wtorek, 23 września 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 029 }




Czas wciąż biegnie.
Pędzi do przodu, z długich lat pozostawiając w pamięci jedynie najlepsze chwile.
Bezlitośnie kruszy pozornie bezwartościowe wspomnienia, podczas gdy to one stanowiły główny pokarm duszy.
Doświadcza ludzi ciężkim brzemieniem, które albo zabija, albo buduje silny fundament, na którym dom nie rozerwie się nawet w przypadku silnego trzęsienia ziemi.
Czas sprawia, że wiele sytuacji staje się nudną rutyną, popadania w którą nie zauważamy.
Czas wypracowuje automatyzm wykonywania pewnych czynności bez zastanowienia, z podświadomą koniecznością działania w określonym kierunku.
Czas leczy rany.
Czas tworzy blizny.
Czas kreuje nowe skaleczenia, dzięki którym częściowo lub całkowicie zaciera się myśl o poprzednich urazach, ponieważ zakrywają je kolejne.
Czas przysparza nam zarówno wrogów jak i przyjaciół, długich związków oraz jednorazowych przygód na pojedynczą noc.
Czas jest panem, który dyktuje nam życie. Jednak nawet niewolnik czasami potrafi sprzeciwić się swojemu właścicielowi. Jako człowiek ma coś do powiedzenia, ma prawo do wyrażenia zdania czy zawalczenia o własną przyszłość. Jako zabawka nie posiada praw, jest przedmiotem w rękach tyrana; jedną z wielu marionetek w teatrze kukiełek.
Człowiek ma wybór. Zostać buntownikiem (żyć według własnych zasad, niczego nie żałować, kochać, być kochanym, szaleć, nie martwić się o jutro), albo niewolnikiem czasu i losu (być owieczką, która nie wychyli nosa poza ogrodzenie bez pasterza, który wskaże drogę). Wszystko tylko zależy od tego, ile odwagi tak naprawdę w sobie posiadamy. Z czym jest nam wygodniej żyć. Wolimy pójść na przekór problemom ze świadomością ryzyka, że wszystko możemy stracić, czy tkwić biernie w miejscu z nadzieją nadejścia lepszego dnia, asekuracyjnie trzymając się podporządkowania innej osobie.
Tak samo jest z prawdą i kłamstwem.
Niekiedy pragnę wniknąć głębiej w problematykę myśli Gerarda, a niekiedy wolę się oszukiwać; staram się zadowalać marnymi substytutami wyjaśnienia realnego problemu.
Czy mi to odpowiada?
Być może, a w pewnym sensie nawet na pewno. Jednak do czasu. Do czasu, ponieważ między nami nie jest już jak dawniej. Nasz związek trwa niemal rok, co wydaje się dość sporym stażem i wystarczająco długim okresem, aby poznać dobrze tę drugą osobę. Tymczasem z Wayem dzieje się coraz gorzej. Milczy, nie je, często źle się czuje. Nic mi nie wyjaśni, jakby prawda miała mnie zabić.
Czy nasz związek kwitnie?
Nie. I w przypadku tej kwestii nie waham się z odpowiedzią. Jestem tego pewny. Jednak również się nie rozpada. Należy wprowadzić pewne zróżnicowanie przy określaniu tak delikatnych rzeczy. Po prostu nasze relacje znacznie się skomplikowały. Gerard najwyraźniej nie pojmuje bardzo istotnej rzeczy.
Niewiedza mnie nie chroni.
Niewiedza doprowadzą mnie do szału, przygnębienia i desperacji.
Niewiedza nas od siebie odsuwa.
Od czasu incydentu sprzed pięciu miesięcy, dom, który budowaliśmy, zaczął się sypać. Utrata przytomności przez Gerarda podczas naszej rozmowy była właśnie pierwszą pękniętą cegłą. Ta cegła zachwiała konstrukcję, jaka zdawała się być silna. Okazało się, że Way ukrywał przede mną znacznie więcej, niż mi się zdawało. Tamtego dnia odkryłem jego problemy z jedzeniem, ciągłą niestabilność w kwestii samopoczucia, skłonności do wymiotowania i cieknięcie krwi z nosa na skutek osłabienia. Wtedy także przeszliśmy przez nasza pierwszą oraz największą kłótnię. Niemile to wspominam i z reguły czuję mdłości na samą myśl, że zachowywaliśmy się bardziej jak swoi wrogowie.
Padały właściwe słowa, które raniły, ale także przerysowane oskarżenia, które bolały.
Właśnie te nieodpowiednie zlepki wyrazów stały się powodem długiego milczenia między nami. Kiedyś nierozłączni, nie widzieliśmy się przez niemal miesiąc, zachowując jak nieznajomi. Rozłąka była dla mnie ciężka, jednak nie zamierzałem tym razem wyciągać ręki na zgodę. Mimo wszystko nie zachowywałem się jak egoista, bo wiedziałem, że również powiedziałem wiele niemiłego. Nie obwiniałem za wszystko Gerarda, bo to nie byłoby sprawiedliwe.
Miesiąc to dużo czasu dla kogoś, kto nie był w stanie żyć bez tej drugiej osoby, a uczucia między nami nigdy nie miały jednostronnego charakteru.
