wtorek, 28 stycznia 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 016 }




Czułem jak cos coraz głośniej dudni w mojej głowie.
Bum.
Bum.
Bum.
Bum.
Równomierne, spokojne pulsowanie tuż przy moim uchu.
W miarę jak docierały do mnie wszelkie bodźce zewnętrzne, owe dudnienie stawało się głośniejsze i bardziej wyraźne. Kiedy otworzyłem oczy, poraziła mnie jasność dnia. Było mi jakoś dziwnie ciepło, lecz również niezwykle przyjemnie. Zazwyczaj chłód wdziera się w każdą szczelinę. Potrwało to chwilę, zanim w pełni dotarło do mnie to, co działo się wczoraj. Wspomnienia podziałały lepiej niż kubeł zimnej wody wylany na zgrzane ciało.
Nie zerwałem się z łóżka. Nie chciałem zbudzić leżącego pode mną Franka. Tak właściwie to nie chciałem w ogóle się ruszać. Było mi niezwykle dobrze w obecnym położeniu. Iero oddychał spokojnie i miarowo. Czułem jego rękę bezwładnie zawieszoną na moim pasie. Przymknąłem powieki, wsłuchując się w miarowy rytm bicia jego serca. Od zawsze jest to najpiękniejszy dowód życia, trwania i radzenia sobie z problemami. Dźwięk pompującego krew organu. Nie chciałbym, aby kiedykolwiek to serce przestało bić. Nie chciałem, aby moja osoba okazała się dla niego zgubą. Położyłem delikatnie dłoń na klatce piersiowej Franka w miejscu dudnienia. Uśmiechnąłem się nieznacznie, wzdychając z żalem.
Co ja wyprawiam?
Boże, co ja najlepszego wyprawiam?
Rozplątałem delikatnie nasze nogi tak, aby go nie zbudzić. Wstrzymałem na chwilę oddech, kiedy Iero westchnął niespokojnie i poruszył się nieznacznie na materacu. Zerknąłem dyskretnie na jego pogrążoną w śnie twarz. Wyglądał bardzo spokojnie, jakby jego głowy w tym momencie nic nie trudziło.
         Wczorajsze wyznanie chłopaka dość mocno mną wstrząsnęło… Podświadomie czułem, że mu na mnie zależy, jednak celowo nie dałem temu nad sobą zawładnąć, ponieważ w tym momencie było by już po murze, który od lat starannie budowałem. Dlatego smutek mieszał się ulgą na wieść, że nie jest to zainteresowanie, którym chciałbym, aby mnie obdarzył. Pragnę mieć go wciąż blisko i nie wypuszczać z ramion. Tymczasem Iero zaznaczył, że jest moim przyjacielem. Tylko i aż zarazem. W obecnej sytuacji podobne uściślenie znaczenia dla niego naszej relacji było mi na rękę. W środku nadal jestem starym Gerardem, którego nowy stara się stopniowo zgładzić. Pod względem odczuwania czegokolwiek na wyższym poziomie emocjonalności obrazowałem pisklę na jego drodze ku zastaniu kurą lub kogutem. Uczuciowo jestem jeszcze niedojrzały. Dopiero staram się przeobrazić twardą skałę w mojej klatce piersiowej w coś, co potrafiłoby otworzyć się na Franka. Tylko na niego. Nikt inny do szczęścia nie był mi potrzebny.
         Wyswobodziłem się z uścisku ramienia bruneta i odsunąłem kawałek w bok, nakrywając swoje ciało kołdrą aż po sam czubek nosa. Dosłownie. Znad pościeli wystawały mi tylko oczy, które się rozszerzyły, kiedy Iero przewrócił się na bok. Znalazł się tym samym tak blisko mnie, że niemal stykaliśmy się czołami.  Mogłem przez chwilę przyglądać się linii jego szczeki, rzęsom czy malutkiej bliźnie między brwiami. Skóra chłopaka była wciąż gładka, bez cienia zaczątków jakiegokolwiek zarostu. Usta też nie pozostawiały wiele do życzenia. Wydawały się miękkie, pełne oraz przyjemne w dotyku.
         Moja chwila radości nie trwała długo, gdyż Frank obudził się, otwierając powoli oczy. Mrużył je tak długo, aż nie przyzwyczaiły się do światła.
- Cześć – szepnąłem.
- Hej – mruknął, pocierając zaspaną twarz dłońmi. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, jakby upewniając samego siebie w tym, gdzie się znajduje. – Która godzina? – zapytał sennie.
- Coś koło dziesiątej.
- Ojej – przejął się, podnosząc swoje ciało na łokciach.
- Trochę zaspaliśmy. – uśmiechnąłem się niepewnie.
- Trochę tak – zaśmiał się, akcentując delikatnie pierwsze słowo. – Nie ma sensu iść już dzisiaj do szkoły. – Klapnął z powrotem na poduszkę.
- W sumie nie…
Po tych słowach zapadła między nami dłuższa cisza.


************************


         - W ogóle… - zacząłem powoli, obracając gorący kubek z kawą w dłoniach. – Przepraszam za wczoraj – czułem nieodpartą potrzebę naprostowania i wytłumaczenia się z zaistniałej sytuacji.
- Nie masz za co. – Frank zaśmiał się cicho. – Jeżeli ktoś tutaj powinien przepraszać za cokolwiek, to tym kimś jestem ja. Nie dość, że u ciebie nocowałem, pożyczyłem twoje ciuchy, to władowałem ci się jeszcze do łóżka w nocy.
- Heh… - Cały czas się zastanawiałem, jakim cudem on używał tak lekkiego, swobodnego i niespętanego nerwowością tonu. Ja cały drżałem w środku i na pewno moje policzki pokrywały soczyste rumieńce. – Rozumiem, że nie u każdego atmosfera tego domu wywołuje pozytywne reakcje. Nie masz z czego się tłumaczyć.
- Nie boisz się tutaj być tak całkiem sam na okrągło?
- Przyzwyczaiłem się – wzruszyłem ramionami. - Chociaż nie zaprzeczę, że na początku było mi strasznie ciężko.
- Dlaczego tak właściwie twój ojciec cały czas gdzieś wyjeżdża? Czym się zajmuje?
- Służbowo, niczym konkretnym – mruknąłem, odwracając się do chłopaka plecami.
- Oooookeeeej – przeciągnął dźwięcznie samogłoski. – Rozumiem, że to ta linia, której nie wolno mi przekroczyć – westchnął, a w jego głosie czułem urażenie. – Jak robisz tak wielką tajemnicę z tak trywialnych rzeczy, to boję się, co będzie, kiedy zapytam o ulubiony owoc czy zajęcie lub kolor – burknął, wstając z krzesła. Przewróciłem dyskretnie oczami. – Chyba nie idę już dzisiaj do szkoły.
- Jak uważasz – odpowiedziałem zwięźle, unikając z nim całkowicie kontaktu wzrokowego.
Zauważyłem katem oka, że Iero stoi za mną i przygląda się z dystansu moim plecom, przybierając ten specyficzny wyraz twarzy. Ściągnął brwi, ścisnął usta w wąską linię i dostosował się do panującego w pomieszczeniu milczenia.
         Nie wiem, ile tak staliśmy właściwie na siebie nie patrząc i unikając własnych spojrzeń. Ja tego unikałem. Frank wręcz przeciwnie. Przeszywał mnie swoimi brązowymi oczami na wylot. Uważnie przypatrywał się mojej twarzy, jakby był w stanie cokolwiek z niej wyczytać. A może mógł? Nie wiem.
         W końcu jednak poddał się i westchnął tylko, kiwając bezsilnie głową.
- Idę po plecak – mruknął bezpłciowo i przeszedł do salonu.
Uśmiechnąłem się pod nosem, sam nawet nie wiem dlaczego. Był to objaw smutku, czy dumy z samego siebie? Obudziłem się z myślą, że z wczorajszego Gerarda nie zostanie dzisiaj nawet skrawek tej osobowości. Postanowiłem się jak najszybciej przestawić na tryb małomównego, skrytego chama. Tak jest lepiej. Lepiej dla wszystkich.
         Upiłem łyka kawy, opierając się plecami o kuchenny blat. Iero krzątał się po sąsiednim pomieszczeniu, zbierając swoje rzeczy do torby. Fizycznie dzielił nas mur, psychicznie właśnie zaczął się budować. Wciąż nie byłem w stanie uwierzyć, że znalazłem się z nim w jednym łóżku.  Chyba właśnie dlatego pojawił się ten uśmiech. To był szokujący incydent, podjęta pod wpływem chwili oraz magii pokoju lekkomyślna decyzja, której w sumie w ogóle nie żałowałem. Nie żałowałem tego, że czułem ciało bruneta blisko swojego. Jak nie patrzeć właśnie tego od dawna pragnąłem, więc nie miałem sobie nic do wytknięcia. Może zbytnią nieuwagę, jednak ta nieuwaga nie wkroczyła na tak wysoki poziom, aby zagrozić zainteresowanemu problematyką mojego życia Frankowi.
         Kontakt fizyczny nie jest tym samym, co dopuszczenie do siebie kogoś pod względem psychicznym oraz duchowym. W pewien sposób czasami nie czuję się komfortowo, kiedy Iero dotyka mojej skóry. Jest to zapewne uwarunkowane tym, że rzadko kiedy doświadczam czegoś podobnego. Do czyjejś obecności można się przyzwyczaić, także niejako czekam na ten moment. Sfera duchowa to już całkiem inny poziom w relacjach międzyludzkich. Psychicznie nie jestem chyba do końca gotowy na cudzą stałą obecność w moim życiu.
         Ludzie są ruchomym elementem. Ich uczucia względem danej jednostki to jedynie efemeryczne rojenia, nic o stabilnym podłożu. W moralność człowieka wpisana jest zdolność do odczuwania empatii. Jest wpisany kodeks poprawnego zachowania w danych sytuacjach. Ludzie to stworzenia, które potrzebują życia w stadzie do kompletnego spełnienia. Nikt nie chce być sam. Ja również tego nie chcę. Jednocześnie twierdzę, że jestem skazany na obecny żywot. Odizolowany od reszty i zdany jedynie na siebie oraz własny instynkt przetrwania. Problem tkwi we mnie. Zawsze tkwił. Sam nie wiem nawet czego już chcę.
         Bliskości i samotności.
         Miłości i potępienia.
         Kontaktu fizycznego z drugą osobą i całkowitej separacji od kogokolwiek.
         Jestem pełen sprzeczności, co bynajmniej nie ułatwia klasyfikacji moich stosunków z Frankiem do jakiejkolwiek grupy czy kategorii.
         Zmarszczyłem brwi. Zrobiło się strasznie cicho. Nasłuchiwałem chwilę, lecz nic się nie zmieniło. Nie docierały do mnie żadne dźwięki mogące sygnalizować, że chłopak nadal krząta się po salonie. Wyszedł? Nie, pożegnałby się. Poza tym wątpię, że nie usłyszałbym dźwięku zamykanych drzwi frontowych. Po tym domu zbyt dobrze rozchodziło się echo jakiegokolwiek dźwięku, nawet skrobania myszy. Co on tam tak długo robi?
         Odstawiłem kubek na blat i udałem się cicho, wręcz na palcach, do sąsiedniego pomieszczenia. Iero stał na przeciwko drzwi, które prowadziły na dół do piwnicy i wpatrywał się w potężną kłódkę, która sprawiała, że bez klucza otworzenie ich stawało się niemożliwe. Uśmiechnąłem się krzywo pod nosem i zaszedłem chłopaka od tyłu. Odgrodziłem mu drogę ucieczki, kładąc dłonie na drewnianej płycie po obu stronach jego głowy.
- Co tutaj robisz? – szepnąłem mu do ucha. Frank drgnął nerwowo, jakby ktoś poraził go prądem. Odwrócił się twarzą w moją stronę.
- Ja pierdole! Wystraszyłeś mnie. – jego klatka piersiowa szybko pulsowała pod wpływem częstych wdechów oraz wydechów powietrza z płuc.
- Co robiłeś? – powtórzyłem pytanie, starając się nie skupiać zbytnio na pewnym aspekcie wyrażonym poprzez bliskość naszych ciał oraz namacalność Iero nie tylko fizyczną, ale również umysłową.
- Tak właściwie to nic… Zastanawiałem się po prostu, co jest za tymi drzwiami. – wzruszył ramionami.
- Piwnica – mruknąłem.
- A po co ci taka wielka kłódka? Boisz się, że leśne krasnoludki ukradną ci w nocy konfitury, jak będziesz spał? – zażartował.
- Boże, nie twój cholerny interes, Frank! – czułem się coraz bardziej przypierany do muru.
- Przestań – szepnął, spuszczając wzrok. – Znowu zaczynasz być chamski i gburowaty. Nie lubię, kiedy tak się zachowujesz.
- Taki już jestem.
- Dlaczego? – wlepił we mnie spojrzenie swoich dużych, bursztynowych oczu. Kolor tęczówek Franka w jakiś sposób przywrócił pewne nieprzyjemne wspomnienia. Skojarzeniowa reakcja łańcuchowa. Zamknąłem mocno oczy, usiłując wyrzuć zalewające moją głowę obrazy, ale chyba nie byłem w stanie już tego powstrzymać.
- Z powodu przeszłości – odparłem ściszonym głosem, odbiegając myślami w bardzo odległe czasy.


         Śmiałem się głośno, biegnąc przed siebie ostatkami sił. Płuca przecinał mi nieznośny ból, ale adrenalina robiła swoje. Wiedziałem, że kiedy zwolnię, to tata mnie dogoni i przegram z Mikeyem. Nie chciałem pomagać babci karmić kur. Wolałem łazić po drzewach i patrzeć przez lornetkę na szybujące w powietrzu ptaki.
         Przedzierałem się przez zboże, czując jak policzki pulsują mi od nadmiaru krwi, która się w nich zgromadziła. Kłosy smagały mi nieprzyjemnie ramiona, ale nie przywiązywałem do tego większej uwagi. Liczyła się wygrana i słodkie lenistwo, jakie mi zapewni. Zaśmiałem się chytrze pod nosem.
         Dobiegłem do stodoły okrężną drogą i przywarłem plecami do jej ściany, wyrównując oddech i obserwując okolicę. Nigdzie nie widziałem taty, ale wiedziałem, że to w sumie nic nie znaczy, ponieważ on również potrafił się świetnie kryć. Mimo wszystko uśmiechnąłem się do siebie z triumfem. Wygram! Zaśmiałem się odrobinę głośniej podniecony wizją patrzenia, jak brat pomaga babci, podczas gdy ja mam wolne. Zatkałem sobie od razu usta rękoma, aby więcej podobnych dźwięków już spomiędzy nich nie wypłynęło.
         Wkroczyłem tyłem do wnętrza, a przodem do wyjścia ze stodoły. Jakby tata jakimś cudem za mną szedł, wolałem szybko schować się w sianie i podjąć dalszą ucieczkę, kiedy teren będzie czysty. Z całej konspiry wyszło jednak tyle co nic, ponieważ potknąłem się o jakiś przedmiot wystający z ziemi i upadłem z hukiem na drewnianą podłogę. Już drugi raz dzisiaj szybko przyłożyłem ręce do ust, nasłuchując, czy ktoś się zbliża. Po kilku minutach stwierdziłem, że nadal jestem chyba bezpieczny, więc spojrzałem na dół, aby zidentyfikować przedmiot, który niemal zdradził moją pozycję na polu walki.
         Zmarszczyłem czoło, biorąc do ręki buta. Był to trampek Mikeyego. Oczywiście niezawiązany. Jak zwykle! Prychnąłem cicho. Co ten dzieciak tutaj robił? Przecież nie zwiałby bez buta. Cały czas mu spadały, ale to nie jest powód, aby rozrzucać je jak leci po całym gospodarstwie.
         Wstałem powoli, otrzepując porządnie spodnie ze słomy, siana i innych brudów. Chciałem się wyprostować, lecz uderzyłem głową w coś twardego. Odsunąłem się na bok, spoglądając do góry. Nogi się pode mną ugięły, a trzymany wcześniej w dłoni but brata upadł z głuchym dudnieniem na podłogę. Do oczu napłynęły mi łzy. Zacząłem coraz szybciej oddychać, a dolna warga drżała mi niewiarygodnie.
Zrobiłem niepewny krok w tył. Patrzałem przerażonym wzrokiem na siną twarz Mikeyego wiszącego bezwładnie na sznurze. Bujał się na boki pod wpływem mojego wcześniejszego uderzenia. Jego oczodoły były puste. Na wierzch wystawała świeża, żywa tkanka. Surowe mięso wydawało na zewnątrz szkarłatne krople krwi, które spływały po jego nabrzmiałych policzkach, aby następnie skupić się na podbródku i skapnąć na brązową koszulkę oraz bukiet białych lilii, które trzymał w dłoniach spętanych grubym sznurem w nadgarstkach.
Zrobiłem krok w tył, plącząc się o własne nogi. Z mojej piersi wydobył się głośny, przeraźliwy krzyk. Z oczu popłynęły od razu łzy, a piersią wstrząsnął przeraźliwy szloch.
Zacząłem biec do wyjścia, wyjąc z wewnętrznego bólu i przerażenia. Zanim jednak dotarłem do drzwi stodoły, wpadłem na oniemiałego ojca, który stał u wejścia i patrzał na wiszącego w powietrzu Mikeyego. Upadł na kolana, a wtedy ja przyczołgałem się do niego na czworaka i zarzuciłem ręce na szyję.
- Tato… Mikey… Lilie... – jąkałem się nieskładnie. – O mój boże…
- Wiem, Gee – odpowiedział cicho łamiącym się głosem.


- Gerard – Frank szturchnął mnie mocno w ramię.
- Przepraszam – potrząsnąłem głową na boki. – Zamyśliłem się.
- Z tobą chyba nie da się normalnie gadać, co? – westchnął ciężko.
- To nie gadaj, jaki masz znów problem?! – warknąłem, żałując od razu tego posunięcia, kiedy zobaczyłem minę Franka. Wyrażała szok, dezorientację i wreszcie coś na kształt zawodu oraz zrezygnowania. On znowu tylko żartował, idioto!
- Właśnie już chyba żaden... – szepnął, zabierając plecak z podłogi. – Mam tego dość. – Wyminął mnie prędko. Po chwili usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwi, po którym zapanowała kompletna cisza.
         Zacisnąłem mocno powieki. Mogłem się pohamować. Iero nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Moje wewnętrzne, osobiste frustracje nie powinny wpływać na nasze relacje. Mam ze sobą jakiś ogromny problem – tyle jestem w stanie na pewno stwierdzić bez jakiejś opinii biegłego w takich sprawach specjalisty. Po co to mówiłem? Dlaczego użyłem tak wrogiego tonu? Przecież wcale nie chciałem go urazić czy odtrącić. Nie chciałem, aby odszedł i zostawił mnie samego.
         Uderzyłem mocno pięścią w drewniane drzwi piwnicy.
         Jestem kompletnym idiotą.


************************


Kiedy przyszedłem o szesnastej do biblioteki, ta była jeszcze całkiem pusta. Prócz pani Rowell oraz kilku, jak zakładam, uczniów nic nie zakłócało mojego spokoju. Ustawiłem obraz powoli i dokładnie oraz tak jak mi rozkazała bibliotekarka, aby usunąć się na bok, kiedy zaczęli schodzić się gapie.
Dzień czytelnika to uroczystość organizowana raz na semestr w naszej szkole. Działa to na zasadzie dnia otwartego. Ze względu na duży asortyment biblioteki oraz spory rozmiar pomieszczenia, może się w niej zmieścić naprawdę wiele osób. Małżeństwa przychodziły z dziećmi, starsi ludzie z ciekawości, a młodzież dla pośmiania się i powygłupiania przed znajomymi.
Pani Rowell wymyśla gry i zabawy związanie ze znanymi bajkami. Za wszystko przewiduje nagrody rzeczowe w postaci tego, co stanowi dodatkowy wabik na najmłodszą grupę wiekową. Jakby nie patrzeć, nie obchodziło mnie to wszystko zbytnio. Co innego o wiele bardziej zajmowało moje myśli.
Wciąż byłem na siebie zły z powodu tego, jak potraktowałem rano Franka. Może zbyt to przeżywam, ale Iero jest jedyną osobą, która ze mną wytrzymuje, a przynajmniej wytrzymywała. Do dzisiaj. Chłopak w pokrętny sposób rozumie wiele rzeczy i nie wnika bezczelnie w moje prywatne życie oraz tajemnice. Poza tym naprawdę mi na nim zależy. Nie mógłbym zacząć normalnie funkcjonować, gdyby nagle się okazało, że zabraknie go w mojej codzienności.
Może relacje moje i Franka nie są przyjaźnią, wiedzą absolutną na temat drugiej osoby, z którą tą zażyłość się dzieli, ale… zwyczajnie uzależniłem się od obecności bruneta przy mnie, w moim życiu. Jak by nie patrzeć, ja również nie wiem wiele o nim samym, lecz przecież nie jest to jakieś niesamowicie istotne. Liczy się to, że dobrze nam w swoim towarzystwie i nawet milczenie nie jest przytłaczające, póki nic nieprzyzwoitego nie zalewa naszych myśli, bo oczywiście zdarzają się i takie niezręczne chwile jak na przykład ta z rana. Nie są one jednak na tyle liczne, aby skutecznie przyćmić pozytywny odbiór tego, co zdążyło już między nami wykwitnąć.
Postanowiłem, że po tym całym dniu czytelnika zwyczajnie zadzwonię do Franka i przeproszę za swoje dzisiejsze zachowanie. Ponadto powinienem jakoś ogarnąć siebie samego, żeby więcej nie robić takich scen. Iero nie będzie znosił tego w nieskończoność i w końcu odejdzie, a ja ponownie pogrążę się w samotnej nicości.
- Gerardzie, cóż to za strapiona mina? – usłyszałem panią Rowell i jej wesoły, rozanielony głos. – Piękny obraz! Nie pochwaliłam ciebie wcześniej. Stanowi główną atrakcję naszej dzisiejszej wystawy młodzieżowej.
- Miło mi – postarałem się uśmiechnąć, ale chyba mi to niespecjalnie wyszło, ponieważ mina kobiety lekko zrzedła. Znowu przyprawiałem kogoś o zawód.
- Stało się coś? – zapytała z troską. – Chodzi o Franka? – drgnąłem nerwowo.
- Skąd… ten pomysł?
- Wczoraj był u mnie w bibliotece i pytał się o ciebie, więc… Pokłóciliście się może, albo coś w tym guście? Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że pojawicie się dzisiaj tutaj razem.
- Heh… coś w ten deseń. Małe nieporozumienie.
- Nie martw się, jakoś wam się ułoży – położyła mi rękę na ramieniu. Spojrzałem na nią z szokiem oraz niemym zapytaniem. – Proszę cię, mój drogi! Widziałam, co między wami jest chyba na długo przed tym, zanim sami do tego doszliście – odgarnęła grzywkę z czoła teatralnym dystyngowaniem i uniesieniem.
- Chyba ma pani rację. – Tym razem na moje usta wpłynął szczery, choć nadal niemrawy, uśmiech.
- Zmieniłeś się – stwierdziła poważnie. – Na lepsze oczywiście. Jednak wciąż brakuje ci wiele, aby… jakby to ująć… nawiązywać z innymi jakieś bliższe kontakty. Za bardzo skrywasz się przed światem, kochanie. To nie ułatwia sprawy.
- Wiem – szepnąłem.
- Wszystko zawsze chyba można naprawić – dodała wesoło. – Mario! – zawołała.
Podniosłem głowę akurat na czas, żeby zobaczyć dziewczynę zmierzającą w naszym kierunku. Była dość wysoka. Na pewno przewyższała mnie o głowę. Jej czarne, proste włosy sięgały za pas i zawijały się odrobinę przy końcówkach. Miała na sobie krótką spódniczkę w kratę, trochę zbyt krótką jak na mój gust, i czarną koszulę z przydługimi rękawami. Jednak nie jej ubiór był dla mnie najbardziej znaczący. Całą swoją uwagę skupiłem na prawym udzie dziewczyny. Mimo posiadania zakolanówek, nie zakryła całej powierzchni swojej skóry. Dostrzegłem zatem całą sekwencję wytatuowanych zawijasów, które pokrywały jej udo i szły zarówno wyżej jak i niżej poza to, co było przeznaczone do wglądu publiki.
         Utkwiłem zimne spojrzenie w jej czarnych jak węgiel oczach. Miała niezwykle piękną twarz, idealną wręcz na moje płótno, lecz biła od niej odpychająca aura. Nie dałem się zwieść ani na chwilę tym długim rzęsom, malutkiemu pieprzykowi na lewej kości policzkowej i wymalowanym krwistoczerwoną szminką ustom, które niesamowicie kontrastowały z porcelanową bladością jej cery.
         Dziewczyna stanęła przede mną z pewnym swego stanowiska uśmieszkiem. Wyciągnęła przed siebie drobną dłoń.
- Jestem Maria. Miło mi ciebie w końcu poznać, Gerardzie. – Spojrzałem na jej nadgarstek opleciony dokoła wizerunkiem krzewu cierniowego.
- To ty... – szepnąłem, cofając się o krok.


************


Nie wiem, co robię. Oszalałam, uległam namowom i oto wyżej jest rozdział. Ech…
W piątek będzie niespodzianka, ponieważ to drugi rok mojego blogowania. To dzień, w którym będziecie mogli zadawać mi pytania dosłownie na każdy temat. Od opowiadania po kolor mojej bielizny interesujące Was inne rzeczy X’D
Ostatni zapasowy i feriowy rozdział pojawi się wraz z drugim lutego.


9 komentarzy:

  1. W moje urodziny ; - ; Tak pięknie będzie widzieć ten rozdział. Niech będzie on piękny i kwiecisty i... i... Jej. Cieszę się, że tą część dodałaś tak szybko :3 Jeszcze raz napiszę: uwielbiam czytać to co piszesz. Szkoda mi Gerarda.

    OdpowiedzUsuń
  2. "To ty." Znaczy, że ona? Znaczy, że ona ona z poprzednich rozdziałów? Kurde, kto to?! XD
    Nie mogę się doczekać następnej części. I teraz nawet mnie nie denerwuj, tylko szybko dodawaj, bo po tych pięciu rozdziałach pragnę przeczytania Lilii jak niczego innego. Kocham to opowiadanie, kurczę. Dopiero teraz sobie przypomniałam, jak cudownie jest znów czytać twoje rozdziały! Dawaj szybko następny ^_^

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  3. O w mordę. Dlaczego ja wcześniej nie trafiłam na tego Frerarda?

    OdpowiedzUsuń
  4. ;-;
    Biedny Franio ;-; Jak Gerard może go tak traktować? ;-;
    I i i... Dalej nic T^T Jestem spragniona tych czysto Frerardowych kontaktów między nimi ;-;
    Ale i tak świetny rozdział ;-;
    Ta Maria to jest ta ta która ma mu pomóc? Dobrze pamiętam że coś takiego było? O.o
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedny Franio ;-; Jak Gerard może go tak tarktować?
    Przyznam się, że znów płakałam na opisie Mikeya na sznurze. To było takie smutne. Oczywiście ten widok stanął mi przed oczyma, sprawiając, że prawie zemdlałam. Tak, super hiper zajebiście.
    No ale...Nie mogę się doczekać 17 rozdziału. Niech będzie pełen lilii, Frerardowy, piękny i tak piękny jak inne! Dawaj szybko nowy rozdział!
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju, Darsa! Jak dobrze, że dodałaś ten rozdział. Co prawda spodziewałam się jakiś pikantnych szczegółów z ich nocki, no ale ok. Rety...ten rozdział zrobił na mnie wielkie wrażenie pod względem literackim. Jest tak...kunsztownie napisany. Zdania, które budujesz, są zrozumiałe i pełne treści, ale też bardzo ozdobne i po prostu piękne. Strasznie lubię coś takiego. Szczerze, to imponujesz mi :). Ale chyba o tym dobrze wiesz. W każdym razie, rozdział był świetny, a Maria wydaje się być kimś znaczącym w fabule, choć niekoniecznie dobrym :D. Zobaczymy, co nam zgotujesz w następnej części.
    P.S. Pozdrowienia również dla bety, bo odwala kawał dobrej roboty, a zdaje się, że nie zdobywa takiego uznania, na jakie zasługuje :)
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże, Boże, akdjakldjaklajka ;____; Wstyd mi, że dopiero teraz komentuję, bo czytam Twoje Frerardy od... no już bardzo, bardzo długo i może kiedyś zostawiłam po sobie jakiś anonimowy ślad w komentarzu, ale na ogół siedzę cicho. Co od dzisiaj zmienię, w końcu musiał nadejść ten dzień. Właściwie chciałam się za to zabrać pod poprzednim rozdziałem, ale dodałaś ten tak szybko, że nie zdążyłam XD To świetnie, bo jest jeszcze więcej ślicznych rzeczy do czytania <3
    Zacznijmy od tego, że zgadzam się jak najbardziej z powyższym komentarzem. Ogromnie podziwiam Twój styl pisania. Jak to już zostało powiedziane, zdania przez Ciebie napisane są zrozumiałe i zarazem ozdobne, jej, czasami aż nie mogę wyjść z podziwu. Jesteś jedną z najbardziej utalentowanych pisarek, które pisują Frerardy.
    Sposób w jaki Gerard czasami traktuje Franka jest faktycznie okrutny, ale mi się podoba, bo lubię postać Waya i rozumiem, że nie można ot tak rzucić się drugiej osobie w ramiona z takim usposobieniem, jakie on ma. Współczuję mu, bo z jego przemyśleń widać, że bardzo chce bliskości Franka i to, jak się w stosunku do niego zachowuje jest trochę smutne, ale to nie całkiem wina Gerdzia :c Mam nadzieję, że za niedługo już sobie co nieco wyjaśnią, borze zielony, czekam na to tak bardzo skdjkalsaj ;_;
    Kocham Gerarda tutaj bardzo mocno, mimo że nie wie czego chce, krzywdzi Franka, jest poplątany i tak dalej. Kocham całe to opowiadanie, moja kuzynka jest świadkiem, bo czasami czytam przy niej i zachowuję się jak najbardziej nieokrzesany fangirl ;_;
    Dużo, dużo weny życzę, nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  8. O nie, nieee.... "Tak będzie lepiej dla wszystkich", moja znienawidzona kwestia wypowiedziana przez bohatera. Ale mam nadzieję, że pani Rowell miała racje, hehe. Maria jest podejrzana, to znaczy wiemy, że jest podejrzana, ale świetnie oddałaś jej, nazwijmy to, specyficzność. A historia Mikeya była genialna. Najpierw ten bieg w zbożu, od razu wyobraziłam sobie obrazy słońca i złotej poświaty... Pięknie namalowany obraz poetycki ;) Tak, jak ten poranek, przesycony ciepłem, sennością i uroczym Frankiem. Trzymasz poziom! :)
    MxMS

    OdpowiedzUsuń
  9. Było dobrze, a Gerard to spieprzył :/ Ehh... To z Mikeym było straszne. Nie spodziewałam się czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń