czwartek, 19 czerwca 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 024 }




         - Jestem przeklęty –oznajmiłem głosem, który pierwotnie miał brzmieć jak opanowany, pewny siebie. Starałem się zabić stres, wbijając paznokieć w kciuka lewej ręki. Przyglądałem się uważnie Iero w nadziei, że starannie odeprę każdą jego niepożądaną reakcję.
- Jak to... przeklęty? - Frank spojrzał na mnie z uwagą, bujając się na boki. Siedział na krześle obrotowym przy moim biurku, a ja usadowiłem się wygodnie na własnym łóżku. 
Od naszego pojednania w łazience minęły już ponad dwa tygodnie, lecz zgodnie postanowiliśmy odłożyć trochę w czasie tę rozmowę. Staraliśmy się sukcesywnie odbudowywać dawną więź, co nie okazało się takie trudne. Praktycznie z dnia na dzień powróciliśmy do dawnych zwyczajów jak spotkania w weekendy, czy długie rozmowy podczas nudnych lekcji i na przerwach. Można by pomyśleć, że nic się nie zmieniło, a nasza kłótnia nie miała miejsca. Nie było to zupełnie prawdą. Niekiedy brunet potrafił się zaciąć. Błądził myślami gdzieś daleko i wchodził w stany emocjonalne, których nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Zmienił się w dość nietypowy sposób. Mimo wszystko był dawnym sobą. Różnica polegała na tym, że częściej rozmyślał i zasępiał się.
Powoli wracałem do życia, czując całą powierzchnią ciała rozpoczynającą się wiosnę. Odnalazłem w sobie jakimś cudem głęboko zakopane życie, dając nieśmiało zakwitnąć pierwszym pąkom. Było to dla mnie nowe doświadczenie, jednakże niesamowicie przyjemne. Czułem, że wymaga pielęgnacji i jeżeli będę dobrym ogrodnikiem, to dam się temu rozwinąć. Jeżeli jednak coś zaniedbam, młody pęd zduszą ciernie i zalążek obumrze.
Do mojej codzienności wkradła się również nowa postać, do której odniosłem się ze sporym dystansem. Niby zawadzała, jednocześnie nie przeszkadzając. Irytowała mnie, wzbudzając chwilami jednak zaciekawienie. Nie znałem jej i nie zamierzałem bliżej poznawać. Mimo wszystko Mandy zbudowała bardzo dobre relacje z Frankiem i nie zamierzałem ich niszczyć. Każdy ma prawo do wolności komunikacji z innymi oraz do swobodnego zrzeszania się w grupy. Dziewczyna nie stanowiła jakiegoś zagrożenia i nigdy jej tak nie postrzegałem. Jednak wniosła coś nowego, a moja tolerancja na jakiekolwiek nowości jest bardzo niska. Nie wnikała w nic, nie pytała i praktycznie się do mnie nie odzywała. Bynajmniej nie biła od niej niechęć, lecz chyba specjalnie skumulowane pozytywne emocje także. Frank musiał z nią najwyraźniej poruszyć wcześniej temat mojej osobowości, ponieważ od samego początku zachowywała dystans, który bardzo mi odpowiadał. Była uprzejma, lecz nie natarczywa, co ceniłem. W stosunku do niej znalazłem między przyjęciem postawy obojętnej oraz akceptującej obecny stan rzeczy.
Na koniec oczywiście wśród nowych rzeczy znalazło się także rozbudowanie moich relacji z brunetem. Staliśmy się dla siebie kimś więcej niż po prostu przyjaciółmi i nie śmiałem na to choć przez chwilę narzekać. Byłbym głupcem, gdybym oponował temu progresowi.
Iero dał mi czas na przygotowanie się i zebranie w sobie. Do mnie należała decyzja o wybraniu odpowiedniej chwili na poważną rozmowę. Ten moment właśnie nadszedł, chociaż ostatnie dni upłynęły mi na nerwowych rozważaniach, czy aby na pewno dobrze robię. Ciągłe zdenerwowanie, które mi towarzyszyło, posiadało swoje odbicie w obecnie trwającej sytuacji. Frank po moim telefonie spakował się i oznajmił mamie, że umówiliśmy się na noc.
Dzisiaj jest sobota, szesnastego marca - dzień, w którym nic już nie będzie tajemnicą. Mamy piękny wieczór. Ani jedna chmura nie spowija nieba, a księżyc delikatnie muska swym blaskiem framugi sypialnianych okien naszych słuchaczy. Powietrze trochę zagina atmosferę swym ciężarem, a parametry życiowe Gerarda Waya odrobinę szaleją, ale nie ma na tym świecie rzeczy, której nie złagodziłaby wspaniała, przyjemna dla ucha ballada, posłuchacie.
-  Znaczy się... no tak mi się wydaje –mruknąłem, przerywając krótką audycję radiową, którą stworzyłem na poczekaniu. - Ja sam nie jestem pewny, co to jest, Frank. Na pewno niczym występującym w naturze jak chleb powszedni.
- Ale skąd w ogóle pomysł, że to jest jakaś klątwa? - zapytał ze ściągniętymi brwiami. Może to... choroba? Brałeś podobną możliwość pod uwagę?
- Z takimi objawami, to chyba jedynie psychiczna - westchnąłem, spuszczając głowę. Właśnie obawiałem się tego, że ta rozmowa nie przyniesie takich skutków, których pragnąłem. Zawsze istnieje ryzyko otrzymania braku zrozumienia nawet od osoby, która wykazuje się ogromnym zakresem tolerancji w stosunku do każdej dziedziny ludzkiego życia. Może ta zagwozdka wynikała z faktu, że rozstrzygana sprawa wykraczała zdecydowanie poza zwykłe normy utrapień człowieka i jego rozterek.
- Hej - Iero zaśmiał się łagodnie, wstając z krzesła. - Spokojnie, Gerard. Musisz to wszystko opowiedzieć mi spokojnie. - Chłopak usiadł zaraz obok mnie. - Powoli, od samego początku. Jak to się zaczęło, jak rozwinęło i jak wygląda teraz. Mamy dużo czasu - położył mi dłoń na udzie. - Zawsze możemy zrobić sobie przerwę, prawda? – uniósł zabawnie brew do góry, zadając kłam wszelkim teoriom, które przed sekundą zasiały zwątpienie w moich myślach. Mogłem odetchnąć z ulgą, rozluźnić mięśnie, oczyścić umysł. Mimo wszystko tak się nie stało, gdyż stres nie zniknął, choć odrobinę zmalał.
- Dziękuję, że mnie nie poganiasz - szepnąłem, spoglądając mu głęboko w oczy. Iero pokręcił głową z rozbawieniem.
- Obiecałem ci przecież. Wszystko w swoim czasie. Zacznij od samego początku - objął swoje kolana ramionami, przyglądając mi się uważnie, lecz nadal że spokojem. - Kiedy zaczęło się to, o czym chcesz mi powiedzieć? Kiedy zacząłeś być świadomy tego... czegoś. - Westchnąłem z ulgą. O wiele lepiej czułem się z właśnie takimi pytaniami. Dzięki nim wiedziałem dokładnie, od czego zacząć i jak nie mieszać faktów. Zagadnienia tworzą porządek i pozwalają zachować chronologię. Precyzja chyba była dość istotna w tej chwili. Każdy aspekt musiałem dokładnie wyjaśnić, aby brunet w niczym się nie pogubił. Zależało mi na jego zrozumieniu, ale opcja potępienia także nie jawiła się jako coś odległego. Skutki mogły okazać się strasznie skrajne i niesamowicie kontrastowe. Narastała obawa.
- Taki już się urodziłem – wzruszyłem ramionami. - Od samego początku byłem inny, wyjątkowy w negatywnym tego słowa znaczeniu. Pojawiłem się na świecie z tatuażem. Początkowo lekarze myśleli, że to jakaś odmiana choroby skóry, lecz szybko okazało się, że jestem bardzo zdrowym noworodkiem. Tak na dobrą sprawę nic mi nie dolegało - uśmiechnąłem się krzywo, pojmując pełnię absurdalności właśnie wypowiedzianych słów. - Problemy pojawiły się jednak już w następnym miesiącu i powtarzały się regularnie. Moje znamię krwawiło każdego szóstego - w dzień, kiedy się urodziłem. Nikt nie rozumiał tego, co się ze mną dzieje. Rodzice odchodzili od zmysłów. Bali się, że umrę - na moje usta wpłynął krzywy uśmiech. - W dniu moich trzecich urodzin nastąpił przełom. Ta noc była najgorsza i wyraźnie odstawała na tle poprzednich. Krwawiłem bardziej obficie, krzyczałem głośniej niż zazwyczaj, a ból był nie do zniesienia. Pamiętam to dokładnie, chociaż właściwie nie powinienem ze względu na wiek - zniżyłem głos. - Rodzice mnie trzymali, ponieważ strasznie się wyrywałem. Mama płakała - zaciąłem się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. W końcu zaakcentowałem je i nasyciłem niepewnością, ponieważ brakowało mu określonych ram. Było wyzbyte z adekwatności. - Coś dosłownie wypalało w mojej skórze kolejny znak. Ból był nie do zniesienia. Myślę, że czułem wówczas śmierć. Może wydawać się to absurdalne, lecz chyba właśnie takie myśli się mnie trzymały. Oczywiście całokształt odbierałem instynktownie. Dziecko jest nieśmiertelne, póki nie rozumie, na czym ta śmierć polega. Podobne sytuacje miały miejsce dokładnie co trzy lata. Wręcz z pieprzoną precyzją. Z zegarkiem w ręku zaczynało się o siedemnastej i trwało aż do rana. Ostatecznie dało się to przewidzieć, więc ojciec nauczył się w końcu wszystkiemu zapobiegać - pokiwałem głową na potwierdzenie własnych słów. – Świadomość mojej odmienności towarzyszyła mi praktycznie od kiedy pamiętam. Póki nie zostałem nauczony trwania w samotności i separowania się od rówieśników, rodzina mnie izolowała od świata, a dziadek nauczył zabijania w sobie ludzkich odruchów oraz emocji. W wieku ośmiu lat już byłem w stanie bez mrugnięcia patrzeć na ręczny ubój bydła, nie czując kompletnie nic.
- Przecież to okrutne - zaoponował Frank. - Twoi rodzice się na to zgodzili? - Zapytał z szokiem wymalowanym w tych pięknych, dużych, bursztynowych oczach.
- Ojciec nie miał wyboru. Dziadek jako były wojskowy nie tolerował nieposłuszeństwa wobec jego woli. Każdy musiał się temu podporządkować.
- A twoja mama? Nie starała się temu zapobiec? Kobiecie nic by nie zrobił, skoro był taki honorowy i wojskowy.
- Mama już wtedy nie żyła - odpowiedziałem. - Umarła przy porodzie.
- Czyli masz rodzeństwo? - uśmiechnął się delikatnie, sądząc zapewne, że to dobra wiadomość. W rzeczywistości to pytanie nieznacznie mnie zabolało. Wiedziałem, że padnie i wydawało mi się, że byłem na nie przygotowany. Okazało się zupełnie inaczej.
- Miałem kiedyś brata - szepnąłem, łapiąc Franka za rękę. Zacząłem powoli się bawić jego palcami. - Nazywał się Mikey. Nie dzieliła nas duża różnica wieku. Zaledwie trzy lata. Jednak on urodził się normalny. Bez tatuaży, bez znamion, bez wad. Był dla mnie jak świeże powietrze, dawał poczucie przyziemności i przynależności do zwykłej, pospolitej materii. - zacząłem powoli zataczać kółka na wewnętrznej stronie dłoni Iero. - Przy nim nie czułem się inny czy gorszy. Pozwalał mi o tym wszystkim zapomnieć. Odrywał mnie skutecznie od negatywnych myśli o mojej odmienności oraz cierpieniu. Myślę, że go kochałem, chociaż obecnie to słowo brzmi tak obco i nierealnie, kiedy je wypowiadam. Nie odnajduję już w sobie dłużej tej emocji. Została zabita wraz z szeregiem innych. Odnalezienie jej na nowo wydaje mi się takie niemożliwe i nieosiągalne - szeptałem w zamyśleniu. - Kochać... – Mruknąłem bezbarwnie. - Kochać... - Powtórzyłem beznamiętnie. - To już dla mnie nic nie znaczy...


************************


Stałem pod prysznicem, usiłując wyrzucić z głowy wszystko, co usłyszałem od Gerarda. Dokładnie, wyrzucić. Dopiero zaczął swoją opowieść, a ja już czułem w kościach, że to jedna z tych bajek, której dalszego ciągu nie chciałbyś usłyszeć. Prawda okazywała się coraz bardziej szokująca i niewiarygodna. Plułem sobie w brodę za wyrażenie chęci wysłuchania jej. Nie miałem pojęcia, na co się piszę.
Odetchnąłem głęboko, pozwalając gorącej wodzie spływać swobodnie wzdłuż mojego ciała. Oparłem głowę o kafelki, chcąc wypłukać bezsilność oraz zwątpienie. Dać strumieniowi zmyć wszelkie wątpliwości. Nadal murem obstawałem przy stwierdzeniu, że nie zostawię Gerarda. Ta deklaracja posiadała moc i zdecydowanie, czego nie zamierzałam wprawić w stan balansowania na granicy strachu czy obaw. Stałem pewnie na stabilnym gruncie. Cokolwiek to jest, zmierzymy się z tym wspólnie. Na tym polega przyjaźń czy bycie z kimś w związku. To są relacje, które polegają na wymianie wsparcia w trudnych chwilach. Nie po to przechodziliśmy przez wszystkie przeciwności, stawiając im z powodzeniem czoła, aby teraz wycofać się, napotykając kolejną przeszkodę. Życie jest jak tor dla biegaczy. Jest skokiem przez płotki. Niekiedy nie jesteś po prostu w stanie perfekcyjnie ominąć nieudogodnienia, lecz mimo wszystko przesz na przód. Nie poddajesz się, mimo świadomości, że już coś ci nie wyszło. Tego się nie zmieni i należy puścić porażkę w niepamięć, aby moc z świeżym umysłem i zdrowym podejściem sprostać kolejnym wybojom. 
Powolnym ruchem zamknąłem dopływ wody, zostając jednakże dalej w miejscu. 
Co teraz?
Jakie pytania zadać?
Jakiej odpowiedzi oczekiwać?
Jak zareagować?
Jak wesprzeć?
Jak pomóc?
Miałem pełno wątpliwości, lecz musiałem zejść na dół, gdzie czekał na mnie Gerard i oznajmić, że jestem w stanie wysłuchać tego, co jeszcze ma mi do powiedzenia. Czy byłem jednak na to gotowy? Odpowiedź brzmiała nijak, ponieważ sam nie jestem jej pewien.
Wyszedłem spod prysznica, sięgając od razu po ręcznik, który leżał na muszli klozetowej. Wytarłem się szybko, rozglądając jednocześnie po pomieszczeniu. Towarzyszyła mi dzikość obcowania na nieznanym terenie. Bywałem wcześniej u Gerarda, ale jak już zostawałem na noc, nigdy się nie myłem, odkładając to raczej na chwilę powrotu do domu. Nie lubię zwyczajnie wkraczać w tę strefę użytkowania cudzych rzeczy, ponieważ cechowała to pewna prywatność. A ja ją niejako we własnym mniemaniu profanowałem. Dzisiaj musiałem jednak w jakiś sposób oderwać się od tych wszystkich negatywnych uczuć, odrzucić gęstość powietrza, uciec od ciężkiej atmosfery, strachu, napięcia. Może zabrzmi to brutalnie, lecz potrzebowałem uciec od samego Gerarda. Mimo że nie powiedziałem tego na głos, chłopak zdawał się to rozumieć. Był w pełni świadomy charakteru tego spotkania, jego wagi oraz emocji, które nam towarzyszyły, a które znowuż nie oscylowały dokoła pozytywnego nacechowania. Sytuacja była dość trudna i naznaczana wieloma niewiadomymi. To ten etap, kiedy wiesz zbyt mało, aby odejść i zbyt wiele, aby zostać.
Łazienka Waya nie była duża. Wystarczająca dla jednej osoby. Utrzymana w dość zimnej kolorystyce, dającej jednakże paradoksalnie poczucie ciepła oraz bezpieczeństwa. Na piętrze znajdowała się jeszcze jedna, większa, jednak ja wolałem zagościć w tej. Może wynikało to z ograniczanej przestrzeni, a może z świadomości bliskości pokoju Waya, z którym była połączona. Nie mam pojęcia. Mimo wszystko czułem się tutaj lepiej.
Spojrzałem przelotnie w miejsce na ścianie, gdzie powinno się znajdować lustro. Jeżeli wierzyć Gerardowi, wisiało nad umywalką. Nie został po nim nawet ślad, z czego wywnioskowałem, że nowe raczej tutaj nigdy nie zawiśnie.
Wciągnąłem niespiesznie na siebie krótkie spodenki i założyłem koszulkę z krótkim rękawkiem, aby nie świecić zbędną golizną. W domu nie miałem z tym najmniejszego problemu, lecz teraz u siebie nie byłem. Zebrałem z podłogi brudne ubrania i powiesiłem ręcznik na wieszaku do wyschnięcia. Wszedłem do pustego pokoju Gerarda, podchodząc do swojej torby. Rzuciłem na nią ciuchy, przysiadając na chwilę przy łóżku Waya. Od podłogi ciągnął lekki chłód, lecz nie przeszkadzało mi to. W tym momencie było nawet pożądane, aby zbić gorączkę rozpalonej ciepłą wodą skóry. Zwlekałem świadomie z zejściem na dół. . Byłem tutaj, aby wysłuchać czarnowłosego, lecz zgodziłem się na to, nie będąc świadomy treści tej rozmowy. Zaślepiło mnie chyba podniecenie wywołane możliwością rozwikłania tego, co od tak dawna stanowiło dla mnie zagadkę. Własny egoizm poznawczy przysłonił mi prawdziwe wartości oraz ukatrupił ekspresowo walczący z głupotą czysty racjonalizm. Teraz czułem, że trochę mnie to mimo wszystko przytłacza. Jednakże nie zamierzałem się pod tym ugiąć i jeżeli nie będę w stanie udźwignąć ciężaru prawdy, przynajmniej będę udawał, że jego ogrom nie przygniata moich barków. Obiecałem to nie tylko Gerardowi. Obiecałem to także sobie. Nie pozwolę Wayowi na powrót do poprzedniego pochmurnego i antysocjalnego nastawienia do świata. Nawet jeżeli przejmuję od niego cały negatywny i destrukcyjny dla psychiki emocjonalizm, ujrzenie jego uśmiechu wynagradza ten depresyjny całokształt.
Wstałem z ociąganiem, podnosząc się do pionu. Wyszedłem na korytarz, a następnie zszedłem powoli po schodach na parter. Gerard stał przy kuchennym blacie, opierając się o niego plecami. Od razu wyczuł moją obecność, posyłając mi udręczone spojrzenie.
- Jest okej - szepnąłem, uśmiechając się słabo. Nie chciałem, aby się martwił. Chciałem, aby dokończył i pozwolił mi zrozumieć problem jego istnienia. Podszedłem do chłopaka, mocno się w niego wtulając. Czarnowłosy zagarnął mnie do siebie, otaczając szczelnie ramionami.   - O mnie się nie martw. Dam radę - zapewniłem.
- Będzie gorzej, Frank - mruknął mi do ucha.
- Jestem gotowy – zacisnąłem ręce na krawędzi jego koszulki. Nie byłem. Słowem zaprzeczałem własnym myślom.
- Dobrze - westchnął ciężko. - Na czym skończyliśmy?
- Opowiedziałeś mi o swoim bracie - przypomniałem.
- Pytaj zatem dalej - zachęcił, kładąc mi swoją dłoń na karku.
- Jak wyglądają te noce, kiedy tak ci krwawią te tatuaże? No wiesz… od czego to jest uzależnione?
- Nie mam pojęcia od czego to zależy– mruknął, wzruszając nieznacznie ramionami. -   To zwyczajnie jest i już. Tak jak i wiele innych rzeczy, ta również od dawna stoi pod dużym znakiem zapytania. – Nie kłamał, choć zdziwił mnie fakt, że tak mało wie o swoim ciele. Świadomość niemożności stawienia czoła przeciwnościom o podobnym charakterze, warunkuje bezsilność, a bezsilność jest gorsza nawet od poniesienia druzgocącej porażki.
- Co twój dziadek tobie robił? - Zapytałem nieśmiało po dłuższej chwili ciszy, która się między nami zrodziła. Chłopak wtulił swoją twarz w zagłębienie mojej szyi, głęboko oddychając. Odebrałem to jako gest lekkiej paniki oraz przerażenia, dlatego poczułem, że źle zrobiłem. Bezpieczną opcją w tym momencie stało się wycofanie z objętego stanowiska.       - Jak nie chcesz, to nie mów - szepnąłem. - Możemy porozmawiać o czymś innym - zaproponowałem.
- Rodzice taty mieli farmę - zaczął cicho, kierując słowa wprost do mojego ucha. - Po śmierci Mikeyego dziadek zabrał mnie na nią, izolując od świata. Nie mam pojęcia, czy robił to wówczas dla mojego dobra, czy zwyczajnie bał się tego, co we mnie widział. Być może przemawiała za jego czynami troska, może chęć powolnego wykończenia mnie. Miałem wtedy tylko osiem lat, a on najprawdopodobniej uważał mnie za potwora. Z biegiem czasu, jak się do tego zdystansowałem, zacząłem dostrzegać, że rzeczywiście mógł chcieć mnie zabić. Pozostaje pytanie tylko, dlaczego po prostu tego nie zrobił. Szybko i bezboleśnie. Wolał mnie zamęczać, patrzyć na cierpienie, którego mi dostarczał… Sam się sobie dziwię, że przetrwałem - wciągnął mocno powietrze przez nos. - Na początek zabrał mnie do lasu, zostawiając w nocy samemu gdzieś pośród gęstwin na terenie, którego nie znałem. Strasznie się bałem, ale przetrwałem jakoś. Po dwóch dniach odnalazłem dom, ale nie byłem w dobrym stanie. Odwodniłem się i pokiereszowałem. Osiągnąłem swój własny limit. Nie pamiętam wiele z tych czterdziestu ośmiu  godzin, podczas których wałęsałem się między drzewami. Kojarzę jakiś niejasny zarys pewnych kształtów, który się utrwalił we wspomnieniach dzięki intensyfikacji emocji. Na pewno musiałem się bać. Nigdy nie lubiłem ciemności. Przerażało mnie to, co może się w niej kryć. Po części także utożsamiałem się z mrokiem ze względu na to, jakimi epitetami zostawałem obdarowywany przez dziadka. Moja samoocena praktycznie nie istniała, gdyż zatraciłem kompletnie poczucie własnej osobowości. Otrzymywałem sprzeczne sygnały, jakby mężczyzna sam chciał mnie wprowadzić w stan braku psychicznej równowagi. Byłem jak wierny pies, który pomimo bicia przez właściciela, nie odejdzie, lecz będzie czekał na te dobre momenty, zachowując potulność w momentach złych. Sinusoidalność tego życia wypierała ze mnie człowieczeństwo. Nie wiedziałem już, jak to jest żyć w otoczeniu innych, bo mieszkałem na pustkowiu. Nie bawiłem się z dziećmi, rozmawiałem sam ze sobą, robiłem zabawki z kolb kukurydzy. Po wyczerpującej walce o przeżycie w lesie nadszedł czas dobroci, kiedy dostawałem w prezencie chwilowe poczucie bezpieczeństwa, aby ostatecznie pogrążyć się w rozczarowaniu, kiedy zostałem poddany kolejnej próbie. Dziadek kazał zajmować mi się zwierzętami, które hodował. Sądziłem początkowo, że była to forma zahartowania mnie pod względem fizycznym. Musiałem niesamowicie ciężko pracować. Bydło należało karmić, poić i czyścić. Chodziłem wciąż obandażowany, z plastrami na różnych częściach ciała. Na początku mdlałem też z wycieńczenia, nie będąc w stanie pracować od świtu do nocy. Wiedziałem jednak, że leży na mnie odpowiedzialność opieki nad tymi zwierzętami. Nie miałem tylko pojęcia o tym, że właśnie o to chodziło dziadkowi. O przywiązanie - poczułem, jak wpłata swoje palce w moje włosy. - Na początku sam je zabijał, zmuszając mnie do patrzenia na to wszystko. Każdy akt nieposłuszeństwa był sumiennie karany. Wolałem jednak to, niż cierpienie i słuchanie ryków konających stworzeń. Dlatego zaczął mnie przywiązywać do słupów w oborze, abym nigdzie nie uciekł. Po pewnym czasie kazał mi własnoręcznie podrzynać gardła bydłu, którym się zajmowałem i, które było na dobra sprawę moim jednym towarzyszem. Niszczył mnie psychicznie, zabijając jakiekolwiek ludzkie odruchy. Patrzyłem na śmierć tak długo, aż jej stała obecność przestała na mnie robić jakikolwiek wrażenie. Różnymi sposobami wypierał ze mnie emocje. Pozytywne czy negatywne - to nie miało już dłużej jakiegokolwiek znaczenia.
- Jak długo to wszystko trwało? - zapytałem drżącym głosem.
- Ponad dwa lata - oznajmił spokojnie. - Później stwierdził, że jestem w stanie wejść do społeczeństwa, nie zdradzając się ze swoją odmiennością.
Nie wiedziałem już, co mam odpowiedzieć, o co zapytać. Każda ścieżka zdawała się prowadzić do jeszcze gorszych rzeczy czy wniosków. Kolejne drzwi, przez które przechodziłem, otwierały mi pogląd na świat i jego aspekty, o których nie miałem pojęcia. Doszedłem do momentu, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że zwyczajnie boję się zapytać, co było dalej. Usłyszane informacje na swój sposób także mnie bolały. Way powiedział mi już wcześniej, że nie mogę liczyć na wiele z jego strony. Nie wiedziałem jednak, że za złożonością tej znieczulicy stoi taka przeszłość. To było okropne. Przecież dziadek czarnowłosego nie przygotowywał go do życia w społeczeństwie. On skrajnie wyniszczał jeszcze tak młody i niewinny umysł, aby w tym społeczeństwie nie potrafił zwyczajnie funkcjonować.
Aby odciął się od innych, nie wchodził w żadną interakcję z otoczeniem.
Aby czuł się inny - niepasujący element, odludek i dziwak.
Aby nie był w stanie nawiązać znajomości.
Aby żył w przeświadczeniu, że wyrządza innym zło.
Aby zniszczyć w nim pozytywne strony, nakazujące brak uczuć i wycofanie na tyły.
- Gerard? - zapytałem, słuchając spokojnego bicia serca Waya. Podczas całej jego relacji nie drgnęło mocniej ani razu. Nie zwolniło, nie przyspieszyło. Jednostajnie pompowało krew, nie reagując na nic. To mnie przerażało, ale także napawało współczuciem.
- Słucham.
- Dlaczego zgodziłeś się na bycie ze mną, skoro kompletnie nic do mnie nie czujesz? - wyszeptałem cicho, podkulając ręce do klatki piersiowej.
- To już całkiem inna opowieść, Frankie - uśmiechnął się ciepło, ściągając bluzę. Owinął ją dokoła moich ramion, zapewne zauważając, że zaczyna mi się robić zimno. - Dojdziemy do tego, spokojnie. Jednak odbiega to całkowicie od dotychczasowego klimatu. Obie części są niesamowicie kontrastowe.
- Co to znaczy? - spojrzałem mu ze smutkiem w oczy. Chłopak ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnął się ciepło, całując mocno w usta.
- Wszystko po kolei - wyjaśnił. - Chodź na górę. Widzę, jak się telepiesz - pomasował z uczuciem moje ramiona.


************************


- Przez długi czas byłem sam - mruknął, bawiąc się krawędzią mojej koszulki, podczas gdy ja leżałem mu głową na brzuchu. - Kiedy poszedłem do szkoły, została mi przydzielona psycholog. Olivia raczej mimo wszystko była zawsze kimś w rodzaju... opiekunki. Przyjaźniła się z moją matką, później poznała Stevena. Po prostu znajdowała się blisko naszej rodziny i nie stanowiła zagrożenia. Kiedy dziadek umarł i niejako przestał mieć wpływ na moje życie, ojciec zaczął wierzyć, że jest w stanie odwrócić zapoczątkowany przez niego proces. Nie był. To sięgnęło za głęboko. Zwyczajnie chyba byłem już na tyle zniszczony i martwy, że nic nie mogło mnie naprawić - podciągnąłem sobie koc pod brodę, przewracając się na bok. Przerzuciłem rękę na druga stronę, układając się na klatce piersiowej Gerarda. - Moja interakcja z dziećmi wyglądała tak, że trzymałem się na dystans. Siadałem w kącie pomieszczenia i wspominałem to, co się działo. Odkryłem też, że malowanie dostarcza mi ukojenia i... niby radości, ale radością to jednak mimo wszystko nie było. Czułem się wtedy po prostu okej. Lepsze było to niż pustka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Później wkroczyłem w następne etapy szkoły, co było nieuniknione, i w końcu liceum. W pewien sposób dojrzałem, ale na poziomie emocjonalnym nic się nie zmieniłem. Mój światopogląd jedynie uległ nieznacznej modyfikacji, ponieważ w pełni doświadczyłem tego, czym jest sztuka. Dostrzegłem ją we własnym cierpieniu i nauczyłem się z niej czerpać inspiracje. Zawsze...
- A O... - zacząłem, lecz urwałem szybko, kiedy się zorientowałem, że jego głębszy wdech nie oznaczał przerwy. - Przepraszam - mruknąłem. - Mów dalej.
- Spokojnie - uśmiechnął się. - O co chciałeś zapytać?
- O Olivie - wyjaśniłem. - Jak wyglądają właściwie wasze relacje?
- Hmmm... - mruknął z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy. - Różnie to między nami wyglądało... Na początku w ogóle się do niej nie odzywałem... Prowadziła nieme sesje, albo w formie monologu. Słuchaliśmy muzyki, ja rysowałem, a ona czytała książkę. Właściwie to dopiero jakoś niecałe półtora roku temu zacząłem pomrukiwać trochę od czasu do czasu. Pamiętam wciąż jej zdziwienie, jak pierwszy raz się do niej odezwałem. To było całkiem zabawne - wyszczerzył się głupio do wspomnień.
- Ja bym cię chyba kopnął w dupę - zaśmiałem się. - Nie męczyłbym się z tobą na jej miejscu.
- Nie jestem aż taki straszny! - zaprotestował.
- Jesteś czasami -pocałowałem go szybko, wracając po chwili na swoje miejsce na klatce piersiowej chłopaka.-Bywasz irytujący w tym swoim stanie wiecznego spokoju i milczenia.
- Jedynie w taki sposób potrafię sobie wszystko poukładać w głowie. Rozważyć co jest istotne, a co zbędne i niewarte uwagi. Po co zbyt wiele mówić, skoro jedna czwarta tego i tak nie trafia do odbiorcy? Bezcelowość oraz bezsens - wzruszył ramionami. - Poza tym przy tym trzeba okazywać jakąś ekspresję i emocje, a to nie jest w moim stylu.
- I tak jak rozmawiasz z innymi, to nie reprezentujesz sobą wiele – skrzywiłem się.
- Zacznijmy od tego, że ja nie rozmawiam z nikim. Nie czuje takiej potrzeby i już.
- Ze mną rozmawiasz - powiedziałem rzeczowo.
- Ty to nie inni, prawda? - zapytał. Przymknąłem oczy w uśmiechem na ustach. Wsłuchałem się w oddech Gerarda, czekając na kontynuację jego historii. - Ogólnie wszystkie te lata po śmierci Mikeyego mogę określić jako bolesne i ciemne, ale także puste i bez wyrazu jednocześnie. Przeszedłem nad stratą brata do porządku dziennego. Zacząłem postrzegać go po prostu jakoś kogoś, kto odszedł i nie wróci. Taka jest kolej rzeczy, a mi nic do tego. Wystarczy się pogodzić z życiem i zapomnieć.
- Ale nie zapomniałeś - szepnąłem. - Widziałem zdjęcie, które trzymasz w biurku - mruknąłem, kiedy chłopak drgnął nerwowo.
- Znalazłem je kiedyś przez przypadek w starych rzeczach ojca - mruknął. - Nie mam pojęcia, dlaczego je zostawiłem. Mogłem przecież wyrzucić... Jednak wtedy poznałem już ciebie. Pewnie dlatego nic z tym nie zrobiłem...
- A co mi do tego? - zapytałem zaskoczony.
Gerard podciągnął się do siadu, zmuszając mnie tym ruchem do tego samego. Podparłem się na ręce, aby móc uważnie go obserwować. Chłopak skupił całą uwagę na swoich dłoniach. Ściągnąłem brwi, nie rozumiejąc zbytnio, co teraz ma nastąpić. Wezbrał we mnie jednak irracjonalny, niczym nieuzasadniony strach.
- W kuchni zapytałeś mnie, dlaczego z tobą jestem, skoro nic nie czuję - zaczął. - To nie jest do końca tak, że ciebie nie kocham, Frankie. Ja... Ja po prostu nie do końca wiem, co to jest - wzruszył ramionami.
- Okej - pokiwałem głową. - Rozumiem. – Nie rozumiałem.
- Dzięki tobie pierwszy raz w życiu doświadczam czegoś podobnego. Pojawiłeś się... dość nagle... Na początku nawet nie wiedziałem, że jesteś nowy. Myślałem, że posadzili cię koło mnie za karę, albo coś - uśmiechnął się przepraszająco. - Nie ogarniałem wtedy życia i tak na dobra sprawę nie chciałem go ogarniać. Dobrze mi było w takiej niewiedzy.
- No przyjemny w obyciu jak stokrotka to ty nie byłeś - zauważyłem. Gerard zaśmiał się cicho pod nosem.
- Zaburzyłeś mój schemat dnia! - odparł z uśmiechem. - Prawdę mówiąc, to nawet nie zauważyłem, że się do mnie dosiadłeś, wybacz - uśmiechnął się zadziornie. - Nie cierpię, kiedy ktoś wnosi nagle coś nowego do mojego życia. Staram się to zniszczyć i wyeliminować jak najszybciej się da.
- To wyjaśnia zapewne te twoje niekontrolowane napady złości i rzucanie mną o ściany - pokazałem mu uniesiony w górę kciuk. - Bałem się ciebie. Przerażałeś mnie.
- Taki był mój plan - powiedział bez jakiegokolwiek przeproszenia.
- To coś ci nie wyszło - spojrzałem na niego z kpiną.
- Bardzo się z tego cieszę - mruknął, popychając mnie lekko do tylu. Opadłem plecami na materac. Gerard szybko pojawił się tuż nade mną, klękając między moimi nogami.
- Ja też - odpowiedziałem, kiedy chłopak oparł się na rękach po obu stronach mojej głowy. Podniosłem powoli dłoń do góry, odgarniając mu włosy z twarzy. - Dobrze, że ciebie mam - szepnąłem, spoglądając mu w oczy. Były naprawdę piękne. Nie chciałem, aby je zasłaniał, lecz nie miałem na to wpływu.
- Chyba dobrze, że ja mam ciebie - powiedział równie cicho. - Sprawiłeś, że znowu cokolwiek czuję, Frank. Tego nie da się opisać słowami. Mogę doświadczyć tego, jak to jest dotykać drugą osobę -  przejechał kciukiem po moim policzku oraz linii szczęki. - Jak nie czuć skrępowania i dyskomfortu, kiedy ta osoba dotyka mnie. Jak smakować - mruknął nisko. - Jak być smakowanym.
Way przyłożył swoje usta do moich, delikatnie na nie napierając.
Rozchyliłem wargi, wpuszczając jego język do środka. Pragnąłem się poddać całkowicie tej chwili, ponieważ postrzegałem ją jako coś magicznego. Słowa, gesty… To wszystko stworzyło coś, czego nie potrafiłem dokładnie opisać. Przejechałem dłonią wzdłuż karku chłopaka, wplatając w końcu palce w jego włosy.
Miałem jeszcze tyle pytań, na które pragnąłem poznać odpowiedź.
Tyle wątpliwości, które mogły rozwiać jedynie wyjaśnienia że strony czarnowłosego.
Jednak zepchnąłem je na dalszy plan. Obecnie liczyły się tylko ręce chłopaka, które podciągnęły mnie do góry. Zagryzłem się na dolnej wardze Gerarda, wracając zaraz do pełnego kosztowania jego ust.
Mimo całej jego niezdolności do wyrażania emocji, w takich chwilach odnosiłem wrażenie, że pokazuje swoje prawdziwe, gdzieś głęboko skrywane, uczucia. Oboje angażowaliśmy się w ten pocałunek równie mocno. Nie było w tym nic połowicznego czy jednostronnie ukierunkowanego. Wymienialiśmy się w ten sposób swoimi myślami i pragnieniami, nie używając słów. Komunikacja niewerbalna w postaci pocałunków potrafi czasami więcej powiedzieć niż jakiś zlepek liter. Na wszystko przyjdzie jeszcze czas.



************************


Jeżeli się kogoś kocha, zrobi się dla tej osoby wszystko. Nie obchodzi mnie, co to jest, Gerard. Damy sobie z tym radę. Razem, wspólnie. Wszystko się jakoś ułoży.
Został.
Frank wysłuchał uważnie wszystkiego, co miałem mu do powiedzenia i nie odszedł.
Pozornie nie było to niczym w stu procentach pewnym. Jak zawsze przepełniały mnie wątpliwości, jeżeli chodziło o Franka. Emocje innych ludzi, ich obawy, bóle czy marzenia nic mnie nie obchodziły. Nie dbałem o kształtowanie odpowiedniego wizerunku w ich oczach. Miałem w głębokim poważaniu to, co sobie o mnie myślą, albowiem nic dla mnie nigdy nie znaczyli i znaczyć nie będą. Jedyna osoba, która jakkolwiek się dla mnie liczyła, leżała w moich ramionach, oddychając miarowo.
Iero spał już od wielu godzin. Wtulał się w mój bok, trwając w spokojnym śnie. Nie mogłem pójść w jego ślady. Za bardzo bałem się koszmarów, które mogłyby mnie nawiedzić. Nie pojawiały się od dłuższego czasu, ale nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdą. Gdybym miał sobie wybrać zwierzę, albo jakiś byt niematerialny i dokonać jego antropomorfizacji, aby koszmary przypominały pewnymi cechami istotę żywą, byłoby to coś dużego, oślizgłego, w ciemnym kolorze. Najgorsze rzeczy dotykają nas z zaskoczenia. Nierzadko chwilę szczęścia przeistaczają się w chwilę bólu, goryczy oraz zwątpienia. Czy byłem teraz szczęśliwy? Jak najbardziej. Dlatego między innymi na bliskość Franka momentami reagowałem strachem. Obawiałem się, że chłopak lada moment wyślizgnie mi się z rąk. Jakaś siła mi go odbierze. To nie było wcale takie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę całokształt dziwnych rzeczy, które mnie dotykają. Nagłe zniknięcie bruneta nie wywołałoby zdziwienia. Jego znikniecie wywołałoby po prostu cierpienie. Byłoby to cierpienie nieopisane i podobna wizja autentycznie mnie przerażała. Nie rozstrzygała się teraz walka o jakąś zabawkę z bratem, lecz walka o życie oraz chronienie czy zapobiegniecie nieszczęściu, które grozi osobie mi najbliższej.
Czułem, jak powieki powoli zaczynają mi opadać raz za razem. Nie miałem na to wpływu i silna wolą nie wystarczyła, aby te oczy zostały szeroko otwarte. Westchnąłem cicho, przyciągając Franka bliżej siebie. Chłopak mruknął coś pod nosem, zaciskając mocniej rękę dokoła mojej talii. Uśmiechnąłem się delikatnie, całując go w czoło. Nie pozwolę nikomu i niczemu zabrać go ode mnie.


************************


Miałem wrażenie, że dosięga mnie pieprzone déja vu. Czułem się jak dziecko, które przysłuchuje się kłótni swoich rodziców, nie wiedząc do końca, czego dotyczy ich spór. "Są rzeczy, których nie zrozumiesz, Frankie. To sprawy dorosłych". Te słowa naturalnie nie padły, ale równie dobrze mogłyby paść. Maria z Gerardem jak zwykle nie szczędzili sobie obelg i zarzutów z śmiało posuniętymi na przód oskarżeniami niczym stare małżeństwo, któremu poza ciągłymi tarciami już nic nie zostało. Rozchodziło się o wiele rzeczy. O sny Gerarda, o których miał mi jeszcze opowiedzieć, o dziwnych nocach, w których genezę obiecał wgryźć później, o planach, które może kiedyś poznam i o mnie. Ja wywołałem najwięcej żalu i kontrowersji. Siedząc na szczycie schodów i nasłuchując ich pseudo rozmowy, którą prowadzili w kuchni, czułem spory dyskomfort. Znowu podsłuchiwałem i znowu dowiadywałem się, jak ta kobieta mnie nienawidzi.
- Super, Gerard! Doszło do tego, że ja bardziej się wszystkim przejmuje niż ty! - krzyknęła z pretensjami.
- Nie drzyj papy. Frank śpi na górze - warknął Gerard, tracąc cierpliwość. Zdecydowanie to Maria jak zwykle była wulkanem negatywnych emocji.
- Co on tutaj robi? Myślałam, że się pożarliście.
- Chciałabyś - mruknął. - Doskonale wiem, że maczałaś w tym paluchy. - W domu zapanowała na chwilę cisza.
- Nawet jeżeli to co? - zapytała wyzywająco.
- To, że masz się w końcu od niego odwalić. Nic ci, do cholery, nie zrobił, odpuść sobie. Tylko niepotrzebnie go ranisz.
- A ty niby taki święty jesteś? Nie rozumiesz, że on jest zagrożeniem dla...
- Przestań - uciął jej lodowato Gerard w pół zdania. - Mam tego serdecznie dość, Mario. Powiedziałem już o wszystkim Frankowi.
Dziewczyna zaczęła się głośno śmiać, chodząc w te i z powrotem. W tym śmiechu nie było nic radosnego. Pobrzmiewała w nim groza, rozczarowanie i zapowiedź czegoś strasznego. Nagle po domu z hukiem rozniósł się głośny trzask. Wzdrygnąłem się, wyobrażając sobie, co mogło paść jej ofiarą. Sądząc po pogłosie, było to krzesło.
- Ocipiałeś? - wybuchła w końcu gniewem.
- Nie. Po prostu zaczęła mnie męczyć samotność. - odpowiedział ze spokojem, nie reagując na jakiekolwiek zniszczenie. - No i czego się głupio lampisz? - zapytał z mrożącą krew w żyłach powagą. Nigdy nie słyszałem takiego tonu u Gerarda. Nigdy tak się nie zachowywał w mojej obecności. Nigdy nie był taki... najprościej to ujmując - chamski. Najwyraźniej ich wzajemne relacje właśnie tak wyglądały, ponieważ Maria nie zareagowała jakoś specjalnie. Na pewno nie była zaskoczona.
- Zakochałeś się, że tak go bronisz wiecznie? - zaśmiała się sarkastycznie. Way nie odpowiedział. - Jezu Chryste - wyszeptała po chwili dziewczyna, jakby dotarł do niej przekaz tego milczenia. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - zapytała z niedowierzaniem. Oddałbym wiele, aby zobaczyć jej minę, lecz nie życie, a niechybnie bym nim zapłacił.
- Słyszałaś kiedykolwiek, żebym żartował? - Odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Nie możesz, Gerard! - uniosła się. - Nie możesz, słyszysz?!
- A co? Zabronisz mi? - zagadnął prowokująco.
- Zdajesz sobie sprawę z tych wszystkich konsekwencji, które to za sobą pociągnie?
- To ja je będę ponosił, a nie ty, więc z czym masz problem?
- Z Frankiem! A z czym niby innym?
- Od niego się odpierdol - warknął. - Niczym nie zawinił i nic ci nie zrobił.
- Czyli teraz idę w odstawkę, tak? - zapytała płaczliwie, a ja uniosłem do góry brwi w zdziwieniu. Robiło się coraz ciekawiej.
- Ja pierdole – czarnowłosy westchnął głośno z bezsilności. - Jaką znowu odstawkę? - zaczął z irytacją. Uznawał nasz świat jako igrzysko. Postrzegał go jako teatr, będąc wierny toposowi theatrum mundi. Jednak to widowisko najwyraźniej go nie urzekło. - Między nami przecież nic się nie zmieni.
- Teraz tak mówisz - prychnęła z pogardą.
- Mario... ty chyba czegoś nie rozumiesz - powiedział poważnie. - Nadal jesteś mi potrzebna. Jeżeli nauczysz się akceptować nowy stan rzeczy, nasze relacje zostaną jak dawniej. Pojawienie się Franka nie jest niczym nowym. Jego obecność była stała, zanim w ogóle ciebie poznałem. Musisz pogodzić się z tym, że on nie zniknie.
- Za dużo ode mnie wymagasz - oznajmiła poważnie.
- Do ciebie należy decyzja - oczami wyobraźni widziałem, jak Gerard wzrusza obojętnie ramionami.
- A gdybym kazała ci wybierać? Ja albo on? - zaproponowała. Przełknąłem ślinę, schodząc powoli po schodach. Zatrzymałem się na ostatnim schodku. Way wciąż nie odpowiadał, a bicie mojego serca przyspieszało z każdą mijającą sekundą. W powietrzu zawisła ciężka cisza, której nic nie przerwało. Byłem w stanie w każdej chwili wejść tam i potrzasnąć chłopakiem, ale on uporczywie milczał. Zrodziła się atmosfera oczekiwania, która nie była niczym korzystnym dla pracy organu pompującego krew.
- Rozczarowałaby ciebie moja odpowiedź - oznajmił spokojnie i łagodnie Gerard.
Nagle Maria wybiegła z kuchni, stukając głośno obcasami i wyszła na dwór, trzaskając drzwiami. Dom jeszcze przez długi czas wypełniało echo, które wywołał jej gniew. Patrzyłem z niedowierzaniem w głąb korytarza, gdzie zniknęła dziewczyna. Relacja jej i Gerarda zawsze wydawała mi się dziwna i złożona, lecz dopiero teraz w pełni do mnie dotarło, jak niewiele o niej wiem. Way nigdy nie wgryzł się głębiej w ten temat, dostarczając mi jedynie informacji, których w gruncie rzeczy zdążyłem się domyślić. Zastanowiłem się, czy warto o to zabiegać, skoro dostałem przed chwilą jasny dowód na to, że czarnowłosy nie przedkładał tej relacji nad tę, która się między nami wytworzyła. Pozostawała jednak mimo wszystko ciekawość, dlatego obiecałem sobie, że kiedyś poruszymy ten temat. Może nie teraz czy za miesiąc, ale na pewno poruszymy. 
Kiedy zastanawiałem się czy wrócić na górę, czy iść do kuchni, Gerard wyszedł zza rogu. Zatrzymał się na mój widok, lecz po chwili uśmiechnął się subtelnie, podchodząc bliżej. - O co tym razem poszło? - zapytałem, kiedy wtulił się w moja klatkę piersiową. W zasadzie słyszałem większość, bo zakładam, że przy takich wrzaskach nie przespałem wiele, ale zapytać nigdy nie zaszkodziło.
- O wszystko i o nic - mruknął z rezygnacją. - Czyli jak zwykle.
- Wyglądała na nieźle wkurzoną. Jakieś nic wyprowadziło ją nieźle z równowagi - zauważyłem.
- A to akurat było to wszystko - zaśmiał się, lecz zaraz spoważniał, jakby uznał swoją radość za coś złego. - Wybacz, nie ma z czego żartować. Mam u niej przesrane.
- Przesadzasz - mruknąłem, przeczesując włosy chłopaka. - Maria nie umie się na ciebie długo gniewać.
- W przeciwieństwie do ciebie, co? - mruknął, zaciskając dłonie na moich biodrach. Początkowo sądziłem, że to tak, ot, czuły gest, jednak szybko zostałem wyprowadzony z błędu. Czarnowłosy pochylił się odrobinę do przodu, przewieszając mnie sobie przez ramię.
- Jezu, Gerard! –krzyknąłem, łapiąc go mocno za materiał koszulki na plecach. - Postaw mnie, idioto.
- Uwielbiam, kiedy panikujesz - zaśmiał się głośno, wspinając się powoli po schodach.
- Jak mnie upuścisz, to ci zrobię Wiosnę Ludów z tyłka, zobaczysz - warknąłem, oplatając go rękami w pasie. Jak byłem mały, bawiłem się z ojcem w samolot. Moje lądowanie nie było przyjemne, a pasy startowe znalazły się w szpitalu. Nigdy więcej już się z nim nie bawiłem i bałem się za każdym razem, kiedy ktokolwiek mnie podnosił. Od lat jestem za duży na podobne rzeczy, więc panika przed upadkiem gdzieś uciekła i schowała się. Teraz cały ten irracjonalny strach wypełzł. - Co w ciebie wstąpiło dzisiaj?
- Daj mi się cieszyć chwilą, co? - Zagadnął wesoło, trzymając mnie jedną ręką za tyłek, a druga za uda. - Jutro wszystko się może zmienić.
- Nie, nie, nie - powiedziałem szybko. - Nie chce ponurego Gerarda - wtuliłem się mocniej w plecy chłopak. - Będę już grzeczny.
- I o to mi chodziło - mruknął, stawiając mnie na podłodze swojego pokoju. Odetchnąłem głęboko.
- Stały ląd! - wyciągnąłem ręce do góry w geście tryumfu. Gerard przytulił mnie mocno do siebie, ale nie wyczuwałem w tym poprzedniej radości, ani jakiejkolwiek pozytywnej energii.
- Nie zostawisz mnie, prawda? - Szepnął po chwili
- Co ona ci znowu powiedziała? - oburzyłem się.
- Nieważne. Po prostu odpowiedz - poprosił.
- Oczywiście, że nie.
- Ufam ci, Frank - wyznał z mocą. - Ufam ci, kurwa i nie chce się na tym kolejny raz w życiu  przejechać.


************

Witajcie, kochani :) W końcu coś wstawiam, nie? We wtorek miałam już ostatnie zaliczenia, więc w sumie zaczęłam wakacje XD Nadal jadę na starym materiale, który uzupełniłam nowymi wtrąceniami, więc miejscami możecie wyczuć zmianę w charakterze wypowiedzi. Będę chciała się pozbyć staroci, wiec chyba pojawię się już niedługo :D

Dziękuję oczywiście mojej cudownej becie, kocham Cię


5 komentarzy:

  1. Rozdział jest uroczy mimo, że dowiedzieliśmy się o strasznej przeszłości Gerarda. To dzięki tym cudownym momentom z Freradem <3 Oni są tacy kochani :3
    Dziadek Gee to psychol! Ciekawe czy ojciec Way'a ma wyrzuty sumienie za to, że powierzył syna pod opiekę takiego człowieka. Biedny Gerard.
    No i znowu się trochę przez Marię zdenerwowałam, ale na pewno nie w takim stopniu jak ona XD Dobrze jej tak.
    W pewnym momencie już myślałam, że pomiędzy nimi do czegoś dojdzie... No cóż, poczekam :)
    Awwww, Darsa, zarumieniłam się XD Ja Cb też <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Darianna, rzadko komentuję, prawie nigdy ostatnio, ale czytam. Znaczy rzadko czytam, ale czytam xD I muszę ci powiedzieć, że kiedy wreszcie czytam, to aż... aż mi się tak miło i przyjemnie robi. Wiesz, o co chodzi... I to są takie piękne, magiczne chwile, które szybko się kończą, mimo iż tego nie chce. Kurczaczki, dziewczyno. Powiem ci tyle, że uwielbiam Lilię (chciałam napisać "Bellę" xD) i czekam na kolejny rozdział. Ave ci za ogromną dawkę Frerarda.

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział jest taki awwwwwwwwwww! Mimo opisanych przez Ciebie, przykrych wydarzeń z życia Gerarda. Były dość przerażające (z niedowierzaniem czytałam o tym wszystkim, co Wayowi zrobił dziadek) ale oparcie Iero i ich zaufanie do siebie jest takie wspaniałe. Kocham Franka jeszcze bardziej za to, że mimo wszystko nie opuścił Gerarda, i że chce dawać mu wsparcie. Mam nadzieję, iż z biegiem czasu go nie zostawi, bo w tym rozdziale cudownie ukazałaś jak bardzo Iero stał się dla Waya ważny. Jeśli Frank jednak kiedyś od niego odejdzie... nie wiem, nie chcę o tym myśleć. Pękłoby mi serce. Oboje są dla siebie tacy ważni.
    Nigdy nie byłam fanką Maryśki, więc aż się uśmiechnęłam, gdy Gerard w ten boleśnie szczery sposób odpowiedział na jej jakże oczywiste pytanie. Pewnie nie powinnam, w końcu dziewczyna chyba nie chce źle, ale no. Frerard always and forever XD
    Nie mam pojęcia co jeszcze mogłabym dodać. To, że w magiczny, cudowny sposób ukazujesz całą ich rzeczywistość napisałam już pewnie w każdym poprzednim komentarzu, a nie chcę się powtarzać, bo... no, bo powtarzanie się jest złe. Wyłapałam w jednym miejscu brak potrzebnego myślnika, dwie kropki i takie tam inne, drobne błędy, ale to mało ważne. Wyłapałam też parę cudownych metafor, które zachwyciły mnie jak nigdy! Ogólnie jakoś tak straciłam zdolności do ładnego, obszernego komentowania przeróżnych treści, ale regularnie zaglądam na Twojego bloga, aby poczytać kolejne części Lilii i każda bardzo mi się podoba.
    Na końcu chcę Ci podziękować za to, że komentujesz moje... rzeczy. Bardzo miło jest usłyszeć opinię na temat swoich wypocin od kogoś, kto sam pisze bardzo dobrze. Dodajesz mi sporo zapału i przyjemności nie tylko dzięki swojemu opowiadaniu, lecz także dzięki komentarzom na temat moich "prac".
    Pozdrawiam i trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, ten rozdział jest taki awwwwwwwwww!! *-* Mimo iż dowiedziałam się o strasznej przeszłości Gerarda, która była dość przerażająca. Z niedowierzaniem czytałam, co dziadek robił Gerardowi, serio. Jak można być tak okrutnym? Ośmiolatek zabijający woły? Błeee...
    Cieszę się, że Frank został przy Gerardzie i go nie opuścił, to było takie słodkie.
    Cieszę się, że Gee w końcu o wszystkim powiedział Franuli. Nie mogłabym na miejscu Franka tyle czekać na tak bolesną prawdę.
    Nigdy nie lubiłam tej Marii, więc aż się uśmiechnęłam, gdy Gerard bez żadnych ceregieli powiedział jej, co myśli i to wrzucając jeszcze tyle przekleństw XD A Frank taki rebel i podsłuchiwłał ich "rozmowę".
    Mam tylko taką ogromną nadzieję, że Franula nie opuści Gerarda, bo jeśli to zrobi, to już nie będzie ten sam Frerard...
    Dobra, ten komentarz pewnie nie ma ładu i składu XD Ale jestem tak oczarowana tym rozdziałem "Lilli" że aż brakuje mi słów. Więcej weny życzę! (Komentarze pewnie będę dodawać późno pod nowymi rozdziałami, ale to dlatego, że nie będę mieć dostępu do komputera za często. Ale mogę się postarać na telefonie coś konstruktywnego napisać).
    Kocham Cię Darsula (◠‿◠✿)
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest! Nareszcie dowiedziałam się czegoś o Gerardzie i jego przypadłości, a to niezmiernie mnie cieszy, gdyż na podobne informacje na temat jego "choroby" i przeszłości, czekałam szmat czasu.
    Uczucie między nim a Frankiem zdaje się rozkwitać i dobrze, niech ich relacja wejdzie na poziom jeszcze wyższy.
    Opowieść jaką snuje Way, jest niezwykle ciekawa, ale jednocześnie przerażająca. W sumie to idealnie opisałaś emocje Iero - strach, niepewność i poczucie odpowiedzialności.
    Tak więc życzę weny i masy wolnego czasu, który będziesz mogła poświęcić na pisanie ;)

    OdpowiedzUsuń