Dlatego jeden z nas stał kilka godzin w deszczu, błagając o wybaczenie, które z wielkim zwlekaniem otrzymał. I tym kimś nie byłem ja, ponieważ nie z moich ust wypłynęły najbardziej gorzkie słowa. Tym kimś był Gerard, który z nas dwojga posunął się zbyt daleko, lecz zdawał sobie z tego sprawę. Z tego powodu mókł tak długo na deszczu, aż nie miałem serca dłużej kazać stać mu na podjeździe w nadziei, że w końcu wróci do swojego domu. Kiedy w sercu dokonywałem rozłamu na dumę, zranienie i tęsknotę, ta ostatnia ostatecznie wygrała.
W milczeniu przesiedzieliśmy kilka dłuższych chwil, aż doszliśmy do porozumienia. Nie było sensu niszczyć, wtedy jeszcze półrocznego, związku. Pamiętam, że rozmawialiśmy długo. Mimo dłuższych pauz między wyznawaniem własnych win, nie było w tym nic niezręcznego. Naprzemiennie usta krępowało nam jedynie poczucie winy, strach, wstyd i nieodłączny w tej relacji niepokój o zdrowie drugiej osoby. Wiele rzeczy na spokojnie sobie wyjaśniliśmy i z większą swobodą przeszliśmy do opowieści o tym, co działo się w naszym życiu przez ten ostatni miesiąc; a działo się niewiele, ponieważ poza sobą mieliśmy naprawdę niewiele.
Kiedy za oknem zapadł wieczór, godziliśmy się, konsumując agresywnie ten fakt w łóżku. Nadrabialiśmy stracony czas nadmierną bliskością. Zaspokajaliśmy własne potrzeby, które długo dusiło ciało. Stało się to także pewnego rodzaju rytuałem z dość smutnym podłożem i przesłaniem. Kiedy wydawało się, że ta kłótnia była naszą ostatnią, w rzeczywistości przetarła ona jedynie szlak następnym. Każda kończyła się tak samo i czyny zastępowały wszelkie słowa. Zazwyczaj kochaliśmy się brutalnie, jakby taki seks był receptą na wymazanie złych wspomnień. Bywały jednak też tak potężne burze między nami, które raniły zbyt bardzo, aby zatrzymać łzy w środku. Wówczas oboje pragnęliśmy łagodnego dotyku, delikatnych ruchów, które pozwalały nam przywrócić wiarę w to, że jeszcze jest co ratować.
Dzisiaj tkwiliśmy w punkcie, gdzie wszelkie emocje się wyparły, a chęć do sporu i walki wyparła rezygnacja. Nie wiedziałem, co było gorsze. Z dwojga złego wolałem chyba czasy, kiedy przynajmniej się kłóciliśmy. Teraz Gerard wydaje się być znowu jak dawniej (zanim byliśmy ze sobą). Mało mówi, bywa niemiły oraz oschły, unika kontaktu z innym ciałem. Mimo wszystko nadal kocham go jak dawniej i wiem, że on także mnie kocha, ale jest coś, co sprawia, że zamknął się na świat. To sprawa, o którą się sprzeczaliśmy tysiące razy, ale której tajemnicy nigdy nie poznałem. Zostałem zmuszony do tego, aby odpuścić.
Westchnąłem cicho, nalewając wody do szklanki. Starałem się o tym nie myśleć, lecz z dnia na dzień było to coraz cięższe do wykonania. Nie byłem w stanie do końca pogodzić się z faktem, że nasz związek się... rozpadał. On po prostu się rozpadał, a ja nie wiedziałem już, jak go ratować. Jak nie patrzeć, sam niewiele jestem w stanie zdziałać. 
Maria zniknęła wraz z dniem, w którym miało miejsce ognisko. Wyszła i już nie wróciła.
Czy brakowało mi jej?
Nie, ale zawsze ciekawiło mnie źródło nienawiści, którą do mnie pałała. Poza tym rozpłynęła się w powietrzu. Nie daje znaku życia od pięciu miesięcy. Prawie pół roku nieobecności tworzy podstawy do niepokoju. Gerard udaje, że nie myśli o tej sprawie, lecz ja wiem, gdzie tak właściwie ucieka, kiedy milczy godzinami. Do przeszłości. A jeśli tam tkwi, to chwilami musi natykać się na dziewczynę o długich, czarnych włosach. Wtedy ja także mam moment na zastanowienie się nad pewnymi sprawami. Za każdym razem dochodzę do jednego wniosku.
Przygniatają mnie cztery ściany. Przestrzeń między nimi jest ciasna i duszna, lecz ostatecznie tak mi bliska, że nie jestem w stanie zebrać się w sobie na odwagę, aby ten pokój opuścić. Jestem więźniem własnych emocji, uczuć, przywiązania. Podczas gdy Gerard jest pomieszczeniem, a nasze problemy dusznym powietrzem, to nasza więź jest elementem decydującym. Buduje mocne pręty klatki, nie pozwalając mi wydostać się na zewnątrz.
Po wejściu na piętro, oparłem się o futrynę i spoglądałem na sufit. Systematycznie zapełniały go gwiazdki, które tworzyła fluorescencyjna farba. Gerard używał szablonu, choć byłem przekonany, że i bez niego poradziłby sobie równie dobrze. Zaangażował się w prace remontowe z ogromnym zacięciem. Początkowo starałem się sobie wmówić, że być może chce spędzić w ten sposób więcej czasu ze mną. Jednak szybko wydedukowałem, że tajemnica sama w sobie tkwi w tym pokoju. Way od pierwszego razu w moim domu wydawał się nadzwyczaj interesować tym pomieszczeniem. Nigdy nie poznałem powodu, tak jak nie dane jest mi zgłębić wiele innych odpowiedzi na liczne pytania, jakie wypowiadam nieustannie w eter. Nigdy nie trafiają do odbiorcy, ponieważ odbiorcą jest nieustannie nieuchwytna osoba z myślami w innym świecie.
- Przyniosłem ci wody - powiedziałem w końcu, wchodząc do środka. - Zejdź z drabiny i odpocznij chwilę.
Gerard spojrzał na mnie przelotnie, po czym wrócił do malowania. Westchnąłem cicho, opierając się o ścianę. Zjechałem po niej w dół plecami, aby w końcu opaść na ziemię jak worek ziemniaków. 
Kiedy nasz związek wymknął mi się z rąk?
Po zniknięciu Marii?
Po poznaniu faceta przez moją mamę?
Po tym jak zaszła w ciążę?
Po zakończeniu roku szkolnego?
Nie, wcześniej. To chyba zrobiło się jakoś w tym okresie, kiedy dyrektor okazał się być seryjnym mordercą, o którym było tak głośno wiosną. Czyli wtedy się zaczęło. Wtedy nastąpiła znieczulica. Dwa i pół miesiąca przed wakacjami.
- Świeżo malowana - usłyszałem nagle nad sobą. Wzdrygnąłem się, kiedy Gerard wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co? - burknąłem.
- Ściana - wyjaśnił. - Świeżo malowana.
- Aha... - stopniowo docierał do mnie sens jego słów. - Przepraszam - odpowiedziałem, dalej siedząc w miejscu. Chłopak przejechał palcem po błękitnej powierzchni.
- Szybko - mruknął, siadając obok mnie. - Wyschła.
- To dobrze - szepnąłem, podając mu kubek z wodą. Bez słowa wziął ode mnie naczynie, nie upijając z niego nawet łyka.
Zacząłem przyglądać się jego spokojnym rysom twarzy. Rysom twarzy człowieka zamyślonego. Czy to zabawne, że już nie miałem siły wyciągać go z tego świata? Uniosłem delikatnie kącik ust do góry. To naprawdę zabrnęło zbyt daleko. Zbyt daleko, by w prosty sposób zawrócić. To jak przesadzanie drzewa, które zapuściło korzenie w glebę na tyle głęboko, aby stworzyć w ziemi gęsta siatkę kłączy. Istnieje ryzyko, że nie przyjmie się w nowym miejscu.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? - usłyszałem cichy szept Gerarda.
- Zmieniłeś się... - odpowiedziałem bez zastanowienia. - Zmieniłeś się tak bardzo, że już nawet nie wiem, czy nadal jesteś mój...
- A czyj mam być, jak nie twój? - zapytał bezbarwnie.
- Świata, w którym się zamykasz  - uśmiechnąłem się słabo. - Powiesz mi, co się dzieje?
- Nic się nie dzieje, Frank - mruknął.
- Znowu odpowiadasz mi monosylabami - oznajmiłem spokojnie.
- Póki jesteś przy mnie, nic się nie dzieje - powiedział po prostu, splatając nasze palce razem. Dlaczego wydawało mi się, jakby tym sposobem pragnął uciec od udzielenia odpowiedzi na tak istotne dla mnie pytanie? Uniknąć ponownie tematu. Oczywiście.
- Jak będziesz gotowy, to mi po prostu powiedz - wydusiłem z siebie w końcu. Czy dalsze naciskanie ma jakikolwiek sens? - Zaczekam - dodałem, spoglądając na niego. Gerard odwzajemnił moje spojrzenie, lecz nie dostrzegłem w nim tego, czego chciałem. Way się zamknął, odciął całkowicie. Cokolwiek by teraz mi powiedział w celu wyjaśnień, nie byłoby prawdą... Całe szczęście przynajmniej odpuścił sobie bzdurne tłumaczenie się.
- Dziękuję - westchnął cicho.
Początkowo żywiłem nadzieję, że może jakoś dalej pokieruje rozmową i nada jej kierunek. Nic takiego nie nastąpiło. Zapanowała natomiast cisza, która swoją przenikliwością zadawała mi psychiczny ból. Z setki pytań, które chciałem z siebie wyrzucić, żadne nie wydawało się teraz odpowiednie.
Dlaczego już spontaniczność nie niesie moich słów?
Dlaczego podchodzę tak asekuracyjne do wszystkiego, co ma opuścić moje usta?
- Ładnie ci teraz w tych krótkich włosach - oznajmiłem ostatecznie, dmuchając mu na czoło, które niegdyś zasłaniały te wstrętne kudły.
- Jak tobie się podoba, to chyba dobrze - odparł.
- Niepotrzebnie się tak wzbraniałeś - postarałem się uśmiechnąć. Nie wiem, czy mi wyszło, ale chłopak nawet nie spojrzał w moim kierunku, więc jakie to miało znaczenie?
- Pewnie tak - mruknął, patrząc w szklankę pustym wzrokiem.
Wbiłem wzrok w ścianę na przeciwko nas. Patrzyłem w przestrzeń z niedowierzaniem i tłumioną wewnątrz frustracją. Zacisnąłem palce w pięści na spodniach tak mocno, aż pobielały mi kostki. W tej chwili miałem ochotę mu z całej siły przywalić. Przywalić i nie przejmować się tym, że mogłaby mu stać się jakaś krzywda. Czułem, jakbym miał teraz z bezsilności się popłakać. Tak zwyczajnie. Nie robiłem tego, odkąd skończyły się moje dziecięce lata, lecz teraz wyjątkowo miałem ochotę na chwilę słabości.
Męczyłem się, będąc w tym związku.
Męczyłem się i wręcz rzygałem każdą minutą, która spędzam u boku czarnowłosego.
Nie jest to jednak informacja, jaka mogłaby mnie zabić. Najgorsza jest myśl, że nie jestem w stanie bez niego żyć. Wolę już więdnąć w tej relacji niż z wolna usychać, będąc jej pozbawionym.


************************


- Pewnie tak - odpowiedziałem niepewnie, nienawidząc siebie coraz bardziej z każdą mijającą sekundą. Zacisnąłem palce na trzymanej w dłoniach szklance.
Do czasu byłem przekonany co do swojej strategii. Do czasu, ponieważ zauważyłem, że do niczego dobrego nas to nie doprowadzi. Jednak kiedy to zacząłem i zabrnąłem zbyt daleko, trudnym okazało się zawrócić. Chciałem zniechęcić Franka do zadawania pytań, na które bałem się nawet sam przed sobą odpowiedzieć. Dzisiaj jednak przyszedłem z zamiarem porozmawiania. Szczerego poproszenia o to, aby nie wnikał więcej w rzeczy, o których ciężko jest mi rozmawiać. Nie będąc w stanie zebrać się na odwagę, doprowadziłem raz jeszcze do sytuacji, kiedy widziałem Franka doprowadzonego na skraj wytrzymałości. Iero tracił cierpliwość, a ja nie mogłem mieć mu tego za złe, bo dokładnie wiedziałem, że nie powinienem raz jeszcze przekraczać granicy.
- Ostatnio ciężko się z tobą rozmawia - oznajmił twardo, wstając powoli, choć czułem, że pragnie wybiec. Zamrugałem kilka razy, aby nie pokazać mu, jak ciężko jest mi zgrywać takiego chuja.
Dopiero kiedy Iero wyszedł z pokoju i zszedł na dół, dałem łzom swobodnie spłynąć po policzkach. Zamknąłem mocno powieki, odchylając głowę lekko do tyłu. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo siebie nienawidzę za to, co robię.


************************

- Kurwa! - wrzasnąłem, zrzucając dopiero co umyte naczynia na ziemię.
Myślałem, że sprzątanie pozwoli mi odetchnąć i zrelaksować się choć odrobinę, ale myliłem się. Miałem jeszcze więcej czasu na roztrząsanie tego, od czego pragnąłem uciec.
Trzask szkła, który rozniósł się po domu, dość szybko ucichł, robiąc jedynie chwilowe zamieszanie. Jednak sam hałas utkwił we mnie na dłużej. Nawet kiedy zapanowała cisza, odgłos bitych naczyń zdawał się we mnie wciąż żyć własnym życiem. Wbrew pozorom, nie przyniosło mi to oczekiwanej ulgi. Poczułem się jeszcze gorzej i zapałałem do siebie większą niechęcią.
Obszedłem na około bałagan, który zrobiłem. Nie było mowy teraz o sprzątaniu tego wszystkiego. Zamiast zostać na parterze, postanowiłem pójść do swojego pokoju. Być może powinienem odpocząć i uciec od tego, co dzieje się dokoła mnie. Choć na chwilę chciałem uciec. Choć na chwilę chciałem uciec, aby nie walczyć ze wszystkim sam.
Wspiąłem się powoli po schodach, ciągnąc za sobą każdą kończynę. Cieszyłem się, że mama wyprowadziła się na czas remontu do swojego faceta. Nie byłaby zadowolona, widząc mnie w takim stanie. Zaśmiałem się pod nosem. Uciekła, ponieważ miała dokąd.
- Nic ci się nie stało? - zapytał Gerard, stojąc w progu pokoju nienarodzonych jeszcze dzieci. Jego troska była tak irracjonalna, że aż zaśmiałem się ponownie. Był to jednak zdecydowanie uśmiech przez łzy.
- Daj mi dzisiaj spokój - powiedziałem po prostu. - Naprawdę nie mam ochoty teraz na ciebie patrzeć.
Nie sądziłem, że w życiu zdobędę się na podobne słowa w stosunku do niego, ale kiedyś jak widać musiał być ten pierwszy raz. Aktualnie był ostatnią osobą, której towarzystwa pragnąłem, także nie żałowałem tego, co opuściło moje usta. Choćby nie wiem jak szorstkie były te sformułowania, przynajmniej zostały wypowiedziane. Udałem się w kierunku drabiny do swojego pokoju.
- Frank - Sposób w jaki wypowiedział moje imię, kazał mi się zatrzymać. Było w tym coś delikatnego i błagalnego jednocześnie. Być może nie chciałem z nim teraz rozmawiać, ale nadal był tym moim wymarzonym chłopakiem, którego miłości pragnąłem. Nadal był chłopakiem, którego nie mogłem odrzucić, nawet jeśli bardzo bym chciał.
- Słucham - odparłem z rezygnacją, opuszczając ramiona. Nie miałem już siły na udawanie pozbieranego. To nie miało dłużej sensu, jeśli w rzeczywistości moje wnętrze tworzyło milion rozsypanych kawałków, których sklejenie z każdym dniem stawało się coraz bardziej nierealne ze względu na stale postępującą destrukcję.
- Chodź do mnie na chwilę - poprosił. Naprawdę mnie poprosił. Nie było to kolejne beznamiętne napomknięcie czy  zachęta do zobaczenia efektów dziennej pracy. Tym razem włożył w to trochę emocji. W gruncie rzeczy zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej. Tak nagła zmiana nigdy nie wróżyła niczego dobrego. Przyznam, że nieco się zaniepokoiłem.
Przyjrzałem mu się z dystansu, chociaż już wiedziałem, że pokonam i tak dzielące nas metry. Poszedłbym do niego, nawet jakby oddzielała mnie wielka przepaść. Świadomość tego nie była ani trochę pocieszająca. Nie stanowiła dowodu naszej wielkiej miłości, a raczej mojej własnej porażki.
Czym zatem jestem bez Gerarda?
Gdzie mój indywidualizm, skoro jedynie kilka jego słów posiada moc perswazji zdolną do zniszczenia moich niby silnych postanowień?
Way wyglądał w tym momencie bardziej na zagubione dziecko niż na emocjonalnego manipulanta, lecz powłoka nie miała jakiegokolwiek znaczenia. Liczy się człowiek, który kryje się w tym ciele oraz jego serce, a to kochałem najbardziej w świecie.
Chłopak stał tak, jakby zrobił coś złego, albo już pokutował za winy, jakich zaraz się dopuści. Nie wiem, co bardziej mnie w tej chwili paraliżowało. Która z wizji przebierała drastyczniejszy kształt w mojej wyobraźni. Mimo wszystko ruszyłem powoli ku Gerardowi. Psychicznie nie byłem gotowy na usłyszenie jego prawdy, ale podszedłem.
Dlaczego?
Nie wiem.
Nazwijcie mnie głupcem. Nazwijcie mnie jak chcecie; ja zawsze pójdę.
Stanąłem przed chłopakiem jak setki razy wcześniej. Za każdym razem zawsze był to dla mnie inny rodzaj doświadczenia. Spojrzałem mu w oczy i, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa, zwyczajnie patrzyłem. Nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć w takiej sytuacji. Poza tym jak nie patrzeć, to on kazał mi przyjść. To on miał mówić. I kiedy wszystkie znaki na niebie oraz ziemi wskazywały na to, że nic się między nami już nie wydarzy, czarnowłosy przyciągnął mnie mocno do siebie, zamykając w uścisku ramion. 
Najpierw doznałem szoku. Autentycznie zostałem zaskoczony przez własnego chłopaka. Nie chodziło już nawet o to, że od dawna jakikolwiek kontakt fizyczny między nami nie występował. Zdumiewał mnie sam fakt tego, że osoba, która od długiego czasu się ode mnie odgradzała, tak nagle przełamała wybudowaną samodzielnie barierę. 
Po chwili niezręcznego, bezpłciowego tkwienia przy klatce piersiowej Waya, pierwsze odrętwienie zaczynało opuszczać moje ciało. Wyswobodziłem swoje ręce i nieśmiało przeniosłem je na szyję chłopaka, wtulając się w jego ramię najmocniej jak tylko potrafiłem.
Dotarło do mnie, że to jego sposób na uzyskanie wybaczenia bez wypowiadania ckliwych regułek. Cieszyłem się tym gestem z jego strony, choć to nie oznaczało automatycznie, że ostatnie miesiące poszły natychmiast w niepamięć. Między nami jeszcze nic się nie wyjaśniło.
- Zmieniłeś się - powiedziałem po dłuższej chwili milczenia z nosem w jego koszuli. Typowy dla Gerarda zapach burzyła woń farby, lecz nadal doceniałem to, że mogę znowu go poczuć w bezpośrednim kontakcie.
- Przepraszam - odpowiedział cicho. - Po prostu to moje bardziej prywatne życie strasznie się skomplikowało.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Nie chcę cię martwić - westchnął, rysując kciukiem półkola na moim karku. Robił to tak delikatnie i czule, że mógłbym z powodzeniem zasnąć w tej chwili, gdyby tylko nie prowadzona rozmowa.
- W takim razie powiedz mi, co się dzieje - nie ustępowałem. Musiałem to z niego w końcu wyciągnąć. Może nie za wszelką cenę, ale kiedyś przecież musi się ugiąć.
- Jeszcze nie teraz, Frankie. To zły moment, bardzo zły - mruknął ponuro.
- Dlaczego niby? - Nic nie rozumiałem.
- Bo jest nam teraz dobrze i nie chcę tego psuć - odpowiedział powoli, jakby uważnie dobierał słowa. Sam musiał wychwycić absurdalny charakter tego zdania. Od kiedy niby jest nam dobrze? Właśnie od jakiegoś czasu sukcesywnie i systematycznie wszystko się wali. Nie podejrzewam Gerarda nawet o to, że mógłby nie być w pełni świadomy tej sytuacji. Jednak przemilczałem tę sprawę. Nie chciałem niszczyć chwili. Postanowiłem cieszyć się bliskością Waya, ponieważ nie wiedziałem, czy na długo mam ją dla siebie do dyspozycji. Już wcześniej bywały takie sytuacje, kiedy mimo realnego kontaktu z jego ciałem, tak właściwie nie było jakiejkolwiek więzi z duchem. Później chyba utraciłem oba połączenia.
Przymknąłem powieki, wtulając się mocniej w chłopaka. Poddałem się lekkiemu kołysaniu, w które wprawił nasze ciała, co w sumie działało na mnie dość kojąco. Opuściłem ręce i objąłem Waya w pasie. Tak było znacznie wygodniej. Zacisnąłem palce na materiale jego koszulki na wszelki wypadek, gdyby chciał uciec. Gerard jedynie tylko mocniej przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, dając poczuć swoje ciepło. Wsłuchałem się w jego spokojny oddech i trochę nierówne bicie serca. Odnalazłem w tych dźwiękach znajomą nutę, więc lekko się uśmiechnąłem.
- Zostań dzisiaj na noc - poprosiłem. Nie miałem w myślach żadnych ukrytych podtekstów. Pragnąłem zwyczajnie choć trochę nadrobić stracony na milczeniu czas. Brakowało mi bliskości drugiej osoby, a od kiedy Mandy wyjechała do Kanady w ramach wymiany ze studentami zainteresowanymi studiami medycznymi, nie miałem nawet z kim porozmawiać.
Ludzie mówią, że w dobie darmowego Internetu i tanich połączeń międzystanowych utrzymanie kontaktu nie jest wielkim wyczynem. Bardzo mało w tym prawdy.
Spomiędzy ust chłopaka wydobyło się ciche westchnienie. Chyba moja propozycja nie przypadła mu do gustu. Zacisnąłem wargi, kiedy Gerard odsunął się kawałek, aby na mnie spojrzeć. Nie wyglądał na osobę, która ma dość mojej obecności. Nieznacznie mi ulżyło, kiedy czarnowłosy uśmiechnął się subtelnie, lecz odpowiedzi nie uzyskałem. Za to otrzymałem delikatnego całusa w czoło, który chyba powinien wynagrodzić mi to milczenie. Dłonie chłopaka znalazły się na mojej szyi, a kciuki zawędrowały na policzki.
- Zostaniesz? - zapytałem raz jeszcze. Way spojrzał mi głęboko w oczy, po czym przymknął powieki i pokiwał słabo głową.
- Zostanę - wyszeptał tuż przy moich ustach, po czym mocno na nie naparł swoimi. Nie zamierzałem się odsuwać. Tylko głupiec rezygnuje z czegoś, na co od tak dawna czekał.


************************

Na piętro domu zwabiła mnie melodia z dziecięcej zabawki. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, lecz wszystko wskazywało na to, że budynek jest opuszczony od lat. Stare schody skrzypiały, ściany pokrywała pleśń, a deski w podłodze oddzielały spore dziury. Mieszkanie wydawało się puste. Jednak ta melodia...
Ostrożnie stawiałem kolejne kroki, jakby podstawa, na której stałem, zaraz miała runąć z hukiem w dół.
Nie wiedziałem, dlaczego nadal brnę przed siebie.
Nie rozumiałem, z jakiego powodu wszedłem do środka.
Nie dostrzegałem powodu, dla którego ryzykowałem życie.
Po prostu czułem, że muszę coś sprawdzić. Czułem, że muszę gdzieś być, jakby ta sytuacja miała miejsce wcześniej. Jakby miała miejsce wcześniej i prosiła się o powtórzenie, ponieważ coś nie zostało zrobione prawidłowo.
Nagle muzyka ustała, a ja wraz z nią. Wbity w ziemię, kiedy dotarł do mnie dźwięk ponownego nakręcenia mechanizmu zabawki.

ZGRZYT!

ZGRZYT!

Przełknąłem ślinę, kiedy ta sytuacja stała się jeszcze bardziej chora i pokręcona niż na początku. Dreszcz wywołany strachem przeszedł na wskroś moje ciało.

ZGRZYT!

ZGRZYT!

Po domu znowu rozniosła się kojąca dziecięce nerwy melodia. Oznaczało to tyle samo co fakt, że nie jestem w tym domu sam. Wbrew pozorom, nie napawało mnie to pocieszeniem. Mój niepokój jedynie się wzmógł. 
Pomimo licznych wątpliwości, nadal parłem przed siebie. Podświadomość nakazywała mi udanie się na przód, jakby ten rezydent był moim celem.
Wszedłem niespiesznie do pokoju, lecz nikogo w nim nie zastałem. Rozejrzałem się dokoła, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Byłem tutaj sam. Byłem tutaj całkiem sam, ale ktoś musiał nakręcić zabawkę. Moje spojrzenie padło na stojące na przeciwko łóżeczko.
Przy każdym stawianym przed siebie kroku, słyszałem trzeszczenie paneli. Złowrogość tego dźwięku przyprawiała mnie o bicie serca tak szybkie, że aż ćmiło pozostałe zmysły. Nie czułem się bezpiecznie w obecnej sytuacji.
Kiedy oparłem dłonie na rancie łóżka, moim oczom ukazał się obraz, który wprawiał w stan oniemienia. Materac był pusty i żadne dziecko na nim nie leżało. W pościeli jedynie skrywał się oplamiony krwią kwiat białej lilii. Wyciągnąłem w jej kierunku dążącą dłoń, lecz zamarłem w połowie, słysząc szuranie za plecami.
- Jest taka piękna, Gee - powiedział dziecięcy głos. Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się w kierunku, jak się okazało, dzieci. Początkowo nie odczuwałem strachu, jednak mój wzrok padł na ich ubrudzone czerwienią sukienki oraz dłonie, za które się trzymały. Dziewczynki wyglądały identycznie, a rozróżnić mogłem je jedynie po stopniu zabrudzenia ubrania i liczbie ran na skórze. Nacięcia były wszędzie, a najbardziej ucierpiała twarz, której brakowało oczu. Patrząc na nie, nie odczuwałem obrzydzenia, strachu czy wstrętu, lecz bardziej współczucie oraz zrozumienie.
- Nieprawdaż? - zapytały jednocześnie, co spowodowało u mnie lekkie drżenie ciała. Posiadały różne barwy głosu, co wywołało nieco upiorne wrażenie. Automatycznie wróciłem do rzeczywistości i poprzednich myśli. Dostrzegłem plamy krwi na ścianach, które zaczęły się powiększać, jakby płyty gipsowe nią nasiąkały od drugiej strony. Na podłodze zaczęła się formować duża, bordowa plama. Błądziłem wzrokiem po pokoju, czując się osaczony, jakby wszystkie te niedogodności zmierzały w moim kierunku. Oderwałem wzrok od rozlewającej się cieczy, która była coraz bliżej moich butów i podniosłem go na bliźniaczki. Patrzyły na mnie w sposób sugerujący, że widzą mimo oczywistej ślepoty. Uśmiechały się, pomimo pękniętych ust naznaczonych zakrzepłą krwią. Skóra na ich policzkach zaczęła pękać, jakby były porcelanowymi laleczkami, które ulegają zniszczeniu w zbyt wysokiej temperaturze wypalania. Pojedyncze rozdarcia szybko się powiększały i przeradzały w całą sieć odkrytych tkanek. Pajęczyna dynamicznie się rozrastała, odkrywając surowe, pulsujące mięśnie. Kiedy płaty ich skóry zaczęły odpadać, objął mnie strach tak wielki, że nie byłem w stanie wykonać ani jednego kroku. Obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić, czy kwiat lilii nadal leży na swoim miejscu. Był tam, lecz nie w pierwotnej postaci. Liście pożółkły i pomarszczyły się, przesądzając o tym, że teraz to był jedynie zwykły chwast.
- Była taka piękna, Gee. - Dziewczynki zaśmiały się złowrogo, tracąc coraz bardziej swój pierwotny kształt. Zacisnąłem mocno palce na szczebelkach łóżka, cofając się jak najdalej od nich. - Taka piękna - powtórzyły, rozlatując się na kawałki tuż pod moimi stopami.


Zerwałem się z krzykiem z łóżka, oddychając tak szybko, jakbym uciekał całą noc przed policją. Przymknąłem powieki, starając skupić się na uregulowaniu dyszenia. Odchyliłem głowę do tyłu i otworzyłem usta.
- Wszystko dobrze? - usłyszałem niepewny szept Franka za plecami. Chłopak położył delikatnie swoją dłoń na moim barku, jakby nie chciał mnie wystraszyć.
- Chyba tak - pokiwałem nieznacznie głową. Ręka Iero zjechała powoli w dół, zostawiając uczucie dotyku na skórze. Byłem mu wdzięczny, że nie drążył tematu, lecz mimo wszystko pragnąłem jego bliskości. Dlatego kiedy tylko chłopak położył się z powrotem plecami do mnie i nakrył kocem, poszedłem w jego ślady. Przysunąłem się do Franka, wtulając w jego plecy. Brunet spiął się na chwilę, lecz nie trwało to długo. Nie podjął próby odwrócenia się do mnie, ale wyswobodził rękę spod okrycia i sięgnął nią do tyłu. Kiedy poczułem palce chłopaka na swojej głowie, pozwoliłem sobie ukryć nos w zagłębieniu jego szyi pomimo wciąż dzielących nas barier. Nie spodziewałem się, że tak przyjemnie będzie znów poczuć ten zapach i ciepło drugiego ciała.
- Przepraszam - wyszeptałem, zawierając w tym pokorę i żal za wszystko, czego się do tej pory wobec Franka dopuściłem.
- Śpij, Gerard - powiedział tylko, przeczesując mi włosy ostrożnym ruchem. - Śpij.




************



Hue, hue < patrzy na kalendarz >. Sorrrrrry!

6 komentarzy:

  1. Tak strasznie chcę wiedzieć co ukrywa przed Frankiem Gerard. Ciekawość zabija mnie po prostu. Kolejny bardzo dobry rozdział i "skok w czasie" ^^ Mam nadzieję, że otrzymam odpowiedzi na dręczące mnie pytania - aura tajemniczości jest rzeczą naprawdę wspaniałą, jednak potrafi doprowadzić człowieka do skraju wytrzymałości i cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG, jaki skok czasowy! Nie spodziewałam się tego, ale podoba mi się taka koncepcja. Co mi się za to bardzo, ale to bardzo nie podoba, to zachowanie Gerarda w stosunku do Franka, nie ważne, jak bardzo potrafię postawić się w jego sytuacji. Tak po prostu nie powinno być. Z drugiej strony rozumiem go i wiem, że czasami okoliczności doprowadzają człowieka do takiego stanu, kiedy musi zwyczajnie odpychać od siebie bliskich, aby ich chronić przed samym sobą. Dobrze oddałaś atmosferę tego bolesnego procesu, zarówno z punktu widzenia Franka, jak i Gerarda. Darsiu, co ja mogę jeszcze rzec? Że świetne i że czekam na następny :3.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział był taki adgfshakal *.*
    Sądziłam, że napiszesz ten rozdział o tym zemdleniu (jest takie słowo?) Gee. A Ty to napisałaś z perspektywy czasu, czego się nie spodziewałam.
    Jestem ciekawa, co Gee chce ukryć przed Frankiem i dlaczego. Ja wiem, że Gerard sądzi, że jak wszystko przed nim ukryje, to będzie super, pięknie i w ogóle. No dobra, może nie pięknie XD I w ogóle, nie podoba mi się stosunek Gerarda wobec Franka, jest tak cholernie oschły wobec niego...A Franio potrzebuje tylko i wyłącznie miłości.
    Mam nadzieję, że 30. rozdział pojawi się szybciej. Życzę Ci, Darsusiu, dużo weny ;3
    xoxo
    ~BulletproofBlade

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział był taki piękny... Na początku, bardzo mnie zasmuciło, że Frank i Gerard się nie dogadują, więc przez jakiś czas czytania po prostu myślałam, że coś się złego stanie w tym rozdziale, nie wiem, Gerard zerwie z Frankiem, czy coś... Ale nie! Na szczęście nic takiego się nie stało, co mnie bardzo cieszy! :D Jestem ciekawa, co też takiego Gerdziu ukrywa przed biednym Frankiem... *grymas myślenia*
    Myślałam też, że Gerard będzie no taki nijaki do końca rozdziału i jego wypowiedzi będą się ograniczały do: "Tak", "Może", "Nie wiem", "Nie" XD
    Bardzo urocze było, gdy się przytulali :(
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i dużooo weny życzę! ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. 3 próba dodania komentarza XD
    Szkoda mi Franka. Gerard powinien mu powiedzieć o wszystkim co przeżywa itd. Nawet jeżeli wystraszy tym Iero. Może byłoby mu z tym wszystkim lżej...
    Coś czuję, że tylko na chwilę między nimi będzie dobrze.
    Rozdział śwuetny. Ładnie opisałaś przemyślenia, uczucia chłopaków.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń