie w podłogę. Jego postawa dała mi niejasne poczucie, że jestem tym, na którego czeka. Stanowiło to również trochę dziwny kontrast dla jego wcześniejszych, nie do końca przyjaznych, zachowań wobec mnie, wobec otoczenia, wobec wszystkiego co go otaczało. Ciszyłem się, że go widzę. Wyglądał dobrze. Marnie. Mizernie.  Smutno. Ale względnie dobrze. Na pewno lepiej niż oczekiwałem. Bez większych, wyraźnych urazów na ciele.
Mimo tej wewnętrznej radości, postanowiłem zachować pewien dystans między nami. W tym celu zatrzymałem się w odległości kilku metrów od chłopaka. Czarnowłosy drgnął lekko, po czym podniósł głowę do góry. Wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Po chwili jednak owe zaskoczenie ustąpiło zwyczajowej masce zobojętnienia. Przyglądał mi się sekundę, jakby badając stan, w jakim się obecnie znajdowałem. Czekał wyraźnie na jakąś reakcję z mojej strony. Między nami zawisło napięcie oraz frustrująca niewiedza, spowodowane wczorajszymi wydarzeniami. To mną wstrząsnęło, ale Gerard zapewne przeżywał znacznie gorsze rzeczy ode mnie. Dlatego też uśmiechnąłem się lekko do niego na tyle, ile było mnie stać, aby pokazać, że ze mną jest w miarę dobrze. Że jakoś się trzymam. Chłopakowi również nieznacznie drgnęły kąciki ust. Nie wykrzywiły się one w jego firmowym, pełnym kpiny, ironicznym uśmieszku, lecz w bliżej nieokreślonym grymasie zagubienia oraz dezorientacji.
Czułem się dziwnie i z całego serca podziękowałem w duchu Gerardowi, że przerwał to wszystko, wchodząc do klasy. Zostawił za sobą otwarte drzwi. Chyba z myślą o mnie. Mimo zapytań, a także wścibskich uwag, nauczyciela, nie wyjawił celu pozostawienia ich ‘jak w tramwaju’. Szybko pojawiłem się w polu widzenia profesora Cartera, aby skończył z męczeniem go. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jaką noc musiał przeżywać Way, a podsycanie ich konfliktu, który zaczął się jeszcze zanim zostałem zapisany do tej szkoły, również nie leżało w mojej gestii.
- Ach, nie miałem pojęcia, że tam jesteś, Frank – odparł przepraszająco na moje przywitanie i przeproszenie za spóźnienie. Chyba mnie lubi. Zakładam, że to dlatego, iż szanuję biologię i przykładam się do tego przedmiotu.
- Nic się nie stało – mruknąłem niemrawo.
- Siadaj szybko na miejsce, to od razu sprawdzę obecność.
Podszedłem powoli do ławki. W głębi pragnąłem, aby Gerard podjął jakiś dialog, czy też po prostu kontynuował gestykulację czy mimikę z korytarza, lecz chłopak siedział jak zaklęty.
Tak jak zawsze.
Nie spoglądał na nikogo.
Po chwili jednak wyciągnął drącą dłoń z kieszeni bluzy i położył przede mną długopis w zielone gwiazdeczki, który musiałem jakimś cudem upuścić wczoraj w jego domu. Bez słowa cofnął rękę i zapatrzył się w blat ławki. Nie miałem już co liczyć na rozmowę.


