Unforgivable
Mistake
2.
- Proszę pana… - zaczął funkcjonariusz znudzonym głosem. – W tym
więzieniu obowiązują pewne procedury, których…
- Mam w dupie wasze pierdolone procedury! – warknąłem. –Ten
człowiek jest tutaj bezprawnie przetrzymywany. Nie mogę się z nim widzieć ja,
nie może się z nim widzieć nawet jebany prawnik, co jest, kurwa, wręcz nie do
pomyślenia. –Złapałem się za głowę, nie będąc w stanie inaczej wyrazić mojego
niedowierzania. Obojętna mina dyżurującego dodatkowo mnie rozsierdzała. – W tym
kraju obowiązuje prawo, które mówi, że oskarżony ma prawo się bronić. Jak widać
któryś punkt pewnych reguł został naruszony.
- Niech pan się już uspokoi – mruknął mężczyzna. – Nie do mnie z
takimi sprawami. Idź pan zawracać głowę komuś innemu.
- Kto tutaj sprawuje jakieś wyższe stanowisko? – zapytałem z
irytacją.
- Naczelnik.
- Proszę mi go tutaj zawołać.
- Tak nie można…
- RUSZ DUPĘ! Mam już serdecznie dość tego waszego ‘nie można’.
DOŚĆ! Rozumiesz, co mówię, czy powtórzyć, ty zasrana, gruba świnio?
- Proszę przysłać ochronę na korytarz cztery be – mruknął
funkcjonariusz zza kontuaru do krótkofalówki.
- No to są chyba jakieś żarty – obruszyłem się.
- Nie, to jest procedura, którą wcielam w życie, kiedy coś mnie
tak wkurza jak właśnie pan. Przychodzi pan tutaj dzień w dzień już od dwóch
tygodni i wykłóca się wciąż o to samo.
- A pan niezmiennie mnie ignoruje, co tylko dodatkowo motywuje.
Nie łatwiej byłoby coś z tym zrobić?
- Nie pomogę panu. Mało mnie obchodzą pańskie sprawy. Proszę
rozwiązywać swoje problemy na drodze postępowania prawnego.
- Już ja je rozwiążę – warknąłem. – Dlatego radzę zacząć rozglądać
się za nową pracą, bo tutaj stołka pan długo nie pogrzeje. Darmozjad. – Kiedy
poczułem rękę ochroniarza na swoim ramieniu, obróciłem się gwałtownie w jego
stronę. – Zabieraj, kurwa, te łapy – odepchnąłem od siebie zdezorientowanego
mężczyznę i z furią udałem się do wyjścia z więziennej przybudówki.
Byłem wkurzony.
Doprowadzono mnie wręcz do skraju irytacji i zdenerwowania. Nigdy jeszcze nie
odczuwałem takiego ogromu negatywnych emocji. Może dlatego, że tak na dobrą
sprawę, nikt w przeszłości nie postawił mnie w obliczu podobnej sprawy.
Gerarda oskarżono
o działalność korupcyjną. Bujda. W
życiu bym w to nie uwierzył. Coś w tym wszystkim strasznie śmierdziało. Nie
mogłem się widzieć z chłopakiem mimo usilnych starań. Prawnik również nie był w
stanie przebić się przez mur, który pewne organy rządowe musiały na jakiejś
podstawie starannie go ułożyć cegiełka po cegiełce, wręcz pedantycznie
wypełniając wszelkie wnęki masą cementową. Jednak nadal trzeba szukać
jakichkolwiek luk oraz niedociągnięć. Musi się znaleźć sposób przynajmniej na
widzenie. Muszę mieć pewność, że wszystko jest z nim okej, że nic mu się nie
stało. Wiązałem z tym ogromne nadzieje. Wmawiałem sobie codziennie, że
Gerardowi nie dzieje się żadna krzywda. Nie zniósłbym myśli, że siedzę na wolności,
podczas gdy tam się nad nim znęcają.
Z tej bezradności,
która mnie nieoczekiwanie usidliła, chciało mi się dosłownie płakać. Samo
załamywanie rąk i wypruwanie sobie flaków nie przynosiło efektów, lecz
wściekłość skutecznie tłumiła wszelkie odruchy, które przybliżały mnie
konsekwentnie do granicy załamania. Musiałem być teraz silny. Dla Gerarda, dla
siebie, dla nas obojga i dla naszego związku z niepewną przyszłością.
Bezzwłocznie
musiałem skontaktować się z prawnikiem naszej firmy. Dotychczasowe działania
były wręcz żałosne w uzyskanych skutkach. Należy zastanowić się nad dalszymi
planami i gruntownie zmienić obecną politykę negocjacji. Byłem w stanie nawet
posunąć się do ostateczności i zastosować drastyczne środki, ponieważ tkwimy od
dłuższego czasu w martwym punkcie, a tak dłużej nie może być.
***
Przez chwilę
patrzyłem na zmartwioną twarz prawnika i papiery, które rozłożył godzinę temu
na stole w kawiarence przy jachtowej przystani. Krajobraz piękny, tylko szkoda,
że okoliczności już znacznie bardziej przygnębiające.
Ukryłem twarz w
dłoniach, usilnie starając się zdusić w sobie skoncentrowane w okolicach mostka
emocje, aby przypadkiem się nie rozkleić.
Ostatnie cztery miesiące jawiły mi się jako straszna męka,
nieustanne zamartwianie się, szukanie sposobów na rozwiązanie problemu. Gerard
nadal siedział w więzieniu odizolowany od wszystkiego i wszystkich. Zero
odwiedzin. Zero prawników. Mnie nawet już nie wpuszczają na teren zakładu,
ignorując na wstępie przy bramie wjazdowej.
- Nie mam z nim kontaktu od prawie pięciu miesięcy – szepnąłem.
– Na jakiej podstawie oni tam go trzymają?
- Niby korupcja… - powiedział niepewnie mężczyzna.
- Niby korupcja – powtórzyłem głucho.
- Starałem się wszelkimi sposobami dojść do osoby, która to wszystko
zainicjowała. Prokurator Peterson wydał orzeczenie i nakaz zatrzymania Gerarda
w areszcie wydobywczym. Oparł swoje powody na niezwykle kruchych podstawach,
przekazując cały proces i jego przygotowanie sędziemu Falcovicowi. Jednak czego
się nie robi dla dobra kraju – uśmiechnął się kwaśno.
- O co im może chodzić? – usiadłem prosto na krześle.
- Myślę… że wszystko koncentruje się dokoła udziałów w firmie –
zaczął niepewnie Vic. – Wasza działalność sięga korzeniami nie wiadomo jak
głęboko. To łakomy kąsek lub ogromny konkurent, którego chcą zniszczyć.
Jednakże dziwi mnie w tym momencie lekkomyślność prokuratury, która postępuje
wręcz nieracjonalnie. Posiada wielką władzę w takich sprawach, ale… Dlatego
przynajmniej wiadomo, że trzeba to drążyć na szczeblu terytorialnym, bo wyższe
organy nie babrałyby się w takich gównie, nie angażowałyby się w machloje,
których motywacją są wątpliwe przypuszczenia. Trzeba zacząć się mieszać w tą
grę.
- Chęć zysku kontra chęć destrukcji wiekowego koncernu… To
wszystko nadal równa się zyskowi.
- Oczywiście. Oni zajmują się sprawami, które mają wpisane w
papiery stanowienie niebezpieczeństwa dla kraju, podwyższenia współczynnika
korupcji. Udowodnienie im czegokolwiek jest wręcz niemożliwe, zasłonią się
paragrafami i odpowiednimi procedurami, mającymi na celu unieszkodliwienie
kreta, wroga wewnętrznego. Taka instytucja dużo knuje, nigdy nie jest bez
skazy.
- Nie rozumiem jednak dlaczego mnie wypuścili… Przecież jestem również
udziałowcem.
- Sądzę, że tutaj chodzi o zaangażowanie w życie firmy. Gerard
ma z nią stały kontakt, gdyż wziął sobie jej prowadzenie na barki samodzielnie.
Jesteście z Edem jedynie wspólnikami. Nie bierzecie czynnego udziału we
wszystkich transakcjach. Dłuższe zatrzymanie was byłoby podejrzane, a
zastosowanie aresztu wydobywczego mija się z celem, kiedy nie jesteście w
stanie obciążyć szefa, ponieważ nie macie z nim praktycznie żadnego kontaktu na
tle czysto firmowym.
- Jednak jeżeli mieliby osądzić Gerarda i zabrać te udziały,
nawiasem mówiąc – niech biorą je sobie w cholerę, dlaczego już go nie osądzili,
albo nie wypuścili za kaucją – jęknąłem żałośnie.
- W przypadku podobnego zatrzymania ciężko jest prosić o
jakąkolwiek ulgę. To ma na celu przyznanie się Gerarda do winy, której nie
popełnił, chociaż w papierach widnieje to raczej jako zbieranie przez
prokuraturę dalszych dowodów względem prowadzonego dochodzenia. Jednak… - Vic
pochylił się na papierami. – Wciąż mamy czas, możemy prosić, błagać. Wszystkie
ruchy są dozwolone, póki nie została wyznaczona data procesu. Ich zwłoka na tym
polu działa na naszą korzyść. Trudno jest zebrać materiały dowodowe w sprawie,
która nie jest przestępstwem, więc zakładam, że je zwyczajnie fabrykują. –
Mężczyzna upił łyk kawy, myśląc nad czymś podczas wodzenia wzrokiem między
linijkami dokumentów na stoliku. – Postaram się jeszcze raz złożyć wniosek o
wypuszczenie Gerarda za kaucją, ponieważ minęły trzy miesiące od kiedy
składałem poprzedni. Jednak należy się spodziewać, że będą chcieli ugrać na tym
dość sporą kwotę. Na twoim miejscu szykowałbym się na spore wydatki czy może
nawet i kredyty.
- Przynajmniej mamy jakiś jasny punkt. Coś się dzieje i
wyznaczamy cel, do którego można dążyć. Nie tkwimy wciąż w miejscu – machnąłem
niedbale ręką, chociaż wewnątrz mnie obudziły się ogromne pokłady nadziei. –
Jak najszybciej możemy dotrzeć do realizacji tego postanowienia?
- Postaram się skontaktować z sędzią jak najszybciej. Póki nie
ma procesu, wskazane jest go męczyć i wykłócać się, speszyć ich tym, że nie
ustajemy w działaniach, podkopywać, podmywać te zakłamane fundamenty fałszu.
Cała nadzieja w tym, że prokurator to zwykły burak z parciem na szkło. Jeżeli
połknie to, zostanie okrzyknięta kwota, jaka zadowoli jego materialistyczne
żądze. Wszystko będzie zależeć od sędzi, ale jeżeli to jeden z jego piesków,
machina zadziała szybko, dając nam odpowiedź.
Pokiwałem głową w zamyśleniu. Zatlił się we mnie płomyk
przygaszonego entuzjazmu.
Ostatnie tygodnie
wypełniała mi skrajna rozpacz oraz ciągłe zmęczenie dzięki nieprzespanym nocom.
Poinformowano mnie, że Gerard miał trzy próby samobójcze. Nie pozwolono mi go
odwiedzić w szpitalu, gdzie przebywał pod stałą obserwacją na oddziale
zamkniętym, traktowany jak jakiś kryminalista.
Nie jestem głupi, wiem, co
się dzieje w takich więzieniach. Nie rozumiem, dlaczego mimo wyraźnych
sygnałów, że coś jest w tym budynku nie tak jak powinno być, nikt na nic nie
zwrócił uwagi, nikt odpowiednio nie zareagował. Przecież w przypadku już
pierwszego targania się na własne życie, lekarz czy też psycholog bliżej
przyglądają się psychice czy stanowi fizycznemu danej osoby. Tymczasem Gerard jest kompletnie odcięty od wszystkiego co ma
miejsce po drugiej stronie muru. Areszt
wykreował w jego głowie nową rzeczywistość i narzucił warunki, do których
musiał się przystosować.
Może to zabrzmi brutalnie,
ale wręcz mam nadzieję, że jedyną przemocą, jaka została wobec niego zastosowana,
były lekkie pobicia i zaczepki słowne, które jakoś każdy jest w stanie
zignorować. Jest to niemożliwe, zważywszy chociażby na gwałtowną reakcję mężczyzny
oraz środki, jakie podjął. Jednak tylko wyłącznie takie myśli sprawiały, że
utrzymywałem się na krawędzi, nie spadając z niej w dół.
***
- Milion?! Oni oszaleli już
kompletnie? – warknąłem do Vica przez telefon.
- Taka była decyzja prokuratora, a sędzia nie wahał się nawet
chwili, aby ją zaakceptować.
- I kto tutaj jest skorumpowany do kurwy?
- Spokojnie, Frank. Teraz nie jest najlepszy moment na to, aby
omawiać tą sprawę, gdyż wychodzę właśnie z gmachu sądu. Proponowałbym spotkać
się jak najszybciej i na spokojnie przeanalizować krok po kroku wszystko, co
ode mnie usłyszysz.
- Jak szybko możesz do mnie przyjechać? – zapytałem, spoglądając
nerwowo na zegarek. Tak na dobrą sprawę nawet nie sprawdziłem godziny, jedynie
musiałem się czymś zająć, a to był wyćwiczony tik nerwowy.
- Będę wieczorem. – W tle słyszałem klaksony znerwicowanych
kierowców i inne odgłosy charakterystyczne dla ruchu miejskiego. – Muszę jednak
ciebie o coś zapytać, Frank.
- Tak?
- Masz taką sumę pieniędzy? To ogromna kwota.
- Oczywiście, że mam. Nie prowadzimy z Gerardem specjalnie
rozwiązłego trybu życia – spojrzałem chłodno w dół na ogród. – Mogę podebrać te
pieniądze choćby zaraz i wepchnąć je w ich tłuste mordy.
- Dobrze – usłyszałem głosie Vica niekłamaną ulgę. – Zawsze
mógłbym się dołożyć, ale jako prawnik u progu emerytury nie zarabiam kokosów,
także kamień spadł mi z serca.
- Jak szybko zwolnią Gerarda z aresztu? – natarłem szybko na
mężczyznę mimo świadomości, że nie do końca pozapisywałem się w tym momencie
taktem.
- Trudno mi powiedzieć… Myślę, że jeżeli będę mocno naciskał,
jest o kwestia tygodnia.
- Dobrze, zatem będę czekał – rozłączyłem się prędko.
Oparłem ręce na balustradzie balkonu.
Udało się.
Gdyby nie fakt, że jeszcze
nie odebrałem Waya spod więzienia i nie siedzi on teraz obok mnie na łóżku
okryty szczelnie ciepłym kocem, zaśmiałbym się z ulgą czy radością.
Musiałem z całego serca
podziękować Vicowi. Jest prawnikiem naszej rodziny od czasów, kiedy jeszcze mój
ojciec obejmował kierownictwo w firmie. Zawsze okazywał się skuteczny, kiedy
potrzebował go koncern, jak i sama rodzina. Zżyłem się z nim jeszcze jako nastolatek.
Stanowił niejako część naszej familii. Nieodłączny element. Uśmiechnąłem się
słabo pierwszy raz od niemal ośmiu miesięcy. W końcu wszystko wkracza na
odpowiednie tory.
***
Czy możemy się godzić na
bezprawie?
Czy jako obywatele kraju, w
którym niby panuje demokracja, mamy cokolwiek do powiedzenia?
Czy zwykły człowiek posiada
jakiekolwiek szanse w starciu z urzędnikami, których chęć zysku zżarła od
środka tak bardzo, że ledwo potrafią myśleć o czymś innym niż o pieniądzach?
Nie znałem odpowiedzi na te
pytanie. Myślę, że tak naprawdę nikt ich nie zna, ponieważ prawne pojęcie
naszej wolności i tak jest podzielone po połowie. Wszelkie urzędy są tak
misternie skonstruowane jak sieć wielu zależności. Zależności te łączą się,
wynikają jedna z drugiej, tworząc mur nie do przebicia. Dzięki silnym, wręcz
stalowym prętom, jest on nie do przebicia. Nikt nie ma z nim szans.
Popatrywałem co chwile
nerwowo na więzienną bramę, spalając w roztargnieniu papierosa. To czekanie doprowadzało
mnie do szału.
Po godzinie siedzenia na
masce samochodu, doszedłem do wniosku, że nie usiedzę dłużej w jednym miejscu,
zachowując przy tym pełnię zdrowych zmysłów. Chodziłem w tą i z powrotem,
wypalając fajkę za fajką, póki mnie nie zemdliło. Kiedy miałem jeszcze taką
możliwość, robiłem co chwile rundkę do budki ochroniarza i pytałem, kiedy w
końcu wypuszczą Gerarda. Po jakimś czasie funkcjonariusz, który pełnił wartę,
przestał mi otwierać okienko. Nawet kiedy pukałem w nie desperacko, patrzał na
mnie z jasnym przekazem: Wal się pan, ja
mam to w dupie. Ze mną nie wygrasz. Istotnie nie wygrałbym. Poległbym na
wielu polach. Na tle fizycznym moje warunki prezentowały się marnie. Metr sześćdziesiąt
osiem czyniło mnie przy nim chucherkiem z niedowagą i marną muskulaturą. Na tle
prawnym wylądowałbym pewnie w areszcie za atak na funkcjonariusza podczas
służby.
Kiedy w końcu usłyszałem
donośne skrzypnięcie potężnej, metalowej bramy, natychmiast zamarłem z
papierosem między palcami. W oddali dostrzegłem znaną mi tak dobrze postać.
Jednak strasznie zmienioną.
Podszedłem szybko kilka
kroków, lecz zatrzymałem się od razu jakby w akcie nagłej niepewności. Moją klatkę
piersiową przeszył nieopisany ból, a płuca jakby skurczyły się pod wpływem szoku i niedowierzania.
Gerard… istotnie był… Gerardem, ale nic nie było w stanie przygotować mnie na
widok chłopaka w takiej postaci. Ubranie wisiało na jego niezwykle wychudzonych
ramionach, całkowicie ukrywając istnienie jakiejkolwiek masy tłuszczowej czy
mięśniowej pod wymiętym, rozciągniętym, zbyt dużym materiałem, który niegdyś
pasował idealnie, przylegając do ciała. Ciemne cienie pod oczami Waya
zauważyłem już z daleka. Podkreślały tylko bladość jego skóry oraz anemicznie
zapadnięte policzki, uwydatniające kości szczęki oraz policzków. Biel bandaży
nasuwała mi nieprzyjemne myśli oraz wizje, których nie chciałem mieć w swojej
głowie, ponieważ bolały. Wiedziałem również, że ten ból nawet nie jest w
połowie porównywalny do bólu, którego on doświadczał. Przełknąłem ślinę,
dostrzegając czerwoną szramę, która zdobiła dokoła szyję Gerarda. Niezwykle
silnie kontrastowała z porcelanowym kolorytem jego ciała, wywracając moje
jelita na drugą stronę. Nogi niemalże się pode mną ugięły, lecz ostatecznie
postanowiłem przynajmniej sprawić wrażenie takiego, który wziął się w garść i
stawia teraz czoła problemowi, który przytłacza go swoim ogromem nie tylko
fizycznie, lecz również emocjonalnie. Nie miało to na celu sprawić, abym sam
poczuł się lepiej, ale aby moja pewna siebie postawa dodała Gerardowi otuchy.
Chciałem jednocześnie pokazać, że nie zaszły w nim żadne znaczące zmiany, a
nasze relacje pozostają nadal na poprzednim poziomie. Mimo wszystko Way nawet
tego nie zauważył. Stał nieruchomo kilka kroków od bramy wjazdowej i patrzał tępo w chodnik.
Nie zauważył wcześniej mnie. Nie zauważał całego otoczenia. Nie tyle sprawiał
wrażenie zagubionego, ile faktycznie był cholernie zagubiony. Po roku siedzenia
w więzieniu został brutalnie wystawiony na poprzednią rzeczywistość, z którą
wprawdzie obcował, lecz na pewno stała mu się obca, choć chyba bardziej
bezpieczna niż ta w więziennych murach.
Kiedy Gerard podniósł na mnie
wzrok, przeraziła mnie zawarta w nim pustka oraz oczy wyzbyte całkowicie z
wcześniejszego blasku i radości, którą czerpał kiedyś z życia. Podszedłem do
niego prędko i przytuliłem mocno do siebie, aby w końcu poczuć, że cały czas
jest materialny i ukryć wstrząs, jaki mnie ogarnął, kryjąc twarz w jego szyi.
- Cześć, Gee – szepnąłem mu łagodnie do ucha. Mężczyzna
delikatnie i powoli położył swoją dłoń na moich plecach, nie zacieśniając
jednak naszego uścisku. – Wracamy do domu? – zapytałem głosem pełnym wymuszonego
entuzjazmu. Po chwili odpowiedziało mi nieznaczne skinienie głowy.
Boże, co oni ci
tam zrobili, przemknęło mi przez myśl. Schyliłem się i podniosłem z ziemi jego
torbę, która zawierała wszystkie rzeczy, jakie kiedykolwiek przekazałem mu
przez strażników, a które jednak nie trafiły do kosza na śmieci. Mimo wszystko
nie należała do najlżejszych, a jej ciężar zdołał mnie zaskoczyć.
Wyprzedziłem
chłopaka, otwierając mu drzwi od strony pasażera. Kiedy Way wsunął się powoli
na siedzenie, trzęsąc się z… właśnie. Czego? Z niedożywienia? Z bólu? Ze…
strachu? O tym ostatnim nawet nie chciałem myśleć. Nie byłem w stanie pogodzić
się z tym, że tak późno cokolwiek zdziałałem w temacie wyciągnięcia go z tego
bagna. Jego strach przede mną oraz przed tym co robię, byłby nie do zniesienia.
Nie mogłem pozwolić na to, aby ukształtował się między nami mur, zbudowany na
niepewności oraz braku zaufania.
Zabawne. Powinienem się skarcić
za to, że takich chwilach potrafię
myśleć o własnych uczuciach i potrzebach. Skrzywiłem się z odrazy.
Zamknąłem powoli i delikatnie
drzwi auta, aby nie spłoszyć Gerarda. Każdy gwałtowny ruch mógłby wywołać u
niego reakcje, jakich niestety na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie
przewidzieć. Wrzuciłem torbę do bagażnika
prędko przeszedłem do przodu. Kiedy usiadłem za kierownicą, Gerard
posłał mi niepewne spojrzenie. Musiałem stłumić w sobie łzy, które z każdą
kolejną sekundą patrzenia na jego zmizerowane ciało, cisnęły mi się do oczu.
Uśmiechnąłem się do niego nieco posępnie, lecz szczerze. Cieszyłem się, że już
więcej nie będzie miał powodów do targnięcia się na własne życie. Prócz
destrukcyjnych wspomnień. Dlatego w sferze fizycznej byłem w stanie jak
najbardziej mu to zapewnić. Nie odpowiadałem jednak za jego stan psychiczny i
to, jak bardzo został naruszony. Mogłem tylko żywić nadzieję na to, że będę w
stanie mu pomóc wyjść z tego i choć odrobinę sprawić, aby nie wracał zbyt
często do przeszłości. To nieuniknione. Gerard nigdy nie zapomni o tych
wydarzeniach. Nie ma sposobu na to, aby tak się stało.
Patrzeliśmy tak na siebie
chwilę, aż Way uniósł delikatnie kąciki ust do góry.
- Niedługo będziemy w domu – pomasowałem powoli jego przedramię,
po czym odpaliłem silnik samochodu i dalej musiałem się już skupić na drodze.
***
Poruszałem się
cicho i powoli po kuchni, zbierając ze stołu kubki po kawie i talerze po
obiedzie, kiedy poczułem w kieszeni wibracje nadchodzącego połączenia. Włożyłem
ostrożnie do zlewu brudne naczynia tak, aby nie narobić hałasu i odebrałem
telefon szeptem.
- I jak on się czuje? – zapytał na wstępie Vic. – Jesteście już
w domu?
- Tak – odparłem cicho. –Zjedliśmy obiad i położyłem go spać –
zadrżał mi głos. – Boże, Vic… Żebyś ty go widział. To istny wrak człowieka,
którym kiedyś był.
- Rozmawialiście o czymś?
- Nie – zamknąłem oczy, usiłując się uspokoić. – W ogóle. Jedynie
kiwa głową na potwierdzenie albo zaprzeczenie, kiedy o coś pytam. Wszystko
robie powoli i ostrożnie. Muszę obchodzić się z nim jak z dzieckiem, bo inaczej
zaczyna drżeć, jakby się wszystkiego bał. To jest straszne – po moim policzku spłynęła
pierwsza, hamowana od dłuższego czasu łza.
- Będziesz musiał rozważyć wizytę u psychologa, Frank – podsunął
prawnik.
- Na razie to jest wykluczone – zaoponowałem.
- Nie mówię, że od razu masz go pchać w szpony obcego człowieka,
ale miej na uwadze to, że on próbował się powiesić i dwukrotnie podciął sobie
żyły. Gerard, którego znam, nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego nawet w
obliczu ogromnych problemów – zaznaczył
trafnie Vic. – Nawet nie chcę myśleć o tym, co oni mu robili w tym
więzieniu. Wiem jednak, że w pojedynkę prawie na pewno nic nie zdziałasz.
- Wiem – zsunąłem się na podłogę po drzwiczkach kuchennej
szafki. – Zabiorę go do mamy, kiedy przyzwyczai się do naszego mieszkania. Tam
panuje całkiem inny klimat. Jest cicho, dokoła same lasy i jezioro.
- To dobrze mu zrobi… - W głosie mężczyzny pojawiło się pewne
wahanie.
- Czy jest jeszcze coś, o czym chciałbyś porozmawiać? –
zapytałem, aby ułatwić mu sprawę.
- Dzwonił prokurator, który zarządził to wszystko i za jego
sprawą… - nie dokończył. Nie musiał. Oboje doskonale wiedzieliśmy, o co chodzi.
To ten skurwysyn władował Gerarda do pudła. – Nalega na spotkanie w jak najszybszym
terminie. Potrzebuję twojego podpisu pod jakimiś papierami.
- Niech się tym wypcha. Nie chcę go oglądać na oczy.
- Frank… nie naciskam na ciebie, sam dobrze wiesz…, ale to jest
konieczne.
- Co za gówno – szepnąłem, zdruzgotany. – Dobra… Później
pomyślimy nad tym bardziej konkretnie. Jakbym teraz go zobaczył, nie wiem, czy
uszedłby z życiem.
- Ni denerwuj się na zapas. Cieszmy się na razie tym, że Gerard
jest już w domu. To najważniejsza sprawa na ten moment. A co do wyjazdu... –
zaczął niepewnie. – Spakuj was na dłużej. Myślę, że odseparowanie się od tego
środowiska dobrze zrobi wam obojgu. Twoja mama bardzo dobrze zaopiekuje się Gerardem.
- Dzięki Vic… za wszystko – pożegnałem się niemrawo, kończąc
połączenie.
Odłożyłem telefon na bok i objąłem kolana ramionami. Wpatrywałem
się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą, nie wierząc, że wydarzenia kilku
ostatnich miesięcy naprawdę miały miejsce. Łzy samowolnie wypłynęły spod moich
powiek i sturlały się w dół po policzkach. Zacisnąłem mocno zęby, chowając
twarz w ramionach. Nie miałem już powodów, dla których miałbym dusić w sobie
dalej te wszystkie uczucia. Najzwyczajniej w świecie rozpłakałem się z
bezsilności jak nigdy wcześniej w całym życiu. Moim ciałem wstrząsnęły
dreszcze. Skurczyłem się w sobie. Co chwile łapałem mocniej powietrze w
urywanych, świszczących ratach. Pociągnąłem mocno nosem, starając się jednak
zachowywać jak najciszej.
Teraz wszystko
będzie lepiej.
Będzie lepiej, ponieważ ja
się o to postaram.
Będzie lepiej, bo gorzej być
już nie może.
Będzie lepiej bo musi.
Będzie lepiej…
Lepiej…
***
- Zaraz wrócę – oznajmiłem
Gerardowi, wyłączając silnik samochodu i wyjmując kluczyki ze stacyjki.
- Gdzie idziesz? – zapytał nagle cicho lekko roztrzęsionym i
zagubionym głosem. Odezwał się kompletnie nieoczekiwanie pierwszy raz od wielu
tygodni, czym zaskoczył chyba nie tylko mnie, ale najwyraźniej siebie tym
bardziej. Otworzyłem lekko usta w zdumieniu, lecz po chwili opanowałem się, aby
nie wyjść na idiotę i nie wprawić Gerarda w większe zmieszanie niż to, którego
obecnie doświadczał.
- Muszę podpisać jakieś dokumenty – machnąłem lekceważąco ręką.
– Vic nalegał. To naprawdę nic istotnego, ale muszę tam iść. Za chwilę wracam i
jedziemy dalej, nie przejmuj się – uśmiechnąłem się ciepło, lecz Gerard już nie
odpowiedział. Skiną jedynie nieznacznie głową i skupił się na widoku za oknem,
zaciskając mocno palce w pięści.
Wyszedłem szybko z
auta i pognałem do restauracji, aby jak najszybciej mieć wszystko z głowy i nie
dać się sprowokować. Nie mogłem ulec emocjom, aby w spokoju wyjechać stąd jak
najdalej.
Czekałem na ten
dzień niemal dwa miesiące.
Dwa miesiące zanosiłem
Gerardowi posiłki do pokoju, ponieważ nie wychodził praktycznie z łóżka, a o
jakiejkolwiek interakcji z ludźmi nie było nawet mowy.
Dwa miesiące trwałem z nim w
przejmującej i raniącej ciszy, nie zamieniając ani jednego pieprzonego słowa.
Dwa miesiące spałem obok
niego i uspokajałem, kiedy zrywał się w środku nocy.
Dwa miesiące obmyślałem plan,
jak powstrzymać się od zabicia prokuratora gołymi rękoma, ponieważ czas wciąż
gonił.
Moja złość została przyćmiona
właśnie tymi dwoma słowami.
Gdzie idziesz?
W końcu się do mnie odezwał,
a to jest wielki postęp. Dzisiaj zdecydowałem, że chłopak jest już gotowy na wyjazd
i kilkugodzinne zetkniecie się z cywilizacją podczas podróży autem. Załadowałem
spakowane od dawna walizki do auta. Wziąłem Waya pod pachę i wyruszyliśmy w
drogę.
Wszedłem do budynku szybkim
krokiem i tym samym szybkim krokiem skierowałem się w stronę Viva oraz
mężczyzny o nieznanych mi rysach twarzy. Mój widok wywołał na jego obliczu
radosny uśmiech, jakby było się z czego cieszyć.
Zignorowałem jego wyciągniętą
na powitanie dłoń.
- Co mam podpisać? – zacząłem nie do końca przyjaznym głosem. –
Chcę to mieć już z głowy i jechać dalej.
- Nie napije się pan chociaż szklaneczki źródlanej wody?
- Wsadź w sobie w dupę tą wodę – wycedziłem przez zęby,
posyłając mu lodowate spojrzenie.
Zmieszany moim zachowaniem prokurator wyjął z aktówki kilka
kartek zapisanych od góry do doły drobnym drukiem. Wziąłem długopis do ręki i podpisałem
wszystkie w wyznaczonych miejscach, nawet nie zwracając uwagi na treść. Znałem
ją już na pamięć.
Jako, że Gerard
wyszedł łaskawie za kaucją, nie wnoszę o nic oskarżenia oraz nie będę ciągnąć
ich po sądach, zgadzając się na warunki, dostarczając uprzednio pieniądze.
Jeden wielki
bełkot. Najchętniej pozwałbym sukinsynów, lecz Vic twierdzi, że to jedynie
strata czasu i pieniędzy. Nie wygramy z nimi za nic. Jedynie ciągnęlibyśmy
Gerarda po sądach, co na pewno nie wpłynęłoby korzystnie na jego i tak już
doszczętnie zrujnowana psychikę. Ostatecznie pieniądze nie grały dla mnie tutaj
żadnej roli, ani nie stanowiły jakiejkolwiek znaczącej bariery, lecz Gerard i
jego samopoczucie już jak najbardziej.
Złożyłem ostatni
podpis na końcu jednej ze stron i odrzuciłem ze złością długopis na bok. Już
miałem odchodzić, kiedy słowa prokuratora znacznie przechyliły szale na jego
niekorzyść.
- Miło było robić z panem interesy.
Ten irytujący, pełen ironii oraz samozadowolenia głos sprawił, że
nie myślałem w ogóle nad tym, co robię. Ogromna rolę w całym tym zajściu
odegrały emocje. Później, kiedy rozpamiętywałem tą chwilę, nigdy nie żałowałem
podjętej decyzji. Po prostu działałem instynktownie. Zacisnąłem mocno palce w
pięść i przywaliłem nią z całej siły w twarz mężczyzny. Dłoń pulsowała mi tępo,
lecz odczuwałem pewnego rodzaju satysfakcję z patrzenia, jak prokurator zbiera
z ziemi swoje ciało z nadwagą, trzymając się za szczękę.
- Obyśmy więcej się nie zobaczyli – warknąłem, potrząsając ręką.
Vic milczał, stojąc z boku i obserwując całe zajście, nie
wyrażając ani aprobaty, ani krytyki. Kiwnąłem mu jedynie głową na pożegnanie i
niemal wybiegłem z restauracji, chcąc w końcu uciec i postarać się zapomnieć o
niechlubnej przeszłości.
***
Postawiłem nasze
bagaże w korytarzu, puszczając najpierw Gerarda przodem. Rozglądał się
niepewnie po domu, jakby to miejsce było dla niego zupełnie obce, mimo że
bywaliśmy tutaj stosunkowo często.
- Mamo, jesteśmy – krzyknąłem.
Poinformowałem oczywiście kobietę o stanie Gerarda oraz o tym,
jak najlepiej się do niego odnosić. Jednak Linda Iero, to Linda Iero. Zawsze ma
swój własny, jej zdaniem najlepszy przepis na wszystko.
Mimo solidnej
sześćdziesiątki na karku, trzyma się wprost świetnie i kiedy tylko wychyliła
głowę zza rogu, na jej usta wpłynął szeroki uśmiech. Rzuciła się Gerardowi na
szyję, nie zważając kompletnie na moje protesty.
- Nie traktuj go tak, jakby był dzieckiem, Frankie – zgromiła
mnie wzrokiem, a ja odpowiedziałem jej tym samym spojrzeniem. Ale jego właśnie trzeba tak traktować, mamo!
Miałem ochotę to wykrzyczeć, lecz nie zrobiłem tego z oczywistych powodów, a
ona to doskonale wiedziała. – Jaki ty jesteś chudy! – Kobieta na powrót poświęciła
całą swoją uwagę Wayowi. - Ja nie wiem, czym on ciebie karmi, złotko, naprawdę.
Upiekłam wam wyśmienity obiad – wzięła Gerarda pod rękę i wręcz siłą zawlokła
go do kuchni, sadzając na krześle.
Chłopak posłał mi
nieco spłoszone spojrzenie, na co tylko wzruszyłem bezsilnie ramionami i
usiadłem zaraz obok.
- Śpimy na górze? – zapytałem mamę.
- Tak, już wam pościeliłam – zauważyła radośnie, stawiając przed
Gerardem kubek gorącej herbaty i kawałek sernika. – Idź i rozpakuj wszystko,
Frankie, a my tutaj sobie spokojnie porozmawiamy.
- Mamo… - zacząłem niepewnie.
- No już, ruszaj się.
Przełknąłem ślinę. Znam swoją mamę na wylot. Wiem, jak bardzo
potrafi być niedelikatna i bezpośrednia. Bałem się, że jeżeli zostawię ich
całkowicie samych, zacznie pytać chłopaka jak było w więzieniu i ile razy w
tygodniu go gwałcono. Dobra, może sporo przesadziłem, ale niechybnie pytania
mniej więcej takiego kalibru mogłyby paść.
Spojrzałem na
Gerarda, usiłując złapać jego wzrok. Kiedy mi się to udało, Way pokiwał
nieznacznie głowa na zgodę, dając mi tym samym zielone światło na zniknięcie z
pola widzenia. Mimo tego stałem jeszcze chwilę, nie mogąc się zdecydować.
Ostatecznie westchnąłem tylko głośno i poszedłem wziąć torby z przedsionka, po
czym zabrałem je na gorę.
***
Szedłem ostrożnie po pomoście
z dwoma kubkami wypełnionymi gorącą czekoladą. Kiedy zbliżyłem się do krawędzi
ostatniej deski, ostrożnie uklęknąłem, aby następnie usiąść i spuścić nogi w
dół.
- Proszę – podałem Gerardowi naczynie. – Czekolada – wyjaśniłem,
kiedy posłał mi niepewne spojrzenie.
- Dziękuję – szepnął, wąchając zawartość kubka.
- Nie jest ci zimno? Mogę zaraz przynieść koc – zaproponowałem.
- Nie, jest okej – odparł zwięźle, wpatrując się w spokojną
taflę jeziora.
Minęły już cztery miesiące,
odkąd siedzimy na garnuszku u mojej mamy. Nastała jesień i każdy kolejny dzień
przynosi teraz ze sobą coraz niższą temperaturę. Stan Gerarda znacznie się
poprawił, jeżeli patrzeć z perspektywy tego, co było zaraz po wyjściu z
więzienia. Może nie rozmawia ze mną jakoś bardzo często, ale przynajmniej się
odzywa. Dużo wychodzimy z domu. Spacerujemy długo leśnymi ścieżkami czy
wydeptanymi trasami przy brzegu jeziora.
Niekiedy odnoszę wrażenie, że
odzyskuję swojego starego Gerarda, jednak wtedy on się zamyka, trwając całymi
dniami w bezruchu. Wygląda wówczas przez okno i podziwia przyrodę. Wiem, że
wraca podczas takich chwil do przeszłości i rozpamiętuje na nowo to, co miało
miejsce rok temu. Nie jest to trauma, z której szpon łatwo się oswobodzić.
Bywają noce, kiedy mężczyzna już się nie zrywa, wzburzając pościel, ani nie
budzi się z krzykiem i przerażeniem w oczach. Takich chwil z każdym miesiącem
jest coraz więcej. Wtedy czuję, że odzyskujemy przynajmniej namiastkę dawnych
nas, mimo że między nami do niczego nie dochodzi. Czasami się dotykamy,
przytulamy, lecz bardziej intymnych czułości staram się w ogóle nie inicjować.
Jednak to jest już jakiś postęp, z którego niezmiernie się cieszę.
Oparłem głowę na ramieniu
chłopaka, zatracając się kompletnie w podziwianiu opadającego na taflę wody
liścia.
- Takie miejsca mają swój niepowtarzalny urok – szepnąłem. –
Nigdy nie doceniałem tego piękna jako nastolatek.
- Przecież nie raz siadaliśmy tutaj tak jak teraz i patrzeliśmy
na jezioro – podsunął niemrawo Gerard.
- Naprawdę? – zdziwiłem się. – Jakoś nie jestem w stanie sobie
przypomnieć, żebym specjalnie zachwycał się takimi widokami.
- Mieliśmy ciekawsze rzeczy do roboty – zaśmiał się cicho,
obejmując mnie ramieniem. Zacisnąłem delikatnie palce na materiale jego
koszuli. Pozwoliłem trwać tej chwili jak najdłużej, ponieważ może się szybko
skończyć i na powrót Gerarda spowije depresyjna aura.
- Rzeczywiście – przyznałem mu racje. – Nic dziwnego, że nie
pamiętam, skoro byłeś obok – przymknąłem oczy. – To chyba były najlepsze lata
burzliwej, młodzieńczej miłości.
- Najlepsze? – zdziwił się. – Później też chyba było dobrze.
- Jasne, że było – potwierdziłem z uśmiechem. – Jednak to są już
najlepsze lata dojrzałej miłości i najlepsze lata pracującej miłości we własnym
mieszkaniu.
Gerard zaśmiał się pogodnie, całując mnie w policzek. Poddałem
się temu, wykorzystując każdą sekundę do maksimum. Postanowiłem nawet
zaryzykować i pójść krok dalej. Splotłem powoli nasze palce, czemu jednak mimo
wszystko towarzyszyło trochę nerwowości. Way zacisnął mocno swoją dłoń na mojej
odrobinę mocniej niż wypadało, ale nie narzekałem.
- Kiedy zamierzasz wrócić do pracy? – zapytał mnie
nieoczekiwanie.
- Pracy? – zagadnąłem. – Tego pracą raczej nazwać nie można –
zaśmiałem się nerwowo. Nie chciałem, aby temat jakimś cudem zszedł na firmę. –
To czysta pasja, a jak to mają do siebie pasje, niekiedy potrzebujemy od nich
odpocząć. Na razie mi tutaj dobrze.
- Mi też – oznajmił. – Jednak chyba czas najwyższy wrócić na
stare śmieci.
- Nikt nas nie goni – postarałem się ostudzić jego dziką
determinację odrobiną spokoju.
- Chcę wrócić do pracy, Frank – szepnął.
- Niby dlaczego? – zdziwiłem się.
- Siedzenie tutaj na tyłku w niczym mi nie pomaga. Wręcz
przeciwnie. Mam więcej czasu na myślenie o tym, co było – odsunął się ode mnie.
– A ja nie chcę o tym myśleć.
- Gerard… - zacząłem miękko, lecz szybko mi przerwał.
- Nie. Ja się tutaj duszę. Dużo ostatnio nad tym rozmyślałem i…
nie chcę o tym pamiętać – w jego oczach stanęły łzy. – Czuję się taki brudny.
Taki sponiewierany i poniżony – podkulił nogi, odstawiając wcześniej kubek z
czekoladą na bok.
- Nie musimy…
- Musimy, Frank. Musimy – zaczął szeptem, nie hamując już łez. –
Zbyt długo to w sobie duszę. Rozumiem, że nie naciskałeś, jestem ci wdzięczny,
ale chcę to z siebie w końcu wyrzucić.
- Gerard… - przysunąłem się do niego.- Może musisz… ale to chyba
nie jest najlepszy pomysł na ten moment. Nie dzisiaj. Chodźmy po prostu do domu
i…
- Oni mnie tam gwałcili, Frank! – krzyknął, ignorując całkowicie
moje wcześniejsze słowa.
Zapanowała między nami ciężka cisza, której ogrom przytłaczał i
dusił. Dotarła do mnie także w tym momencie straszna prawda. Tak naprawdę to
nie Gerard dusił w sobie złe wspomnienia. To ja je w nim zapieczętowałem,
ponieważ sam nie chciałem wracać do tego, co było. Nie chciałem rozpamiętywać
faktu, że kiedy mężczyzna, którego kocham cierpiał i przeżywał piekło, ja nie
byłem w stanie praktycznie nic zrobić. Siedziałem bezczynnie, podejmując co
jakiś czas działania, jakich efekty nie przynosiły żadnych korzyści. Bezsilność
zżerała mnie od środka i w tym właśnie
momencie wydostał się na zewnątrz oraz dotarł do mnie mój skrajny egoizm. Chcąc
zapewnić sobie przynajmniej minimalny komfort psychiczny, zignorowałem potrzebę
Gerarda do wyrzucenia z siebie wszystkiego tak, jak być może chciał, odkąd
zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Spuściłem wzrok, nie będąc w stanie
spojrzeć Wayowi prosto w oczy.
- Gwałcili, rozumiesz? – zapytał drżącym głosem, przerywając
ciszę. – Dzień w dzień rżnęli mnie raz za razem, aż w końcu nie byłem w stanie
wstać z łózka o własnych siłach. Jeden kończył, drugi zaczynał. Tak w kółko,
bez przerwy – wbił puste spojrzenie w przestrzeń. – Katowali moje ciało,
zmuszali do poniżających rzeczy. Za każdym razem, kiedy… - przerwał na chwilę.
- … czułem od pasa w dół jedynie odrętwienie. Wszystko mnie bolało do tego stopnia,
że nawet leżenie w jednej pozycji nic nie pomagało. Ale oni się tym nie
przejmowali. – Piersią mężczyzny wstrząsnął potężny szloch, który starał się
stłumić za pomocą dłoni. Nie wiedziałem, czy dotknięcie go w tej chwili będzie
odpowiednim posunięciem. Widziałem, że Gerard jeszcze nie skończył, chociaż z
całej siły pragnąłem, aby nie kontynuował. Jego słowa wyżerały moje wnętrze,
robiąc dziurę w duszy. – Gwałcili… gwałcili moje na w pół martwe, bezwładne
ciało i potem… - nie dokończył, zakrywając swoją twarz dłońmi, chowając przede
mną swoje zażenowanie, rozpacz oraz łzy, wypływające dużymi kroplami spod jego
powiek.
- Gerard, już… Już dobrze – przytuliłem go mocno do siebie,
opatulając szczelnie ramionami, jakby jakiś zewnętrzny czynnik zagrażał jego
tak kruchej w tym momencie posturze.
- Gwałcili – wyszeptał, urywanym głosem.
- Już dobrze, Gee. Ja wiem, nie musisz już nic mówić -
powiedziałem mu spokojnie do ucha ściszonym tonem. – Więcej tam nie wrócisz.
Pocałowałem go w czoło,
kołysząc się na boki, aby dać mu chwilę na uspokojenie się. Przeczesywałem
delikatnie włosy chłopaka, patrząc rozszerzonymi od ogarniającego mnie uczucia
pustki oczami przed siebie. Mimo woli na dolnej powiece zgromadziły mi się łzy.
Gerard zacisnął mocno palce
na mojej koszuli, wypłakując się w jej materiał. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz
przeciwnie. W głębi serca poczułem niesamowitą ulgę, która stanowiła
niesamowicie przyjemny kontrast dla wcześniejszych odczuć winy oraz egoizmu.
Way w końcu wszystko powiedział głośno, pozbywając się tych myśli z głowy.
Doznał oczyszczenia i mój dyskomfort nie miał w tej chwili dosłownie żadnego
znaczenia. Rozpierała nie duma oraz przeczucie, że mężczyzna będzie starał się
od teraz wprowadzić wszelkie sprawy na dawne tory, którymi się toczyło nasze
życie.
Oboje od początku zdawaliśmy
sobie sprawę z tego, że znamy przyczynę tych wszystkich nieszczęść i zamknięcia
się w sobie, ale nie było potrzeby wspominania o czymkolwiek. Zbyt długo i tak
te niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu gęstą mgłą, zaburzając pole
widzenia. On wiedział, że ja wiem. Wstydził się przez długi czas spojrzeć mi
bezpośrednio w oczy. Przez pierwsze miesiące przebierał się jedynie w łazience
pod zamkniętym kluczem i nie wychodził, póki nie uzyskał pewności, że każdy
centymetr jego ciała jest osłonięty przez materiał. Z moją mamą rozmawiał w o
wiele luźniejszej atmosferze wyzbytej z tego całego napięcia, które rodziło się
z chwilą, w której wchodziłem do kuchni, zastając ich na konwersacji. Wstyd i
świadomość upokorzenia – to zbudowało mur w jego głowie. Cieszyłem się, że ten
mur w końcu runął
Mimo bólu w klatce
piersiowej, który spowodowało cierpienie Gerarda, czułem szczęście.
Kiedy chłopak w końcu
przestał ronić łzy, a jego ciałem nie targały dłużej spazmatyczne dreszcze,
przygarnąłem go mocniej do siebie, uśmiechając się lekko i ucałowałem jego
mokry oraz rozgrzany policzek.
Słońce chyliło się ku
zachodowi, z czego wywnioskowałem, że trwaliśmy w takiej pozycji przynajmniej z
półtorej godziny. Gerard pociągnął nosem i odsunął się lekko ode mnie,
pozostając jednak nadal w zasięgu mych ramion.
- Przepraszam – szepnął.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co – mruknąłem miękko.
- Frank… Co z nami będzie? – uśmiechnął się krzywo. – Przecież
teraz wszystko się zmieni. Minęło tyle czasu.
- Najlepsze lata miłości z przejściami – odparłem cicho.
- Nie o to mi chodzi…
- Wiem – westchnąłem ciężko. – Wiem…
- Nie chcę cię do niczego zmuszać… czy wywoływać w tobie
poczucia obowiązku zajmowania się mną – spuścił wzrok.
- Nic się nie zmieniło, Gerard – wziąłem jego twarz w ręce. –
Nic – zaznaczyłem dobitnie. – Jest jak dawniej, tylko musimy trochę poczekać,
aż wszystko wróci do normy, rozumiesz?
- Tak – szepnął.
- Poradzimy sobie ze wszystkim tak, jak zawsze sobie radziliśmy.
- Dziękuję.
- Trwamy w tym razem, pamiętasz? – uśmiechnąłem się, wstając z
desek. Złapałem nadal do płowy pełne kubki za ucha i wyciągnąłem rękę w
kierunku Gerarda. – Chodź, idziemy do domu. Zimno się zrobiło. – Jakby na
potwierdzenie tych słów, moje ciało przeszedł dreszcz.
- Posiedzę tutaj jeszcze chwilę – odpowiedział mi niespiesznie.
- No dobra… Jak chcesz… - spojrzałem na niego niepewnie.
Najwyraźniej musiał przemyśleć kilka ważnych dla niego spraw. Podszedłem powoli
i nachyliłem się nad Wayem. – Przyniosę ci koc – pocałowałem go w czubek głowy
i udałem się w kierunku domu, oglądając się co chwilę przez ramie jakby w
obawie, że wraz z silniejszym podmuchem wiatru, Way rozpłynie się w powietrzu.
Kiedy wszedłem do
kuchni, zastałem mamę przyklejoną nosem do szyby, z której idealnie widać
pomost. Nawet nie skomentowałem jej poczynań. Wstawiłem brudne kubki do zlewu.
- Złamał się – oznajmiła przepełnionym emocjami głosem, jakby
oglądała jeden z tych swoich tasiemcowych seriali. – To dobrze. Zbyt długo to w
sobie dusił.
Podszedłem do niej i powiodłem zaraz za jej spojrzeniem. Gerard
siedział skulony w oddali. Wyglądał strasznie krucho, mimo że mama już
odpowiednio postarała się o to, aby przybyło mu przynajmniej kilka kilogramów.
To nadal niewiele biorąc pod uwagę, że z więzienia wyszedł w takim stanie,
jakby przeżył wojnę, kryjąc się miesiącami w okopach i żywiąc się chlebem oraz
wodą.
- Na to wygląda – westchnąłem z ulgą. – Nawet nie wiesz, jak się
cieszę, mamo.
- Wyobrażam to sobie, Frankie – na jej usta wpłynął subtelny
uśmiech. – Przygotowałam koce. Leżą na kanapie w salonie – poklepała mnie
pokrzepiająco po ramieniu. – Weź je i idź do niego.
- Dziękuję – przytuliłem ją krótko. – Za wszystko, mamuś.
- Po to są matki – zaśmiała się. - Aby niańczyć swoich synów
nawet jeżeli zbliżają się do trzydziestki.
Nie zwróciłem jej uwagi na to, że użyła liczby mnogiej. Nie
musiałem. Linda od zawsze traktowała Gerarda jak własne dziecko. Wiedziała, że
coś się między nami dzieje na długo zanim przyznaliśmy się przed sobą do
własnych uczuć. Taki szósty zmysł kobiety. Ta więź jedynie się zacieśniła,
kiedy rodzice Waya zginęli w wypadku samochodowym. To był straszny cios zarówno
dla niego jak i dla mnie. Oczywiście Gerard odczuł to znacznie intensywniej. W
końcu to jego matka oraz ojciec z krwi i kości. Przeszliśmy przez to. Razem.
Wszedłem ponownie
powoli na pomost z kocami przyciśniętymi do klatki piersiowej. Uważałem na to,
aby nie daj boże nie stracić równowagi. Nie umiałem pływać i ten strach przed
utonięciem pojawiał się za każdym razem, kiedy wypływałem gdziekolwiek łódką
czy właśnie kiedy wchodziłem na jakikolwiek obiekt ulokowany nad wodą.
Najchętniej uklęknąłbym i przedostałbym się do Gerarda, czołgając się, lecz nie
chciałem robić już z siebie kompletnej ofiary.
Roztrzepałem jeden
koc w powietrzu i zarzuciłem chłopakowi na ramiona. Drugim sam się owinąłem i
przycupnąłem zaraz obok.
Długo trwaliśmy w skrajnym milczeniu. Z jednej strony było to
niezwykle kojące, a z drugiej nieco niezręczne. Postanowiłem jednak nie
przeszkadzać Wayowi. Wyraźnie zatopił się w swoich myślach, a ja nie chciałem
wtrącać się w to, co rozgrywa się w jego własnej głowie.
Policzki mocno mi
zmarzły razem z nosem, lecz nie narzekałem. Dłonie wsadziłem w kieszenie bluzy
i zacząłem się wpatrywać w taflę jeziora. Nasłuchiwałem cichego, wieczornego
grania świerszczy oraz pojedynczych śpiewów ptaków. Ryby spławiały się przy
brzegu w trzcinach równie aktywnie i często jak na środku zbiornika. Tworzyły
przy tym kręgi na wodzie w zależności od tego, do jakich rozmiarów urosły. Na
drugim brzegu jeziora dostrzegłem samotnego wędkarza, zarzucającego swój sprzęt
daleko przed siebie. W ostatnich promieniach dzisiejszego słońca zaświeciła
blaszka na szczupaka, aby po chwili zniknąć w wodnej toni i opaść pod powierzchnią
na tyle, ile pozwalały umieszczone na żyłce przepony.
Kiedyś lubiłem
jeździć ze swoim ojcem na ryby. Najbardziej pożądanymi dla niego okazami były
węgorze oraz sumy. Kupował specjalne koszyczki na karmę i wyrzucał je daleko na
środek jeziora razem z haczykiem. Często siedzieliśmy do późna w nocy, patrząc
na bombkę ze świetlikiem, której podskoczenie do góry oznaczało branie. Wówczas
tata zrywał się do pionu z rozkładanego krzesełka ogrodowego i wbiegał w
woderach do wody, biorąc szybko wędkę do ręki i ściągając prędko żyłkę
kołowrotkiem. Kiedy wyłowił okaz zadowalający wielkością jego ego, oprawiał go
natychmiast, kiedy tylko wróciliśmy do domu. Łapał szczypcami kombinerek dolną
część otworu gębowego węgorza i kazał mi trzymać mocno, póki nie ściągnął z niego
całej skóry. Podczas połowów zdarzało mi się zasnąć przy ognisku na materacu
czy karimacie. Wtedy ojciec przenosił mnie na rękach na tylne siedzenie
samochodu, gdzie spałem smacznie aż do rana.
- Chcesz się przejść? – Gerard przerwał moje rozmyślania na
temat przeszłości jawiącej się jako mój ideał.
-Hm… Jasne, czemu nie – szepnąłem.
- Nad czym tak intensywnie dumałeś? – zapytał, kiedy
wkroczyliśmy na leśną ścieżkę.
- O tacie – przyznałem szczerze, obejmując się ramionami. – O
tym jak zabierał mnie ze sobą na ryby i jak cieszyłem się za każdym razem,
kiedy cokolwiek złowił.
- To dobre wspomnienia – mruknął.
- Bardzo – złapałem chłopaka za rękę.
Szliśmy długo w milczeniu, wodząc wzrokiem po okolicy. Las
ucichł kompletnie, zostawiając w ruchu jedynie szumiące korony. Liście ocierały
się o siebie nieustanie, opadając co jakiś czas na ziemię. Chłód stał się tym
bardziej wyczuwalny, kiedy znad wody zaciągał zimny wiatr. Policzki piekły mnie
niemiłosiernie, ale usiłowałem to ignorować. Tak długo jak miałem Gerarda u
boku, reszta była znośna.
Nagle chłopak
podszedł do jednego z największych konarów i obszedł go na około.
- Pamiętasz to drzewo? – zapytał z lekkim entuzjazmem w głosie.
– Gdzieś tutaj muszą być jeszcze nasze inicjały.
Postąpiłem kilka kroków w kierunku rośliny i zacząłem uważnie
badać wzrokiem oraz palcami jej obicie. W końcu natrafiłem na nieporadnie
wycięte scyzorykiem serce i pierwsze litery naszych imion w środku niego.
Pamiętam, że każda para zakochanych kiedyś rysowała wszędzie podobne gdzie
popadnie.
- Znalazłem – powiedziałem cicho.
Wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, kiedy Gerard
stanął za mną i obrócił do siebie przodem. Zatopiłem się w jego świecących w
półmroku oczach i zaobserwowałem z zadowoleniem, że przez te ostatnie dziesięć
lat wcale się nie zmieniły. Przejechałem kilka razy kciukiem po jego policzku,
po czym opuściłem rękę z powrotem na dół.
- Frank… Miałbyś coś przeciwko temu, abym ciebie teraz
pocałował?
-Zapamiętałeś? – zaśmiałem się cicho, ponieważ te same słowa wypowiedział,
kiedy wycinaliśmy osiem czy siedem lat temu kreski na korze drzewa, o które
teraz opierałem się plecami.
- Nie –zaprzeczył. – Znaczy się tak, ale nie o to mi chodziło –
wyjaśnił, kiedy posłałem mu zdziwione spojrzenie.
- Jasne, że możesz – uśmiechnąłem się ciepło. - Nie musisz
przecież pytać.
- Wiem, ale… - spuścił wzrok. – Tak jakoś ostatnio…
- Rozumiem – szepnąłem.
- Czyli mogę?
- Boże, Gerard – westchnąłem teatralnie.
Chłopak tylko zaśmiał się cicho i powoli przyłożył swoje usta do
moich. Nie napierałem ani nie popędzałem. Zależało mi na tym, aby to on nadał
tempo wszystkiemu, aby nie czuł się poganiany.
Kiedy Way pogłębił pocałunek,
uśmiechnąłem się nieznacznie, jeszcze bardziej zmniejszając dystans między
nami. Wplotłem palce we włosy Gerarda, przyciągając go do siebie z cichym
westchnieniem rozkoszy. Poczułem, jak jego język delikatnie przejeżdża po mojej
dolnej wardze, aby w końcu skubnąć ją zębami.
- Kocham cię, Frankie – mruknął niskim głosem, lecz nie dał mi
szansy na odpowiedź, bo zaraz ponownie wrócił do smakowania moich ust.
Naparłem na niego mocniej, nie wiedząc jednocześnie, co zrobić z
rękoma. Brakowało mi go przez ten rok. Skłamałbym, jeżeli w mojej głowie
zrodziłoby się zaprzeczenie. Zero pocałunków przez tak długi okres czasu to
dość spore wyzwanie dla osoby, która kiedyś konsumowała zalety związku ze swoim
partnerem przynajmniej kilka razy w tygodniu.
Nagle Gerard
oderwał się od moich ust i zaczął delikatnie muskać skórę mojej szyi oraz
lewego obojczyka. Odchyliłem głowę do tyłu, patrząc w niebo, które już zdążyło
poczernieć. Oddychałem nierówno i co chwilę z mojego gardła wydobywał się
chichy jęk. Pragnąłem go. Tu i teraz. Najchętniej rozebrałbym go po środku tego
pieprzonego lasu i kazał w siebie wejść szybko i mocno bez jakiegokolwiek
przygotowania. Nie sądziłem jednak, aby sam mężczyzna był gotowy na takie
orgie, skoro niedawno zaczął w ogóle dotykać mnie tak, jak dawniej.
Mógłbym dalej
przejmować się przebiegiem dzisiejszych wydarzeń, lecz przerwał nam głośny
dźwięk przeładowywanej strzelby. Gerard zamarł z ustami na mojej szyi oraz
rękoma pod moją bluzką. Powoli wyplątałem palce z włosów chłopaka, ale na nic
innego poza tym nie byłem w stanie się ośmielić.
- Przeklęte smarkacze - dotarł do nas nieznajomy głos mężczyzny
w podeszłym wieku. – Tylko zwierzynę mi płoszycie. Zmykać skąd.
- Przepraszamy – powiedział Gerard, odrywając się ode mnie.
Poprawiłem szybko koszulkę i bluzę.
- A panienka powinna się szanować, a nie oddawać swoje ciało
chłopakowi w środku nocy gdzieś w lesie – oznajmił z oburzeniem. – Co się
dzieje z dzisiejszą młodzieżą? No już, nie widzę was.
Udaliśmy się szybkim krokiem przed siebie, ledwo hamując głośny
wybuch śmiechu. Po drodze wydałem z siebie tylko zduszony jęk, a Gerard cicho
parsknął pod nosem. Kiedy oddaliliśmy się od mężczyzny na tyle, aby nas nie
usłyszał, zaczęliśmy się śmiać jak opętani. Zakryłem twarz dłońmi, nie mogąc
powstrzymać nagłego przypływu wesołości. Gerard objął mnie ramieniem i
przygarnął mocno do siebie.
- Chodźmy do domu – powiedziałem, kiedy już wystarczająco się
opanowałem. – Faktycznie już późno, a my się szlajamy gdzieś między drzewami.
- Tak. Minęły czasy wczesnej młodości. Też chyba wolę łóżko od
ściółki leśnej – zaśmiał się pogodnie.
Poczułem, jak wszystko się we mnie przewraca na drugą stronę.
Najbardziej znać o sobie dało chyba serce, które zaczęło walić jak oszalałe.
Gdyby nie znajdowało się w mojej klatce piersiowej, Gerard na pewno usłyszałby
jego głośne bicie.
- No to zmykajmy, zanim staruszek nas dogoni i odkryje, że panienka
jest jednak facetem – zmusiłem się do lekkiego żartu, który chłopak przyjął ze
swobodnym śmiechem.
***
To druga i ostatnia część
tego short story… Pierwszy part był wzorowany na pewnym filmie, ale jedynie wzorowany,
więc szaleństwa nie ma.
A teraz garść informacji:
następny termin, w którym zawitam na bloga, będzie osiemnastym stycznia. Od
tego dnia co trzy dni będę wstawiała rozdziały Curse of the Bloody Lily aż do drugiego lutego włącznie :) Mam
nadzieję, że będziecie mi przez ten czas towarzyszyć i komentować z większym
zaangażowaniem niż dotychczas.
Betowała Annabeth ♥
Miałam nie komentować, bo nie przeczytałam poprzedniej części... Podoba mi się ten rozdział, jest cudowny.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Gerarda. Biedny, tyle wycierpiał. Najgorsze jest to, że to ja go skrzywdziłam xD Boże, dlaczego zgodziłam się zostać tym Kapitanem?! Teraz nie mogę spojrzeć w lustro xD
Way wycierpiał wiele przez ten rok, ale w końcu wrócił do swojego Franka. Przeszli razem przez to piekło.
Nic więcej nie będę pisać, bo komentowałam w czasie sprawdzania. No, może jeszcze jedno. Zabawne było jak ten dziadek pomylił Franka z dziewczyną. Popłakałam się ze śmiechu. Już sobie wyobrażam reakcję Grzywy XD
Weny! Kocham Cię <3
*dławi się* ojejku, jakie to cudowne i asdfghjkl, takie prawdziwe, takie dopracowane, takie Darsowe.
OdpowiedzUsuńjest 3 w nocy i nie zdobede sie na nic więcej. a, znalazłam cię na gejsbuku, Darsa. c:
weny życzę, stay awesome,
xoxo,
BS.
jak znalazłaś, to zaproś XD
UsuńBoże, jakie to piękne, cudowne, po prostu brak mi słów. Szkoda mi tylko Gerarda. Kiedy opisałaś jego wygląd, zaczęłam płakać, wyobrażając go sobie. Ale na szczęście Frank go nie zostawił, był cały czas z nim. Tu już mi ulżyłaś.
OdpowiedzUsuńAle jak ten dziadek pomylił Franusia z panienką, to się roześmiałam. Taki miły akcent w dość smutnym opowiadaniu. To takie Darsowe.
Weny życzę
xoxo
Zbyt leniwa żeby założyć konto Google i nie pisać z anonima
Bulletproof Blade
(zrąbałam tamten komentarz, wybacz). Darsa, zniszczyłaś mnie tym short story. W dobrym i złym znaczeniu. Zacznę od dobrego: wszystko skończyło się dobrze! Wow! Do samego końca byłam przekonana, że zaraz coś im się stanie - albo ten sędzia zabije Franka, albo ten koleś w lesie...masakra ;__;. Bałam się normalnie czytać, żeby się nie załamać, jednak na szczęście zakończenie było szczęśliwe. W złym sensie zniszczyłaś mnie opisem tego, co się działo w więzieniu. Nie spodziewałam się tak brutalnego i bezpośredniego zrelacjonowania tych wydarzeń. Nie żebym nie wiedziała, co się dzieje w więzieniach, po prostu jestem bardzo wyczulona w tym właśnie temacie i...ugh, no po prostu przeraziłam się. Biedaczek. Tak, Kika, która kocha flaki i lejącą się krew w ficach boi się gwałtu. Jak ty to mogłaś pisać? :c Anyway, shot był świetny! Bardzo się cieszę, że wracasz do nas z Lilią i to w dodatku w takiej częstotliwości! :D
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
Dziwnie się czuję po przeczytaniu tego. Tyle myśli w głowie i tyle uczuć naraz... Dużo złości i wściekłości, ale też ulga, że Gerardowi udało się wydostać z tego piekła i powoli wraca do siebie. Bałam się trochę, że nie będzie happy endu. Bałam się, że Gerard zabije się, jak wróci do domu, szczerze mówiąc, miałam dziwną wizję, że skoczy z pomostu i się utopi wtedy kiedy Frank poszedł po koc, nie mam pojęcia dlaczego, ale serio, przed oczami miałam taki obraz. I oczywiście bałam się, że go porwą jak czekał na Franka w samochodzie. Wyhodowałam sobie jakąś paranoję chyba.
OdpowiedzUsuńWielbię Cię i Twoje opowiadania, wiesz o tym doskonale. Zawsze chętnie tutaj wpadam i czytam sobie różne starsze rzeczy, szczególnie lubię wracać do Bella Muerte. Piękne!
Jeszcze tyle dni, nie chciałabyś może wrócić wcześniej? Jeszcze 15 dni:(
Buziaki!
xo,
a.
PS: Przemyślałam sprawę mojej twórczości i teraz wszystko, co napisałam, łącznie z brakującymi rozdziałami, jest dostępne tutaj: http://killspells.livejournal.com
Czekam niecierpliwie na Curse!
Nie masz nawet pojecia, jak bardzo się cieszę. Swoją radość na pewno wyraze w komentarzu na Twoim blogu :3
UsuńFlacovic i myśliwy, ahhhh <3 Szkoda mi Franka, a Gerarda jeszcze bardziej, zabrałaś im tyle czasu razem...
OdpowiedzUsuńNa początek: śliczny szablon. Naprawdę ładny! :D
OdpowiedzUsuńPo drugie: Darsa i szczęśliwe zakończenie?! Haha, nie mogę uwierzyć. Co z ciebie, dziecko drogie, wyrosło... Ale i tak bardzo się cieszę, że nie zabiłaś żadnego z nich, c zdarza ci się często. A raczej często o tym słyszę. Wiesz, o co mi chodzi.
Zaczynając czytać 2 część, bałam się, że zabijesz mnie jakimś smutnym zakończeniem, a tu proszę! I dziękuję, bo wpadłabym w depresję po przeczytaniu czegoś dołującego xD
A moment z "panienką, która nie szanuje swojego ciała" był po prostu genialny!
Lecę jeszcze nadrobić poprzedni rozdział Lilii, bo coś dawno mnie tu nie było, także ten... Weny życzę! :D
XoXo