wtorek, 24 czerwca 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 025 }




CHLAST!

Jesteś zdezorientowany. Czujesz chłód i ciarki, które rozchodzą się po twoim ciele. Nie wierzysz, że to zrobiłeś, a jednak. Chciałeś cierpienia. Pragnąłeś bólu. Szukałeś ukojenia w agonii. Niczego nie znalazłeś.

CHLAST!

Tym razem mocniej. Kolejna próba. Twój kręgosłup wygina się w łuk. Jesteś blisko. Smakujesz raz jeszcze zakazanego. Chore podniecenie spływa kaskadami po twoich barkach. Drżysz. Trzęsiesz się z rozkoszy. Pragniesz więcej.

CHLAST!

Jęczysz cicho. Zaciskasz szczeki, rozochocając się w doznaniach. Mózg podpowiada ci, że to jest złe. Nie słuchasz. Pragniesz więcej. To lepsze niż orgazm. To lepsze niż brutalny seks pełen niezaspokojonego pożądania. Czujesz napięcie.

CHLAST!

Twoja skóra pęka. Krew spływa ci po łopatkach. Tego chciałeś. Pojawia się sama satysfakcja.

CHLAST!

Rana zaczyna się otwierać. Nie jest pierwsza. Nie jest ostatnia. Posuwasz się dalej.

CHLAST!

Krew spływa po plecach.

CHLAST!

Krzyczysz z rozkoszy.

CHLAST!

Uderzasz.

CHLAST!

Mocniej.

CHLAST!

Szybciej.

CHLAST!

Dalej.

CHLAST!

CHLAST!

CHLAST!


Zerwałem się z łóżka z krzykiem. Moja klatka piersiowa ruszała się nadnaturalnie szybko, a spomiędzy ust wydobywało się świszczące powietrze. Starałem się oddzielić fikcję od realizmu całej sytuacji. W miarę jak moje płuca pulsowały coraz wolniej, myśli w głowie zaczęły mi się rozjaśniać. Z bełkotliwego kłębowiska wyłoniło się kilka ważniejszych i obecnie dość kluczowych do pojęcia całej sytuacji. Mimo wszystko jednak zamiast się uspokoić, narosła we mnie panika oraz strach. Nie panowałem nad tym. Poczucie zagrożenia zaatakowało mnie nieoczekiwanie i wywołało nieuzasadnioną niczym histerię, jakby właśnie ta reakcja obronna stała się tą najwłaściwszą. Zacząłem obejmować rozbieganym wzrokiem wszystkie zakątki pokoju. Nie widziałem zbyt wiele w otaczającym mnie mroku, lecz nagle poczułem się osaczony.
Jakby ściany nimi nie były.
Jakby ciemne punkty pomieszczenia kryły straszną tajemnicę.
Jakby pod podłogą rozkładały się zwłoki.
Jakby zza okna zaglądał jakiś nadnaturalny stwór, który pragnie pożreć moją duszę.
Klatka piersiowa unosiła mi się szybko, a pięści zaciskały na pościeli. Nic nie rozumiałem, bo nic do mnie nie docierało. Byłem sam i otaczała mnie dzwoniąca w uszach cisza oraz skołowanie. Brałem szybkie i płytkie oddechy, starając się jakoś poukładać chaotyczne myśli w jedną całość. Fragmenty snu zaczęły przyciągać się jak rozsypane magnesy. Każdy biegun znajdował swojego kompana, tworząc obraz przejrzystym i wyraźnym. Zbyt wyraźnym.
Zeskoczyłem szybko z łóżka, ściągając nieporadnie koszulkę. Ręce trzęsły mi się ze strachu i nadmiaru emocji. Przejechałem dłonią po plecach, panicznie bojąc się tego, co tam zastanę.
Nic.
Pusto.
Skóra zachowywała dalej swoją ciągłość. Niczym nie była naznaczona. Odetchnąłem głęboko, siadając z powrotem na materacu. Patrzyłem się chwilę bezmyślnie przed siebie, aby zaraz podkulić nogi i zatopić palce we włosach. Zacisnąłem mocno powieki, chcąc wyrzucić z głowy wciąż powracające obrazy krwi, która rozchlapuje się pod wpływem uderzeń sznura.

CHLAST!

To tylko sen? Zatem skąd to przeświadczenie, że powinienem znaleźć na plecach pręgi wyżłobione powrozem? Zbyt realistycznie. Skąd pomysł, że miałbym umartwiać ciało samobiczowaniem? Zbyt realistycznie. A może to nie bylem ja? To kto? Nie wiem.
- Co? - szepnąłem do siebie, czując bezgraniczną dezorientację. - Nic - odpowiedziałem sobie równie cicho.
Zamrugałem parokrotnie, uderzając się otwartą dłonią w głowę raz za razem. Boże… Co się dzieje? Ja nie chcę, zabierzcie mnie stąd. Zabierzcie mnie… Zabierzcie…
- ZABIERZCIEEEEE! – krzyknąłem w przestrzeń, chowając głowę miedzy kolanami. Mój jęk odbił się echem od ścian, a ciało bezwiednie zaczęło się kołysać, jakby czuło, że to najlepsza droga do objęcia. – Zabierzcie. Zabierzcie, zabierzcie, zabierzcie. – Czułem mentalny ucisk, jakby coś siłą postawiło mur w najważniejszym obszarze mózgu. Jakby coś wbijało mi szpilki w najbardziej unerwioną część płatu czołowego. Intensyfikacja tych doznań doprowadzała mnie obłędu. Stale nasilała się i nasilała, i nasilała, i nasilała, i…
…nagle ustała.
Otworzyłem szeroko oczy, czując dezorientację. Zmiana okazała się tak nagła, że nie byłem w stanie ocenić, co dokładnie właśnie nastąpiło. Puściłem niespiesznie nadal trzymane w garściach włosy, podnosząc powoli głowę do góry. Rozejrzałem się dokoła, coraz bardziej prostując ciało. Patrzyłem przez długi czas zgłupiałym wzrokiem w kierunku drzwi pokoju.
- Co? – szepnąłem znowu, ledwo rozchylając usta. Pokręciłem w zaprzeczeniu głową, jakby to miało ukształtować pewnego rodzaju odpowiedź. Wzdrygnąłem się, czując dreszcze zimna na całym ciele. Wsunąłem się delikatnie i powoli pod kołdrę, nie rozumiejąc nic z tego, co się przed chwilą wydarzyło. Nasunąłem chłodną pościel na ramiona, zwijając się w kłębek. Ruchy wykonywałem asekuracyjnie, jakby zaraz coś miało mnie napaść. Franka nie było obok mnie. Dzisiejszą noc spędzałem sam. To było jedyne wyjaśnienie dla tego, co pojawiło się w mojej głowie. Nie śniłem już od dawna. Odzwyczaiłem się od realizmu tych doznań. I to było błędem.



************************


- U mnie wszystko dobrze - mruknąłem cicho do telefonu. - Gdzie teraz jesteś?
- Niedaleko Montevideo - wyjaśnił ojciec.
- Co ty tam robisz? - zmarszczyłem brwi, przestępując z nogi na nogę.
Stałem na szkolnym korytarzu, opierając się plecami o parapet. Skończyłem lekcje już jakiś czas temu, ale tata stwierdził, że teraz właśnie jest odpowiedni moment na rozmowę z synem. Chciałem wrócić do domu z Frankiem i spędzić miło wieczór, więc pragnąłem prędko zakończyć tę pogadankę. Nie żeby tata mnie irytował, lecz ostatnio i tak dzwonił coraz rzadziej i to zawsze w nieodpowiednich momentach. Przez to trochę odechciewało mi się prowadzenia z nim jakiejkolwiek konwersacji.
Iero poszedł po nasze kurtki do szatni, a później mieliśmy się spotkać przy szafce chłopaka, ale coś czułem, że nieco się spóźnię. Taka postać rzeczy tylko bardziej mnie podburzała i napawała niechęcią. Jakoś w przeciągu ostatnich dni mój humor był na bardzo niskim poziomie zabawiania otoczenia. Czułem się jak gówno, a obecność Iero była jedynym środkiem łagodzącym. Miewałem stale koszmary, które wykańczały mnie psychicznie i przyprawiały o bóle głowy z powodu niewyspania. Oddziaływały tak silnie na moją podświadomość, że niekiedy miewałem trudności z zwyczajnym przechodzeniem korytarzem. Do biblioteki nawet nie zaglądałem, co niegdyś stanowiło mój stały rytuał. Tam odnajdywałem spokój. Ostatnio ciche miejsca napawały mnie nieuzasadnionym lękiem. Wszędzie widziałem zagrożenie. Zachowywałem się jak schizofrenik. Pragnąłem, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
- Szukam jakiś ciekawych ziół... Może to coś pomoże - westchnął ciężko.
- Daj spokój - mruknąłem. - Na to nie ma lekarstwa. Nic mi już nie pomoże.
- Gerard...
- Nie, tato - przerwałem mu. - Po co marnować czas? Ja już się z tym pogodziłem, może ty też powinieneś.
- Co do cholery... Jak... Gerard, czy ty słyszysz to, co mówisz? W jaki sposób miałbym się z tym pogodzić! - oburzył się.
- Rozumiem, że chcesz mi pomoc, ale... Temu nie da się już zapobiec. Spędźmy razem trochę czasu, zanim będzie za późno.
- Coś się stało, że masz taki ponury nastrój?
- Nic się nie stało - odparłem ze znużeniem. - Zwyczajnie dużo nad tym myślałem ostatnio. Uganiasz się od lat za czymś, czego najprawdopodobniej i tak nie ma. Marnujesz czas, którego już nie odzyskasz tak naprawdę. Rzadko kiedy się widzimy, tracąc coś, czego nadrobić nie zdążymy. Nie wiemy, ile mi jeszcze zostało. Może niewiele, a ciebie przy mnie nawet nie ma. Jaki w tym sens?
- Niedługo wracam i zostanę na dłużej, obiecuję - odparł poważnie. - Tylko nie gadaj więcej takich głupot. Podróżuję i szukam rozwiązania, bo mi na tobie zależy. Nie byłbym w stanie pogodzić się z twoją śmiercią, Gee. Nie ma nic gorszego dla rodzica niż patrzenie na konanie i cierpienie dziecka. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Bezczynność by mnie zabiła. Siedzenie w miejscu i godzenie się z rzeczywistością to dość bolesny zabieg, kiedy istnieje ta myśl, że może gdzieś jest lek i sposób na to, aby cofnąć ten proces. Nie wymagaj ode mnie, proszę, abym tkwił w bezruchu, nie robiąc nic - przyjął zbolały ton. Nie chciałem go słuchać, kiedy mówił do mnie w ten sposób. Czułem się winny temu, w jakiej sytuacji się znalazł. Nie chciałem dodatkowo siebie dołować. To co miałem teraz, w zupełności wystarczyło.
- Dobra, nieważne - burknąłem. - Na ile przyjeżdżasz?
- Nie wiem dokładnie - odparł. - Na pewno na dłużej. Słyszałem od Marii niepokojące wieści.
- Jakie znowu? - zapytałem niby lekko, lecz narosły we mnie spore obawy.
Maria lubi wtrącać się tam, gdzie jej ludzie nie proszą. Każda kobieta ma to zapisane w swojej naturze, a w przypadku czarnowłosej występuje szczególna intensyfikacja wścibskości. Zacisnąłem dłoń na parapecie, czekając na odpowiedź po drugiej stronie. Ojciec tylko westchnął ciężko, jakby to go przytłaczało, a komunikat nie był w stanie przejść przez gardło. Serce zaczęło mi bić nieprzyjemnie szybko. Co jeżeli Maria powiedziała mu o mnie i o Franku? Wiem, że prędzej czy później będę musiał z nim na ten temat porozmawiać, ale nie teraz. Takie rzeczy załatwia się w bezpośrednim kontakcie, nawet jeżeli jedynym pragnieniem wówczas jest schowanie się pod dywan. Czy ojciec by mnie zaakceptował? Nie wiem. Naprawdę. W gruncie rzeczy słabo się znamy. Żaden z nas nie lubi mówić o własnych emocjach. Zazwyczaj porozumiewawczo milczymy, nie chcąc przerywać ciszy. Jeżeli bycie zamkniętym w sobie to cecha dziedziczna, na pewno od niego bym ją otrzymał w genach. Może to i lepiej, że już wie? Może dowiem się, na czym stoję?
- Te twoje sny i sytuacja z sali gimnastycznej strasznie mnie niepokoją - zaczął powoli, a mi wielki głaz odblokował drogi oddechowe. Przymknąłem powieki, oddychając z ulgą. - Jakiś czas był spokój. Nie rozumiem tego nagłego powrotu. Z czym to jest związane? Działo się coś od mojej ostatniej wizyty?
- Nie - odparłem szybko, gryząc się jednak natychmiast w język. - Znaczy się, nic w specjalny sposób szczególnego.
- Steven wspominał, że załatwił ci jakieś korepetycje z matematyki. Mam nadzieję, że zaangażowałeś się w to chociaż trochę. - Zaczyna się, pomyślałem. Pełna moralizatorskich frazesów gadka rodzica.
- Powiedzmy - mruknąłem.
- Gerard... - Zaczął ostrzegawczo.
- No wiesz, że nie lubię...
- Czego nie lubisz?
- No ludzi nie lubię - warknąłem, starając się zabrzmieć stanowczo. Co prawda trochę minąłem się z prawda, bo Frank już dawno przełamał tę barierę, ale mimo wszystko postawiłem na bezpieczną grę i manipulację.
- Porozmawiamy w domu. - Ojciec westchnął z bezsilności. - To będę chyba kończyć...
- Dobra, na razie - zakończyłem połączenie. Dopiero później dotarło do mnie, że ten ruch był trochę zbyt szybki i mógł urazić Jima. Jednak tak szybko jak pojawiły się u mnie wyrzuty sumienia, tak szybko one zniknęły bezpowrotnie. W końcu. Ostatnia męcząca wymiana zdań – to stało się nurtem dominującym oraz istotnym.


************************


Kiedy dotarłem pod szafkę Franka, chłopaka nigdzie nie było. Jedynym śladem, który świadczył o jego obecności i o tym, że gdzieś tutaj się kreci, były nasze kurtki i plecak Iero, które leżały na ziemi. Rozejrzałem się po ciemnym, pustym korytarzu, czując irracjonalny lek. Gdzie on jest? Miał przecież tutaj czekać. Nie wiedziałem, ile się spóźniłem, lecz obecnie czułem dyskomfort. Postanowiłem czekać, ponieważ nic innego mi nie zostało. Mogłem też zadzwonić, ale w tym miejscu nie było zasięgu, a szukać go niezbyt mi się chciało. Usiadłem na ziemi, podkulając nogi. Oparłem głowę na skrzyżowanych ramionach, bezwiednie wpatrując się w najciemniejszą część korytarza, jakby miało coś stamtąd wypełznąć.
Jakby coś kryło się między metalowymi schowkami, czekając na odpowiedni moment.
Jakby patrzyło przez wywietrzniki od wewnątrz każdej z szafek.
Jakby ostrzyło ostre zęby o metalowe zawiasy, szykując się do ataku.
Strach. Wślizgiwał się przez szczeliny w podłodze, przez odgięcie zdeformowanej blachy, spełzałz sufitu, zbliżał się wentylacją, kumulował się z każdej strony. Odruchowo skuliłem się jeszcze bardziej, nie będąc w stanie zamknąć oczu, jakby to oznaczało pewną śmierć. Zgon na skutek przerażenia lub pożarcia przez niematerialny byt. Wytwór chorej wyobraźni zagubionej, psychicznej jednostki społecznej. Mentalna deformacja i spaczenie. Zatracenie wyraźnej granicy między realizmem a fantastyką. Umysł wyrafinowanie zagubiony przy nazywaniu emocji i klasyfikowaniu ich do odpowiedniej grupy. Jednostka odmienna i wyizolowana. Gatunek zagrożony wyginięciem, którego nikt nie chce ratować...
- Gee...
Frank pojawił obok nieoczekiwanie, kładąc swoje dłonie na moich kolanach. Potrzasnął mną lekko, zwracając tym samym na siebie uwagę. Spojrzałem w jego duże oczy z przestrachem, nie spodziewając się tego, że tak nagle znajdzie się w pobliżu. Chłopak uśmiechał się łagodnie, lecz uśmiech ten zanikał stopniowo, ustępując zwątpieniu, niezrozumieniu i zmartwieniu oraz trosce.
Chciałem zapytać, gdzie był.
Chciałem wiedzieć, dlaczego nie czekał.
Chciałem wiedzieć, co robił.
Chciałem wiedzieć, co się dzieje.
Chciałem wiedzieć, czy pomoże mi nazwać własne emocje.
Chciałem wiedzieć, czy rozumie moje uczucia.
Chciałem po prostu coś wiedzieć, jednak w tym momencie nie wiedziałem nic.
Złapałem Franka mocno za nadgarstki, przyciągając do siebie. Chłopak w swojej dezorientacji upadł na kolana, a jego nos po chwili zatopił się zagłębieniu mojej szyi. Runął jak kłoda, lecz nie przeszkadzało mi. Chciałem po prostu poczuć przez chwilę przy sobie drugie ciało. Jego ciało. Iero jęknął cicho, kładąc swoje dłonie na moich biodrach.
- Nie ruszaj się - poprosiłem, zatapiając palce w jego włosach.
- Gerard - brunet zaśmiał się nerwowo. - Co jest? Stało się coś? - Mimo moich słów, odsunął się trochę ode mnie, siadając mi jednak wygodnie na udach. - Gerard - przyłożył mi dłoń do policzka, muskając lekko kciukiem kącik ust.
- Nic się nie stało - szepnąłem. - Gdzie byłeś?
- W toalecie - mruknął, marszcząc brwi. - Długo tu siedzisz tak sam? - spojrzał odruchowo w bok tam, gdzie i ja przed chwilą patrzyłem.
- Chwilkę, spokojnie - mruknąłem, zaciskając palce na jego nodze.
- Dzieje się coś, prawda? - zapytał zmartwionym głosem.
- Nie - zaśmiałem się, autentycznie rozbawiony jego paniką. Jednak ten śmiech nie był do końca wyzbyty z histerycznej nerwowości. Musiałem zachować spokój, by nie martwić bruneta. Musiałem zachować spokój, żeby nie zaczął się mnie bać.
- Dziwny jakiś jesteś od rana - przyjrzał mi się podejrzliwie.
- To nic wielkiego - wzruszyłem ramionami. - Mam gorszy dzień.
- Powiedz, o co chodzi?
- Oj Frank, no - westchnąłem ciężko. - Nie spałem najlepiej w nocy i marudny trochę jestem po prostu.
- Znowu masz te koszmary?
- Mhm - mruknąłem, łapiąc go za rękę. Zacząłem powoli bawić się dłonią chłopaka.
- Miałeś ze mną rozmawiać, pamiętasz? - zapytał, splatając razem nasze palce. - Miałeś mówić, kiedy będziesz zaniepokojony. Miałeś mówić, kiedy będzie coś nie tak.
- Przecież mówię - odparłem z irytacją. Momentami wykurzała mnie jego nadopiekuńczość. Rozumiem, że się martwił, ale są granice. - Nie wszystko zawsze chyba jednak wymaga konsultacji z tobą, co? Daj mi czasami odetchnąć.
- No teraz to zabrzmiało, jakbym ci się narzucał i zabierałprzestrzeń życiową -  szepnął, spoglądając na mnie z wyrzutem. Posłałem mu pełne goryczy spojrzenie, które chyba Iero i tak odczytał na swój sposób. Dość niekorzystnie dla mnie.
Brunet podniósł się do pionu, stając nade mną. Obciągnął na dół podwiniętą koszulkę i zapiął bluzę, naciągając mocno jej rękawy na dłonie. Podniósł swoją kurtkę z podłogi, po czym zarzucił ją na ramiona. Wszystkie te czynności wykonywał z zaciętą miną machinalnymi ruchami. Westchnąłem cicho. Mam przechlapane. Wstałem powoli z podłogi i poszedłem w ślady Franka. Zacząłem się zastanawiać, czy dzisiejszy wieczór nadal ma w planach spędzić ze mną, ale raczej wątpię, czy przez taką wymianę zdań zmieniłby swoje postanowienie. Miewałem różne humory z przemęczenia i zdawałem sobie z tego sprawę.Iero wykazywał się ogromną wyrozumiałością. Byłem mu za to wdzięczny, lecz nie umiałem podziękować.
- Mój ojciec przyjeżdża niedługo - zagadnąłem, kiedy wyszliśmy ze szkoły.
- To chyba fajnie... - Frank odparł w zmyśleniu, patrząc przed siebie.
- Całkiem... - Zerknąłem na niego ukradkiem. Zdziwił mnie brak rutynowego zestawu pytań z jego strony, lecz zaraz przypomniała mi się sytuacja z szatni. Przewróciłem dyskretnie oczami. Jak pyta, to jest źle, jak nie pyta też. Już niezbyt ogarniam samego siebie. - Frank? - szturchnąłem go ramieniem.
- Słucham? - zapytał spokojnie, poprawiając plecak na ramionach.
- Przepraszam - szepnąłem, zahaczając delikatnie palcem o jego dłoń. Skubnięcie to było subtelne, ale na tyle wyraźnie, że Iero od razu zrozumiał, o co mi chodzi.
- Nie gniewam się - chłopak westchnął przeciągle.
- Ale wydajesz się być przygnębiony.
- Po prostu smutno mi z powodu tego, że czasami traktujesz mnie, jakbym był dla ciebie obcą osobą i intruzem, a nie chłopakiem - kopnął lekko kamyk, który napotkał na drodze. Ściągnąłem brwi, zaciskając lekko usta. Nie chciałem, aby Frank czuł się przeze mnie źle. Nie potrafię zwyczajnie niekiedy zapanować nad swoją chamskością nawet w stosunku do niego, mimo że jest dla mnie osobą najważniejszą. Spuściłem głowę, zaciągając rękawy na ręce. Między nami zawisła ciężka cisza. Dawno nam się taka nie zdarzyła. Zawsze znajdowaliśmy temat, o który dało się zahaczyć. Nawet najgłupsza i pozornie nieistotna sprawa stanowiła pewną bazę do rozmowy. Zazwyczaj milczenie między nami nie stawało się krepujące. Po prostu było, a nie wisiało niczym chmura gradowa jak obecnie. Ciszę przerywały nasze kroki stawiane raz po raz na asfalcie. Iero szedł powoli, patrząc przed siebie ze spokojną miną. Lubił taki klimat. Wciąż powtarza, że uwielbia u mnie przesiadywać, bo u niego na osiedlu nie zaznaje takiego spokoju. Jedną ręką trzymał ramię plecaka, a druga zwisała luźno wzdłuż jego tułowia. Zagryzłem lekko wargę, po czym zgarnąłem delikatnie palcami jego dłoń. Iero uśmiechnął się pod nosem, zacieśniając uścisk i tracił mnie lekko ramieniem.
- Przepraszam - powtórzyłem.
- Nie przepraszaj - szepnął brunet. - Po prostu spędźmy miło wieczór - wzruszył delikatnie ramionami, a ja zaśmiałem się, przytulając go mocno do siebie.


************************



MAMO!

Krzyczysz, rozglądając się dokoła. Nie widzisz nic prócz gęstwiny krzewów. Nie czujesz nic prócz wilgoci. Nie słyszysz nic prócz ptaków i szumu koron drzew. Jesteś sama.

MAMO!

Wołasz, choć wiesz, że jej już nigdzie nie ma. Zostawiła cię po środku niczego. Słaba, mała, zagubiona, okaleczona. Szmaciana laleczka.

MAMO!

Głos ci drży, kiedy powoli przerażenie zaczyna panować nad twoim ciałem oraz umysłem. W głowie wykwitł chaos, a w kończynach zakiełkował bezwład. Nie wiesz, co się dzieje.

MAMO!

Robisz pierwszy niepewny krok do przodu, decydując się na poszukiwania w nieznanym. Dolna warga ci drży, a w pustych oczodołach zbierają się łzy. Ogarnia cię bezradność.

MAMO!

Posyłasz w przestrzeń kolejne słowo, którego i tak nikt nie usłyszy. Jesteś sama. Stawiasz kroki coraz szybciej.

MAMO!

Zaczynasz biec przed siebie, na oślep odgarniając gałęzie, które i tak w końcu dosięgają twoją twarz. Boisz się, a krew spływa ci po policzkach. Jesteś zagubiona.

MAMO!

Zdzierasz gardło, lądując twarzą w mchu. Powalona przez konar, pokonana przez naturę. Przemijanie. Rozpacz. Śmierć. Żałoba. Sprzątanie.

MAMO!

Podnosisz się na rękach, klękając nieporadnie. Płaczesz. Dostrzegasz martwe ciało w gęstwinie krzaków. Wydaje ci się znajome. Jest znajome. Trzęsiesz się. Drżysz. Łkasz. Histerycznie zaciągasz powietrze w konwulsjach.

MAMO!

MAMO!

MAMO!

Ale twojej mamy nie ma. Nikt ciebie już nie usłyszy. Potrząsasz ramionami trupa, na którego zwłokach kwitnie biała lilia. Symbol przemijania.



6 komentarzy:

  1. Boże, Boże, Boże, to jest tak idealne *-* Co prawda powiedziałam Ci już to na Snapchat`cie, ale muszę to napisać i tutaj! Jesteś po prostu mega utalentowana, ten rozdział jest...aż mi słów brakuje, by go opisać.
    To "biczowanie" Gerda na początku było straszne, zaczynam się już o niego bać. Oby Franula się nim zaopiekował i żeby Gee to minęło. Ja to po prostu jestem pełna podziwu dla Frania, bo ja nie wiem, czy umiałabym wytrzymać z takim Gerdem. Normalnie gratsy ode mnie ;)
    Powtórzę jeszcze raz: super rozdział, świetnie opisany, zwłaszcza ten moment z lilią na końcu ^-^ Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!!
    Weny życzę
    xoxo
    ~BulletproofBlade

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest wyjątkowy, to nie ulega wątpliwości. Być może dlatego, że po raz pierwszy dokładnie wiem, co chcę zawrzeć w komentarzu. Potrafię dokładnie określić swoje stanowisko.

    To może się wydać dziwne, ale fragment był jak dla mnie wyjątkowo emocjonalny i podobało mi się to. Sposób w jaki opisałaś te dwie wizje, tak nawet nie chodziło o to, co opisałaś, tylko jak; zmuszało do zidentyfikowania się z postacią, musiałam się nią na chwilę stać, czy mi się to podobało czy nie. Na własnych plecach czułam bicz rozrywający moją skórę, słyszałam świst, jaki wydawał przy każdym kolejnym uderzeniu i ten okropny plask, gdy zderzał się z ciałem.
    Ten strach dziecka, gdy nie ma w pobliżu osoby dla niej osoby najważniejszej, osoby, która daje poczucie bezpieczeństwa. Spokój ducha umarł wraz z matką.

    Uczucia Gee w stosunku do ojca były ciekawe... Mimo że cholernie prawdziwe i jak najbardziej zrozumiałe.
    A rola jaka przypadła Frankowi (cierpliwego pocieszyciela i jednocześnie kochającego chłopaka) jest naprawdę urocza.

    Widzę, że prace nad tekstem ruszyły pełną parą. ;) Tak trzymaj! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze wspaniały :3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. totalnie nie ogarniam, co się dzieje, ale rozdział fajny, czytam, jestem na bieżąco ;) przepraszający Gerard to chyba niecodzienny widok, więc zdziwiłam się trochę, kiedy o tym czytałam.
    trzymaj się, udanych wakacji życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To opowiadanie jest świetne! Uwielbiam je :)
    Czekam na następny rozdział. :)
    Udanych wakacji i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Miało być tak pięknie, dwa rozdziały genialnej historii przed snem... I było, ale było też przerażająco. Wow. Z każdym rozdziałem mam coraz silniejsze ciarki, dosłownie wbija mnie w fotel (chociaż czytam na łóżku, ale to nieważne). Tak... Jakoś tak siedzę i nie mogę nic z siebie wykrztusić. Było BOSKO, zdecydowanie jeden z moich ulubionych, jeżeli nie ulubiony rozdział. Ach, słodkie napięcie i atmosfera grozy... (Ktoś powinien nakręcić taki film. Serio! Niekoniecznie Frerardowy, bo ta historia już dawno przekroczyła ramy "zwykłego fanficka" :D)
    MxMS

    OdpowiedzUsuń