************************


Dzisiaj nic nie rysował. Nie otworzył nawet zeszytu. Nie byłem do końca pewien, czy wziął go ze sobą z domu. Siedział po prostu lekko pochylony na krześle przed pustym blatem ławki.
Chemia.
Czyli jak nie patrzeć mógł sobie na owy bezruch pozwolić. Pan Cortez co chwilę spoglądał w jego kierunku, jakby chciał ocenić, jaką kondycję prezentuje psychika Waya. Po krótkich oraz szybkich oględzinach wizualnych wracał do prowadzenia lekcji. Nie była ona wymagająca jak zazwyczaj. Raczej nauczyciel podawał notatki dość ubogie w treść, bez większych wzorów czy bardziej skomplikowanych zapisów reakcji. Czułem, że on też przeżywa razem z Wayem wczorajszy wieczór. Jedynie Cortez zdaje się wiedzieć, co ma miejsce w tych murach. Cortez ze swoją żoną. Zatem dlaczego nic z tym nie robią? Czyżby tutaj chodziło o coś więcej niż przemoc domową? Na początku wydawało mi się to wyjście czy rozwiązanie najlepszym ze wszystkich pozostałych. Teraz jednak, w świetle tego czego doświadczyłem, poddałem to rozważanie pod wątpliwość. Mam spore obawy co do prawdziwości informacji, jakie przekazał mi Robbie. Przemoc domowa nie jest problemem, z którym psycholog, policja czy kadra nauczycielka nie są sobie w stanie poradzić. Jeżeli tak nie jest to… to co w takim razie?
Z zamyślenia wyrwał mnie ruch po mojej prawej stronie. Gerard przecierał twarz, jakby chciał odjąć z niej całe zmęczenie po nieprzespanej nocy. Przeczesał ręką przydługie włosy, ukazując tym samym grubo obwiązane bandażem ręce.
Ściągnąłem nieznacznie brwi i westchnąłem cicho, spuszczając wzrok na własne kolana. Co się z nim dzieje? Schowałem twarz w rękach i zacząłem powoli oddychać, jakby chcąc uporządkować klekoczące w mojej głowie myśli. Tyle ze nie myślałem. Znaczy się… moja głowa w tym momencie nie trudziła się żadnym problemem. O to właśnie mi chodziło. Aby całkowicie się wyłączyć ze świata.
Tylko ten dzwonek…
Dzwonek zawsze wszystko psuje.
Odjąłem  dłonie od policzków, czując, jak chłodne powietrze owiewa mi twarz, ogrzaną wcześniej przez własny oddech.
Podniosłem się powoli z krzesła, nie będąc wielce zdziwionym, że Gerard pozostaje w miejscu i czeka, aż klasa opustoszeje. Tym razem nie zamierzałem podsłuchiwać. Rozmowa Waya i Corteza ma charakter prywatny, a ja nawet chyba nie chcę wiedzieć, czego będzie ona dotyczyła. Nie dzisiaj. Postanowiłem, że zaczekam przed klasą i ułożę sobie w miarę jako taki dialog, który chciałbym nawiązać z czarnowłosym chłopakiem.


