piątek, 28 marca 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 021 }




         Siedziałem w klasie, starając się nie zwariować od wszechobecnego hałasu. Nauczyciel się spóźniał, a uczniowie zaczęli prowadzić niezwykle gwarne rozmowy, czerpiąc korzyści z chwili samowolki. Wiecznie powtarzający się schemat od lat wpisany w naszą moralność. Robienie tego, co jest zakazane, kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas ukarać. Ciągłe bzyczenie, wiecznie powtarzające się historie – tylko odbiorcy inni. Nie było zatem dla mnie niczym zaskakującym, że głównym tematem, którym się wszyscy podniecali, było kolejne zabójstwo seryjnego mordercy. Mimo że sama istota poruszenia zdawała się czymś jasnym i oczywistym, tak uśmiechów na ich twarzach nie byłem w stanie zrozumieć. Ofiarą padła dziewczyna z naszego rocznika. Co bardziej empatyczni pewnie powinni płakać, a ci zrównoważeni psychicznie przynajmniej udawać, że ich to rusza i nie komentować w głupi sposób całego zajścia. Właściwie mało mnie to właściwie obchodziło. Mogłyby umierać kolejne dziewczyny – ja mam swoje problemy i swoje zmartwienia, jednak zachwyt nad cudzą śmiercią mnie obrzydza. Tłumaczę to ludzkim odruchem, ale źródło tego uczucia jest zupełnie inne.
         W końcu do klasy wkroczył Carter, ucinając skutecznie wszelkie rozmowy swoim przyjściem. Ten pierwszy raz sprawił, że cieszyłem się jego widokiem. Emanował dzisiaj wyjątkowym pesymizmem i przesadną wrogością. Zazwyczaj także nie okazywał nam miłości i raczej trudno było się z nim dogadać, lecz teraz wyraźnie coś się stało w jego życiu. Na samopoczucie nauczyciela mogła także wpłynąć atmosfera panująca w szkole. Każdy gadał o zabójstwie, a placówka mimo wszystko cierpiała na tym. Rozgłos w takiej sprawie nie jest korzystny dla żadnego miejsca, a dla tak małej miejscowości jak nasza już w ogóle.
Mężczyzna usiadł gwałtownie na krześle, otwierając zamaszystym ruchem dziennik. Podciągnął gniewnie rękaw białej koszuli, zdejmując uprzednio marynarkę i pochylił się nad rubrykami. Jego pióro jechało złowrogo raz w dół raz w górę, stawiając malutkie kropki przy numerach, które wybrał drogą losowania. Po klasie rozeszły się spanikowane szmery i odgłos wertowanych podręczników oraz zeszytów. Czułem, że ta biologia mimo wszystko nie skończy się dzisiaj dla mnie dobrze.
 Nagle drzwi do klasy się otworzyły i do środka wszedł Frank. Nie wyglądał, jakby spieszył się zbytnio na lekcje. Jego klatka piersiowa poruszała się w normalnym tempie, a policzki posiadały ten swój specyficzny dla niego, lecz w gruncie rzeczy normalny odcień. Przyglądając mu się uważnie z ławki, zauważyłem w nim jakąś zmianę. Nie potrafiłem jej konkretnie wskazać, lecz w którymś z jego cielesnych aspektów na pewno zaszła. Poczułem nagle, jakbym nie widział go wieki, chociaż mijaliśmy się codziennie. Poczułem… mentalny dyskomfort. Nie wiedziałem, co przyczyniło się do jego wywołania. Patrzyłem na Iero, odnosząc wrażenie, że w moim umyśle wykwitła pusta dziura dotycząca naszych wspólnych wspomnień.
- Dzień dobry, przepraszam pana profesora za spóźnienie - powiedział poważnie, nawet się nie uśmiechając.
- Nie ma sprawy - nauczyciel machnął lekceważąco ręką. - Ja też dopiero przyszedłem, siadaj na miejsce.
Iero podszedł do naszej ławki z pełną zobojętnienia miną. Nie zwrócił nawet na mnie uwagi, siadając na krześle i wyjmując machinalnie z torby zeszyt. Wyglądał stanowczo i zarazem tak bezpłciowo jak nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Zdawał się do wszystkiego podchodzić z zimnym dystansem. Sprawiał wrażenie osoby ze stoickim podejściem do życia, która bezpiecznie kalkuluje wszelkie ‘za’ oraz ‘przeciw’, usiłując znaleźć swój złoty środek egzystencji.
- Cześć - szepnąłem miękko.
- Hej - mruknął, otwierając zeszyt.
Spojrzałem na niego tak, jakbym pierwszy raz go widział. Iero emanował chłodem i zdystansowaniem, a ja nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Myślałem, że będzie w miarę w dobrym humorze, ponieważ Maria dzisiaj po południu wylatywała do Włoch. Od rana zajmowała się pakowaniem i zakupami, więc dała mi spokój już wczoraj wieczorem. Podobno mnisi w Sanktuarium Montevergine niedaleko Avellino mają interesującą ją niezwykle księgę. Nie wiadomo jak długo potrwa jej nieobecność i kiedy wróci. Z jednej strony cieszyłem się z tego, że nie będzie kręciła się dokoła mnie przez dłuższy czas. Mogłem w końcu zająć się sobą i swoimi sprawami, nie obawiając się jej gwałtownej i niespodziewanej interwencji. Z drugiej strony jednak, kiedy ostatecznie ode mnie wyszła, poczułem straszliwą pustkę. Ostatnio bezustannie spędzaliśmy razem czas i dużo się dowiedziałem nie tylko na jej temat, ale także poznałem ciekawe historie jej starych znajomych oraz wygląd okolicy, w której mieszkała. Często gdzieś wychodziliśmy, więc absorbowała większość mojego wolnego czasu. Te kilka dni czy tygodni bez niej będzie bardzo puste, ponieważ dostrzegłem, że w sumie aż taka najgorsza nie jest, chociaż naturalnie wciąż mnie irytowała i nieziemsko dobrze wychodziło jej wytrącanie mnie z równowagi najmniejszą głupotą.
