środa, 26 lutego 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 019 }




         Nie byłem w stanie ocenić, czy ciągłe tykanie zegara bardziej mnie uspokajało w obecnej sytuacji czy podsycało irytację. Raz usiłowałem zrównać z nim swój oddech oraz bicie serca, raz walczyłem ze sobą i pragnieniem zdjęcia tego ustrojstwa ze ściany, wyrwania baterii ze środka oraz wyrzucania ich razem w pakiecie wprost do kosza na śmieci. Wszystko przez cholernego Gerarda i cholerną Marię, która pojawiła się tak nagle jak jakaś nimfa błotno – bagienna z pobliskiego torfowiska. Irytowała mnie począwszy od jej głupiego spierdalaj – bo – ja – tutaj – jestem – gwiazdą uśmiechu, przez niezaprzeczalnie śliczną twarz i piękne, duże oczy, mogące stanowić bezdenną otchłań uwodzącą mężczyzn, aż po zażyłość z Gerardem oraz manipulatorski efekt, jaki na nim wywiera. I to mnie najbardziej bolało. Nie była to świadomość tego, że ona sobie istnieje i wchodzi mi w drogę, bo istnieć sobie mogła. Chodziła o sam fakt, że jest na tyle urodziwa i bliska Wayowi, że z powodzeniem mogłaby zdusić jego homoseksualizm i odwrócić go o sto osiemdziesiąt stopni. Odebrać mi go. Odebrać coś, czego tak na dobrą sprawę i tak nie posiadam.
         Z jednej strony uspokajała mnie mimo wszystko ta świadomość, że Gerarda nie interesują kobiety. Zapewniało mi to minimalne poczucie posiadania pewnej przewagi. Z drugiej jednak, wątpię szczerze w to, czy ktokolwiek w naszym wieku jest w stanie określić swoją orientację seksualną tak w stu procentach. Niekiedy wystarczy taka lafirynda w krótkiej spódniczce, która zatrzepocze swoimi długimi jak widełki od grabi rzęsami i facet siedzi już w całkowicie innym, pozaziemskim wymiarze. Wywłok na tym świecie jak bezpańskich psów, wiec od razu wiadomo, ze na palcach u rąk raczej nikt tego nie zliczy.
         Patrząc po stosunku Gerarda do tej dziewczyny, niby nie mam się o co martwić, jednakże strasznie zabolał mnie fakt, że Way ukrywał ją przede mną aż przez dwa tygodnie. Nic o niej nie wspomniał i wręcz chował się po kątach, abym ich tylko razem nie zauważył. Kiedy wszystko wyszło na jaw, poczułem się niesamowicie zraniony oraz oszukany. Zachowanie Gerarda świadczy tylko i wyłącznie o tym, że nie ma do mnie ani zaufania, ani nawet nie jest w stanie mi powiedzieć nic prosto w oczy. Kiedy wczoraj do mnie zadzwonił, aby upewnić się czy może dzisiaj przyjść, niemal mu tego wszystkiego nie wygarnąłem. Zmiękczył mnie chyba jego zagubiony, niepewny i przepraszający ton głosu. Zanim ponownie wróciła mi chęć zamordowania go, musiał już kończyć połączenie, ponieważ MARIA coś chciała.
         Przez te wszystkie wydarzenia zacząłem na poważnie rozważać sens dalszego uganiania się za Wayem jak myśliwy za ostatnim zającem w lesie. To przecież jest żałosne, a ja nie zamierzam robić z siebie męczennika czy zakochanej idiotki z amerykańskiej kolonii ze scenerią jak w westernie. Z drugiej strony pewne jest również to, że za nic nie zrezygnuję z Gerarda, bo go najzwyczajniej w świecie kocham i już dobrze by było, gdyby on sam w końcu to jasno i przejrzyście dostrzegł, zdejmując klapki z oczu.
         Wciąż nurtuje mnie zagadka jego istnienia i związanej z tym tajemnicy. Nic z nim nie jest pewne, a ja sam nie mogę stwierdzić, czy bardziej pociąga mnie jego zagubienie, czy mrok i stałe poczucie zagrożenia, które dokoła siebie roztacza. Wbrew prawom logicznego myślenia, to, co rozsiewa strach, najbardziej mnie ku sobie przyciąga. Magnetyzm Gerarda jest kuszący, lecz to właśnie skrawka jego atencji najbardziej pożądam.
I jego ust.
I ciała.
I przepełnionych uczuciem spojrzeń.
Westchnąłem, wstając z fotela, na którym siedziałem. Podszedłem do okna w salonie, aby wyjrzeć przed dom, ale nie dostrzegłem nikogo, prócz sąsiadki wyprowadzającej psa. Mruknąłem pod nosem ciche przekleństwo, jednocześnie patrząc na zegarek. Gerard powinien być już u mnie prawie pół godziny temu.
Jeżeli zapomniał, to go chyba ukatrupię.
Jeżeli poda za przyczynę Marię, najpierw będę go torturował, a później zabiję i wrzucę zwłoki do leśnego bagna.
Ruszyłem pędem do pokoju po telefon, aby zadzwonić do Waya, lecz kiedy tylko zacząłem wybierać jego numer, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Jebany farciarz – mruknąłem, rzucając komórkę z powrotem na łóżko.
Niespiesznie zwlokłem się po schodach na parter w akompaniamencie drugiego dźwięku dobijania się do środka. Otworzyłem drzwi z beznamiętną miną, gdyż na nic więcej w obliczu ostatnich wydarzeń nie było mnie stać.
- Spóźniłem się. – Tak właśnie brzmiało jego przywitanie.
- Spóźniłeś się… – potwierdziłem powoli.
Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, czy pokazać mu jak bardzo jestem zły, lecz kiedy moje spojrzenie powędrowało na jego twarz, postanowiłem odpuścić. Nie miałem serca tego robić, widząc, w jakim jest stanie.
         Włosy Gerarda sterczały na wszystkie strony, jakby dopiero wstał z łóżka, czego całkowicie nie wykluczyłem. Policzki chłopaka były czerwone i zdawały się pulsować od gorąca, które w nich zawrzało. Ponadto klatka piersiowa Waya unosiła się i opadała nienaturalnie szybko, a oddech się coraz urywał, co czarnowłosy starał się nieudolnie zamaskować. Z tego wszystkiego wywnioskowałem, ze musiał tutaj biec przez pewien okres czasu, bo mimo szczerej wiary w jego umiejętności fizyczne wiem, że nie pokonałby w tak aktywnej odmianie ruchu odległości, która dzieli nasze domy. Odpuściłem mu przytyk, chociaż moja złość nie wyparowała całkowicie – jedynie nieco zelżała. Cieszyłem się, że mimo wszystko ostatecznie dotarł tutaj i mam go na wyciągnięcie ręki. Chciałem podejść do niego i przytulić mocno, ponieważ dawno już nie było mi to dane. Przymknąłbym powieki, wdychając specyficzny zapach chłopaka. Delektowałbym się tą bliskością najdłużej, jakbym mógł. Schowałbym twarz w zagłębieniu jego szyi i powiedział, że nie ważny jest cały świat dokoła nas, póki mamy siebie. Ale tego nie zrobiłem. Nie ruszyłem się z miejsca.
- Przepraszam – szepnął, kiedy jego oddech odpowiednio się uspokoił.
- Nieważne – westchnąłem, wpuszczając go do środka. – Dobrze, że jesteś.
Chłopak zaczął się rozbierać, nie tłumacząc mi już nic więcej. Nie byłem do końca przekonany, czy chcę, aby cokolwiek mi tłumaczył.
- Ładnie tutaj – powiedział, rozglądając się po wnętrzu domu. Miał jednak tak skupiony i nawet lekko przerażony wyraz twarzy, że nabrałem poważnych wątpliwości, czy rzeczywiście mu się tutaj podoba. Posłał groźne spojrzenie w kierunku schodów prowadzących na górę.
- Dzięki – odparłem ostrożnie. – Chcesz może coś do picia? – zapytałem od razu.
- Niezbyt… - mruknął. – Chociaż może kawę bym poprosił. Słuchaj, to dziwnie zabrzmi, ale mogę sobie obejrzeć twój dom?
- Eeee… Jasne – uśmiechnąłem się krzywo, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. – Tylko nie pal przypadkiem, bo matka mnie zabije.
Gerard nie czekając na nic, ignorując kompletnie parter, udał się nerwowym, nieco za szybkim krokiem na piętro.
         Ściągnąłem brwi, będąc kompletnie rozkojarzony. Po chwili pokręciłem tylko głową, łapiąc szybko za czajnik. Nalałem do niego wody, aby ją zagotować i udałem się powoli na górę za Gerardem. Kiedy wszedłem na korytarz, zobaczyłem chłopaka na jego drugim końcu. Way stał w progu jednego z pokojów, przejeżdżając powoli palcem po jego framudze. Przyglądał się dokładnie pomalowanemu drewnu, badając uważnie jego strukturę. Niedowierzałem zbytnio temu, co właśnie widzą moje oczy, ponieważ nie uznawałem czegoś takiego za normalne zachowanie kogoś w cudzym domu. Gerard przeniósł swój wzrok do wnętrza pomieszczenia. Przestąpił przez próg, rozglądając się uważnie dokoła. Nie reagował na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Lawirował pomiędzy złudzeniem, a rzeczywistością, niebezpiecznie zatracając się we własnym świcie. Był kompletnie nieobecny, a ja nie miałem pojęcia, co właśnie teraz rozgrywa się przed moimi oczami.
- Co robisz? – zapytałem.
- Macie coś w planach z tym pokojem? – mruknął, ignorując moje wcześniejsze zapytanie.
- Na razie nic – wzruszyłem ramionami. – Stoi pusty, bo do niczego go nie potrzebujemy. Trzymamy tam pudła z przeprowadzki i inne graty.
- Frank… mogę cię o coś zapytać? – Odwrócił się do mnie przodem. Kiwnąłem ostrożnie głową, zachowując pewną czujność. – Czy twoja mama… może jest w ciąży? – Spojrzałem na niego jak na debila, nie wiedząc czy mam się śmiać, czy lepiej zacząć się bać. Podniosłem brwi do góry, mierząc chłopaka uważnie. Nie wyglądał, jakby chciało mu się żartować.
- Skąd ten pomysł? – zapytałem z niedowierzaniem. – Nie jest wiatropylna, Gerardzie – zaśmiałem się. – Idź na górę, co? – wskazałem mu drabinę. – Tam jest mój pokój. – wyjaśniłem szybko.
Way kiwnął nieznacznie głową, oglądając się ostatni raz przez ramię na osierocony pokój. Nie miałem pojęcia, co mu się stało, ani o co mu tak właściwie chodziło, lecz jego zachowanie zdecydowanie nie było normalne.
         Odprowadzałem chłopaka wzrokiem tak długo, aż zniknął mi z pola widzenia piętro wyżej.
         Niepewnymi krokami zszedłem na dół, słysząc pstryknięcie czajnika. Wolałem się pośpieszyć z tą kawą, bo nie miałem ochoty tłumaczyć Gerardowi historii pozostałych pomieszczeń razem z opowieściami o ich ścianach oraz panelach podłogowych.


************************


Patrzyłem na ciąg liczb, nie będąc się w stanie na niczym skupić. Cyfry i litery mieszały mi się przed oczami, nie tworząc jednej, spójnej całości, której wartość, za pomocą stosowania odpowiednich wzorów, mógłbym wyliczyć. Ciągnące się przez ponad dwie linijki wyrażenie algebraiczne, zraziło mnie do siebie już samą swoją formą. Gdybym był na sprawdzianie, zapewne zapłakałbym nad iksami, igrekami, dwupiętrowymi ułamkami i pierwiastkami czwartego stopnia, podniesionymi do potęg o różnych, często wymiernych oraz ujemnych, wykładnikach.
Podniosłem dyskretnie wzrok na Franka, który skrobał coś na swojej kartce, przerywając co chwilę, aby spojrzeć na wykonane wcześniej działania. Jego podstawowa mantra: Spróbuj to obliczyć, ja też się postaram i później porównamy wyniki, niezbyt działała. Dzisiaj wyjątkowo nie byłem w stanie się skupić. Dręczyło mnie wiele kwestii. Najbardziej chyba uderzyła mnie ta… obojętność Franka i jakby… irytacja czy raczej smutek pomieszany z zawiedzeniem. Nie jestem idealny, to bardziej niż pewne, a moja niedoskonałość bardziej się uwypukla niżu innych. Zatajenie faktu istnienia Marii i roli, jaką pełni w moim życiu, przed Frankiem, było ogromnym błędem. Przez niedopowiedzenia nasze stosunki oziębiły się, a sam chłopak zachowuje, nietypowy dla niego, dystans wobec mojej osoby. Podobna postawa Iero boli, jednak w pełni sobie na to zasłużyłem.
Jeszcze dochodzi do całokształtu nieszczęść ten pokój. Idealne odwzorowanie koszmaru. Może stoi teraz pusty, ale i tak go poznałem. Poczułem, że to jest właśnie to miejsce. Brakowało w nim co prawda wystroju, jednak oczami wyobraźni dalej widziałem obryzgane krwią ściany i słyszałem charakterystyczną melodię dziecięcej zabawki. Tylko… Jak to jest możliwe? Jak do całej tej historii ma się Frank? Miałem nadzieję, że jego zamieszkanie w tym domu było czystym zbiegiem okoliczności i nic mu nie zagraża.
Westchnąłem ciężko, przecierając ręką zaspane oczy. Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając powieki. Ostatnio wszystko zwalało mi się na barki. Problemy mnie wręcz przytłaczały, nie dając nawet chwili oddechu. Uginałem wciąż z dnia na dzień coraz bardziej pod ciężarem niewyjaśnionych tajemnic oraz równie zawikłanych sytuacji, które przypominały bardziej kadry rodem z filmu fantastycznego niż prawdziwe życie. Rozpaczliwie szukałem rozwiązania, nie będąc w stanie go niestety znaleźć. A później pojawił się Frank. Całokształt jakoś magicznie przycichł, został stłumiony, nie dręcząc mnie aż w takim natężeniu jak wcześniej. Dzięki temu właśnie zainteresowałem się bardziej przyziemnymi sprawami. Relacje z drugim człowiekiem oraz dostrzeganie piękna tej interakcji pochłonęły mnie bez reszty, wskakując na szczyt listy moich życiowych priorytetów.
Teraz wszystko wróciło i zawisło nade mną niczym szara chmura gradowa. Maria przyniosła ze sobą chłód, zwątpienie oraz kobiece intrygi. Zaburzyła podstawy fundamentu, na którym opierały się w miarę zdrowe relacje między mną a Iero. Wraz z nią powróciły koszmary.
Jakby była ziszczeniem się krwawej zapowiedzi jakiejś tragedii.
Jakby stała się symbolem ruiny oraz spustoszenia.
I była tam. Była w moim śnie. Przyglądała się z dystansu torturom, których doświadczało moje ciało. Przyglądała się z zimną obojętnością zakrwawionym, przywiązanym łańcuchami do sufitu dłoniom, które poharatał metal. Nie robiło to na niej jakiegokolwiek wrażenia. Jakby była pozbawiona zdolności odczuwania empatii. Spoglądała wyniośle na moje naprężone, zwisające nad ziemią, skatowane powrozem ciało. Kiedy badała uważnie ciemnymi tęczówkami głębokość krwawych pręg na klatce piersiowej oraz plecach, nie drgnął jej dosłownie ani jeden mięsień twarzy.
A rusałki tańczyły. Tańczyły dokoła w takt syreniej pieśni. Były przybrane w zwiewne, zielone suknie. Wianki na ich głowach szeleściły już zaschniętym od dłuższego czasu kwieciem, a kończyny wykonywały ekstatyczne ruchy, ignorując wszechobecny zapach potu, krwi oraz śmierci. Gwałtownie i namiętnie szlochały, aby uczynić ten pogrzebowy płacz bardziej tragicznym i charakternym. Rozdzierały sobie skórę twarzy paznokciami. Żłobiły tym samym głębokie bruzdy na porcelanowej buzi. A rany krwawiły obficie, brudząc brunatnymi kroplami delikatny materiał sukienek.
Cała sceneria nabrałaby charakteru rodem z kultu umarłych w wierzeniach starogreckich, gdyby nagie dziewice rozdzierały zwierzęta zębami, oblewając siebie ich krwią oraz wnętrznościami.
Mistyka wydarzenia zdawała się być niepojęta i głęboka.
W powietrzu wisiał urwany niegdyś krzyk męczennika.
Cierpienie zagęszczało atmosferę.
Wszechobecna krew doprowadzała do ekstazy znarkotyzowane trwającą chwilą umysły.
Ceremonia przybrała inny, niespotykany wymiar.
- Rozwiązałeś już? – Frank trącił mnie stopą, zwracając tym samym na siebie moją uwagę.
- Nie – uśmiechnąłem się słabo. – Chyba nie jestem w stanie.
Chłopak westchnął, odkładając na bok swój zeszyt z pełnym wynikiem. Wziął długopis i przysunął się do mnie na czworaka. Usiadł obok, opierając się plecami o ścianę. Wziął ode mnie kartkę z zapisanym równaniem po czym przeklął pod nosem, patrząc na mnie z niemym błaganiem.
- Przecież ty nawet nie zacząłeś! Gerard, noooo…
- Chyba nie umiem tego zrobić. – Na moje policzki wpełzł lekki rumieniec zawstydzenia.
- To nic trudnego – podał mi podkładkę. – Patrz, zrobimy to razem, może będzie ci łatwiej. Wezmę kalkulator. Policzysz na nim, jak nie zdołasz w pamięci. – Iero nachylił się nade mną, sięgając po przedmiot, leżący na łóżku. Wbiłem się odruchowo w ścianę, aby ograniczyć nasz kontakt fizyczny, lecz nie byłem w stanie powstrzymać się przed rzuceniem okiem na linię jego ciała oraz tyłek. Po chwili kalkulator wylądował przede mną, a Frank na moich kolanach.– A teraz się skup – mruknął. – Masz tutaj trzy do szóstej, osiemdziesiąt jeden do trzeciej i dwa tysiące sto osiemdziesiąt jeden do drugiej. Musisz to wszystko po prostu zamienić na potęgę trójek, aby móc później może coś wyciągnąć przed nawias, albo spokojnie pomnożyć. Resztę równania na razie opuść, zajmiesz się tym na spokojnie, kiedy obliczysz potęgi. Teraz tylko przepisz – westchnąłem w duchu, kreśląc cyferki na kartce.
- Czyli… Trzy do szóstej – burknąłem, przepisując liczby. – Trzy do czwartej i do trzeciej. I… Dalej nie wiem – wzruszyłem ramionami.
 - Patrz – szturchnął mnie. – Trzy do drugiej? – pokazał dwa palce. Starałem się nie patrzeć mu w oczy, ponieważ moja zdolność w miarę logicznego myślenia całkowicie by wyparowała.
- Dziewięć – mruknąłem, czując się jak debil.
- Do trzeciej?
- Dwadzieścia siedem.
- Do czwartej?
- Osiemdziesiąt jeden.
- Do piątej? – pokazał mi cała dłoń, machając szybko palcami, jakby tłumaczył tabliczkę mnożenia dziecku autystycznemu. Zamknąłem oczy, starając się sobie wyobrazić równanie zapisane za pomocą sposobu pisemnego. – No, Gerard – położył mi rękę na udzie. Zabierz łapsko, skoro mam się skupić.
- Dwieeeeście czterdzieści trzy?
- No jasne – chłopak uśmiechnął się ciepło. – Do szóstej?
- Emmmm… siedemset dwadzieścia dziewięć?
- Tak. Dalej, do siódmej?
- Matko! – jęknąłem.
- Nie jestem twoją matką – odgryzł się.
- Nie znęcaj się nade mną – poprosiłem.
- Gerard, nie chcę nic mówić, ale powinieneś znać potęgi do dziesięciu przynajmniej tych pierwszych pięciu liczb – westchnął ciężko, zsuwając mi się z kolan. – Trzy do siódmej to będzie właśnie te dwa tysiące sto osiemdziesiąt jeden.
- Okej – pokiwałem głową. – Czyli trzy do siódmej i do drugiej – nakreśliłem obliczenia na kartce.
- To teraz zrób potęgowanie potęgi, a ja pójdę szybko do toalety i zaczniemy robić dalszą część.
- Jasne – zgodziłem się bez entuzjazmu.
- Wiem, że matma nie jest twoją miłością, ale umieć ją musisz przynajmniej na tej podstawie. Teraz przerabiamy naprawdę banały – powiedział Iero, wstając z podłogi, na której siedzieliśmy. – Zaraz wracam.
Kiedy Frank zniknął piętro niżej, wbiłem znudzone spojrzenie w przeciwległą ścianę. Czułem się przy nim jak idiota. Nie podnosiło to mojej samooceny, ale dla takich chwil bliskości jak ta, mógłbym nawet celowo robić z siebie kretyna. Mimo wszystko nie robię tego specjalnie i nawet podobne działania nie leżą w mojej naturze. Zwyczajnie nie rozumiem przerabianego materiału. Trudno wchodzi mi do głowy matematyka i potrzebuję kogoś, która w dosadny, ale też lekki i przyjemny sposób mi to wszystko przytoczy. Zgrywanie głupka to nie jest według mnie sposób na zyskanie chociaż skrawka czyjejś atencji.
         Zwróciłem udręczone oczy w kierunku kartki i zmierzyłem ją zabójczym spojrzeniem. Podniosłem niechętnie zeszyt, układając go sobie odpowiednio na kolanie. Zmarszczyłem brwi, chwytając długopis. Kiedy przystąpiłem do mnożenia tych durnych wykładników, szczęśliwie zadzwonił mój telefon. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wyobraziłem sobie, że w toalecie skończył się papier i Frank dobija się, aby mnie poprosić, żebym mu skołował jedną rolkę. W obliczu takich autorskich żartów, nawet funkcje trygonometryczne zaczęły mnie bawić. Jednak tak szybko, jak owa wizja stała się przyczyną mojego szerokiego uśmiechu, tak szybko ten uśmiech spełzł z moich ust. Dzwoniła Maria. Imię dziewczyny wyzbyło mnie z przyjemnych złudzeń i przywróciło boleśnie do smutnej rzeczywistości. Przyglądałem się długo wyświetlaczowi, zastanawiając się, czy odebrać połączenie. Ostatecznie nie zdążyłem wykonać jakiegokolwiek ruchu, a ekran pokrył się czernią. Westchnąłem głośno.
         Przekrzywiłem głowę na bok, analizując wskazówki zegara, który wisiał na przeciwległej ścianie. Nie mogłem wyjść z podziwu, że czas tak szybko leci, kiedy jestem z Iero. Upłynęło kilka godzin, kiedy osobiście odczułem jedynie namiastkę tego wszystkiego. Przy Franku całokształt mojej sytuacji w tym bardziej prywatnym życiu magicznym sposobem zanikał. W obecności chłopaka byłem w stanie żartować, śmiać się i zapomnieć o tym, co czeka mnie, kiedy stąd wyjdę. Separacja z brunetem oznaczała tyle samo, ile ponowne przygnębienie i małomówność. Podążając w kierunku domu, czuję się stopniowo atakowany przez złe rzeczy, aż w końcu wchodzę w ich posiadanie, kiedy przekraczam próg królestwa, które zamieszkują. Które ja zamieszkuję razem z nimi.
         Zanim zdążyłem pogrążyć się na nowo we własnych myślach, telefon ponownie zawibrował. Tym razem nie zastanawiałem się długo nad odebraniem. Jeżeli planowałem jeszcze trochę pochodzić żywy po tym świecie, musiałem zaakceptować połączenie. Moja mina zrzedła jeszcze bardziej, kiedy ostatecznie przeciągnąłem zieloną słuchawkę na drugą stronę ekranu.
- No – burknąłem.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! – wrzasnęła.
- Mi też nie jest miło słyszeć twój wkurwiający głos.
- Nie przeginaj, Gerard. Dlaczego nie odebrałeś?
- A co ciebie to obchodzi? – westchnąłem z pretensją, jakby właśnie zniszczyła mi życie swoim telefonem.
- Wyobraź sobie, że jednak dużo. – warknęła. – Gdzie się włóczysz?
- Jestem u Franka – skrzywiłem się odruchowo, czując w kościach nadejście burzy.
- Boże… Dlaczego ty nigdy nie robisz tego, o co ciebie proszę? – zaczęła paplać z wyrzutem. A nie wpadłaś na to, że bardzo nie podoba mi się to, że od jakiegoś czasu usiłujesz przejąć kontrolę nad każdą dziedziną mojego życia?
- Bo to jest moja sprawa, z kim się spotykam i z kim spędzam swój wolny czas. Nie masz prawa traktować mnie w ten sposób. Dyktować warunki to ty sobie możesz innym, ale o mnie zapomnij. Nie jesteś moją matką i nic ci kurwa do tego, gdzie teraz jestem! – oznajmiłem z wyrzutem, rozłączając się.
         Momentalnie wezbrał we mnie gniew. Odrzuciłem na bok rzeczy, które miałem na udach. Podkuliłem nogi, łapiąc się za włosy. Dlaczego ona musiała w ogóle zaistnieć w moim życiu? Kto kazał jej pisać następny rozdział w tej książce? Bez niej czułem się o wiele lepiej. Mogłem spotykać się normalnie z Frankiem i nie przejmować tym, że ktoś stale mnie kontroluje. Ta dziewczyna zwyczajnie mnie męczy i zakłóca porządek świata, który sobie wykreowałem. Nienawidziłem, kiedy ktoś tak nagle do niego wkraczał, rujnując pewien schemat, jaki stworzyłem. Należę do tego typu osób, dla których jakakolwiek gwałtowna zmiana jest niczym silny atak serca, nagłe odcięcie dopływu powietrza, czy poważne uderzenie w głowę. Brak mi tolerancji w stosunku do takich czynników. Wywołuje to we mnie pewnego rodzaju szok, mogący okazać się krytycznym w skutkach.
- Kto to był? – zapytał Frank. Spojrzałem na niego szybko. Stał w progu, opierając się o framugę drzwi.
- Maria – skrzywiłem się.
- Ach tak – uśmiechnął się kwaśno, jakby to pytanie było retoryczne. Dotarło do mnie po chwili, że w istocie było. Chłopak i tak z góry znał odpowiedź, co przyczyniło się do tego, że poczułem się tym bardziej głupio. Czułem niewysłowioną potrzebę wytłumaczenia się, chociaż podobno to i tak tylko pogrąża ludzi.
- Na początku była w sumie okej. – kontynuowałem szybko. – Dopiero później zaczęła się panoszyć i wszystkim dokoła rządzić. Dotykała tego, czego nie powinna. Pytała o to, co nie leży w jej interesie. Ingerowała w moje życie, mimo że wyraziłem stanowczy sprzeciw – westchnąłem. – Głupia suka – mruknąłem pod nosem.
- Suka, której na tobie zależy… – szepnął, zatykając sobie zaraz usta dłonią. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Sam Frank wydawał się być w ciężkim szoku z powodu wypowiedzenia tych słów. – Przepraszam - jęknął, kręcąc głową.
- Słyszałeś? – Chłopak zarumienił się soczyście, siadając ciężko na swoim łóżku. Ukrył twarz w dłoniach, a ja zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze wie i czy dlatego był taki oschły w stosunku do mnie.
Milczeliśmy przez dość długi czas. Błądziliśmy po odmętach własnych myśli, nie wiedząc, co będzie adekwatne do tej sytuacji. Jakie gesty pozwolą na ponowne podjęcie rozmowy? Czy mogły go urazić moje słowa, które wymieniłem z Marią? Przecież powiedziałem jej, że mi na nim zależy. Czy to nie jest coś dobrego? Przecież widzę w oczach bruneta, że chciałby coś podobnego ode mnie usłyszeć. Skąd zatem ta reakcja?
Wpatrywałem się we wskazówki zegara, śledząc ich ruch po tarczy. Obracały się dokoła, uświadamiając mi, jak czas wymyka mi się z rąk. Jego niematerialne nici tworzą osobny byt, który przecieka między palcami bez najmilejszego oporu. Tik – tak. Tik – tak.
- O czym myślisz? – zapytałem cicho. Frank spojrzał na mnie zaszklonymi lekko oczami. Nie wiedziałem czy to ze wstydu, czy rzeczywiście znajdował się na granicy płaczu.
- Co ty przede mną ukrywasz, Gerardzie? – wyszeptał.
- Wiesz, że i tak ci nie powiem… – spuściłem wzrok na podłogę, podkurczając nogi.
- Bo jestem niegodny zaufania? – Bardziej spokojnie stwierdził, niż zapytał.
- Nie, to nie tak. Przecież wiesz – westchnąłem. – To nie o to chodzi. – Przysunąłem się powoli do chłopaka, klękając między jego udami. Złapałem go delikatnie za biodra. – Wręcz przeciwnie. Ufam ci jak nikomu innemu, Frank. Zwyczajnie boję się, że jak ci o wszystkim opowiem, to się przerazisz i uciekniesz ode mnie.
- Nie ucieknę – położył mi dłoń na ramieniu, subtelnie muskając raz po raz końcówki moich włosów.
- Teraz tak mówisz.
- Czy to jest aż takie straszne? – Głos mu lekko zadrżał.
- Tak… Nieco przerażające.
- Powiedz mi – nalegał. – Obiecuję, że zostanę.
- Frank… - jęknąłem żałośnie, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Ten chłopak chyba nie miał kompletnie pojęcia, o co mnie prosi. – Nasze relacje są dla mnie zbyt cenne, aby je teraz w taki sposób zniszczyć. Możesz zapewniać, że zostaniesz, ale tego nie zrobisz, kiedy usłyszysz moją historię.
- Gerard… - szepnął, wplatając palce w moje włosy.
- Nie, Frank. Już wystarczająco mi ciężko. Nie sprawiaj tego niemożliwym do zniesienia.
- Dobrze – powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem po chwili zastanowienia. Przyłożył swój policzek do czubka mojej głowy.
Zacisnąłem mocno palce na materiale jego koszulki. Chciałbym się popłakać. Łzy oznaczałyby jakąkolwiek emocję. Tymczasem nadal pozostawały suche.
         Suche i pozornie obojętne, lecz w głębi naznaczone rozterkami i cierpieniem.
         Konflikt tragiczny.
         Dwie równoważące się wartości.
         Dwa problemy, dla których żadne rozwiązanie nie jest słuszne.
         Sytuacja bez wyjścia.




************


Długo mnie tutaj nie było, więc ta notka dość obszernie mi wyjdzie.

1.    Na pewno należą się Wam moje przeprosiny. Chciałabym tutaj częściej bywać, jednak brak mi czasu na cokolwiek. Wiosna dla mnie oznacza rozkwit nie tylko na dworze, lecz także w szkolnictwie. Nauka nie daje mi żyć dosłownie i po każdym tygodniu padam na ryj i odsypiam, budząc się następnego dnia ze świadomością, że muszę już zacząć zakuwać, aby jakoś wyżyć następny tydzień. Nie znajduję chwili na pisanie :/
2.    Ten rozdział pisałam dawno, jakiś niecały miesiąc temu. Nie podoba mi się, bo jest stary, pisany takim jakimś prostym językiem i mogłam nim przekazać więcej, ale wyszło jak wyszło. Teraz jestem na takim etapie, że dość szybko jakby się rozwijam i zwyczajnie nie zdziwię się, jeżeli Wasze odczucia będą inne c:
3.    Tracę chęci do pisania Lilii, bo w moim życiu zaczął się nowy etap, który pragnę opisać nową historią, z nowym podejściem i z nowym warsztatem literackim. Mimo wszystko motywuję siebie wewnętrznie i przeprowadzam autorską ascezę, aby ukończyć Klątwę. Może ona jedynie stracić niedługo swój klimat. Ostrzegam, ale mimo wszystko będę usiłowała pozszywać to odpowiednimi nićmi :)
4.    Dziękuję, że jesteście ze mną, bo to jest niesamowicie ważne dla mnie, jako autora. Gdyby nie komentarze, pytania na tt czy fb o nowe rozdziały, to pewnie cała motywacja uleciałaby ze mnie całkowicie i nic bym nie pisała, a tak to przynajmniej odbieram te bodźce i staram się coś dać od siebie innym :D

+ wszelkie zaległości u Was nadrobię w weekend, a są dość spore ^^" Przepraszam raz jeszcze, za kolejną już rzecz :c

11 komentarzy:

  1. Ojejciu, jaki cudny rozdział <3 Wszystkie tajemnice tutaj się tak ładnie oraz płynnie ze sobą łączą, a jednak wciąż pozostają tajemnicami, jak w przypadku tego pustego pokoju w domu Franka. Mam złe przeczucia, ale chyba nie powinnam się przygotowywać na nic dobrego, więc po prostu usiądę, przeanalizuję to jeszcze raz i poczekam na wyjaśnienia w dalszych rozdziałach.
    "Wywłok na tym świecie jak bezpańskich psów, wiec od razu wiadomo, że na palcach u rąk raczej nikt tego nie zliczy." Cudowne zdanie, serio. Aż zaśmiałam się w głos. I nie wiem dlaczego, ale mój tok myślenia jest coraz bliższy tokowi myślenia Franka. Na początku pomyślałam sobie, że Maria może okazać się fajną babką, ale po tych dwóch rozdziałach zaczęłam myśleć o niej trochę gorzej. JEDNAKŻE wcale się nie martwię, ponieważ to przecież Frerard i nawet jeśli ta dziewczyna trochę tam namiesza, oni i tak nadal będą stworzeni dla siebie :')
    Tak w ogóle to umarłam, gdy wyobraziłam sobie Iero jako "zakochaną idiotkę z amerykańskiej kolonii ze scenerią jak w westernie" XDDD Ostatnio sama się tak czuję, więc mogę poczuć miarę jego bólu. Szkoda mi zarówno jego, jak i Gerdka. Mam nadzieję, że zda z matematyki ;;
    Zakończenie takie cudowne, że mi się włączył fangirling. Wyobraziłam sobie jak tak siedzą - Gerard z głową opartą na klatce piersiowej Franka, który wplątuje palce w jego włosy - i umarłam.
    HAAA, I CO TERAZ, MARYSIU? <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Aw aw aw, ta ostatnia scena mnie rozbroiła :3. W ogóle ten rozdział był taki kochany, mimo tych wszystkich okropieństw w głowie Gerdzia i wkurzającej Marii. Naprawdę strasznie jej nie lubię :/. Jeju, nie wiem, co mam dzisiaj napisać (wow, rzadko mi się to zdarza), więc po prostu powiem, że nie mogę się doczekać następnej części. I proszę, nie porzucaj Lilii, sama dobrze wiem jak to jest, kiedy coś się w życiu zmienia i przestaje się czuć połączenie z opowiadaniem, ale tak wiele osób polubiło tę historię i...no i po prostu nie możesz, no :c. W chwilach kryzysu weny zawsze możesz się do mnie zwrócić, jeśli to cię jakkolwiek pociesza :).
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże ten koniec, takie to urocze i cudowne. Agh umieram...Błagam Cię nie kończ Lili, no. Czytałam każdy rozdział po co najmniej 5 razy. (tak wiem nie mam życia, ale to jest takie asdfgh)co ja będe robić z moim nędznym życiem jak to zakończysz? Jesteś fantastyczną pisarką, nie przestawaj pisać plz. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Em...więc...tego. No. Jak zwykle po Twoich opowiadaniach nie myślę, więc przepraszam.
    Ten rozdział był taki cudny ^^ mimo tej głupiej Marii i tego, co sobie myślał Gerdu. Jak ja tej Marii nie lubię, serio. Mam ochotę ją udusić. Co się miesza w życie Gerarda podła suka? I mam nadzieję, że Gerard zda z matmy ;-; jak ja tego nie umiem, to niech on zda za mnie, o!
    "Ona nie jest wiatropylna, Gerard"-rozbroiłaś mnie. Leżę i nie wstaję. Po prostu super.
    Ostatnia scena taka awww, już sobie wyobrażałam jak Frank wplata palce we włosy Gerda, który mu opowiada o klątwie. A Ty nie, wolałaś, żeby był taki uparty.
    I nie porzucaj Klątwy. Wiem jak to jest, kiedy pisarz traci ochotę na ciągnięcie opowiadania, ale tyle osób tym do siebie przyciągnęłaś. Mam nadzieję na dalsze rozdziały. Nie porzucaj pisania, plz.
    Pozdrowienia z Zakopca.
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S Dodam, że pisałam na szybko z telefonu, bo mi bateria padała, więc za jakiekolwiek błędy z góry przepraszam.

      Usuń
  5. Naprawdę chciałabym się rozpisać o perfekcyjności tego ff ale nie wiedzieć czemu nie potrafię ;-; zwyczajnie brakuje mi słów. Za każdym razem jak kończy się rozdział czuję pustkę bo muszę czekać na kolejny, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać, że możesz to przerwać. W pełni rozumiem jak to jest kiedy ma się dosyć swojego opowiadania ale wszyscy je kochamy i chcemy czytać dalej c:
    Pozdrawiam i życzę dużo dużo weny xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze dodam, że ostatnia scena cud miód i coś mi się wydaje, że zbliża się frerard ^^ mam nadzieję, że w następnym rozdziale się to rozwinie, no i niech Gee w końcu powie prawdę ;-;

      Usuń
  6. jestem w szpitalu i latam z badanie na badanie, wczoraj w nocy przed pobraniem krwi dopiero znalazłam chwilę, żeby przeczytać, teraz leżę po glukozie więc pomyślałam, że skomentuję.

    jezus, ten rozdział jest cudowny. miałam cichutką nadzieję, że jednak dojdzie między nimi do czegoś większego, mam na myśli jakiś pocałunek czy inne duperele, ale ostatnia scena i tak w miarę zaspokoiła moje żądze. :')

    darsia kocham Cię tak soł macz, no to jest cudowne, nie wiem, jak tobie się może nie podobać. ogólnie podziwiam Cię jako osobę, nie wiem, jak udaje Ci się dzielić czas między naukę na poziomie i tak świetne, niesmowicie dopracowane pisanie.

    nie przestawaj pisać Lilii, bardzo proszę ._. znam to uczucie, gdy masz zaczęte jedno opowiadanie, a dręczy Cię ta przemożna ochota zaczęcia czegoś nowego. nie wątpię, że nowe opowiadanie byłoby równie dobre, jak ten powiewający grozą tasiemiec, ale przywiązałam się do Lilii i po prostu pisz to dalej. >:c

    okej, no to chyba wszystko. trzym się i życzę duuużo weny *rozkłada ręce szeroko próbując pokazać jak dużo weny życzy*

    pozdrowienia z matki polki,
    BS xoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. O, staaaara, nawet nie zauważyłam, że te dziewiętnaście rozdziałów przeleciało tak szybko, jak ksiądz ministranta! Serio! (teraz mi się dostanie za to, że znowu powiedziałam do ciebie "stara" xD Aż się sama o to proszę, nie? xD)
    A Gerard posiada jakiś szósty zmysł, że przeczuwa, że jego matka będzie w ciąży i urodzi jej się śliczne, małe dzidzi? Toż to jest niezwykle interesujące, powiem ci... Takie tajemnicze, czyli to, co Cherry lubi najbardziej. (Zauważyłaś, że Cherry wszystko lubi najbardziej? xD)
    I tak poza tym, to Gerard patrzał się na tyłek Franka. Ja wiem, że ty wiesz i my wszyscy wiemy, że to wiemy, ale musiałam to powiedzieć. Po prostu musiałam.

    Rozdział jak zwykle cud, miód i orzeszki, nie mam się do czego przyczepić, także lecę dalej! Aż mi smutno, że tylko jeden rozdział do nadrobienia został :<

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TFFFFFUUUU... Znaczy nie matka Gerarda w ciąży, tylko Franka, wiesz... xD Sory xD

      Usuń
  8. Komentarz mi się nie dodał :/
    Szkoda, że w liceum nie miałam takiego korepetytora jak Frank. Może nie obawiałabym się tak bardzo wyników matury z matmy XDD
    To z pokojem i Gee było dziwne XD
    xoxo

    OdpowiedzUsuń