niedziela, 2 lutego 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 017 }




         - Czyli masz to samo co ja, tak? – zapytałem nerwowo, wiercąc się ciągle w miejscu i oglądając niepewnie na boki.
Nie ukrywam, że jestem zamkniętym na świat człowiekiem, który lubi samotność, ceni sobie indywidualizm oraz nie współdziała z ludźmi w grupie. Unikam miejsc publicznych. Nie kręcą mnie duże spotkania. Brak mi tolerancji w stosunku do zatłoczonych pomieszczeń lub budynków. Nie znoszę każdego, pojedynczego nadmiaru choćby jednej osoby. Kawiarnia raczej nie należy do mojego kultu miejsca wyobcowanego. Tyle tutaj różnych dźwięków i zapachów. Całokształt zebrany w jedno drażni moje zmysły i irytuje. Ludzie przychodzą tutaj, aby porozmawiać i odpocząć wytwarzając zbędny szum. Nie rozumiałem dlaczego w ogóle przystałem na podobne warunki spotkania.
- Tak… chociaż niezupełnie – ściągnęła brwi, zdrapując czarny lakier z paznokcia. Nie wydawała się jakoś specjalnie zainteresowana tematem, który z kolei dla mnie odgrywał we wszystkim kluczową rolę. To… to jest priorytet, a ona podchodzi do wszystkiego tak lekceważąco.
- To znaczy? – mruknąłem.
- Nie mamy takich samych tatuaży. – Z kciuka przeniosła się na palca wskazującego. – No i… te noce, podczas których tak gwałtownie reagujesz. U mnie to się objawia jedynie lekkim krwawieniem.
- Czy ty… - zacząłem szeptem. – Czy śni ci się biała lilia, albo objawiają różne osoby przepowiadające wydarzenia, które pokrywają się z realnym stanem rzeczy w późniejszej przyszłości?
Maria nagle przestała skubać lakier i spojrzała na mnie spod równo ściętej grzywki. Oczy rozbłysły jej ciekawskimi iskierkami, a usta wygięły się w półuśmiechu. Sprawdzała chyba, czy czasami nie żartuję, a ja nie byłem w stanie zrozumieć postawy, jaką przybrała. Było w tym coś szokującego? Skoro cierpimy na tą samą… przypadłość, to chyba powinniśmy mieć identyczne objawy, prawda?
- Co ty ćpałeś, dzieciaku? – zapytała z kpiną.
- Mówię poważnie – zacisnąłem szczęki.
- To ja ci poważnie odpowiadam: nie śni mi się żadne zielsko ani inne chwasty. Nie miewam także przewidzeń oraz omamów słuchowych. Chociaż nie powiem, że nie obyło się bez sytuacji, w których zdawało mi się, że coś widzę i czegoś doświadczam, a nie miało to zupełnie żadnego odniesienia do rzeczywistości. Jednak kto w dzisiejszych czasach nie jest trochę zeschizowany? – zaśmiała się, wracając do wykonywania porzuconej na kilkanaście sekund czynności. Mogło mi się wydawać, lecz wyczułem w jej głosie pewną fałszywą nutkę. Jakby już wcześniej wszystko sobie przygotowała. Niepokoiło mnie to, irytowało oraz intrygowało jednocześnie.
Spojrzałem uważnie na dziewczynę. Wydawała się taka beztroska i obojętna na wszelkie zło, które ją otacza. Biła od niej pewność siebie i brak jakiegokolwiek zmartwienia czy znużenia własną egzystencją. Wygląda na osobę, która bierze z życia garściami, co tylko może i nie ogląda się na to, jakie ponosi konsekwencje. Stanowi całkowite przeciwieństwo chłopaka, którym jestem. Nasze cechy charakteru i nastawienie do życia wykluczają się. Gdyby wypisać je w dwóch kolumnach obok siebie, można by dostrzec bijący po oczach kontrast.
Czy jest to dziewczyna, której kształty zarysowała mi rudowłosa kobieta? Nie przypominała wyglądem tamtej zjawy. Mimo widzialnych gołym okiem sprzeczności, wizualnych niedopowiedzeń, taki stan rzeczy nie udaremniał szans na pojawienie się w moim życiu jeszcze innej kobiety, która odpowiadałaby opisowi pani w płomiennych lokach.
- Znasz inne podobne do nas osoby? – zapytałem.
- Nie – wzruszyła niedbale ramionami. – Twój ojciec wygrzebał mnie z jakiegoś ośrodka młodzieżowego całkiem przez przypadek. Nigdy nie spotkałam się z nikim o podobnych objawach… choroby? Nie mam nawet pojęcia jak to nazwać.
- A myślisz, że jest więcej takich ludzi?
- Sądzę, że gdzieś na pewno. Raczej mało prawdopodobne jest to, abyśmy byli jedyni w swoim rodzaju.
- Co ty wiesz w takim razie? – warknąłem nieźle wkurzony.
- Byłam ciekawa, kiedy puszczą ci nerwy – przyłożyła sobie rękę do ust, ledwo hamując śmiech. – Dobra. Teraz całkiem na poważnie. – pochyliła się nad blatem stołu, kiedy posłałem jej pełne niechęci spojrzenie. – Rozmawiałam wiele dni z twoim ojcem, zanim podjęliśmy decyzje o tym, że nie podróżujemy dalej razem, tylko ja przylecę tutaj i zaopiekuję się tobą przez jakiś czas.
- Czekaj, czekaj – złapałem się za głowę. – Od początku. Co masz wspólnego z moim ojcem? Raz jeszcze mi powtórz, ale trochę bardziej zagłęb się w szczegóły, bo takie gówniane strzępki informacji mnie w ogóle nie obchodzą.
- Błąkałam się przez jakiś czas po świecie... – zaczęła powoli. – Zatrzymywałam się w różnego rodzaju punktach zbiórki bezdomnych czy tego typu zgromadzeniach. Takim właśnie sposobem znalazł mnie twój ojciec. Zapytał, skąd mam swoje tatuaże. – uśmiechnąłem się delikatnie do wspomnień. – Rzecz jasna pomyślałem na początku, że to jakiś zbok, ale wzbudził po czasie moje zaufanie. – Wzruszyła ramionami. – Swoją drogą to jest niesamowite, że odziedziczył po swoich rodzicach tak kosmiczną sumę pieniędzy – wyraziła swój zachwyt.
- Tak, tak... – zbyłem ją machnięciem ręki. Owszem, dziadek prowadził sporą firmę, którą odsprzedał Szwedom, a babcia zajmowała się organizacją pracy na niezwykle dochodowej farmie, ale z takimi rzeczami człowiek nie powinien się obnosić. – Co dalej?
- Opowiedział mi o tobie. O wszystkim. O snach. O wizjach. O różnych dziwactwach, których doświadczasz. To jest tak bardzo różne od moich własnych przeżyć… - spojrzała na swoje dłonie. – Śmiem twierdzić, że prześladuje cię jakaś pieprzona klątwa. – skrzywiła się nieznacznie.
- Tylko skąd to wszystko się bierze? – Czułem narastającą we mnie bezsilność.
- Nie mam pojęcia Gerardzie, choć nad tym pracuję. Naprawdę nie mam jakiegokolwiek pojęcia na ten temat. Chciałabym uzyskać odpowiedzi na te wszystkie pytania, które zrodziły się w mojej głowie na przestrzeni lat, lecz nie jestem w stanie. – Ton jej głosu oraz postawa w stosunku do omawianej sprawy zmieniły się tak diametralnie, że zacząłem się zastanawiać, co było tylko grą pozorów. Poprzednia obojętność i ignorancja czy obecna powaga oraz zrozumienie wielkości, a także złożoności tematu dyskusji. Jak mam umiejętnie i trafnie rozdzielić plamy prawdy oraz fałszu na jej charakterze? – Rozumiem twoje uczucia. Wiem, że cierpisz i jestem tutaj po to, aby tobie w tym cierpieniu ulżyć i pomóc przeprowadzić przez ten… jak ty to nazywasz?
- Rytuał krwi – mruknąłem.
- Dlaczego krwi? – zmarszczyła zabawnie brwi.
- Bo… wtedy moje tatuaże wydzielają jej strasznie dużo. Zazwyczaj opuszcza mój organizm w takich ilościach, że potrafię stracić przytomność na kilka minut.
- Jim mówił… że się strasznie zrywasz i wiesz… twoja skóra nie wytrzymuje. Mogłabym zobaczyć twoje ręce?
- Jeżeli chcesz… - skrzywiłem się, podciągając rękaw. Rozwiązałem powoli supeł od bandaża, aby następnie rozwinąć sam opatrunek. Przeszedł mnie lekki dreszcz, kiedy chłodne powietrze musnęło czule moją nagą skórę. Spojrzałem na jeszcze nie do końca zabliźniony po ostatnim incydencie naskórek. Rana wciąż była w miarę świeża i nie wyglądała korzystnie, nadal posiadając lekko fioletowy odcień. Wyciągnąłem rękę w kierunku Marii.
- O cholera… - mruknęła, delikatnie dotykając opuszkiem palca okolice zranienia. – I tak jest co miesiąc? – zapytała zszokowana.
- Niestety.
- Zdąża ci się to w ogóle goić?
- Nie zawsze, dlatego zacząłem stosować różne maści. – wzruszyłem ramionami i cofnąłem dłoń. Zacząłem owijać z powrotem nadgarstek bandażem. – Kiedyś strasznie mi się to paprało, więc przy samym rytuale ból stawał się nie do zniesienia. Nadal jest mi ciężko to wytrzymać, ale od kiedy w miarę szybko się wszystko zabliźnia, łatwiej znoszę to cierpienie.
- Nie miałam pojęcia, że aż tak okropnie to wygląda – szepnęła dziewczyna.
- No cóż… to już wiesz.
- Teraz rozumiem… - powiedziała do siebie pod nosem. - Możemy to wszystko jakoś nazwać. – zaproponowała żywo.
- Co masz na myśli? – uniosłem jedną brew do góry.
- To wszystko co się dzieje zarówno tobie jak i mi.
Spojrzałem niepewnie na Marię, nie wiedząc zbytnio, jak mam się odnieść do jej wypowiedzi. Nadal nie byłem pewny, czy w ogóle powinienem zaufać tej dziewczynie. Pojawiła się znikąd, zdobyła zaufanie mojego ojca bez jakichkolwiek problemów, zna pewne fakty wyrwane z mojego życiorysu, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Nie rozumiałem własnego taty. Dlaczego o niczym mnie nie poinformował i zataił tak znaczącą sprawę? Wypadałoby chociaż wysłać esemesa, jeżeli nie czuł się na siłach, aby zadzwonić.
         Chciałem zapytać Marię o radę. Mogło to się okazać istotne. Jednak obawiałem się również, że stanowiłoby także gwóźdź do mojej trumny. Nie ufałem czarnowłosej. Jeżeli ruda nieznajoma źle mi opisała moją przyszłą podporę, wolałem dmuchać na zimne. Oznaczałoby to, że Maria ma powiązania z Radą, a ja nie wiedziałem do końca czy są oni moim sprzymierzeńcem, czy wrogiem. W końcu najwyraźniej pragnęli mojej śmierci, co wyrazem miłości na pewno nie jest.
- Jakieś propozycje? – mruknąłem, udając, że gram entuzjastycznie w jej karty.
- Klątwa lilii... – uśmiechnęła się promiennie.
- Tylko, że ty nie widzisz lilii.
- To prawda, ale jestem tutaj po to, aby skupić się na tobie. Ze swoimi problemami nauczyłam się sobie radzić już dawno temu.
Zastanowiłem się przez chwile, czy zapytanie o te problemy będzie niegrzeczne. Zapewne popisałbym się niesamowitym brakiem taktu, ale z drugiej strony wiedziałbym o niej co nieco. Jeżeli za maską życzliwości składają się ukryte motywy, lepiej by było dla mnie, gdybym zaczął ja już teraz rozpracowywać.
- Klątwa Krwawej Lilii – szepnąłem, przypieczętowując ostatecznie tę nazwę.
- Stoi.


************************


         Kiedy przyszliśmy do domu, Maria zadomowiła się w jednym z pokoi szybciej niż bym się spodziewał. Zamknęła się w odosobnieniu i oznajmiła, że mam jej nie przeszkadzać. Nie wadził mi taki układ, jednak strasznie irytowałem się tą pewnością siebie, którą dziewczyna posiadała. Zachowywała się, jakby dokładnie wiedziała, gdzie co się znajduje i nie potrzebowała oprowadzenia. Na wejściu stwierdziła, że musi pójść do toalety, więc bez jakiegokolwiek zapytania czy nerwowego stąpania w miejscu, weszła szybkim krokiem na piętro, znikając za drzwiami odpowiedniego pomieszczenia.
         Oczywistą reakcją na wszystkie dzisiejsze zdarzenia było na pewno zadzwonienie do ojca. Chciałem jasnego wyjaśnienia sprawy. Nastawiłem się nawet na ewentualne wygarnięcie mu, że wpakował mnie w jakieś gówno, z którym będę się musiał teraz użerać, ponieważ nie raczył mnie łaskawie o niczym poinformować. W odpowiedzi dostałem tylko rozkaz zaopiekowania się nowoprzybyłą do czasu, aż nie znajdzie sobie jakiegoś mieszkania. Przynajmniej raczył mnie zapewnić, że zanim przystąpił do jakichkolwiek działań, dokładnie ją sprawdził. Nie zaangażował się we wnikliwsze doinformowanie mnie, gdyż stwierdził, że musi już kończyć. Wkurzyłem się trochę z powodu zarówno jego lekkiej ignorancji jak i zaniedbania.
Bardziej mimo wszystko przejmowałem się rozmową z Frankiem. Obawiałem się, że chłopak mógł się obrazić za to, jak rano z nim postąpiłem. Było mi wstyd, że tak się zachowałem, ale niekiedy zwyczajnie nie potrafię zapanować nad tą moją drugą, chamską i pozbawiona krztyny empatii, stroną osobowości.
Siedziałem na łóżku, obracając powoli telefon w palcach. W końcu przełamałem się, wybierając numer do Iero. Najwyżej mnie spławi, albo nie odbierze, chcąc mi dać do zrozumienia, że wziął sobie moje słowa do serca.
- Tak? – odezwał się zachrypnięty głos po drugiej stronie linii.
- Cześć, tu Gerard – mruknąłem.
- Wiem, wyświetliło mi się – zaśmiał się cicho.
- Co słychać? – zapytałem, odwlekając moment przeprosin. Stwierdziłem, że najprawdopodobniej nawet do nich nie dojdzie, znając moją wspaniałą zdolność do komunikacji z innymi.
- Po staremu. Po co dzwonisz? – wyczułem w jego głosie nutkę zdziwienia.
- Chciałem pogadać – skrzywiłem się odruchowo, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio i fałszywie to zabrzmiało. Przecież ja nigdy nie dzwonię, żeby tak zwyczajnie pokonwersować.
- Mhm. – Frank zaczął się śmiać.
- Dobra – westchnąłem. – Chciałem cię przeprosić za rano. Zachowałem się jak kretyn. – przeczesałem wolną dłonią włosy i oparłem się łokciem na kolanie zgiętej nogi. – Nie chciałem, żeby to wszystko tak zabrzmiało.
- Wiem, Gee – szepnął do słuchawki. – Przecież się nie gniewam. Przyzwyczaiłem się do tego, że już po prostu taki jesteś.
- Nie chcę… - zacząłem, zagryzając wargę.
- Czego nie chcesz?
- Nie chcę ciebie ranić, Frankie. Nie chcę taki dla ciebie być.
- Gdybym tego nie wiedział, już dawno bym odpuścił – powiedział miękko. – Chociaż nie zaprzeczę, że cieszyłbym się, gdybyś trochę spotulniał.
- Jak baranek? – uśmiechnąłem się do siebie.
- Meeeee? – chłopak zabeczał, naśladując owcę.
Przyłożyłem dłoń do ust, nie chcąc wybuchnąć śmiechem. Nie tyle znaczenie miała tutaj siedząca za ścianą Maria, ile samo przyznanie się do tego, że brunet jest w stanie wywołać uśmiech na mojej twarzy. Czułem się dziwnie z taką świadomością, ponieważ nie pamiętałem, kiedy miałem na wyciągnięcie ręki osobę, która dawałaby mi szczęście. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek taka osoba dla mnie istniała.
- Co to było? – zapytałem ze ściągniętymi brwiami, kiedy usłyszałem po drugiej stronie bliżej nieokreślony szum.
- Jakiś samochód przejechał – wyjaśnił zaspanym głosem, co uświadomiło mi dwie rzeczy. Pierwszą…
- Gdzie ty jesteś? - … oraz drugą. – Jest już dość późno.
- Siedzę na schodach przed domem – odparł spokojnie.
- Oszalałeś? – burknąłem. – Na zewnątrz jest cholernie zimno. Ładuj dupę z powrotem do środka, kretynie. Chcesz zachorować? Co masz na sobie?
- Gerard…
- Co masz na sobie? – powtórzyłem pytanie.
- Piżamę… - wymruczał niewyraźnie.
- Ciebie całkiem pogrzało? Wracaj do domu. Chcę słyszeć dźwięk zamykanych drzwi.
- Gadasz jak moja matka. – westchnął z oburzeniem, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Po chwili dotarł do mnie głośny trzask. – Już. Jestem w środku. Zadowolony?
- Bardzo – uśmiechnąłem się pod nosem.
- Manipulant – podsumował lekko.
- Ja tylko dam o twoje zdrowie.
- Czy to oznacza, że się o mnie troszczysz? - Chłopak przybrał prowokujący ton.
- Chciałbyś – burknąłem lekceważąco.
- Co ty w ogóle robiłeś na dworze? – zapytałem prędko, aby tylko zmienić temat i odwrócić uwagę Franka od mojego zmieszania.
- Musiałem przemyśleć kilka spraw – odparł niechętnie. – To nic ważnego. Jak poszła wystawa? – podążył tym samym tropem co ja, obracając moja sztuczkę przeciwko mnie samemu.
- Dobrze. Wszystko chyba poszło tak, jak chciała pani Rowell.
- Cieszę się – zaśmiał się do słuchawki. – To był naprawdę bardzo dobry obraz warty pokazania innym ludziom.
- Dzięki – przeczesałem włosy jedną ręką, rumieniąc się nieznacznie. Miałem ochotę zdzielić się kilka razy mocno po twarzy. Dałbym się rozszarpać za cofnięcie tej reakcji mojego ciała na jego pochwałę. – Będziesz w poniedziałek w szkole?
- Jeżeli nie potrąci mnie ciężarówka na przejściu dla pieszych, ani nie zaatakuje spłoszony jeleń, to raczej powinienem się pojawić.
- Nie żartuj nawet w ten sposób – mruknąłem. – Nie wolno się śmiać z takich rzeczy.
- Powiedział Gerard – podsumował zgryźliwie. – Dobra, ja idę spać. Do kiedyś tam – pożegnał się.
- Do poniedziałku – sprostowałem prędko.
- Niech będzie – zaśmiał się głośno. – Śpij dobrze.
Rozłączyłem się ze słabym uśmiechem na ustach. Pogrążam się. Definitywnie staczam się z poziomu zimnego dupka do poziomu rozemocjonowanej kluchy.
         Spojrzałem tęsknie w kierunku leżącej na biurku książki. Gdybym teraz przywalił sobie nią w łeb tak, jak planowałem, raczej bym już nie zgłupiał, ale po co robić sobie krzywdę?
         Opadłem twarzą na chłodną pościel, starając się uspokoić oddech. Powoli wdychałem delikatny zapach płynu do płukania tkanin, zachwycając się lekko lawendową wonią. Wyobraźnia zaczęła mi podsyłać przepełnione wiosną oraz latem obrazy. Dużo słońca, błękitne niebo… Idealny materiał na rysunek, jednak nie idealna pora na życie dla mnie. Instynktownie naciągnąłem rękawy na nadgarstki, zamykając ściągacze w silnym uścisku dłoni. Przyciągnąłem ręce do klatki piersiowej, ogrzewając palce ciepłym oddechem.
         Kiedy moje serce oraz oddech doszły do porozumienia, normując się, mogłem swobodnie wsłuchać się w dźwięki, jakie wydaje dom. Pozorna cisza jest jednak przepełniona urwanym nagle krzykiem, który zawisł niegdyś w  powietrzu. Atmosfera wręcz przesiąkła cierpieniem i metalicznym zapachem niezmytej dokładnie z podłogi krwi. Szczeliny między podłogowymi panelami wypełnia strach, chowając się i czekając na odpowiedni moment do wylęgu i zawładnięcia moim ciałem. Potwory chowają się pod łóżkiem, szykując się do ataku. Z podnieceniem warują, obserwując, czy głowa już zetknęła się z poduszką, a powieki opadły, nie będąc w stanie opierać się dłużej przejmującemu zmęczeniu. Koszmary zaglądały przez okno, niesłyszalnie dobijając się niematerialnymi szponami do środka. Domagają się wpuszczenia i, tak samo jak potwory, łakną sennego osłabienia mojej woli, aby wkroczyć gwałtownie do mojego świata i roznieść go w drobny pył. Ich celem jest zasianie niepokoju w mojej psychice i głębokie zakorzenienie się w płatach mózgu, aby mieć stały dostęp do mych myśli, aby wciąż mnie nawiedzać, aby stale kontrolować moje czyny, aby umiejętnie kreować mój światopogląd.
         Podłoga w pokoju obok zaczęła skrzypieć, co zasygnalizowało mi, abym wzmógł własną czujność. Deski jęczały tak długo, aż drzwi do mojego pokoju się nie otworzyły. Westchnąłem w duchu, przymykając oczy. Zignorowanie jej i udanie, że mnie nie ma, nie będzie najlepszym posunięciem, pomyślałem. Zaciągnąłem się raz jeszcze zapachem pościeli, odrywając się od wizji lawendowych plantacji. Wróciłem do smutnej oraz uciążliwej codzienności. Podniosłem się z ociąganiem do siadu, mrucząc cicho przekleństwo pod nosem. Maria stała w progu mojego pokoju, uśmiechając się krzywo. Gdybym określił jej ubiór jako skąpy, to i tak bym sporo przesadził. Dziewczyna miała na sobie jedynie niesamowicie krótkie spodenki o kroju bielizny oraz luźno zwieszoną na piersiach koszulkę na ramiączkach, która zakrywała tak na dobrą sprawę wyłącznie właśnie te piersi. Zlustrowałem ją podejrzliwie, zastanawiając się, czy sądzi, że ją przelecę, jeżeli wyskoczy mi niemal naga. Nie zamierzałem być jej przygodą na kilka nocy. Nawet mnie nie pociągała.
- Plaża nie w tą stronę – zwróciłem jej uwagę obojętnym tonem.
- Z kim rozmawiałeś? – zagadnęła, ignorując przytyk. Odrzuciła swobodnym gestem swoje długie, czarne włosy na plecy.
- Z nikim.
- Zacząłeś gadać do siebie? – uniosła brew do góry.
- Nawet jeżeli, to nie jest twoja sprawa – odparłem lekceważąco.
- Co ty taki drażliwy? Gorzej niż kobieta w ciąży. Chciałam tylko pogadać… - przygryzła wargę.
- Pogadać? – zaśmiałem się ironicznie, patrząc jej chłodno w oczy. Maria wbijała mi mentalnie szpilki prosto w serce, nieustanie prowokując i licząc na nie wiadomo co. – Daj mi spokój i wyjdź stąd – burknąłem pod nosem.
- Jak sobie chcesz… - wzruszyła ramionami. – Nie wiesz jeszcze, co tracisz sprzed nosa. – Wyszła, zamykając drzwi do mojego pokoju.
Opadłem plecami na łóżko, wsłuchując się w skrzypiące panele podłogowe. Nie musiała mocno stąpać po podłodze, abym wiedział, gdzie dokładnie się znajduje. Ten dom bardzo źle reagował na obcych… albo tylko ja.
Kiedy jęczenie ustało, zacząłem wpatrywać się w  sufit. Mógłbym zacząć się zastanawiać nad wieloma rzeczami, lecz, o dziwo, można by założyć, że nie myślałem o niczym, chociaż z psychologicznego punktu widzenia nie jest to możliwe. Bazowałem głownie na wspomnieniach. Tych miłych, które wprawiają człowieka w błogi stan.  Nie miałem ich wiele. Z przestrachem zauważyłem nawet, że dobre rzeczy przydarzyły mi się tylko przed śmiercią Mikey’ego i po poznaniu Franka. Wszystkie lata pomiędzy tymi wydarzeniami były puste i smutne. Przepełniała je czerń oraz monotonia typowa dla ludzkiej egzystencji. Obrazy z tego okresu nachodziły na siebie i zlewały niekiedy w jedno. Nie pamiętam wiele. Całokształt był raczej wciąż taki sam, poprzetykany gdzieniegdzie nićmi nowego materiału. Prawdą jest także, że nie chcę chyba zwyczajnie pamiętać tamtych lat, spychając wspomnienia o nich do nieświadomej sfery mojego umysłu.
Mikey należy już do przeszłości. Stanowi niematerialny byt, o którego istnieniu muszę się postarać zapomnieć. Zmarły brat nie może ingerować i wpływać na postrzeganie przeze mnie świata. Stanowi odpowiednik symboliki wschodniej części kaplicy w rozumowaniu średniowiecznego człowieka. Jest przeszłością, z którą muszę się zmierzyć i ją zaakceptować, aby nie stać w miejscu i ruszyć dalej, na zachód. Zachód to przyszłość.
Nie mogę pozwolić na odejście Franka, chociaż na zbliżenie też nie jestem gotowy. Trudno jest przyzwyczaić się do czyjejś obecności osobie, która przez większość swojego życia była całkowicie sama w dosłownym tego słowa znaczeniu. To jest jak uczenie się podstawowych czynności obcowania w społeczeństwie całkowicie od nowa. Ale zaczęła mi się podobać ta nauka. Zwłaszcza jeżeli przewodnik to niesamowicie przystojny brunet o hipnotyzujących oczach. Dlatego tak ważne dla mnie jest utrzymanie Franka przy sobie. On jest moją przepustką do uzyskania normalności. On jest moją przepustka do człowieczeństwa. Maria mi wszystko utrudnia. Nie mogę zaprosić do siebie Iero, bo musiałbym się tłumaczyć z tego, kim ona do cholery jest. Nie chce kłamać, ponieważ i tak zbyt wiele rzeczy trzymam przed nim w tajemnicy.
Zza ściany dotarło do mnie ciche śpiewanie.
Najbliższe tygodnie zapowiadają się wprost wspaniale…



************

Ha! W końcu dorwałam się do Internetu. Już myślałam, że nie znajdę na to dzisiaj czasu.


Ostatnie dwa tygodnie były kosmiczne i niewiarygodne w pozytywne doznania. Dziękuję Wam wszystkim za to serdecznie, informując jednak, że dzisiaj koczy się dodawanie rozdziałów co trzy dni :c Jutro już zaczyna się dla mnie szkoła, a wraz z nią nauka + sprawdziany + nauka + prace domowe + nauka = moja znikoma obecność na blogu. Tak to już jest. Jednak naturalnie każdą wolną chwilę, którą sobie rozumnie wyegzekwuję, poświęcę na pisanie :3

11 komentarzy:

  1. Nie ma komentarzy... jestem pierwsza?! O.o
    Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej, jak słodko :3 Cukrzycy dostanę ;-; Takie to urocze że Gerard się martwi i mu zależy na bliskości Franka ^^
    " – Będziesz w poniedziałek w szkole?
    - Jeżeli nie potrąci mnie ciężarówka na przejściu dla pieszych, ani nie zaatakuje spłoszony jeleń, to raczej powinienem się pojawić." Hahaha, pozdrowienia z podłogi, rozbawiło mnie to XDDD
    Ymm... też wracam do szkoły :c
    No i będę czekać na następny rozdział z zapartym tchem <3
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Darso ! jesteś nieasmowita
    twoje opowiadania czytam już baaaardzo długo jednak ich nie komentowałam wcześniej
    jesteś niesamowita, powala mnie twój styl pisania, to jak opisujesz uczucia, to jak głęboko pokazujesz bohaterów--> i jacy oni sa prawdziwi.
    jesteś niesamowita w tym co robisz.

    Emmelina

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozemocjonowana klucha zrobiła mój dzień. XDDD
    a mi się akur(w)at ferie zaczęły. ;-;
    pojawi się chociaż jeden odcinek Lilii przez te dwa tygodnie, prawda? ferie bez Lilii to złe ferie. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  4. Adsfgkl, dorwałam się do tego, kiedy tylko miałam czas (tak, jak zwykle mega późno, cicho tam) i muszę powiedzieć, że czytałam to na jednym wdechu. Rozemocjonowana klucha poprawiła mi nastrój XDDDD
    Co ja się będę rozpisywać, wiesz, że rodział jak zwykle super, bohaterowie-czytaj Maria-mnie lekko wkurzyli, ale się cieszę, że Frank wybaczył Gee.
    Ty wiesz, że aż do 16 rozdziału nie zastanowiło mnie, czemu nie ma Majkiego? XDD
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  5. Awhh, borze zielony, nie wiem co napisać ;_; Mówiłam już w ostatnim komentarzu, że kocham Gerarda, ale jeśli do końca nie przestanie być aż tak cudowny, zapewne już zawsze będę to powtarzać ;_; A więc kocham Gerarda. Kocham jego zachowanie, jego myśli, jego słowa, jego troskę o Franka ;_; Iero też kocham, głównie za tę wyrozumiałość dla Gerdzia. Jestem wdzięczna, że nie strzelają na siebie fochów niczym przyjaciółeczki w podstawówce tylko zachowują się jak prawdziwi ludzie. Chyba to lubię w nich najbardziej. Stwarzasz ich tak realistycznymi postaciami, że chyba bardziej się nie da. Dzięki temu bardzo miło się czyta oraz wyczekuje z niecierpliwością na kolejną część. Jest cudownie. Postać Marii mnie trochę zastanawia, ale na razie nie będę sobie nią zaprzątać głowy. Mam nadzieję, że zrobi tak jak powiedziała, czyli pomoże Gerardowi, i nie będzie urządzała sobie prawie nagich spacerków po jego domu. Od tego może być Frank. Później oczywiście.
    Łączę się w bólu co do ferii, mi też się skończyły. Wierzę jednak, że wena oraz wolny czas jakoś Ci dopiszą i kolejny rozdział za jakiś czas się pojawi :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, Darsa!
    Ja tu prawdopodobnie nindżuję od początku CotBL, a może nawet i dłużej.
    W ogóle frerardowe opowiadania rzuciłam już sporo ponad rok temu, ale Twój blog jest zbyt genialny, żeby z nim też to uczynić.
    I tak samo, najbardziej w CotBL podoba mi się to, że nie ma tylko i wyłącznie wątku frerardowego, tylko jest bardzo, bardzo ciekawe tło. Co nie zmienia faktu, że relacje Franka i Gerarda są tu asdfghjkl. Ogółem, Gerard w tym opowiadaniu, to mój ulubiony Gerard. Niby zimny drań bez serca, ale jednak, gdy trzeba, potrafi okazać jakieś uczucia.
    Ale, no hej, Marii nie lubię. Niech ją, no nie wiem, ten spłoszony jeleń zaatakuje czy coś. XD

    Także ja pozdrawiam i życzę weny, czekając z wielką ciekawością na następne rozdziały. :3
    ~Luns

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozemocjonowana klucha to stanowczo mój faworyt ;) No i Gee przyznał, że Frank jest "niesamowicie przystojnym brunetem o hipnotyzujących oczach", aww... Czekam na więcej chłopaków (i mniej Marii ;)!
    MxMS

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdział jest taki...taki kochany, jejku :D. Początkowo spodziewałam się, że Maria okaże się zła do szpiku kości, ale póki co wydaje się całkiem...miła. No, może oprócz tego, że chciałaby wpakować się Gerardowi do łóżka. A sam Gerard...Gerard wpadł po uszy i, chociaż tego nie przyznaje, po cichu już planuje ślub z Frankiem i imiona dla dzieci :D. To znaczy...prawie. You know what I mean. Jeju, czekam z utęsknieniem na następne rozdziały. Muszę się dowiedzieć, jaką rolę gra tu Maria, bo przecież nie jest przypadkowa.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana, to opowiadanie jest przecudne. Nie wiem czemu wcześniej się za nie nie wzięłam (pewnie dlatego, że chciałam poczekać aż uzbiera się trochę rozdziałów xD). Sama fabuła jest jak na razie sporą zagadką, chociaż co niektóre kwestie stają się coraz jaśniejsze, ale to co najbardziej przypadło mi do gustu to tajemniczy i mroczny charakter opowiadania, no w 100% mój gust. Postać Gerarda to czysty ideał według mnie, nawet jego gburowatość mnie nie odtrąca, jest tak interesujący i przyciągający. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (i rozwój akcji między naszymi gejaszkami ^^).
    Pozdrawiam, Snajpcio xoxo

    OdpowiedzUsuń
  10. Znowu robię sobie notatki, co mam napisać w komentarzu, u know... Tyle tego jest, a pamięci brak. Także po pierwsze primo:
    Ta kobieta wisząca na drzewie z twojego nagłówka... Mam nadzieję, że w oto takie przecudowny sposób skończy Maria. Z własnymi flakami owiniętymi wokół szyi xD

    Pozwolisz, iż pewien fragment z tego rozdziału napiszę po swojemu:- Klątwa Krwawej Lilii – szepnąłem, przypieczętowując ostatecznie tę nazwę.
    - Stoi.
    - Podoba ci się?
    - Nie, Gerard. Coś ci stoi. - odparła z powagą w głowie, posyłając znaczące spojrzenia ww kierunku mojego krocza"
    Wybacz, musiałam, wybacz... Po prostu wybacz xD

    I to było akie słodkie, kiedy nasz bezduszny, nieczuły Gerard kazał Frankowi iść do domu. Martwi się o niego, jak uroczo. Jestem spragniona Frerarda xD

    I to by było na tyle w tym rozdziale. Zaraz lecę dalej, bo nie potrafię się powstrzymać. Może nawet całość przeczytam, bo, serio, z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie :D

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  11. Awwww, Gerard martwi się o Franka <3 Nie lubię Marii. No i to tyle XD Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam kiedy jasno się zrobiło XD

    OdpowiedzUsuń