piątek, 24 lipca 2015

Curse of the Bloody Lily

{ 033 }




         - Kochasz mnie jeszcze? - zapytałem, ocierając oczy z łez.
- No niezbyt - mruknął Gerard. Pocierał ramię, jakby czuł się winny, ale to nie było to. Way to po prostu pieprzony tchórz i chyba nigdy nie umiał stawić czoła trywialnym problemom, podczas gdy z wielkimi radził sobie doskonale. Nie sądziłem, że kiedykolwiek go zrozumiem.
- Jesteś bez serca - zarzuciłem mu, przyjmując jednak z wdzięcznością chusteczkę, którą mi niedbale wręczył. Zmrużyłem oczy, niedowierzając jego gruboskórności i zdziecinnieniu.
- Zgadza się - skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Obrażasz się gorzej niż maluchy w przedszkolu.
- Maluchy w przedszkolu zapominają, o co się obraziły po pięciu minutach i wracają do zabawy - burknął urażony. - Ja tak szybko nie zapomnę.
- Kurwa, Gerard... Przepraszam, no - ugiąłem się z westchnieniem. - Nie powinienem się z ciebie śmiać...
- Do łez - wtrącił subtelnie.
- Do łez - powtórzyłem. - Ale to nie moja wina, że... - jesteś skończoną ciotą, kiedy widzisz robale, dokończyłem w myślach. - ... twoja mina była bardzo zabawna - powiedziałem na głos.
- Męska duma, Frank – burknął, zaczynając mierzwić mi włosy z ogromnym zaangażowaniem. Nie zważał na moje głośne protesty, wyładowując własną złość za skazę na tym jego ogromnym, przerośniętym honorze. – Męska duma – powtórzył dosadnie, po czym odpuścił, jakby tym akcentem chciał mi wbić swoją sentencję do głowy.
Oddychałem głęboko, stojąc nieruchomo.
Niedowierzałem.
Co za dziecko.
Odrzuciłem głowę do tyłu, lecz rozczochrane włosy ani trochę nie wróciły na swoje miejsce. Odetchnąłem całym zapasem powietrza w płucach, nasłuchując kroków Waya. Bez słowa zniosłem jego nucenie pod nosem, kiedy siedział z głową w lodówce. Postanowiłem najpierw uporządkować fryzurę, opracowując punkty swojej zemsty. Wyobraziłem sobie, że będzie to coś okrutnego, etapowego oraz wykańczającego. Też miałem swoją dumę, o której właśnie sobie przypomniałem. Nie powinna zostać zszargana. Jednak Gerard wyprowadził mnie z równowagi i cały plan runął w jednej sekundzie po usłyszeniu jego sarkastycznego głosu.
- Gniazdo na twojej głowie jest tak wielkie, że odbija się w butelce od mleka – powiedział ze śmiechem, nawet nie patrząc w moją stronę. Chciał mnie bardziej zirytować, bo niestety zdążyłem zaczesać palcami włosy na odpowiednią stronę, więc nie mógł widzieć czegoś, czego nie ma. Mimo tej wiedzy miałem już dość jego dzisiejszego dogryzania od samego rana. Aż zacząłem żałować, że nie spakowałem się i nie wyjechałem z mamą pod domki. – Co jest?! – zawołał, kiedy rzuciłem się mu na głowę z palcami gotowymi do grabienia. Chciałem, żeby poczuł się tak jak ja, żeby miał ten sam rozgardiasz na głowie.
- Niektórzy noszą swetry dla par, my będziemy nosili fryzury – wysapałem, mącąc włosy Gerarda z prawdziwą zawziętością. Miałem nadzieję, że chłopak się wkurzy, jednak moje działania przyniosły całkiem  inny skutek.
- Jesteś nienormalny – zaczął zanosić się śmiechem, sięgając ponownie mojej głowy. Byłem zdeterminowany, żeby wygrać tę potyczkę, jednak w trakcie stało się coś, czego nie przewidziałem. Gerard zgiął się w pół, łapiąc za brzuch. Przeraziłem się nie na żarty, więc zrobiłem parę kroków w tył. Nie wybaczyłbym sobie, jakby z mojej winy stała mu się krzywda. Jednak Way jest cwanym lisem i najwyraźniej jego umiejętność spoglądania w przyszłość jest o wiele bardziej rozwinięta niż moja. Ta sytuacja uświadomiła mi to, jak dobrym jest analitykiem oraz jak doskonale zna Franka Iero. Chłopak wykorzystał sprytnie chwilę mojej paniki o jego zdrowie i wyciągnął z niej wszystko w stu procentach. Złapał mnie za dłonie, po czym przycisnął mocno do drzwi lodówki, zamykając ją z trzaskiem za jednym zamachem. – Ale z ciebie mały szatan – wysapał z szerokim uśmiechem na ustach.
- Sprowokowałeś mnie, więc sam jesteś sobie winien – broniłem się. Jednak już bez złości. Starałem się uspokoić oddech, chociaż graniczyło to z cudem, kiedy czarnowłosy był tak blisko.
-  Siedzimy trochę zbyt długo razem w jednym domu i zaczyna nam powoli odbijać – szepnął, przymykając powieki. Też starał się uspokoić swój oddech. Oparł delikatnie czoło na moim, łącząc na chwilę nasze nosy. – Zmęczyłem się – przyznał szczerze.
- Zawsze możemy gdzieś wyjść – zaproponowałem nieśmiało, zapominając na sekundę o zasadach wentylacji. Jak on to robi, że zawsze głupieję, kiedy znajduje się tak blisko? Nie jestem w stanie pojąć tej zależności. Gerard zawsze był maksymalnie zrelaksowany i spontanicznie wyrażał siebie, a ja ciągle wariowałem w jego obecności. Zastanawiałem się, czy to jest w porządku.
- Nie – odpowiedział szybko. – Mam już na dzisiaj plany – zakomunikował, otwierając oczy. Poczułem, jak uginają się pode mną nogi.
- Jakie? – zapytałem cicho, uśmiechając się pod nosem.
- No nie wiem, czy powinienem ci mówić… - zniżył głos jeszcze bardziej, puszczając powoli moje ręce, które do tej pory trzymał w silnym uścisku. – Nie byłeś zbyt grzeczny przed chwilą – wzruszył ramionami. Wydałem dolna wargę, ponieważ nie lubiłem, kiedy tak się ze mną droczył. Westchnąłem jednak niby ciężko i z zawodem.
- Zawsze mogę sam się jakoś zająć – przechyliłem delikatnie głowę na bok. - Przed telewizorem – wyszeptałem. – Na kanapie – dodałem ostrożnie. – Całkiem sam – dokończyłem, unosząc subtelnie brew do góry, jakbym rzucał mu wyzwanie. W istocie to również robiłem. Zastanawiałem się, jak to ma miejsce, że rano musieliśmy się najwyraźniej obudzić z tą samą myślą. Tym samym planem na spędzenie naszego dnia.
- O nie… - zaśmiał się Way z mojego małego szantażu. – Nie pozwolimy chyba na to, żeby wspólny czas spędzać osobno?
- No nie wiem… Ty mi powiedz – spojrzałem mu głęboko w oczy. Nie przypominałem sobie, żebyśmy kiedykolwiek robili grę wstępną, ale jeśli to nią było… nie chciałbym doświadczać czegoś podobnego nigdy więcej. Delikatne półszepty nasycone podtekstem prowadziły w moim przypadku do głęboko zaawansowanego stadium arytmii.
- Muszę mówić? – zapytał, muskając moje usta przy wypowiadaniu tych słów. Pokiwałem przecząco głową, ponieważ nie sądziłem, że mógłbym wydać z siebie jakikolwiek zrozumiały dźwięk.
Gerard naparł mocno na moje wargi, kładąc swoje ręce gdzieś ponad moimi ramionami. Nie interesowało mnie to zbytnio. Złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem mocniej ku sobie, jakby to było możliwe. Dzisiaj nie zależało mi na szybkim seksie. Wręcz przeciwnie. Pragnąłem, aby wszystko trwało jak najdłużej. Chciałem na nowo poznać każdy centymetr jego ciała i nasycić się nim na zapas.
         Dłonie chłopaka nie umiały pozostać w jednym miejscu na dłużej.
Kiedy pogłębiał pocałunek, jego palce mocno trzymały moje policzki.
Kiedy nagle zwalniał, przesuwał się spokojnie opuszkami na szyję oraz obojczyk.
Kiedy łapał oddech, przeczesywał mi włosy, sunąc delikatnie nosem po mojej szczęce.
Kiedy ponownie mnie całował, jego objęcia nie opuszczały moich bioder.
Nagle Gerard złapał mnie za koszulkę i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
Wprost na kuchenny stół.


************************



Krople wody delikatnie spływały po moim ciele, ogrzewały je oraz sprawiały, że byłem bardziej zrelaksowany niż zazwyczaj. Mogła to być bezpośrednia zasługa kojącego szumu lub opierającego się czołem o moją klatkę piersiową Franka. Od dłuższego czasu staliśmy biernie pod natryskiem i milczeliśmy, jakby słowa mogły zrujnować całą atmosferę. Dobrze odnajdywaliśmy siebie nawzajem w spokoju.
Odetchnąłem głęboko, opierając czoło na ramieniu bruneta.
- O czym myślisz? – mruknąłem.
- Hm… - zastanowił się. – W sumie nad niczym konkretnym – odpowiedział spokojnie. – Cieszę się po prostu, że spędziliśmy ten dzień inaczej niż zazwyczaj.
- Ja też – zaśmiałem się. – Dawno nie marnowaliśmy czasu w tak przyjemny sposób.
Jak teraz sobie spojrzę na to z dystansu, zawsze siedziałem z Frankiem głównie w domu. Nie licząc jakiegoś lokalnego festynu czy sporadycznych wizyt w sklepie, po prostu obijaliśmy się w swoim towarzystwie. Z jednej strony ktoś mógłby na to spojrzeć i pomyśleć: jak dobrze jest mieć się z kim tak ponudzić i nic nie robić. Zawsze uważałem, że fakt, to jest dobra rzecz, ale nie stałe. Kiedyś nie odczuwałem większej potrzeby wybywania z domu czy zwiedzania świata. Jak chciałem się pozachwycać naturą, to po prostu wychodziłem do ogrodu i patrzyłem na otaczającą mnie zieleninę. Nigdy nie lubiłem ludzi, a to łączyło się z niechęcią do jakichkolwiek interakcji z tym gatunkiem. Taki byłem i jakaś część z dawnego Gerarda nadal we mnie tkwiła. Coraz głębiej usuwała się w cień, ale wciąż czułem jej obecność. Z kolei Frank od urodzenia był szczęśliwą oraz nakręconą osobą. Z jego opowieści wnioskowałem, że kochał spotykać się ze znajomymi czy wygłupiać się w ich towarzystwie.
Iero jest zdecydowanie moim całkowitym przeciwieństwem. Momentami czułem, jakby związek ze mną zabrał mu możliwość kontynuacji tego dawnego życia, jednak nigdy nie narzekał. Chociaż w sumie… miałby odwagę, aby narzekać? Zbyt uważnie obserwuje moje reakcje i bierze pod uwagę to, jak mógłbym się poczuć. Z kolei ja nigdy nie poznałem tej radosnej, żywej strony bruneta, aby umieć ją odzyskać.
         W miarę jak tak staliśmy w ciszy, uświadamiałem sobie, jak wielkim egoizmem emanuję.
Jak bardzo ten egoizm jest we mnie zakorzeniony.
Jak bardzo tego egoizmu dłużej w sobie nie chcę.
- Myślałem o tym, że nie możemy spędzić tak każdego dnia - wyznał w końcu Iero, przerywając wartki strumień moich myśli.
- Każda rutyna się nudzi – mruknąłem w odpowiedzi. Stwierdziłem, że nie mogę być dłużej tak bardzo bierny. Czas coś zmienić i inicjatywa leżała po mojej stronie, od kiedy zignorowałem wszystkie znaki insynuowane przez chłopaka. - Nie chciałbym, żeby coś takiego mi się znudziło.
- Rutyna z tego rodzaju nie jest zła - zaprzeczył, spoglądając na mnie, jakby oczekiwał potwierdzenia. W jego oczach malowało się naprawdę silne przekonanie, że monotonia między nami jest zjawiskiem pozytywnym.
- Uparciuch - zaśmiałem się. - Zawsze musi wyjść na twoje - pokręciłem głową z rezygnacją. - W twym cudownym towarzystwie nic nie jest złe? - zapytałem ostrożnie. Frank prychnął pod nosem, opierając swoją głowę z powrotem na moim ramieniu.
- Lawirant - oznajmił. - Nieudolny romantyk - dodał jeszcze na koniec.
- Żebym tylko się nie obraził - powiedziałem, targając mu włosy.
- Nie zaczynaj znowu, bo źle skończysz - ostrzegł niby groźnie, ale wiedziałem, że w głębi serca to lubi. Albo po prostu wmawiałem sobie taki stan rzeczy, bo cholernie uwielbiałem oglądać Iero na szampańskim wkurwieniu.
- Przyczajony tygrys, ukryty smok - przywołałem tytuł filmu, którego poprawności nie byłem pewny, wykonując sekwencje ruchów wojownika z bambusowych lasów. Iero uniósł jedną brew do góry, starając się nie zaśmiać. W końcu nie wytrzymał i tylko pokręcił głową z rezygnacją.
- Całkiem już zgłupiałeś – oznajmił z kącikami ust wysoko w górze. – Wychodzę – zakomunikował wyniośle, otwierając ostentacyjnie drzwi kabiny prysznicowej. – Tygrysie – parsknął z niedowierzaniem pod nosem. Po chwili stwierdziłem, że ta reakcja uraziła trochę moją dumę, więc wziąłem dyskretnie ręcznik z wieszaka przy lustrze i z gracją profesjonalnego porywacza, narzuciłem go brunetowi na głowę.


************************


         Siedziałem po turecku na kanapie naprzeciw Franka i dzielnie znosiłem jego skrzywdzony wzrok pełen wyrzutów. Gdybym miał sąsiadów, to po wrzaskach z serii: Ludzie, gwałciciel, porywają mnie, już dawno rozstawiałbym sobie namiot w pierdlu. Całe szczęście mieszkam w głuszy i nawet jakbym chciał kogoś zgwałcić, nikt by nie usłyszał.
- I czego się głupio uśmiechasz? – zapytał chłopak, uświadamiając mi moją aktualną mimikę w reakcji na własne myśli. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, że wszystko w trosce o jego jedwabiste włosy, oberwałem prosto w twarz ręcznikiem. – Spłoń. Nawet nie wiesz, jak bardzo się przestraszyłem.
- Spłonę, jeśli mi tylko rozkażesz – pokazałem uniesionego w górę kciuka.
- Co ci dzisiaj odbija? – zapytał nagle Iero, siadając do mnie plecami. – Wytrzyj mi głowę, może to ci pomoże.
- Bezsprzecznie – mruknąłem, nakładając z gracją ręcznik na bruneta.
Za oknem już dawno zrobiło się ciemno, lecz nie miałem pojęcia, która była godzina. Czas leciał dzisiaj wyjątkowo szybko. Wszystko jednak miało swoje odpowiednie tempo. Nie chciałem go zaburzać. Czasami dobrze jest dać rzeczom po prostu toczyć się swoim normalnym rytmem.
         Odpuściłem sobie zbędne komentarze i wziąłem się za wycieranie Frankowi włosów. Nie, żeby miał tam wiele do suszenia, ale odnalazłem w wykonywaniu tej czynności coś niesamowicie uspokajającego. Zginałem powoli palce i masowałem skórę jego głowy w milczeniu. Chłopak też nie rwał się, żeby uraczyć mnie jakimkolwiek słowem, więc najwyraźniej nam obu leżała ta cisza.
         Spuściłem nieznacznie wzrok na jego kark, obserwując mokre ślady po kroplach, które spłynęły w dół jego ciała. Gdyby w domu nie było bardzo ciepło, zapewne zadrżałby z zimna. Mimo wszystko wolałem okryć go dodatkowo kocem.
- Po co mi to? – zapytał z autentycznym zdziwieniem.
- Nie marudź – mruknąłem pod nosem. Kiedy ktoś dostrzegał moją troskę i milczał, czułem się z tym dobrze. Jednak pytanie Franka wprawiło mnie w zakłopotanie oraz wywołało dyskomfort. Dobry gest powinno przyjmować się bez słów, a nie jeszcze ględzić.
         Nieoczekiwanie Iero westchnął z irytacją, jakby odrobina więcej ciepła mogła go zabić. Odsunął się od moich rąk i nadal z ręcznikiem na głowie obrócił się do mnie przodem. Pokręcił głową z rezygnacją, siadając na mnie okrakiem. Kiedy owinął nas oboje kocem, położyłem swoje dłonie na jego pasie, uśmiechając się z lekkim brakiem zrozumienia dla jego działań.
         Brunet przystawił swój nos do mojego i powiedział na pół poważnie:
- Nie mogę pozwolić, żeby zagroził ci chłód.
- Dziękuję – kiwnąłem głową z wdzięcznością, przechylając się plecami w róg kanapy.


************************


        
         Obudził mnie straszny ból kręgosłupa, będący pochodną niewygody spania na kanapie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zaznam czegoś podobnego, póki się nie ożenię i nie zostanę na nią wykopany przez złą żonę. Los chciał najwyraźniej, żebym umarł na problemy z kośćmi poprzez przygniecenie przez ciało swojego chłopaka. Może gdybym dostał szansę śnienia po wewnętrznej stronie sofy z głową na miękkiej poduszce tak jak Frank, poranek okazałby się dla mnie łaskawszy.
         Iero miał lekki sen, ale najwyraźniej mrowienie mojej ręki pod jego karkiem było zbyt słabe, aby raczył się łaskawie z niej usunąć. Westchnąłem z bezsilności, pragnąc jedynie oswobodzenia. Pozostanie w salonie mogłem zatem wpisać na listę rzeczy, których nigdy w życiu nie powinienem robić.
         Nagle w głowie uknułem sobie szatański plan przewrócenia się na bok. Z góry było wiadome, że to nie będzie taka prosta sprawa i w najgorszym wypadku może pochłonąć ofiary. Jeśli zbudziłbym Franka, trudno nie zgadnąć, kim byłby morderca. Małe oraz niepozorne ciało o niczym nie świadczy. To ja byłem prawdziwą owcą w tym związku, z której właściciel mógł w każdej chwili zrobić sobie wełniany sweter. Za młodu pantofel, całe życie pantofel, pomyślałem z goryczą, przeklinając własny los.
         Zamknąłem oczy, żeby odpowiednio wczuć się w tę małą przeprowadzkę. Twarz bruneta i sufit były wystarczająco rozpraszającymi obiektami dla takiej wrażliwej artystycznie duszy jak moja. Swoją drogą doszedłem do wniosku, że miłość zabija wszelkie komórki kreatywności. Od kiedy zaakceptowałem zmianę swojego statusu z wolny na zajęty, nie stworzyłem już ani jednego treściwego obrazu z przesłaniem. Samotność była moją inspiracją, a cierpienie w osamotnieniu motorem napędowym. Pojawił się Frank i wszystko chuj jasny strzelił. A miałem przed sobą w perspektywach taką lukratywną karierę malarza z paryskich salonów.
         Przewracając się na właściwy bok, zastanawiałem się, dlaczego od rana już miałem taki zgryźliwy humor srającego pod siebie, zgorzkniałego dziada po osiemdziesiątce. Wszystko wyjaśniło się, kiedy otworzyłem oczy. Widząc kawałek dalej kobiece stopy z wymalowanymi na czarno paznokciami w wysokich, przyjemniej trzynastocentymetrowych szpilkach, wiedziałem jedno.
Jestem jak żaba.
Żaba, która umie wyczuć z wyprzedzeniem trzęsienie ziemi, dlatego spierdala na ulicę ze swojego bajora.


************************


- Powiesz mi, co ona tutaj do cholery robi? - zapytał Frank, wciągając na siebie spodnie.
- Gdybym wiedział, już dawno siedziałbym w poczekalni u prezydenta po odbiór swojego pieprzonego medalu - warknąłem.
Jasne dla nas obojga było tylko jedno -  nagłe pojawienie się Marii po tylu miesiącach nie oznaczało niczego dobrego. Zarówno Frank jak i ja baliśmy się przeprowadzenia z nią rozmowy, co wprowadziło dość nerwową atmosferę.
Zastanawiające również okazało się pojawienie Olivii. Dlaczego ona? Po co ten duet? Najbardziej obawiałem się tego, że ta dziwaczka przyszła mi powiedzieć, kiedy będę musiał ciosać sobie trumnę z młodego drzewa za płotem, a żona Stevena ma za zadanie złagodzić tego psychologiczne następstwa.
W obliczu tej całej nieoczekiwanej wizyty pokój stał się bardziej zabałaganionym, trudniej było nam cokolwiek znaleźć, wrażenie zagubienia stało się silniejsze. Potwierdzał się tylko przesąd o tym, że  w stresie nasze działania są mniej składne, bardziej roztrzepane oraz chaotyczne.
Zostawiliśmy dziewczyny same sobie na dole i pozwoliliśmy im się zagospodarować wedle ich życzenia. Żadna z nich nie była tu pierwszy raz, także obie mogły czuć się jak u siebie w domu. Mimo wszystko te dwie dodatkowe osoby w wiecznie pustym mieszkaniu tworzyły już niepokojący tłum. Moim celem stało się zredukowanie tego zgromadzenia do niezbędnych dwóch istnień na wszystkie metry kwadratowe tego budynku.
- Zadzwoń do ojca – powiedział nagle Frank.
- Po co? – zdziwiłem się jego rozkazującą sugestią. Był wyraźnie zaniepokojony.
- Coś mi tu nie pasuje po prostu – wzruszył ramionami. – Nikt nie znika na parę miesięcy bez słowa i nie pojawia się nagle z dupy bez uprzedzenia. Twój tata musi coś wiedzieć.
- Dobra – westchnąłem dla własnego spokoju. Chociaż w pomyśle bruneta było coś racjonalnego, jakby był specem od środków zapobiegawczych. – Mogę twój telefon? Zostawiłem komórkę w kuchni. – Frank kiwnął tylko głową, podając mi urządzenie.
- Pójdę na dół, zajmę je czymś – zaproponował niechętnie. Wewnętrznie zapewne cierpiał katusze na samą myśl o zmierzeniu się z babsztylem, którego serdecznie nienawidził. – Nasze siedzenie u góry tyle czasu może wydać się im podejrzane – westchnął, zakładając powoli koszulkę. – Do później na dole – mruknął.
- Okej – odpowiedziałem spokojnie, patrząc za nim. Nigdy nie lubił Marii. Nigdy też nie ufał dziewczynie, więc wolałem załatwić to, o co mnie prosił, żebym nie musiał znosić jego napadów nerwowości i paniki.


************************


         Zwlekałem się z góry jak najdłużej mogłem. Kiedyś było mi szkoda sytuacji, w której zniknęła Maria. Martwiłem się trochę, że mogło jej się coś stać. Jednak z czasem doceniłem jej nieobecność. Źle działała na Gerarda, a wpływ tej dziewczyny na decyzje czarnowłosego okazywał się raczej zgubny. Poza tym nadal miałem w pamięci to, jak go ograniczyła i chciała go za wszelką cenę ode mnie oddzielić. Jeśli chodzi o takie rzeczy, byłem niesamowicie pamiętliwy oraz uprzedzony na przyszłość.
         Wszedłem wolnym krokiem do kuchni, spoglądając na Olivię ukradkiem. Jej obecność najbardziej nie pasowała mi do całego obrazka. Nie widziałem, żeby kiedykolwiek cokolwiek poza szkołą łączyło ją z Marią. Owszem, miała głęboką relacje emocjonalną z Gerardem, ale nie sądziłem, że czuła potrzebę zaznajamiania się też ze wszystkimi z jego otoczenia. Rozejrzałem się też po blacie w poszukiwaniu telefonu Gerarda, lecz nigdzie go nie dostrzegłem. Słowo chłopaka mogło być niekonkretne, jednak sam widziałem jego komórkę przy pomidorach. Teraz jej nie było.
- Dlaczego Gee nie schodzi tutaj do nas? – zapytała Olivia.
- Szuka czystych ubrań – skłamałem. Nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobiłem, jednak czułem podskórnie, że taka była konieczność. – Dawno nie robił żadnego prania, więc to może potrwać - zaśmiałem się.
- Och, rozumiem… - zamyśliła się. – Siadaj, zrobiłam ci herbatę – powiedziała z uśmiechem. Odwzajemniłem ten gest, zajmując krzesło przy stole.
- Teraz już nawet mieszkacie razem? – wtrąciła nagle Maria tym swoim tradycyjnym tonem klasycznej, zaborczej dziewczyny.
- Nie – odpowiedziałem z irytacją, popijając przesłodzony napój pani Cortez. – Po prostu moja mama wyjechała na jakiś czas, wiec zatrzymałem się u Gerarda – wytłumaczyłem, chociaż tak na dobrą sprawę wcale nie musiałem się na to silić.
- Ach tak… - mruknęła. – Liczyłyśmy w sumie na rozmowę z nim na osobności.
Przymknąłem na chwile powieki i odetchnąłem głęboko w duchu. Była tu może piętnaście minut, a już miałem ochotę rozkwasić jej łeb o blat przed nią. Zacisnąłem mocniej palce na uchu kubka, starając się pić duszkiem jego zawartość, żeby tylko nie powiedzieć czegoś zjadliwego. Przysięgam, że aż dosłownie zaczęło mi się robić słabo od jej towarzystwa. Głowa rozbolała mnie na sam jej widok. Dobrze, że siedziałem, bo naprawdę moje samopoczucie uległo nagłemu pogorszeniu.
- Mam sobie pójść, czy co mi sugerujesz w tym momencie? – zapytałem.
- Teraz twoja obecność już jest bez znaczenia – odparła zjadliwie. – Tylko siedź wygodnie i czekaj z nami grzecznie na Gee – powiedziała bez większego entuzjazmu w głosie. Spośród wszystkich momentów w życiu, teraz najbardziej chciałem przewrócić oczami.
- Co was tak nagle tutaj sprowadza? - zapytałem Olivię, jakby ta wiedźma obok nie istniała. Podniosła mi ciśnienie do tego stopnia, że doświadczyłem lekkiego zawrotu głowy. Jedna kobieta, a czułem się, jakbym doświadczał stanu przedzawałowego.
- Wiesz… musimy pilnie porozmawiać z Gerardem – odpowiedziała ostrożnie, przypatrując mi się z wielką uwagą, jakby na coś czekała lub badała moją reakcję na jej przyszłe słowa. Zerknęła subtelnie na zegarek, a potem niespodziewanie uniosła kącik ust do góry. – Będziemy musiały zabrać go na jakiś czas za miasto, ponieważ pojawiła się szansa na usunięcie z niego klątwy. Nie jesteśmy pewne skuteczności tego działania, ale chyba rozumiesz… każda szansa jest konieczna w tym wypadku, aby ją wykorzystać.
- To… świetna wiadomość – zatkało mnie. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Czułem, jak serce głośno bije mi w klatce piersiowej, chcąc ją rozsadzić.
- Dobrze się czujesz, Frank? – zapytała nagle Maria dziwnie uprzejmym głosem. – Jakoś strasznie pobladłeś.
- To nic – odpowiedziałem, mrugając szybko, aby pozbyć się rozmazanego obrazu sprzed oczu. – Po prostu strasznie mnie zaskoczyłyście taką informacją.
- Naprawdę źle wyglądasz – Olivia przyznała Marii rację. – Może nalać ci jeszcze szklankę wody zamiast tej herbaty?
- Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnąłem się słabo, kręcąc ociężałą głową. – Poradzę sobie – zapewniłem, wstając powoli z krzesła, co było najprawdopodobniej moim największym błędem, jako że nogi ugięły się pode mną i runąłem na ziemię z wirującym światem w tęczówkach. Pomimo zachowanej świadomości, moje ciało stało się nagle bezużyteczne. Przekląłem siebie za własną głupotę oraz nieostrożność.
- Co mu tam wsypałaś, że tak go ścięło? – zapytała nagle Maria, szurając taboretem. Na posadzce odbijały się głośno jej obcasy.
- Środki zwiotczające i jakieś psychotropy na sen – odpowiedziała niedbale Olivia, której ton głosu uległ diametralnej zmianie. Z ciepłej mamusi zdegradował się do poziomu zimnej oraz niedbającej o losy innych kobiety. – Sama nie wiem do końca. Ważne, że zadziałało.
- Dzwonię do Cartera, że zaraz ruszamy w drogę – odpowiedziała czarnowłosa. – Zajmij się Gerardem, a ja idę przygotować auto. Straciłyśmy zbyt dużo czasu na zabawy w kotka i myszkę.
- Daj znać też tej zdziwaczałej bibliotekarce, żeby wzięła ze sobą jej zasraną książkę i jakiś worek na zwłoki. Jeśli nieskazitelne laboratorium naszego boskiego wieszcza dotknie rozkład ciała zatrutego wybryku natury, wszystkich nas powybija, jakby to była nasza wina.
- W sumie ty mu to wstrzyknęłaś, wiec będziesz pierwsza do odstrzału, ale… wezmę takie zagrożenie pod uwagę – zaśmiała się, jakby Cortez opowiedziała jej właśnie żart roku.
Później już nic więcej do mnie nie docierało.


************************


         Odszukałem szybko numer ojca w kontaktach i wybrałem go. Nie chciałem, żeby Frank tam się pozabijał z Marią. Ta dwójka od zawsze była jak dwie przeciwstawne siły natury, które stale siebie wyniszczały. Iero zazdrościł jej, że wiedziała o mnie wiele więcej od niego, a dziewczyna miała za złe brunetowi, że był bliżej mnie niż ona. Pojebani.
- Słucham?
- Cześć tato, gdzie teraz jesteś? - zapytałem.
- Gerard? – zdziwił się początkowo, lecz musiała się zapalić jedna z jego przeczulonych diod. -  Czy coś się stało? Dlaczego nie dzwonisz ze swojego numeru? - zarzucił mnie gradem pytań.
- Spokojnie - zaśmiałem się, hamując jego zapędliwość. - Wziąłem komórkę Franka, bo moja się gdzieś zapodziała.
- Okej, rozumiem - chrząknął. - Masz jakąś sprawę?
- Tak... Stało się coś, czego nie jestem w stanie do końca pojąć – zacząłem ostrożnie. Nie chciałem siać niepotrzebnej paniki, a także sam nie byłem pewny jak ubrać obecną sytuację w słowa.
- Co takiego? - wyraźnie się zaniepokoił.
- Niedawno pojawiła się u mnie Maria z Olivią, wiec zastanawiam się, czy ma to jakiś związek z...
- Co? - zapytał nagle ojciec zmienionym głosem, którego nie umiałem zdefiniować. Zapanowała między nami chwila ciszy. Nie rozumiałem jego zbulwersowania oraz poruszenia moimi słowami. Nie była to reakcja osoby zaskoczonej a bardziej zdziwionej i przerażonej tym zdziwieniem. - To jest niemożliwe, Gerard.
- Dlaczego? - ściągnąłem brwi, ponieważ kompletnie tego nie rozumiałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że pojawienie się Marii to szok, ale nie aż do tego stopnia. Przecież dziewczyna słynęła z niespodziewanych zniknięć oraz powrotów.
- Siedzę właśnie u Stevena tylko i wyłącznie dlatego, że Olivia wyjechała do swojej chorej matki - wytłumaczył, zabijając mnie tym samym z tropu. Moja twarz uformowałaby się w jeden wielki znak zapytania, gdyby możliwości mimiczne jej na to pozwoliły.
- Jak to? Nie jestem ślepy, tato. Wiem, co widziałam i kto siedzi u mnie w domu.
- Maria przysłała mi pocztówkę z Włoch parę dni temu, gdzie pisała, że ułożyła sobie życie, przeprasza za kłopoty i życzy nam wszystkiego dobrego.
- To jest niemożliwe... – szepnąłem, nieświadomie powtarzając jego wcześniejsze osłupienie. - Co się właśnie tutaj dzieje?
- Nie mam pojęcia, Gerard, ale Steven pobiegł wyprowadzić auto z garażu. Postaramy się być tam jak najszybciej.
- Zaczynam się chyba bać - wyznałem niepewnym głosem. - Wysłałem na dół Franka, żeby się nimi zajął.
- Nie podoba mi się ta sytuacja ani trochę, bo sam jej nie rozumiem. Coś jest nie tak, po prostu i mam najgorsze przeczucia.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytałem w osłupieniu.
- Zejdź na dół i postaraj się je zająć rozmową. Jeśli jest tam Frank, nie powinny zrobić nic lekkomyślnego. – W tle rozległ się szum i odgłos trzaskających drzwi. - Nie możesz też tyle siedzieć sam w pokoju, bo to będzie podejrzane. My już jesteśmy w drodze.
- Nie wydaje ci się, że zasiewasz zbędny niepokój? – zapytałem, żeby się upewnić. – Co takiego mogłyby mi zrobić dwie kobiety? – perspektywa przywiązującej mnie do krzesła Marii wydawała się odrobinę zabawna.
- Dmucham na zimne, wyciągając wnioski – oznajmił poważnie.

        
Wyszedłem niepewnie z pokoju, poprawiając koszulkę. Osobiście, nie odczuwałem żadnego strachu. Owszem, może ta sytuacja nie była zbyt logiczna, poukładana czy dająca się w ogóle w jakikolwiek sposób zrozumieć. Mimo wszystko kobieta, która zajmowała się mną od dziecka i pomagała wyjść z traumy, nie mogła zrobić mi krzywdy. Olivia ze swoim usposobieniem nigdy nie będzie mogła wyglądać w moich oczach na kogoś złego z nieczystymi intencjami wobec kogokolwiek. Od lat pracuje z dziećmi oraz młodzieżą w szkołach. Błagam. Ojciec po prostu nigdy jej nie lubił, taka jest prawda. Maria z kolei wyglądała na kogoś, kto mógłby zabić gołymi rękoma, gdyby tylko nadepnięto mu na odcisk. Jednakże to są same pozory. Mieszkałam z nią trochę pod jednym dachem, więc mogę co nieco o niej powiedzieć. Namąciła, uciekając, lecz jestem pewien, że miała ku temu swoje powody i nie jestem odpowiednią osobą, aby oceniać ich słuszność.
Schodząc ze schodów, zauważyłem, jaka w domu panowała cisza. Nie usłyszałem żadnych głosów czy przynajmniej szeptów konspiracji. Zakląłem pod nosem. Ta trójka najwyraźniej w ogóle nie umiała ze sobą rozmawiać. To tak, jakby wrzucić nieznajomych ludzi do jednego pomieszczenia i kazać stać się im przyjaciółmi. U niektórych następuje to bez problemu, inni nie przełamią się, choćby byli smagani batem. Przybrałem zatem uśmiech na twarzy i zbiegłem szybko na dół, aby jakoś rozluźnić atmosferę.
Nikogo nie zastałem. Już zza rogu widziałem dwie stojące szklanki oraz kawałek pustego stołu. Mina mi nieco zrzedła, a zaniepokoiły otwarte na oścież drzwi. Gdzie oni wszyscy się podziali? Podszedłem parę kroków dalej i zobaczyłem leżącego na ziemi bruneta.
- Frank! – krzyknąłem, upadając przy nim na kolana. Złapałem szybko chłopaka za twarz i zacząłem nim potrząsać. – Frank! – klepnąłem go parę razy po twarzy w nadziei, że odzyska przytomność.
- Przepraszam, Gerard – usłyszałem kobiecy głos za plecami, zanim zapadła kompletna ciemność.


************


Wierząc mi lub nie, zakończyłam to niemalże tak, jak chciałam! Skończyłam rozdział tydzień temu na momencie, który nie angażuje dziewczyn, ale stwierdziłam: Agrrr, słabe to, napiszę już to, co miałam napisać. Może sam efekt nie satysfakcjonuje mnie w pełni tak, jak sądziłam, lecz... dopięłam swego. No i tym sposobem dotarliśmy do końca Lilii, która miała mieć w pierwszych rozpiskach ponad 50 rozdziałów XD Coś się upchnęło w jeden, coś usunęło, coś pozmieniało i wyszło o wiele mniej. W razie niejasności, serdecznie zapraszam do Kącika z pytaniami, gdzie odpowiem na wszystko, co chcecie wiedzieć na temat tego opowiadania oraz procesu jego tworzenia :D Teraz już zero tajemnic.
Jakby to ująć… Nigdy nie było dobre to, że od początku wiedziałam, jak skończę Lilię. Pierwsze 10 rozdziałów tak się ekscytowałam, że coś gmatwam, że przekazuję Wam historię, która całkiem inaczej się zakończy, że nie jesteście świadomi, że ci dobrzy są źli, że mydle oczy i wprowadzam dziwne wątki XD
Następne opowiadanie nazywa się Take Care of My Soul i nie wiem w sumie, co będę chciała tym opowiadaniem Wam przekazać. Planuję w nim dużo przemocy oraz seksu między obiema płciami. Nie mam dla niego zakończenia, jest rozmyty środek oraz wyraźny początek, dlatego to będzie bardzo… inny czy spontaniczny projekt. Taki niepodobny i niewspółgrający z moją osobowością. Stąd moja ciekawość, aby go rozpocząć! :DDD




6 komentarzy:

  1. Nie mogę uwierzyć, napisałam najdłuższy, najmądrzejszy komentarz w swoim życiu, a on się nie dodał.
    Przepraszam, Gerard.
    Ok, a wiec to już koniec. Nie mam pojęcia, dlaczego oczekiwałam jasnego, szczęśliwego zakończenia.
    Czytam kolejny rozdział, jest uroczo, Frank pada, Gerard dzwoni do ojca. Myślę, ojciec przyjedzie, wszystko się wyjaśni, suki zginą. Ale nie, przepraszam Gerard i już.
    Jak to przeczytałam, to nie mogłam uwierzyć. Byłam zszokowana, zdruzgotana, zgłupiałam.
    Układałam w głowie komentarz pełen gróźb i wyrzutów, zakończony żałosnym apelem, żadając szczęśliwego zakończenia.
    Poczekałam, przetrawiłam, doszłam do siebie. Zrozumiałam, że gdybyś zakończyła to inaczej, całe opowiadanie straciło by swój sens. Teraz już nie wyobrażam sobie, żeby to zakończyło się inaczej.
    Po tym wpisie twoja twórczość podoba mi się jeszcze bardziej.
    Pora na kolejne opowiadanie. Czego mogę się po nim spodziewać? Gdzieś głęboko tli się we mnie płomyk nadziei na to, że ono skończy się szczęśliwie. Ale opowiadanie się jeszcze nie zaczęło, a ja czuję, że będzie dramatycznie. No cóż, taki twój urok?
    Nie mogę się już doczekać, nie wiem jak przeżyję oczekiwanie na kolejne rozdziały.

    Przepraszam, Gerard.
    Dobra, może jeszcze to trochę przeżywam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaraz zaraz zaraz... Łączę wątki. Czyli, że to już koniec Lilii?! xD Że co?! Tak o, po prostu koniec? Bez żadnego wyjaśnienia, bez jako takiego zakończenia, tylko takie urwanie i już? No nieee, teraz nie będę wiedzieć, co się stanie z Gerardem i Frankiem.
    Bardzo Ci dziękuję, że pisałaś tego Frerarda. Był cudowny i mogłabym tu wypisywać w nieskończoność jak bardzo mi się podobał i w ogóle jaki był wspaniały i niesamowity i tak ładnie pisany do samego końca. Szczerze? Myślałam, że będzie happy end i ogółem, a tu suprise madafaka, "Przepraszam, Gerard".
    Maria i Olivia to jednak suki są. Jak przyjechały to miałam przez chwilę wielką nadzieję na to, że one serio z tym, że można ściągnąć z Gerarda klątwę, a tu dupa no.
    Och, jestem zachwycona po prostu. Niesamowite opowiadanie. Dreszcze przechodzą jak się czyta. ^^
    I właśnie sobie uświadomiłam, że jestem beznadziejna w pisaniu twórczych i bardzo ładnych komentarzy. c:
    Jestem strasznie ciekawa, co wyniknie z nowego opowiadania. Słuchaj (olać, że nie słyszysz, tylko może czytasz), ja już wiem, że następna opowieść będzie piękna, twoja twórczość jest wspaniała i Ty nie dasz rady tego spieprzyć. xD
    No więc już kończąc, dużo weny Ci życzę i z niecierpliwością czekam na następne opowiadanie! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Spodziewałam się innego zakończenia. SZOK!
    Miałam nadzieję, że będzie ciąg dalszy. Gee budzi się związany, suki chcą go zabić, ale przyjeżdża jego ojciec i Steven i powstrzymują je. Wszystko kończy się dobrze...
    Eh ... Opowiadanie bardzoi się podobało pomimo końcówki... Genialne! :3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Darsa, wiem, ze mnie tu nie ma tak czesto jak bym chcial i przepraszam, ze nie komentuje. Wlasnie skonczylem Lilie i nadrobilem wszystkie rozdzialy nowego opka. Dziekuje ci za to, ze nadal piszesz. Jestes genialna i mam nadzieje, ze twoja tworczosc zaprowadzi cie gdzies w zyciu. Twoje fiki to w tym momencie jedna z niewielu rzeczy, ktore przywracaja we mnie dawnego siebie i wywoluja wspomnienia. Dziekuje.

    Kot

    OdpowiedzUsuń
  5. Mogę śmiało stwierdzić,że to zakończenie tak mnie zdewastowało psychicznie jak ASOTM,ludzie litości ;-; Wspaniałe opowiadanie,strasznie się do niego przywiązałam,genialne postacie,ale zakończenie mnie zmiażdżyło

    OdpowiedzUsuń