poniedziałek, 14 lipca 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 026 }




Kompozycja otwarta zostawia duże pole do intelektualnego popisu dla odbiorcy dzieła. Pozwala na dorysowanie reszty. Dopisanie nigdzie niezawartej historii. Dociekanie, co autor miał na myśli, ukrywając pewną opowieść miedzy pociągnięciami pędzla czy ołówka, to istota całego procesu tworzenia. Ważną rolę odgrywa subiektywizm. Wpisanie sytuacji przedstawionej na obrazie we własny życiorys. Tak rodzi się więź między artystą a obserwatorem, chociaż ten pierwszy może nie żyć od wieków. Piękno zabiegu jakim jest uniwersalizm niweluje różnice kulturowe, wiekowe czy czasowe. Tworzy dzieło oryginalnym. Tak rodzi się emocjonalizm. Tak kształtuje się wrażliwość artystyczna. Obie cechy powstają tylko i wyłącznie dzięki chęci zrozumienia autora. Jeżeli ktoś broni się przed sztuką, to nigdy w pełni nie zazna jej piękna.
Nadinterpretacja. Dostosowanie wizji świata do obecnej sytuacji życiowej. Osobisty odbiór. Różne spojrzenie tak jak i wiele jest osobowości. Okazanie zainteresowania poprzez chęć zagłębienia się w dawne dzieje. Dostrzeżenie nawet pierwiastkowego odwzorowania teraźniejszości na płótnie staje się niesamowicie istotne.
Czerń i biel to barwy, które według mnie najlepiej oddają emocje. Całokształt uczuć jest klarowniejszy i bardziej jednoznaczny niż przy nasyceniu wielu barw. Czerń porusza, biel nadaje delikatności, wygładzając ponury czy dziki charakter antagonistycznemu kolorowi. Nie niszczy tajemnicy, lecz jedynie podbudowuje dodatkowo groteskę. To wszystko ma znaczenie. To wszystko jest istotne. Połączenie stylu wysokiego oraz niskiego. Synteza brudu oraz nieskalanej niczym niewinności.
Frank wyjątkowo nie uważał dziś na lekcji. Chemia najwyraźniej nie wydawała mu się bardzo interesująca. Chował głowę w ramionach, skubiąc delikatnie rękaw mojej bluzy. To był jedyny znak, który świadczył o tym, że Iero jeszcze nie zasnął. Miał przymknięte oczy i oddychał spokojnie. Rozejrzałem się po klasie. Większość osób siedziała w telefonach, nie zwracając uwagi na nauczycielkę, która najwyraźniej była w pełni świadoma tego, że nikt nie przejmuje się lekcją. Tolerowała to, póki było cicho. I tak za rok wszystko nam odchodziło ze ścisłych przedmiotów. Kobieta i tak stale powtarzała, że chemia zapewne nie jest naszą miłością, więc powinniśmy jedynie słuchać. Koniec końców, każdy i tak zajmował się sobą, nie zwracając na innych najmniejszej uwagi. A mi to bardzo odpowiadało w tej chwili. 
Zamknąłem swój zeszyt z rysunkami, wzdychając cicho i odłożyłem go na bok. Poszedłem w ślady Franka, rozkładając się na ławce. Chłopak dalej skubał delikatnie materiał mojego ściągacza. Przysunąłem się powoli do bruneta, zahaczając subtelnie palcem o jego nos. Iero skrzywił się trochę, otwierając oczy.
- Pasjonująca lekcja, co? - szepnąłem, uśmiechając się nieznacznie, widząc jego bursztynowe oczy.
- Strasznie - mruknął, trącając mnie nogą pod ławką. - Ile jeszcze zostało?
- Z dwadzieścia minut.
- Cooooo? - jęknął z pretensjami. - Jak to możliwe? - zasępił się.
- Pociesze cię. To nasza ostatnia lekcja - powiedziałem.
- O tyle dobrze - zgarnął powoli moja rękę, wkładając ją sobie pod policzek.
- Co robisz? - zapytałem ze śmiechem, kiedy Frank zamknął znowu oczy, przymierzając się do odpoczynku.
- Staram się spać - oznajmił mrukliwie.
- To idź spać… - uśmiechnąłem się delikatnie, gładząc jego szczękę kciukiem.
Podparłem się na łokciu wolnej ręki, spoglądając ponuro na nauczycielkę. Nienawidziłem sposobu, w który prowadziła lekcje. Czytać z podręcznika to ja sam mogę w domu. Całe szczęście jeszcze kilka miesięcy i nasza współpraca się zakończy. W drugiej klasie będę miał same najlepsze przedmioty. Chociaż akurat ja z całą pewnością przyszłości nie powinienem sobie planować. Nie jest ona niczym pewnym. Dzisiaj jestem, jutro może przyjść po mnie Rada i już mnie nie będzie. Zniknę, rozpłynę się w powietrzu. Pójdę śladem wszystkich tych ludzi, których także pochłonęła nicość, a następni postawią ślady na odciskach moich stóp. Stworzymy korowód, taniec śmierci, danse macabre. Zaśmiałem się w duchu z tego kulawego porównania.
Przetarłem powoli oko, mimo że nic mi do niego nie wpadło. Spojrzałem na ściskającego ufnie moją dłoń Franka. Zacząłem się zastanawiać, czy był sens wiązania się z nim.
Jeżeli pewnego dnia nagle umrę, jedynie go zranię.
Jeżeli nagle umrę, on będzie cierpiał.
Jeżeli nagle umrę, to już tego nie naprawię.
Delikatnie gładziłem policzek Iero, nie będąc w stanie nadziwić się temu, ile dla mnie zniósł i jakie rzeczy zdecydował się zaakceptować. Nie była to błahostka, którą można przeczytać w pierwszym z brzegu czasopiśmie dla par czy mężatek, które szukają sensacji i starają się usilnie wepchnąć jakieś urozmaicenie w swój związek. Doceniałem ten gest, nie będąc jednak w stanie niczego dać chłopakowi w zamian. Niczego nie deklarowałem, chociaż narastało we mnie to pragnienie wypowiedzenia tych kilku istotnych słów, które wywołałyby uśmiech na jego twarzy. Dlaczego zatem nie mogłem? Na pewno nie wiązało się to z pojęciem maski i przybierania określonych ról w społeczeństwie. Pytanie Kim tak naprawdę jestem? opływało moje ciało, jednak nie posiadało tego samego znaczenia, co w dziale kultury masowej. Dotyczyło bardziej serca w emocjonalnym aspekcie, niż kreowania własnego wizerunku na potrzeby komunikacji interpersonalnej. Zwyczajnie byłem zagubiony w tym, co czuję i w tym co tak naprawdę czuć powinienem.


************************


Chodziłem bez celu między sklepowymi alejkami, nie będąc w stanie skupić na niczym wzroku dłużej niż sekundę. Nienawidzę takich miejsc. Wszędzie z półek wylewały się neonowe, kolorowe opakowania, które miały zachęcić do kupna produktu. Mnie nie zachęcały. Bardziej wywoływały odruchy wymiotne i zawroty głowy tym potężnym zbiorowiskiem nasycenia kontrastowych barw. Wszystko wiązało się z faktem, że chyba jednak ja znajduję się na marginesie społecznym w kwestii udzielania się w życiu naszej ludności. Posiadałem swoje zdanie na wiele tematów, ale nie zamierzałem się tym z nikim dzielić. Ludzie słuchają, ale nie słyszą. Nie warto strzępić sobie na darmo gardła.
Trąciłem palcem paczkę drażetek, przybierając krzywy uśmiech. Po co to komu? Spojrzałem na kilka następnych półek. Wszędzie to samo - tylko opakowania różne.
Patrzą, ale nie widzą.
Myślą, dokonując bezmyślnych wyborów.
Czują, wykazując się ignorancją.
Działają, nie robiąc nic pożytecznego.
Żyją, starając się zapomnieć o śmierci.
Z zamyślania wyrwały mnie wibracje telefonu. Sięgnąłem po komórkę do kieszeni, wzdychając głośno w duchu. Osiągnąłem ten moment życia, kiedy irytowało mnie dosłownie wykonanie najdrobniejszej czynności, która była bezpośrednio związana z rozmową z kimkolwiek. Gdyby to był jeszcze ojciec, to mógłby wpisać sobie na listę kolejne dzwonienie nie w porę. Ale mój rozmówca okazał się kimś innym.
- Co? - mruknąłem.
- Gdzie ty jesteś? - zapytał spokojnie Frank. - Czekam już przed sklepem.
- Idę - rozłączyłem się, szukając wzrokiem wyjścia. Mnogość regałów całkowicie przysłoniła mi szersze pole widzenia. Nienawidzę, naprawdę nienawidzę supermarketów. Wzruszyłem ramionami, zmierzając w bliżej nieokreślone miejsce. Jakoś w końcu muszę dojść na zewnątrz.
Kompletnie gubiłem się między alejkami. Mój zmysł orientacji w terenie kulał. Szedłem powoli przed siebie, zerkając spod kaptura na mijanych ludzi. Czułem się nieco otoczony, lecz starałem się nie popadać w paranoję i zachować spokój. Zakryłem usta rękawem, gryząc lekko krawędź ściągacza. Walczyłem z uczuciem otoczenia przez jakiś niematerialny byt. Nie lubiłem być sam. Mogłem nie zostawiać Franka i zostać przy nim. Przy chłopaku czułem się bezpieczny. Kiedy siedziałem bezpieczny w swoim domu, to było okej. Nic mi z reguły nie grozi na znajomym terenie. Tak jest zapisane w mojej psychice i tego się trzymam. Jednak przebywanie sam na sam z ludźmi, którzy stwarzają realne zagrożenie swoją obcością, przywodziło mnie na skraj paranoi.
Kiedy zobaczyłem rząd kas, odetchnąłem z ulgą. Przyspieszyłem, przeciskając się między ludźmi stojącymi w kolejce.
- Panie, tędy nie można! - usłyszałem pełen pretensji głos kasjerki. Zignorowałem ją przechodząc do wyjścia. Frank siedział na ławce z siatką w ręce, patrząc na przechodzących ludzi. Kiedy mnie zobaczył, wstał powoli, kierując się przed siebie.
- Nienawidzę centrów handlowych - mruknąłem, kiedy go dogoniłem.
- Było najbliżej szkoły - oznajmił.
- No wiem - szepnąłem, obejmując go delikatnie w pasie. Musiałem go dotknąć. Musiałem dotknąć czegoś, co znam.
- Gerard? – chłopak zagadnął po chwili.
- No - mruknąłem.
- Zróbmy ognisko - zaproponował nieśmiało.
- Na chuj?
- Nie klnij - szturchnął mnie lekko. - Tak sobie.
- Gdzie? - westchnąłem, przeczuwając wysiłek fizyczny.
- No u ciebie są najlepsze warunki, tak sądzę - spojrzał na mnie pytająco.
- No dobra - zgodziłem się, mając jednocześnie nadzieję, że wkrótce o tym zapomni.
Frank często proponował wypady, z których w końcu i tak nic nie wychodziło. Tym razem wypadało mi mieć ponownie nadzieję na to, że Iero odpuści. Lubiłem spędzać z nim czas. Oczywiście, że lubiłem. W końcu to mój chłopak - jedyna osoba, która może mnie dotykać i, której dotyk jest jak najbardziej pożądany. Mimo wszystko wolałem praktykować odpoczynek przez lenistwo i spokój, a nie znoszenie drewna i wdychanie dymu. Może i bardziej utrwalało to niewypowiedzianą deklarację bycia razem czy obrazowało w przyjemniejszy sposób, ale nie pociągało mnie. Nie jestem romantyczny, nie okazuję zbytnio wylewnie żadnych uczuć, nie czuję się zobligowany do zasypywania bruneta komplementami oraz miłosnymi słówkami. Po pierwsze, nie na tym według mnie jakikolwiek związek się opiera, a po drugie, nie widzę sensu w bezmyślnym oznajmianiu czegoś, co i tak jest już oczywiste.
Przeniosłem powoli wzrok na witryny sklepowe, krzywiąc się nieznacznie. Większość ludzi zapomni o widzianym produkcie czy wystawie wraz z sekundą, w której minie wystawę. Tak to działa. Dlatego każdy czuje się w obowiązku, aby wejść do środka i coś kupić. Nie wiem... Nie rozumiem...
- Wiesz... - mruknął Frank. - Tak sobie pomyślałem, że twój ojciec wraca i wiesz... Chciałbym go poznać.
- Tak myślałem, że jest coś więcej - westchnąłem ciężko. Zabrałem rękę z pasa Iero i ukryłem obie dłonie w kieszeniach. - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Świetny.
- On jest dość... Zamkniętym człowiekiem - wyjąłem ze spodni paczkę papierosów.
- Tak jak ty?
- Bardziej - wsadziłem filtr między wargi.
- To tak się da? - zakpił. Posłałem Frankowi mordercze spojrzenie znad zapalniczki. Chłopak zaśmiał się, szturchając mnie łokciem. - Zgódź się...
- Nie ma co na zapas planować. Zostało mnóstwo czasu.
- Wkurzasz mnie z tą swoja obojętnością - mruknął. - Jeszcze o odwołanych korepetycjach nie rozmawialiśmy - oburzył się.
- Jesteś moim chłopakiem, a nie matką, więc nie zrzędź tyle - oznajmiłem spokojnie. Brunet przewrócił oczami, krzyżując ramiona. - No spokojnie - westchnąłem, obejmując go wolną ręką. - Wszystko przed nami.- Iero zacisnął mocno usta, hamując uśmiech. - Powiedziałem coś zabawnego? - burknąłem ze znużeniem, żałując, że w ogóle starałem się być miły.
- Nami - szepnął, ściągając mnie na bok.- Ktoś tutaj robi postępy w komunikacji z ludźmi - ucałował mnie w policzek.
- Chyba w komunikacji z tobą - mruknąłem mu do ucha, trącając lekko nosem skórę jego szyi.
- Tu są ludzie, głupku - Iero zaśmiał się głośno, odpychając mnie lekko.
- Sam zacząłeś - wzruszyłem ramionami, zaciągając się papierosem. Kiedy wydychałem dym, zauważyłem patrzącą się w naszym kierunku kobietę. Jej mina nie wyrażała niczego prócz obrzydzenia i dezaprobaty. - A pani co? Nigdy liżących się pedałów nie widziała? - Warknąłem.
- Gerard! - Frank podniósł na mnie głos, śląc gromy spojrzeniem.
- Co? - Rzuciłem z pretensją.
- Tak nie można.
- A jak hetero prawie się ruchają na chodniku to można? - zapytałem z niesmakiem.
- Lepiej już było jak nie gadałeś tyle - westchnął, ciągnąc mnie za sobą. Klepnąłem go w tyłek, posyłając uprzednio peta w kierunku nieznajomej kobiety.
- Lubisz, jak gadam - szturchnąłem go.
- Weź już spadaj - Iero zaśmiał się, poprawiając siatkę z zakupami, którą trzymał w ręku.
Lubiłem, jak był szczęśliwy. Z reguły Franka niesamowicie łatwo zadowolić. Mimo wszystko niesamowicie szybko może on także popaść w smutek, dlatego starałem się zbytnio nie zajmować jego głowy swoimi sprawami. Cierpienie, którego doświadczam nie powinno w żadnym wypadku spływać na bruneta. Byłoby cierpieniem psychicznym ukształtowanym na moim fizycznym. Nikomu tego nie życzę, a w szczególności Iero. Jego usta nie zostały stworzone po to, aby trwać w bezruchu. One powinny się śmiać i zarażać śmiechem innych. Mnie zarażają. W każdej chwili.


************************


Kiedy wszedłem do pokoju z miskami ze spaghetti, Frank siedział na łóżku i przeglądał zeszyt z moimi rysunkami. Nie przerwał wykonywanej czynności, z czego wywnioskowałem, że albo mnie nie zauważył, albo ma mnie w dupie. Z tych dwóch opcji, ta druga była najbardziej wiarygodna.
- To wszystko ci się śniło? - zapytał brunet, kiedy do niego podszedłem.
- No.
- Noooo - mruknął, prześmiewając mnie. - O, ja też ci się śnie? - Posłał mi zniewalający uśmiech znad swojego portretu.
- Co noc - odwzajemniłem gest. - W koszmarach - dodałem już poważnie, wciskając mu miskę w ręce. - Jedz, smacznego - mruknąłem.
- Dziękuję, kochanie. Na pewno włożyłeś w ten makaron wiele miłości - zauważył nieco ironicznie, odkładając zeszyt na bok.
- Aż wykipiał - odparłem zgryźliwie, siadając na krześle przy biurku.
- Przebrzydły szyderca - Frank wytknął mi język, nawijając nitki na widelec. Uśmiechnąłem się pod nosem, okręcając w kierunku blatu. Właściwie to nie chciało mi się jeść. Ostatnio wszystko zwracałem, nie będąc w stanie znaleźć żadnego konkretnego powodu dla takiej reakcji mojego ciała. Po prostu znowu coś się działo, a ja znów okazałem się bezsilny. Grzebałem powoli w misce, udając, że coś w siebie wmuszam. Specjalnie nałożyłem mniej, żeby Frank się nie czepiał. Nie musi wiedzieć pewnych rzeczy. Nie musi się martwić moją osobą. 
Docierało do mnie, że będę musiał porozmawiać z Marią, co nie podobało mi się do końca. Nasz kontakt znacznie się ograniczył od kiedy jej uświadomiłem, że nie zamierzam zostawić Franka. Oczekiwała zbyt wiele i również na zbyt wiele się nastawiła. Nie mogę jej dać tego, czego pragnie. Jednak musiałem z nią porozmawiać. Może nie rozumie mnie najlepiej, ale będzie wiedziała, czy to coś poważnego.
- Gerard, chodź do mnie, co? - Iero zagadnął, podchodząc bliżej. Odstawił pustą miskę na biurko. - Nie grzeb w jedzeniu jak dziecko - mruknął, przeczesując mi włosy.
- Właściwie nie jestem już głodny - uśmiechnąłem się słabo. - Pójdę to zanieść do kuchni.
- Zostaw, później pomyję - Szepnął łagodnie, łapiąc mnie za rękę. - Chodź ze mną do łóżka. - Spojrzałem na niego z ukosa. - Znaczy się... No... - brunet poczerwieniał na twarzy, a mi chciało się śmiać.
- Rozumiem przecież - pocałowałem go delikatnie. - Smakujesz spaghetti - oznajmiłem poważnie, a chłopak uśmiechnął się nieśmiało z wciąż różowymi policzkami. - Spokojnie, Frankie. Wiem przecież, że jest za wcześnie - przejechałem palcem po jego rozgrzanej skórze.
- Prędzej czy później i tak będziemy musieli o tym porozmawiać - wtrącił nieśmiało.
- Okej - szepnąłem. - Mamy czas w każdym razie.
- Cholera - westchnął. - Niezręcznie mi teraz. - Przestąpił z nogi na nogę. - Lecę pomyć te naczynia.
- Nigdzie się nie wybierasz - zaśmiałem się przekornie, kiedy usiłował się wyrwać. - Idziemy razem do łóżka, jakkolwiek to brzmi i jakkolwiek ci teraz z tym jest. Przecież to logiczne, że w końcu jakoś musieliśmy zahaczyć o ten temat.
- I tak mi głupio - oparł się czołem o moja klatkę piersiową.
- Niepotrzebnie. Jesteśmy razem, nie musi ci być głupio z żadnego powodu.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj - mruknąłem, odnajdując powoli usta bruneta. - Nigdy mnie za nic nie przepraszaj - szepnąłem wprost w jego rozchylone wargi, po czym mocno pocałowałem.
Frank nigdy nie potrzebował zaproszeń do podobnych rzeczy. Założył mi swoje ręce za szyję i podciągnął się wyżej. Złapałem chłopaka za biodra, ciągnąc w kierunku łóżka. Iero oderwał się ode mnie nieznacznie, posyłając zdziwione spojrzenie.
- Nie zgwałcę cię - zażartowałem.
- Spierdalaj - zaśmiał się, popychając mnie na materac.


************************


- Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nie zachowujemy się jak przeciętni homo - mruknął Frank, patrząc w sufit.
- A wyobrażasz mnie sobie w jakimś klubie, jak podrywam faceta w tańcu, a potem idę go pieprzyć w darkroomie? - zapytałem, nie przestając rysować.
- Jaki ty jesteś wulgarny - burknął.
- Takie są realia, kotek - pogłaskałem go po policzku.
- Wiem, ale chodzi mi o dobór twojego słownictwa. Nie musisz tak przeklinać.
Przewróciłem oczami, wracając do kreślenia linii pnia drzewa. Ten to potrafi zrobić z igły widły. Kocham jego wyjęte z dupy pytania, lecz czasami wkurza mnie to, jak chce się na czymś skupić. Na przykład teraz. Rysowałem sobie piękny grób w środku lasu z białą lilią na marmurowej płycie, a ten mi gada, że nie jesteśmy takimi gejami, jakimi są inni. A co mnie do chuja obchodzą inni?
- Gee? - Zaczął nieśmiało.
- Tak? - Oderwałem wzrok od rysunku, wyczuwając niepokojącą nutę w jego głosie. Zamknąłem zeszyt i odłożyłem go na ziemię.
- Tydzień temu był szósty, prawda?
- Tak - odpowiedziałem po chwili wahania.
- I... I jak się czujesz? - Spojrzał na mnie z uwagą.
- Dobrze, Frankie - uśmiechnąłem się słabo.
- Maria ci pomogła ze wszystkim?
- Jak zawsze...
- Zastanawiam się, jak to wszystko wygląda - mruknąłem.
- To wygląda tak, że nigdy nie chciałbym, abyś stał się tego świadkiem - oznajmiłem chłodno.
- Nie złość się - poprosił, siadając po turecku.
- Nie jestem zły - zaprzeczyłem. - Po prostu to nie jest widok dla ciebie i już - usiadłem na krawędzi materaca, łapiąc się za głowę. Same wspomnienia o tym mnie bolały. Bandaże wciąż przypominały mi o tym na każdym kroku, ale były niczym w porównaniu ze strachem w głosie Iero. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest on motywowany troską, ale nie mogę wyzbyć się jednocześnie z przekonania, że to z czystego leku przed tym, kim jestem.
Poczułem dłonie Franka delikatnie błądzące po moim ciele. Ostatecznie zatrzymały się na moim brzuchu, a sam Iero przylgnął niespiesznie głową do moich pleców.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? – szepnął drżącym głosem.
- Wiem - odparłem równie cicho.
- To dobrze. Pamiętaj o tym.


************************



Patrzyłem, jak powoli świeże bandaże pokrywają moje nadgarstki, zasłaniając coraz więcej poranionej skóry. Przez pierwsze półtora tygodnia zawsze to wygląda, jakbym przeżył oparzenie drugiego stopnia. Czułem, że już do końca życia będę musiał chodzić jak mumia. Nie biorąc pod uwagę faktu, że nie wiem jeszcze nawet, ile to moje życie potrwa. Jest garść argumentów, które opowiadają się za walczeniem o to, co teraz mam. Istnieją także sprawy i uczucia o antagonistycznym znaczeniu w porównaniu do tych pozytywnych. Zazwyczaj każdy człowiek znajduje w swoim życiu element, który wprawia w przygnębienie. Powoduje chęć zniknięcia, schowania się za zasłoną. Można sobie teraz wyobrazić tysiąc takich właśnie dołujących elementów, które spadają tylko na jedną osobę. I tą osobą jestem ja. Nie popadłem w depresję, nie popełniłem samobójstwa. Poznałem nawet cudownego chłopaka, który akceptuje moją odmienność, nie potępia i pomaga. Ostatnio właśnie wszystko tak magicznie się wyrównało, chociaż problemów raczej jedynie się namnożyło.
- Gotowe - szepnął Frank, zbierając wszystkie opakowania po opatrunkach.
- Dziękuję - złapałem go za brodę i mocno przyciągnąłem do pocałunku.
- Jesteście obrzydliwi - stwierdziła Maria, krzywiąc się znad kubka z kawą.
- Ty tam zamknij mordę - mruknąłem.
- Gerard - Iero użył ostrzegawczego tonu.
- On tak zawsze - czarnowłosa posłała mi wyniosłe spojrzenie. - Tylko do ciebie gada jak pieprzony renesansowy poeta - zaśmiała się.
- To ja nie chce słyszeć, jak wy rozmawiacie sam na sam - Frank się skrzywił, wstając z krzesła. Minął zgrabnie dziewczynę, aby przypadkiem jej nie dotknąć w drodze do śmietnika. Ta dwójka raczej nigdy się nie polubi. Nie wymagam tego od bruneta, póki on nie każe mi lubić Mandy. Coś za coś. - Co robimy z czwartkiem? Twój ojciec przyjeżdża.
- A co robimy? - zapytała zdezorientowana Maria.
- Ty nic - powiedziałem ponuro. - Frank wpadł na pomysł ogniska - dodałem ze znużeniem, opierając się o blat stołu w kuchni.
- To dobry pomysł - przyznała, kiwając głową.
- Zniesiesz drewno z lasu - uśmiechnąłem się jadowicie.
- Mówię serio.
- Ja też.
- Tylko się nie pobijcie - westchnął Frank. - Co ci stoi na przeszkodzie, Gerard? Nie rozumiem - wzruszył ramionami.
- Chodzi o to... - zacząłem stukać palcami o blat. - Nie wiem, czy chce, aby się o nas dowiedział, okej? - Wstałem z miejsca, nie będąc w stanie wysiedzieć. - Nie mogę przewidzieć, jak się zachowa. Nie jestem w stanie tego przewidzieć, co jest przerażające.
- Nie martw się, przyjął to spokojnie - Maria zaśmiała się, wstawiając kubek do zlewu.
W kuchni momentalnie zapanowała cisza. Patrzyłem na zdezorientowaną minę Franka i sadystyczny uśmiech czarnowłosej. Brunet lekko rozchylił usta, ściągając brwi. Najwyraźniej także nie do końca pojął znaczenie tej aluzji. Trawiłem wypowiedziane przez dziewczynę słowa, nie będąc pewnym tego, czy dobrze wszystko zrozumiałem. Nie chciałem tego dobrze zrozumieć. Stałem jak kołek i nie dowierzałem. Kolejny raz jej zachowanie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Że co ty, kurwa, zrobiłaś? - zapytałem.
- Będę szczera i powiem, że jego reakcja mnie rozczarowała. Nie lubię Franka, więc liczyłam, że ci się oberwie, ale cóż... - Rozłożyła ręce. - Przynajmniej cię wyręczyłam.
- Czy ty masz coś z głową nie tak? - warknąłem. - Kto cię w ogóle upoważnił do tego?
- Oj Gerard… - westchnęła wyniośle, robiąc w powietrzu lekceważący gest dłonią.
- Przestań się w końcu wtrącać w moje życie, bo mam tego serdecznie dość. - Przeczesałem włosy ręką. Najchętniej w tym momencie zrobiłbym jej krzywdę. Musiałem się ulotnić. - Chodź, Frank. Idziemy do szkoły, bo już nie mogę na nią patrzeć - oznajmiłem poważnie, wychodząc z kuchni.


************************



Zmrużyłam oczy, kiedy frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem za Gerardem. W pomieszczeniu zapanowała cisza, którą przerywały jedynie oddechy moje i Franka.
- Nie rozumiem, po co ci to było - szepnął chłopak, po czym skierował się do korytarza jak i uprzednio Way. Po chwili rozległo się kolejne trzaśniecie, ale już o wiele słabsze.
Wyjrzałam przez okno na podjazd, na którym stał Gerard. Palił papierosa, kręcąc się nerwowo w miejscu. Kiedy podszedł do niego Frank, zaczął nerwowo machać rękami i krzyczeć, lecz szyby już zagłuszały te wszystkie gniewne słowa, które zapewne kierował pod moim adresem.
Nie wiedziałam do końca, co mną wtedy kierowało. Byłam na pewno zła na Gerarda. Powiedział mi wprost, że liczę się dla niego mniej niż Iero. Zraniło mnie to zważywszy na fakt, że nie potrafiłam sobie od początku poradzić z uczuciami do Waya. Były one niesamowicie poplątane oraz niejasne. Uczucia właściwie i czyste mieszały się z tymi wpojonymi, które kazano mi w sobie wyrobić. Nie miałam nigdy łatwego życia i nadal go nie mam. Nikt nigdy nie nauczył mnie, czym jest miłość. Jak miałam się zachować w obliczu odebrania mi kogoś, kto wywoływał pozytywne łaskotanie w brzuchu? Miałam spokojnie stać z boku i patrzeć na cudowny obrazem dwojga zakochanych? Niedoczekanie.
Frank powoli złapał Gerarda za rękę i przytulił go mocno, aby czarnowłosy się uspokoił. Zakuło mnie to nieznacznie w sercu, ponieważ ja wywoływałam w nim same skrajnie negatywnie emocje. Dotarło do mnie, że niedługo nastąpi czas, kiedy będę musiała w końcu zniknąć, a to uczucie jest okropne. Patrząc na chłopaków, żałowałam, że nie udało mi się ich rozdzielić, kiedy jeszcze mogłam. Zaoszczędzić wszystkim cierpienia, łez, bólu. Teraz i tak było już za późno. Wszystko zaszło za daleko.


************



Cześć! Oto kolejna część. Wybaczcie, że mnie tyle nie było. Nie będzie mnie jeszcze trochę, ponieważ od końca lipca zaczynam pracę. Zaczęłam też kolejny serial z serii doprowadzającej mnie do łez XDD Czy jest na sali ktoś, kto również kocha Lee Jong Suka tak jak ja? :3 *in love with kdramas*

[EDIT] Przepraszam Was bardzo.Teraz przeczytałam rozdział raz jeszcze i dopatrzyłam się ogromnej ilości błędów :/ Nie będę tego poprawiać, bo się nie chce (XDDD), ale uznałam, że przeprosić wypada:c

5 komentarzy:

  1. To jest tak zajebiste, że brak słów żeby to inaczej opisać.
    Weny życzę i czekam na więcej! :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. lol, Maria, że co? że się niby w Gerardzie kochała? Dars, teraz to dowaliłaś ;__; cios poniżej pasa. weź ją zabij, póki jeszcze czas xD liczyłam, ze będą seksy, a tu nie ma ;C długo jeszcze do nich?
    pozdrawiam serdecznie i weny życzę <3
    wymacana od ciebie przez Ann Thalia ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale że komentowanie z telefonu do wygodnych nie należy, więc zdecydowałam, że sobie je odpuszczę i poczekam do następnego dnia, aż wreszcie wejdę na komputer - i oto jestem! :D
    Eh, też liczyłam na jakąś pikantną scenkę - a tu niczo ;.; Jestem zawiedziona ;.;
    Tak, humorek mi dopisuje, więc żartuję sobie praktycznie ze wszystkiego, musisz mi wybaczyć ;) Nie mogłabym być zawiedziona, skoro dostałam kolejną część tak ciekawej historii :3 będącej jednocześnie jedną z moich ulubionych fanfiction.
    Wredna wiedźma jednak ma serce. Wredna zazdrosna wiedźma hihi ^^ Wiedziałam, że ona coś do Gerarda czuje! Intuicja jak zwykle mnie nie zawodzi.
    I wydaje mi się, że kroi się jakaś grubsza afera - 2 ostatnie zdania mnie naprawdę niepokoją, ale być może to tylko jakieś głupie przeświadczenie. Nie ma co się martwić na zapas.
    A jak chcę się w końcu dowiedzieć co takiego dolega Gerardowi ;.; I czy da się to w ogóle wyleczyć...

    Okay, kończę, już kończę, chciałam jeszcze tylko dodać, że z niecierpliwością czekam na kolejną część ;)
    Ps. Faktycznie było kilka malutkich błędów, ale... Nie były aż tak poważne, skoro nie udało im się mnie zrazić do tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, melduję się jako Twój "nowy" czytelnik. (Właściwie to już od dawna obczajałam tego bloga, tylko na telefonie nie jest zbyt wygodnie cokolwiek skomentować. ://)
    Ogółem wszystko co znajduje się na blogu jest wspaniałe :3 Włożyłaś w to wiele pracy, za co bardzo Cię podziwiam.
    Co do rozdziału to... GENIALNE. KURDE PISZ DALEJ. NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ KOLEJNEJ CZĘŚCI :> To opowiadanie jest po prostu piękne. Kiedy natrafiłam na Twojego bloga byłaś wtedy przy 25 rozdziale Curse of the Bloody Lily, a ja nadrobiłam to w 2 dni i wzięłam się za równie wspaniałe shoty :3 Masz talent dziewczyno!
    Weny życzę i pozdrawiam gorąco.

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoje opowiadanie jest takie cudowne, dawno się z takim nie spotkałam c:
    Życzę Ci czasu i weny, żebyś mogła napisać now rozdział, na który czekam z utęsknieniem <3

    OdpowiedzUsuń