W jakiś sposób ponownie ogarnęło mnie zaniepokojenie.
Westchnąłem cicho, dziwiąc się, że brunet nadal milczy. Zacząłem się zastanawiać, czy czasami go jakoś nie uraziłem. Chciałem zagadać do Iero o przyczynę jego złości, lecz Carter jak zwykle musiał pokrzyżować moje plany.
- Frank, pozwolisz do odpowiedzi? - Zapytał uprzejmie. Jedynie do chłopaka zwracał się w ten sposób. Resztę traktował z góry, czego podłoża nie byłem w stanie rozszyfrować. Po prostu Frank był mądry, uważał na lekcjach i interesował go ten przedmiot, lecz nie dawało to konkretnego powodu, ponieważ nie stanowiło dosłownie żadnego argumentu w tej sprawie. - Nie myśl, że to przez to spóźnienie. Po prostu wypadasz następny w kolejce - machnął wymownie ręką, tłumacząc się. No błagam, jeszcze może zaproponuj mu wspólny lunch na przeprosiny, warknąłem w duchu.
- Nie ma sprawy - Frank zaśmiał się pierwszy raz tego dnia, a mnie zakuło coś w piersi. Ściągnąłem brwi w geście zdziwienia i także po części pewnego rodzaju bezsilności. Dotarło do mnie, że to właśnie ja jestem przyczyną jego zdenerwowania. Mimo wszystko nadal nie wiedziałem dlaczego. Nie powiedziałem mu nic nieprzyjemnego, w żaden sposób raczej go nie uraziłem. W mojej głowie pojawiła się ta cholerna pustka. Znowu. Czarna plama dalej pożerała wspomnienia i nie chciała ich wypluć.
Chłopak podszedł niespiesznie do biurka nauczyciela. Carter, o dziwo, wcale się tym nie zirytował. Zazwyczaj rzucał na prawo i lewo kąśliwymi uwagami na temat przerwy w dostawie energii do mózgu, albo mutacjach genowych, które wpływają na zaburzenie naszego układu ruchu. Haha, taki śmieszny przecież. Uśmiechnąłem się na pół kwaśno na pół ironicznie do samego siebie, oglądając z dystansu plecy Franka. Nauczyciel wziął od niego zeszyt i przejrzał notatki, odkładając go jednak zaraz na bok. Sięgnął po podręcznik i zastanowił się nad pytaniem dla ucznia.
- Powiedz mi… jakie znasz rodzaje naczyń krwionośnych i wymień mi funkcje, które pełnią. – Po klasie znowu rozniósł się szelest papieru. – Spokojnie, każdy dostanie inne pytanie – zapewnił mężczyzna z zawziętym na udupienie kogoś uśmiechem.
- Więc… tętnice – mruknął nieśmiało Iero. – Transportują one krew z serca do wszystkich tkanek naszego ciała. Muszą wytrzymać wysokie ciśnienie przepływającej krwi, także są mocne i elastyczne. – Chłopak przestąpił z nogi na nogę. – Są także żyły. Ciśnienie w nich jest niskie, dlatego będą delikatne i wiotkie.
- Jakie pełnią funkcje?
- Żyły transportują krew ze wszystkich tkanek ciała do serca – odetchnął głęboko. – Ostatnie są… naczynia włosowate? – Carter kiwnął nieznacznie głową na potwierdzenie. – Oplatają wszystkie komórki ciała, ponieważ są najdrobniejszymi rozgałęzieniami żył i tętnic. Umożliwiają sprawną wymianę takich składników jak gazy oddechowe, albo substancje odżywcze.
- Okej… opisz mi teraz drogę krwi w krwiobiegu małym i dużym.
- W małym jest to prawa komora serca, płuca i na koniec dopływa do lewego przedsionka serca, a w dużym to lewa komora serca, wszystkie narządy organizmu i na koniec powrót do prawego przedsionka serca.
- Ostatnie pytanie. – Biolog otworzył pióro i sięgnął po zeszyt Franka, szukając jednocześnie jego numeru w dzienniku. Dłoń mężczyzny zawisła nad początkiem listy. – Wymień mi wszystkie enzymy, które znasz, a które działają przy rozkładzie cukrów, białek i tłuszczów.
- Ale panie profesorze! Przecież miał pan profesor nie pytać już z poprzednich działów! – oburzyła się jakaś dziewczyna, której imienia nawet nie kojarzyłem. Mimo wszystko nieco się przeraziłem. System nauki z tego typu przedmiotów bazuje głównie na metodzie zakuj, zdaj, zapomnij, więc wiedza zdobyta w poprzednich tygodniach, magicznie sobie wylatywała.
- Niespodzianka, Lucy. Na miłe rozpoczęcie dnia – Carter posłał jej jeden ze swoich najbardziej chytrych uśmiechów. – No, Frank. Pamiętasz coś?
- A mogę chwilę pomyśleć? – zapytał Iero niepewnie.
- Oczywiście… Oby nie za długo. Jak sobie nie przypomnisz, to raczej nagle i tak na to nie wpadniesz.
Znałem metodę nauki bruneta. Jest wzrokowcem. Jak się uczy, to zapamiętuje wygląd jakiejś strony, układ linijek, albo obrazki i to jest jego przewodnik. Jak sobie przypomni jakiś element, to treść skojarza z taką stroną automatycznie, dlatego byłem dobrej myśli.
- W cukrach to będzie… amylaza ślinowa, jelitowa i… trzustkowa plus bodajże enzymy rozkładające cukry. Dwucukry – poprawił szybko. – W białkach to pepsyna, trypsyna oraz proteazy jelita. Później przy tłuszczach  są lipazy. Trzustkowa i jelitowa – przestąpił z nogi na nogę.
- Piątka – uśmiechnął się Carter. - Zostań po lekcji, to porozmawiamy o olimpiadzie. Mandy, chodź, teraz ty popiszesz się swoją wiedzą.   
Frank minął się z brunetką, przepuszczając ją przodem. Dziewczyna posłała mu spanikowane spojrzenie, na co Iero tylko zaśmiał się cicho.
- Będzie dobrze, reszta pytań zawsze jest łatwa - szepnął tak, aby Carter nie słyszał. Wystarczyło, że byli na tyle blisko, aby do mnie to dotarło. Frank wsunął się powoli na swoje miejsce, ciężko wzdychając.
- Ey, Iero - siedząca przed nami blondynka odchyliła się do tylu na krześle, korzystając ze sposobności. Nauczyciel był zajęty odpytywaniem, a ona mogła w spokoju plotkować. - Idziesz na tę imprezę w sobotę do Kevina? - Zapytała.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedział uprzejmie, ale bez zbędnego entuzjazmu. Jego wzrok i tak był skierowany w kierunku odpowiadającej u Cartera brunetki.
- Wiesz, liczymy na ciebie - zaśmiała się uwodzicielsko, opadając na swoje miejsce.
- Zobaczymy, Cassy - szepnął. - Ale raczej sobotę mam już zajętą.
- Ooooch - blondynka nie kryła rozczarowania. - W takim razie trudno. Po prostu postaraj się być.
- Okej - chłopak posłał jej zbywający uśmiech.
Co do cholery działo się w tej szkole przez ostatni miesiąc?! Rozumiem, że przez Marie mogły mnie ominąć pewne rzeczy, jednak na pewno dostrzegłbym tak znaczące sprawy! Od kiedy Frank nagle stał się duszą klasowego towarzystwa? Patrzyłem na to wszystko w niedowierzaniu. Jakim cudem byłem aż tak ślepy, aby nie dostrzec tych zmian?
Czarna plama trochę się rozjaśniła.
Frank mi się wcale nie wymykał z rąk. On już znalazł się poza ich zasięgiem i to wszystko najwyraźniej było moją winą. Zaniedbywałem nasze relacje ze względu na Marie tak bardzo, że aż niemalże zanikły. Miałem ochotę zakląć soczyście pod nosem, lecz powstrzymałem się. Wypadałoby obmyślić taktykę działania i wybadania terenu. Byłem w takim stopniu zajęty swoimi sprawami, że nawet nie jestem pewien, jak głęboko moja ignorancja zaszkodziła tej relacji. Nie mogło jakoś bardzo się wszystko zmienić tak z dnia na dzień… Może mogło? Pojawił się też mały problem. Jak tak sobie wszystko chłodno ważyłem… to wychodziło trochę więcej niż kilka dni. Miałem ochotę zdzielić się z liścia. Nie dostrzegałem w tym logiki. Moje postępowanie przecież nie mogło stać się tak absurdalne! Nie odstawiłbym przy zdrowych zmysłach kogoś tak dla mnie bliskiego nagle na bok. W głowie mi się to nie mieści. Nie miałem pojęcia, co się stało i jak to ubrać w słowa. Zdałem się na instynkt, ponieważ moja własne głupota już przerosła wszelkie oczekiwania.
- Frank... - szturchnąłem go lekko kolanem.
- Słucham? - Zapytał, obracając się w moja stronę. Zamarłem. Ten... Chłód w jego oczach. Gdzie się podziało to dawne ciepło oraz radość?
- Co się ostatnio z tobą dzieje? - Zapytałem  ze zduszonym przez narastający strach gardłem.
- Ze mną? - zaśmiał się nieoczekiwanie. - Chyba sobie powinieneś zadać to pytanie, nie uważasz?
- A co ja ci zrobiłem, przepraszam? – burknąłem, usiłując jakoś bronić utraconego nieświadomie w jego oczach honoru.
- Nie bądź zabawny, bo ci to zdecydowanie nie wychodzi – oznajmił twardo.
- Kurczę, Frank… - starałem się jakoś skierować na siebie więcej jego uwagi, ponieważ nie interesowała go zbytnio moja strona ławki.
- Idziemy razem na olimpiadę, frajerze - nagle przy chłopaku kucnęła Mandy, łapiąc mocno Franka za udo dla utrzymania równowagi.
- Serio? - Iero zapytał z szerokim uśmiechem, obdarowując mnie jedynie widokiem swoich pleców.
- Rośnie ci konkurencja, skrzacie.
- Tylko nie skrzacie - burknął pod nosem.
- Oj, już nie udawaj takiego obrażonego. Sobota aktualna?
- Jak najbardziej - uśmiechnął się radośnie. Poczułem bolesne ukłucie w sercu. Co się dzieje?
- Mandy, ale proszę, usiądź już na swoje miejsce - powiedział Carter.
- Przepraszam, panie profesorze.
- Nie przepraszaj, tylko po prostu tego więcej nie rób - Brunetka wstała i odeszła, targając uprzednio Frankowi włosy na odchodne.
- Ey - burknął, dostając w odpowiedzi wytknięty język.
- Przejdźmy do tematu lekcji, odstawiając flirty na bok – odrzekł ze znużeniem Carter, komentując z westchnieniem zaistniałą przed chwilą sytuację.
Iero pokiwał głową z uśmiechem i zaczął przepisywać temat z tablicy. Uważał chyba naszą rozmowę za zakończoną, ale ja nie zamierzałem na pewno tak tego zostawić. Rozumiem, że zawiodłem na wielu polach, poświęcając mnóstwo uwagi Marii, ale przecież brunet mógł coś zrobić! Powiedzieć, że cos mu się nie podoba. Tymczasem milczał, więc nie może mi zarzucić, że to tylko i wyłącznie moja wina. A ta Mandy? Co to w ogóle ma znaczyć? Miałem ochotę potrzasnąć brunetem i zapytać: A co z naszymi korepetycjami? Od kiedy zacząłeś zarzucać to dla jakiej lafiryndy? Przypomniało mi się jednak, że ostatnie dwa spotkania sam odwołałem, paląc tym samym kolejny argument, którego planowałem użyć w poważnej rozmowie z Iero. Im dłużej nad tym wszystkim myślałem, tym więcej dostrzegałem swojej winy.


************************


Chciałem złapać Iero po lekcji, ale musiał zostać z Mandy na przerwie w klasie i uzgodnić z Carterem szczegóły dotyczące olimpiady. Ja sam miałem dzisiaj się stawić u Olivii, ponieważ mocno zaniedbałem nasze wizyty. Ze Stevenem tak właściwie również widziałem się tyle co na lekcjach. Zaniedbywałem wszystkich dokoła, nie tylko Franka. Przez ostatni miesiąc byłem ślepy i nie dostrzegałem istotnych wartości. Nie dostrzegałem tego, na czym najbardziej mi zależało. Tak jak teraz sobie nad tym dłużej i głębiej myślę, dochodzę do wniosku, że Maria umyślnie odciągała mnie od w miarę normalnego życia, które z takim trudem zacząłem wieść. Wyglądało to tak, jakby postanowiła ograniczyć mój świat i postawić w nim woje własne bariery.
Postanowiła mnie usidlić.
Postanowiła mnie zachować dla siebie.
W miarę jak cała ta sytuacja zaczęła do mnie w pełni docierać, uświadomiłem sobie własne zniewolenie. Zniewolenie i głupotę. Dałem się osaczyć jak nierozumne zwierzę myśliwemu.
Zacisnąłem szczęki, idąc niespiesznie zaciemnionym lekko korytarzem w kierunku gabinetu Olivii. Czułem potrzebę porozmawiania z nią i poradzenia się, co mam dalej robić, aby z tego wybrnąć. Musiałem porozmawiać z Frankiem. Nie miałem jedynie pojęcia, jak się do tego zabrać. Chłopak był na mnie skrajnie wkurzony, a ja nie posiadałem prawa, aby się o to złościć. Jego gniew stał się czymś uzasadnionym w obliczu ignorancji z mojej strony. Nie jestem w stanie ani ująć w słowa, ani odpowiednio opisać moich myśli. Z pewnością stanowią poplątaną materię, z której zaczęły się wynurzać same wątpliwości oraz negatywy.
Kiedy wszedłem na odpowiedni korytarz, zobaczyłem w oddali wychodzącą od Olivii Marię, co spowodowało, że zwolniłem prędkość swojego chodu. Zmarszczyłem czoło, ściągnąłem brwi i ostatecznie zatrzymałem się w miejscu. Co ona jeszcze tutaj robiła? Co ona robiła u Cortez? Co ona robiła w Ameryce? Przecież miała po południu wylatywać. Dziewczyna podeszła do mnie pewnym krokiem, uśmiechając się prowokująco, jak to miała w zwyczaju.
- Gerard, słońce ty moje. Co to za mina - uniosła dłoń, aby złapać mnie za policzek, ale stanowczo odtrąciłem jej rękę. - Jesteśmy dzisiaj nie w humorze? - Zrobiła smutną minę.
- Nie spieszy ci się na samolot? - Burknąłem niechętnie. Czarnowłosa westchnęła, przewracając oczami. - Co robiłaś u psycholog? - Dodałem po chwili, kiedy nie raczyła odpowiedzieć na wcześniej zadane jej pytanie.
- Rozwiązywałam swoje problemy miłosne - rzuciła kąśliwie. - Nie mogę?
- Ty nie potrafisz kochać - zauważyłem chłodno. - Co znowu kombinujesz?
- To tak jak ty - spoważniała, wbijając mi swoim wzrokiem mentalne szpilki. - I nic nie kombinuje - syknęła.
- Skąd ta nerwowość? Przecież tylko zapytałem, słońce - uśmiechnąłem się pod nosem. Nienawidzę, kiedy ukrywa się przede mną prawdę, a ona ewidentnie to robiła. Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami, starając się utwierdzić w swojej przewadze nad drugą osobą.
- Co u Franka? - Zapytała nieoczekiwanie słodkim głosem, a mnie przeszły dreszcze, jakbym został podłączony do prądu. Ona... Ta szmata czegoś ewidentnie mu nagadała. Już otwierałem usta, aby wytoczyć przeciwko niej działa, lecz przerwała mi tym swoim głosem, który wręcz ociekał fałszywym zmartwieniem oraz troską. - Ojej... Spóźnię się na samolot. Muszę lecieć - pocałowała mnie szybko w policzek. - Pozdrów skrzata - szepnęła mi chłodno do ucha na odchodne, odbiegając szybko w kierunku schodów. Jedynym dowodem na jej obecność było odbijające się od ścian echo stukających o kamienną posadzkę obcasów.
Nie mam pojęcia, dlaczego Maria tak bardzo nienawidzi Franka. Chłopak nic jej nie zrobił. Wątpię, czy nawet rozmawiali ze sobą więcej niż raz, co nie daje jej jakichkolwiek podstaw do wiecznego traktowania go z góry, jakby stanowił jakąś gorszą kategorię człowieka. Niech tylko ta jędza wróci do kraju, to ja już z nią sobie porozmawiam. Rzadko kiedy podnoszę głos, ale w jej przypadku wręcz tego nadużywam. Tak bardzo skupiłem się ostatnio na wywaleniu jej ze swojego życia, że zignorowałem kompletnie to, co jest dla mnie ważne i stanowiące fundament, który zapewnia mi jako taką stabilność. Co prawda ostatnio układało nam się dobrze, ale kobieta jest zmienna. Maria raz potrafi sprawić, że dogadujemy się wspaniale, a raz mam ochotę ją udusić, zanim w ogóle się zobaczymy.
Spuściłem lekko głowę, pozwalając włosom na zakrycie części twarzy. Przymknąłem powieki, wdychając mocno powietrze.
Kiedy aż tak się zmieniłem?
Kiedy pozwoliłem uczuciom aż tak wpłynąć na postrzeganie świata?
Kiedy dałem drugiej osobie wywrzeć aż taki wpływ na moje życie?
Kiedy moje chwilowe uskrzydlenie zostało uwiezione w misternie skonstruowana sieci?
Kiedy straciłem kontrolę nad tym, co udało mi się w końcu zbudować?
Kiedy się zakochałem?
- Czas na powrót stać się zimnym draniem - mruknąłem pod nosem, uśmiechając się krzywo.
Zamknij się na świat. Szczelnie opatul się powłoką znieczulenia. Patrz tak długo na cierpienie innych, aż przestanie to w tobie wywoływać jakiekolwiek odruchy. Wyłącz emocje, aby nigdy nad tobą nie zapanowały. Nie daj się zwieść miłości, bo będziesz skończony. Miłość to oznaka słabości, a ty musisz wyeliminować te słabości. Nikt nie będzie w stanie wówczas trafić w twój delikatny punkt, ponieważ nie będziesz go posiadał. To moja recepta na przetrwanie, Gerardzie. Najlepsza recepta, jaką kiedykolwiek stworzyłem.
Mój dziadek był niezwykle mądrym człowiekiem. Mądrym i brutalnym. Po śmierci Mikeyego spędziłem jeszcze trzy lata na jego farmie, szkoląc się w sztuce znieczulenia na świat. Właśnie ten mężczyzna pokazał mi jak przetrwać. Pokazał mi przyszłość i zarysował wyraźnie przyszłą sylwetkę osobowości, którą obecnie reprezentuje. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Komórki mojego ciała umierały wraz z duszą, czyniąc całokształt fantastycznie martwym i niedostępnym. Stopniowo uśmiercałem swoje wnętrze, aż cielesność charakteryzująca człowieka i potrzeby z tego tytułu wynikające stała się złudą oraz iluzją. Zabiłem w sobie ostatnie pierwiastki ludzkości. Zamroziłem serce. Przynajmniej tak sądziłem.
Głupek!
W mojej podświadomości rozbrzmiał radosny krzyk Franka. Odruchowo podniosłem palec wskazujący do czoła. Wiedziałem, że nie zastane tam już śladu po linijce, lecz ten gest był silniejszy ode mnie.
Frank jest tym, który wygrzebał z ruin resztki mojego człowieczeństwa, których nie zabiłem. Dokonał niemożliwego. Zatem czy jestem słaby i skończony? Od kiedy Iero pojawił się w moim życiu, złamałem wiele złotych zasad dziadka, które tkwiły we mnie niewzruszenie od niemal dziesięciu lat. Ta miłość jest jedyną pozytywną rzeczą, która się we mnie zrodziła. Wbrew wszelkim przykazaniom oraz przestrogom, zamierzam ją w sobie pielęgnować i nie utracić jej za wszelką cenę.
- Idziesz, czy będziesz jeszcze długo tak tam sterczał? - Olivia wydarła się na mnie w drugiego końca korytarza.
Podniosłem na nią swój zimny wzrok, który równie dobrze mógłby zabić. Taki właśnie byłem zawsze. Taki jestem na co dzień, kiedy nie ma przy mnie Franka. Martwy. Jedynie przy chłopaku zaczynam odczuwać pewne zapowiedzi wiosny. Delikatne pąki lekko się otwierają, aby ponownie zamarznąć, kiedy nadchodzi czas rozstania. Uwielbiam to uczucie. Uczucie wiosny, ponieważ kiedy nadchodzi zima, ta radość zanika zastąpiona przez jałowe, lodowe wydmy. Dlatego zatrzymam swoją wiosnę za wszelką cenę, a zimie pozwolę trwać, kiedy odrodzenie ustępuje, usuwając się na chwilę w cień.
Wybacz, dziadku. Ten pąk jest warty rozkwitu.

************************



- Ostatnio pani Rowell mi pożyczyła taki tomik poezji romantycznej. O tragicznie kończącej się miłości - zaczęła Olivia. - Od razu przyszedłeś mi na myśl - wzruszyła ramionami.
Milczałem jak zwykle, nie mając wiele do powiedzenia. Wiedziałem, że to ją irytowało. Wykrakała mi już wszystko, co dotyczyło donosów Marii na mnie i moją rzekoma brutalność wobec niej. Histeryzująca aktoreczka. Wywlokę ją od siebie za klaki, jak wróci i rozwalę łeb o próg domu. Zasłużyła sobie. Tak jak podejrzewałem, nagadała czegoś Frankowi. Tajemnicą zastaje dla mnie tylko treść ich rozmowy, którą zmierzam z Iero wycisnąć. Im bardziej zbliżała się chwilą naszej konfrontacji, tym bardziej się jej obawiałem. W obecności chłopaka stawałem się emocjonalną ciotą. Całkowicie innym człowiekiem. To tak jakbym miał w sobie dwóch Gerardów. Tego, którym jestem i tego, którym w głębi duszy chciałbym być. Frank daje możliwość drugiemu Gerardowi, aby choć na chwilę zaistnieć. Wieści od niego nie miałem już od dawna, ponieważ Iero dawno przy mnie specjalnie blisko nie było.
- Maria mówiła, że umiesz już normalnie mówić całymi zdaniami! Gerard no!
- Och, cicho - burknąłem. - Ten pomiot szatana długo po ziemi nie pochodzi.
- Rozumiem twoją frustrację, ale ona mogła działać w dobrej wierze. Izolując ciebie od Franka, chroniła twoją tajemnicę, a to...
- Tylko, że ja chce mu o wszystkim powiedzieć. Trzymanie tego dłużej w sobie nic nie da. Oddaliliśmy się tylko od siebie. Wieczne nieporozumienia i intrygi - warknąłem.
- Przecież chciałeś go przed tym uchronić - westchnęła. - Tak właśnie mówiłeś. Co się zmieniło?
- Nie będę w stanie funkcjonować bez niego - szepnąłem. - Wymyka mi się z rąk, a ja nie jestem w stanie go złapać. To jedyny sposób, aby go zatrzymać.
- A jeżeli go nie zatrzymasz?
- Skończę że sobą tak, jak planowałem, zanim ten dureń wywrócił moje życie na drugą stronę. - Czułem na sobie spojrzenie Olivii. Przyglądała mi się uważnie, lecz ja nawet nie raczyłem podnieść na nią swojego wzroku. Są rzeczy, z którymi musimy zmierzyć się samotnie, bez wsparcia. Można to przyrównać do wewnętrznej walki dwóch równoważących się wartości na jałowej ziemi. Bez świadków. Bez pomocy z zewnątrz. Dobro jednostki kontra skrajny egoizm. Jak wiadomo egoizm zazwyczaj wygrywa.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - zapytała, wstając z krzesła. - Dzisiaj?
- Za wcześnie - szepnąłem. - Na razie postaram się go po prostu przy sobie zatrzymać, ale wszystko jest kwestią czasu.
- Czyli postanowiłeś - zaśmiała się.
- Postanowiłem.
- To dobrze, cieszę się.
Spojrzałem na nią z szokiem wymalowanym w oczach. Była chyba jedyną osoba, która kategorycznie mi tego nie zabraniała.
Nie zabraniała mi bycia tym, kim chce być.
Nie zabraniała mi kochania osoby, którą pragnę obdarować swoją miłością.
Nie zabraniała mi pokazywania swojego skrytego oblicza.
Nie zabraniała mi bycia po prostu sobą.
- Dlaczego? - Zapytałem. Olivia spojrzała na mnie jak na idiotę. Podeszła do mnie bliżej.
- Bo jesteś moim małym, kochanym Gerardem - wyszeptała, przytulając mnie do siebie. - Jestem twoją psycholog od niemal sześciu lat. Znam ciebie lepiej niż ktokolwiek inny. Widziałam już każde twoje oblicze, zachowanie oraz zmiany, które się w tobie dokonały na przestrzeni ostatnich lat. - Położyła mi swoją zimną dłoń na karku, rysując kciukiem kółka na jego skórze. Tak nieskrępowanie to wszystko robiła. Nigdy wcześniej nie okazała mi takiej ilości pozytywnych uczuć. - Zmieniłeś się ostatnio. Nawet bardzo. To te zmiany na lepsze, które chciałabym stale oglądać - odchyliła powoli moja głowę do tyłu, odgarniając mi włosy z czoła. - Twój uśmiech na twarzy i radość w oczach, które niegdyś były takie zimne i bez wyrazu. Ludzkie odruchy, a nie machinalne i wyćwiczone gesty jak u marionetki. Jasne plany na przyszłość oraz wizje wyzbyte z czerni bezdennej pustki. I chyba w końcu miłość, przed którą tak się broniłeś, a która i tak ciebie dopadła - blondynka uśmiechnęła się czule, aby za chwilę pocałować mnie delikatnie w czoło. - Jeżeli Frank daje ci szczęście, to ja również jestem szczęśliwa.
- Gorzej jak to zawale.
- Jak zawalisz, to sama pogadam z Frankiem.
- Ostatnio jest między nami dość... ciężko - mruknąłem, opierając się głową o brzuch Olivii.
- Wiem, ale nie jest to nic, czego nie możecie sobie wyjaśnić na spokojnie w szczerej rozmowie. Rzucane w niej słowa mogą zaboleć, ale to wszystko ma chyba na celu coś o wiele istotniejszego, prawda?


************************


Oparłem się plecami o parapet na przeciwko drzwi do klasy, w której Frank miał religię. Spojrzałem z wyrzutem na czujniki dymu zamontowane pod sufitem, które uniemożliwiały mi zapalenie papierosa. Denerwowałem się jak nigdy wcześniej w całym moim życiu. Powód był oczywisty. Wszystko toczyło się o najwyższą stawkę - osobę dla mnie najcenniejszą oraz jedyną w swoim rodzaju. Frank nauczył mnie jak żyć i kochać. Może robił to w pełni nieświadomie, lecz nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Wpoił we mnie podstawowe ludzkie wartości, a ja nie zamierzam komuś takiemu dać po prostu odejść.
Kiedy zadzwonił dzwonek kończący lekcje tego dnia, spiąłem się na całym ciele, przybierając mimo wszystko kamienną twarz, która była znakiem rozpoznawczym starego Gerarda. Po chwili drzwi się otworzyły na oścież, obijając ścianę siłą swojego uderzenia. Z klasy wysypali się uczniowie, lecz oni mnie nie interesowali. Oni nic dla mnie nie znaczyli. Wypatrywałem uważnie jednej, jedynej osoby, która była w stanie zyskać mą atencje. I zyskała, zamieniając w jednej chwili moje serce w lodową skałę. Zanoszący się śmiechem Frank wybiegł z klasy, a zaraz za nim pojawiła się Mandy, która z uporem maniaka mierzwiła włosy na jego głowie. Dziewczyna pierwsza zwróciła na mnie uwagę, szturchając Iero łokciem. Chłopak podniósł wzrok do góry, trafiając wprost na moje spojrzenie. Jego mina momentalnie zrzedła, a oczy spowił smutek. Mandy szepnęła mu coś do ucha, najwyraźniej będąc świadoma napięcia, które się w tej chwili między wytworzyło. Dotknęła lekko dłoni Franka, aby ostatni raz przykuć sobą jego uwagę, po czym uśmiechnęła się smętnie i odeszła korytarzem, zostawiając nas zupełnie samych.
Iero naciągnął powoli rękawy swojej bluzy na dłonie, wpatrując się w podłogę. Czekaliśmy, aż wszyscy pójdą już do domów, a katechetka zejdzie na dół do pokoju nauczycielskiego.
Kiedy ostanie drzwi trzasnęły, pozostawiając po sobie echo huku, a następnie martwą ciszę, postanowiłem wykonać jakiś ruch. Wyjść z inicjatywą. Na pewno nie zamierzałem stać jak kołek i tylko na niego patrzeć, skoro dostałem szansę, aby wszystko naprostować. Jednak Frank postanowił sam zacząć rozmowę.
- Zapytałeś, co się ostatnio ze mną dzieje. Co mi zrobiłeś? – szepnął. – Gdzie byłeś przez ostatni miesiąc? To już moje pytanie. A odpowiedź jest dość prosta. Nie wiem, kurwa, ale na pewno nie w szkole.
- Byłem… - zacząłem szybko, lecz nie dane mi było dokończyć.
- Teraz mam to w dupie - warknął. – Dzwoniłem do ciebie i przychodziłem do twojego domu, Gerardzie. Albo nikt nie otwierał, albo odbierała Maria – uśmiechnął się krzywo. – No rozumiem, że jesteście blisko, ale to już chyba lekka przesada.
- Co ona ci znowu powiedziała?
- Czy to ważne? – wzruszył ramionami. – Ona raczej wielkiego znaczenia teraz nie ma.
- Jednak chcę wiedzieć, czym między nami namieszała.
- To nie ona namieszała tylko ty, Gerard. Maria jedynie uświadomiła w dosadny sposób wiele rzeczy, jak na przykład, że nic kompletnie o tobie nie wiem. Jesteś dla mnie praktycznie obcą osobą. Wszystko przede mną ukrywasz, jakbym zaraz miał wylecieć na wieś i wszystkim to rozpowiedzieć lepiej niż megafon na giełdzie.
- Nie żartuj w ten sposób – mruknąłem.
- A wyglądam, jakby mnie to śmieszyło? – uniósł wymownie swoją brew do góry. – Bardziej zażenowany jestem tym, że ona doskonale wie, kim jest jakiś Mikey, a ja nawet nie słyszałem nigdy jego imienia. Co to za tajemnicza postać? – zapytał z ironicznym przejęciem. – Cóż… Ponoć stanowię dla ciebie jego marny substytut, więc zgaduję, że przynajmniej powinienem zostać obdarowany jakąś informacją na ten temat. A tu znowu nic.
- Nie jesteś żadnym substytutem nikogo ani niczego – podniosłem głos. – Przecież nie musisz wierzyć we wszystko, co ta idiotka tobie mówi, na litość boską. Słyszałeś już od niej tyle niemiłych rzeczy i jakoś tym się nigdy nie przejmowałeś! Dlaczego nagle teraz zaczęło to ciebie obchodzić?
- Pomyślmy... może dlatego, że z niewiadomych mi przyczyn zwróciłeś na mnie uwagę po miesiącu głębokiego wpychania mnie głęboko w swoją egoistyczną dupę! – krzyknął. – Myślisz czasami o innych, czy to ty jesteś w pieprzonym centrum wszechświata? Gerardocentryzm? – zapytał z kpiną. – Wymyśl swój nowy topos, bo wielu ludzi takie coś obecnie naśladuje. Daje nadzieję na znajomość, a później pokazuje plecy.
- Nie o to pytałem – odparłem kwaśno.
- Bo ona wie o tobie praktycznie wszystko, a ja nie wiem kompletnie nic, chociaż teoretycznie znaliśmy się kiedyś lepiej.
- Nie wiem, co mi odbiło, kurwa, nie wiem! Ale nie przekreślaj teraz wszystkiego tak łatwo.
- Może czas, żeby się dowiedzieć, co? – zapytał retorycznie. – Ja mam wszystkiego nie przekreślać? Ty już dawno wszystko skreśliłeś. O wiele łatwiej niż mi to przychodzi.
- Niczego nie skreśliłem – machnąłem w złości ręką. – Nie mam pojęcia, co się ze mną działo, uwierz mi. Przecież gdybym miał ciebie w dupie, to nie chciałbym wszystkiego naprawić, to nie jest logiczne.
Frank cofnął się o kilka kroków, opadając plecami na ścianę. Jego pewna siebie postawa trochę podupadła. Nie wiedziałem czy to dobrze, czy to źle. Przedstawiał sobą jednak dość nędzny obraz. Pokazał swoje rozbicie i bezradność, a to tylko zdołowało mnie jeszcze bardziej. Nie miałem słów, aby określić swoją głupotę. Takie zniewolenie i zatrzymanie w czasie wydawało się wręcz niemożliwe czy nie realne. A ja jednak zawisłem między światami  w jednym miejscu i tkwiłem tak, podczas gdy życie bez mojej świadomości czy czynnego uczestnictwa toczyło się dalej, jakby poza moimi plecami.
- Maria stwierdziła także, że wykorzystywałeś mnie tylko do tego, aby zdać i podciągnąć się w ocenach, a kiedy jakoś zaliczyłeś semestr, postanowiłeś odciąć się od wszystkiego, co było ze mną związane – odparł cicho, używając całkowicie innego tonu niż poprzednio. Wydał mi się niesamowicie kruchy i zagubiony, jakby ta sytuacja go skrajnie przytłaczała.
- Przecież to kłamstwo – powiedziałem.
- Wiem, Gerard, ale w jakiś sposób mnie to dotknęło. Nie chciałem z tobą o tym rozmawiać, żeby nie zrobić z siebie idioty. Z reszta nawet nie było jak. Unikałeś mnie, albo całkowicie zapomniałeś o moim istnieniu. – mruknął spokojnie. -   Po prostu... potrzebowałem czasu na zdystansowanie się do jej zarzutów. Jednak nie myśl, że ta niewiedza wpływa korzystnie na to, co między nami jest. Jestem już zmęczony tym całym gównem.
- Frank...
- Nie przerywaj mi teraz – poprosił. - Ostatnio nie śpię dobrze. Prawie w ogóle nie śpię. Myślę wciąż o tym, na czym polega twoja blokada w stosunku do mnie. Co tak skrzętnie ukrywasz, że aż nie jesteś w stanie mi tego wyjawić, mimo że wiesz doskonale, że ja nigdzie się nie wybieram i prędzej sam pomógłbym ci mordować ludzi niż pozwolić władować ciebie do kicia. Jesteś dla mnie niesamowicie ważny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile jestem w stanie dla ciebie znieść i jakich poświęceń mógłbym dokonać. Nie wiem, czy jesteś ślepy, czy zwyczajnie nie chcesz dostrzec moich uczuć do ciebie, a wydaje mi się, że widać to po mnie niestety aż za dobrze. Dlatego mam do ciebie prośbę, jeżeli choć w jednej setnej czujesz do mnie to samo...
- Frank, nie. Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji – zakryłem twarz dłońmi.
- Przykro mi, ale... zróbmy sobie przerwę. Zobaczysz jak ci jest beze mnie i czy nadal chcesz dusić w sobie swoją tajemnicę. Z mojej strony powiem ci tylko tyle, że oficjalnie mam dosyć tego wszystkiego. Ciągłego zwodzenia, nieoczekiwanych osób, które się między nas wpierdalają i wiedzą o tobie znacznie więcej niż ja, mimo że znają cię od tygodnia. – zaśmiał się gorzko. - Nie każę ci wybierać, bo wiem, że i tak bym pewnie na tym polu przegrał…
- Nie prawda... – ruszyłem w jego kierunku, lecz od razu się zatrzymałem, widząc, jak się cofa.
- Nie ważne. Po prostu... Mogę mieć jedynie nadzieję, że zmądrzejesz, a ta przerwa coś da, bo ja dłużej tak nie mogę. Nie miej mi tego za złe... Ja zwyczajnie... Nie dam tak dłużej rady... – po policzku chłopaka spłynęła pojedyncza łza, którą od razu starł wierzchem dłoni. – To jest moja decyzja i nie zamierzam od niej odstępować – szepnął, mijając mnie szybkim krokiem, aby udać się w kierunku schodów na parter. Zostałem sam na sam ze swoją samotnością, pustką oraz niedowierzaniem.



************


Srutu tutu pęczek drutu.
Cierpliwości, jeszcze rozdział, góra dwa, obiecuję.
Nie jestem w stanie częściej dodawać, wybaczcie. Nie wyrabiam się z nauką, więc do świąt może zdążę jeszcze zaledwie z jednym rozdziałem. Od maja są matury, to jest szansa, że zwolnią trochę u mnie w szkole…
Sam rozdział średni, bo pisany dość dawno… Dzisiaj tylko udoskonalałam. W sumie wieki temu cokolwiek nowego pisałam. W wersji roboczej mam jeszcze 4 rozdziały, ale to na czarną godzinę. Nie tknęłam niczego w notatkach chyba od… 3 miesięcy, także pozdro 600. Cały stuff jest stary jak lampki choinkowe, które jeszcze zalegają na moim oknie.
Mandy nic nie szkodzi, jest postacią epizodyczną i w sumie mało ważną, więc bez hejtów na nią pls. Mandy jest spoko.
No i jak zwykle zawiało sztuczną i przesadzoną dramaturgią… Dzieją się ze mną chyba ostatnio złe rzeczy.

Dziękuję, że gdzieś jeszcze jesteście i pytacie, czy żyję na tt czy fb :) Radujecie człowieka.

8 komentarzy:

  1. a już miałam hejtować Mandy, bo mi Frania wyrywa...
    serio, mam okropne feelsy przez ten rozdział i nie wiem, czy jestem w stanie napisać coś w miarę składnego, co się będzie trzymać kupy i oddawać moje uczucia. widzisz, już się plączę.
    kurde, czo ten Gerd. jak można tak zaniedbać Franka? no ja wiem, że Maria i w ogóle. ona też ważna, ona ma podobne problemy, no ale weź, Frań ważniejszy no! fakt, trochę dramatu było, może nawet w nadmiarze, ale właśnie przez to czuję się rozbita i przytłoczona. Relacja Gerarda i Franka jest mocno popieprzona, serio. Mam szczerą nadzieję, że już niedługo trochę ją rozwiążesz, bo to aż toksyczne. Gerard musi mu w końcu powiedzieć, bo Franek nie z takich, co ucieknie z krzykiem. przecież sam powiedział, że prędzej pomoże Gerardowi mordować, niż wsadzić go do więzienia. THAT'S LOVE, BITCH! i Frank praktycznie wyznał mu wszystkie swoje uczucia.
    mam nadzieję, że uda ci się wrzucić rozdział szybciej, niż ostatnio, ale rozumiem z drugiej strony, że szkoła i nauka i w ogóle. powodzenia z tym.
    trzymaj się! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zuzia Szydłowska
    ZARAZ CZY DARSA DODAŁA ROZDZIAŁ

    Eliza Rochala
    DODAŁA?

    Zuzia Szydłowska
    NO CHYBA
    CZEMU MI SIĘ NIE WYŚWIETLIŁO W AKTUALNOSCIACH
    WAL SIE BLOGSPOCIE JEZU
    robię dziwne rzeczy jak nikt nie patrzy
    ze szczęścia

    Eliza Rochala
    kiedyś mi się otworzy ten blog, tak

    Zuzia Szydłowska
    GERARD PIERWSZY SIĘ PRZYWITAŁ AW

    Eliza Rochala
    CICHO NIE SPOILERUJ MI

    Zuzia Szydłowska
    sZEPNĄŁ MIĘKKO
    MIĘĘĘĘKKO

    Zuzia Szydłowska
    O NIE FRANK WYMKNĄŁ MU SIĘ Z RĄK
    o niE MARIA NAGADAŁA FRANKOWI
    NO BOŻEEEEEEEE
    teraz mi smutno"

    #darsonators

    boże mam trochę zjebany humor i nie mam siły pisać długiego komentarza.

    czemu Mandy jakoś tak przypadła mi do gustu? xDDD pomyślałam sobie "lol nie jest taka zła", dobra, gratuluję mózgu. ale w sumie dobrze, że nie odegra jakiejś większej roli, nie lubię dziewczyn w Frerardach, zawsze wszystko się przez nie jebie, jak przez Marię. :((((

    boże ta ich ostatnia rozmowa, Frank naprawdę powiedział mu wszystko i jeżeli Gerard nie jest kompletnym idiotą, powinien domyśleć się, że ich uczucia w stosunku do siebie nawzajem są podobne. :/

    ogólnie to dostaję kociokwiku przy każdej najdrobniejszej frerardowej scence w tym opowiadaniu, przy każdej najmniejszej rozmowie albo opisie, Darsa jak ty na mnie działasz. B)

    nO MYŚLĘ ŻE PORA JUŻ NA JAKĄŚ GRUBSZĄ AKCJĘ, C'MON, CZEKAM.

    xoxo BS

    OdpowiedzUsuń
  3. Jenyyy ;-;
    Gerard, idioto, spierdoliłeś T^T
    Biedny Frankieeee ;___________;
    Tak więc... Jak już pozbyłam się tych chaotycznych myśli z głowy, powiem że cała się trzęsłam czytając ten rozdział, z jednej strony z ekscytacji, z drugiej z wielu sprzecznych uczuć kłębiących się w klatce piersiowej, no i mi zimno. Myślałby kto że o godzinie 21 jest zimno na balkonie...
    Gerard to idiota, ciota i nie wiem jeszcze jak go opisać...
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, i na przesłodzoną scenę w której chłopcy wyznają sobie miłość ^^ XD
    Oficjalnie ogłaszam że jestem twoją fanką ;__;
    ~Possible Way

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam już hejtować Mandy, bo Frania wyrywa, ale jak jest tylko epizodyczna, to OK. Masz jeszcze lampki choinkowe? XD LOOL, propsy dla Darsy.
    Powiem tyle: rodział świetny, tylko czemu musiałam tyle na niego czekać?? ZA CO, DARIO, ZA CO???? I dlaczego ta Maria, ta podła suka (przepraszam, musiałam) nagadała coś o Gerardzie? Biedny Frankie, nie chciałabym być na jego miejscu. Mam ochotę go przytulić.
    Kocham każdą Frerardową scenkę w Twoim blogu, po prostu się wtedy tak przyjemnie robi ^^
    No i mam nadzieję, że Gerdu wyjawi w końcu Frankowi, co się z nim dzieje, bo sama jeszcze do końca nie wiem XD A może przez tyle rozdziałów nie zrozumiałam? O.o Nie wiem, nieważne.
    Weny życzę, Darsuś ♥
    xoxo Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  5. Załamałaś mnie jeszcze bardziej, niż już i tak jestem :c.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak mogłaś? Jak mogłaś tak skończyć? Ja tu się przygotowywałam, aby przeczytać coś wesołego i takiego, że wiesz, a tu taaaaka dupa :< Chociaż rozdział i tak mi się podobał (bo nie mógłby się nie podobać) to i tak liczyłam na Frerarda. Cóż... Nadrobiłaś Maraszem. Masz szczęście.
    Czekam na następny, Darsieńka. A, no i przeczytałam, że pytania o to, czy żyjesz na fb i tt cię radują, to żeby ci poprawić humor, pozwól, iż zapytam...

    Żyjesz tam? xDDD

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  7. Opowiadanie jest po prostu magiczne :3 Jak ty to robisz, że uczucia bohaterów wydają się być takie prawdziwe? Przeżywam to wszystko razem z chłopakami Z utęsknieniem czekam na kolejny fragment.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nienawidzę Marii! I smutno mi z powodu Franka :/ Na ostatniej scenie nie popłakałam się, a ja przeważnie tak reaguje na takich dramach. Nawet się nie wzruszyłam o.O Ogólnie, napiszę to pierwszy raz, rozdział mi się nie podobał.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń