{
014 }
Frank
ma rację… Powinienem mu w końcu zaufać. Widzę, że chłopak się stara, aby
zbudować między nami normalne relacje. To we mnie od zawsze leżał problem i
doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zwyczajnie nie chcę dopuścić do tego, aby Iero
zderzył się z tym moim bardziej prywatnym życiem. Muszę zgrabnie balansować na
granicy dwóch światów. Mam tę świadomość, że Frank doskonale zdaje sobie
sprawę, że posiadam tajemnice i są to tajemnice ogromnego kalibru. Przestał
jednak wnikać w to wszystko zbyt często, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.
Wyłączyłem
natrysk, trwając jednak jeszcze parę chwil w bezruchu, opierając się ramieniem
oraz głową o ścianę. Czułem, jak kropelki wody spływają wzdłuż mojego ciała i
zbierają się nad górną wargą, tracąc na cieple.
Przyjaźń
nie jest tym, czego pragnę od Iero. Chciałbym czegoś więcej i ta myśl staje się
nie do zniesienia. Nawet nie spostrzegłem, kiedy sprawy zaszły tak daleko. To
zwyczajnie się… stało. A teraz nie mam pojęcia jak się z tym uporać.
Wyszedłem
spod prysznica, unikając celowo swojego odbicia w lustrze i sięgnąłem po
ręcznik. Byłem brzydki. Brzydki na ciele. Brzydki na duszy. Nie miałem w sobie
nic, co ktokolwiek poza rodzoną matką mógłby pokochać. Tyle, że moja matka nie
żyje. Nie zmienia to faktu, że nie mogłem na siebie patrzeć. Byłem wyzbyty z
pierwiastka piękna, który posiada każdy człowiek. Mnie spowijał jedynie gęsty
mrok, a ja nie jestem w stanie go od siebie odgonić. Mrok ten zabija sztukę,
radość oraz dobro. Jest jak krzewy cierniowe, zabraniające czemukolwiek
wyrosnąć i rozwinąć skrzydła. Zagłuszają głośne wołanie o życie – zgłuszają piękno.
Zacząłem
wycierać włosy zamaszystymi ruchami, nie dbając o to, jak się później ułożą.
Nic nie ma znaczenia. Pozbyłem się resztek wody ze skóry i ubrałem szybko moje
ulubione szare spodnie od dresu i luźną, czarną koszulkę. Tak dobrana odzież
idealnie zasłania każdy cal mojego ciała. Nie pozwala światu ujrzeć efektów działań
siedzącego we mnie potwora. Rzuciłem ręcznik na klapę muszli klozetowej i
zszedłem cicho na dół. Nie to, że miałem w zamiarze skradanie się, czy
ukrywanie przed kimkolwiek. Zwyczajnie nie lubię wytwarzać zbędnego hałasu.
Jestem osobą, dla której cisza jest najpiękniejszą muzyką, jaka istnieje.
Niepodważalne piękno samo w sobie, któremu niczego nie brakuje.
Rozejrzałem
się dyskretnie po parterze, zastając Franka w kuchni. Chłopak nucił pod nosem
nieznaną mi melodię, wyglądając przed okno z zainteresowaniem. Mruczał z lekka
melancholijną nutę pełną smutku i nostalgii. Zawierała w sobie jakby pewną
tęsknotę za czymś nieosiągalnym. Wywoływała ponadto we mnie jakieś niejasne
powiązania w kierunku wojny. Żołnierze umierający na polu walki, setki ciał
ułożonych w rzędzie zasłoniętych białymi prześcieradłami. Przyjaciele żegnają
starych kompanów, matki opłakują dzieci, żony opłakują mężów, dzieci naiwnie
wyczekują powrotu swych ojców, co nigdy nie nastąpi. Nie miałem pojęcia skąd
taka interpretacja, jednak w tym momencie właśnie wydawało mi się, że podobna
melodia nie oznacza nic pozytywnego, a tym bardziej nie ma źródła o podobnym
podłożu.
- Co cię tam tak zaciekawiło? –
zapytałem, opierając się barkiem o ścianę przy wejściu do pomieszczenia.
- W sumie nic… - mruknął, odwracając się
do mnie. – Ale stwierdzam, że masz stąd całkiem niezły… - urwał nagle, kiedy
nasze spojrzenia się spotkały. Patrzałem, jak emocje w oczach chłopaka się
zmieniają. Jak jedna wypiera drugą. Jak zdziwienie zostaje przyćmiona, a
następnie zduszone przez ciekawość oraz jakby… aprobatę. Zdecydowanie jednak
lśniły zbyt intensywnie i świdrowały mnie zbyt uważnie, abym był w stanie ten
kontakt wzrokowy utrzymać.
Nie
miałem pojęcia, co przykuło jego uwagę aż w tak znacznym stopniu, ale nie
podobało mi się ani to, ani rekcja mojego ciała. Nie cierpię ciekawskich
spojrzeń, mimo że to takie nie było.
- C..co? – szepnąłem. – Co się tak
patrzysz? – spuściłem głowę w dół.
- Po prostu… Nie widziałem jeszcze chyba
w życiu twoich oczu – oznajmił, podchodząc do mnie, lecz w połowie drogi stanął
jednak w miejscu, nawet cofając się po chwili z powrotem. – Zawsze tak je
dziwnie chowasz i… w ogóle… - Chyba był równie zmieszany co ja.
- Mhm – mruknąłem, gdyż na nic innego
nie byłem w stanie się zdobyć. Sięgnąłem odruchowo do włosów i przeczesałem je
delikatnie, zjeżdżając dłonią na kark, gdzie już pozostała. Pomieszczenie
wypełniła ta głupia cisza, którą z całego serca uwielbiałem, lecz akurat w tym
momencie przeklinałem za jej istnienie. Milczenie z Frankiem zazwyczaj nie było
uciążliwe. Bardzo miło spędzałem takie chwile w jego towarzystwie. Jednak
bywały też te niezręczne momenty. Zazwyczaj stawały się one owocem zbytniego
zbliżenia naszych ciał do siebie czy wypowiedzenia omylnie splotu słów,
mogącego zabrzmieć dwuznacznie. – Chcesz zobaczyć mój obraz na dzień
czytelnika? – zaproponowałem niespodziewanie, po części zaskakując samego
siebie faktem, że pozwolę samemu sobie na wpuszczenie Iero do najbardziej
prywatnego pomieszczenia w tym domu. Mój pokój jest azylem, miejscem, które
żyje dzięki sztuce, uczuciom, cierpieniu oraz marzeniom jego mieszkańca. To
jestem ja w jak najbardziej intymnej odsłonie. Obnażony, bezbronny, prawdziwy,
jedyny w swoim rodzaju. Tylko we własnym pokoju potrafię być naprawdę sobą i
robić rzeczy, które odzwierciedlają aktualny stan mojego ducha.
- Jasne. – Iero uśmiechnął się
promiennie, podchodząc do mnie blisko. Wyminął mnie zgrabnie, ocierając się
przez przypadek dłonią o moją rękę. – Idziemy? – zapytał lekko drżącym głosem,
który zdradzał, że ten gest nie tylko u mnie wywołał jakąkolwiek głębszą
reakcję.
- Na górę – chrząknąłem nerwowo.
Potarłem mocno miejsce, w którym Frank zostawił swój ślad. Ta sytuacja tylko
przypieczętowała moją decyzję o tym, że stanę przed progiem i nie dam się
ponieść emocjom wewnątrz pomieszczenia, które skłania mnie zawsze do
odsłonięcia swojej duszy. Mógłbym posunąć się do czegoś niewłaściwego, co
zaważyłoby na całej magii relacji, która spowija mnie oraz Iero.
Wspięliśmy
się powoli po schodach na pierwsze piętro. Zlustrowałem szybko korytarz, aby
upewnić się, czy na pewno wszystkie drzwi do pokojów są pozamykane. Nie chciałem,
aby Frank dostrzegł coś, czego nie powinien widzieć. Na ogół nie było w nich
raczej nic strasznego, jedyne sprzęty, których zastosowania chłopak nie byłby w
stanie się domyślić na podstawie krótkiego zerknięcia w ich kierunku. Mimo
wszystko Iero ma dostarczenie bujną wyobraźnię, aby połączyć to z najgorszymi,
psychopatycznymi wizjami. I w tym momencie połączyłby to nieświadomie z realnym
stanem rzeczy.
Wracając
do sztuki, to ogólnie rzecz biorąc, podobała mi się praca, którą stworzyłem.
Zawiera wszystko, czego można by wymagać na dzień czytelnika. Usiłowałem
zbalansować barwy w poszczególnych sektorach adekwatnie do emocji, jakie miały
wywołać u odbiorcy, ponieważ całokształt opierał się na bazie dość silnego
kontrastu.
Frank
podszedł do obrazu, przyglądając mu się z bliska. Zakreślił delikatnie w powietrzu
palcem linię, gdzie granat, czerń oraz szarość bardzo wyraźnie i stopniowo
separowały się od jasnych, żywych barw. Ogółem cała praca przedstawiała ciemny,
nadmorski klif, ponad którym rozpościerało się bure, pochmurne niebo, zwiastujące
groźny sztorm. Podnóże skalnego tworu zaś wyściełała łąka usłana kolorowymi
kwiatami oraz skąpanymi w słońcu soczystymi źdźbłami trawy. W połowie drogi
między tymi ‘światami’ umieściłem dziewczynę, której rozwiane przez wiatr
długie, brązowe włosy falowały niesione przez porywiste masy powietrza.
Pozytywne barwy wyrywały jej drobne ciało z odmętów i szpon mroku.
- Puść wodze fantazji – mruknął Frank. –
Daj się ponieść wyobraźni – dokończył.
- Dobre hasło? – zapytałem niepewny jego
reakcji.
- Fajne – powiedział tylko. – Wpada w
ucho – dodał zaraz. Przez chwilę milczał, przyglądając się czemuś niezwykle
dokładnie. – Zachwyca mnie ta twoja pieprzona dbałość o najdrobniejsze
szczegóły. Przejście między wzburzoną falą morza i kwiatami z łąki jest tak niewiarygodnie
płynne – westchnął cicho. – A ta dziewczyna… no coś fantastycznego – zaśmiał
się, niedowierzając temu, co widzi. – Jej klatkę piersiową zalewają jasne
barwy, taka radosna eksplozja żywych kolorów. Za to te plecy ma… jakby ciemne,
ale jednak bardziej oświetlone niż sam klif. Odnosi się dziwne wrażenie, że ona
ucieka od ciemności i mroku, a jasność i szczęście pragną mieć ją całą dla
siebie – chłopak raz jeszcze zakreślił sobie palcem wyraźną granice kontrastu.
– Jakbyś nie dodał kolorów typu czerwień, zieleń i tak dalej, to z powodzeniem
można by to uznać za propagowanie samobójstw – zaśmiał się pogodnie, mimo że
spostrzeżenie samo w sobie na pewno takie nie było.
- Dzięki – mruknąłem, rumieniąc się
nieznacznie. Nadal stałem w progu, nie kusząc losu wchodzeniem do środka.
- Świetnie malujesz. Nie myślałeś nad
tym, aby to jakoś… rozwinąć? – wzruszył ramionami, podchodząc do mojego biurka.
- Niezbyt – wodziłem za nim czujnym
wzrokiem. – Może akademia sztuk pięknych w Nowym Jorku? Sam nie wiem.
- Nowy Jork… Troszkę daleko.
- Trochę tak… - mruknąłem. – Jednak co
to ma do rzeczy?
- Nie miałbym ciebie na wyciągnięcie
ręki tak jak teraz – posłał mi smutny uśmiech. Drgnąłem nerwowo, niekorzystnie
reagując na zmiany w tempie bicia mojego serca. Zaczęło pędzić zdecydowanie za
szybko. – W każdym razie nie powinieneś marnować takiego talentu. – Wzrok
chłopaka nagle zawiesił się na kalendarzu i zakreślonych krzyżykami kratkach. –
Do czego odliczasz dni? - zaciekawił się. W tonie Iero wyczułem niepojącą mnie
nutkę, nutka ta sygnalizowała, że jego myśli zaczynają niebezpiecznie krążyć
dokoła prawidłowej daty. Albo paranoja w moim umyśle osiągnęła swój stan krytyczny.
- Do niczego – uciąłem trochę zbyt
gwałtownie. – Chodź już stąd – mruknąłem, wychodząc z pokoju. Nawet nie
obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić czy Frank podąża za mną, czy nie.
************************
Patrzałem
intensywnie w oczy Franka, który mierzył mnie nieustępliwym spojrzeniem swoich
bursztynowych oczu znad kubka z herbatą. Jego usta wyginały się w przyjaznym półuśmiechu
i było widać, że usiłował za wszelką cenę powstrzymać głośny wybuch wesołości.
Kiedy w końcu mrugnął, zaczął głupio chichotać, upijając łyk ciepłego napoju.
- Wygrałeś – oznajmił. – Jesteś mistrzem
niemrugania.
- Lata wprawy – wzruszyłem ramionami,
kiwając na boki głową, aby grzywka zasłoniła mi na powrót część twarzy.
- Masz takie ładne oczy. Nie powinieneś
ich zakrywać – wypalił nagle, szokując tym śmiałym stwierdzeniem najwyraźniej
nie tylko mnie. Zakrztusiłem się lekko kawą, wprowadzając go w tym większe
zakłopotanie. Po minie Franka wywnioskowałem, że właśnie zaczął bardzo żałować
swoich słów, najwyraźniej chcąc zachować to spostrzeżenie jedynie dla siebie.
Uśmiechnąłem
się niemrawo, ocierając usta wierzchem dłoni. Udałem, że nie widzę, jak głupio
mu się zrobiło. Miałem także nadzieję na pominięcie przez jego bystre oczy
ogromu zaczerwienia mojej twarzy. Serce biło mi ze zdwojoną siłą. Czułem, że
jeśli nasze dzisiejsze spotkanie niedługo się nie skończy, mogę zrobić coś, co
później będzie miało katastrofalne skutki. Już teraz pragnienie przysunięcia
się do Franka było o wiele intensywniejsze niż kilka godzin temu. Nie chciałem
ryzykować wkroczenia ponownie na tory prowadzące do zguby, więc zacząłem
uporczywie szukać bezpiecznego tematu do rozmowy. Wzburzyłem kawę w swoim
kubku, jakby oczekując, że jej barwa lub chlupotanie podsunie mi jakiś ciekawy
pomysł. Niezręczna cisza to najgorsza ze wszystkich mąk, kiedy chcesz za
wszelką cenę prowadzić rozmowę z osobą, na której ci zależy. Bo nie oszukujmy
się, Frank taką osobą jak najbardziej był. Ostatecznie rzuciłem najgłupszą
rzeczą na świecie, ale i tak byłem ciekawy odpowiedzi:
- A jak tam ci się układa z Robbiem?
Często się spotykacie?
- Błagam cię. – Frank zaczął się śmiać.
– Nawet nie przypominaj mi o tym kretynie. Ubzdurał sobie, że będę jego prywatnym,
osobistym szpiegiem w twoim świecie.
- Niby dlaczego? – uniosłem brwi w
geście zdziwienia.
- Wiesz… - Iero zaczął niepewnie ważyć
słowa. – On ma na twoim punkcie tak jakby lekką… obsesję – skrzywił się z
niesmakiem. – Nie zdziwiłbym się, jakby chciał znać kolor twojej bielizny na
każdy dzień tygodnia.
-
Takich wnikliwych informacji raczej nie jesteś w stanie mu przekazać –
zaśmiałem się nieoczekiwanie.
- Tutaj nie ma z czego żartować. Nie
masz nawet pojęcia, jaki on potrafi być nachalny. Męczy tylko człowieka swoją
bezsensowną paplaniną i pierdoleniem o niczym.
- Wyobraź sobie, że wiem, co czujesz –
burknąłem.
- Wybacz, zapomniałem – szepnął,
stopniowo zatracając się we własnych myślach, kiedy ponownie skłoniliśmy się ku
przedłużeniu ciszy.
Frank potrafił czasami tak nagle
odpłynąć do innego świata. Nie zważał na nic. W trakcie rozmowy zwyczajnie
zatracał się gdzieś w splocie własnych myśli, kompletnie ignorując rozmówcę.
Było w tym coś ciekawego. Intrygował mnie wówczas wyraz jego twarzy - ściągał
brwi i przygryzał wargę, debatując ze swoimi myślami Bóg jeden tylko wie nad
czym. Dawał mi wolną rękę na obserwowanie go i podziwianie bez cienia krępacji.
Nie zauważał dosłownie nic, więc ryzyko przyłapania mnie na przyglądaniu się
rysom jego twarzy wręcz nie istniało.
- Frank – kopnąłem go pod stołem w nogę.
- Co – mruknął, masując swój piszczel. –
Musisz mnie bić? – zrobił smutną minę.
- Odpłynąłeś za daleko od brzegu, aby
słowa mogły cię sprowadzić z powrotem na ziemię – wyjaśniłem. – O czym tak
myślałeś?
- O niczym – szepnął, uciekając wzrokiem
od mojego spojrzenia.
- No. Dawaj, dawaj – zachęciłem go.
- Będziesz zły, albo się jak zwykle
zirytujesz, więc wolę nawet nie próbować.
- Frank… - użyłem ostrzegawczego tonu.
- Zastanawiałem się, skąd masz te blizny
na nadgarstkach – wydusił w końcu z siebie na jednym oddechu.
- Mhm – mruknąłem, pozostając oazą
spokoju.
- Nie powiesz mi, nie? – zapytał
beznamiętnie. Nienawidziłem, kiedy przyjmował taką postawę bez jakiegokolwiek
wyrazu.
- Nie – przyznałem mu racje.
- Dlaczego taki jesteś?
- Frank… - westchnąłem cicho. Ten jego
błagalny wzrok, dla którego byłem gotów wszystko wyrzucić z siebie w jednej
chwili, stanowił kolejną rzecz, za którą go kochałem i nie cierpiałem
jednocześnie. – Mówiłem ci już kiedyś, abyś się nie wtrącał w moje sprawy,
prawda?
- Tak, ale…
- I nic się w tym zakresie nie zmieniło.
- Dobra, jak sobie chcesz. Wiedziałem,
że tak będzie.
Chłopak spuścił wzrok na swoje palce,
oplatające kubek. Wydawał się wręcz zafascynowany jego zawartością. Wiedziałem,
że postanowił ignorować mnie tak długo, aż przejdzie mu złość i rozgoryczenie.
Za każdym razem, kiedy tak się zachowywał, czułem się jak ostatnia świnia,
która wciąż, raz za razem, go rani.
Przepraszam, Frank. Nigdy nie chciałem dać
Ci powodów do smutku, czy jedynie zwykłego zasępienia. Zwyczajnie nie mogę
dopuścić do tego, abyś mnie zostawił. Znaczysz dla mnie zbyt wiele. Za głęboko
sięgnęły twoje korzenie w moim życiu. To samolubne z mojej strony, ale dbam
zarówno o ciebie jak i o siebie. Ty uciekniesz, a ja nie będę w stanie już
dłużej żyć w osamotnieniu.
Wisiały nad nami ciężką chmurą gradową te
niewypowiedziane nigdy słowa. Było coraz ciężej trzymać to wszystko w sekrecie.
Moja silna wola stawała się słabsza z każdym mijającym dniem. Obawiałem się
dnia, w którym albo wszystko wyjdzie na jaw, albo całkowicie się od siebie
oddalimy. Jest to nieuniknione. Z tych dwóch opcji w ostateczności jestem
skłonny wybrać pierwszą. Powiem wszystko Frankowi. W swoim czasie. Będę odwlekał
ten moment tak długo, jak tylko się da.
- Ja pierdole, jak to jest już ciemno –
powiedział nagle Iero. – Chyba już zacznę się powoli zbierać.
- Nie boisz się wracać do domu? Może
lepiej będzie, jak mama po ciebie przyjedzie? – zaproponowałem.
- Jest w pracy – mruknął, wyglądając
przez okno. – Niepotrzebnie dzisiaj dyrektor gadał o tych morderstwach.
- Spokojnie – zaśmiałem się. – Ten
psychopata chyba woli dziewczynki.
- Nie pocieszasz… Od zawsze panicznie
bałem się jakiejkolwiek ciemności – przestąpił nerwowo z nogi na nogę. – Ale
muszę iść – wziął torbę z podłogi i poszedł do korytarza. Ubrał buty i kurtkę.
– Może postaram się zlać z otoczeniem. Kto ci kazał mieszkać w lesie! – oburzył
się.
- Los tak chciał.
- Los najwyraźniej za mną nie przepada –
skrzywił się. – Cześć, Gerard. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie pojawię
się jutro w szkole.
- Będzie dobrze – poklepałem go po
ramieniu. – Zadzwoń, jak dojdziesz do domu, żebym się nie martwił.
- Okej… - szepnął, wychodząc przed dom.
Zszedł powoli po kilku schodkach na podjazd i w końcu zniknął mi z pola
widzenia. Stopił się z mrokiem.
Moje słowa mogły nie sygnalizować tego,
ale bałem się jednak, że coś może mu się stać. Plułem sobie w brodę, za niezaproponowanie
mu noclegu, co powinienem zrobić od razu.
Wszedłem
do środka, zamykając za sobą drzwi na klucz. Przywitała mnie dźwięcząca w
uszach cisza. Westchnąłem głośno, osuwając się w dół po drewnianej płycie.
Samotność.
Mój
dom był wręcz przeniknięty samotnością. Wniknęła głęboko w panele. Wgryzła się
w ściany. Na stałe u mnie zagościła. Stała się nieodłącznym elementem, który mi
towarzyszył. Była ciągle obecna. Podążała za mną niczym cień. Zacząłem się
wpatrywać w dal. Badałem nieco nieobecnym wzrokiem linię schodów, które tonęły w
cieniu, zatracając w mych oczach swój pierwotny kształt. Cisza dźwięczała w
moich uszach. Dawała o sobie znać na każdym kroku.
Nic
nie zatrzeszczało.
Nic
nie pstryknęło.
Nic
się nie osunęło.
Całokształt
milczał.
Byłem
sam.
Pod
wieloma względami lubię swoją samotność i cenię sobie możliwość jej posiadania.
Spokój jest czymś, co stanowi nieodłączny element mojej codzienności.
Potrzebuję takiej chwili wytchnienia. Kilku godzin na zwykłe siedzenie na łóżku
i patrzenie w ścianę. Mimo niezaprzeczalnej potrzeby trwania raz na jakiś czas
w samotności, na dłuższą metę staje się to nieco uciążliwe czy nawet nie do
zniesienia.
Z
braku pomysłu na wypełnienie własnego czasu chodzę po domu, szukam
nieistniejących pęknięć na suficie, czy maluję po raz tysięczny jakiś obraz.
Można dosłownie zwariować, egzystując w takich warunkach.
Posiedziałem
jeszcze jakiś czas na podłodze, po czym stwierdziłem, że należy się z niej
podnieść i stawić czoła temu spokojowi, który zapanował w całym budynku.
Jedynie palące się w kuchni światło i stojące na blacie kubki po napojach
zapewniały, że jakaś działalność ludzka miała tutaj miejsce. Dźwignąłem się do
pionu, opierając rękę na ścianie w ramach pomocy.
Kiedy
jedną nogą znajdowałem się w kuchni, a drugą nadal tkwiłem w korytarzu, rozległo
się głośne pukanie, wręcz walenie, do drzwi. Zamarłem, czując, jak przyspiesza
mi serce. Posłałem nerwowe oraz spłoszone spojrzenie w kierunku źródła
stukania. Nie miałem pojęcia, kto o tej porze postanowił mnie odwiedzić. Kto w
ogóle taki cel za owe postanowienie sobie obrał. Narósł we mnie strach oraz
nasilająca się z każdą następną sekundą panika. To nie zwiastowało nic dobrego.
To nigdy, kurwa, nie zwiastowało nic dobrego. Steven na pewno by mnie
uprzedził.
Kiedy
pukanie rozległo się jeszcze raz tylko z większą mocą, drgnąłem nerwowo.
Podszedłem powoli do wieszaka na ubrania. Zastanowiłem się, czy wziąć parasolkę
do samoobrony w razie konieczności, czy też sobie darować i dać się pożreć
jakimś zjawom. Wybrałem tę drugą opcję. Prócz życia nie miałem i tak nic do
stracenia.
- Kto tam? – zapytałem podniesionym
głosem.
- Leśny Buszmen, do cholery. Weź otwórz
– usłyszałem roztrzęsiony, lecz znajomy głos.
Odblokowałem zamek i chwyciłem prędko za
klamkę, otwierając drzwi z rozmachem. Nie starałem się nawet ukryć zdziwienia,
które mnie ogarnęło, kiedy w progu zobaczyłem Franka. Stał do mnie przodem, ale
wciąż oglądał się za siebie. Bynajmniej nie emanował spokojem i targało nim
zdenerwowanie.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałem
spokojnie. – Miałeś przecież wrócić do domu.
- Wrócić do domu – powtórzył drugą część
mojej wypowiedzi z oburzeniem. – Czy ty wiesz, że kilkadziesiąt metrów od
twojego domu jest już tak ciemno, że nie widać dosłownie ulicy, po której się
idzie?
- Wyobrażam to sobie.
- Jeszcze te wszystkie sowy, szum lasu,
pękające gałęzie… - wzdrygnął się.
- Strachopłoch – skwitowałem z lekkim
uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust.
- A Ty niby taki chojrak? – jego spojrzenie
słało błyskawice.
- Nie. Też nie lubię ciemności.
- Mogę u ciebie nocować? – zapytał w
końcu nieśmiało.
Popatrzałem chwilkę na Franka, trzymając
go w niepewności. Udawałem tylko, że się zastanawiam. W rzeczywistości
usiłowałem opanować równymi oddechami szaleńcze bicie serca. Chrząknąłem, chcąc
opanować drżenie głosu przy udzielaniu odpowiedzi.
- Jasne – mruknąłem, wpuszczając go do
środka.
- Dzięki wielkie – odparł z ulgą. –
Przepraszam, że proszę cię o taką rzecz. Wiem, jak nie lubisz obcych w swoim
domu i strasznie mi głupio, ale…
- Nie ma sprawy – przerwałem mu potok
słów, zapraszając gestem ręki do salonu.
************************
-
Jak to chcesz nocować u Gerarda?! – usłyszałem matkę Franka, z którą chłopak rozmawiał
przez telefon, mimo że stałem kilka kroków od niego, paląc papierosa.
- Jest za ciemno. Nie wrócę sam na
pieszo. Możesz to sobie z głowy wybić – warknął.
- Przecież to jest czubek! – Ściągnąłem
brwi, słysząc te ostre słowa z ust kobiety, której w życiu nawet na oczy nie widziałem.
Policzki Iero pokryły soczyste rumieńce. – A co z ubraniami na zmianę? Co ze
szkołą? Co z książkami?
- Może głośniej? – Frank wycedził przez
zęby do słuchawki. – Coś mi się wydaje, że ojciec w Nowym Jorku ciebie nie
dosłyszał.
Już nie byłem w stanie poznać odpowiedzi
matki bruneta, gdyż najwyraźniej idealnie zrozumiała przesyconą sarkazmem
wypowiedź syna i zrzuciła odrobinę z tonu. Byłem niezwykle zaskoczony treścią
ich wymiany zdań. Nie sądziłem, że jestem aż tak negatywnie postrzegany przez
rodzicielkę chłopaka. Jeszcze bardziej bolał mnie fakt, że od kogoś to musiała
usłyszeć i ten ktoś znajdował się najprawdopodobniej całkiem blisko mnie.
- Spokojnie – mruknąłem ze spuszczoną
głową. – Powiedz jej, że nie jestem świrnięty, nie zrobię z ciebie potrawki,
ubrania pożyczę, a z książek możemy korzystać razem.
Iero spojrzał na mnie przepraszająco,
ale powtórzył to, co miał do powtórzenia.
Dalsza część ich rozmowy opierała się
głównie na tym, że brunet słuchał i, kiedy żądano od niego odpowiedzi, mruczał jakieś
monosylaby. Jednym słowem nie trzeba było błyszczeć inteligencją, aby domyślić
się, że chłopak chce ją zbyć już czy to milczeniem, czy to zirytowanymi
westchnieniami. Kiedy w końcu się rozłączył, zaczął intensywnie przeszywać
wzrokiem blat, podrzucając nerwowo telefon w dłoniach.
- Taaaa… - zaczął, wypuszczając
zalegające w płucach powietrze. – Przepraszam.
- Czubek? – zapytałem ze zdziwieniem,
nie kryjąc urażenia.
- Jakby ci to powiedzieć… Na początku
myślałem, że jest w tobie coś ze świra, a moja mama jakoś dodała sobie kilka
groszy grozy do całej kwoty i awansowałeś w jej oczach z chłopaka z mojej ławki
na chorego psychicznie człowieka, który mieszka na dodatek gdzieś w lesie na
odludziu – gestykulował gwałtownie rękami, jednak nadal studiując blat. –
Przepraszam – szepnął, patrząc mi w oczy.
- Nastawiłeś się na moduł przepraszania
dzisiaj czy co? To już chyba czwarty czy piąty raz – odwróciłem się do chłopaka
plecami, nie będąc w stanie patrzeć dłużej w jego oczy. Odetchnąłem głęboko,
zaciskając palce na krawędzi blatu.
- Przepraszam – jęknął. – Znaczy się,
nie przepraszam, że przepraszam, tylko przepraszam za tamto przeproszenie –
zaczął plątać mu się język. - Po prostu przepraszam za całokształt. Jezu, jakie
to przepraszanie jest frustrujące.
Zacząłem się śmiać, mimo że nie chciałem
zbytnio do tego dopuścić. To jego zagubienie było momentami naprawdę
niesamowicie komiczne. Dodając zdezorientowany wyraz twarzy, zagubienie w oczach i ręce, które od
ciągłego gestykulowania zawisły w końcu w powietrzu. Obejrzałem się przez
ramię. Frank patrzał na mnie z początku dziwnie, jakby pierwszy raz w życiu
mnie widział. W końcu opanował się i jego mina także zaczęła wyrażać
rozbawienie. Podparł brodę na zgiętej w łokciu ręce i spojrzał na mnie z subtelnym
uśmiechem.
- Co? – burknąłem, rumieniąc się.
- Nic – wzruszył ramionami. – Po prostu
w końcu się normalnie śmiejesz – spuścił wzrok na podłogę. – To dobrze, cieszę
się – dodał szeptem, podciągając nogi do góry, aby oprzeć je na krześle.
- Zrobię herbaty – odparłem lekko
zszokowany jego słowami.
Nie potrafiłem się normalnie zachowywać
przy Franku. Pokazywałem wówczas tę stronę siebie, której nigdy wcześniej nie
znałem. Stawałem się bardziej… ludzki i dostępny. Właśnie w tym tkwi cały
problem. I to mnie najbardziej przeraża.
************
Cóż mam napisać jak nie to, że ten rozdział mi się nie podoba :/
Może wasze odczucia będą inne.
Następne rozdziały mogą być troszkę krótsze niestety, ale po
feriach to się zmieni, ponieważ dla przyspieszenia akcji zamierzam łączyć
planowe dwa w jeden :3
Humor mi nie dopisuje, co zapewne będzie się w przyszłości
odbijać na treści obecnie pisanych rozdziałów, wybaczcie.
Co jeszcze… O! Dziękuję za wręcz kosmiczną jak dla mnie liczbę
komentarzy pod poprzednim postem. To mnie naprawdę bardzo mocno uszczęśliwiło
:)
To jest takie...idealne, cudowe, wspaniałe,kochane. Ugh nawet nie ma słów, abym mogła to opisać. Uwielbiam ten cień tajemnicy i grozy, kryjący się za Gerardem. Każdy opis jest tak dopracowany, każda emocja taka prawdziwa. Czekam na więcej.~ Skeptical destroyer
OdpowiedzUsuń"Masz takie ładne oczy, nie powinieneś ich ukrywać" AWAWAWAW NIE MOGĘ ODDYCHAC
OdpowiedzUsuńTo takie urocze, te ich nieśmiałe podloty, nie mogę, rozpływam się, cudem powstrzymując od używania caps locka. Nie wiem, czemu nie podoba ci się ten rozdział, spokojnie mogę go nazwać swoim ulubionym, jest taki uroczy, i Frank nocujący u Gerda, i ładne oczy, i wszystko, no nie mogę. ;-; Osoba wyżej ma rację, to jest IDEALNE. Jak na tasiemca xD
Ale w tym przypadku ta rozciaglosc akcji dodaje tylko uroku, dobrze, że nie rzuciłaś ich sobie w ramiona po 5 rozdziałach i trzymasz nas w takiej pełnej napięcia i słodkich scenek niepewności. ;-;
(Darsia, mogłabyś mi użyczyć trochę talentu, co?)
W ogóle chwala ci za to dodawanie rozdziałów co 3 dni, jesteś jedyną osobą, która dodaje cos regularnie. *przytula*
Cudny rozdział, nie narzekaj :3 Nareszcie dłuższy! Nie mogę się już doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńAww, czekałam. :3
OdpowiedzUsuńI się nie zawiodłam, bo jest wspaniale. :D
Męczy mnie tylko pytanie, czy ten morderca odegra dużą rolę czy nie... xD
Bardzo fajny, mimo iż miałam maluuuutką nadzieję że będzie między nimi coś więcej między nimi ^^
OdpowiedzUsuńNo ale ale, nie będę wybrzydzać, bo całe opowiadanie jest genialne ♥
Awwww. Franio jest taki uroczy ♥
Tak więc czekam na następny ^^ który będzie na pewno równie genialny jak ten i wszystkie poprzednie <3
~Possible Way :3
A mnie się ten rozdział właśnie bardzo podoba! Wybacz, ale wszystko w mojej głowie krzyczy "OMG oni są w sobie zakochani, sialalala, gejoza i wgl. orgia" :D. Hah. Liczyłam, że może napiszesz jeszcze o samej nocy i jak to wyglądało z...ekhym..."spaniem" u Gerarda, ale jednak nie :<. Może w następnej części? Ech, to miało być mroczne i tajemnicze opowiadanie, a ja i tak czekam na seksy, jak zresztą pewnie wszyscy :).
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
"Masz takie ładne oczy, nie powinieneś ich ukrywać" AHHHHH, ZAPOMNIAŁAM JAK SIĘ ODDYCHA.
OdpowiedzUsuńBoże, to było takie piękne, cudowne, myślałam, że dojdzie do czegoś wiecej, że bedzie już ten moment...Bo ile można przeciągać?
Ale whatever. Kocham to opowiadanie. Tak pięknie piszesz. (Oddaj trochę talentu, OK?) Nie mogę się doczekać 15. Aghrrr, nie wiem co powiedzieć, przez Ciebie nie myślę *strzela focha*
I tak Cię kocham
~Bulletproof Blade
"- Przepraszam – jęknął. – Znaczy się, nie przepraszam, że przepraszam, tylko przepraszam za tamto przeproszenie – zaczął plątać mu się język. - Po prostu przepraszam za całokształt. Jezu, jakie to przepraszanie jest frustrujące." <- Frank mnie kopiuje. Zdecydowanie czuć tu logikę CherryBomb xD
OdpowiedzUsuńPrzez cały czas czytania miała ochotę krzyknąć "KISS NOW!", wlecieć do tego opowiadania i normalnie popchnąć ich do siebie. Nerwy mi puszczają, Darusia, mówię ci. Chce przeczytać już ich pocałunek xD
Lecę dalej.
XoXo
Miałam komentować dopiero po nadrobieniu tych wszystkich rozdziałów, ale nie mogę się powstrzymać, bo ten rozdział jest taki uroczy, słodki, cudowny, wspaniały... W tym momencie nie rozumiem Cię. Jak on mógł Ci się nie podobać?!
OdpowiedzUsuńTak jak inni też czekałam wiadomo na co XD Ale chyba dobrze, że tego jeszcze nie było. Chłopcy są tacy słodcy. Przez cały rozdział się zacieszałam :3
Idę czytać dalej <3