czwartek, 21 sierpnia 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 028 }



         - Frank! Zaczekaj! - Gerard krzyknął za mną, wybiegając z domu. Wziąłem głęboki oddech, przystając i odwróciłem się do niego, przybierając maskę. Chciałem wyglądać tak, jakby nic się nie stało. Nie miałem zamiaru robić niepotrzebnych scen i zgrywać wielce poszkodowanego, chociaż słowa Marii mnie szczerze dotknęły. - Co się stało? - zapytał chłopak, kiedy do mnie dotarł.
- Nic - odpowiedziałem powoli tak, aby nie dać przejąć chwili słabości władzy nad moimi emocjami.
- Jasne - prychnął Gerard. - Dlatego zapewne wyszedłeś ode mnie w pośpiechu, zastawiając za sobą atmosferę niezręcznej ciszy.
- Po prostu chciałbym już  wrócić do domu.
- Miałeś nocować przecież u mnie... Twoje rzeczy są na górze. – Po tych słowach chłopaka dotarło do mnie, że i tak zbyt impulsywnie zareagowałem. Jak żałośnie musiało to wypaść w oczach gości. Fochnięty nastolatek, który usłyszał kilka nieprzyjemnych słów, wyszedł w pośpiechu, obrażając się na cały świat. Teraz tym bardziej nie chciałem tam wracać.
- Tak, ale... – zacząłem nieskładnie, nie wiedząc, jak ująć ogół w sensowną całość.
- Co ona ci powiedziała? - przerwał mi, jakby wiedział doskonale, co zaszło.
- Nic - mruknąłem, opuszczając wzrok. Dałem mu tym samym dość jasną odpowiedź, ale co poradzić. Niekiedy mowa ciała zdaje się być silniejsza niż same słowa.
- W takim razie wracamy? - zapytał, podpuszczając mnie.
- Gerard... - mruknąłem. - Proszę, nie. Zostaw mnie po prostu dzisiaj samego, dobrze?
- Póki nie wyjaśnisz mi, o co chodzi, to możesz zapomnieć - oznajmił twardo chłopak. - I tak się dowiem, a wolę to usłyszeć od ciebie.
Podniosłem zbolały wzrok na czarnowłosego. Skarżenie się w takich sytuacjach było żałosne. Wolałem zacisnąć zęby, pomilczeć trochę, przeboleć zniewagę i przełknąć gorzkie słowa, aby ostatecznie w końcu wrócić do normalności. Way stawiał mnie w niezręcznej sytuacji. Może i nie lubiłem Marii, ale to nie był powód, żeby na nią donosić i robić zbędną dramę. Mimo wszystko nie dawał mi wyboru i wiedziałem, że jakoś wyrzucić to z siebie muszę, chociaż ledwo te słowa przejdą mi przez gardło. Podszedłem do Gerarda, a następnie oparłem czoło na jego ramieniu. Niezbyt czułem się na siłach, aby patrzeć mu bezpośrednio w oczy.
- Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie pojąć tego, co czujesz. Wiem to - zacząłem. – Nigdy nie będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że odnalazłem drogę do zrozumienia siły twojego cierpienia. Nie zaznałem wcześniej podobnego bólu na swoim ciele i go nie zaznam. Chciałbym ci pomóc, naprawdę - podniosłem wzrok na Waya. - Ale nie wiem jak - szepnąłem. - Staram się tego nie brać mocno do siebie, ale słowa Marii zawierają w sobie wiele prawdy. Jeżeli rozchodzi się o sprawy gorszej strony twojego życia, jestem zbędny. Ona przynajmniej umie zaradzić pewnym sprawom. Ja nie, ponieważ tego nie rozumiem, a ty mnie tak blisko nie dopuszczasz.
- Dla twojego dobra - odpowiedział Gerard, kładąc mi swoją dłoń na policzku.
- Źle mi z tym, że nie mogę nic zrobić. To boli, Gee. Ta bezradność... Maria...
Nie dokończyłem zdania, ponieważ czarnowłosy przyłożył mi swoją rękę do ust. Popatrzyłem na niego z brakiem zrozumienia wymalowanym na twarzy. Way uśmiechnął się tylko, skupiając wzrok na moich oczach. Serce mi szybciej zabiło na samą myśl, że ponownie mógłby mnie dotknąć w sposób, który wprawia w stan zawstydzenia. Dłoń Gerarda powoli odblokowała mi usta, lecz nie wypowiedziałem już ani słowa. Chłopak chciał chyba coś powiedzieć, więc nie miałem zamiaru mu przeszkadzać.
- Przestań w końcu o niej gadać – odparł z naciskiem. - Maria może jest ważna, ale nawet w jednej czwartej nie pomaga mi tak jak ty. Dajesz mi dużo więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek będzie w stanie dać. Nie rozumiesz wielu rzeczy, ale jak to ma się do nas? Dla mnie jesteś idealny - powiedział cicho. Wiedziałem, jak trudno przechodzą mu podobne słowa przez gardło. Fakt, że właśnie pokazał mi swoją emocjonalną stronę, niewiarygodnie mnie poruszył. - Nie jest ważne, co sądzi Maria i jak bardzo chce ciebie zranić złym słowem. Ona się nie liczy w takich chwilach. To ciebie kocham, Frankie - głos mu zadrżał, a mi momentalnie zabrakło powietrza w płucach. Powiedział mi w końcu to jedno jedyne słowo, co do którego prawdziwości przekonany nie był, a które usłyszeć kiedyś miałem ogromną nadzieję. - Kocham cię, słyszysz? Naprawdę i szczerze. Nic tego nie może zniszczyć. A zwłaszcza taka suka, jaką jest Maria. Jesteś mi potrzebny - szepnął, zagarniając w swoje ramiona. - Tak bardzo potrzebny...


************************


Zszedłem powoli po schodach do kuchni, wycierając włosy już lekko wilgotnym ręcznikiem. Nie zapalałem światła, ponieważ księżyc i tak wystarczająco uraczył podłogę swoim blaskiem. Poza tym w lodówce zapalało się światełko przy otwieraniu drzwi, a właśnie do jej wnętrza pragnąłem się dobrać.
W domu panował mrok oraz cisza tak, jakby ten związek wpisywał się w symbiotyczną relację. Odpowiadało mi to. Chciałem i musiałem odpocząć po zdarzeniach dzisiejszego wieczoru. Słowa Marii wciąż odbijały się echem w mojej głowie. Potrząsnąłem nią na boki, jakby te kilkadziesiąt raniących zdań jakimś cudem było w stanie roztrzaskać się o ściany czaszki.
Kilka kropel wody ześlizgnęło się z końcówek moich włosów i ściekło po karku, odnajdując prostą drogę pod koszulkę. Zadrżałem, wracając do rzeczywistości. Wziąłem z półki paczkę z serem i masło, po czym prędko zamknąłem lodówkę. Wyjąłem chleb z szafki, aby rozłożyć kilka suchych kromek na kuchennym blacie. Mało wymagający posiłek, lecz idealny na zapchanie żołądka, który aż burczy z cichego zadowolenia pewnym wyznaniem. Uśmiechnąłem się do siebie lekko; z zadowoleniem zabrałem się za moje małe gotowanie.
Kiedy sięgałem po ogórka i nóż, z piętra doszedł do mnie odgłos spadających na ziemię plastikowych butelek. Westchnąłem cicho, przewracając oczami. Kilka sekund szumu i w domu ponownie zapanowała cisza, aż serce drgnęło mi nienaturalnie jakby w obawie, że mogłoby się coś stać. Po chwili jednak usłyszałem szum spuszczanej pod prysznicem wody. Odetchnąłem z ulgą.
Wróciłem do obierania warzywa i krojenia go w plasterki. Usta wykrzywił mi ironiczny uśmieszek. Nieporadność Gerarda czasami bywa nieco zabawna.
Smarując chleb masłem, starałem się na tym skupić w wystarczającym stopniu, aby odgonić niekomfortowe myśli. Jednakże im bardziej starałem się o tym nie myśleć, tym większe dziury powstawały w mojej podświadomości, wpuszczając na teren prywatny intruza. Wciąż pamiętam zdegustowaną minę Stevena, kiedy proponował, że nas do mnie podwiezie. Wiedziałem, że to nie mną był rozczarowany, ale myśl, że w jakikolwiek sposób zawadzam, zdawała się być silniejsza. Jim nic nie powiedział. Słowa okazały się zbędne. Było mu głupio, że jako gospodarz dopuścił do podobnej sytuacji. Z kolei ja zapadałem się pod ziemię z myślą, że sam do niej doprowadziłem, nie robiąc wymarzonego pierwszego wrażenia. Marii nie widziałem, co było mi na rękę. Poszedłem tylko prędko po swoje rzeczy do pokoju Gerarda, a potem wróciłem. Nie sądzę mimo wszystko, aby dziewczyna czuła skruchę. Kiedy ktoś jest przekonany co do głoszonych racji, nie patrzy na to, czy kogoś po drodze urazi swoim stanowiskiem. Zmyłem się niczym tchórz, jak złodziej pod osłoną nocy.
Kiedy skończyłem robić kanapki, wytarłem ręce w koszulkę, szukając jakiegoś talerza. Nie przejąłem się bałaganem, ponieważ towarzyszyła mi okropna myśl, że mama się tym zajmie, kiedy wróci z pracy. Nie tak postępuje wzorowy syn. Lecz ja nim nie byłem, a to jedyne usprawiedliwienie, którym na chwilę obecną mógłbym uciszyć sumienie. Byłem nieco leniwy, ale tłumaczyłem się tym, że na górze czeka na mnie chłopak. Domownikowi nie wypada zaniedbywać gościa. Liczyłem się jednak z faktem, że kobieta poczeka z robieniem scen, aż Gerard wyjdzie, a kiedy tylko jego tyłek zniknie za drzwiami, dostanę taki opierdol, że będę lizał ten blat własnym językiem.
Szedłem na górę po schodach z przekonaniem, że co ma mnie spotkać jutro, odbędzie się jutro. Dzisiaj jest dziś.
Zmierzając do pokoju, zatrzymałem się przy łazience i zapukałem w drzwi, aby zwrócić uwagę Waya.
- Przynieść ci jakieś ciuchy? - zapytałem podniesionym głosem w celu przebicia się przez szum wody.
- Jakbyś mógł - odpowiedział czarnowłosy. Przewróciłem oczami. No mogę, mogę, pomyślałem.
Wszedłem po szczebelkach drabinki do pokoju. Postawiłem talerz z kanapkami na stoliku, po czym uklęknąłem przy komodzie, gdzie trzymałem wszystkie ubrania od ciotek, które chyba miały mnie za gracza drużyny koszykarskiej. Tak to jest, kiedy rodzina mieszka zbyt daleko, aby przekonać się na własne oczy, że mały Frankie w sumie nadal wiele nie urósł...
Spomiędzy ust wydobyło mi się ciche westchnienie rozżalenia.
Wyciągnąłem na wierzch jakąś koszulkę i bokserki z innej szuflady. Kiedy wstałem z klęczek, dopiero do mnie dotarło, że za chwilę wbiję Gerardowi do łazienki, gdzie być może będzie stał nagi pod prysznicem. Spaliłem cegłę, kręcąc energicznie głową. Halo, halo. Co to za nieprzyzwoite myśli, chłopczyku?! Po prostu poczekam chwilę pod drzwiami, aż przestanie się myć, postanowiłem. Zacisnąłem mocno palce na materiale trzymanej koszulki i usiadłem przy ścianie pod łazienką, wyczekując odpowiedniego momentu.
Minuty się dłużyły niesamowicie, ale nie wiedziałem, czy tak rzeczywiście upływa czas, czy to tylko moja wyobraźnia jest odpowiedzialna za naginanie rzeczywistości. Kiedy Gerard przestał się w końcu guzdrać i rozległ się dźwięk odsuwanej kabiny, odczekałem parę chwil, aby w końcu wstać. Zapukałem niepewnie do drzwi.
- Wejdź, wejdź - powiedział przytłumionym z lekka głosem. Nacisnąłem niepewnie na klamkę, wysuwając się do środka, aby pomieszczenie nie straciło swojego ciepła.
- Jezu, ale tu jest parno - zdziwiłem się.
Położyłem czyste ubrania na klapie muszli klozetowej z zamiarem szybkiego wyjścia na korytarz. Słabo mi się w tym miejscu oddychało. Spojrzałem kątem oka na Gerarda, po czym doszedłem prędko do wniosku, że to był poważny błąd.
Chłopak wycierał energicznymi ruchami włosy, będąc przewiązanym w biodrach jedynie ręcznikiem. Przełknąłem ślinę z wrażeniem, że powinienem spieprzać, a nie gapć się na jego pracujące mięsnie, wilgotną skórę i całą tę oprawę. Zamiast jednak zrobić coś w kierunku przekroczenia progu, moje wewnętrzne drugie ‘ja’ zadecydowało, aby zostać. Oparłem się plecami o ścianę i obserwowałem ciało chłopaka jak alfons dziwkę na wystawie. Zmarszczyłem brwi, sunąc wzrokiem wzdłuż jego kręgosłupa na dół. Przerażał mnie fakt, że wszystkie jego tatuaże, nawet te najmniejsze, przyprawiały go o straszliwy ból, kiedy powstawały. Przyrównał to do wypalania, wydzierania, wykłuwania żywcem w skórze. Mimo że Way powiedział mi, abym nie patrzył na nie wzrokiem, który wyraża litość czy współczucie, to naprawdę momentami nie byłem w stanie postąpić inaczej. Przeszedłem ze stanu autentycznego przerażenia do odczuwania emocjonalnego cierpienia za każdym razem, kiedy zobaczę jeden z tych znaków.
Olivia mówi, że to normalne etapy na drodze do pogodzenia się z tym, że ktoś cierpi.
Gerard twierdzi, że to głupota i nie ma się czym przejmować.
Wtedy Olivia dodaje, że sama przez to przechodziła, kiedy jej przyjaciółka dostała diagnozę raka kości.
Dlatego zaufałem pani psycholog i liczyłem, że wkrótce jakoś sobie z tym poradzę. Nauczę się traktować przypadłości Gerarda jako moją codzienność. Przestanę patrzeć na niego wzrokiem, który określa jako irytujący. Przyzwyczaję się do tego, że nie jest jak każdy. Bo on jest wyjątkowy w dołującym tego słowa znaczeniu.
Podszedłem bliżej Waya i przyłożyłem rękę do jego pleców, sunąc palcem po tatuażu. Chłopak niemal od razu zadrżał, a ja zabrałem dłoń i odsunąłem się zawstydzony własną śmiałością.
- Przepraszam - szepnąłem, kiedy czarnowłosy odwrócił się do mnie przodem z zaskoczoną miną.
- Nie masz za co - uśmiechnął się nieznacznie po chwili. - Lubię, kiedy mnie dotykasz - mruknął, wzruszając ramionami z zażenowaniem. Zarumieniłem się jeszcze bardziej niż wcześniej.
Kiedy chłopak podszedł do mnie na tyle blisko, abym bez przeszkód słyszał wydychane przez niego powietrze, moje serce doświadczyło rozregulowanego bicia. Raz zamierało, raz ożywało ponownie, podczas gdy ślina zgromadziła mi się w gardle i wręcz błagała o przełknięcie.
Zachowywałem się niedorzecznie.
Nie raz przecież Way łamał wszelkie bariery mojej intymności.
Nie raz się całowaliśmy.
Nie raz czarnowłosy mnie przytulał.
Dzisiejsza atmosfera dla mnie różniła się dość znacząco od tej codziennej. Narodziło się we mnie niestosowne napięcie, które było głęboko skrywanym i tłumionym przez strach oraz wstyd pragnieniem. Wypełzło ono dzisiaj na powierzchnię z potrzeby wyparcia zła zaznaniem cielesnej przyjemności.
Potrzebowałem dzisiaj dotyku innego niż zazwyczaj.
Potrzebowałem ust bardziej zapalczywych niż normalnie.
Potrzebowałem ruchów znacznie gwałtowniejszych i brutalniejszych niż na co dzień.
Potrzebowałem po prostu Gerarda całego dla siebie, a to był ten moment, kiedy dałem obawom odejść w odległy kąt i schować się w zakamarku nasyconej wieczną niepewnością podświadomości.
I on to wyczuł.
Ujrzałem zdecydowanie w jego zielonych oczach, które zostały odkryte przez zlepione wodą kosmyki włosów.
Poczułem to dzięki jego dłoniom na moich biodrach, szybkim oddechu na mojej szyi, nosie sunącym wzdłuż linii mojej szczęki i w końcu ustom, które powoli, delikatnie oraz z uczuciem zatopiły się w moich wargach.
To wszystko było marnymi sekundami, które jedynie podsycały podniecenie, rozochocały zmysły, dały poszaleć wyobraźni, rozbijając zrównoważony wcześniej emocjonalizm.
To wszystko było marnymi sekundami, ponieważ Gerard odsunął się ode mnie, wciąż intensywnie spoglądając mi w oczy.
Pytał, nie wypowiadając ani jednego słowa.
Pytał, chociaż nie musiał.
Pytał, chociaż znał odpowiedź.
A ja znowu poddałem się zielonej hipnozie, opadając ciężko plecami na ścianę.
Uspokajałem oddech oraz serce, badając uważnie mimikę twarzy Gerarda. Uniosłem dłoń do góry, dotykając jego policzka. Chciałem przez chwilę zostać w tym właśnie miejscu i po prostu mu się przyglądać, ale moje pragnienia się zmieniły. Przejechałem powoli kciukiem po jego dolnej wardze. Zakreśliłem palcem linie jego łuku brwiowego. Na koniec spojrzałem w jego oczy po raz setny tego dnia i ujrzałem w nich zapowiedź wspaniałej nocy. Moja dłoń powędrowała na kark Waya. Przyciągnąłem do siebie chłopaka szybko oraz gwałtownie, jakby ktoś zaraz miał wejść do łazienki i odebrać mi go na zawsze. Związane to jednak było z natrętną myślę, że jeszcze chwila, a mógłbym się zawahać i wycofać. Nie chciałem dłużej czekać. Dłonie Gerarda zderzyły się głośno ze ścianą po obu stronach mojej głowy, a usta raz jeszcze przygniotły mi wargi, lecz znacznie brutalniej niż poprzednio.
Całowałem go mocno.
Całowałem go namiętnie.
Chciałem go poczuć.
Chciałem odgonić inne myśli.
Liczyło się tylko to ciało przede mną.
Ręce Gerarda prędko i chaotycznie wniknęły pod moją koszulkę, aż nie zauważyłem, kiedy znalazła się na ziemi pod naszymi stopami. Wszystko nabierało tempa tak szybko, że nie było miejsca na myśli, a każde działanie opierało się na czystym instynkcie. Usta chłopaka nie wytrwały długo w jednym miejscu, zaraz zaczynając błądzić po mojej twarzy, szyi oraz klatce piersiowej. Zatopiłem palce we włosach Gerarda, gwałtownie skupiając jego uwagę ponownie na swoich wargach. Poczułem, jak Way się uśmiecha, energicznie szukając swoim językiem mojego. Miażdżył mi usta tak długo, aż poczułem, że zaczynają drętwieć. Nie przeszkadzało mi to wcale. Nie zgłaszałem sprzeciwu, ponieważ od czasu do czasu w tym nagromadzeniu kończyn niekiedy otarłem się w nadwrażliwym na dotyk miejscu, co tylko wzmagało chore pragnienie ciała przede mną.
Oderwałem się na chwilę od ściany, pragnąc zmienić trochę pozycję, lecz czarnowłosy obrócił nas w ten sposób, że uderzyłem mocno plecami o drzwi z rękoma przygwożdżonymi nad głową do drewnianej płyty i nogą narwańca miedzy udami. Jęknąłem bardziej z rozkoszy niż bólu, gdyż podobała mi się ta brutalność. Dostarczała w pewnym sensie chorej satysfakcji. Chciałem więcej i miałem zamiar dążyć do uzyskania odpowiedniej dawki przyjemności. Kiedy zagryzłem się mocniej na wardze Gerarda, poczułem jak dzielący nas materiał w postaci ręcznika, zsuwa się z jego bioder i zawisa gdzieś w okolicach przylegających do siebie kolan. Way tak naprawdę chyba nawet tego nie zauważył. W pomieszczeniu bowiem było tak gorąco, że taka znacząca różnica temperatury dla odsłoniętej skóry niemalże nie istniała.
Uwolniłem swoje dłonie z uścisku chłopaka, zsuwając nieudolnie własne bokserki do połowy, kiedy jeden z łokci przypadkowo nacisnął na klamkę, przez co drzwi pod sporym naciskiem huknęły o ścianę na zewnątrz. Runęliśmy na ziemię jak worek ziemniaków przywitani przez chłodne powietrze korytarza. Upadek nie okazał się bolesny, co zapewne zawdzięczałem buzującej w żyłach adrenalinie. Nie chciałem myśleć o jutrzejszych konsekwencjach w postaci siniaków, ponieważ to było najmniejsze zmartwienie. Gerard zaczął się śmiać, kładąc rękę na moim biodrze. Odchyliłem głowę do tylu, również uśmiechając się głupio.
- Idziemy do pokoju? - wysapał mi do ucha.
- Posrało cię chyba - odpowiedziałem urywanym głosem. Wiedziałem, że nie mogłem teraz odpuścić takiej okazji. Poza tym nie sądziłem, abym był w stanie ruszyć się z tak zmiękczonymi kończynami. - Zostajemy na podłodze.
Chłopak już nic więcej nie mówił. Zagryzł się subtelnie na mojej brodzie, ssąc delikatnie jej skórę, zjeżdżając od razu językiem aż na podbrzusze, gdzie zwolnił, ściągając do końca moje bokserki. Poczułem się nagi, mimo że skrawek tego materiału nie stanowił wiele. Ten moment uświadomił mi dokładnie, jak wielką przeszkodą są niekiedy bariery psychiczne. Czułem się fantastycznie ze świadomością, że właśnie pokonałem jedną z nich.
Gerard nachylił się nad moim kroczem, rozkładając mi nogi na bok. Sapnąłem z rozkoszy, kiedy poczułem jego miękkie usta na wewnętrznej stronie uda. Składał tam szybkie, zapalczywe pocałunki, podczas gdy ja byłem w stanie jedynie błądzić palcami po jego głowie, ściągać go niżej, wzdychać i nie trzymać się żadnej myśli dłużej niż sekundę. Way szybko wrócił na górę, odnajdując moje usta. Wpił się w nie dziko, jakby był spragniony każdego połączenia naszych warg. Raz kosztował je gwałtownie, zapalczywie i bez opamiętania, a raz powoli, delektując się chwilą i tą bliskością.
Zacisnąłem mu mocno dłonie na karku, kiedy poczułem jego palce w swoim odbycie. Zrobił to tak szybko, że nawet nie zorientowałem się do końca, kiedy dokładnie to nastąpiło. Był to pewnego rodzaju dyskomfort, lecz nie odczułem go mocno. Skupiłem się na oczach Gerarda, które intensywnie się we mnie wpatrywały. Odwzajemniłem to palące spojrzenie, któremu raczej nikt by się nie oparł. Ręka Waya zacisnęła się mocno na moim biodrze i musiałem aż zacisnąć powieki, kiedy poczułem, że we mnie wszedł. Odetchnąłem głęboko, krzyżując nogi na dolnym odcinku pleców chłopaka. Wszystko na chwilę się zatrzymało i słyszałem jedynie nasze oddechy oraz szaleńcze bicie własnego serca. Uśmiechnąłem się szczerze do górującego nade mną przystojniaka. Zarzuciłem Gerardowi ręce na ramiona, przyciągając go do pocałunku. Way odwzajemnił leniwie pieszczotę, zaczynając powoli poruszać biodrami.
To był nasz osobisty moment.
Decydujące przełamanie wstydu i wszelkich innych barier.
Akt bezgranicznego zaufania oraz oddania.
Nie było gdzie się śpieszyć, mimo że początkowy wybuch brutalności i dzikości nie wskazywał pierwotnie na subtelną dawkę uczucia bez szczypty agresji. Jednak zapanowała delikatność, powolne poznawanie siebie dotykiem i zapachem.
Jęknąłem głośno, kiedy Gerard pchnął nieco mocniej, przyprawiając mnie o fale niewysłowionej ekstazy, która rozlała się po całym moim ciele. Zdawał się dokładnie wiedzieć co robić, aby było mi dobrze. Dlatego mu zaufałem. Wiedziałem, że nigdy świadomie nie zrobiłby mi krzywdy. Całkowicie poddałem się temu, co zamierzał ze mną zrobić. Do dyspozycji uzyskał całe moje ciało i pragnąłem, aby jak najlepiej je dzisiejszej nocy wykorzystał.
Wbiłem palce w ramiona chłopaka, kiedy przyspieszył. Skrył twarz w mojej szyi, a ja starałem się zignorować ból, którego dostarczało mi ocieranie się kręgosłupem o deski na podłodze. Odsuwałem to w kierunku mojej sfery niewiadomej. Wypierałem to niezbyt przyjemne doznanie, by nie blokować czegoś o znacznie przyjemniejszym podłożu. Z każdą minutą stawało się to jednak coraz bardziej nieznośne i uporczywe. Oddychało mi się coraz ciężej, a mięśnie zdawały się robić coraz słabsze. Kolejne dawki przyjemności przyprawiające mnie o dreszcze, wszystko jednak skutecznie wynagradzały.
Wszelki dyskomfort stawał się niczym.
Każda niewygoda była błahostką w porównaniu do usłyszenia jęków Gerarda nade mną, które mieszały się z głośnymi krzykami pod nim.
Skupiałem się na tej symfonii, dając odpłynąć myślom. Seks działał jak narkotyk. Pozwalał odciąć się od świata zewnętrznego, zatopić w doznaniach. Dać spoconym ciałom szansę na bycie jeszcze bardziej mokrymi. Zaciskając dłonie na skórze Gerarda, czułem pod palcami zarys jego mięśni oraz kości. Właśnie przeżywaliśmy moment jedyny w swoim rodzaju. Tylko w takich chwilach byliśmy w stanie ujrzeć siebie nawzajem w pierwotnej postaci. Pchał nas pierwotny instynkt potrzeb zaspokajania pragnień ciała. Rodziły się pierwotne myśli nastawione jedynie na odbiór hedonistycznych uciech. Jednostronny tok rozumowania to najlepsza odskocznia od codzienności.
W akompaniamencie jęków oraz głośnych westchnień i krzyków poczułem, że niedługo będziemy kończyć.
Ostatnie kilka minut, które przepełniały nerwowe pchnięcia wykonywane na oślep, pozostawiały wrażenie tych, jakie najbardziej odbiją się mi w pamięci.
Ostanie kilka sekund, które przepełniało niezdrowe wręcz pragnienie przyspieszenia, zadania bólu i ofiarowania rozkoszy, zaczerpnięcia odrobiny świeżego powietrza i zatracenia się do końca w brutalności.
Napiąłem mięśnie, kiedy poczułem, że wszystko, całe podniecenie seksualne, które tak się nakumulowało, uchodzi ze mnie w ciągu kilku chwil wraz z uczuciem ciepła i wypełnienia, kiedy Way też doszedł w tym samym momencie. Wszystkie skurczone mięśnie trzymały jeszcze trochę, po czym zaczęły stopniowo puszczać, czemu towarzyszyło kompletne wycieńczenie zapasów energii. Nie rozumiałem, jak niektórzy są w stanie robić to kilka razy pod rząd, kiedy ja wysiadałem już po pierwszej rundzie.
Zajęło mi dłuższą chwilę  zebranie wszystkich myśli do kupy i uspokojenie emocji. Musiało to do mnie dotrzeć, dlatego potrzebowałem unormowanego oddechu dla rozjaśnienia umysłu i zniwelowania dźwięczenia w uszach. Zadowalał mnie jednak fakt, że nie odczuwam żadnego skrępowania czy pragnienia nagłej ucieczki. To już był chyba wielki plus, ponieważ za każdym razem, kiedy wcześniej ku czemuś podobnemu się zbliżaliśmy, znajdowałem mniej lub bardziej adekwatną wymówkę, aby uciec.
Leżałem z Gerardem na podłodze, a światło padające z łazienki, oświetlało nasze nagie ciała. Nie było ono rażące, a nawet raczej stosunkowo słabe, także nie przeszkadzało w delektowaniu się chwilą. Nagle jednak poczułem ten chłód, który panował poza łazienką. Przejmujący dreszczyk, jaki musiał się kiedyś pojawić. Cała erotyka nieco opadła, a zimno wkroczyło na scenę, dając się dodatkowo we znaki dzięki kropelkom potu na ciele. Całokształt zdawał się wracać do poprzedniego stanu, a gospodarka hormonalna z lekka regulować. Jedynie ciężar Gerarda nie dawał mi zapomnieć o tym, że ten moment nie był tylko kolejnym snem podsuniętym przez wybujałą wyobraźnię.
- Nie wierzę, że zrobiliśmy to na korytarzu –wyszeptałem mu do ucha, śmiejąc się do siebie. Zakryłem twarz ręką, chcąc się uspokoić. Chłopak odwzajemnił ten gest, używając jednak mojej szyi do schowania się przed światem.
Ułożyłem delikatnie dłoń na jego głowie, powoli przeczesując mu włosy. Było w tym coś bardzo chłopięcego, wręcz dziecinnego, co nie pasowało do dość ponurego usposobienia Gerarda. Wydawało mi się, że widzę jego szczęście w niewinnej postaci, co jedynie tylko poprawiało mi humor swoją infantylnością. Poczułem usta Waya, które uraczyły moją skórę krótkim i bardzo czułym pocałunkiem, aby z uśmiechem spocząć mi na ramieniu i pozostawić tam kolejny subtelny ślad.
- Szaleństwo – mruknął w końcu w odpowiedzi z przymkniętymi powiekami. - Po prostu szaleństwo.


************************


Kiedy otworzyłem oczy, pierwszym co zobaczyłem, był talerz z kanapkami na stoliku po środku pokoju. Kiedy wszystkie klocki poukładały mi się w głowie, dokładnie doświadczyłem, czym jest znosić ciężar ręki Gerarda na bolących plecach po przeżyciu takiej nocy. Nie czułem się kompletnie na siłach, by wstawać z łóżka, a dodatkowo strasznie bolała mnie głowa. Podniosłem się lekko z westchnieniem na łokciach, łapiąc włosy w garście palcami. Odnosiłem wrażenie, jakbym musiał się nad czymś poważnie zastanowić, lecz nie rozumiałem nad czym. Opadłem bezradnie twarzą w poduszkę, zamierzając wrócić spać. Dolny odcinek pleców nieprzyjemnie pulsował, aż zacisnąłem mocniej powieki, kiedy układałem się na brzuchu. Objąłem ufnie ramionami przyjaciółkę wypchaną pierzem, ponieważ ona nigdy nie narzekała, że ją wykorzystuję do zaspokojenia własnych potrzeb. Była idealnym kompanem do odsypiania takiej nocy jak poprzednia. Kąciki moich ust od razu powędrowały do góry na samo wspomnienie.
Odechciało mi się momentalnie spać, więc schowałem nos w zgięciu łokcia i zacząłem przypatrywać się Gerardowi. Oddychał spokojnie, a także nic nie wskazywało na to, że coś mu się śni. Pojedyncze kosmyki włosów zasłaniały twarz chłopaka i aż prosiły się o odgarnięcie. Nie chciałem go jednak budzić, więc nic z tym nie zrobiłem. Tylko patrzyłem i zachwycałem się, walcząc z myślami, które dziwiły się, że taki facet leży właśnie obok mnie w łóżku. Całkowicie nagi facet. Ponownie uśmiechnąłem się pod nosem, wzdychając cicho. Wyciągnąłem jedną rękę spod poduszki i wyciągnąłem palec w kierunku Waya. Przejechałem powoli opuszkiem po jego ramieniu, które nadal raczyło swoim ciepłem moje plecy. Skóra Gerarda była przyjemna w dotyku. Może nie aksamitna niczym prześcieradło z powieści romantycznej, lecz po prostu przyjemna. Starałem się nie zwracać uwagi na tatuaże czarnowłosego. Wiedziałem, że on za wszelką cenę pragnie, aby zniknęły. Dlatego chciałem zachowywać się tak, jakby ich w ogóle nie było.
- Łaskoczesz - Drgnąłem nerwowo, kiedy Gerard nieoczekiwanie się odezwał.
- Nie strasz mnie - powiedziałem z bijącym szybko sercem, dając mu kuksańca kolanem. Chłopak zaśmiał się cicho, łapiąc ręką bok, w który go dźgnąłem. - Co nie mówisz, że już nie śpisz?
- Byłem ciekawy, czy mnie zmacasz - mruknął z ironią.
- Bardzo śmieszne, Way. Bardzo - zaszydziłem. - Trzeba było zostać komikiem.
- Jestem zbyt dobry. Nie przyjęliby mnie - odgryzł się bez większych emocji.
Między nami zapanowała cisza, lecz wydaje mi się, że jedynie ja czułem się z nią niezręcznie. Nie wiedziałem, czy taktownie by było, gdybym nawiązał jakoś do wydarzeń z wczoraj. Z jednej strony chyba niedorzeczne jest udawanie, że do niczego nie doszło. Z drugiej jednak pewne sprawy wpisują się w tabu i już nigdy się o nich nie wspomina, chociaż każdy wie, o co chodzi.
Każdy wie także, jak skutecznie zmienić temat.
Każdy wie, kiedy spuścić wzrok.
To właśnie chyba jest taka sytuacja. Mimo wszystko Gerard nie wydawał się jakoś nadzwyczajnie uprzedzony czy zawstydzony. Wyglądał zwyczajnie na niewyspanego i zmęczonego. Dlatego doszedłem do wniosku, że to ze mną tylko i wyłącznie jest problem. Być może wiązało się to z faktem, że jednak nie byłem gotowy na to wszystko. Sprawy potoczyły się zbyt szybko. Psychicznie wysiadłem, nie będąc teraz w stanie spojrzeć Wayowi prosto w oczy.
Zawstydzenie?
To chyba było to słowo.
Zawstydzenie.
Zamknąłem powieki, starając się głęboko oddychać. Daleko temu było do histerycznych wdechów oraz wydechów, lecz dyskomfort pozostał taki sam. Poczułem miękkie oraz suche usta Gerarda na swoim barku. Przeszedł mnie gwałtowny dreszcz, nad którym nie potrafiłem zapanować.
- Co jest? - szepnął, zsuwając się powoli dłonią po plecach aż niemal na pośladek. Kolejny impuls przeszył na wskroś moje ciało. - Frank? - głos Gerarda został ubarwiony w niepokojącą nutę.
- Chłodno tu - poskarżyłem się, chcąc zabrzmieć wiarygodnie. Starałem się taki być. - Nie jest ci zimno? - zapytałem pozornie lekkim tonem. Mówiłem spokojnie i cicho w taki sposób, aby ukryć własne zdenerwowanie powędrowaniem ręki chłopaka w nieodpowiednie miejsce. Nie otworzyłem również oczu, aby nadmiernie nie kusić losu.
- To dlaczego, do licha, się nie nakryjesz? - burknął pod nosem, nasuwając kołdrę na moje ramiona. - Ech, ten facet... - jęknął w niedowierzaniu dla mojej głupoty. - Same problemy - westchnął, przytulając się do moich pleców. Uśmiechnąłem się pod nosem, uspokajając nieznacznie głupie myśli. Należało je uciszyć, ponieważ były demotywujące i siały niepotrzebne wątpliwości.
- Woohoho - zaśmiał się nagle Gerard. - Ale ci serce zapierdala.
- Bo leżysz na mnie, idioto! - krzyknąłem, gramoląc się na łóżku, aby usiąść. Kiedy mi się to udało, spojrzałem wrogo na czarnowłosego. Chłopak uśmiechał się cwaniacko, za co miałem ochotę zdzielić go poduszką po głowie.
- Chodź - powiedział, siadając po turecku na przeciwko mnie. - Moje też tak bije - szepnął. - Posłuchaj.
Spojrzałem na niego z ukosa, szukając haczyka. Way uśmiechnął się zachęcająco, lecz wcześniej wyczułem w jego głosie powagę. Potraktował chyba tę sprawę o wiele bardziej na serio, niż mi się zdawało. Albo domyślił się moich wątpliwości i poczuł się w obowiązku zdusić je w zarodku. Jeżeli tak, wprowadzał mnie w tym większe zakłopotanie, ale też doceniałem gest i taktowność. Przesunąłem się powoli do Waya, kładąc mu dłonie na przysłoniętych lekko pościelą biodrach. Pochyliłem się do przodu, spoglądając mu w oczy z niepewnością. Gerard skinął głową, więc wytrzymałem oddech i przyłożyłem delikatnie ucho do jego piersi. Niemal od razu dotarło do mnie lekkie dudnienie oraz pulsowanie skóry. Jakby patrzeć od pospolitej strony tego zjawiska, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Najzwyklejsze doświadczenie normalnego, naturalnego procesu. Mimo wszystko dla mnie to było ponad normę cudowne oraz wyjątkowe. Odnosiłem wrażenie, jakbym wnikał mentalnie w tę część Waya, której nie mam na co dzień. To jest ta część, jaka ujawnia się niezwykle sporadycznie.
- Frank! - Oderwałem się jak oparzony od Gerarda, odnotowując podniesiony głos matki. - Słyszę, że już nie śpisz - oznajmiła poważnym głosem. Posłałem chłopakowi spłoszone spojrzenie. - Za pięć minut widzę cię na dole - powiedziała władczym tonem. - Gerarda też - dodała po chwili milczenia, po czym usłyszałem ciężkie kroki, które zasygnalizowały jej zejście po schodach na parter.
Zacisnąłem dłonie na pościeli, patrząc z niedowierzaniem oraz strachem na twarzy w kierunku Gerarda. Mój wzrok jednak go jakimś cudem jakby nie obejmował. Patrzyłem przez niego i niedowierzałem w duchu sytuacji sprzed sekundy. Kiedy docierał do mnie coraz bardziej ten komunikat, wizja trumny i własnej śmierci zaczęła nabierać kolorów. Zajęło mi chwilę ułożenie konkretnego obrazu z rozsypanych puzzli. Opanowało mnie przerażenie.
- Jezu, przecież ona mnie zamorduje - ledwo wyszeptałem z przejęciem.


************************


- Przestań panikować - powiedziałem spokojnie, zapinając spodnie.- Jeszcze nas nie powiesiła, a była tutaj, bo inaczej by o mnie nie wiedziała. Wyluzuj trochę.
- Wyluzuj? - sapnął z niedowierzaniem. - Ja chyba zaraz posram się ze strachu. - Ukrył twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Frank wziął tę całą sprawę do siebie o wiele bardziej histerycznie, niż się początkowo spodziewałem. Kiedyś i tak musiało do tego dojść. Nic jednak nie odpowiedziałem, a jedynie przewróciłem oczami.
- Ty to jesteś dopiero hipokrytą - warknął. - Przypomnij sobie, jak sam świrowałeś, kiedy Maria powiedziała o nas twojemu ojcu.
Spojrzałem na Franka z założonymi rękami. W jego oczach wręcz było wypisane, że jestem ostatnią osobą, która ma prawo go oceniać. Coś w tym było, lecz ja jedynie wkurzyłem się, że Maria wepchnęła swój nos w nieodpowiednie miejsce. Poza tym faktem czułem raczej ulgę, że mimo wszystko to nie ja będę dostawcą tych wieści. Chociaż w sumie nie znałem matki Iero. Nie przypominam sobie, abym przynajmniej kiedykolwiek ją widział. Poza tym to kobieta jak nie patrzeć, a one potrafią nawet z rolki papieru toaletowego zrobić komodę. W dodatku Frank wspominał, że uważa mnie raczej za świra, także wymarzonym zięciem to ja na pewno nie jestem.
- Aaaaa - westchnąłem z irytacją, targając własne włosy. - Za jakie grzechy znalazłem się w takiej sytuacji?
- Moja mama to zagorzała katoliczka, więc już sobie odpowiedz sam, jaki grzech w tym wszystkim znajdzie - powiedział chłopak z rezygnacją. Zmizerniał chyba na samą myśl o rozmowie z kobietą. - Chodźmy na dół i miejmy to za sobą - mruknął, kierując się do wyjścia z pokoju.
Skrzywiłem się nieznacznie na myśl o odezwaniu się do niej i słuchaniu jej ględzenia. Podszedłem powoli do łóżka i podniosłem swoją bluzę z podłogi. Założyłem ją z ociąganiem i powlokłem się za Frankiem, który już prawie zszedł na parter z miną cierpiętnika.
Postarałem się go dogonić, ale dotarłem do kuchni, kiedy chłopak już siedział przy stole. Zająłem prędko miejsce tuż obok niego, chociaż w sumie mogłem spierdolić i niczym się nie przejmować. Z drugiej strony nie chciałem mieć już bardziej z nią na pieńku. W końcu i tak przylepiła mi łatkę psychola, który pokazuje dzieciom kotki w piwnicy.
- Ja czułam, że coś się dzieje. Wiedziałam to. Taka kobieca intuicja.
- Zaczyna się - mruknąłem pod nosem, wzdychając dyskretnie. Założyłem ręce na piersi, aby odnaleźć swoją idealną pozycję do przeczekania tego histerycznego wywodu.
- Ale oszukiwałam się, że może mi się wydaje. Za dużo pracuję i po prostu sobie coś ubzdurałam. Ale to nie były zwykłe urojenia - głos się jej załamał, a ja przewróciłem dyskretnie oczami.
- Mamo... - zaczął Frank, ale nie pozwolono mu dojść do głosu.
- Więc wracam sobie wcześniej z pracy, chcę zobaczyć, czy syn już wrócił do domu i co widzę? - rozłożyła bezradnie ramiona na boki. W jednej dłoni trzymała nóż ubrudzony masłem i nadal stała do nas tyłem, robiąc kanapki. - Widzę go w łóżku z facetem - pociągnęła nosem. - Z facetem - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Nie, kurwa, z sąsiadką - mruknąłem. Frank kopnął mnie w nogę pod stołem, jakby jego matka mogła cokolwiek usłyszeć. Była zbyt zajęta swoim rozpaczaniem nad tym, że syn jest gejem.
- I w takim momencie matka samotnie wychowująca dziecko zastanawia się, gdzie popełniła błąd. Czy to wynikło z sytuacji w rodzinie? Może to efekt złych metod wychowawczych? Jak nie patrzeć ojca nie było nigdy w domu.
- Mamoooo... - Iero podjął kolejną bezskuteczną próbę zwrócenia na siebie jej uwagi. Zaczynałem się już powoli irytować tą całą niedorzeczną sytuacją.
- Jednak w końcu uświadamia sobie, że to i tak jej syn. No i co ma zrobić? Zabronić mu? Jest w czarnej dupie - syknęła, rzucając kanapką o talerz. Musiałem zagryźć wargę, aby się nie roześmiać. Kobieta odwróciła się do nas przodem i podeszła, aby postawić jedzenie na stole. - Proszę, dzieci. Śniadanie - westchnęła głośno. - Idę się przejść, Frank. Nie wiem, kiedy wrócę - zakomunikowała, po czym zebrała się i wyszła z domu. Spojrzałem na Franka z ukosa. Chłopak mierzył zniesmaczonym wzrokiem talerz z kanapkami. Jeżeli wcześniej miał jakąkolwiek ochotę na pożywne śniadanie z rana, teraz na pewno ją stracił. Nie podzielałem jego zdołowania i także nie zamierzałem udawać, że je podzielam. Bycie fałszywym nie znajduje się w spisie moich zachowań. Choćbym miał przedstawić najstraszniejszą z prawd oraz ujawnić najgorsze z kłamstw, zrobiłbym to. Dlatego ze sterty nieszczerych pocieszeń, wybrałem coś, co najbardziej chyba teraz pasowało.
- Nie zamartwiaj się tym - szepnąłem. - To twoja matka w końcu. Nie wywali cię na chodnik przed domem.
- Może cię to zdziwi, ale wcale nie czuję się podniesiony na duchu - stwierdził z przekąsem. Westchnąłem głośno, aby wyrazić swoje niezadowolenie z powodu odrzucenia dobrych chęci. - Idź do domu, Gerard - powiedział po chwili ze smutkiem. – Lepiej, żeby ciebie tu nie było, kiedy wróci.
- Czuję się ot tak wywalony - pożaliłem się z kwaśną miną. Myślałem, że rozładuję atmosferę, lecz tak się nie stało.
Żartowanie chyba nie było na miejscu. Być może nie ująłem w pełni powagi tej sytuacji. Nie umiałem się w tym odnaleźć. Zostać, ignorując ten rozkaz bardziej niż prośbę? A może odejść i dać sprawom po prostu się potoczyć? Mina nieco mi zrzedła. Znowu poczułem smutek typowy dla osamotnienia.
Czy to są myśli egoisty?
Nie potrafiłem dzielić powagi Franka.
Czy powinno mi być z tym źle?
Mimo wszystko wstałem i ospałymi ruchami zasunąłem za sobą krzesło. Frank nie podniósł się nawet, żeby mnie pożegnać, co automatycznie sprawiło, że efekt był taki sam, gdybym został spoliczkowany. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś podobnego. Uczucie wprawiające w osłupienie i niedowierzanie. Wcześniej spotykałem się z ignorancją. Byli to jednak dla mnie obcy ludzie, dlatego nie przejmowałem się tym. Ta sytuacja była jednak nieco inna.
- Oddam ci w szkole ubrania - oznajmiłem z niechęcią, kierując się do wyjścia.
         Stojąc na werandzie, wziąłem głęboki oddech. Nie umiałem skoncentrować się na jednej myśli, co uznałem za dobrą rzecz. Nie chciałem oscylować dokoła zaledwie kilku wyrazów, które mogłyby mnie wprawić w przygnębienie większe ponad to, jakie odczuwam obecnie. Nie chciałem nikogo teraz obwiniać. Czułem, że to w większości moja niekompetencja wobec takich sytuacji jest problemem, a nie chciałem czuć się jak problem.
Do ostatniej chwili po zniknięciu z ulicy Iero, liczyłem na to, że wyjdzie przynajmniej na dwór, aby się pożegnać. Ale tak się nie stało. Zostawiłem go przy kuchennym stole zamyślonego, we własnym świecie. Czy to nie na odwrót zazwyczaj było? Ta nagła zamiana ról sprawiła, że poczułem się raz jeszcze tego dnia nieswojo. Dlatego chyba mimowolnie przystąpiłem do zwalania na kogoś innego.
Już rano był dziwny.
Od pierwszych chwil po przebudzeniu zachowywał się tak, jakbym wczoraj zrobił coś źle.
Jakbym zachował się nieodpowiednio.
Jakbym wyrządził mu krzywdę.
Jakbym dał powód do zakłopotania.
Jeżeli nie chciał, abym zbliżył się do niego w ten sposób, wystarczyło powiedzieć. Przecież nie zmusiłbym go do niczego.
Stawiałem gniewnie kroki na asfalcie, czując się jak kompletny głupiec. Byłem idiotą, dając się tak zwyczajnie zmienić w pogodną osobę. Mogłem dalej siedzieć w swoim świecie i stronić od ludzi. Przynajmniej uniknąłbym rozczarowań. Nie musiałbym czegokolwiek żałować.
Kopnąłem kamień z frustracją. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i odciąć od świata na jakiś czas. Zasłonić okna, dać otulić się mrokowi. Tylko on sprawiał, że mimo wielu lęków także pozwalał mi na poczucie się swobodnie w jego objęciach. Potrzebowałem dystansu, który jest niezbędny do uspokojenia myśli oraz spojrzenia na daną sytuację z innej perspektywy. Nienawidziłem kierować się emocjami. To jest takie głupie - ulegać impulsom. I to nie jestem ja.


************************


Zakaszlałem kila razy, przykładając dłoń do zdartego gardła. Otarłem rękawem ślinę z ust, ignorując zapach wymiocin w toalecie. Wsparłem powoli czoło na zimnym szkle muszli klozetowej, starając się wyrównać oddech.
To znowu się dzieje.
Moje ciało znowu sobie ze mnie kpiło. Kamuflowało ból w tkankach, odkładając go na taki moment jak ten. Kiedy jestem bezbronny, nieświadomy, a moja czujność uśpiona. Wtedy cierpię najbardziej. Wtedy żałuję, że dałem z siebie zrobić głupca własnemu ciału.
Pozornie nasz organizm powinien być czymś, co dobrze znamy, co na przestrzeni lat udało nam się rozpracować. Pewne procesy stają się rutyną, którą bez problemu jesteśmy w stanie przewidzieć. Kiedy coś nas boli, podświadomie znamy przyczynę. Jednak ja wciąż jestem oszukiwany. Nigdy nie wiem, kiedy bardziej zaboli, kiedy znów zwymiotuję, albo kiedy raz jeszcze zacznę krwawić. Po siedemnastu latach w jednym ciele, ja dalej nic o nim nie wiem.
Wstałem po chwili z posadzki, podnosząc się na chwiejnych nogach do pionu. Musiałem wyglądać żałośnie. Dobrze, że ojciec spał. Nie widzi, jak jego syn staje się wrakiem człowieka. Opierając się na ścianie, wszedłem do pokoju. Moment, w którym upadłem na łóżko, był najwspanialszym doznaniem dzisiejszego dnia. Głowa mi pękała, a nowe bandaże zaczęły przeciekać, wprawiając skórę w nieprzyjemne mrowienie z powodu lepkiej krwi na skórze. Naprawdę nienawidziłem powłoki, która mnie oblekała. Poza zewnętrznymi aspektami, istniały także te, które przyczyniały się do mojego cierpienia. Gdybym mógł ze sobą skończyć, zrobiłbym to bez wahania. Jednak kiedyś byłem tchórzem, a teraz miałem zbyt wiele do stracenia, aby o to przestać walczyć. Każdy dzień mojej codzienności mienił się jako obóz przetrwania.
Umacniał i rujnował psychicznie.
Budował mięśnie, uodparniał na ból.
Pozwalał wierzyć, że kiedyś będzie lepiej, ponieważ wyjdę z niego silniejszy.
Burzył mentalnie, czynił wyobraźnię podatną na przyswajanie lęku i podejrzewanie o najgorsze.
Zabraniał widzieć przyszłość w jasnych barwach, ponieważ kruszył psychikę i otaczał ją ciemnym kolorytem.
Każdy aspekt ma swoje ciemne oraz jasne strony.
Każde zachowanie odbierane pozytywnie przez społeczeństwo, posiada głębsze znaczenie, które już takie przyjemne nie jest.
Każdy akt dobroci posiada podszewkę uszytą z negatywnych emocji.
Tam gdzie występuje jasność, zawsze w kącie czai się mrok.
Tam gdzie widok przysłania czerń, może pojawić się biel.
W głębi pokoju rozległa się melodia jednej z piosenek Archive. Nagle ten dźwięk, który niegdyś niesamowicie lubiłem, wydał mi się irytujący. Nawet nie drgnąłem. Nie miałem ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Ciężko mi się oddychało, zaledwie leżąc. Gdybym wstał, mógłbym nie utrzymać się na nogach. Przynajmniej tego byłem w pełni świadomy.
Kiedy cisza powróciła do swojego pierwotnego stanu, odetchnąłem z taką ulgą, jak osoba, której w końcu zrosły się połamane żebra – tyle, że krzywo. Pomijając dyskomfort, dało się żyć, nie myśląc jedynie o bólu i środkach nasennych.
Nie minęło dziesięć sekund, a Again ponownie zakłóciła mi spokój swoim intrem. Zakląłem pod nosem, domyślając się, to. Pomijając brak chęci na rozmowę, musiałem odebrać. Frank potrafi dzwonić do upadłego. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy podnosiłem się do siadu. W kąciku oka zakręciła mi się samotna łza, wywołana bólem, który wciąż narastał i zgniatał swoją siłą moje płuca. Przeklinałem z całej siły Iero, który zmusił mnie do tego wysiłku.
- Słucham - powiedziałem słabo do słuchawki, podpierając się o blat biurka. Wciąż kręciło mi się w głowie.
- Gerard, rozmawiałem przed chwilą z mamą - Frank zaczął entuzjastycznie. - Wychodzi na to, że chyba jakoś sobie z tym poradzi.
- Mhm - mruknąłem. - To wszystko?
- No... Tak - szepnął zdezorientowany. Nie planowałem być szorstki dla niego, lecz zadzwonił o wyjątkowo złej porze. - Czy coś się stało? - zapytał.
- N... Nie - wyjąkałem, tracąc na chwilę równowagę. Chrząknąłem nerwowo. - Nie - powtórzyłem nieco pewniej.
- Dziwnie brzmisz... Chcesz, żebym przyjechał?
- N... - chciałem powiedzieć, aby nie przejmował się; nie robił sobie kłopotu z mojego powodu, ale nie zdołałem. Zachwiałem się po raz kolejny i już ostatni.


************

W końcu, co? Liczę na sporo komentarzy po wypoceniu prawie 7000 słów. Dziękuje becie za wymęczenie tego dobre kilka razy Było co poprawiać XD


8 komentarzy:

  1. nie mam siły pisać konstruktywnego komentarza, serio, to mnie zwaliło z nóg. tak myślałam, że będą seksy. to moje relacjonowanie na żywo wszystkiego koleżance, chyba lepiej odda emocje.

    "o Darsa dodała rozdział o jak fajnie
    nIE WIEM CZY NIE BEDZIE SEKSOW W TYM ROZDZIALE
    omgfesoifjweifwejfoiwejfoiwejf
    tak bardzo umiream
    siczkqam
    boże
    to był najpiękniejszy seks jaki w życiu przeżyłeam
    omgggg mama frankaaa
    omgfgfgfgfg
    kobieca intuicja
    fajnie rozegrane
    to znaczy
    jego mama nie jest taka jak zawsze te mamy w frerardach
    że "o fluff puff jesteś moim syneczkiem kocham cię mimo wszystko loffki gerard jest przystojny hoho penis"
    biedny gerrrdd
    OMFG TA KOŃCÓWKA
    WJEFOEIWJGFOIEWJG
    JEZU DARSA PISZ NOWY ROZDZIAŁ
    BOJĘ SIĘ!!111ONEONE"

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty wiesz, że to jest idealne, co nie? Po prostu jak zobaczyłam scenę z seksami, to odeszłam od laptopa, bo musiałam się do tego przygotować XD Niby wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale jednak musiałam się przygotować.
    Jezu, ale ta rozmowa pani Iero z Frankiem była dla mnie śmieszna. Frank ciągle jęczał "Mamooo..." XD
    Dobra, nie mam sił na mądry komentarz, więc może być reszta bez ładu i składu.
    Jestem ciekawa, co się stanie z Gerardem, bo przerwałaś w takim momencie...Jezu, oby Frank albo tata go znaleźli i mu pomogli. Przecież nie mogą pojechać z nim do szpitala, bo lekarze zobaczyli jego tatuaże ociekajace krwią.
    Czekam na więcej, jestem głodna kolejnego rozdziału. Kocham, ściskam i weny życzę.
    xoxo
    ~BulletproofBlade

    OdpowiedzUsuń
  3. I kolejny rozdział, kolejne minuty poświęcone na czytanie i nie żałuję. Wiesz, że to opowiadanie to arcydzieło? Jest wyjątkowe, tak dopracowane, a emocje bohaterów nakreślone są tak bardzo wyraźnie.
    Ta scenka, na którą wszyscy tak długo czekali - nie jestem pewna czy słowa oddadzą moje odczucia. Oh, jaka ja jestem zabawna. Jasne, że nie. To było niesamowite!
    A ta pora na pogawędka Franka z matką, czy raczej jej długi monolog, jakim uraczyła syna - to było boskie!
    Oprócz tego, było jeszcze parę rzeczy, czy tekstów, które naprawdę mnie rozbawiły - a to działa na ogromny + dla całości.
    I jeszcze to zakończenie. W takim momencie ;_;
    Pisz kochana, pisz! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nic dodać, nic ująć. Po prostu idealne. Rozbawił mnie seks na korytarzu... Nie wiem, jak można robić coś takiego na podłodze. xD Nie ma co tu więcej napisać... Bardzo mi się podobało.


    A tak po za tym... Znajdę cię i uduszę... W takim momencie skończyć? T-T
    Pisz, czekam na następną część! :D
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Postanowiłam nadrobić zaległości chociażby na Twoim blogu, ale mój leń zwyciężył, także skomentuję tylko ten rozdział. Wiedz, że kocham to opowiadanie całym swoim zbolałym serduszkiem <3 Jest po prostu idealne, fantastyczne, takie w moich klimatach, tajemnicze. Nie jest nudne, bo akacja rozwija się umiarkowanie szybko i wkraczamy w coraz to mroczniejsze życie i sekrety głównych bohaterów. Kocham sposób w jaki rozwijasz fabułę, by znów zakończyć w odpowiednim momencie, aby pobudzić wyobraźnię czytelnika. Chcę więcej! T - T
    Nareszcie scena seksu i to nie byle jaka :3 Na korytarzu XD
    Reakcja mamy Franka była nieco zabawna, ale mam nadzieję, że sobie z tym poradzi i zaakceptuje związek syna. Linda zawsze kojarzyła mi się z taką ciepłą, rozumiejącą wszystko osobą. Na pewno będzie dobrze.
    No i czemu znowu w takim momencie przerywasz?! @__@ Ja poważnie rozmyślam nad możliwością zabicie Cię za te zakończenia, ale zawsze zaniechuję, bo dochodzi do mnie, że jakbym Cię zabiła, to nie dowiedziałabym się reszty. A niech Cię Darsa, tym razem Ci się upiekło... -_- :D
    Oby Gerardowi nic się poważnego nie stało :'(
    Czekam na kolejny rozdział, a tymczasem zapraszam na mojego bloga, gdzie w końcu pojawił się długo tak wyczekiwany rozdział IV.
    Kocham! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie skomentowałam chyba ostatnich dwóch rozdziałów i wstyd mi strasznie, chciałam to zrobić jak już dostanę laptopa, ale jakoś się na to nie zapowiada, więc dobrałam się do komputera i postanowiłam chociaż pod ostatnią notką zostawić jakiś ślad, o. Pewnie nie wypowiem się szczególnie konkretnie, bo dzisiaj mam pustkę w głowie, ale przynajmniej dam znać, że wciąż tutaj jestem i czytam. Rozdział jak zwykle ładnie napisany i dobrze zbetowany, akcja jest, seksy są, cudne rozmowy są, więc wszystko perfekcyjnie. Wciąż kocham postać Franka tak bardzo, że asdfkglflfdkgf i nawet jego mamuśkę polubiłam, bo czemu nie? Wszystko lepsze od Maryśki. O, kolejny wspaniały szczegół tego rozdziału - została tylko wspomniana. Jestem strasznie zaciekawiona dalszym rozwojem wydarzeń i mam nadzieję, że kolejna część opowiadania pojawi się za niedługo, bo ostatnio mam mało świetnych rzeczy do czytania. Pozdrawiam, życzę duuużo weny, no i żebyś miło spożytkowała ostatnie dni wakacji :D

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG, seksy! :D Jak zwykle Kot zaczyna od najbardziej nieodpowiedniej części :P. A więc seksy wyszły super słitaśnie, ale całość też jest niemniej świetna. Podoba mi się, że Frank czuł się następnego dnia dość skrępowany, a nie, tak jak w większości ficów, latał nago po domu tańcząc salsę radości. Twoja wizja wydaje się bardziej realistyczna. Ach, i "Again" na dzwonek, niby taki mały szczegół ale od razu się uśmiechnęłam :). Darsiu, nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć. Świetnie piszesz, po prostu.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, jak mi brakowało Frerarda! Zdałam sobie z tego sprawę, gdy padły słowa "Kocham cię, Frankie" <3
    Rozdział i seks genialny! Ale to już wiesz.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń