czwartek, 29 maja 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 023 }




         Taylor wpadł na mnie z rozmachem, taranując sobą moje kruche ostatnimi czasy ciało. Dość spory z niego koleś, więc siła uderzenia okazała się dla mnie dosłownie powalająca.
- Jezu. Sory, stary. Nie zauważyłem ciebie - złapał mnie mocno za ramię, żebym się nie przewrócił. Sposób w jaki zostałem chwycony, wskazywał na to, że już niejednokrotnie przydarzyła mu się podobna sytuacja.
- Nic się nie stało - odparłem prędko, dziękując niewerbalnie za popisowy refleks. - Nie ogarniam dzisiaj, to moja wina.
- Spoko, spoko - mruknął, biegnąc dalej w kierunku toczącej się gry. Chłopcy tacy jak on nie zastanawiają się raczej długo nad teraźniejszością. Kiedy boisko jest dla ciebie matką, liczy się tylko i wyłącznie piłka oraz szybkie przemieszczanie się w miejsce jej aktualnego pobytu.
Ruszałem się ospale po hali, nie do końca wiedząc, co się dokoła mnie dzieje. Znowu źle spałem w nocy i nieszczęście chciało, aby poprzednia lekcja nie była wystarczająca na odrobienie straconych godzin.
Snułem się jak cień wzdłuż linii autu, nie wiedząc zbytnio nawet, do której drużyny przynależę. Przetarłem oczy ręką i potrząsnąłem głową na boki. Nie nadawałem się do gry w koszykówkę. Nie nadawałem się dosłownie do niczego. Najchętniej przywitałbym z otwartymi ramionami angielski, nakrył się okładką od segregatora z materiałami na zajęcia i zapadł na dwie godziny w sen, z którego byłby mnie w stanie zbudzić tylko głośny dzwonek.
Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu trenera. Dzisiaj miał stawiać oceny za aktywność na lekcji, jak co miesiąc, jednak chyba nagła sprawa wezwała go w jakieś miejsce, ponieważ prócz nas nie było nikogo. W oddali na trybunach dostrzegłem czarną plamę, która niewątpliwie była Gerardem. Rozmawiał z jakimś dzieckiem, co trochę mnie zdziwiło, lecz nie wnikałem w to głębiej. Po prostu obserwowałem, ponieważ odrobinę śmiesznie to wyglądało. Ponury, wysoki Way i oglądająca jego rysunki mała, słodka dziewczynka. To nie jest dopasowane połączenie, ponieważ czarnowłosy bardziej wyglądał na przerażonego. Chyba nigdy nie nauczy się społecznej interakcji. Uśmiechnąłem się pod nosem. Kontrastowość pewnych zjawisk jednak niekiedy potrafi być przyjemna.
- Frank! - Usłyszałem za plecami Matta. Odwróciłem się szybko, w porę łapiąc piłkę. Prędko oddałem ją pierwszej lepszej osobie. Sądząc po braku okrzyku niezadowolenia, wybrałem kogoś z mojej drużyny. Gra potoczyła się dalej swoim zwyczajnym tempem, czemu akompaniowało skrzypienie podeszw na szybkiej nawierzchni. Otaczały mnie bezustannie głuche dudnienia, kiedy guma stykała się z dłońmi, a nadmuchany balon odbijał się od ziemi.
Po chwili Carl wrzucił piłkę do kosza, co wywołało zamieszanie i nagle wszyscy zaczęli sobie przybijać piątki, co niestety także i mnie nie ominęło. Wykrzywiłem usta w grymasie fałszywej ekscytacji zdobytym punktem. W duchu modliłem się o to, aby więcej mi już nie podali. Ruchy, które wykonywałem, zasługiwały na Oscara w kategorii Najmniej kontaktujący ze światem zawodnik. Potrzebowałem mocnej kawy. Mocnej kawy i… I Gerarda.
Westchnąłem cicho, kręcąc głową. Przewróciłem oczami w niedowierzaniu dla tak głupich myśli. To nie są rzeczy, o które powinien się troszczyć facet. Bo facet nie troszczy się o drugiego faceta w sposób, który ja praktykowałem. Normalny facet uprawia sport, chodzi na domówki, dba o masę ciała, ugania się za dziewczyną, by później założyć rodzinę i zacząć oglądać w telewizji kiedyś uprawianą dyscyplinę, wygniatając łóżko w poprzek. Tak prezentuje się właśnie życie przeciętnego mężczyzny. To tak zwany ideał, wzorzec, którego szlak przeciera zdecydowana większość. Czy ja również niegdyś pragnąłem podążyć tym tropem? Nie jestem pewny. Wiem jednak, że podobne pragnienie na pewno raz czy dwa musiało mi przejść przez głowę.
Zerknąłem ukradkiem raz jeszcze na trybuny. Gerarda już nie było, co automatycznie pogorszyło mi humor jeszcze bardziej. Może nie rozmawialiśmy ze sobą, lecz mimo wszystko jego obecność obok zawsze wpływała na mnie pokrzepiająco. Przynajmniej wiedziałem, że nie zniknął i zawsze istnieje szansa na to, że jakoś się dogadamy, chociaż bardzo nie chciałem być tym, który wykona pierwszy ruch. Taki ośli upór, który odziedziczyłem w genach od strony mamy. Moja babcia jest chyba najbardziej niereformowalną mistrzynią w tej dziecinie na całym świecie. Niektórzy jeszcze podpisują to pod honor. Według kobiet unoszenie się nim to głupota w pewnych kwestiach, lecz dla mnie to jednak jest wartość, której nie chcę złamać. Jeżeli postawiłem Wayowi ultimatum, to wygłupiłbym się, znosząc je teraz od pstryknięcia palcem.
Jednak ta dziewczynka została, co wzbudziło moje zainteresowanie. Nie widziałem nikogo dorosłego w pobliżu. Istniało prawdopodobieństwo, że to dziecko jakiegoś nauczyciela szlaja się samopas po placówce, ale raczej na pewno by się zgubiło zostawione w ten sposób bez opieki. Zmarszczyłem brwi, przyglądając się jej uważnie. Ktokolwiek wychowywał tego potworka, raczej nie dbał o jego prawidłowy rozwój psychiczny. No błagam. Kto ubiera małe dziecko całe w czarne kolory? Rozumiem upodobania być może rodziców do tego koloru, ale dziecko powinno zaznawać wielu barw w różnym ich nasyceniu, a nie oscylować dokoła zaledwie odcieni szarości. Dziewczynka nieoczekiwanie uśmiechnęła się do mnie szeroko, uwydatniając tym samym pulchność swoich policzków i pomachała mi powoli rączką. Uniosłem do góry brwi i odmachałem niepewnie, nie wiedząc, jak się zachować. To tylko dziecko, przynajmniej postaraj się być miły.
- Frank! - Usłyszałem ponownie, lecz krzyk ten nie był podobny do poprzedniego. Ten przepełniała panika. Zanim zdążyłem się odwrócić w odpowiednią stronę, oberwałem mocno piłką w głowę, upadając z rozmachem na ziemię.


************************


- Powinieneś bardziej uważać na siebie, Frankie - mruknęła Mandy, kiedy szliśmy do bufetu po zajęciach na sali gimnastycznej.
- Ta piłka leciała za szybko. Zwyczajnie nie zdążyłem jej zauważyć - zacząłem się tłumaczyć, poprawiając przyłożony trochę powyżej karku worek lodu.
Po zaliczeniu wpadki na koszykówce, a dostałem w głowę z taką siłą, że straciłem przytomność na kilka sekund, zostałem przeniesiony przez chłopaków do gabinetu pielęgniarki. Kobieta chciała mnie zwolnić do domu, ale mama była w pracy, a ja nie rwałem się do trwania w męczarni między czterema pustymi ścianami. Ostatnio samotność stała się dla mnie niesamowicie dotkliwa. Cisza przytłaczała me barki swoim ogromem, a ja zwyczajnie w niej tonąłem, nie będąc w stanie tego od siebie odgonić. Nicość pochłaniała powoli każdą kończynę z osobna, zżerając mi od środka wnętrzności. Czy to właśnie przez te wszystkie lata czuł Gerard? Wydaje mi się, że przez jakiś czas na pewno. Teraz zachowuje się, jakby tkanki jego serca obumarły, znieczulając się na emocje innych i jego własne. Naturalnie mam na myśli metaforyczne znaczenie tego zjawiska. Zmiany w mentalności, lecz nie fizyczne.
- Zamówisz sobie mocną kawę i powinno być wszystko w porządku. - Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, wsuwając mi rękę pod ramię. - Zgadnij, kto zaprosił mnie na ciastko po szkole - zaświergotała konspiracyjnie.
- Serio? - Spojrzałem jej głęboko w oczy z niedowierzaniem.
- Mhm - pokiwała szybko głową z świecącymi oczami i rozciągniętymi radośnie ustami.
- Gratuluje - zdobyłem się na odrobinę entuzjazmu.
Mandy od dawna podobał się John z mat-fizu, ale nie miała zupełnie śmiałości, aby podejść do niego i zagadać pierwsza, co według mnie było głupotą. Jeżeli bała się, że nie ma go o co zapytać, to zwykła błahostka o to, czy pisali już na przykład jakiś sprawdzian zupełnie wystarczy na dobry początek. Później wszystko jakoś samo by się rozwinęło, jeżeli chłopak byłby nią zainteresowany.
Mimo wszystko Mandy zapierała się rękami i nogami, aby tylko nie wykonać pierwszego ruchu. W końcu widać, że coś ruszyło na przód w ich relacjach. John, jak banalnie acz skutecznie, podszedł do nas na przerwie, aby zapytać o sprawdzian z biologii, który pisaliśmy na poprzedniej lekcji. Kiedy odszedł, dziewczyna zaczęła się przeklinać za to, że wcześniej na takie coś nie wpadła. Pozostało mi tylko przewrócić dyskretnie oczami i cieszyć się jej szczęściem oraz miłosnym odurzeniem, w które popadła.
Weszliśmy niespiesznie do bufetu, zauważając ze zdziwieniem, że większość stolików jest wolna. Wiązało się to zapewne z coraz cieplejszą temperaturą na dworze. Nikt nie chciał gnić w szkole.
Uczniowie rozpraszali się po całej okolicy, unikając budynku w czasie wolnym, albo w ogóle do niego nie trafiając. Co prawda temperatura wahała się wciąż w okolicach zera, co tak na dobrą sprawę w ogóle nie dawało jakiś zadowalających wiatrów gorąca, lecz jak widać zupełnie niektórym wystarczyło. Kilka stolików dalej, pod oknem, zauważyłem Gerarda. Opierał głowę na podwiniętych ramionach, chowając się w nich częściowo. Pokładał ciało na stoliku, wyglądając przez szybę na zewnątrz. - Ty chyba też musisz z kimś pogadać - westchnęła Mandy, podając mi kubek kawy z automatu.
- On miał wyjść z inicjatywą - oznajmiłem poważnie.
- Z tego co mi o nim opowiedziałeś, to wychodzi na to, że nie wyjdzie. Przecież doskonale o tym wiesz - dziewczyna szturchnęła mnie mocno. - Frank, nie bądź taki uparty. Porozmawiaj z nim po prostu.
- O czym niby? - Burknąłem.
- O czymkolwiek! Przecież kiedyś wam to nie przeszkadzało, tak? - zapytała, nie oczekując odpowiedzi. Była świetna, jeżeli chodziło o miażdzenie moich przekonań pytaniami retorycznymi. Pewnie dlatego przeszła dalej w olimpiadzie biologicznej, ponieważ ja sam poległem na części ustnej. - Łatwo jest mówić innym, że jeżeli ktoś się im podoba, mają po prostu podejść i zagadać. Udowodnij mi, mój mistrzu, że nie tylko twoja uczennica zdobyła swój cel - założyła dumnie ręce na biodra. Uśmiechnąłem się cwanie, zamierzając ją zgasić odpowiednią ripostą.
- Tylko, że uczennica oblała, bo to nie ona wykonała pierwszy ruch - zaznaczyłem zgryźliwie.
- Nie gadaj tyle, tylko rusz tyłek w końcu.
- Nie mam dzisiaj nastroju do tego. Może jutro.
- Mhm. I będziesz to tak przekładał - stwierdziła, jakby znała mnie i moje zagrywki od lat.
- Mandyyyy - jęknąłem błagalnie.
- Daje ci pięć minut - pokazała całą dłoń. - Pójdę pogadać z Johnem - kiwnęła głową w kierunku chłopaka, który zajmował jeden ze stolików ze swoimi kumplami. - Jak wrócę, masz być gotowy, bo inaczej sama do niego pójdę.
Nie czekała na moją odpowiedź. Postawiła mi ultimatum i odeszła. Nie żartowała. Mandy nigdy nie żartuje w takich sprawach.
Spojrzałem na Gerarda. Coś ścisnęło mnie w żołądku, jakbym miał zaraz zwymiotować. Starałem się unikać kontaktu z nim jak najefektywniej, ale tak się chyba na dłuższą metę nie da. Bolała mnie jego izolacja wobec mnie. Jednak teraz postępuje dokładnie tak, jak on potraktował kiedyś i nie podobała mi się ta myśl.
Dopiłem kawę, mnąc plastikowy kubek. Way wyglądał tak niewinnie, leżąc ze skulonym grzbietem na stoliku. Najwyraźniej jestem tym, który to wszystko przerwie. Westchnąłem ciężko, idąc powoli w kierunku kosza na śmieci. Starałem się odwlec tę chwilę jak najdłużej, mając świadomość uciekania od stawienia czoła problemowi. Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Burknąłem pod nosem przekleństwo, wyrzucając najpierw kubek. Wyciągnąłem komórkę, odczytując wiadomość od Mandy. Była raczej krótka, zwięzła i dosadna. Została ci minuta, Frank! Posłałem ostrza w kierunku ekranu, wrzucając telefon ze złością do plecaka. Odwróciłem się gwałtownie na palcach z zamiarem ruszenia w kierunku Gerarda, lecz źródło moich wewnętrznych rozterek nieoczekiwanie wpadło na mnie z rozpędem, potrącając po drodze w dzikim biegu przed siebie. Zachwiałem się lekko, podpierając o ścianę, kiedy po Wayu został jedynie dźwięk bujających się drzwi wahadłowych. Nie wiedziałem dokładnie, co się dzieje. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie miałem pojęcia, czy zrobił to specjalnie, aby dać mi jakiś znak o dziwnej treści, czy coś się stało i nie cierpiało zwłoki. Oddychałem ciężko, nadal traktując ścianę jako wsparcie. Spojrzałem na Mandy, która akurat w tym momencie mnie nie obserwowała. Nie widziała, co zaszło. Już chciałem iść w jej kierunku, kiedy coś na podłodze przykuło moja uwagę. Były to krople krwi.



************************



Wpadłem z rozpędem do łazienki, usiłując jakoś zatamować krwawienie. Bandaże na rękach całkowicie mi przesiąkły od nadmiaru posoki, którą nagle zaczęły wydzielać tatuaże. Czułem, że to opóźniona reakcja na spotkanie z dziewczynką. Na pewno w jakiś sposób była powiązana z Radą. Jej członkowie, czy też wysłannicy, działali na mnie właśnie w taki sposób. Nie wiedziałem, czym jest Rada, ale zdecydowanie mój organizm nie reagował na nią pozytywnie, a sama organizacja mojego dobra również najwyraźniej nie pragnie. Zdjąłem szybko bluzę, odwiązując bandaże najsprawniej jak tylko umiałem. Pochylałem się nad umywalką, aby nie pobrudzić kafelek. Nie udało mi się to do końca, ale kto by się tym przejmował. Najbardziej mnie martwił fakt, że zapomniałem spakować na wszelki wypadek zapasowe bandaże do torby i jeżeli krwawienie się powtórzy, nic nie będzie w stanie go zatamować.
- Szlag by to, kurwa! - krzyknąłem, popadając w coraz to większą frustrację. Miałem ochotę coś kopnąć, albo zadać sobie fizyczny ból, aby dać ulecieć agresji z mojego ciała. Jednak musiałem obmyć ręce z krwi i pomyśleć, co zrobić dalej. Całe szczęście krwotok chwilowo ustał. Będę musiał zwyczajnie zerwać się ze szkoły i iść do domu. Steven mnie chyba zabije. Wkurza się ostatnio o każdą moją najmniejszą nieobecność. Tak właściwie są to tylko  pojedyncze dni czy godziny, więc jakby je zsumować, to nie wychodzi nic strasznego.
Usłyszałem ciche skrzypniecie drzwi. Brałem pod uwagę, że ktoś może tutaj wejść. Przecież to szkolna toaleta. Szczerze mówiąc, nie przejmowałem się zbytnio tym, czy ktoś zobaczy, w jakim stanie się obecnie znajduję. Każdy potencjalny przybysz pomyśli, że jakaś ciota się pocięła i nie warto sobie nią zaprzątać głowy. Dlatego nie podniosłem wzroku, kiedy drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem. Zwinąłem bandaże w kłębek i rzuciłem je zaraz obok kranu, czemu towarzyszyło ciche plaśniecie. Kompletnie przemokły. Otworzyłem zawór z  wodą, wkładając ręce pod jej natrysk. Zacząłem obmywać je delikatnie, aby rany zadane wcześniej szkłem przypadkiem się nie otworzyły. Zlew, początkowo cały w czerwieni, zaczął powoli się oczyszczać z krwi.
- Mogłeś przynajmniej zablokować drzwi. - Drgnąłem, słysząc znajomy głos. Podniosłem niespiesznie  głowę go góry, spoglądając na plecy Franka, który pochylał się przy zamku, usiłując przekręcić jakimś przedmiotem małe kółeczko od zamknięcia. Kiedy skończył, schował kawałek metalu do kieszeni i podszedł bliżej, wrzucając swój  plecak do umywalki obok. Nie spojrzał na mnie ani razu, lecz ja obserwowałem go niezwykle uważnie.
- Frank... - mruknąłem delikatnie.
- Masz bandaże? - zapytał, ignorując mnie. Najwyraźniej nie był w stanie do końca odnaleźć się w tej sytuacji. Nie miałem mu tego za złe. Sam reagowałem z dystansem na jego obecność, ponieważ dzisiaj pierwszy raz od bardzo dawna weszliśmy w jakąkolwiek bezpośrednią rozmowę.
- Nie - szepnąłem.
- Okej - zaczął grzebać w swoim plecaku, po czym wyciągnął dwa białe opakowania z świeżymi opatrunkami.
- Po co ci to w szkole? - Zapytałem.
- Jakbyś nie miał - odpowiedział, spuszczając głowę. Udawał opanowanego i niewzruszonego, lecz głos mu zadrżał, a mi nie pozostało nic innego jak uśmiechnąć się subtelnie pod nosem. Podszedłem powoli do dystrybutora z papierem, aby trochę go urwać i osuszyć ręce. Byłem spokojny. Tak zwyczajnie. Cieszyłem się z obecności Franka, choć za cholerę nie miałem pojęcia, jak tutaj się znalazł w tym samym czasie co ja. Już od dawna chciałem z nim porozmawiać, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, aby wyjść z inicjatywą. Wciąż było mi nieco głupio z powodu przyczyny jak i samego przebiegu sytuacji, która doprowadziła nas do chwilowej separacji. Wstyd oraz strach to potężne przeszkody, mimo że wydają się pozornie błahe do przełamania. 
Zmiąłem przemoknięty papier i wyrzuciłem go do kosza na śmieci. Podniosłem wzrok na Iero, dziwiąc się, że on także mnie uważnie obserwuje. Uśmiechnąłem się nieznacznie na zachętę, lecz brunet nie podzielił mojego entuzjazmu, przybierając zbolały wyraz twarzy. Westchnął cicho, odwracając się do mnie bokiem. Zaczął uważnie badać oczka bandaża.
- Chodź, zawiąże ci - powiedział, kiwając wymownie głową w stronę drzwi. - Prędzej czy później będzie trzeba się zwijać.
Podszedłem do chłopaka, wyciągając jedną rękę przed siebie. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy palce Iero mocno oplotły moje przedramię, przytrzymując opatrunek, aby przy późniejszym owijaniu się nie obsunął. Wykonywał powolne, okrężne ruchy, delikatnie nakładając warstwę na warstwę. Kiwałem się to wprzód, to w tył, przyglądając się Frankowi bezwstydnie. Miałem mu tyle do opowiedzenia. Modliłem się w duchu niesamowicie gorąco o to, aby ten marny epizod zostawił po sobie jakąś drogę ku kontynuacji. Nie wybaczyłbym własnemu sumieniu nigdy, gdyby teraz brunet tak po prostu się obrócił na pięcie i odszedł, a ja zostawiłbym to bez jakikolwiek reakcji. Za nic nie dopuszczę do wrócenia do poprzedniej sytuacji. Brunet zabawianie marszczył brwi, lecz na jego twarzy malowała się powaga.
- Co zrobiłeś sobie w rękę? - zapytał, kiedy chciał założyć opatrunek na drugi nadgarstek.
- Skaleczyłem się - odpowiedziałem cicho.
- To widzę - mruknął z przekąsem. - Jak do tego doszło? - Przejechał delikatnie kciukiem po jednej ze szram.
- To nie jest istotne - wzruszyłem ramionami, lecz zaraz tego pożałowałem.
- No jasne -  Iero wykrzywił ironicznie usta.
- Przepraszam, nie chciałem - szepnąłem, kiedy po chwili ciszy Frank zaczął szybko owijać bandaż dokoła mojego przedramienia. Zapowiadało się na to, że pragnął bardzo prędko wszystko skończyć.
- W przepraszaniu to ty akurat jesteś dobry - oznajmił drżącym od wyrzutu głosem.
- Frankie... - Zacząłem, mając zamiar wyjaśnić mu to nieporozumienie. Moim celem zdecydowanie nie było ukrycie przed nim czegokolwiek. Uznałem po prostu to za coś mało ważnego. Chciałem kontynuować, lecz Frank zaskoczył mnie swoją reakcją.
- Zamknij się - warknął, zawiązując ostatni supełek. - Po prostu się zamknij i sobie daruj. Nic się nie zmieniłeś – wzruszył ramionami z wrogą ekspresją na twarzy, chcąc jednocześnie grać, jakby nic poważnego się nie stało. Mimo wszystko zauważyłem, że jego postawa wyrażała pewnego rodzaju rezygnację.
- Nie miałem tego na myśli - zaprotestowałem, lecz Iero nawet się tym nie przejął. Zaczął zapinać kieszonki swojego plecaka. - Frank, do cholery! Spójrz na mnie i nie zachowuj się jak dziecko! - krzyknąłem, zadziwiając samego siebie tym nagłym przypływem pewności siebie przy uzewnętrznianiu emocji.
Mój podniesiony głos rozniósł się echem po pomieszczeniu wraz z dzwonkiem na lekcje. Między nami zapanowała głęboka, przejmująca cisza. Iero oparł się rękami po obu stronach umywalki, kręcąc głową z zaciśniętymi powiekami. Powietrze między nami się zagęściło, ciążąc niesamowicie.
- Dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie, musiałem trafić akurat na ciebie? - Zapytał Frank pełnym bólu głosem. - Dlaczego musiałem wpaść na takiego dupka, który potrafi tylko wciąż ranić? Dlaczego to wszystko dla ciebie znoszę? Dlaczego wciąż do ciebie wracam?
Każde pojedyncze słowo Frank było przepełnione wyrzutem i pretensjami, jakbym co najmniej zrujnował mu całe życie swoim istnieniem. Być może nawet tak było, a ja nieświadomie przysporzyłem mu cierpienia, na które nie zasługiwał. Wydawał się taki kruchy i niewinny w moich oczach, że coś rozrywało moje serce od środka. Zazwyczaj epatował radością, zdecydowaniem oraz lekkim podejściem do życia. Zdawał się nie mieć problemów, zarażając przy tym innych radością. W tym momencie nie prezentował sobą nic pozytywnego.
Skurczył się w sobie, odcinając od pokrzepiającej na duchu sfery.
Skurczył się, nie będąc w stanie wykrzesać ani odrobiny entuzjazmu.
Nigdy go takim nie widziałem, dlatego podobne przeżycie okazało się być z lekka nieswoje oraz traumatyczne. Podszedłem powoli do niego od tylu i, nie myśląc wiele, najzwyczajniej w świecie wtuliłem się w jego plecy.
- Nigdy nie chciałem ciebie skrzywdzić - szepnąłem delikatnie. Zacisnąłem mocno palce na jego koszulce. - Nigdy nie sądziłem, że aż tak się do ciebie przywiąże. Nie zostawiaj mnie więcej jak ostatnio. Proszę - Moją twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas. - Nie poradzę sobie sam. Zostań ze mną - przyłożyłem czoło do karku chłopaka, będąc świadomym sensu tych słów, ich mocy oraz nietuzinkowości, gdyż nigdy wcześniej na nic podobnego się nie zdobyłem.
- Jesteś idiotą, Gerard - mruknął, odwracając się do mnie przodem.
- Wiem - westchnąłem. - Dlatego mnie kochasz, prawda? - odparłem z uśmiechem.
- Od jak dawna wiesz? - Zapytał, spuszczając wzrok. Nie był jednak wyjątkowo zszokowany czy zawiedziony tym faktem. W innym razie te słowa poprzedziłoby milczenie wypełnione wahaniem czy nieśmiałością.
- Od bardzo dawna - szepnąłem, nachylając się nad nim bardziej.
- I co z tym zrobimy? - mruknął, rumieniąc się.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - To zależy od ciebie. To zależy od tego, czego ty byś chciał.
Brunet podniósł na mnie swój błagalny wzrok, który jednak po chwili nabrał swoich mocnych rys. Przerodził się w nie do końca pewne siebie zdecydowanie. Oczy Franka błyszczały, lecz nie potrafiłem jednoznacznie orzec, czy to z radości, czy może z niepewności oraz wahania.
Czekałem na jakiś ruch z jego strony, ale nic się nie działo. Po prostu patrzyliśmy na siebie, starając się odczytać zamiary czy myśli tego drugiego. W naszej sytuacji było sporo domysłów i nic całkowicie pewnego. Badaliśmy nawzajem swoje intencje i starliśmy się trzymać na wodzy ukryte pragnienia. Tak przynajmniej było z mojej strony. Coraz ciężej mi się oddychało od nadmiaru tych wszystkich emocji. Pojawiło się we mnie także coś na kształt tremy. Poczułem się jak małe dziecko przed swoim pierwszym, wielkim występem na scenie. Frank chwiejnie stanął na palcach i do ostatniej chwili wyraźnie wahał się przed wykonaniem ostatecznego ruchu. Położyłem delikatnie dłonie na jego biodrach, przyciągając do siebie bliżej ciało chłopaka. Iero powoli podniósł ręce, krzyżując je sobie na mojej szyi. Z jednej strony cała droga do finalnego przypieczętowania tego, co już od dawna wisiało w powietrzu, wydawała się niesamowicie wolna. Mimo wszystko tkwiła w tym pewna magia oraz niepowtarzalny urok, czego nie byłem w stanie dokładnie zdefiniować. Kiedy wargi Franka lekko musnęły moje, uznałem, że właśnie kształtuje się między nami coś pięknego i jest to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Przycisnąłem mocniej nasze usta do siebie i, chociaż nigdy wcześniej się nie całowałem, całość przyszła dość naturalnie. Kierowałem się czystym instynktem, ponieważ moja zdolność myślenia gdzieś całkowicie wyparowała. Otworzyłem szerzej usta, wpuszczając język Franka głębiej. Chłopak wkładał w nasz pocałunek wiele pasji, którą usiłowałem oddać równie żarliwie. Czułem, jak moje serce bije pierwszy raz od bardzo dawna, co wywołało uśmiech na mej twarzy. Brakowało nam już oddechu, co zaskutkowało cichymi westchnieniami i dość ciężkimi oddechami.
Całowaliśmy się długo i namiętnie, nie przejmując się niczym dokoła. Cieszyliśmy się chwilą, choć pełno nadal było w nas niepewności. Frank zjechał po moich plecach na dół rękami, aby wsadzić swoje dłonie w tylne kieszenie moich spodni. Przejechałem delikatnie kciukami po policzkach chłopaka, zagryzając się delikatnie na jego dolnej wardze. Nieznacznie zwolniliśmy, czując wyraźne zmęczone. Przerwało nam dopiero głośne walenie w drzwi. Oderwaliśmy się od siebie, spoglądając jednocześnie w kierunku źródła dźwięku. Ktoś z zewnątrz nacisnął kilka razy klamkę, szarpiąc ją gwałtownie przy jednoczesnym wyrzucaniu z siebie wielu przekleństw. W końcu kopnął w drzwi i odszedł, a w łazience zapanowała cisza. Spojrzałem niepewnie na Iero, który to spojrzenie odwzajemnił. W powietrzu zawisło ciężko pytanie: i co teraz? Raczej żadne z nas nie znało na nie odpowiedzi, lecz oboje czuliśmy, że nie jest ona teraz potrzebna.
- Chce ci wszystko opowiedzieć - szepnąłem. - Od początku, z szczegółami. Koniec tajemnic, obiecuję - wyznałem.
- To nie jest już chyba dla mnie dłużej ważne - odpowiedział szczerze. - Ale wysłucham wszystkiego, co będziesz miał mi do powiedzenia - wtulił się mocno w moją klatkę piersiową.
- Wiesz, że nie dam ci takiej miłości, na którą zasługujesz? - Zapytałem.
- Gerard, ja naprawdę nie oczekuję, że będziesz dla mnie góry przenosił - mruknął. - Przecież znam ciebie dobrze. Wystarczy, że przy mnie będziesz. To wszystko. Po prostu bądź.
Pocałowałem go w czoło, wdychając specyficzny zapach jego ciała.
- Jak się czujesz w ogóle? - zapytał, bawiąc się troczkiem mojej bluzy.
- Jest dobrze. Nie przejmuj się mną - złapałem go za dłonie.
- Brakowało mi ciebie - szepnął.
- Mi ciebie też - ucałowałem delikatnie jego policzek. - Bardzo.
- Nie różnijmy się więcej - poprosił, ściągając mnie do siebie na dół za sznurki od kaptura.
Złączył na chwilę delikatnie nasze wargi. Całe wcześniejsze napięcie runęło w jednej chwili, pozwalając mi poczuć się tak swobodnie jak nigdy.
- Nie wiem, może zatrzasnęły się przez przeciąg - przerwał nam głos woźnej.
- Może pani szybciej to otworzyć, muszę do kibla.
- Już, już.
Kiedy pęk kluczy szczeknął, jakby podrzucony w powietrzu, złapaliśmy z Frankiem za swoje torby i schowaliśmy się szybko w jednej z kabin. Brunet wskoczył prędko na muszlę klozetową, siadając następnie na spłuczce. Ja sam ukucnąłem na klapie, utrzymując równowagę poprzez trzymanie się kolan Iero.
Do pomieszczenia weszła tylko jedna osoba, co ułatwiało sprawę. Zastanawiałem się, czy lepiej uciec, kiedy ten ktoś będzie załatwiał swoje potrzeby, czy czekać aż skończy i wyjdzie. Iero przycisnął sobie swój plecak do piersi, uśmiechając się głupio. W tej chwili pomyślałem właśnie, jak piękny jest z bliska. Uwielbiałem jego uśmiech. Kiedy był szczęśliwy, ja sam nie mogłem czuć się inaczej. Nikt inny nie potrafił nigdy wcześniej wprowadzić mnie w taki stan. To była umiejętność przepisana specjalnie do Iero. Bezimienny chłopak wszedł do jednej z kabin, o czym poinformował  nas trzask drzwi. Kiwnąłem głową w stronę wyjścia, lecz Frank tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu, przykładając palec do ust. Czyli wybrał spokojne czekanie. To chyba było dobre rozwiązanie. Przeniosłem powoli swoje dłonie na biodra chłopaka, starając się zignorować odgłos oddawania moczu przez jakiegoś kolesia kilka boksów dalej. Iero odwzajemnił uścisk, patrząc na mnie ciepło. Byłbym w stanie poświęcić wiele dla częstszego oglądania takiego widoku. Brunet przyłożył swoje czoło do mojego, spoglądając mi prosto w oczy. Migotały w nich radosne iskierki. Oboje się cieszyliśmy. Kiedy chłopak musnął lekko ustami  mój nos, ciszę w łazience przerwało głośne pierdniecie anonimowego gościa, który zaraz westchnął głośno, wyrażając ten sposób doznaną przez siebie ulgę. Iero momentalnie zakrył sobie usta ręka, robiąc się cały czerwony od powstrzymywania śmiechu. Rozszerzył komicznie oczy w niedowierzaniu. Czułem, że gdyby w porę nie zatkał się dłońmi, nasza pozycja została by niechybnie zdradzana. Ja natomiast schowałem twarz w jego bluzie, bezdźwięcznie trzęsąc się w konwulsjach. Nie wierzyłem w to, co właśnie usłyszałem. Starałem się oddychać równo i powoli, aby jakoś zdusić w sobie tę nagłą wesołość, którą wywołał w nas owy mały incydent. Objąłem Franka mocno w pasie, układając sobie głowę na jego udzie. Przymknąłem oczy, czekając na dźwięk spuszczanej wody. Kiedy Iero się uspokoił, poczułem jego palce, które wplotły się w moje włosy. Brunet zaczął je powoli przeczesywać, wyrabiając sobie własny, delikatny schemat. Westchnąłem cicho, kiedy szum z kabiny obok wyrwał nas z zamyślenia. Szczerze powiedziawszy, nie miałbym nic przeciwko spędzeniu tutaj najbliżej godziny. Taka pozycja mi odpowiadała. Była idealna na zaznajomienie się i przyzwyczajenie do nowej sytuacji. Tak, pamiętałem, że nadal jesteśmy w męskiej toalecie. Nieznajomy wyszedł, trzaskając mocno drzwiami od kabiny, jakby znajdował się w chlewie. Nie pofatygował się nawet, aby poświęcić kilka sekund na mycie rąk. Skrzywiłem się kwaśno, kiedy usłyszałem, jak opuszcza prędko pomieszczenie.
- Co to było? - zapytał Frank szeptem z cichym śmiechem.
- Nie wiem - powiedziałem żywo. - Chodźmy stąd szybko, bo się wpakujemy w kłopoty.
- Niby dlaczego?
- Dwóch chłopaków wychodzących z jednego boksu? - zapytałem z uśmiechem. - To nie wyglądałoby dobrze.
Frank przewrócił oczami, lecz mimo wszystko zsunął się ze spłuczki, kładąc mi rękę na ramieniu. Przełożył zręcznie nogę na druga stronę, stając pewnie na posadzce. Poszedłem w jego ślady, odblokowując jednocześnie drzwi. Wyszliśmy z łazienki w milczeniu. Nie były tutaj potrzebne żadne słowa. Poprawiłem pasek od torby na swoim ramieniu, po czym wsadziłem ręce w kieszenie. Frank nieśmiało przysunął się do mnie, wsuwając swoją lewą dłoń do mojej bluzy. Skubnął delikatnie swoimi palcami tę należącą do mnie. Uśmiechnąłem się lekko, splatając je mocno razem. Stanowiło to dla mnie dowód, że w naszych relacjach nie ma już nic niejasnego w tej sferze. Przed nami wciąż majaczyła się wizja długiej, wielogodzinnej rozmowy, której skutki chyba nie do końca dało się na chwilę obecną przewidzieć
Mimo wszystko przyszłość widziałem raczej w ciepłych, jasnych barwach. Pierwszy raz od wielu lat.


************

Staram się wrócić po przerwie, ale nie wiem, czy wyjdzie. To była dobra przerwa… Poza snapchatem i zestarzeniem się o rok nie ma w moim życiu nic nowego, także to stara ja. Jedynie z dodatkowym bagażem na plecach c:


9 komentarzy:

  1. Boże, Darsa Kochanie, jak ja się za Tobą stęskniłam...Cieszę się że powróciłaś.
    Co do opowiadania, to oczywiście PRZE-PIĘK-NE. Na początku się bałam, że między Franiem a Gerdem ciagle będzie taka napięta atmosefra, ale nie no, w końcu to Frerard, kiedyś TO się musiało wydarzyć ;3
    Zastanawia mnie ta mała dziewczynka ubrana na czarno. Ona jest lekko creepy, serio. I to krwawienie Gerarda po spotkaniu z nią? o.O
    Ogólnie oczywiście rozdział oceniam baaardzo dobrze, było co prawda parę małych błędów, ale to nic wielkiego.
    ~BulletproofBlade

    OdpowiedzUsuń
  2. Borze, kocham Cię ;___;
    cudowny rozdział. Idk co pisać bo był po prostu idealny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. ;____________________________________;
    DOCZEKAŁAM SIĘ!!!!! <3
    przeczytaj jeszcze raz bo sporo literówek, ale poza tym cud miód i orzeszki. Rozpływam się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sporo czasu minęło odkąd ostatni raz coś publikowałaś... Od dawna zaglądałam na twojego bloga, mając nadzieję, że być może w końcu coś wrzucisz - doczekałam się :D A już zaczynałam się niecierpliwić.
    Nareszcie uczucie między Gee i Frankiem rozkwita - cieszę się z tego powodu niezmiernie, bo w końcu, ile można ciągnąć niepozorną grę wstępną?
    Nie wiem jednak dlaczego, większą ciekawość wzbudza we mnie nietypowa przypadłość Gerarda, aniżeli relacje chłopaków - to dodaje całości uroku, ale nie potrafię skupić się na owej kwestii. Czekam aż wątek tatuażowy się rozwinie i mam nadzieję, że kolejne rozdziały rzucą na tą sprawę odrobinę światła.
    Ps. Wkradło ci się parę błędów - literówek. Ale to nic ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Warto był tyle czekać, ten rozdział był przepiękny i cudowny. Gee nareszcie zmądrzał <3 Nic dodać nic ująć, weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Co tu dużo mówić, Darsiu - jaki zawsze wspaniale! No i wreszcie się pocałowali, skjdhgjfdfgsjhd <3. Cieszę się, że powróciłaś, bo zaczynało mi brakować porządnych, polskich Frerardów. Mam nadzieję, że od teraz między Gee i Frankiem zacznie się lepiej układać i wszystko skończy się HAPPY ENDEM (tak, to taka mała aluzja, jakbyś zamierzała przypadkiem rozjebać moje uczucia na samym końcu :>).
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu nadrobiłam te dwanaście rozdziałów! Jesteś ze mnie dumna? Bo ja z siebie tak! XD No, ale nie o tym chciałam pisać... Jestem w końcu po maturze, mam dużo czasu wolnego i nadrobiłam wszystkie rozdziały, czyli spełniłam wszystkie Twoje warunki. Wiesz co to znaczy? XDDD
    Co do rozdziału... Cudowny! I pocałowali się <3 Awwww! To co, że w toalecie. I tak było magicznie tylko jakiś dureń musiał to zepsuć. Jakby nie mógł wytrzymać do przerwy. Na dodatek zanieczyścił im powietrze! Niewychowany! XDDD Nie mogę doczekać się kolejnej części.
    Weny kochana! :3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  8. Fakt, że komentuje ten rozdział dopiero teraz, mimo że przeczytałam go już kilkanaście dni temu, może wydać się nieco dziwny, jednak ostatnio po prostu nie miałam do tego głowy.
    Twojego bloga obserwuję od dłuższego czasu, zapomniałam się dokładnie z jego zawartością, a ta mnie urzekła - przy paru notkach pozostawiałam komentarze, jednak zrobiłam to jako anonim. Teraz zaglądam tu regularnie i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały - przerwa okazała się być wyjątkowo dobrym pomysłem ;)
    Nie muszę ci chyba mówić, że piszesz pięknie. Tak bardzo się cieszę z tego, że wątek miłosny między bohaterami rozwija się. Życzę weny! I czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam całe to opowiadanie w ciągu kilku godzin, nie mogąc się od niego oderwać. Dopiero teraz na nie natrafiłam. Jedno słowo: CUDO!
    Bardzo mi się podoba sposób pisania, błędów prawie brak, no i całe opko jest MEGA. Nic więcej nie mogę dodać.
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział! *.*

    OdpowiedzUsuń