poniedziałek, 27 stycznia 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 015 }




         Z przerażeniem wsłuchiwałem się, jak na zewnątrz domu hula wiatr. Był na tyle silny, aby wprawić gałęzie drzew w ruch. Ich końce drapały groźnie w ściany domu, a powietrze uderzało raz po raz w szyby okien. Po podłodze snuły się złowieszcze cienie, pragnące posiąść moje ciało dla siebie i zrównać razem z ich mroczną stroną. Podbiegały co chwilę do łózka, na którym leżałem zwinięty w kłębek, aby za moment cofnąć się, jakby nie były pewne swoich postanowień lub jakby coś je powstrzymywało przed zadaniem ostatecznego ciosu. Same podchody stanowiły coś straszniejszego dla mojej psychiki niż sama wizja właściwego porwania do świata nicości, w którym te byty zapewne przebywały.
         Może zniósłbym ową atmosferę jak mężczyzna, gdybym nie nocował w cudzym domu po środku stosunkowo otwartej przestrzeni, stwarzającej ciągłe zagrożenia życia. Otóż Gerard posłał mi w salonie na kanapie. Nie żebym miał to mu za złe, albo myślał o wspólnym spaniu z nim w jednym łóżku, ale mógł się postarać o coś… gdzie nie jestem narażony na atak dzikiej bestii. Nie wiem przecież, co on tam tak naprawdę trzyma w tej swojej piwnicy. Śmiem stwierdzić, że nie naruszyłbym zbytnio jego prywatności, gdyby pokusił się o ulokowanie mnie w pokoju gościnnym. Chyba uważał po prostu, że jego tajemnice są bardziej bezpieczne, kiedy trzyma mnie od nich z daleka i umieszcza na terenie, który znam, ponieważ całe pierwsze piętro jawiło mi się niczym Kraina Czarów dla Alicji. Nie miałem pojęcia, co chowa się za niezliczoną ilością drzwi, których zamki zostały ubezpieczone co najmniej w trzy spusty. Mimo tego, że moja głowa miała wiele tematów, nad którymi mógłbym troszkę podebatować, jej prawidłowe funkcjonowanie zdecydowanie blokował przejmujący strach.
         Nie śmiałem nawet przyznać się Wayowi do moich obaw, bo kompletnie bym się ośmieszył. Nie uwolniłbym się od jego szyderstw już do końca życia. Prześladowałby mnie i wypominał irracjonalne obawy na każdym kroku. Chociaż w sumie wolałem już, jak miał taki humor, niż jak siedział wiecznie struty, jakby zjadł na obiad coś przeterminowanego. Z takim nastrojem czasami ledwo go znosiłem. Jeżeli narzekał, to jeszcze było dobrze. Bywały dni, kiedy nie odzywał się do mnie w ogóle, siedząc w swoich mrocznych myślach. Mogłem pytać o cokolwiek - było to kierowane do ściany. Sadzę nawet, że ściana szybciej by mi odpowiedziała niż czarnowłosy. Właściwie to zauważyłem ostatnio znaczną poprawę. Nie wnikam w to, kogo albo czego jest to zasługą, po prostu staram się cieszyć chwilą. Chłopak zaczął od czasu do czasu żartować. Śmieje się w sumie stosunkowo rzadko, ale się śmieje, co stanowi niebywały plus oraz postęp. Nadal dusi w sobie fakty na temat swojego życia, ale okazuje się, że jesteśmy w stanie rozmawiać normalnie na wiele tematów, omijając ten główny, stanowiący tabu. Martwiło mnie jednak, że jest taki tylko dla mnie. Inne osoby nadal traktuje, jakby ich byt był czymś tak marnym i żałosnym, że nie zasługuje nawet na jego uwagę. Każdego ignoruje lub po prostu nie zauważa. Chciałbym sprawić, aby Gerard stał się istotą, która jest w stanie funkcjonować w społeczeństwie. Nie będzie przecież mógł taki być do końca życia. Kiedyś trzeba iść na studia i znaleźć pracę. Kto zatrudni osobę, która do nikogo się nie odzywa i stroni od pracy zespołowej? Oczywiście zostaje przepełniona indywidualizmem oraz własną wizją świata branża artystyczna, ale w dzisiejszych czasach jest wypchana po brzegi i trudno w niej w ogóle jakkolwiek zaistnieć. Zwyczajnie się o niego martwiłem.
         Zamknąłem oczy, usiłując zasnąć. Im bardziej wmawiałem sobie, że czas na sen, tym oporniej mi to przychodziło. Obudziłem się w środku nocy i od tamtej pory minęła już dłuższa chwila, a ja wciąż przewracam się z boku na bok. Jakoś nie mogę znaleźć wygodnej pozycji. Nie czułem się tutaj jak w domu i panowała także zupełnie inna atmosfera. Nie byłem w stanie się jakoś w tym miejscu odnaleźć i zaznać spokoju. Warunki atmosferyczne za oknem także nie ułatwiały sprawy.
         Moja wyobraźnia zaczęła tworzyć barwne obrazy, których głównym tematem oraz obiektem wszelkich westchnień był Gerard. Nie miałem co się oszukiwać, wpadłem po uszy, nie chcąc jednak w dalszym ciągu konkretnie zdefiniować tego uczucia. Świadomość obecności gospodarza tego domu zaledwie piętro wyżej przysparzała mi nieco mentalnego dyskomfortu. Oczywiście nie powstrzymało to mojego umysłu przed przywoływaniem wszelkich, najbardziej intymnych momentów, które wiązały się z Gerarda oraz moimi zbliżeniami, rozmowami czy nawet zwykłymi uśmiechami, których przecież i tak było niesamowicie niewiele. Kiedy jednak mój mózg zaczął snuć chore fantazje na temat naszego nierealnego związku, stanowczo potrząsnąłem głową, podnosząc się momentalnie do siadu.
         Owinąłem ramiona kocem i objąłem nimi z całych sił kolana, przyciągając je sobie do klatki piersiowej. Prawda jest taka, że ledwo się z Wayem dotykamy, a ja już widzę nas całujących się najlepiej w jakimś zacisznym, obskurnym miejscu czy kochających się w jego łóżku na górze. Przecież to jest chore. Najchętniej podszedłbym teraz do kominka i walnął kilka razy głową w jego twardą, betonową strukturę. Może to by coś pomogło i sprawiło, że przestałbym myśleć o rzeczach, które są złe. A to jest bardzo złe. Gerard to mój bliski kolega, może nawet przyjaciel. Na pewno nie myśli o mnie tymi samymi kategoriami co ja o nim. Moje majaki zostają tylko i wyłącznie majakami, pierdolniętymi wizjami ze sfery marzeń.
         Bardziej niż moich niezbyt przyzwoitych myśli, obawiałem się reakcji na jego bliskość w rzeczywistości. Co się stanie, jeżeli kiedyś nie wytrzymam i go najzwyczajniej w świecie pocałuję? Nie raz już miewałem podobne zapędy, jednak jakimś cudem tłumił je zdrowy rozsądek. Wszystko jest teraz możliwe. Nie chcę z siebie zrobić idioty i zakochanej w przyjacielu cioty, co ostatnimi czasy i tak wychodzi mi marnie. Najbardziej bolesną myślą jest ta, że spotkam się z odrzuceniem. Way bez ogródek oznajmi mi, że nie jest mną zainteresowany i swoje uczucia do niego mogę spalić na stosie, a następnie ulokować na bardziej podatnym gruncie. Jeżeli chodzi o sferę uczuciową, Gerard jest jak gleba okryta cierniami. Jeżeli rzuciłbym na nią ziarenko, zdechłoby z braku miłości szybciej, niż dotknęłoby ziemi.
         Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając powieki. Wróciłem myślami dodzisiejszego poranka na sali gimnastycznej. Ręce Gerarda na moim karku, jego oczy intensywnie wpatrujące się w moją twarz. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, nawet nie chcąc hamować własnych popędów.
- Dlaczego nie śpisz? – dobiegł mnie zza pleców grobowy głos Waya. Wzdrygnąłem się gwałtownie, nie spodziewając się kompletnie jego obecności na parterze. Wezbrał we mnie irracjonalny strach. On o wszystkim wie, przeszło mi przez myśl. Wiedziałem jednak, że to szalone, pozbawione cienia logiki gadanie, ponieważ ludzie nie umieją czytać innym w myślach.
- Wystraszyłeś mnie – obróciłem głowę do tyłu, oglądając się na chłopaka. – A ty dlaczego łazisz w środku nocy po domu? – odbiłem prędko piłeczkę, chcąc zyskać czas na przygotowanie własnej odpowiedzi, albo całkowite wymiganie się od niej.
W ciemnościach dostrzegłem zarysy jego sylwetki. Wydawało mi się, że trzymał coś w dłoniach, ale nie byłem pewny co i czy w ogóle ta rzecz istnieje.
         Między nami zapadła naprawdę długa, straszna i męcząca cisza, którą ostatecznie przerwało ciche westchnięcie chłopaka. Materiał jego koszulki zaszeleścił, kiedy zaczął przecierać ręką zmęczoną twarz. Dlaczego zmęczoną? Nikt kto błąka się po mieszkaniu o… - zerknąłem szybko na podświetlony jasnozielonym kolorem zegarek cyfrowy przy telewizorze - … trzeciej trzydzieści nad ranem, nie może być wyspany.
- Koszmar – mruknął niechętnie, wyjaśniając tym krótkim słowem całą przyczynę swojej bytności w salonie.
-Chcesz o tym pogadać? – zaproponowałem, usiłując dojrzeć rysy jego twarzy. Nie byłem jednak w stanie. Może to i lepiej dla mnie? Podświadomie czułem jednak, że na ustach Gerarda igra niezdecydowany uśmiech bez wyrazu.
- Nie – odparł cicho, jakby bał się zbudzić drzemiącego w piwnicy potwora. – Idź spać – dodał po chwili i zaczął się kierować w stronę schodów.
- A ty? – zapytałem głupio, mimo że odpowiedź była banalnie oczywista. Chciałem chyba po prostu zatrzymać go przy sobie jak najdłużej się dało.
- Też idę – mruknął.
O tym, że chłopak wchodzi na górę, poinformowało mnie złowrogie skrzypienie schodów, których deski uginały się pod ciężarem ciała Waya. Przełknąłem ślinę, myśląc o tym, że ponowne zostanie samemu w tych ciemnościach i nieznanej, otwartej przestrzeni cudzego, praktycznie mi obcego domu nie jest wyśmienitym pomysłem.
- Gerard? – Moje pytanie rozniosło się echem po pomieszczeniu. Skrzypienie desek ustało, co przyjąłem za dobry znak i zezwolenie na kontynuowanie tego, co zacząłem. – Nie chciałbyś może posiedzieć ze mną tutaj na dole? – poczułem, jak moje policzki pulsują gorącem, a serce niebezpiecznie przyspiesza. W tym momencie naprawdę nie kierowało mną nic innego, jak zatrzymanie go na parterze z powodu uczucia strachu, które budził we mnie ten dom. Ponownie zapanowała cisza pełna wyczekiwania.
- Już późno – powiedział tylko, lecz bez większego przekonania.
- No chodź – nie ustępowałem. – Nie wiem, jak ty możesz tutaj mieszkać. Ja bym chyba zszedł na zawał po każdym trzaśnięciu klepki parkietu.
- Jakoś daje radę – dotarł do mnie jego znudzony pomruk, po czym schody zaczęły trzeszczeć ponownie. Oznaczało to tyle samo ile fakt, że Way totalnie mnie zlał i poszedł do swojego pokoju.
Po chwili rozległo się zbyt mocne trzaśnięcie drzwi. Rozmowa się definitywnie skończyła. Znowu zostałem sam.
         Drgnąłem nerwowo, kiedy kolejna fala silnego wiatru uderzyła w ścianę domu. Położyłem się pod kołdrą i mocno nią opatuliłem tak, żeby wytworzyć jakaś barierę ochronną między moim ciałem i nieznanym, które czai się poza obrębem kanapy, na której wegetuję. Podkuliłem nogi najbardziej, jak tylko potrafiłem. Zmory z dzieciństwa powróciły do mnie w jednym momencie i uderzyły w zbyt bujnie rozbudowana wyobraźnię całą swoją mocą.
         Przypomniało mi się, jak babcia mnie straszyła, że kiedy będę się w nocy rozkopywać i wystawiać nogi na zewnątrz, to Gugul mnie złapie za stopę i wciągnie do swojej mrocznej kryjówki. Nie wiedziałem wówczas kim jest Gugul, ani gdzie znajduje się jego kryjówka, w której trzyma rozkopujące się w nocy dzieci, ale ta groźba jak najbardziej podziałała. Od tamtej pory spałem zawsze zawinięty w kokonie z koca, nie mając na tyle odwagi, aby wystawić jakąkolwiek kończynę poza krawędź materaca. Przed oczami wciąż pojawiała mi się żywa postać dużego, włochatego stwora, który mimo swoich wielkich rozmiarów potrafi poruszać się niepostrzeżenie i atakować z ukrycia.
         Wraz z mijającymi latami byłem coraz starszy i moje wyobrażenia na temat nocnych strachów nabrały nieco innego kształtu. Gugul odszedł w niepamięć, a ja zacząłem oglądać horrory dla osób powyżej osiemnastego roku życia w tajemnicy przed rodzicami. Żaden potwór już nie łapał mnie za stopę, lecz nadal spałem szczelnie owinięty kołdrą. Moje strachy awansowały na nieco wyższy poziom okrucieństwa oraz przemocy. Otóż uroiłem sobie, że wszystko co wystaje poza obręb łózka, zostanie odcięte piłą mechaniczną przez jakiegoś szaleńca typu psychopatów z Piątku 13-tego czy Koszmaru z Ulicy Wiązów. Kiedy miałem jeszcze łóżko z wolną przestrzenią, która dzieliła materac od podłogi, wydawało mi się, że jeżeli zasnę, samuraj ze swoim mieczem przebije go od dołu i rozetnie mnie na pół. Moja krew rozleje się po podłodze i mama będzie zła, ponieważ będzie musiała to sprzątać. Identyczna sytuacja miała się co do łóżka ze skrzynią. Zawsze przed snem zaglądałem do środka, aby upewnić się, że nic tam na mnie nie czyha. Nigdy nie ujrzałem potwora, jednak potrafiłem i tak całymi nocami wpatrywać się w klamkę drzwi do pokoju. Kiedy klepki parkietu lekko trzeszczały, oczami wyobraźni już widziałem, jak jakiś zły człowiek zabija mamę i tatę, ale zapomina zajrzeć do mojego pokoju. Zaraz przyjdzie i zatłucze mnie na śmierć, a jutrzejsze gazety napiszą o masakrze w domu Iero. Tak właśnie wyglądały myśli głupiego, małego dzieciaka.
         Jednak jak widać chyba nie zmądrzałem zbytnio od tamtego czasu, ponieważ kiedy naczynia zastukały o siebie na suszarce w kuchni, stwierdziłem, że mam dość wrażeń na dzisiaj. Zerwałem się czym prędzej z kanapy i stanąłem na równych nogach. Popędziłem co sił w kierunku schodów. Wszedłem niepewnie na pierwszy stopień, a kiedy chłód owionął moje ciało, wbiegłem na górę. Zawahałem się na moment przed drzwiami Gerarda, ale po chwili zastanowienia zapukałem w drewnianą płytę. Bez zastanowienia czy pozwolenia na wejście, przekroczyłem próg pomieszczenia. Way siedział na swoim łóżku i popijał coś ciepłego z kubka. Światło księżyca idealnie oświetlało znaczą część jego pokoju, więc żadna lampka nie była potrzebna.
- Co znowu? – mruknął niechętnie.
- Możesz myśleć o mnie co chcesz. Możesz się ze mnie śmiać i naigrawać, ale ja nie wrócę tam na dół. – Poczułem się jak ostatni kretyn i bojący się własnego cienia idiota, co w sumie nie mijało się wiele z prawdą. – Chyba, że pójdziesz tam razem ze mną.
- Pojebało cię, Iero. – zaśmiał się cicho. – Za dużo czytasz kryminałów. Wracaj do łózka i idź spać.
- Ale z ciebie samolubny kretyn – warknąłem. – Jak mnie coś zeżre w drodze do salonu, to będzie twoja wina – obróciłem się na pięcie, gotowy do wyjścia.
- Czekaj – zatrzymał mnie czarnowłosy z głośnym westchnieniem. Odstawił kubek na nocny stolik. – Chodź, przecież nie dopuszczę do tego, aby jakiś pyłek czy puszek kurzu zepchnął ze schodów taką kruszynę jak ty. – W głosie chłopaka pobrzmiewała bezwstydna kpina oraz mimo wszystko coś na kształt zdenerwowania. Odsunął pościel z prawej strony swojego łózka. – Idziesz? – zapytał, kiedy zrobiłem wielkie oczy, wpatrując się z walącym w klatce piersiowej sercem w posłanie chłopaka. Szczerze powiedziawszy liczyłem na to, że zejdzie ze mną na dół a nie, że każde wleźć sobie do lóżka.
- Emmmm… - mruknąłem, opierając się ręką o ścianę. Zrobiło mi się tak jakby troszkę słabo. Ogarnij się, Frank. To tylko Gerard. To. Jest. Tylko. Gerard. TYLKO.
- Zaraz się rozmyślę i wrócisz do salonu, więc… - przekrzywił lekko głowę w bok, przyglądając mi się ciekawsko.
Powoli udałem się w kierunku materaca, aby ostatecznie przysiąść nieśmiało na jego skraju. Gerard wsunął się pod kołdrę, więc w tym momencie uświadomiłem sobie, że jest tylko jedna. No jasne, że jedna, głupku. Po co mu dwie? Obróciłem się i napotkałem w polu swojego widzenia plecy Waya.
         Westchnąłem cicho i także położyłem się, nakrywając pościelą. Przesunąłem się możliwie jak najbardziej na skraj materaca. Nie chciałem ryzykować prawdopodobnego zetknięcia naszych ciał. Łóżko Gerarda nie było jakoś wymyślnie wielkie. Zwykła, trochę większa niż klasyczna, jedynka. Nie dawało to zbyt dużego pola manewru.
Zamknąłem oczy z nadzieją, że nie powiem przez sen nic, co później mogłoby mnie skazać na kompletne już ośmieszenie przed czarnowłosym.
         Jeżeli śni mi się coś o silnym zabarwieniu emocjonalnym, artykułuje to w postaci krótkiej, nie zawsze zrozumiałej relacji ustnej. Oczywiście nie jestem tego świadomy. Niekiedy słowa, które z siebie wyrzucam, nie są wyraźne i tworzą niezrozumiałą dla nikogo paplaninę. Kiedy byłem mały, dodatkowo jeszcze lunatykowałem, tak dla urozmaicenia tego pakietu, całe szczęście z wiekiem ten jeden aspekt ustał. Teraz jedynie gadam przez sen. Nie co noc oczywiście, lecz bardzo często.
- Jestem samolubny? – szept Gerarda rozniósł się po pomieszczeniu.
- Słucham? – zapytałem, odwracając się w jego kierunku.
- Powiedziałeś, że jestem samolubnym kretynem.
- A to… - mruknąłem. – Tak jakoś mi się powiedziało. Nie miałem dokładnie tego na myśli.
- A co miałeś? – Teraz to on się odwrócił.
- A co to? Godzina szczerości? – obruszyłem się.
- Jestem po prostu ciekawy.
- Wkurzasz mnie tym swoim brakiem zaufania, Gerardzie – odparłem w końcu. – Przez to, że nic mi nie mówisz, czuję się bardziej jak twój wróg niż przyjaciel.
- Wroga nie zapraszałbym do łózka – zauważył uszczypliwie.
- Przestań – starałem się ukryć fakt, że ta ukryta miedzy wierszami aluzja zrobiła na mnie wrażenie. – Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Siedzisz ciągle sam i mam wrażenie, że to właśnie ta samotność zrobiła z ciebie takiego dziwaka. No spójrz na siebie. Spójrz na mnie! – uniosłem się. – Zależy mi na naszych relacjach. Nawet bardzo. Tylko ty się izolujesz ode mnie. I jak ja mam do ciebie dotrzeć, skoro stale mnie od siebie odpychasz? – zapytałem. – Wiesz, jak to boli? Masz tego pełną świadomość? – dodałem szeptem. - Raz jest okej. Normalnie się odzywasz, rozmawiamy, czasami milczymy. Jednak jest dobrze. Później nagle jakby coś się w tobie blokuje. zamykasz się na świat. Zamykasz się na mnie. Jesteś nieprzyjemny, tylko warczysz na każdego, odpowiadasz jakimiś monosylabami przepełnionymi dodatkowo pretensjami, jakby kto ci krzywdę wielką wyrządził, bo się do ciebie odezwał. Wtedy muszę czekać, aż ci ten nastrój minie i w końcu zrobisz krok w kierunku naprawienia tego, co sam między nami zepsułeś. – Moje chwilowe uniesienie zmieniło się w ledwo dosłyszalny szept. – A ja to wszystko znoszę jak jakiś idiota. Żyję nadzieją, że kiedyś w końcu do ciebie dotrze, że jesteś dla mnie ważny i nie obchodzi mnie to, co przede mną ukrywasz. Zwyczajnie chcę z tobą przebywać i rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, bo wierzę, że reszta po prostu przyjdzie z czasem. Jednak na dłuższą metę z tobą… z tobą tak się po prostu nie da – mruknąłem, patrząc w jego przepełnione żalem, zielone oczy. Znajdowaliśmy się naprawdę niezwykle blisko siebie. Czułem jak jego ciepły oddech owiewa moją twarz. Nie zrobiło to jednak na mnie większego wrażenia w tym momencie. Zaczął mnie złościć powoli brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Przymknąłem na chwilę oczy. – Nie ważne – pokiwałem głową. – Idę spać – oznajmiłem twardo, obracając się do chłopaka plecami. Nie chciałem, aby widział, jak moje oczy nabiegają łzami goryczy i złości z powodu tej jego wiecznej obojętności oraz znieczulenia na uczucia innych. Rozklejam się jak jakaś baba. Jednak to wszystko siedzi we mnie już zbyt długo. Zbyt długo duszę w sobie moje uczucia względem tego chłopaka. To jest silniejsze ode mnie. Kocham tego kretyna, a on ma to kompletnie w dupie. Wiem, że widzi, że coś do niego czuję. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć. Way po prostu wie takie rzeczy. Nie mam pojęcia jak, nie mam pojęcia skąd. On to po prostu wie i świadomość jego znieczulicy wkurza mnie tylko bardziej.
          A ja w końcu to przed sobą przyznałem. Tyle miesięcy zwodzenia się, że to jedynie przyjaźń, chwilowe zauroczenie, nic wielkiego. W końcu przyznałem przed samym sobą, że kocham tego gbura. Boże, jak ja bardzo go kocham… Niekiedy aż świadomość istnienia tego uczucia potwornie boli. Odetchnąłem z ulgą i uśmiechnąłem się lekko do siebie.
Gerard poruszył się niespokojnie na łóżku. Po chwili przysunął się do mnie powoli i przyciągnął ramieniem do swojej klatki piersiowej. Byłem tak bardzo zszokowany tym wszystkim, że nie wykonałem dosłownie żadnego ruchu. W tym czasie Way przytulił mnie mocno do siebie i wtulił się w mój kark.
- Masz racje – mruknął. – Przepraszam.
Przełknąłem dyskretnie ślinę. Palce Gerarda zacisnęły się mocno na krawędzi mojej koszulki i tam już zostały. Nie kontynuowały swojej wędrówki. Ciepły oddech chłopaka owiewał moją szyję i stawał się coraz bardziej miarowy. Kiedy w końcu się ustabilizował, dotarło do mnie, że ten kretyn, który przyprawia mnie właśnie o palpitacje serca, zasnął. Tak po prostu.
         Czułem jego ramię, które przygniotło mnie swoim przyjemnym ciężarem.
         Czułem jego nogi, które splotły się nieporadnie z moimi.
Czułem jego włosy łaskoczące mnie w kark.
Czułem jego usta rozpalające skórę na mojej szyi.
Czułem jego nos skryty za moim uchem.
Czułem go na całej rozciągłości swojego ciała i nie wiedziałem, czy mogę umrzeć ze szczęścia już teraz, czy dopiero za chwilę.
Dotknąłem delikatnie opuszkami palców dłoń Gerarda, która spoczywała na moim brzuchu, po czym przejechałem po niej swobodnie kciukiem. Korciło mnie, aby posunąć się dalej i odnaleźć jego blizny na nadgarstkach, lecz uznałem, że byłoby to zbyt wielkie naruszenie jego zasad. Zamiast tego po prostu uśmiechnąłem się do siebie jak wariat i zamknąłem oczy.





14 komentarzy:

  1. Jeden z ulubionych rozdziałów Lilii <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak pięknie <3 Cieszę się, że ostatnio rozdziały pojawiają się tak często. Boże to robi się takie kochane ^ ^'' Uwielbiam czytać to co piszesz. O dziwo nawet nie pojawił się żaden dopisek od ciebie na koniec XD

    OdpowiedzUsuń
  3. A czemuż to takie króciuteńkie? :C

    OdpowiedzUsuń
  4. O MÓJ BOŻE NIE MOGĘ ODDYCHAĆ. Pamiętasz, jak w poprzednim komentarzu mówiłam, ze tamten rozdział był moim ulubionym? Cofam to, tak bardzo to cofam.

    Wiesz, jadę w tej chwili do lekarza, przysiegam że co chwilę kwiczę i wracam do tej ostatniej sceny, i śmieję się i prawie mi łzy ciekną po policzkach, bo to jest takie piękne, cudowne, niesamowicie przełomowe i tak bardzo się nie spodziewałam. Rodzice nie wiedzą, o co mi chodzi, przecież nie powiem im, że czytam gejowskie ficki.

    Nie potrafię napisać takiego pięknego i motywującego komentarza, jaki Ty mi napisałaś, ale masz moje wielkie uznanie, szacunek i podziw. Niesamowite, że dwadzieścia parę liter ustawionych w określonym szyku może wywołać tak pozytywną reakcję mojego organizmu. ;-; Zaraz idę czytać jeszcze raz, ugh.

    Tak idealnie to wszystko rozegrałaś, nie mogę znaleźć słów, przez pierwszą część rozdziału trochę się od siebie oddalili, ta gburowatość Gerarda i wszystko, I TA KOŃCÓWKA TAKA PERFEKCYJNA, Twój talent mnie przerasta, przeraża i wprawia w osłupienie.

    Przy wzmiance o Gugulu (tak on miał?) też parsknelam śmiechem, nigdy nie słyszałam o czymś takim, mnie straszyli Lichem i panem Siekierowym. XD

    Nie wiem co jeszcze powiedzieć, te 3 dni oczekiwania na kolejny rozdział będą katorgą dla mojego umysłu, jestem tak bardzo ciekawa rozwoju sytuacji. ;-;

    Pozdrawiam i kocham,
    BS.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra. Przyznam się. PŁAKAŁAM. ;-; Ten rozdział emanuje słodkością. I jest jednocześnie tak oryginalny. Zazwyczaj jeden nie ucieka do drugiego w nocy bo się boi. To po prostu 'posłodziło' mój dzień. :3

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE MOGĘ ODDYCHAĆ. Przyznam się, że płakałam. Jest tak piękny, jest w nim pełno słodkości, ale też w końcu taki bardzo oryginalny (zgadzam się z Franiulą. ;-;) Myślałam, że Frank powie Gerardowi, że go kocha, ale nie. to mi się podoba. Nie ma od razu.-Tak bardzo w Twoim stylu Darsuś.

    Te 3 dni oczekiwania będą najgorszymi w moim życiu. Jestem ciekawa co będzie dalej.

    Pozdrawiam
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  7. I tak w ogóle, to Cię uratowałam *udaje super hiroł*. Będę się tym jarać do końca życia. TROLOLO.

    OdpowiedzUsuń
  8. lckshafKJEDHSFJRHEKGJAKGHE DARSA NO WRESZCIE!!! Ach...rozklejam się. Ten rozdział był taki cudooowny *.* Jeju, Frank wreszcie powiedział Gerardowi, co sądzi o ich znajomości i przyznał się przed samym sobą, że go kocha. Awww. A Gery...Gerry mnie po prostu rozbroił w tym rozdziale :D. Szczególnie podobało mi się, oczywiście oprócz końcówki, porównanie Gerarda do ziemi pokrytej kolcami. W ogóle cały ten akapit był tak oryginalny i prawdziwy, sama nie wiem. Coś po prostu jest w tym rozdziale, a ty z każdą częścią się rozwijasz pisarsko, co mnie niezmiernie cieszy i napawa pewnego rodzaju dumą (nie wnikaj, ja tak już mam :D). Zniecierpliwiona czekam na następny rozdział!
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  9. Łojeeeeeeeeeeeeeeeeeej *u* Przez chwilę myślałam że się rozryczę, czego zazwyczaj nie robię.
    Franio odrobinkę wybuchł, ale nie do końca. Ale zawsze coś! <3
    Jenyyyyy, ja teraz nie zasnę bo będę się jarać ;-; Tylko czemu tak krótko? ;-;
    Czeka mnie teraz chyba najgorszy okres w życiu, czekanie na kolejny rozdział....
    ~Possible Way ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten rozdzial jest moim ulubionym jak do tej pory, jest taki uroczy :3

    OdpowiedzUsuń
  11. Chciałam ci tylko powiedzieć, że to, że nie komentuję, nie znaczy, że nie czytam. Czytam i zaczyna mi się naprawdę podobać. A rozdział po prostu uroczy. Aż chce się krzyknąć "KIEDY SEKSY?", ale na razie dobre i to, co jest. trzymaj się, Darsiu, xo!

    OdpowiedzUsuń
  12. Buuu, szybko się skończyło :( Cóż, muszę przyznać, że pomimo początkowych akapitów, którymi wystraszyłaś mnie na śmierć, ostatnia scenka wywołała uśmiech na mojej twarzy. Szeroki. Może nawet zbyt szeroki xD
    Ale serio, zabiję cię kiedyś. Za te historyjki. Za te dzikie gałęzie i Ghoule. Bo siedzę sama w ciemnym pokoju i czytam takie rzeczy i boję się odwrócić za siebie. A jestem okropnie strachliwą osobą, także ten...
    Jak przeżyję następne 10 sekund, to przeczytam też kolejny rozdział.

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  13. Aww, zaparło mi dech w piersiach :') Słodkie, ale nie przesłodzone, wprowadzone na tyle szybko, żeby nie zabić nas czekaniem, ale na tyle późno, żeby nie było sztucznie. Świetne przekomarzania, uwielbiam twój rys bohaterów. Kocham to opowiadanie całym sercem, czekam na ciąg dalszy! :)
    MxMS

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozpływam się <3 Ten rozdział jest jeszcze lepszy od tamtego. Dobrze, że mam pokój na dole w przeciwieństwie do reszty rodziny, bo jeszcze obudziłabym ich swoimi piskami, wzdychaniami itp. Na koniec też mi się chciało płakać. Ta scenka była fantastyczna.
    Czasami mam podobnie jak Frank. Też sobie wyobrażam różne potwory, a później nie mogę spać XD Taka ciota ze mnie wtedy jest, tak samo jak z niego w tym rozdziale :D
    Rozdział cudowny! :3

    OdpowiedzUsuń