{ 020 }
Błąkałem
się bez celu po domu, nie wiedząc, gdzie tak właściwie mam się podziać.
Dręczyła mnie nicość i bezradność, niczym nadopiekuńcza matka, która aż
nadgorliwie troszczy się o swoje dziecko. Nie miałem pojęcia, co ze sobą
zrobić. Odchodziłem od zmysłów, błądząc od ściany do ściany jak chory
psychicznie człowiek w swojej ubogiej celi. Rozglądałem się dzikim wzrokiem
dokoła, jakby istniały realne powody do czucia niepokoju i bycia zagrożonym. Strach
lub obłęd. Do obu pasowało siedzenie w kącie i ciche szeptanie Pater noster. Zaśmiałem się gorzko pod
nosem. Mnie bóg już dawno opuścił, jeżeli w ogóle istnieje. Zostawił
pogorzelisko, którego popiołem są spalone emocje. Niematerialne byty szydzące z
własnej przeszłości.
Czego
bym nie zrobił, nie potrafię wyzbyć się z myśli o zawiedzionym, dystansującym
się stale ode mnie Franku oraz wiecznie siedzącej mi na głowie, kontrolującej
jak dziecko Marii.
Czułem
się więźniem we własnym domu bardziej niż zazwyczaj. Wszystko, co sprawiało mi
przyjemność i zapełniało wolny czas, dzisiaj wydało mi się bezsensowne. Nie
tworzyłem sztuki, nie uzewnętrzniałem własnych uczuć przez jakąkolwiek formę
artystyczną. Pozostałem bierny wobec zawartego w tym piękna.
Nie
dziś.
Nie
teraz.
Byłem
zbyt pełny i zbyt pusty jednocześnie. Dręczyły mnie różnorakie emocje oraz
myśli, których nie rozumiałem, a nawet części z nich nie chciałem rozumieć.
Toczyła się we mnie wojna, co odpowiadało uczuciu posiadania pewnej zawartości.
Nicość niosła za to ze sobą anonimowość obu stron walczących.
Niby
coś czułem, nie mogąc jednocześnie niczego jednoznacznie sklasyfikować.
Niby
coś czułem, ponieważ występowała kontrastowość, lecz mimo wszystko nie
posiadała ona konkretnego przekazu emocjonalnego.
Niby
coś czułem, nie czując jednak nic.
Wyjrzałem
przez kuchenne okno na leśny krajobraz. Budził on respekt, wywoływał uczucie
potęgi i majestatu. Natura w swoją genezę ma wpisane nieokiełznanie, niepojętość,
zawiłość, ekspresję, pełne paradoksów zróżnicowanie i zabarwienie. Wiecznie
żywa i dzika. Od dawna stanowi obiekt moich westchnień i materię, którą pragnę
umieścić na płótnie. Obawiam się jednak, że nie potrafiłbym odpowiednio zawrzeć
wszystkich elementów w takiej kompozycji, jaką chciałbym zastosować. Mógłbym
przypadkowo wprowadzić statykę, która stoi twardo w opozycji dynamizmu, którym
emanuje przyroda.
Przejechałem
powoli palem po szybie w dół, wypełniając pomieszczenie specyficznym skrzypieniem,
jakie powstaje w wyniku zetknięcia się skóry z poł gładką, pól matową szklaną
powierzchnią.
Westchnąłem
ciężko, zdając sobie sprawę z pełni marności dzisiejszego dnia. Podjąłem szybką
decyzję, której słuszności nie rozważałem długo. Zwyczajnie z lekkim ociąganiem
powlokłem się na górę do pokoju Marii. W pełni świadomie narażałem się na
pożarcie przez wiecznie złą oraz zirytowaną, ostatnimi czasy, lwicę.
Zawsze
sądziłem, że monotonia oraz samotność są cechami, którymi pragnąłbym określić
swoje życie. Myślałem, że nie potrzebuję miłości, a czyjaś uwaga skierowana na
mnie to niewiele znaczący element. Myliłem się. Dojście do tego zawdzięczałem
Frankowi. Zawdzięczałem mu to, że przestałem być zimnym skurwielem na pełny
etat i przez skorupę, która otaczała serce, zaczęły przenikać jakieś uczucia.
Stałem się momentami zwyczajnie miękki. Dlatego zapewne kiedy przekroczyłem
próg pokoju Marii, coś mnie zabolało. Poczułem mentalny ucisk oraz dyskomfort.
Dziewczyna była spakowana, a jej walizki stały pod ścianą. Pomieszczenie w
mgnieniu oka opustoszało, stając się na powrót czymś niesamowicie smutnym i
martwym.
- Znalazłaś mieszkanie? – zapytałem
cicho, starają się nie zdradzić swoich uczuć. Pragnąłem być w jej oczach tak
zimny, jak byłem niegdyś. Sądzę jednak, że ona już i tak dawno zauważyła tę
znaczącą zmianę w moim zachowaniu. Poza tym Maria doskonale zna przyczynę tych
zmian i to jej się nie podoba, wiec wyczuliła wszelkie zmysły. Chce zdusić
problem w zarodku, zanim rozkwitnie.
- Tak, wieczorem wychodzę – powiedziała,
nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. – Jednak nie myśl, że nie będę tutaj
przychodzić. Będę. Wyszkolono mnie w robieniu niespodziewanych nalotów, więc
jak wpadnę któregoś ranka do twojego pokoju i zobaczę ciebie razem z tym
zgredem, to zabiję oboje, a flaki rozwieszę na płocie.
- Daj w końcu spokój – mruknąłem,
rumieniąc się.
- Nie dam. Frank to zagrożenie, które ty
z taką lekkością lekceważysz. Będą przez to kłopoty. Jesteś głupi, że tego nie
dostrzegasz. Później płacz, ból i zgrzytanie zębami.
- On nigdy by nikomu nie powiedział.
- Oczywiście – odparła z sarkazmem,
uśmiechając się ironicznie.
- Nawet nie próbowałaś go poznać.
- Nie muszę. Mam oczy, a one mówią mi,
że to ułomne nasienie stanie się źródłem twoich kłopotów. Ale proszę! Dalej
bądź ślepy. Wpuść węża do swojego łóżka i daj mu się pokąsać. Zdechniesz w
męczarniach od jego jadu.
Między nami zapanowała cisza, którą
przerywało jedynie ciche stukanie w klawiaturę. Co ja mam z tą dziewczyną…
Wieczne problemy, kłótnie i nieporozumienia. Wciąż nie rozgryzłem powodu jej
nienawiści do Franka. Sama istota wyjawienia tajemnicy jest zbyt prosta jak na
wiecznie bzyczący od knucia intryg mózg kobiety. A już zwłaszcza tej kobiety.
- Czego szukasz? – zagadnąłem
pojednawczo.
- Ksiąg – westchnęła, dając mi tym samym
znak, że dalsza konwersacja ma jakąś przeszłość. – Starożytne i średniowieczne
wierzenia, zabobony, klątwy, zaklęcia. Wszystko w tych tematach.
- Znalazłaś coś?
- Tak… Ale to co najbardziej mnie
interesuje, jest we włoskiej bibliotece zakonnej – jęknęła. – Będę musiała
pogadać z twoim ojcem. Jeżeli jest w pobliżu, to polecę tam i się spotkam z
nim.
- Będziesz lecieć do Włoch po jakąś
książkę? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Nie tylko. Mam tam swoje niedokończone
interesy, więc i tak prędzej czy później wsiadłabym w samolot.
- Rozumiem – mruknąłem. Nie zamierzałem
wnikać w te jej niedokończone interesy, bo najwyraźniej nie rwała się i tak do
opowiadania o tym. Każdy ma jakieś swoje tajemnice, którymi z nikim się nie
dzieli. – Wiesz, że nie każę ci się teraz wynosić? – zapytałem po chwili.
- Wiem, ale widzę, że jestem tutaj
raczej nieproszonym gościem.
- Mario…
- Ale ja ciebie rozumiem, Gee. A teraz
jakbyś mógł wyjść, bo muszę zadzwonić. – Dziewczyna posłała mi wymowne
spojrzenie, sięgając po komórkę.
Ściągnąłem brwi, obracając się na
pięcie. Nienawidzę, kiedy rozstawia mnie po kątach w ten sposób. Czuje się
wtedy tak… niemęsko. Rozumiem, ze jest starsza i może czuć się bardziej
uprzywilejowana, lecz nadal to jest mój dom i… jestem facetem, więc takie coś
nie godzi się ze sobą.
Zamknąłem
drzwi za plecami odrobinę mocniej niż wypadało. Zszedłem powoli na parter z
zamiarem zrobienia sobie kawy. A niech się wyprowadza. W końcu będzie spokój.
Zero zrzędzenia i mówienia, z kim mam się spotykać, a kogo mam unikać.
Oczywiście pozostaje nadal szkoła i wizyty poza nią, ale zawsze mogę zacząć jej
unikać. Chociaż to będzie trudne i niebezpieczne, kiedy się wkurzy.
Wyjąłem
kubek z szafki, lecz nie postawiłem go od razu na blacie. Obróciłem naczynie kilka
razy, aż natknąłem się palcami na oszczerbienie przy uchu, którego bezwiednie
szukałem. Moje usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Z tym niepozornym
uszczerbkiem wiązało się piękne wspomnienie. Kiedyś na korepetycjach Frank
upuścił go na ziemię. Sam kubek nie ucierpiał, ale chłopak tak się zestresował
tym, że mógł narobić szkody, aż nie mogłem przestać się z tego śmiać jeszcze
przez długi czas. Naszła mnie nieprzemożona chęć spotkania się z nim. Ostatnio
nasze relacje poważnie przygasły. Zasadniczo miało na to wpływ wiele czynników.
Główny problem oczywiście stanowi od zawsze Maria, która blokuje dom, jest zła,
kiedy wychodzę z chłopakiem gdzieś daleko od niej, wbija mu stale szpilki w
szkole. Iero przestał zwyczajnie odzywać się do mnie z taką samą pasją, jak to
miał kiedyś w zwyczaju. Odsunął się ode mnie, nie proponuje już spotkań i
przekłada wciąż korepetycje z tygodnia na tydzień. Tak cholernie mi go
brakowało i nie jestem w stanie znieść myśli, że wyślizguje mi się z rąk. Nie
zniosę jego straty, ponieważ byłoby to zbyt bolesne.
Odruchowo
wyjąłem telefon z kieszeni, wybierając numer chłopaka. Potrzebowałem teraz
usłyszenia go i zyskania poczucia, że zachowaliśmy przynajmniej namiastkę tego,
co między nami się narodziło.
- Tak? – odezwał się zachrypniętym
głosem.
- Cześć, Frankie. Co słychać?
- Dobrze, po co dzwonisz?
- Chciałem tylko zapytać, czy się
dzisiaj spotkamy – mruknąłem, czując zmieszanie jego szorstkim tonem.
- Wybacz, ale nie mogę dzisiaj.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? –
zaśmiałem się gorzko.
- Gerard… Uwierz mi, że w tej chwili nie
zależy mi bardziej na niczym innym jak na spotkaniu z tobą, lecz naprawdę nie
mogę.
- Co tym razem? Zakupy z mamą czy nauka
do sprawdzianu? – zapytałem z wyrzutem.
- Sprawa rozwodowa rodziców w sądzie w
Nowym Jorku. – Zamilkłem, nie będąc w stanie odpowiedzieć. – Wybacz, że
zniszczyłem jedno z ogniw twego schematu.
- Przepraszam – szepnąłem. – Po prostu
dawno się nie widzieliśmy. Odnoszę wrażenie, że stale mnie unikasz.
- Unikam Marii, Gerard.
- Wiem… Ale ona niedługo powinna gdzieś
wyjechać. Do Włoch czy coś…
- Serio? – zapytał z nadzieją.
- Serio. Nawet znalazła mieszkanie i się
ode mnie wyprowadza.
- To chyba dobrze… - zaczął niepewnie,
lecz jego głos brzmiał o wiele radośniej.
- Jasne, że dobrze.
- Gee… Przepraszam, że ostatnio tak… No
sam wiesz. Tęsknię za tobą, nawet bardzo, ale teraz naprawdę muszę kończyć.
- Rozumiem – mruknąłem. – Ja za tobą też
tęsknię – powiedziałem na koniec niemalże wraz z dźwiękiem zakończonego po
drugiej stronie połączenia.
Odetchnąłem głęboko, przestępując szybko
z nogi na nogę. Nasza relacja zaczyna się robić nieco dziwna. Tak nie żegnają
się przyjaciele. Mimo wszystko czułem, że teraz jeszcze bardziej powinniśmy się
spotkać czy pogadać.
Wstawiłem
wodę na kawę i nasypałem ziarenek na dno kubka.
Sprawy
z Frankiem od początku były skomplikowane. Jak raz zacząłem traktować go
wyjątkowo, nie potrafiłem zwyczajnie przestać. Nie rozmawiam z ludźmi. W ogóle.
Nie nawiązuję z nikim kontaktów, ograniczam wszelkie interakcje do niezbędnego
minimum. Jednak Frank… Z nim chcę rozmawiać. Pragnę poznać jego opinię na różne
tematy, albo po prostu słuchać tego głosu, który koi moje zmysły.
Uzależnienie.
Tym dla mnie stał się Iero. Uzależnienie się leczy, ale nie jestem pewien, czy
właśnie tego bym chciał. Z całą pewnością nie, mimo że wyszłoby to Frankowi
zdecydowanie na korzyść. Moje życie nie jest życiem bezpiecznym, pełnym
harmonii czy zawierającym w sobie sztukę umiejętnego balansowania na krawędzi.
Moje życie to życie pośród strachu, bólu i ciągłego staczania się wraz ze
swoimi problemami na dno bezdennej przepaści. Nie łudzę się fałszem i
nierealnymi rojeniami. Ostatnio wszystko magicznie ucichło. Nikt mnie nie
nachodził, a codzienność pozwalała mi wykreować cienką otoczkę poczucia
normalności. Ale to efemeryczny stan, ponieważ mój umysł obciążały intrygi i
strach przed nieznanym. Obecnie panowała cisza przed burzą, jakiej chyba nigdy
wcześniej nie doświadczyłem. W chmurach skumulowało się zbyt wiele wody.
Czułem, że niebo wkrótce zapłacze tak, jak nigdy wcześniej nie płakało.
Westchnąłem,
kiedy woda zabulgotała groźnie. Sprawy przybierają nieprzyjemny wymiar. Zalałem
kubek wrzącą cieczą i ruszyłem powoli na górę, nie chcąc nic wylać i przy
okazji się poparzyć. Moje ręce i tak już wyglądały, jakby ich naskórek
częściowo strawił pożar. Wszedłem do pokoju, skupiając od razu swój wzrok na
kalendarzu ponad blatem biurka. Kolejne kwadraciki zostały skreślone czerwonymi
krzyżykami, a dni do szóstego stale ubywało. Godziny kurczyły się, zamieniając
w marne minuty. Czas mijał szybko, nieprzerwanie, nieodwracalnie.
Postawiłem
kubek na parapecie, wyglądając przy okazji przez okno. Maria bujała się powoli
na prowizorycznej huśtawce, błądząc myślami gdzieś daleko. Na dworze było wciąż
zimno, a dziewczyna miała na sobie jedynie koszulkę na ramiączkach i
spódniczkę. Przejechałem powoli wzrokiem po jej odkrytej nodze. Wodziłem
spokojnie spojrzeniem od kostki przez łydkę aż po udo, podziwiając jej tatuaż.
Kwiaty lilii zdawały się żyć dzięki okalającym je cierniom. A ciernie wbijały
się w jej skórę, znikały pod jej powierzchnią, raniąc to, co jest
niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Pozostały głęboko zakorzenione w sferze
duchowej. Maria też się męczy. Dusi w sobie własne problemy, chcąc udawać
twardą i niewzruszoną. Zachowuje się tak, jakby jej pomoc i opieka nade mną
były jakąś pieprzoną misją, a ona musi ją za wszelką cenę wykonać. Zdałem sobie
sprawę także z tego, że zupełnie nic o niej nie wiem. Nie znam jej przeszłości,
ani nie znam powodów, dla których ruszyła w podróż, zostawiając swój rodzinny
dom. Nie znam jej marzeń, panów na przyszłość oraz pragnień. Nie znam
trywialnych szczegółów, które pozwoliłyby mi określić jej ulubiony kolor czy
zajecie. Tak na dobrą sprawę nie wiem o niej nic, ani nawet nie znam genezy jej
klątwy, co wydaje się wręcz podstawą trwania naszej relacji.
Oparłem
się ciężko dłońmi na parapecie, wodząc powoli wzrokiem za wahającą się w
powietrzu raz w prawo, raz w lewo Marią.
Czy
Frank też się tak czuje? Odpowiedź brzmiała brutalnie twierdząco. Świadomość
tego mnie bolała, ponieważ teraz w pełni
doświadczyłem podobnego stanu. Taka sama niewiedza zaczęła trawić mnie
od środka, zżerając resztki tego, co było we mnie dobre. Jestem okrutny, męcząc
w ten sposób Iero. Dystansując się od niego, przyspieszam destrukcyjny proces,
któremu chciałem zapobiec. Frank zaczyna mi się wymykać z rąk coraz bardziej z
każdym mijającym dniem. Tracę go, chcąc chronić przed mrokiem oraz bólem mojego świata. Nie mam na celu wciągania go w
to gówno. Poznanie tej tajemnicy oznacza dla niego cierpienie. Jeżeli mu o
wszystkim opowiem, on nie ucieknie. Tak
czuję. Jednocześnie będzie wówczas przeżywał cały ten ból, którego doświadczam,
a który on swoją obecnością nieświadomie uśmierza. Nie chcę, aby cierpiał, ponieważ
to zmienia człowieka, a Frankie jest piękny w obecnej postaci. Niczego mu nie
brakuje, a ja nie mogę tego zmodyfikować.
Z drugiej strony, jeżeli mu nie powiem czym jestem i co w sobie noszę,
chłopak odejdzie, a ja ostatecznie umrę w sobie, patrząc na jego plecy niknące
w oddali. Czasami czuję, jakbym znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Dosięgnął
mnie konflikt tragiczny. Czuję, jakbym został oddzielony od wszystkiego, co
kocham przecinającym na pół wahadłem, które toruje mi drogę.
Odetchnąłem
głęboko, przyglądając się z dystansu zaróżowionej od zimna skórze Marii.
Stwierdziłem, że czas na godzinę szczerości i tym razem to nie ja będę stroną
mówiącą. Złapałem za ucho kubka z świeżą kawą, przewiesiłem sobie koc
ściągnięty z łóżka przez ramię i udałem się na tył domu. Wszedłem na drewniany
podest, siadając na jego krawędzi.
- Chodź, bo zamarzniesz – krzyknąłem do
czarnowłosej, która zdawała się nie zauważyć mojego wejścia. Dziewczyna
zeskoczyła z huśtawki, podchodząc do mnie z czerwonymi od panującego na dworze
chłodu wypiekami na policzkach. Kiedy usiadła obok mnie, nakryłem ją kocem i
wręczyłem z ociąganiem kubek gorącej kawy.
- Fantastyczna sprawa – powiedziała
nagle po chwili milczenia. – Kiedyś często bawiłam się na takich huśtawkach z
siostrą.
- Masz siostrę? – zapytałem zaskoczony
jej wyznaniem.
- Miałam – szepnęła. – Nie żyje.
- Mhm – mruknąłem cicho, nie odnajdując
w sobie jednak współczucia. – Nie wiedziałem. Nigdy nic o sobie nie mówiłaś.
- A bo po co? Moje życie to nic
nieznaczący epizod w dziejach świata.
- Coś w tym jest… Ale tak wszystko
wygląda w naszym świecie – wzruszyłem ramionami, chociaż powinienem zaprzeczyć,
albo powiedzieć coś, co pomogłoby jej poczuć się lepiej.
- Prócz twojego ojca nie mam nikogo,
Gerardzie. Tego, co teraz wiodę, nie można nawet nazwać zżyciem.
- Jeszcze masz mnie – oznajmiłem bez
wahania. – Może to marna pociecha, ale zawsze coś…
- Ty mnie ledwo tolerujesz – parsknęła.
- Bo niekiedy jesteś wnerwiająca. –
Dziewczyna zaśmiała się cicho, zaraz jednak poważniejąc.
- To nie jest ani miła, ani przyjemna
dla ucha historia – szepnęła po chwili.
- Z chęcią posłucham – oznajmiłem
spokojnie.
Maria posłała mi pełne zwątpienia
spojrzenie. Odpowiedziałem jej nieustępliwością, ponieważ naprawdę chciałem
poznać osobę, z którą spędzam swój czas pod jednym dachem. Przyjęcie jej do
siebie w sumie było dość nierozsądne. Mimo wszystko zaufałem ojcu i nie
wyszedłem na tym jakoś tragicznie. Dziewczyna spuściła wzrok, wbijając go za
chwilę w delikatnie kołyszącą się na wietrze huśtawkę.
- Moja siostra także miała w sobie
klątwę – zaczęła spokojnie. – Byłyśmy ze sobą niesamowicie zżyte, dlatego
wydawało mi się, że razem przetrwamy wszystko. Wspólne działania zawsze
doprowadzały nas do zamierzonego celu – nieistotne było, jak daleko ten leżał i
jakie wyrzeczenia pociągała za sobą jego realizacja. Obie byłyśmy cholernie
uparte. Mimo wszystko sobie potrafiłyśmy z uśmiechem ustąpić niektórych rzeczy.
Ta wrogość wobec innych miedzy nami nie obowiązywała. Świetnie się razem
bawiłyśmy i spiskowałyśmy. Często robiłyśmy ludziom psikusy. Ja podawałam się
za Suzy, a ona za mnie. Nikt nas nigdy nie potrafił odróżnić, jak to z
bliźniakami bywa. Wszyscy szaleli z wściekłości, kiedy padali ofiarą naszych
dowcipów i nie mieli pojęcia, którą z nas ukarać – uśmiechnęła się smutno. –
Oczywiście wtedy unikałyśmy kary. Jakimś cudem tylko mama wiedziała, która z
nas jest którą. Nigdy nie udało jej się nam oszukać, bo zawsze odnajdywała
winną i bez mruknięcia okiem adekwatnie karała. Gdyby usunąć mój pieprzyk
niedaleko oka, byłybyśmy dosłownie identyczne. Nawet rosłyśmy w takim samym
tempie. – Palec dziewczyny odruchowo musnął ciemny punkt na kości policzkowej.
– Kiedy się urodziłyśmy, ojciec uznał nas za wybryki natury zrodzone z nasienia
szatana. Uważał, że matka go zdradziła, ponieważ on nie mógł dać życia podobnym
potworom. Tak łatwo było mu wszystko porzucić i odejść praktycznie z dnia na
dzień. Zostawił nas, uciekając tym sposobem od problemu. Nasza rodzina dość
restrykcyjnie stosowała się do wszelkich zasad katolicyzmu, które powszechnie
były akceptowane w naszej małej miejscowości. Na każdym kroku czaił się jakiś
fanatyk, który zapewne samobiczował się w piwnicy, uznając tę formę cierpienia
jako uszlachetniającą – pokiwała głowa w niedowierzaniu dla własnych słów. Nie przerywałem
jej, ponieważ groziłoby to urwaniem dalszej części historii. – Starałam się
sobie radzić ze swoim brzemieniem najlepiej jak potrafiłam. Udawałam, jakby go
nie było, a wszelki ból związany z tatuażami nie istniał. Suzy tak nie umiała.
Ona była tą spokojną i delikatną siostrą, podczas gdy ja wiecznie szalałam,
sprawiając problemy. Chciałam zwyczajnie o wszystkim zapomnieć, a traktowanie
życia lekko w tym pomagało. Może dlatego mama bardziej ją kochała, a może
istniał jakiś inny powód, którego teraz nie jestem w stanie dostrzec. – Maria
wzruszyła ramionami, upijając łyk kawy z kubka. – Nie chodziłyśmy z Suzy razem
do klasy, dlatego tamten dzień był jak każdy inny. Skończyłam lekcje i samotnie,
w swoim tempie wracałam do domu. Po drodze zrobiłam zakupy, ponieważ planowo
kończyłam akurat wtedy wcześniej zajęcia. Kiedy weszłam do kuchni, jak zawsze
postawiłam siatki na blacie i zwyczajowo chciałam odejść bez słowa, ale mama
mnie zatrzymała. Była zdzwiona moja obecnością, ponieważ myślała, że już
wróciłam i siedzę u siebie w pokoju. Spojrzałam na nią dziwnie i pokiwałam przecząco
głową. Nasza wzajemna komunikacja leżała od dawna w gruzach i nie podnosiła się
z nich ani na chwilę. Ten jeden jedyny raz matka się pomyliła i to było o jeden
raz za dużo oraz w niewłaściwym momencie. Wiedziałam, że coś musiało stać się
Suzy, skoro zerwała się z lekcji. Ostatnio nawijała wciąż o swoim chłopaku i o
tym, jaki jest cudowny i wyrozumiały. Dogadują się razem lepiej niż jakakolwiek
inna para. – Czarnowłosa pokręciła głową w niedowierzaniu dla tak pustych słów.
Na jej twarzy malowało się skrajne rozgoryczenie. – Wszystko mu opowiedziała. O
nas. O naszej klątwie. Fred obiecał, że nikomu nic nie powie, że rozumie i
będzie ją wspierał. W obecnej sytuacji pomyślałam, że się pokłócili, bo nic
prócz spraw sercowych i rodzinnych nie było w stanie jej wyprowadzić z
równowagi. – Maria przeczesała włosy trzęsącą się dłonią. – Najpierw zapukałam
do drzwi jej pokoju. Kiedy nie odpowiedziała, zapytałam, czy wszystko w
porządku. Dodałam, żeby nie przejmowała się tym palantem i dała sobie spokój z
tym cyrkiem. Wiesz… to zawsze ją nieziemsko wkurzało, więc przynajmniej by coś
odkrzyknęła. Jednak wciąż panowała cisza, a ja coraz bardziej bałam się tego,
co zobaczę, wchodząc do środka. Pamiętam, że długo stałam z ręką na klamce, a
kiedy w końcu ją nacisnęłam, nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak… -
wzięła głęboki oddech. - …po prostu zaczęłam krzyczeć. – Dziewczyna wzruszyła
ramionami. Targała nią bezsilność, a ja wiedziałem po części, co czuła. Tak mi
się przynajmniej wydawało, że powinienem to czuć. Może byłem skałą na poziomie
emocjonalnym, ale pewne zachowania potrafiłem jeszcze z pamięci przywołać i
dopasować je do kontekstu. Po policzku Marii spłynęła pojedyncza łza, której
ścieżkę przecierały następne w miarę dalszego opisywania wydarzeń tamtego dnia.
– Jej ciało zwisało z drewnianej krokwi obok dzwoneczków, które zazwyczaj
znajdują się na zewnątrz, aby wydawały dźwięk przy mocniejszych powiewach
wiatru. Zawsze je lubiła. To zabrzmi pewnie głupio, ale w tamtym momencie
wydała mi się taka piękna w tej całej bladości, która zajęła jej twarz. –
Czarnowłosa otarła policzki zdecydowanym ruchem wolnej dłoni. – Nie płakałam.
Za bardzo mną to wszystko wstrząsnęło, abym była w stanie okazać jakakolwiek
emocję. Mój krzyk jednak zwabił na piętro mamę. Wpadła w kompletną histerię, z
której po czasie narodziła się agresja. Zamiast zająć się ciałem Suzy, wezwać
pomoc, cokolwiek, chodziła po domu i rozwalała co popadnie jak jakaś pojebana.
– Na usta Marii nieoczekiwanie wpłynął krzywy uśmiech pogardy. – Reszta mojego dzieciństwa
jako dziewczynki potoczyła się niezwykle szybko. Przez pewien okres czasu po
pogrzebie nasz dom spowijało przygnębienie. W szkole dowiedziałam się, że ten
gnojek, Fred, rozpowiedział po całej szkole to, co latami starałyśmy się z Suzy
skrzętnie ukryć. Zostałam zawieszona w prawach uczniach zaraz po tym, jak
rozwaliłam mu głowę o szkolną szafkę i skopałam do nieprzytomności na oczach
połowy szkoły. Jednak to nie miało wielkiego znaczenia, ponieważ niedługo miało
się dla mnie zacząć całkiem inne, nowe piekło. Miała ruszyć cała maszyna –
zaśmiała się ponuro. – Z czasem matka zaczęła się wybijać z otępienia, w które
popadła. Długo wmawiała sobie, że jestem jej małą, kochaną Suzy i nic się nie
stało. Tolerowałam to, bo nie miałam innego wyboru. Jednak nadszedł i taki
okres, kiedy zaczęła się na mnie wyżywać i obwiniać o śmierć ulubionej córki. W
oczach matki byłam potworem, który zesłał nieszczęście na naszą rodzinę i
doprowadził do jej rozpadu. Jasne się wówczas dla mnie stało, że będzie chciała
się mnie pozbyć i jest to jedynie kwestia czasu tak naprawdę, aż wcieli swój
plan w życie. Nie była nawet w stanie patrzeć na mnie bez widocznego gołym
okiem obrzydzenia. Takim oto sposobem, miesiąc później, zostałam umieszczona w
katolickiej szkole z internatem. Szybko stałam się tam wyrzutkiem i odmieńcem. Dzieci
mnie nie lubiły i bały się znaków, które widziały na moim ciele. Dokuczały mi,
ale zachowywały przy tym bezpieczny dystans, jakbym na odległość była w stanie rzucić
na nie czary. – Dziewczyna z uśmiechem zwilżyła gardło następnym łykiem letniej
kawy. – Panowały tam prawdziwie zaściankowe warunki i ograniczone myślenie
bandy katoli ze wsi, którzy nigdy nie zaznali życia w mieście. O tak, moja
mamusia postarała się o to, aby wywieść mnie jak najdalej od domu. Zakonnice robiły
sobie z nas podnóżki, tanią siłę roboczą. Zabraniały rozmawiać, w dzień kazały
szorować podłogi, modlić się i zapieprzać w ogródku. Na kolana i do krzyża
klepać zdrowaśki. Zasłaniały się istotą i znaczeniem ascezy, chociaż my byłyśmy
młode, a one wpierdalały żarcie po kątach. Po roku znoszenia poniżania,
wytykania palcami i harowania za miskę rozwodnionej owsianki, uciekłam stamtąd.
Uciekłam i za nic nie zamierzałam wracać. – Maria owinęła sobie koc mocniej
dokoła ramion, poprawiając się w miejscu. Głośno westchnęła. – Błąkałam się
długi czas, zaznając dobroci wielu ludzi, którzy za darmo dawali mi jeść i pić,
nie chcąc jednak mimo wszystko na jakiś czas przygarnąć. Nie miałam im tego
broń boże za złe, ale tęskniłam za normalnym łóżkiem, mając do dyspozycji jedynie
pola, lasy i okoliczne stodoły, póki nie dotarłam do jakiegoś schroniska. Ze
strony ludzi spotkało mnie wiele dobra, ale także niejednokrotnie dotkliwie
zaznałam tej najgorszej strony naszej osobowości. Nigdy byś sobie nie
wyobraził, jak wiele ciemnych osób jeszcze mieszka na wsiach. Nadal są regiony
w tym kraju, gdzie ograniczenie jest na porządku dziennym – prychnęła. – W każdym
razie teraz jestem tutaj, prawda? – wstała nagle bez ostrzeżenia, otrzepując nogi.
– I tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – mruknęła, odwracając się do mnie
plecami. Weszła prędko do domu, zostawiając mnie samego.
Nie
zatrzymywałem Marii. Rozumiałem, że samotność jest chyba właśnie tym, czego
kobieta po takim wyznaniu potrzebuje najbardziej. Spokój i zastanowienie się
nad tym, czy dobrze zrobiła, opowiadając mi historię swojego dzieciństwa.
Czarnowłosa jest jedną z tych osób, które podobne zwierzenia uznają za oznakę słabości.
Dziewczyna po prostu musi przetrawić to, że wiem o niej trochę więcej, niż początkowo
chciała mi wyjawić. Za jakiś czas pewnie zacznie udawać, że ta rozmowa nie
miała miejsca. Rozumiem to i szanuję. Poddam się jej grze, starając się jednocześnie
budować w niej przekonanie, że podczas chwili szczerości nie widziałem jej łez
i bólu.
Zaczął
mnie jednak zastanawiać pewien fakt. Suzy powiesiła się tak jak Mikey. Mimo że
okoliczności ich śmierci zdaja się być całkowicie inne, czułem, że także jakiś
element je łączy. Teraz go nie dostrzegałem, nie byłem w stanie przywołać do
siebie nic konkretnego. Jednak męczyła mnie jedna myśl, której nie byłem w
stanie odpędzić. Odnoszę wrażenie, że te samobójstwa mimo wszystko nie były
przypadkowe.
************
Rozdział pełen… celowych powtórzeń i oksymoronów, co miejscami
brzmi niedorzecznie, bo nie ma przecież bezdennego dna, prawda? XD Pełno tu
także metafor, co wpłynęło chyba na to, że, uwaga, uwaga, nawet lubię ten
rozdział. Postarałam się wcześniej, ale to równa się z tym, iż post nie został
zbetowany :c Zobligowana obietnicą, którą złożyłam bproof,
wstawiam rozdział, nie mając kompletnie pojęcia, kiedy pojawi się kolejny :c
On jest.... genialny *-*
OdpowiedzUsuńTak jakby chyba trochę przekonałam się do tej Marii... Ale i tak jej nie lubię.
Całość po prostu piękna, zaparło mi dech w piersiach...
Nie wiem co jeszcze napisać.
Przepiękne
~Possible Way
Niesamowite. To jest jedyne słowo które opisze ten rozdział.
OdpowiedzUsuńNie będę nic dodawać, bo to jest po prostu przepiękne.
Z niecierpliwością czekam na kolejny.
O hezu...Hezu Chryste w niebie, to było piękne. Cudowne.
OdpowiedzUsuńBezdenne dno istnieje. I nie mów mi, że tak nie jest.
Rozdział super, nawet na chwilę zrobiło mi się szkoda tej całej Marii, ale i tak wiem, że potem ją znów znienawidzę. Ona jest po prostu suką.
Weź, te śmierci...Zastanawia mnie, czy one są jakoś powiązane.
Wiesz co, może po prostu napiszę, że to jest cudowne i że genialnie piszesz i nie mogę się doczekać rozdziału 21?
~Bulletproof Blade
aw, no to po kolei.
OdpowiedzUsuńJEJKU TA ICH ROZMOWA PRZEZ TELEFON BYŁA TAKA UROCZA ;-; i to że Gerard tęskni, i nawet powiedział to na głos, ale Frank się rozlaczyl i asdfghjkl D: ale to było świetne, miłe urozmaicenie tej skomplikowanej treści pełnej, jak to ujęłaś, celowych powtórzeń i oksymoronów. nie żeby mi się nie podobało, świetnie napisane i podziwiam Cię za taki dobór słów, agh.
wiem, że to zbieg okoliczności, ale Suzy -> Zuzia -> moje imię :')))))
o ile przed przeczytaniem rozdziału darzylam Marię szczerą nienawiścią, teraz nawet mi jej szkoda, sigh. ale i tak jej nie lubię.
a no i dziękuję za tę wzmiankę o mnie na końcu, nie spodziewałam się. :')
dzisiaj krótko, ale jestem z telefonu i nie będę się rozpisywać x'D
pozdrawiam gorąco, kocham i całuję,
twoja najwierniejsza Darsonator XDD,
BS.
Jestem strasznie zmęczona dziś, więc napiszę tylko, że przeczytałam i uwielbiam :3. I tak wiesz, że jestem twoją wielką fanką :).
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
Kurczę, to się robi coraz bardziej tajemnicze i interesujące. Historia Marii tez była niczego sobie, powiem ci. Wciągnęła mnie, chociaż myślałam, że po prostu przeczytam ją ot tak sobie, gdyż w ostatnich rozdziałach nie podobała mi się postać tej dziewczyny. Teraz jakoś tak... jestem w stanie ją tolerować, można tak powiedzieć. NA RAZIE XD
OdpowiedzUsuńA to zdanie, że Gerard ma "wpuścić do swojego łóżka węża" to tak bez podtekstów? xD Założę się, że coś ci się pokojarzyło przy pisaniu tego 8D
I Gerard nie zna jej "panów na przyszłość". Taka mała literóweczka (chyba, że to NIE JEST literóweczka xD), a potrafi zmienić całe zdanie...
Krótki rozdzialik, ale bardzo fajny był.
Czekam na następny, bo znowu nie mam co czytać xD
Pozdrowionka!
XoXo
Ten rozdział mocno do mnie trafił, zwłaszcza opis emocji Gee. Czucie czegoś bez czucia, pragnienie tworzenia bez weny... Skąd ja to znam. Po raz kolejny przekonałam się, że nie warto oceniać bohaterów na pierwszy rzut oka i znielubiona Maria stała się w moich oczach ciekawą postacią. Zwłaszcza po opowieści o jej siostrze (też mam swojego "klona" :D), która swoją drogą przypomniała mi o Mikey'u (T-T). No i nawiązując do poprzedniego rozdziału: relacje Frank-Gee rozwijają się w piękny, dramatyczny i poplątany sposób, mój ulubiony ;)
OdpowiedzUsuńMxMS
Zdecydowałam, że nie lubię tej całej Marii i koniec. Jakaś taka mi się wydaje nie taka. Suka i tyle. Biedna, pokrzywdzona suka. Nie, no nie przekonam się do niej, próbowałam, ale mi po prostu nie pasuje. Swoją drogą zajebista kreacja, skoro wzbudza we mnie takie emocje. To oznacza, że postać jest po prostu od początku do końca dopracowana.
OdpowiedzUsuńI naprawdę ciepło mi się w serduchu zrobiło, jak Frank i Gerard rozmawiali przez telefon. Z początku było mi smutno, bo w końcu nie mają dla siebie aż tyle czasu, ale tęsknią za sobą. I to się liczy, prawda? Czas się znajdzie. Ważne, to chcieć.
Czekam na więcej! Wybacz, że nie komentowałam. Nadrobiłam wszystko i jestem na bieżąco.
buziaki!
xo
Dars, gimme nowy rozdział, gimme nowy rozdział, gimmy nowy rozdział ;____;
OdpowiedzUsuńcały czas tu jestem, uwielbiam, xoxo <3
Wciągająca ta historia Marii, ale jakoś nie zrobiło mi się jej szkoda XD Rozmowa przez telefon awwww <3
OdpowiedzUsuńxoxo