Unforgivable
Mistake
1.
Giełda
jest żywa.
Wieczne
zmiany i ruchy na rynku czynią ją plastyczną, niepowtarzalną oraz kompletnie
nieprzewidywalną. Akcje przeróżnych spółek rosną i maleją w zależności od
zapotrzebowania i ewentualnych korzyści, które mogłyby przynieść potencjalnemu
kupcowi. Udziały w firmach rozbiegają się po całym świecie i trafiają do ludzi
z różnymi zapatrywaniami na przyszłość nabytej zdobyczy. Dany udziałowiec może
wyrażać chęci na całkowite zapanowanie nad spółką, zdobywając większość
akcji, mając w planach przewrót, polegający na wymianie całego zarządu i
zarobieniu milionów poprzez wyprowadzenie jej działalności na wyżyny.
Akcjonariusz bawi się w rzeźbiarza, kierując udziałami tak, aby przyniosły mu
jak największy zysk w przyszłości. To jest jego cel. Jeżeli jednak po pewnym
czasie stwierdza, że jego wysiłki spełzają na niczym, akcje wędrują ponownie na
giełdę i raz jeszcze zostają puszczone w obieg, niczym bezpański pies
poszukujący nowego domu. To czyni giełdę nieśmiertelną.
Giełdę
tworzymy my, przedsiębiorcy.
Wprowadzamy
na rynek coraz to nowsze rozwiązania w różnych dziedzinach. Gospodarka,
nowoczesna technologia, przemysł petrochemiczny, przemysł metalurgiczny i tak
dalej. Zaznajamiamy się z innymi biznesmenami, którzy usiłują wyjść jak
najlepiej na pchniętych w obieg akcjach, nierzadko uciekając się przy tym do
przekrętów. Skupujemy udziały innych firm, aby wzbogacić się na ich
zarządzaniu. Im większy procent w rozumowaniu ogółu posiadamy, tym bardziej
nasze słowo w całym biznesie się liczy. Mamy wówczas większe wpływy i możemy
obracać produkcją na naszą korzyść. Udziały również sprzedajemy tak, aby wyjść
na tym jak najlepiej. Umiejętny zarządca emituje je z rozsądkiem i umiarem,
przyjmując ofertę, która będzie korzystna dla obu stron. Udziałowca i tego,
który te udziały ofiaruje. Zwiększa się wówczas szansa na to, że źle lub
średnio prosperująca firma jednak z genialną wizją na przyszłość,
zdobędzie z czasem poparcie na arenie międzynarodowej, a udziałowiec po ubogim w
sukcesy okresie, otrzyma dywidendę parokrotnie wyższą niż w chwilach niżu.
Giełda
jest nieśmiertelna.
Ciągłe
roszady w przeznaczeniu oraz wydajności firm wprowadzają ogromną różnorodność,
a stale niepewny rynek gwarantuje ryzyko, co zapewnia płynność interesów.
Większość przedsiębiorstw nastawia się na zagraniczny eksport własnych towarów,
aby upowszechnić własną markę i sprawić, aby była bardziej rozpoznawalna
na dużym obszarze, nie tylko w macierzystej jednostce. Zapewnia to
rozgłos i przyciąga potencjalnych udziałowców. Ludzi w tym świecie musi
cechować opanowanie, wyrafinowanie oraz przebiegłość. Dobry biznesmen mimo
wszystko wie, gdzie leżą granice, co robić, aby nie przekroczyć prawa i wyjść
poza jego kodeks. Jednakże pieniądze kuszą. Wielu przedsiębiorców ładuje się
bezmyślnie w afery korupcyjne, które niekiedy pakują do więzienia na
długie lata.
Giełda
nie zna takiego uczucia jak litość. Pożera swoje ofiary w całości, czasami
bardzo boleśnie doświadczając je po drodze. Dlatego należy być ostrożnym i rozważnym
w zarządzaniu swoim firmowym dobytkiem. Konflikty z prawem to ostatnia rzecz,
którą dobry udziałowiec oraz właściciel firmy robi.
Wjechałem
powoli na podjazd. Wszystkie światła w domu były pogaszone. Cóż się
dziwić, dość późna pora na wracanie z pracy do mieszkania. Obowiązki
właściciela dużej korporacji są liczne i wymagają niezwykłej, wręcz
pedantycznej dbałości o szczegóły. Muszę nadzorować pracowników, kontrolować
finanse, mimo że mam od tego ludzi, pilnować papierów, umów, faktur. Raporty
zdawane przez kierowników danych działów każdego dnia również nastręczają
niemało roboty. Męczące życie.
Zabezpieczyłem
auto, po czym dobyłem z kieszeni kluczy do domu. Otworzyłem cicho drzwi, tak,
by nie zbudzić Franka. Z salonu po podłodze aż do korytarza słaniały się
różne barwy, bijące od ekranu telewizora. Byłem ciekawy, czy chłopak już
zasnął. Sądząc po wyciszonym dźwięku, było to całkiem możliwie. Miałem jednak
nadzieję, że nie czekał na mój powrót, jak zawsze w takich sytuacjach,
gdyż wtedy czekały mnie niemałe wyrzuty sumienia.
Zdjąłem
marynarkę i powiesiłem ją na wieszaku, wzdychając ze znużenia. Ospale
ściągnąłem buty i czym prędzej udałem się do połączonego z kuchnią salonu.
Podszedłem cicho i powoli do kanapy, po czym wychyliłem się dyskretnie nad jej
oparciem. Frank leżał skulony w kłębek, przyciskając do piersi jedną z
poduszek. Uśmiechnąłem się czule, widząc ten obraz. Obszedłem dokoła mebel i
kucnąłem przy głowie mężczyzny. Lekko odgarnąłem mu z twarzy zabłąkany kosmyk
wielokrotnie farbowanych włosów, jednakże teraz wyjątkowo w naturalnym odcieniu
podchodzącym pod hebanową czerń. Twarz Franka wyrażała spokój, typowy dla
drzemiącej osoby. Lekko rozchylone usta, pozycja embrionalna, która daje
poczucie bezpieczeństwa, wiotkie kończyny. Dotknąłem lekko jego delikatnego
policzka, uśmiechając się do siebie. Westchnąłem cicho i wyjąłem z dłoni
chłopaka pilota od telewizora. Wyłączyłem szybko nadal aktywny sprzęt,
zastanawiając się, jak przenieść Franka z niewygodnej kanapy do normalnego
łóżka. Teraz jest już dorosłym facetem, a nie tym chudzielcem, którego poznałem
na obiedzie biznesowym naszym ojców.
Pan
Iero i mój tata byli kiedyś współwłaścicielami firmy, której pracą koordynuję
teraz ja. Frank miał również prowadzić jej działalność razem ze mną, lecz
posiadał inne plany i na tyle odwagi, by wykłócić się o to ze swoimi rodzicami.
Ostatecznie spory stanęły na tym, że chłopak zachował jedynie prawo do kilku
procent udziałów i zaczął grać w zespole rockowym, dla którego postanowił
zawieść swojego ojca. Zostaliśmy sobie przedstawieni, kiedy decyzja o oddaniu
korporacji w nasze ręce była przesądzona. Mieliśmy wtedy po siedemnaście lat, a
do osiągnięcia przez nas pełnoletniości wszystkie papiery miały być gotowe i
czekać na nasze podpisy. Później rozmawialiśmy z Frankiem wielokrotnie o tym,
że to było dziwne, ponieważ nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, mimo niemal
dwudziestopięcioletniej współpracy naszych ojców.
Minęło
już dziesięć lat, odkąd się znamy, osiem odkąd jesteśmy razem i sześć odkąd
wspólnie zamieszkaliśmy. Te osiem lat naszego związku to najlepsze lata mojego
życia i nie wyobrażam sobie tego, że mogłoby w nim zabraknąć Iero. Z jednej
strony cieszę się, że jego zespół koncertuje jedynie u nas, na wschodnim
wybrzeżu, bo zawsze mam go blisko siebie i w razie nagłej tęsknoty jestem w
stanie go odwiedzić. Jednak istnieje także druga strona, która nawiązuje do
tego, że kocham Franka i pragnę, aby zaszedł jak najdalej i podbił z
chłopakami każdy kontynent na tej ziemi niezwykłą muzyką, którą tworzą. Nie
miałbym go jednak wówczas na wyciagnięcie ręki, co strasznie mnie przeraża.
- Dobra, chodź skarbie
– mruknąłem pod nosem, wsuwając ręce pod zwiotczałe ciało Franka. – Trzy – dwa
– jeden… hop – dźwignąłem ciało chłopaka do góry z niemałym wysiłkiem.
Cieszyłem się, że mimo
wszystko i tak jest dużo lżejszy niż przeciętny mężczyzna w jego wieku. Niski
wzrost i trasa koncertowa, którą właśnie niedawno skończył, robią swoje. Ciągłe
występy sprawiają, że adrenalina, towarzysząca graniu na scenie, nie daje mu nic
przełknąć. Ten aspekt muzycznej kariery Iero stanowczo mi nie odpowiada, lecz
nie mam wiele do powiedzenia w tej sprawie. Raz pokłóciliśmy się o to i
nigdy więcej nie mam zamiaru poruszać tego drażliwego tematu. Pozostało mi
jedynie ponowne podtuczanie go, kiedy wraca do domu.
Wszedłem do sypialni powoli, moje ramiona odmawiały już posłuszeństwa. Nie
chciałem jednak zbudzić Franka, więc kiedy w końcu ułożyłem jego ciało pod
kołdrą, jedynie głęboko odetchnąłem i wymachiwałem chwilę rękoma w powietrzu.
Podszedłem niespiesznie do dużego okna, które dawało widok na nasz ogród za
domem i zasłoniłem je granatową kotarą. Dopiero teraz poczułem skrajne
zmęczenie, które tak naprawdę towarzyszyło mi już od wielu miesięcy, ale teraz
osiągnęło swój punkt kulminacyjny.
Zacząłem odpinać guziki mojej czarnej koszuli oraz poluzowałem węzeł krawata
pod szyją. Kiedy przebrałem się w luźną piżamę i podziękowałem w duchu za to,
że zostałem z rana oblany jogurtem przez sekretarkę, co skłoniło mnie do
wzięcia szybkiego prysznica w pracy, wsunąłem się pod kołdrę obok Franka.
Ułożyłem się wygodnie na brzuchu i objąłem ramionami dużą poduszkę,
wtulając w nią twarz po środku.
Kiedy znajdowałem się jedną nogą w krainie snów, a druga powoli tam dołączała,
Frank postanowił się przebudzić, czemu towarzyszył szelest pościeli i
ciche, stłumione ziewnięcie. Zignorowałem jego poczynania w nadziei, że zaraz
położy się powrotem.
- Gee? – zaczął zaspanym
głosem, kładąc dłoń na moich nagich plecach. – Śpisz?
- Staram się to uczynić –
mruknąłem niewyraźnie.
- Kiedy wróciłeś? – Chłopak
przysunął się do mnie, wtulając się w zagłębienie między łopatkami. – Czekałem
na ciebie i chyba zasnąłem – westchnął cicho.
- Jakąś niecałą godzinkę
temu, skarbie – mruknąłem sennie. – Połóż się spać, co?
- Chyba się rozbudziłem –
burknął, bawiąc się pod kołdrą gumką moich bokserek. Poczułem, jak sen
odpływa powoli także i z moich powiek. Odwróciłem się na plecy, spoglądając w
twarz chłopaka.
- No to co mi powiesz
ciekawego? – przyłożyłem lekko dłoń do jego policzka.
- Dlaczego tak późno ostatnio
wracasz, Gerard? Zaczynam się martwić.
- Duży ruch jest teraz w
firmie, ale to zniknie z końcem tego tygodnia, spokojnie.
- Nie podoba mi się to –
skrzywił się lekko.
- Co dokładnie? – westchnąłem
cicho.
- No… nie wiem – spuścił
wzrok. – W tygodniu prawie cię nie ma w domu. Całymi dniami siedzisz w firmie…
- Frank… Powiedz w końcu, o
co ci chodzi.
- Gerard… ja… nie mam
powodów, aby o cokolwiek ciebie podejrzewać, prawda? – Spojrzałem na niego jak
na szaleńca, zastanawiając się, czy on właśnie sugeruje mi to, o czym myślę.
Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową w niedowierzaniu.
- Dobranoc, Frank –
ucałowałem jego czoło, po czym przewróciłem się na bok.
- Nie odpowiedziałeś mi –
zaznaczył.
- Jasne, że nie, głupku. O co
ty mnie w ogóle podejrzewasz ?Mówię przecież, że to ustanie z końcem tygodnia.
Frank… ja… dziwię się w ogóle, że pomyślałeś o czymś takim.
- Wiem, wiem – mruknął,
przytulając się do mnie. – Chyba z braku zajęcia wymyślam niestworzone
historie.
- No raczej – ziewnąłem.
- Czyli w weekend jesteś mój?
- Franuś… - zacząłem
ostrożnie, uprzednio składając pocałunek na jego ustach. – Jestem twój w
weekend i cały następny tydzień, ale błagam… błagam, daj mi zasnąć, bo jestem
padnięty.
- Pomyślałem, że moglibyśmy
odwiedzić mamę – zaczął, kompletnie ignorując moją prośbę. – Po śmierci taty
sama zajmuje się całym domem.
- Dobrze, kochanie.
Odwiedzimy.
- Moglibyśmy… zajść także do
twoich rodziców – podsunął nieśmiało po chwili namysłu.
- Nie, Frankie. Nie pędźmy
tak.
- Od tego wypadku nie byłeś
nawet na cmentarzu, więc pomyślałem…
- To nie jest rozmowa na
teraz – uciąłem mu gwałtownie.
- Jak chcesz – westchnął,
przykładając swoje wargi pojednawczo do moich. Oddałem szybko pocałunek, lecz
nie kontynuowaliśmy tego jakoś specjalnie. Frank delikatnie skubnął moją dolną
wargę i po raz ostatni w pełni pocałował, po czym nakrył nas kołdrą, układając
sobie głowę na mojej piersi.
- Dobranoc – szepnął, łącząc
nasze dłonie w silnym splocie palców.
Przygarnąłem go mocniej do
siebie w odpowiedzi, jednak mimo wszystko wróciłem myślami do zdarzeń sprzed
kilku lat.
Znajdowałem się w biurze. Przewracałem umowy, faktury, sprawdzałem arkusze
kalkulacyjne, wykreślałem z notesu spotkania, na których już się pojawiłem i
zapisywałem te, które dopiero miały się odbyć. Do mojego gabinetu wpadła
nieoczekiwanie sekretarka, zapowiadając Franka. Nie wiedziałem, co się dzieje,
póki sam Iero nie wbiegł do pomieszczenia, nie rzucił mi się w ramiona i nie wydukał
przez łzy, że moi rodzice mieli wypadek samochodowy i oboje zginęli na miejscu.
Długo nie mogłem podnieść się z żałoby. Nie byłem już wtedy nastolatkiem, ale
silne przywiązanie do rodziny było tym, co zawsze mnie cechowało. Mimo, że to
zdarzenie miało miejsce ponad trzy lata temu, do dzisiaj nie pojawiłem się na
cmentarzu, nie pożegnałem się z nimi tak, jak należy. Odkładam to w
nieskończoność, a Frank usiłuje mnie zmotywować wieloma sposobami, abym
przełamał w sobie tę barierę, która nie pozwala mi pójść na grób. Staram się,
lecz jak na razie te wysiłki spełzają na niczym. Naprawdę chciałbym, ale nie
mogę… po prostu nie jestem w stanie.
***
Akurat przekładałem jajka sadzone z patelni na talerz, kiedy Frank przyszedł do
kuchni prosto z kąpieli.
- Co tak ładnie pachnie? –
zapytał, zaglądając mi przez ramię. Musiał przy tym stanąć na palcach, więc
bardziej logicznym posunięciem byłoby w tej sytuacji przyjrzenie się moim
działaniom z boku, lecz postanowiłem już nie wnikać.
- Śniadanko – odparłem
radośnie, ciesząc się z rozpoczętego weekendu. - Siadaj przy stole, zaraz ci
przyniosę.
- A kawa?
- Oczywiście – zaśmiałem się.
Od rana dopisywał mi
wyśmienity humor. Wrzawa w pracy ustała wraz z czwartkiem. Wszystkie pensje
zostały wypłacone, nowi sponsorzy zaksięgowani, spotkanie zarządu odhaczone.
Właśnie owe spotkania zarządu są najbardziej męczące i żmudne. Jako że
udziałowcy w naszej firmie ograniczają się do trzech osób, nie wygląda to
jeszcze tak strasznie, jak w ogromnych koncernach, w których podział procentowy
jest liczny i nierzadko nawet z przecinkiem po zerze. Prowadzę rodzinną
firmę, także poza mną – pięćdziesiąt pięć procent, Frankiem – trzydzieści
procent i kuzynem Edem – piętnaście procent, nikt się nie wtrąca w to, jak ta
firma działa. Działa dobrze, gdyby ktoś pytał. Działa lepiej, niżby mój ojciec
podejrzewał. Przekazując mi dorobek swojego życia, był co do tego sceptyczny,
lecz uważał, że to „musi zostać w rodzinie”, niczym krwawy sekret sprzed lat. O
dziwo poradziłem dobrze ze wszystkim i Donald Way jeszcze za życia mógł
doświadczyć skutków mej zaradności. Obecnie firma znajdowała się na szczycie i
można powiedzieć, że przez długi czas utrzyma swoją pozycję.
- Smacznego – postawiłem
talerz przed Frankiem, całując go przy tym w policzek.
- Mniam – mruknął, pożerając
wzrokiem kanapki z serem, pomidorem i szczypiorkiem na w miarę jeszcze ciepłym,
kruchym pieczywie. – Dziękuję – uśmiechnął się promiennie.
- Fazę: „Podtuczanie Franka”
mogę uznać za niemalże zakończoną – usiadłem razem z nim przy stole.
- Już nie przesadzaj – ugryzł
kanapkę.
- To nie moja wina, że
wracasz z trasy zawsze jak szkielet – wzruszyłem ramionami.
- Znowu zaczynasz? – spojrzał
na mnie z wyrzutem. – Myślałem, że mamy to już za sobą.
- Przepraszam. Nie chciałem
poruszać tego tematu – uśmiechnąłem się niemrawo. – Jedz, bo wystygnie. –
Chłopak westchnął tylko i wrócił do spożywania posiłku.
- Gerard… - zaczął ostrożnie
po chwili. Zauważyłem, że myślał nad czymś intensywnie.
- Słucham cię, kochanie.
- Nie chciałbyś może wziąć
sobie tygodnia urlopu? – zapytał nieśmiało, spuszczając wzrok. – Znaczy się ja
wiem, że jesteś strasznie zajęty. Masz tyle pracy w firmie, zostajesz po
godzinach i w ogóle… - w pamięci wciąż miałem jego bezpodstawne zarzuty o
zdradę, których wprawdzie nie sformułował wprost, ale dał mi wyraźnie do
zrozumienia, że o to mu właśnie chodzi. – Nie chciałbym mieszać ci w grafiku…
- Nie mieszasz – uśmiechnąłem
się ciepło. – W czwartek wszystko się uspokoiło i wyrównało. Mogę wziąć tyle
wolnego, ile chcesz. Planujesz coś?
- To nic wielkiego – upił łyk
kawy. – Pomyślałem, że moglibyśmy wyjechać do mojej mamy, oderwać się od
szybkiego życia w mieście i nacieszyć się sobą, zanim znowu będzie konieczny
powrót do pracy.
- To nienajgorszy pomysł tak
właściwie – przyznałem mu rację, wyglądając przez okno w zamyśleniu. – Dom nad
jeziorem to coś, co zawsze traktowałem jako plan na stare lata. Spokojna
emerytura i te sprawy. Jasne, chętnie wybiorę się w odwiedziny – przeniosłem
wzrok na rozradowanego Franka. – Już nie patrz tak na mnie – zażartowałem. –
Należy nam się chwila odpoczynku razem, nieprawdaż?
- Prawdaż – zaakcentował
słodko, podchodząc do mnie szybko. Usiadł mi okrakiem a kolanach i mocno
pocałował. – Wiesz, że ostatnio strasznie mi ciebie brakowało, prawda? Byłeś
taki zajęty, że nie zwracałeś na nic uwagi.
- Wiem. Przepraszam – użyłem
tonu pełnego skruchy. – Jednak teraz wszystko sobie odbijemy. Na spokojnie. Z
daleka od wszystkich i wszystkiego. Wyłączymy telefony i przeleżymy kilka dni w
łóżku, odpoczywając.
- No ja nie wiem, czy dam ci
odpocząć – zamruczał mi do ucha. – Ale z chęcią przeleżę nawet tydzień oby z
tobą i oby w łóżku – zaśmiał się, opuszczając moje kolana. – Idę umyć zęby –
oznajmił. – Dziękuję za śniadanko, było pyszne – wyszczerzył się i zniknął za
drzwiami łazienki.
Westchnąłem cicho, wkładając
brudne naczynia do zlewu. Złapałem szybko za telefon. Pomyślałem, że pomyję
później, albo jakimś cudem przy odrobinie szczęścia Frank się tym zajmie
w wolnej chwili.
Wystukałem numer, który znam na pamięć i czekałem, aż po drugiej stronie
odezwie się dobrze mi znany głos.
- Cześć Susan, tutaj Gerard –
przywitałem się.
- Cześć. Coś się stało, że
dzwonisz w sobotę? – jej ton wyrażał zdziwienie oraz obawę.
- Nie. Przynajmniej nic tak
poważnego, abyś mogła zacząć się niepokoić. Chodzi o to, że przez najbliższe
dwa tygodnie nie pojawię się w firmie.
- Co tak długo?
- Chcę odpocząć od tego
wszystkiego – oznajmiłem spokojnie. – Planujemy z Frankiem wyjechać w
odwiedziny do jego matki nad jezioro.
- Och… w takim razie miłej
zabawy wam życzę – zaśmiała się pogodnie. – Nie martw się o porządek w pracy.
Wszystkim się zajmę.
-Dzięki. Na tobie zawsze
można polegać.
- Po to mnie zatrudniłeś –
tymi słowami zakończyła rozmowę, więc odłożyłem telefon na blat stołu
kuchennego i podreptałem do łazienki.
Frank właśnie płukał
zęby. Kiedy dostrzegł mnie w odbiciu lustra, uniósł brwi do góry, co miało
oznaczać tyle samo, ile: „ O co chodzi?”. Pokiwałem głową w zaprzeczeniu.
Podszedłem jedynie do chłopaka i wtuliłem się w jego plecy. Wdychałem powoli
zapach skóry Iero. Póki nie przerwało mi chrząknięcie.
- Stało się coś o czym nie
wiem, a powinienem wiedzieć? – mruknął.
- Nie – szepnąłem. – Po
prostu rozmawiałem z Susan.
- Tą sekretarką? – zapytał
Frank.
- Mhm. Wziąłem sobie dwa
tygodnie urlopu – dodałem lekko, uśmiechając się przy tym.
- Sporo – podsumował. – Ale
podoba mi się – obrócił się w moja stronę.
Powoli przyłożył swoje wargi
do moich. Wyczułem drobne kropelki wody na ustach chłopaka, co nadało temu
pocałunkowi nieco niespotykany charakter, ale nie miałem nic przeciwko.
Powiodłem delikatnie dłońmi wzdłuż linii ciała Franka, aż ostatecznie ułożyłem
ręce na jego biodrach i przyciągnąłem mocno do siebie. Kosztowaliśmy własnych
ust, póki stanie w jednym miejscu nie wydało się nam nudne. Zgodnie
stwierdziliśmy, że sypialnie jest bardziej odpowiednim miejscem do
kontynuowania podobnych rzeczy.
***
Ze snu wyrwał mnie bliżej nieokreślony dźwięk. Poderwałem głowę
z poduszki i podparłem się na łokciach, nasłuchując. Ściągnąłem brwi. Czyżby mi
się wydawało?
Spojrzałem na prawie całkowicie odkryte nagie ciało Franka. Sięgnąłem po róg
kołdry i nasunąłem ja na chłopaka. Iero poruszył się niespokojnie i przywarł do
mnie całym sobą, kiedy tylko ponownie się położyłem. Na usta mimowolnie wpłynął
mi delikatny uśmiech. Objąłem Franka ramieniem i postanowiłem spróbować zasnąć.
Kiedy niespiesznie zatracałem się w sennej fikcji, dziwny dźwięk ponownie
przywołał mnie do rzeczywistości. Mógłbym uznać, że wszystko sobie uroiłem,
lecz wtedy usłyszałem to raz jeszcze.
- Frank – szepnąłem,
potrząsając ramieniem bruneta. Chłopak nawet nie drgnął. – Frank – powtórzyłem
nieco mocniej.
- Co?- mruknął, nie
otwierając nawet oczu.
- Chyba ktoś nam łazi po domu
– odpowiedziałem stanowczo.
- Co? – powtórzył, lecz tym
razem podniósł się do siadu.
- To, co słyszałeś – oboje
spojrzeliśmy na drzwi do sypialni, a później na siebie.
- Jesteś pewien? – zapytał.
- Myślę, że tak.
Zebrałem się w sobie i
odrzuciłem na bok kołdrę. Posłałem Frankowi zaniepokojone spojrzenie. Doskonale
pamiętaliśmy pewien incydent - w mieszkaniu jego kolegi z zespołu było
włamanie. Nieszczęście sprawiło, że rabunku dokonywali dwaj napakowani mafiosi
z miejscowego gangu. Sam John wyszedł z tego jedynie z licznymi obrażeniami,
lecz jego lokum wyglądało, jakby właśnie miał zamiar wynająć puste biuro.
Dziwiło
mnie, że system alarmowy nie zadziałał. Ktoś musiał go wyłączyć, a bez kodów,
które miałem jedynie ja, Frank oraz matka chłopaka, było to niemożliwe.
Kiedy
moja stopa dotknęła zimnych paneli podłogowych, pomieszczenie wypełnił trzask
łamanego drewna. Zasłoniłem uszy rękoma. Mimo takiej ochrony i tak dotarły do
mnie głośne okrzyki.
- NA ZIEMIĘ!
Reszta potoczyła się
niezwykle szybko. Tak właściwie, to nie otrzymałem nawet szansy na to, aby na
tę ziemię się położyć, gdyż zamaskowany, ubrany w czarne moro mężczyzna
ściągnął mnie gwałtownie z łóżka. Uderzyłem mocno głową w posadzkę, przez
chwilę dzwoniło mi w uszach. Zacząłem głośno wyrażać swoją prośbę, aby mnie
wypuścili, lecz nikt nie czuł się w obowiązku, by przynajmniej jakoś
odpowiedzieć.
- Ale o co chodzi?! –
krzyknął Frank, kiedy wyprowadzali nas z mieszkania.
- HALO!
Nikt nas nie słuchał, każdy
był obojętny na to, że zarzuty nie zostały nam wyjaśnione. Zwyczajnie
zakuto nas w kajdanki i wyprowadzono na ulice w towarzystwie mężczyzn z bronią
w rękach, aby następnie wepchnąć do dużego, czarnego busa i odjechać w nieznane
miejsce.
***
- Korupcja? – spojrzałem na siedzącego przede mną mężczyznę
kpiąco i z pożałowaniem. – To są jakieś żarty?
- Obawiam się, że nie, panie
Way.
Po całej tej akcji w naszym
mieszkaniu, zostaliśmy przywiezieni do budynku więzienia, na, jak się okazało,
przesłuchanie lub bardziej wysłuchanie wyroku. Kiedy prowadzili mnie tutaj, do
małego pomieszczenia ze stolikiem oraz dwoma krzesłami, dostrzegłem jeszcze
zdezorientowanego Eda. Później zarówno jego, jak i Franka straciłem z pola
widzenia. Zostaliśmy rozdzieleni już w holu.
- Czy nie uważa pan, że to
jest wręcz komiczne? Że niby co? Miałbym okradać własną firmę i ryzykować tyle
lat ciężkiej pracy oraz dobre imię zmarłego już ojca, aby pobawić się trochę w
nieczyste interesy? – zapytałem z niedowierzaniem. – Czy pan słyszy, jak bardzo
niedorzecznie to wszystko brzmi? – Mężczyzna milczał prowokująco. – Dowody –
oznajmiłem spokojnie.
- Słucham? – wystękał.
- No chyba nie zatrzymaliście
mnie na podstawie śpiewu ptaków z pobliskiego parku – zironizowałem. Pewność siebie, powtarzał
ojciec. Jeżeli nie będziesz
pewny siebie i zdecydowany, zginiesz w tym świecie.
- Pan wybaczy na chwilę –
urzędnik chrząknął zmieszany, po czym opuścił pomieszczenie.
I tu cię mam,
skurwysynu, pomyślałem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Korupcja? To chyba
jakieś żarty. Cała ta sytuacja zakrawa aktualnie na niedorzeczność roku. Po co
miałbym mieszać się w jakieś nielegalne interesy? Dla zysku? Mam pieniędzy pod
dostatkiem. Nie odczuwam chęci dorobienia się na czymś, co nie jest uczciwą,
rzetelną pracą. Co za idiotyzm. Trzymają mnie tutaj, wysnuwają przeciwko mnie
potężne, naprawdę solidne zarzuty i nie maja na to dowodów? To jest wprost śmieszne.
Włamali się do mojego domu, bezprawnie zatrzymali Franka i Eda, założę się, że
ich także przesłuchują. O co w tym wszystkim chodzi?
Kiedy drzwi ponownie się otworzyły, stanął w nich całkiem inny mężczyzna. W
ręku trzymał czarną aktówkę. Taką samą posiadałem ja. Jest wręcz niezbędna dla
przedsiębiorcy. Wygodna, poręczna, pojemna i posiada wysokiej klasy
zabezpieczenia na wypadek kradzieży.
- A gdzie się podział ten
miły, szalenie kompetentny pan, z którym tak miło mi się konwersowało? – Nie
odpowiedział na przytyk. Postanowiłem przywdziać poważną minę, jakby nie
patrzeć, ta sytuacja tego wymagała.
- Panie Way, stawiamy panu
zarzuty działalności korupcyjnej, licznych przekrętów oraz zgromadzenia dużej
sumy pieniędzy z niewiadomych źródeł na koncie.
- Dowody – powtórzyłem
dobitnie.
- Tak, zaraz do tego
dojdziemy – mruknął.
- Nie zaraz, tylko teraz –
oznajmiłem twardo. – Przetrzymujecie mnie tutaj bezprawnie oraz bezpodstawnie.
Stawiacie mi poważne, niczym nie poparte zarzuty, które w ogóle nie mają
pokrycia z rzeczywistym stanem rzeczy. Żądam natychmiastowego zwolnienia mnie z
aresztu. Możecie liczyć na to, że wniosę oskarżenie o naruszenie nietykalności
osobistej.
- Proszę się tak nie unosić –
mruknął mężczyzna. Wyjął z aktówki kilka tekturowych teczek i położył je przy
swojej krawędzi stołu. Następnie rzucił w moim kierunku parę zdjęć, po czym
usiadł na krześle, rozpinając uprzednio guzik marynarki. – Proszę uważnie
przyjrzeć się tym fotografiom i powiedzieć co przedstawiają.
- Czy wy mnie śledziliście? –
zapytałem z niedowierzaniem, przyglądając się twarzom ludzi, z którymi w ciągu
ostatnich kilku miesięcy stale spotykałem się w sprawach biznesowych. –
Zapytałem o coś. – Urzędnik milczał, po czym chrząknął nerwowo.
- Nie da się ukryć faktu, że
był pan pod stałą obserwacją, lecz są to środki konieczne w sprawach tak dużego
kalibru.
- Te zdjęcia nie
przedstawiają nic innego, jak zwykłe spotkania biznesowe ze sponsorami oraz
osobami, które złożyły oferty, wyrażające chęć wykupienia pewnej części
udziałów. To żaden dowód, tak na dobrą sprawę. Podczas tych spotkań na pewno
nie doszło do jakichkolwiek działań na tle korupcyjnym. To rutynowe procesy,
które zachodzą w każdej mniejszej lub większej firmie na rynku – machnąłem
lekceważąco ręką w kierunku fotografii. – Na podstawie takiego, za
przeproszeniem, gówna, musielibyście zatrzymać wszystkich właścicieli większych
koncernów.
- Czy sprzedał pan
komukolwiek udziały swojej firmy podczas takich spotkań?
- Oczywiście, że nie –
obruszyłem się.
- Dlaczego jest to takie
oczywiste?
- Firma, którą prowadzę, jest
firmą czysto rodzinną. Odsprzedanie jej udziałów w ręce pierwszego lepszego
przedsiębiorcy zachwiałaby podstawy, na których cały koncern opiera się od
kilku pokoleń. Traktuję to jak zbezczeszczenie zwłok.
- A pan… - zajrzał
wyćwiczonym gestem w papiery. – Pan Frank Iero nie należy do pańskiej
rodziny, jak mniemam.
- Naturalnie należy. Może
najpierw trzeba było przyjrzeć się historii firmy i życiu prywatnym jej
członków, zanim powskakiwaliście nam w środku nocy do sypialni jak kibole
podczas rozgrywek futbolu amerykańskiego? – zbiłem go nieco z tropu tym śmiałym
tonem.
- Pradziadkowie, mój i pana
Iero, zbudowali tę firmę od podstaw – zacząłem z westchnieniem. – Pradziadkowie
przekazali interes naszym dziadkom, dziadkowie ojcom, a ojcowie nam. Frank
jednak nie był zachwycony wizją spędzenia życia w biurze, bo od zawsze chciał
grać w zespole i jeździć w trasy koncertowe. Zachował udziały, żeby nie
roztrwonić ich obcym, ale nie bierze czynnego udziału w życiu firmy. Kuzyn Ed
tak samo. Właściwie to jego rola polega na tym, że prowadzi nasz odział firmy w
Los Angeles i załatwia sponsorów oraz reklamy. Tak na dobrą sprawę, spotykamy
się jedynie na zebraniach zarządu.
- Czyli twierdzi pan, że nie
brał udziału w żadnych przekrętach?
- Czy ja mówię niewyraźnie,
czy to pan ma cos ze słuchem? – zacząłem się poważnie oburzać. – To byłaby
profanacja świętej pamięci ojca dla lewych interesów i wątpliwego zysku,
poddając w wątpliwość przyszłość firmy.
- Dowody mówią same za
siebie.
- Niby jakie dowody? –
prychnąłem lekceważąco. – Jeżeli to są dowody, to ja jestem Matka Terasa z
Kalkuty.
- Dostaliśmy informacje z
pewnego źródła, że…
- Mam w dupie wasze źródła –
szepnąłem tuż przy jego twarzy, uprzednio wstając gwałtownie i nachylając się
nad stołem. – Na przyszłość potwierdźcie te swoje pieprzone źródła, zanim
władujecie się komuś do sypialni w środku nocy – usiadłem powrotem na krześle.
– A teraz żądam, aby mnie wypuszczono i najlepiej zadzwoniono od razu do mojego
prawnika. Nie puszczę takiego bezprawia płazem, tego możecie być pewni.
***
Bez większych ceregieli wepchnięto mnie do obskurnej celi ze
złożonymi w kostkę ubraniami na zmianę.
Nie
puścili mnie wolno. Nie zadzwonili do rodzinnego prawnika. Bez jakichkolwiek
dowodów potwierdzających moją winę, zostałem aresztowany na czas nieokreślony.
Bezprawnie.
Bezpodstawnie.
Barbarzyńsko.
Kiedy
zatrzaśnięto za mną metalowe drzwi celi, zamieszanie to zwróciło na mnie uwagę
dwóch rosłych facetów. Siedzieli w kącie i tak niewielkiego pomieszczenia,
grając w karty przy obdrapanym z farby stoliku. Przeraziłem się ich nie na
żarty.
- Ja nie wiem, dlaczego tutaj
jestem – przycisnąłem mocniej swoje rzeczy do piersi.
Mężczyźni spojrzeli na mnie
obojętnie, lecz kiedy podszedłem do swojej pryczy, szepnęli do siebie coś,
czego raczej nie chciałbym słyszeć. Jednak tak na dobrą sprawę oni wcale mnie
nie obchodzili. Zastanawiałem się tylko, czy Frank też gdzieś tutaj jest.
Siedzi w którejś z cel i zastanawia się, o co chodzi.
Co za bagno.
Ciekawe, kto mnie w to
władował.
***
Szedłem zaciemnionym korytarzem z ręcznikiem w dłoniach pod prysznic. Wyglądał
on mniej więcej tak, że wprowadzano pod natryski ludzi z danej celi i zamykano
za nimi drzwi na zasuwę, a przed drzwiami stał strażnik i czekał, aż skończymy
kąpiel.
Przebywałem już w areszcie od dwóch tygodni i nie dowiedziałem się nic poza
tym, że Franka oraz Eda wypuścili, a ja dalej jestem podejrzany o korupcję i
toczy się przeciwko mnie dochodzenie.
Cała ta sytuacja jest chora. Nikt nie słucha tego, co mówię, a kiedy chcę
zadzwonić, czy żądam spotkania z prawnikiem, jestem ignorowany. Strażnicy
pozostają obojętni na moje skargi. Wygląda to tak, jakbym został wmanewrowany w
jakąś chorą grę, w której rząd lub grupa ludzi o silnych powiązaniach prawnych
odgrywa główną rolę. To by wiele wyjaśniało, jak na przykład moje
ubezwłasnowolnienie, którego oczywiście sądownie nigdy nie otrzymałem, gdyż nie
ma ku temu podstaw.
Korupcja… to nadal brzmi śmiesznie, nieprawdopodobnie i nadal… nadal w to nie
mogłem uwierzyć.
Szedłem
powoli za Grzywą i Kapitanem – dwoma łysolami z mojej celi. Nie rozmawiałem z
nimi prawie w ogóle. Ciągle grali w karty lub szachy, rozmawiając szeptem o
sprawach, które zapewne mnie nie dotyczyły i których nawet nie byłem ciekaw. Od
czasu do czasu spoglądali w moi kierunku, kiedy czytałem książkę, leżąc na
pryczy. Udawałem, że tego nie widzę. Nie chciałem tego widzieć, lecz pewien
dyskomfort towarzyszył mi przez cały czas, w którym tego doświadczałem.
Bałem się ich, ale starałem się tego nie okazywać. Tacy wyczuwają strach
na kilometr i wykorzystują to niezwykle umiejętnie.
- Piętnaście minut – mruknął
znudzony życiem strażnik, po czym zatrzasnął za nami drzwi.
Podeszliśmy do wieszaków
przyczepionych do ściany i zawiesiliśmy tam wszystkie ubrania, jakie na sobie
mieliśmy. Woda była chłodna, wiec chciałem szybko się przemyć i stąd wyjść.
Wszedłem pod natrysk i stwierdziłem z ulgą, że chyba w końcu zdecydowali się na
ulepszenie naszego życia tutaj, za kratami. Mogło też być jednak tak, że
dzisiaj zaczęli od cel z naszej strony i nikt nie zdążył aż tak bardzo spuścić
nam wody.
Zostawiłem
włączony natrysk i przyłożyłem czoło do ściany. Ciecz spływała strumieniami po
moich plecach i sprawiała, że przynajmniej odrobinę się relaksowałem.
Tęskniłem za Frankiem. Zastanawiałem się, jakie kroki podejmuje ku temu, aby
mnie stad wyciągnąć. Nie brałbym nawet pod uwagę opcji, iż mógłby uwierzyć w
to, że jestem zamieszany w jakąś aferę korupcyjną. Za dobrze mnie zna.
Poza tym, nie przekazywałby wówczas przez strażników świeżych ubrań dla mnie,
gdyż te brudne zapewne od razu trafiały do śmieci.
Kiedy mnie stąd wypuszczą? Nie mam pojęcia. Niech nie myślą jednak, że
pozostaną bezkarni. Poprowadzę przeciwko nim całą batalię prawniczą. Tylko…
przeciwko komu tak właściwie? Nie wątpiłem, że po części stoją za tym konkretne
organy władzy, którym zależy na czymś, co posiadam.
Czyżby
moja firma zaczęła przynosić zbyt duże zyski? Mimo wszystko jest to sprawa
prywatna, a nie państwowa.
Odetchnąłem
głęboko, wyłączając strumień wody. Kiedy przeczesywałem rękoma włosy, moja
głowa poleciała nagle do przodu, popchnięta przez kogoś za mną. Odbiłem się z
impetem czołem oraz nosem od wyłożonej kafelkami ściany i osunąłem na ziemię,
tracąc równowagę. Poczułem, jak stróżka krwi ścieka mi po brodzie i skapuje na
dół. Ogarnęło mnie niesamowite odrętwienie twarzy i wręcz nieznośny ból. Kiedy
usiłowałem się podnieść, pojawił się Kapitan i włożył mi ręcznik w usta,
przytrzymując z tyłu ręce. Zacząłem się szarpać na wszystkie strony i krzyczeć
przeraźliwie, lecz materiał skutecznie stłumił wszelkie dźwięki. Nikt nie był w
stanie dosłyszeć tej paniki oraz strachu. Zakładam, że nawet gdyby strażnik
dostrzegł coś kątem oka, nawet nie pofatygowałby się, aby mi pomóc.
Zacząłem błądzić od ściany do ściany rozbieganymi oczami. Przez głowę
przelatywało mi tysiąc różnych myśli, z czego żadna nawet w minimalnym stopniu
nie nawiązywała do niczego dobrego.
Boże, tylko nie to.
Nie.
Ogromne
łapska Grzywy zacisnęły się boleśnie na moich biodrach. W końcu poczułem, jak
mężczyzna celuje swoim członkiem w mój odbyt, nie zwlekając zbyt długo z
przejściem do konkretów. Zacząłem szybko oddychać, nie ustając w działaniach,
mających na celu oswobodzenie mnie z silnego uścisku Kapitana. Wiedziałem, że
to na nic, lecz nie byłem w stanie inaczej zareagować w obliczu gwałtu, który
stawał się coraz bardziej realny. Przeczuwałem wcześniej, że to w końcu
nastąpi, ale nie podejrzewałem, że tak szybko i brutalnie. Zawsze
sądziłem, że aspekt psychologiczny tego aktu nie wpłynie znacząco na moją
psychikę, lecz kiedy dzieło to zostało wcielone w życie, byłem gotów prędko
zmienić swoje zdanie, aby bardziej dosięgało swym znaczeniem granic
realizmu.
W
końcu łysol wszedł we mnie ostro, nie bawiąc się w czułości. Krzyknąłem głośno,
czując ogromny ból. Odbywałem wcześniej stosunki seksualne z mężczyznami, lecz
nigdy nie miało to miejsca wbrew mojej woli. Nigdy na takich zasadach, które
przyprawiałyby mnie o ból w negatywnym tego słowa znaczeniu. Cierpienie,
jakiego obecnie doświadczałem, nie może się równać z żadnym innym, którego
dotychczas zaznało moje ciało. Rysowało się to na wyższym poziomie cielesności
i naruszania intymności drugiej istoty wbrew jej woli.
Kiedy
osiłek zaczął mnie rżnąć, bo inaczej tego nazwać nie można było, oczy zaszły mi
łzami. Nie miałem siły aby krzyczeć, ani jakiejkolwiek możliwości uczynienia
tego dzięki obleśnej, śmierdzącej dłoni jednego z tych obrzydliwych,
perwersyjnych kreatur. Jęczałem z bólu, błagając w duchu, aby to w końcu
się skończyło. Odnosiłem wrażenie, jakby coś rozrywało mi nie tylko odbyt, lecz
przebijało się do środka w miejsce narządów wewnętrznych. Nogi już dawno mi
zmiękły, a całe ciało dziwnie zwiotczało, nie będąc zdolne do bardziej
kreatywnego ruchu niż zwykle poruszenie palcem. Prawdą jest także to, że
niejako poddałem się. Poddałem się, ponieważ dotarła do mnie straszna prawda, z
którą chcąc lub nie chcąc, musiałem się pogodzić. Nie istniała już żadna szansa
ratunek dla mnie. W pojedynkę nic bym nie osiągnął przy tych mężczyznach z
ramionami niczym grube konary wiekowego dębu.
Gdyby
Kapitan mnie nie trzymał, zapewne runąłbym na ziemię. Tak też się właściwie
stało, kiedy Grzywa zaspokoił swoje żądze w moim wnętrzu. Zostałem porzucony na
zimną, mokrą podsadzkę niczym szmaciana lalka bez jakiejkolwiek wartości.
Zostałem zrównany do poziomu śmiecia, zabawki potrzebnej jedynie do spełnienia
swoich potrzeb w sferze emocjonalnej.
- Dobra suczka. – Usłyszałem
ciche pociągnięcie nosem, a następnie poczułem, jak duża dłoń klepie mnie w
pośladek.
Podniosłem się na drżących w
łokciach rękach, lecz Kapitan przycisnął mnie ponownie do podłogi, siadając na
mnie okrakiem. Nie miałem siły już protestować, także tego nie uczyniłem. Ledwo
rejestrowałem, jak Grzywa przechodzi na przód i siada w rozkroku przede mną, a
drugi mężczyzna zaciska ręce na poręczy dla inwalidów i wchodzi we mnie równie
brutalnie, jak jego poprzednik. Zdobyłem się na najbardziej żałosną imitację
gardłowego krzyku w całym moim życiu. Po policzku słynęła mi samotna łza,
mieszając się razem z krwią na kafelkach. Obserwowałem zamglonym spojrzeniem,
jak te wszystkie płyny razem z śliną i śladowymi ilościami spermy, zataczają
koła między fugami, tworząc nieco groteskową formę tańca. Wiodłem za nimi
zmęczonym, cierpiętniczym spojrzeniem, kiedy spływały do kratki ściekowej,
uciekając skutecznie od obrazu, którego zaledwie sekundę temu były świadkiem.
Ile bym dał, aby podążyć za nimi, przyjąć niematerialną formę i rozpłynąć się w
powietrzu, godząc się z losem i rolą, jaka odegrało ciało w jeszcze ludzkim
bycie na ziemi.
Z moich ust wypłynęła nawet dla mnie niezrozumiała wiązanka słów, którą
zarejestrował mózg, lecz receptory słuchu odmówiły posłuszeństwa w odbiorze
kodu. To mogło być wszystko. Rozpaczliwy jęk błagania o pomoc czy wyzwolenie,
zainicjowany przez ostatki racjonalnego mylenia. To mogła być modlitwa o szybki
koniec lub śmierć z rąk oprawców. To mogło być zwykłe, bezsensowne majaczenie
człowieka pogrążonego w cierpieniu.
- Morda, pedale. Jeszcze nie
skończyliśmy zabawy – dotarło do mnie jakby z oddali.
Nagle poczułem, jak duża ręka
łapie w garść moje włosy i podciąga głowę do góry. O usta otarł mi się członek
Grzywy. Zacisnąłem wargi najmocniej jak umiałem, lecz nie zdało się to na
wiele. Czując obcego członka, penetrującego mój odbyt, byłem zmuszony przyjąć
kolejnego, tyle że do ust. Poczułem się niewiarygodnie poniżony. Zabrano mi
resztki godności, które obecnie posiadałem. Doprowadziłem do sytuacji, w której
obcy facet bierze mnie od tyłu, a inny każde mi sobie robić loda.
Penis
dresiarza obijał się o moje gardło raz za razem, sprawiając, że treść żołądka
podchodziła mi do góry. Ja sam nie miałem siły ruszać głową, więc łysol robił
to za mnie. Odnosiłem wrażenie, jakby cebulki moich włosów puszczały, nie
wytrzymując napięcia oraz gwałtowności ruchów z zewnątrz. Poddawały się, tracąc
łączność ze skórą. Brutal coraz mocniej i gwałtowniej działał w obrębie
mojej jamy ustnej, będąc zapewne bliżej kolejnego spełnienia niż kilka chwil
wcześniej. Nie posiadałem kontroli nad tym, jak głęboko wpycha mi swoje
przyrodzenie. Ostatecznie zaowocowało to tym, że zwymiotowałem wprost na jego
krocze.
- Kurwa! – krzyknął wzburzony
mężczyzna. – Jebana kurwa! – Odrzucił moja głowę na bok, zrywając się prędko z
podłogi.
Gruchnąłem czaszką o mokra
posadzkę, mrużąc jedynie nieznacznie oczy z powodu tępego trzasku, który
rozległ się gdzieś w mojej podświadomości. Policzek oblepiły mi rzygi, ślina
oraz krew z potem i wodą. Nie obchodziło mnie to. Przeszedłem w stan
odrętwienia, w którym jedynie ledwo rejestrowałem, jak coś płynnego wypełnia
mój odbyt, a następnie jakaś część go opuszcza, wpuszczając chłód i powietrze. Paradoksalnie
poczułem się pusty, lecz to był ten rodzaj oraz źródło pustki, której
zapełniania za nic bym ponownie nie pragnął.
Z
oddali dobiegał do moich uszu odgłos spuszczanej pod prysznicem wody. Kropelki
delikatnie uderzały w kafelki, bębniąc w równomiernym rytmie tylko im znaną
melodie. Radośnie skapywały na kafelki, nie będąc świadome zdarzeń za średniej
grubości murkiem, oddzielającym od siebie kabiny. Kiedy szum ucichł i
usłyszałem głośne kroki i plusk wody, która zgromadziła się na kafelkach,
nastawiałem się psychicznie na dalsze nieprzyjemności.
- Co tam, suczko? – Grzywa
uklęknął przy mnie. – Było fajnie? – splunął mi na plecy. Wbiłem pusty
wzrok w przeciwległą ścianę. – Pytam, czy było fajnie, cioto – po pomieszczeniu
rozniósł się plask kutasa mężczyzny, który zaliczył bliskie spotkanie z moim
policzkiem. – Lubisz to, kurwo. Wiem to – wyszeptał mi złowrogo do ucha. –
Niedługo powtórzymy naszą małą zabawę. – Kapitan kopnął mnie mocno pod żebrami
na potwierdzenie słów swojego towarzysza.
Jęknąłem tylko cicho, będąc
myślami w odległej krainie. Nie modliłem się już o lepszy byt. Nie miałem na to
siły.
***
Osobiście
śmiałam się na tym, a miało wyjść poważnie, ale cóż :c Dedykuje to mojemu panu
oraz jego pierwszej dziwce, bo ja jestem drugą. Oczywiście mówię tu o Grzywie i Annabeth |D Powyższy gwałt to wszelkie złe czyny,
których chciały dokonać na ciele biednego Waya c:
Z
miejsca pragnę również podziękować Alsemerze za całokształt jej twórczości oraz źródło
nieopisanej inspiracji, którym zawsze dla mnie była i naturalnie jest nadal ♥
Pierwsza
część została zbetowana przez moją kochaną Lisalilę, która pewnie
przeżywała straszne katusze, czytając to, więc jestem jej niesamowicie
wdzięczna.
Jedenasty
rozdział Lilii dodam najprawdopodobniej dopiero po świętach, czemu będzie
towarzyszyć zmiana szablonu, do którego osobiście wręcz wzdycham po nocach *w*
Jest naprawdę śliczny ^^
Bardzo fajne short story, fajny pomysł. Gerard w firmie? Z początku zaczęłam sie śmiać, ale potem sobie go wyobraziłam w takiej firmie i wiesz co? Pasuje mi.
OdpowiedzUsuńOpowiadanko napisane fajnie, z pomysłem. Kiedy zobaczyłam, że przyjeżdża po niego policja, bałam się, myślałam o co chodzi. Cały czas miałam wstrzymany oddech. Tak fajnie wszytsko opisałaś. I potem jak go wsadzili do więzienia, a on biedny nie miał kontaktu z Franiem...
Jedynie ten moment, kiedy gwałcą Gerarda mnie przeraził. No bo jak można zrobić coś takiego? To było bestiarskie. Ale tak to opisałaś, że...aghrr, nie jestem w stanie myśleć przez to short story *foch*
Co?! Dopiero po świętach kolejny rozdział Lilii? Pff, dlaczeeeeeegoooooo Darsuś, dlaczego?
Uuuu, będzie świąteczny szablon, już coś czuję, że wariuję (ale fajny rym mi jeszcze wyszedł)
Dziękuję za podziękowania i po raz kolejny zapewniam, że historia jest naprawdę interesująca, z chęcią przeczytam ciąg dalszy ;) Lisalila
OdpowiedzUsuńUwielbiam Gerarda na silnych pozycjach! Chociaż w więzieniu to chyba nie był na silnej pozycji. Matko, wiem, że nie powinnam tak mówić, nie wypada chyba.
OdpowiedzUsuńTyle mam myśli, a jednocześnie jakąś taką pustkę. Opowiadanie super. Świetny pomysł, cudnie opisane, bardzo lubię Twój styl. I, dziewczyno, sypiesz pomysłami jak z rękawa, jak Ty to robisz? Zastanawiałam się, gdzie to wszystko dąży i jak się rozwinie, jak potoczy się akcja i na początku myślałam, że może to będzie taki zwykły, codzienny frerard, życiowy i tyle, a tutaj takie zaskoczenie... Jak przyszli po Gerarda, to sądziłam, że po prostu jakiś jego podwładny go wrobił czy coś i że policja (czy chuj wie kto) to wyjaśni, pojawi się Susan i prawnik, i wszystko będzie dobrze. Ale tutaj śmierdzi czymś innym, jakieś osobiste porachunki? Gerard wyraźnie ma z kimś na pieńku.
Martwię się tylko Frankiem, wątpię w sumie, żeby go wypuścili, bo z pewnością narobiłby rabanu i zaangażował w uwolnienie Gerarda wszystkie siły w kraju, łącznie z FBI i wojskiem. Dlatego myślę, że on też jest uwięziony. Tylko, z drugiej strony, to gwiazda rocka. Chociaż nie wiem jakiego formatu, nie wiem czy wspomniałaś o tym, a ja gdzieś przeoczyłam (jeśli tak to wybacz) - ale jeśli jest choć odrobinę sławny, to ktoś zainteresuje się jego zniknięciem. Bo Gerard miał mieć dwutygodniowy urlop... Przez dwa tygodnie nikt nie zainteresuje się faktem, że go nie ma, że coś mu się stało.
O rany, nie mogę się już doczekać następnego rozdziału, koniecznie muszę wiedzieć, co dalej!
Ale mnie wciągnęłaś!
xo,
a.
PS: Serdecznie Ci dziękuję za miłe słowa, to naprawdę wiele znaczy, że ktoś docenia moją twórczość!
O Matko Do Ciebie! o.O Przez Ciebie nie zasnę w nocy! :O
OdpowiedzUsuńGwałt na Way' u opisany przez Ciebie jest... Nie powiem, że genialny, bo to by było chyba nietaktowne, nie? Ale wiesz o co mi chodzi ;) Niby wiadomo, że to straszne przeżycie i w ogóle, ale opisałaś to w sposób świetny.
Bardzo zaintrygowało mnie to short story i powiem Ci, że nie mogę doczekać się kolejnej części.
FRANKU, POMÓŻ SWEMU CHŁOPAKOWI, BO ON TU KATUSZE PRZEŻYWA! :'(
PS U mnie nareszcie rozdział III c:
xoxo
Fun Ghoul
What the... Ale to musiał być szok dla nich! Znaczy dla mnie na pewno był! Wiedli sobie takie miłe, spokojne życie, aż tu nagle jednej nocy nagle wszystko się tak diametralnie zmieniło! Jeszcze Frank (i Gee chyba też) nadzy byli, kiedy ci goście im wbiegli do sypialni, ale pomińmy xD
OdpowiedzUsuńA miało być tak słodko i uroczo... Fajnie się zapowiada to short story. A już myślałam na początku, że będzie to co innego, niż pisałaś dla Grzywy xD
Well... Daj mi więcej, bo to jest wciągające *_* Nie potrafiłam oderwać wzroku od monitora. Guuuurl, masz talent! :D
XoXo
O matko ;__;. Co ja właśnie przeczytałam!?
OdpowiedzUsuńDarsa nam tu gwałty zapodaje, no nieźle. Co prawda tematyka gwałtu mnie wręcz przeraża, ale w twoim opowiadaniu wyszło to jakoś dziwnie...dobrze. Nie przyjemnie, ale dobrze. Sama nie wiem. Jak przeczytałam na końcu, że ciebie to rozbawiło, to atmosfera od razu się rozrzedziła :D. Anyway, zapowiada się ciekawe opowiadanie...Już się boję tego, co ty tam wymyślisz. Mam nadzieję, że nie zaczniesz torturować Gerdzia jeszcze bardziej? :c Biedny kochany skurwiel ;P.
xoxo Kot
O,
UsuńP.S. Nie ma za co ;P