************************


Minęła przerwa i już dawno zaczęła się lekcja. Ja dalej siedziałem na parapecie i czekałem, aż Gerard skończy rozmawiać z Cortezem. Muszą mieć chyba sporo kwestii do omówienia, skoro minuty mijały i czas dłużył mi się niesamowicie na warowaniu pod klasą. Nauczyciel zapewne dysponował tak zwanym ‘okienkiem’, gdyż żadni uczniowie nie stali w oczekiwaniu na lekcję.
Starałem się ułożyć przez te wszystkie chwile jakiś w miarę sensowny tekst, gadkę czy pomysł na rozmowę. Nie udało mi się to jednak. Postanowiłem iść na spontana.
Kiedy już miałem dość czekania i zsunąłem się z parapetu w celu opuszczenia korytarza, głowa Gerarda wychyliła się niepewnie zza drzwi, a po chwili widoczna była już cała jego postać. Przystanął, najprawdopodobniej dostrzegając mnie, czego nie byłem w stanie ocenić przez jego przydługie włosy. Byłem ciekawy przyszłych posunięć ze strony Waya. Nie wygląda na kogoś, kto ucieka przed problemami i udaje, że nic się nie stało. Jednocześnie byłem doskonale świadom tego, że nie należy także do osób, które lubią, kiedy wokół nich wytwarza się spontaniczne, nagłe zamieszanie.
Chłopak powoli zamknął za sobą drzwi i  zaczął niespiesznie podążać w moim kierunku. Momentalnie spiąłem się na całym ciele, nie będąc w stanie tego kontrolować. Zacisnąłem dłonie na krawędzi białego parapetu i czekałem z zapartym tchem na przebieg momentu kulminacyjnego tej konfrontacji. Gerard pierwszy raz cokolwiek zainicjował na, jak mi się wydaje, normalnych zasadach, więc intrygowała mnie wizja poprowadzenia przez niego tej rozmowy.
Jednak mimo moich cichych nadziei Way stanął bokiem do mnie i przodem do szyby, milcząc jak zaklęty. Pierwszy raz widziałem, żeby chłopak przyglądał się niebu, ignorując zupełnie ziemię, po której stąpa. Wydawał się być zafascynowany przyrodą i wszystkim, co teraz nas otacza. Pogoda rzeczywiście dopisywała, lecz nie była również jakoś specjalnie piękna. Wszystkie zimne dni nie mają jeszcze minąć przez jakiś czas.
- Chyba musimy porozmawiać – szepnąłem nieśmiało lekko zachrypniętym głosem. – O wczorajszym – dodałem, jakby on sam nie był w stanie tego wydedukować.
- Wiem – odparł równie cicho, nie spuszczając wzroku z szybujących w powietrzu jaskółek.
- Co… proponujesz? – Wzruszył ramionami, a ja tak właściwie musiałem go o coś zapytać. Było to mało prawdopodobne, lecz pragnąłem mieć pewność co do tej kwestii. – Czy twój ojciec ciebie bije? – rzuciłem prosto z mostu, rumieniąc się przy tym co nie miara.
Gerard – początkowo oaza spokoju- zaśmiał się cicho bez cienia kpiny, kręcąc głową w zaprzeczeniu bądź niedowierzaniu w moją głupotę. Przez chwilę kąciki jego ust drgały jeszcze wesoło, uniesione lekko ku górze, aby ponownie przybrać po jakimś czasie swój smutny, zwyczajowy wyraz. Dowiedziałem się tego, czego chciałem kosztem własnej dumy, lecz chyba było warto, mimo że nie uzyskałem pełnej odpowiedzi, która by mnie satysfakcjonowała.
- Jaki piękny świat jest wokół nas – szepnął ni z stąd ni z owąd. – Mój świat  taki nie jest. Piękny – kontynuował po chwili przerwy swą wypowiedź. – Nie mieszaj się w moje życie, Frankie. To nie jest coś dla ciebie. – Jego głos był łagodny i niezwykle stanowczy zarazem. – Byłbym wdzięczny, gdybyś w pewne kwestie po prostu nie wnikał. – Odepchnął się od parapetu, podczas gdy ja miałem zupełny mętlik w  głowie. O tym, że mnie podszedł, zorientowałem się dopiero, kiedy poczułem go blisko siebie. Way nachylił się nade mną i kontynuował swoją wypowiedź cichym, opanowanym głosem wprost do mojego ucha. – Jeżeli kiedykolwiek jeszcze się spotkamy, nie pytaj o nic. Niech wydarzenia z wczoraj zostaną między nami. – Serce biło mi jak oszalałe. Odnosiłem wrażenie, że on to słyszy, lecz prawdopodobieństwo takiego zjawiska było znikome. Bliskość Gerarda działa na mnie w dziwny sposób. Było w tym coś jakby elektryzującego.  – Rozgłos to ostatnia rzecz, jakiej pragnę. Rozumiesz?
- Tak – mruknąłem w takiej samej intonacji jak i jego. Poczułem, jak uśmiecha się lekko sam do siebie. Ukradkiem spojrzałem  dół na jego bandaże, które zostały odsłonięte przez samoistnie podwinięte rękawy.
- Cieszę się – kontynuował ściszonym głosem. – Nie ufam ludziom. Mam nadzieję, że tobie będę w stanie uwierzyć na słowo w tej kwestii. Nie chce, żebyś się mnie bał, Frank. – Przełknąłem ślinę. – Są po prostu pewne rzeczy, których nie zrozumiesz, nawet jakbyś bardzo chciał. Nie wtrącaj się w to, błagam. Tak będzie lepiej dla nas obojga – zakończył, odsuwając się ode mnie. Przez przypadek otarł się kciukiem o moją dłoń, co wywołało falę przedziwnych dreszczy.
Gerard rozpłynął się w powietrzu. Tylko przez chwilę dane mi było spoglądać na jego plecy, gdyż po sekundzie zniknął za rogiem.
Spojrzałem w stronę drzwi, zza których do tej pory nie wyszedł jeszcze chemik. Ciągnęło mnie w tamtą stronę. Chciałem porozmawiać z Cortezem. Jednak przed minutą jeszcze Gerard prosił mnie o brak wtrącania się w jego życie. To było trudne. Prośba ciężka do zrealizowania. Jednak czułem w jego słowach pewną obietnicę przyszłego wyjaśnienia lub częściowego naświetlenia sprawy, co dodawało mi otuchy. Dotyk jego kciuka wydawał się nadal tak bardzo namacalny. Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, jak o ustach chłopaka, szepczących do mojego ucha. Miałem totalny mętlik w głowie. Gubiłem się we własnych myślach i pomysłach. Westchnąłem głęboko, zabierając plecak z podłogi. Czas przyjść spóźnionym na lekcję… Może mama się o tym nie dowie.


************************


- Jak samopoczucie?
- Znośnie – mruknąłem.
Siedziałem spokojnie u Olivii w gabinecie, patrząc, jak kobieta owija mi bandaże wokół nadgarstków.
- Nie wygląda to aż tak źle jak zwykle – szepnęła, zawiązując opatrunki. Przejechała po nich kciukiem w pocieszającym geście i usiadła na swoim miejscu.
- Bo nie było aż tak źle jak zazwyczaj – przyznałem.
- A co niby się zmieniło? – W jej oczach wykwitła ciekawość.
- Byłem…  dużo spokojniejszy niż zawsze. Z jakiegoś powodu starałem się opanować, żeby nie wyrządzić sobie większych szkód. Cóż… Udało się.
- A jak się czujesz pod… względem psychicznym?
Zaśmiałem się lekko. A jak miałem się czuć? Owszem… Było lepiej mając Borównie z poprzednimi miesiącami. Czułem się nieco korzystniej. Jednak wyniszczenie na duszy zawsze pozostaje to samo. Być może w tym miesiącu zostało lekko złagodzone przez pewną osobę, w której zauważyłem cień zwykłej ludzkiej życzliwości i niewścibskiego zainteresowania.
Frank mnie wkurza – to prawda, której nie sposób zaprzeczyć. Jednocześnie ten chłopak przyciąga jak magnes. Nie jestem  stanie uwolnić się od pewnych myśli na jego temat. Być może wiąże się to z tym, że nikt prócz ojca, Stevena czy Olivii nie okazał mi podobnego zainteresowania. Czułem, że nie było ono udawane, lecz szczere i naturalne oraz fantastycznie spontaniczne. Mogę się mylić. Jak nie patrzeć brak mi doświadczenia w kontaktach z ludźmi. Jednak również dzięki obserwacji pewnych zachowań wielu osób jestem w stanie określić ich wady, przyzwyczajenia, typowe gesty oraz sposób w jaki okazują emocje zarówno te prawdziwe jak i fałszywe. Nie znam Franka. Z jednej strony chciałbym zmienić ten aspekt mojego życia, z drugiej nadal trzymać go jak najdalej od siebie. Teraz to już nie była kwestia obawy, że wyjawi komuś i rozpowie moje tajemnice. Pojawiło się nowe przekonanie, które stawiało tezę, że chłopak przestraszy się mrocznej prawdy, jaką spowija prywatne życie jego niezrównoważonego psychicznie kolegi z ławki i po prostu ucieknie.
Stoję od jakiegoś czasu pod znakiem zastanawiania się, czy warto ryzykować zdemaskowanie się. Dochodzę ostatecznie do wniosku, że nie. Nie warto. Mimo że praktycznie nie uutrzymujemy ze sobą jakiegokolwiek kontaktu, taka relacja mimo wszystko jest dla mnie niewiarygodnie ważna.
Nie rozumiem, co się we mnie odmieniło. Kiedy Iero przyszedł do mojego domu, miałem go wystraszyć. Miałem go zachęcić, aby został. Zrobiłem całkowicie co innego. Kazałem mu odejść. Doszedłem do wniosku, że odtrącanie go nie jest tym, czego pragnę. Wystarczyło tylko zamienienie z nim kilku słów i spojrzenie w jego oczy. Zrozumiałem, że on nie jest taki jak reszta. Tkwi w nim coś specjalnego. Jakaś niespotykana cząstka, która sprawiła, że chciałbym przebywać w jego towarzystwie.
Zobaczę, jak to wszystko się rozwinie. Mam nadzieję, że w miarę pomyślnie dla nas obojga.
- Całkiem sympatycznie – odpowiedziałem Olivii na zadane wcześniej pytanie.
- Wpadłbyś może dzisiaj do nas na obiad? – zaproponowała nagle.
- Wiesz… To chyba nie jest najlepszy pomysł – zacząłem niemrawo. Zerknąłem odruchowo na zegarek. – Ojciec wyjeżdża niedługo. Chciałbym się z zanim pożegnać i raczej nie jestem zbytnio w nastroju na obiady i nie będę, kiedy ruszy w drogę.
- To Jim jeszcze jest? Kurczę… Może jego też namówisz na tę kolację? Byłoby miło. Steven się ucieszy z możliwości porozmawiania z przyjacielem, zamienienia chociażby kilku słów – uśmiechnęła się, jakby planując już w głowie całą uroczystość – gdzie posadzi gości, jaką zastawę wyłoży na stół, co poda na obiad i jaki kompot ugotuje. Musiałem niestety pokrzyżować jej misternie skonstruowane plany.
Otóż mój ojciec żywi jawną awersję w stosunku do Olivii. Ponoć pojawiła się w życiu Stevena z dnia na dzień, bardzo nieoczekiwanie. Chemik uznał to za miłość od pierwszego wejrzenia jak w filmach, gdzie bohaterowie wpadają na siebie. Ona upuszcza książki, on schyla się, aby pomóc poturbowanej niewieście. Kiedy dochodzi do subtelnego muśnięcia czy delikatnego, omylnego zetknięcia się ich dłoni, podnoszą speszony wzrok na siebie, aby po chwili spuścić głowy i rozejść się z zakłopotaniem w swoje strony i spotkać na przykład za wykładach czy w okolicznej kawiarni, gdzie oboje chodzili często, nieszczęśliwie mając się raz za razem i nie wiedząc o swoim istnieniu. Scenariusz niczym z dennego romansidła, lecz jedynie taki trywialny i oklepany przykład przyszedł mi na myśl.
Mój ojciec nie lubi właśnie za to pani psycholog. Za nieoczekiwane, dzikie wejście smoka. Docenia oczywiście fakt, że mi niejako pomogła, ale jej zwyczajnie nie lubi i lepiej żeby ta dwójka nie wchodziła sobie w drogę, bo może rozpętać się jakaś mała wojna domowa.
Myślę, że w tej całej wzajemnej zawiści rozbiega się o to, że tata zwyczajnie ma do niej żal, gdyż kiedy Steven ją poznał, zaniedbał ich relacje i przez jakiś czas odnosili się do siebie z nieco chłodnym dystansem. Steven nie widział świata poza Olivią i zignorował przyjaźń ojca do tego stopnia, że parokrotnie pokłócili się dość potężnie. Ostatecznie Cortez zrozumiał, co zrobił. Nastąpiło to jednak dopiero wtedy, gdy pierwsze lody gorącej i namiętnej miłości stopniały i do chemika zaczęły napływać inne potrzeby poza rozpieszczaniem swojej  nowej dziewczyny.
W końcu pogodzili się  ojcem, ale Jim nadal nie lubi Olivii.
- Wiesz… Spieszy mu się trochę. Już ma bilet  na najbliższy samolot i chyba w sumie powinienem biec, żeby zdążyć się z nim pożegnać. Mogę? – zapytałem z nadzieją.
- Jasne – odparła niepocieszona. Bardzo nie lubi, jak coś lub ktoś niweczy jej skrupulatne plany. Ale cóż… zdarza się. – Leć zanim się rozmyślę.
- Dzięki – zerwałem się z krzesła, ciągnąc za sobą torbę.


************************


Wtulony w kurtkę ojca, zaciągnąłem się głęboko jej specyficznym zapachem. Nie byłem go w stanie nijak odpowiednio określić i zamknąć w określonych ramach. Czuć było cytryną i wanilią, ale także wilgotną ziemią oraz wilgocią. Jednakże mimo nieprzyjemnych skojarzeń z brudem i nieświeżością, woń sama w sobie nawet koiła i nie drażniła w jedną czy druga stronę.
Wiedziałem, że będzie mi go brakować tak, jak brakuje mi go każdego pojedynczego miesiąca. Zawsze stoję na środku ulicy i patrzę, jak odjeżdża, póki nie zniknie za zakrętem.
Nie czułem się dzisiaj najlepiej. Wynikało to po części zapewne z wizji nagłego rozstania z ojcem, co przyprawiało mnie o dręczące i nieprzyjemne myśli z podszyciem mrocznej wizji samotności i dźwięczącej w uszach ciszy czterech ścian za dużego jak dla mnie domu. Swój wkład w całokształt oczywiście miała także pogoda, która bynajmniej nie ujmowała miłośników świeżego powietrza. W eterze wisiała parna mgiełka, przyprawiająca o ataki duszności oraz bolesne migreny. Niebo szeptało szydząco, niosąc wieść o nadchodzącej burzy i silnym wietrze. Aktualnie wszystko teraz poprzedzała wręcz nieznośna cisza.
Każde drzewo zamilkło.
Zwierzęta się pochowały.
Świat zaczął oczekiwać w napięciu wieczornych grzmotów i porywistych zwichrowań powietrza.
Z niechęcią zarejestrowałem, że ojciec odsuwa mnie od siebie. Na jego twarzy malował się smutek, potwierdzający jedynie, że jego stan emocjonalny jest równie do dupy i daleki od ideału oraz przepięknej harmonii jak i mój. Wszystko utrzymywało się w obrębie jednego aspektu – naszego rozstania i nieprzerwanie krążyło dokoła.
Wiem, że Jim czuje się źle z myślą, iż przeprowadza mnie przez męki i następnego dnia już wyjeżdża. Uważa, że jest winny temu, co się dzieje w mojej głowie. Jest winny temu, co wyniszcza moją psychikę. Jednak prawda maluje się całkowicie inaczej. Maluje się całkowicie innymi barwami niż te, których on używa do ukształtowania własnego światopoglądu i spojrzenia na tę sprawę. Czego by nie uczynił i tak nie zmieni faktów. Nie ma wpływu na kumulujące się we mnie zło.
- Musze już jechać, synku – przejechał palcem po moim policzku. – Dlaczego to jest takie ciężkie?
- Bo za mało chwil spędzamy ze sobą – szepnąłem z bólem. – Ale kiedyś to się zmieni. Jeszcze mamy czas. – Starałem się go jakoś pocieszyć.
- Przestań palić fajki, to będzie go więcej – nieoczekiwanie użył ostrego tonu. – Nikotyna nie sprawi, że twoje tatuaże magicznie znikną, więc nie psuj sobie i tak już wątłego zdrowia.
- Postaram się, tato – odparłem z myślą, że i tak nie zastosuję się do tej rady.
- No ja myślę – mruknął z rozdrażnieniem. Zaraz jednak przybrał boleściwy wyraz twarzy. Było ciężko, jasne. Jednak dało się w końcu do tego niejako przyzwyczaić.
- Jedź już, zanim będzie gorzej – powiedziałem, cofając się o kilka kroków.
Ojciec spojrzał na mnie z goryczą, lecz nie sprzeciwiał się. Wiedział, że im bardziej to przeciągamy, tym trudniej nam się rozstać. Tak jest zawsze. Z biegiem lat przestało być to także dotkliwie, lecz jednak zawsze bolało prawie tak samo.
         Jim odwrócił się na pięcie i wsiadł do samochodu. Leśną głuszę rozdarł nieprzyjemny i mało kojący dla ucha odgłos uruchamianego silnika. Mężczyzna pomachał mi po raz ostatni bez większego zaangażowania, po czym wyjechał na ulicę.
Podrapałem się po bandażach i spojrzałem w niebo. Na policzek spadła mi pierwsza kropla zwiastująca ulewę. Zebrałem się czym prędzej do domu i zamknąłem drzwi na wszystkie możliwe zamki.
Tej nocy nie może zdarzyć się nic dobrego. Czułem to całym swoim ciałem.


************************


Dławiąc się własną krwią, padłem na kolana. Każda część mojego ciała promieniowała bólem, a tatuaże swędziały jak nigdy.
Po kuchni rozniósł się dźwięczny, kobiecy śmiech, który rozbrzmiewał najprawdopodobniej tylko i wyłącznie w mojej głowie.
Na dworze szalało prawdziwe tornado. Błyskawica przecinała niebo raz za razem, oświetlając ciemne pomieszczenie.
Moje rany krwawiły razem ze znakami wyrytymi w ciele. Czułem, jak koszulka lepi mi się do ciała przez ciemny, rdzawy płyn. Bandaże na nadgarstkach zdołały już dawno przesiąknąć posoką, a po skroni spływała jej gęsta stróżka. Płuca rozrywało mi od środka piekącym, nieprzyjemnym bólem. Dławiłem się własną krwią. Nie mogłem złapać oddechu. Upadłem całym ciężarem własnego ciała na podłogę, kurcząc się i usiłując normalnie oddychać. Charczałem i jęczałem z bólu, nie poddając się w staraniach o jednoczesne wyplucie wszystkich płynów, żeby jakoś się nimi nie udławić.
Kiedy po moich policzkach zaczęły ciec łzy, już wiedziałem, że dłużej tego nie wytrzymam. Wiedziałem, że dłużej nie dam rady. Przegrywałem z własnym ciałem. Dosłownie czułem, że leżę we krwi cały mokry, bezwładny, zdany jedynie na siebie, jęczący w agonii, oddychający nerwowo przez zęby i zaciśnięte szczęki. Krztusiłem się i krzyczałem desperacko, kiedy kolejne fale skurczów i palenia w płucach przeszywały moje ciało. Zacząłem dyszeć, nie mogąc sobie poradzić z wzbierającymi w ustach płynami.
Kiedy myślałem, że już całkowicie odpłynąłem w mrok, błyskawica przecięła niebo, oświetlając kuchnie jasnym blaskiem niemal niczym światło zapalonej nagle lampy. W tej jednej, krótkiej chwili przypływu świadomości, ujrzałem siedzącą na stole kobiecą postać.
- Tik – tak. Tik – tak – wyśpiewała dźwięcznie, po czym kaszlnąłem ponownie i, zwijając się w kłębek we własnej krwi i ślinie, zapadłem w ostateczną ciemność, uciekając od bólu.



************

Mam za sobą seans z ‘Szanowny panie Gacy’. Film… wstrząsnął mną może nie tyle psychicznie, ile… myślowo. Było to ciekawe doświadczenie, a film polecam. Dla chorych umysłów to niezła rozrywka i przedmiot do głębszych rozmyślań nad tym co się kłębi w głowie mordercy czy jak funkcjonuje jego psychika.
Jestem na etapie cierpienia, gdyż yaoi, które czytam, zatrzymało się na szesnastym rozdziale i nic nie wskazuje na to, żeby miało ruszyć w najbliższym czasie do przodu. <kompletne załamanie>
Co u mnie… szkoła, nie? Dlatego najprawdopodobniej następny rozdział się opóźni :<
Jak na tym etapie opowiadania zrodziły się jakieś pytania, z chęcią na nie odpowiem :3 Oczywiście, jeżeli odpowiedź na nie nie będzie zawierała zbyt wiele kluczowych dla fabuły informacji. W miarę możliwości postaram się odpisywać na komentarze pod postem sprawnie i szybko, ale wiecie… szkoła [2].

W najbliższym czasie postaram się nadrobić zaległości na Waszych blogach, ale ledwo starcza mi czasu na pisanie, więc uzbrójcie się w cierpliwość :C

8 komentarzy:

  1. A ty tylko o jednym XD Mówiłam ci już , że jakoś koło czterdziestego </3 Ale zamierzam to przyspieszyć jakoś... Nie uczę się, tylko knuję, jak najszybciej ich zruchać :"3

    OdpowiedzUsuń
  2. ja popieram spragnioną seksów Grzywę, daj mi ich zruchanych błaaaagam ;____; *płacze pokerfejsem*

    nie umiem ostatnio pisać komentarzy, moje słowa w ogóle się nie kleją, także ten, powiem ci tylko, że mi się podoba, że cię uwielbiam i po prostu awww awww.
    Gerdziołek przekonał się do Frańka chociaż troszeczkę? yeah! a teraz seksy please. <3
    kochamkochamkochamkocham *rzyga tęczą*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ciekawa gdzie jego ojciec ciągle wyjeżdża i dlaczego jest to tak bardzo ważne, że nie może pobyć z synem trochę dłużej. W każdym razie bardzo mnie nastawienie Gerarda zaskoczyło, ale Frank to Frank xD Nawet rozumiem. Nie mogę się doczekać kolejnego rodzaju, ale rozumiem, że szkoła to szkoła. Życzę więc dużo, dużo weny, jakiejś chwilki, którą mogłabyś poświęcić na pisanie oraz dobrych wyników w nauce :)

    xoxo Lie

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja strasznie jestem ciekawa całej tej chorej sytuacji z Gerardem. Czemu ojciec przyjeżdża do niego na jeden dzień i następnego wraca? Po pierwsze: dokąd? Po drugie: w czym pomaga Gerardowi? Może oboje mają coś z głową? Może Frank ma? A może to ja mam coś z głową i tutaj jest normalne yaoi, tylko mój chory mózg rządny krwi wymyśla takie schizy? o.O Staram się doszukiwać kluczowych elementów świadczących o którejś z powyższych tez, ale jakoś mi to nie wychodzi. Przynajmniej na razie... :/
    Anyway, rozdział świetny jak zawsze! Czekam z niecierpliwością na kolejny i życzę dużo weny! <3

    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojciec mi nie pasuje coś. Znaczy, sama już nie wiem, ale tak patrzę i widzę, że nie tylko moje podejrzenia wzbudził. Coś dziwnego jest w tych wyjazdach i powrotach, i kolejnych wyjazdach, no normalnie nie gra mi tu ta sprawa. Nie wiem czy tu się kroi coś głębszego, czy po prostu ojciec zaspał jak go uczyli o wychowaniu (albo naoglądał się za dużo Supernatural i mu John zaimponował), ale chętnie się dowiem.
    I chętnie poczytam seksiora, więc dawaj dawaj nam na talerz ;)
    Jak zwykle fantastycznie piszesz!
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojciec i Gerard... + myśli Cherry = na pewno nic dobrego xD Takie małe, niesmaczne skojarzenia...
    Co do rozdziału... Cóż mogę powiedzieć? To wszystko jest takie magiczne i ma w sobie TO COŚ, czego większość opowiadań nie posiada. Wciąga to czytelnika w wymyślony przez ciebie świat i daje mu powody do głębszego namysłu, czy przeANALizowania (pozdrawiam wszystkie Izy xD) pewnych rzeczy. To jest cudowne *_*
    Jak wiesz, kocham twoje opowiadania! Są przecudownie, ciekawe, interesujące i tak dalej (w sensie te pozytywne przymiotniki, których mogłabym wymieniać w nieskończoność) i... Pewnie to już pisałam kiedyś, ale teraz znowu mi się to przypomniało:
    Chcę pisać tak, jak moja Darsa! xD
    So... Albo przynajmniej czytać to, co Darsiałkę stworzy *u* Więc mam nadzieję, że wena ci dopisze i niedługo dostaniemy kolejny rozdzialik ^_^

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój Boże! Ja tu czekam na rozwój, a ty tak męczysz i mącisz, i plączesz, że ja się chyba nigdy nie doczekam! To piękne, poruszające i w ogóle, ale weź już daj więcej ich razem, a mniej oddzielnie. . _ .
    Dobra... To kiedy ja tu ostatnio komentowałam? Czuję się niemal winna, że wspieram się tak w ciszy.
    Tak więc pisz szybko. Załamuję się w duchu, gdy patrzę na ten twój grafik publikowania. Nosz jak tak można ludzi męczyć ; - ; Ja rozumiem, że szkoła, że nauka, ale no... Ech..

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też chcę seksy XD Mi nie wystarcza to, że Gee dotknie Franka kciukiem. Pffff, to za mało ;P
    Smutne było to pożegnanie Gerarda z ojcem, ale jeszcze smutniejsze jest to, że ojciec poświęca tak mało czasu swojemu jedynemu dziecku. Czym on się tak zajmuje, że nie go przy Gee? Co robi?
    Trochę wyłapałam literówek, ale to nie jest ważne. Najważniejsze jest to, że rozdział jest jak zwykle wspaniały :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń